Marcus zawrócił łódź do miasta, wiosłując z taką siłą, że spod dzioba tryskały strugi piany. Spytałam go, co zamierza. Odrzekł, że nie wraca do domu Fernérów, bo już nikomu tam nie ufa, nawet własnej siostrze. Pójdzie wprost do komisarza, który też znał datę wizyty pary królewskiej.
Kiedy pomógł mi wysiąść na pomost, przytulił mnie na krótką chwilę, po czym powiedział z powagą:
– Annabello, wygląda na to, że nie dane nam jest to, czego pragniemy najbardziej: być razem, tylko we dwoje. Chcę jednak, byś wiedziała, że ogromnie zależy mi na tobie. Rozmyślałem sporo przez ostatnie dni i jednego jestem pewien. Ty albo żadna inna.
– A twój ojciec?
– Mój ojciec jest głupcem – odrzekł, uśmiechając się krzywo. – Marietta ma rację. Zbyt długo pozwalałem wodzić się za nos. Po śmierci matki nie było nam łatwo. Zostaliśmy z ojcem, nic w tym dziwnego, że decydował o wszystkim. Teraz mam dwadzieścia cztery lata i nie dbam o to, że jest generałem. Chcę żyć własnym życiem! Razem z tobą, Annabello…
Westchnęłam ze szczęścia i przytuliłam się do niego. Potem ruszyliśmy spiesznie do domu komisarza.
Komisarz przyjął nas w szlafroku, ale zapewniał, że nie zdążył się jeszcze położyć. Poprosił nas do środka. Marcus zaczął natychmiast zdawać relację z naszego odkrycia.
– W starym porcie? – Komisarz spoglądał na nas ze zdumieniem. – Tam właśnie ma przybić okręt Jego Wysokości! Więc… wiedzą i o tym. A wtajemniczonych jest tak niewielu…
– Nawet ja o tym nie wiedziałem – stwierdził Marcus. – A biorę udział w przygotowaniach od samego początku.
– Nigdy nie słyszałem o tym wyrytym napisie – mruknął do siebie komisarz.
– Nic dziwnego – odrzekłam. – Z lądu go nie widać, a od morza też trudno dostrzec.
– Hm… czy to oznacza, że zaatakują od strony morza? – zastanawiał się komisarz. – Specjalnie wybraliśmy stary port, by zwieść ewentualnych napastników! Spróbujemy wyprowadzić ich w pole jeszcze raz! Zwołam natychmiast moich ludzi i wyślę ich na okręt królewski, który zakotwiczony jest w dobrze strzeżonym miejscu. Poruczniku Dalin, chcę, by pan rozpuścił pogłoskę w domu Fernérów, że król przybędzie dzień wcześniej, niż zapowiadano. Proszę uczynić to w sposób dyskretny, by nikt nie nabrał podejrzeń. Proszę rozpowiadać, że król przejedzie przez miasto do portu i odpłynie stamtąd jutrzejszego wieczora! Zadbam o to, by w porcie roiło się od policjantów i lojalnych żołnierzy. Puścimy przez miasto powóz podobny do królewskiej karety.
– Co z królewskim okrętem? – spytał Marcus.
– Zjawi się, rzecz jasna, tam gdzie trzeba. Tyle że bez króla. – Komisarz spojrzał na mnie. – Annabello, możesz zagrać rolę królowej? Przez jeden dzień?
– Tylko jeśli ja zostanę królem – wtrącił Marcus, zanim zdążyłam się odezwać.
Roześmieliśmy się serdecznie, a komisarz skinął głową.
– Jeszcze jedna rzecz – dodałam szybko. – To może drobiazg, ale co zrobimy z obiadem królewskim? Nie możemy przygotować posiłku w domu Fernérów, skoro rozniesie się, że król nie będzie tam biesiadował. To może wzbudzić podejrzenia.
Marcus i komisarz zamyślili się.
W końcu Marcus znalazł wyjście z sytuacji.
– Biorę to na siebie. Przygotujcie obiad. Nakażę, by fakt, że król nie przybędzie do domu Fernérów, był najściślej strzeżoną tajemnicą. Nawet służba kuchenna nie może o tym wiedzieć, choćby miała pracować na próżno!
