ROZDZIAŁ IV

Dobrze nam było ze sobą w tę cichą letnią noc! Marcus siedział na jedynym krześle, jakie miałam w pokoju, ja siedziałam na łóżku. Nasz związek był czysty i piękny, połączyła nas nić sympatii i oboje czuliśmy jej magiczną siłę. Nigdy dotąd nie znałam żadnego chłopca czy mężczyzny na tyle dobrze, by zaprosić go do siebie. Jeśli się nad tym zastanowić, to w ogóle nie znałam bliżej żadnego mężczyzny. Matka zadbała o to z niezwykłą starannością!

Na swój sposób wyprowadziłam ją w pole…

Czy to los sprawił, że spotkałam Marcusa? Czy los chciał, by matka spędziła tę noc poza domem? Potrząsnęłam głową. Nie byłam w stanie nawet wyobrazić sobie, że zostaniemy parą. A jednak…

Westchnęłam. Jakże pragnęłam, by ta letnia noc nigdy się nie skończyła!

Jednak musiała się skończyć. Jej czar nie mógł trwać wiecznie, bo trzeba było dotknąć spraw, które ciążyły nam obojgu. A zwłaszcza związku Marcusa z tą straszną Florą Mørne.

Marcus zajrzał mi głęboko w oczy i zaczął z namysłem:

– Marietta i ja jesteśmy bliźniętami. Pewnie słyszałaś?

Skinęłam głową.

– Tak, służące wspominały o tym.

– Ach, tak. Więc pewnie wiesz też, że pochodzimy z dobrej i zamożnej rodziny.

– No właśnie!

– Co masz na myśli?

– Pieniądze tworzą bariery między ludźmi.

Marcus uśmiechnął się.

– Tę barierę łatwo przełamać. – Rozejrzał się wokół. – Po tym domu nie znać ubóstwa.

– Nie, ale to wszystko, co posiadamy – odrzekłam. – Nie ma nic więcej.

– Nic więcej nie trzeba – stwierdził z powagą i ciągnął: – Marietta i ja mieliśmy starszego brata, Fredricka. Pewnego dnia przyprowadził Florę i oznajmił: ta albo żadna. Było to dla nas ogromnym rozczarowaniem. Na dodatek później Flora zdołała omamić naszego ojca.

– Kobiety nie pojmują, co mężczyźni w niej widzą – przerwałam mu.

– Tak… Doświadczyłem na sobie jej diabelskich sztuczek! Sam na sam bywa słodka i miła. Jej frywolność i swobodne zachowanie przyciągają wielu mężczyzn, którzy dają się nabrać na wygłaszane przez nią pompatyczne akty uwielbienia i deklaracje wierności.

Ciekawa byłam, czy Marcus też dał się nabrać, ale nie odważyłam się spytać.

– Mój ojciec przeznaczył Fredricka innej pannie, ale pod wpływem Flory zmienił zdanie i dał im swoje błogosławieństwo – mówił Marcus. – Pułkownik Lehbeck i Marietta wpadli we wściekłość, ja zaś miałem tyle innych zajęć, że nie wziąłem udziału w tej farsie.

– Co na to wszystko twoja matka?

– Matka nie żyje od wielu lat – westchnął. – Wtedy zjawił się przyjaciel Fredricka i Flora nie mogła się powstrzymać, by i na nim nie wypróbować swoich wdzięków. Wypróbowała, z dobrym skutkiem, ale sprowokowała tragedię. Fredrick wyzwał przyjaciela na pojedynek i go zastrzelił. Po tym zdarzeniu już nigdy nie przyszedł do siebie. Opowiadał Marietcie, że na wieść o śmierci jego rywala w oczach Flory pojawił się wyraz triumfu. W końcu popełnił samobójstwo.

– Och, nie… – Odruchowo dotknęłam jego dłoni. Marcus podziękował mi wzrokiem.

– I wtedy ojciec wpadł na ten szalony pomysł – mówił dalej. – Wymyślił, że mamy wobec Flory dług do spłacenia, bowiem straciła przyszłego małżonka. Uznał, że moim obowiązkiem wobec starszego brata jest zlitować się nad tą biedną kobietą i ją poślubić.

– Przecież to absurd!

– Też tak uważam – Marcus uśmiechnął się gorzko. – I Marietta, i jej mąż. Lecz mój ojciec jest generałem, więc uważa, że my, niżsi rangą, powinniśmy spełniać jego polecenia.

– I wciąż obstaje przy swoim?

– Tak. Honor oficera i honor rodziny przede wszystkim. Trzeba ratować dziewicę w potrzebie. Choć szczerze wątpię, czy Flora jest dziewicą!