Marcus odprowadził mnie do domu. Utykał mocno, a jego wykrzywiona bólem twarz wzbudzała mój niepokój. Obiecał jednak, że odpocznie następnego dnia. Cieszyliśmy się oboje, że piątek spędzimy razem, pracując w domu Fernérów. Może uda się nam skraść kilka wolnych chwil dla siebie. A wieczorem zagramy rolę pary królewskiej…
Matka czekała na nas przy furcie. Nie zdziwiłabym się, gdyby miała rózgę schowaną za plecami. Zanim Marcus zdołał dojść do głosu, obrzuciła nas potokiem słów o nieodpowiedzialnych dziewczętach, które wieczorami uciekają z domu, o niewiernych mężczyznach, o ciężkiej pracy nad królewskim obiadem.
Matka paplała wciąż, kiedy Marcus poprosił o jej zgodę na małżeństwo ze mną. Kiedy dotarł do niej sens jego słów, zamilkła gwałtownie, szczęka jej opadła i wlepiła bezmyślnie wzrok przed siebie. Potem chwyciła mnie mocno za ramię, rozejrzała się wokół, jakby w obawie, że ktoś usłyszał słowa Marcusa, i powiedziała zmieszana:
– Wejdźcie do środka!
Ruszyliśmy za nią przez furtę i weszliśmy do domu.
– Czyż nie jest tak, że porucznik Dalin ma się ożenić z inną kobietą? – spytała.
– Nie, już ci mówiłam – zaprzeczyłam z rezygnacją. – To zmyślona historyjka.
Matka spojrzała na mnie ostro.
– Milcz, kiedy rozmawiam z porucznikiem – rzuciła.
Kiedy przesłuchujesz porucznika, pomyślałam, ale umilkłam posłusznie.
– Annabella mówi prawdę – wyjaśnił spokojnie Marcus. – To historia bez znaczenia. Jestem wolnym człowiekiem. Zresztą tamta kobieta nie żyje.
– Annabella opowiadała mi o tym – odrzekła matka. – Uważam, że nie czas teraz na nowe oświadczyny, tak krótko po jej śmierci.
– Flora Mørne nie miała nic wspólnego ze mną ani z moim życiem – zapewnił Marcus. – Znalazłem wreszcie dziewczynę, której pragnę, i chcę się z nią zaręczyć jak najszybciej, by ludzie nie wzięli jej na języki.
Matka wyraźnie złagodniała, ale w jej głosie wciąż brzmiała nutka sceptycyzmu:
– Czy porucznik może zapewnić Annabelli godziwe życie?
– Ależ mamo! – zaprotestowałam głośno.
Marcus uśmiechnął się.
– Sądzę, że mogę.
I zdał nam sprawozdanie ze swoich rocznych dochodów, posiadanego majątku i przywilejów. Obie z matką opadłyśmy na krzesła. Matka zbladła.
– Teraz już rozumiem, dlaczego Flora trzymała się ciebie tak kurczowo, choć okazywałeś jej jawne lekceważenie – wyjąkałam głucho. – Marcus, to się nie może udać. Jestem biedną dziewczyną. Nie mam nic…
– Masz – przerwał mi Marcus. – Wszystko czego pragnę. Ciepło, czułość, odwagę, szczerość, radość z pracy… umiejętności kulinarne, z którymi nikt nie może się równać! Nie chcę żadnej innej!
Matka była wniebowzięta, ale i zakłopotana.
– Drogi poruczniku – powiedziała, nerwowo gestykulując – proszę nie sądzić, że podawałam w wątpliwość pańską zamożność. Jest pan dobrym i uczciwym człowiekiem. Jeśli pragnie pan Annabelli, zostanie pańską żoną!
W sekundę później znalazłam się w objęciach Marcusa, a on przytulił nas obie. Matka wyjęła najlepszy likier, który miał właściwie zostać użyty do pieczenia królewskich ciast, W takiej jednak chwili znaczenie tamtej wizyty znacznie przybladło.