– Nie wolno ci tak mówić!

Marcus nie słuchał.

– Marietta zgadza się ze mną – powiedział. – Jej mąż też.

– Czy Marietta jest z nim szczęśliwa? – spytałam.

– Tak, Marietta potrzebuje starszego mężczyzny. To też było małżeństwo z rozsądku, zaaranżowane przez mojego ojca, ale okazało się udane.

– Jesteście sobie z Marietta bardzo bliscy?

– Tak. Zawsze się dobrze rozumieliśmy.

– A jaką rolę odgrywa Johan?

– To po prostu jeden z moich towarzyszy, który przypadkiem znalazł się tu z nami. Zauważyłaś zapewne, że Flora umizguje się do niego. Chce wzbudzić zazdrość, bo mój chłód i obojętność drażnią ją niezmiernie.

Skinęłam głową.

– Co było dalej? – Nie mogłam powstrzymać ciekawości. – Kiedy zginął twój brat?

– Ledwie parę miesięcy temu. Od tamtej chwili unikałem Flory. Nie wiem doprawdy, kto ją zabrał w tę podróż, ale widzę w tym rękę Johana.

– Czemu jednak tak na ciebie nastaje, skoro odrzucasz jej względy?

– Wspominałem już, że jesteśmy zamożną rodziną, a ja mam przed sobą świetlaną karierę oficerską.

– Innymi słowy, jesteś świetną partią.

Świeca się dopalała, więc wymieniłam ją na nową. Marcus spojrzał na mnie z zachwytem.

– Jakże bym chciał, by wszystko wyglądało inaczej, Annabello.

Spuściłam wzrok.

– Dlaczego właściwie przyjechałeś do naszego miasta?

– Nie mogę powiedzieć, jestem związany przysięgą milczenia.

– W takim razie nie wolno ci jej łamać – odrzekłam szybko.

– Lecz muszę porozmawiać z pułkownikiem Lehbeckiem – ciągnął z namysłem, jakby mówił do samego siebie. – Musimy zastanowić się nad znaczeniem tego słowa. To nie żarty. Ten mężczyzna usiłował cię zabić!

Wzdrygnęłam się. Marcus mówił prawdę. Nie wątpiłam ani przez chwilę, że napastnik miał taki zamiar.

Marcus podniósł się z krzesła. W moim pokoiku wydawał się niezwykle wysoki.

– Muszę już iść – powiedział – choć najchętniej zostałbym na noc Ze względu na ciebie – dodał szybko. – Nie powinnaś być sama, skoro ten człowiek chodzi na wolności. Może przenocujesz w domu Fernérów?

Potrząsnęłam głową.

– Nie, tutaj jestem bezpieczna – oświadczyłam z przekonaniem. – Matka panicznie boi się włamywaczy, wszystko jest zabezpieczone. Nikt nie dostanie się do środka.

Marcus nie dał się łatwo przekonać. Obszedł cały dom, upewniając się, że nic mi nie grozi.

– Masz rację – stwierdził, wróciwszy do mnie. – Nawet mysz się nie prześlizgnie!

Obiecał odwiedzić mnie następnego dnia i ruszył ku drzwiom, ale zatrzymał się przy nich i spojrzał na mnie przenikliwie.

– Annabello – zaczął zdecydowanym tonem – dotąd nie przejmowałem się zbytnio Florą i zwlekałem z podjęciem decyzji. Teraz będę walczyć i nie spocznę, póki nie zwolnię się od wymuszonej na mnie obietnicy. Mam bowiem wreszcie dla kogo walczyć!

Po tych słowach opuścił mnie. Zostałam sam na sam z pięknymi marzeniami o przyszłości.

Następnego ranka wstałam wcześnie i poświęciłam znacznie więcej czasu garderobie i uczesaniu niż zazwyczaj. Nałożyłam nawet odrobinę różu na policzki. Moja próżność zawstydzała mnie.

Tego ranka zależało mi jednak na dobrym wyglądzie. Jaka szkoda, że nie miałam więcej sukien. Jaka szkoda, że nie byłam piękna. Jedynie miła i uprzejma – no i zręczna w sztuce gotowania. Z takimi przymiotami daleko zajść nie można…

Przeczuwałam, że ojcu Marcusa trudno będzie zaimponować…

Ojciec Marcusa! Co też przychodzi mi do głowy! Własna zuchwałość przyprawiła mnie o rumieniec.

Ranek spędziłam na sporządzaniu listy produktów, których brakowało w spiżarni, a potem postanowiłam zająć się ogródkiem. W ostatnim czasie bardzo go zaniedbałam.