Matka odprowadziła nas do bramy, gdzie pomachałam Marcusowi na pożegnanie. Ani na chwilę nie zostawiła nas samych. Jak dotąd obdarował mnie dwoma pocałunkami, jednym w czoło i jednym w rękę. Uważałam, że było ich zdecydowanie za mało!
Wstałyśmy o wschodzie słońca i rzuciłyśmy się w wir pracy, by zdążyć z przygotowaniami do królewskiego obiadu. O dziewiątej zjawiłyśmy się w kuchni Fernérów.
Marcus szepnął wszystkim na ucho o wcześniejszej wizycie króla, każdemu dając do zrozumienia, że jest jedynym posiadaczem sekretu, i zakazując dzielenia się nim z kimkolwiek. Nie powiadomił jedynie pani Fernér, było bowiem powszechnie wiadomo, że zachowanie tajemnicy jest ponad jej siły.
Porozmawiawszy ze wszystkimi, Marcus położył się do łóżka. Noga zaczęła go znów boleć i nie czuł się najlepiej. Bardzo się niepokoiłam jego stanem zdrowia, zresztą wszystkim strasznie się niepokoiłam. To miało być najbardziej niezwykłe popołudnie w moim życiu. Przygotowywałam obiad dla króla i królowej, choć nawet nie wiedziałam, czy zechcą go spożyć! Mój ukochany Marcus leżał złożony chorobą. W tym domu zamordowano młodą kobietę. Wieczorem miałam wziąć udział w niebezpiecznym przedstawieniu. Jak w takich okolicznościach zachować spokój i skupienie?
Biedna pani Fernér biegała z kąta w kąt, biadoląc:
– Przyjadą czy nie? Cały ten wysiłek na marne? Mam nadzieję, że nie przyjadą, bo jeśli przyjadą, to umrę z nerwów. Nie, muszą przyjechać, bo inaczej też umrę! Pomyślcie tylko, moje przyjaciółki zzielenieją z zazdrości… Och, nie… Dłużej tego nie zniosę! Jestem taka zdenerwowana…
W środku dnia wygospodarowałam pięć minut, by odwiedzić Marcusa w jego pokoju. O dziwo, matka zgodziła się bez szemrania. Byliśmy wszak zaręczeni, więc nie widziała w tym nic zdrożnego.
– Nie dłużej jednak niż pięć minut, Annabello – zaznaczyła surowo.
Marcus ucieszył się na mój widok.
– Jak się czujesz? – spytałam.
– Lepiej – uśmiechnął się. – Dam sobie radę wieczorem, moja mała królowo.
Ja też się uśmiechnęłam i pogłaskałam go po włosach. Jakie piękne uczucie, nikt już nie mógł mi tego zabronić! W marzeniach posuwałam się dalej, w marzeniach pozwalałam się całować i… O, nie, nawet w marzeniach była granica, której nie ośmielałam się przekroczyć, bo moje ciało zalewała wtedy fala ciepła, a policzki pałały rumieńcem…
Marcus nie chciał mnie wypuścić.
– Annabello, twoja suknia ma za duży dekolt – żartował, przewracając oczyma. – I stoisz za blisko…
Cofnęłam się.
– Poza tym pachniesz cudnie ziołami, karmelowym sosem i… Jestem głodny, Annabello, głodny tego i owego!
Roześmiałam się, lecz raptem przypomniałam sobie o generale.
– Marcus – spytałam – co mówi twój ojciec? Wciąż jest załamany tą historią z Florą?
Marcus uniósł się na łokciu.
– Był tu dzisiaj – odrzekł. – Tak, jest załamany, ale i pełen poczucia winy. Przyznał, że zabrał Florę w tę podróż, byśmy mogli się lepiej poznać, a teraz wstydzi się swojej naiwności. Wszyscy wokół przejrzeli tę kobietę, tylko on był ślepy. Powiedziałem mu, że się tobie oświadczyłem i uzyskałem błogosławieństwo twojej matki, a on zasypał mnie gradem pytań, by upewnić się, że nie chodzi ci wyłącznie o mój majątek. Chciał wiedzieć, co wniesiesz w wianie, więc wyliczyłem wszystkie twe zalety. A jest ich niemało! I cóż z tego? W jego oczach jedyną godną uwagi wiadomością było to, że twój ojciec zasiadał w radzie miejskiej. Dlaczego ludzie przywiązują wagę do takich drobiazgów?