Praca sprawiała mi przyjemność, nadawała sens życiu. Lubiłam swoje zajęcia i obowiązki. Czułam jednak, że zachodzi we mnie jakaś odmiana, która budzi potrzebę kontaktu z innymi ludźmi. Trochę mnie to przerażało.

Usłyszałam skrzypnięcie furtki i w ogrodzie pojawił się Marcus.

– Panna na łonie natury? – spytał żartobliwie. – Ładnie się prezentujesz pośród tych wszystkich ziół!

Uśmiechnęłam się, otrzepując dłonie z piasku. Jak dobrze było znów go ujrzeć! Zapomniałam niemal, jak bardzo jest przystojny.

Marcus przykucnął i zaczął rwać ze mną chwasty. Spytał, czy noc minęła spokojnie, i zdał mi relację ze swych poczynań.

– Rozmawiałem z pułkownikiem Lehbeckiem, który życzy sobie, byś poszła ze mną do domu Fernérów. Sprawa niepokoi go w najwyższym stopniu. Byłem też w mieście i przepytywałem rybaków w porcie. Nie znają statku o nazwie Aldebaran, nie słyszeli też o takiej gospodzie. Pytałem również hodowców koni, ale żadne zwierzę nie nosi takiego miana. Nikt nie słyszał tej nazwy, a wielu nie ma pojęcia, co oznacza.

– Może chodzi jednak o gwiazdę? – zapytałam.

– „Który postępuje za czymś…” Nie chce mi się wierzyć. Przypuszczam, że chodzi o hasło, o jakąś tajną operację. O coś bardzo groźnego!

– Tak, zdążyłeś już dać mi to do zrozumienia.

Marcus uśmiechnął się.

– Wybacz mi, że wyrażam się tak zagadkowo – powiedział i dodał lekkim tonem: – Popatrz, już nie ma żadnych chwastów!

– Nie, zostały same osty.

– Doprawdy? A ja myślałem, że to karczochy! – odrzekł niewinnie i oboje wybuchnęliśmy śmiechem.

Zostawiłam matce karteczkę, w której wyjaśniłam powody mej nagłej wizyty u państwa Fernérów. Każdy krok naszego spaceru sprawia mi radość, szłam bowiem u boku Marcusa. Kochałam go. Naprawdę. Nie minęły jeszcze trzy dni, a ja już go kochałam!

Nie wiedziałam, co dostrzegał we mnie, byłam przecież taka zwyczajna i przeciętna. Czułam jednak, że przypadliśmy sobie nawzajem do gustu w tej samej chwili, gdy nasze spojrzenia spotkały się w otwartych drzwiach jadalni. Ta myśl mnie cieszyła.

Powitała nas pani Fernér, ubrana w strój do jazdy konnej. Miała podkrążone i opuchnięte oczy, ale zdobyła się na słaby uśmiech, wskazując nam drogę do pułkownika Lehbecka. Pułkownik nie był sam, towarzyszył mu Johan i jeszcze jeden mężczyzna. Johan posłał mi swój zdawkowy, lekko protekcjonalny uśmiech.

W milczeniu wysłuchali mojej relacji, chwilami spoglądali po sobie znacząco. Wręczyłam pułkownikowi karteczkę z tajemniczym słowem. Potem wzięto mnie w krzyżowy ogień pytań. Zmysł obserwacji słabnie znacznie, kiedy leży się plackiem na ziemi, nie byłam więc w stanie dodać zbyt wiele do swej opowieści.

– Z pewnością nie jest palaczem – rzuciłam ochoczo, rada, że mogę pomóc. – Poznałabym od razu, bo nie znoszę dymu tytoniowego…

Zamilkłam raptownie, a zakłopotany pułkownik zgasił fajkę. Zaczerwieniłam się po same uszy i spojrzałam na Marcusa. Z trudem utrzymywał powagę.

Pułkownik odsunął fajkę i popielniczkę na bok.

– Ten człowiek spytał cię więc o statek do Trelleborga? – zaczął, wpatrując się we mnie. – Ktoś inny podałby godzinę odjazdu lub powiedziałby, że jej nie zna. Co ty odrzekłaś? Ze między Ystad a Trelleborgiem nie kursują statki. Zła odpowiedź. I co się dzieje? Dostajesz kartkę z tajemniczym słowem. Jaki stąd wniosek, moi panowie?

– Że Annabella przypadkiem udzieliła oczekiwanej odpowiedzi – wtrącił Marcus. – Tak brzmiał odzew.

– Właśnie! Nikt w Ystad nie odpowiedziałby w ten sposób, bo wszyscy wiedzą o rejsach do Trelleborga. – Pułkownik chrząknął. – Hm, wszyscy z wyjątkiem Annabelli… A więc kobieta, dla której kartka była przeznaczona, nie pochodzi stąd. Mężczyzna jest też przybyszem, skoro Annabella go nie zna. Wydaje jej się, że zdołałaby rozpoznać kobietę, która może być zamieszana w tę historię, ale nie jest tego pewna. Musimy zebrać te wątłe ślady i zobaczyć, dokąd nas zaprowadzą.

– Jedna rzecz mnie niepokoi – odezwał się ten drugi, starszy mężczyzna. – Skąd napastnik wiedział, że Annabella będzie wracać o tak późnej porze?

– Mógł po prostu cierpliwie czekać.

– Dlaczego jednak chciał mnie… skrzywdzić? – spytałam. Słowo „zabić” nie przeszłoby mi przez gardło.

– Bo przez pomyłkę przekazał ci ważną informację. Próbował więc cię usunąć, zanim zdążysz zainteresować tym innych.

– Proszę mi wybaczyć zbytnią ciekawość – zaczęłam ostrożnie – ale chciałabym wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Co panów tak niepokoi?

Mężczyźni wymienili spojrzenia. Pułkownik chrząknął i skinął głową.

– Możemy jedynie powiedzieć – odrzekł – że w Szwecji panuje zamęt. Obecny porządek ma wielu przeciwników, a jest pośród nich sporo ludzi o niepohamowanej żądzy władzy. Wysłano nas zatem wcześniej, byśmy przygotowali miasto na… pewne wydarzenie.

– Pani Fernér wspominała, że za dwa tygodnie spodziewa się wizyty – domyśliłam się.

– To prawda – potwierdził pułkownik z uśmiechem. – Mamy nadzieję, że zechcesz wtedy znów zabłysnąć swym kunsztem kulinarnym.

– Dziękuję – odpowiedziałam zawstydzona – ale zapewne zjawię się z matką.

Pułkownik pokiwał głową i odwrócił się w stronę Marcusa i Johana.

– Zostaniecie w Ystad – polecił. – Ja ruszam do Malmø, informujcie mnie o wszystkim. Miejcie oczy i uszy otwarte i pilnujcie Annabelli!

Marcus skinął głową i wyprowadził mnie do przedpokoju.

– Marietta chce się z tobą widzieć – oznajmił. – Chodź ze mną.

Weszliśmy do saloniku. Na nasz widok piękna bliźniacza siostra Marcusa zbliżyła się z otwartymi ramionami.

– Nareszcie! – rzuciła z uśmiechem. – Nareszcie Marcus znalazł odpowiednią dziewczynę. Trudno o lepszą kandydatkę, Annabello. Mówi o tobie bez przerwy, więc jeśli tylko dobrze rozegrasz tę partię… – Roześmiała się. – Natura obdarzyła cię urodą, a talent kulinarny jest niewątpliwą zaletą, więc…

Oblałam się rumieńcem.

– Pamiętaj, że razem z Wilhelmem jesteśmy po twojej stronie – dodała. – Wilhelm to mój mąż. Zrobimy co w naszej mocy, by uwolnić Marcusa od tej pijawki. Nasz ojciec jest głupcem! Uwierzył, że Flora to wzór cnót. Ta podła, podstarzała ladacznica!

– Marietto! – Marcus bezskutecznie usiłował nadać głosowi ostre brzmienie.

– Gdyby ojciec nie miał swoich lat – Marietta nie dała się zbić z tropu – to pewnie sam by ją poratował. Ale…

Przerwała raptownie, bo w pokoju zjawiła się pani Fernér. Na widok Marcusa chciała się cofnąć, ale Marcus zaprosił ją do środka. Twarz pani Fernér nosiła ślady łez.

– Co się stało, Lito? – Marietta objęła ją ramieniem.

– To wstrętne! Takie poniżające… – Pani Fernér potrząsnęła głową. – Wszyscy mieli wybrać się na konną przejażdżkę, wszyscy poza mną i moim mężem. A teraz ta okropna kobieta postanowiła zostać w domu, a mój mąż chce mnie nakłonić do wyjścia. Wiadomo dlaczego…

Marietta chwyciła się za głowę i jęknęła.

– Och! Rozbolała mnie głowa – krzyknęła z przesadą. – Ja też zostanę w domu.

– A ja zamierzałem udzielić Annabelli lekcji francuskiego – dodał szybko Marcus, puszczając do mnie oko.

– Tak, zostajemy – pojęłam w lot.

Oczy pani Fernér rozbłysły w ostrożnym uśmiechu.

– Jedź, Lito – powiedziała Marietta. – Zadbamy, by ani na sekundę nie zostali sami. Bądź spokojna!

Загрузка...