W odpowiedzi tylko się uśmiechnęłam. Potem ścisnęłam go za rękę, pocałowałam w czoło i podeszłam do drzwi.
– Muszę iść – powiedziałam cicho. – Jeśli zostanę tu choć chwilę dłużej, to wskoczę ci do łóżka!
Wybiegłam. W życiu nie zdobyłam się na równie odważną wypowiedź. Resztę popołudnia spędziłam w lekkim, niemal frywolnym nastroju. Dolałam rumu zamiast madery do pasztetu z gęsi. To nic, potrawa stała się jedynie bardziej pikantna!
Wyjaśniłam matce w oględnych słowach, że komisarz policji zlecił mi tajną misję tego wieczora. Poleciłam jej milczeć. Matka przestraszyła się, ale wysłuchała mnie z namaszczeniem. Potem pobiegłam do domu, by się przebrać, a w chwilę później przysłano po mnie powóz i zawieziono na przedmieście, gdzie niecierpliwie czekali Marcus i komisarz.
Nasz przejazd przez Ystad musiał robić wrażenie. Jako woźnice wystąpili policjanci, w powozach jadących przed nami i za nami byli żołnierze w przebraniach lokajów i służących. Słońce już zaszło, ale w ogóle nie zwróciliśmy na to uwagi. Za ciężkimi aksamitnymi zasłonami powozu Marcus wziął mnie w ramiona i przytulił.
– Długo czekałem na tę chwilę – szepnął, muskając mnie w policzek. Potem zaczął mnie całować, z początku czule i ostrożnie. Wkrótce zrozumiałam, dlaczego tak trudno utrzymać związek kobiety i mężczyzny we właściwych granicach. Obiecałam sobie, że nigdy nie spojrzę z pogardą na kobietę upadłą. Teraz już wiedziałam, jak niewiele trzeba, by dać się porwać zmysłom…
Marcus przeżywał te same tortury. Oddychał głośno i patrzał na mnie nieomal z przestrachem. Ja miałam oczy szeroko rozwarte, a moje wargi drżały.
– Musimy pobrać się jak najszybciej – wyjąkał.
– Tak – odrzekłam bezgłośnie. Odsunęliśmy się od siebie i wcisnęliśmy w przeciwległe kąty powozu. Na szczęście byliśmy już prawie na miejscu.
Powóz dojechał do starego portu. Mimo ciemności na redzie widać było zarys ogromnego okrętu. Przy kei, w miejscu gdzie wyryty był napis „Aldebaran”, cumowała niewielka, dobrze zamaskowana łódź pełna żołnierzy.
Przyszedł ten niebezpieczny moment, gdy Marcus i ja musieliśmy przesiąść się z powozu do łodzi, stanowiąc łatwy cel dla ewentualnych napastników. Marcus był w większym niebezpieczeństwie, grał przecież rolę króla, a ja tylko go wspierałam. Nagle ta maskarada wydała mi się makabryczną grą, w której stawką było życie Marcusa. Chciałam wciągnąć go w głąb powozu, ale pod jego ostrzegawczym spojrzeniem opamiętałam się i poszłam w jego ślady.
W porcie panowała cisza. Pod silną eskortą żołnierzy weszliśmy na pokład łodzi i odbiliśmy od brzegu, kierując się w stronę królewskiego okrętu.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, zaprowadzono nas do jednego z salonów. Oszołomił mnie jego przepych. Nie spodziewałam się tak luksusowo urządzonych wnętrz!
Okręt wypłynął powoli z portu. Przez małe okrągłe okienka wyglądaliśmy na ciemną toń wody. Dano nam do zrozumienia, byśmy nie wychodzili spod pokładu. Stanowiliśmy wszak cel ataku tych fanatyków i nie mogliśmy narażać życia, wystawiając się na ich strzały.
Ściskałam kurczowo dłoń Marcusa. Czekaliśmy w milczeniu, ale nic nie nastąpiło.
Czyżbyśmy znów źle ocenili sytuację?
A jednak nie, zdarzenia potoczyły się jak lawina. Podnieceni marynarze przebiegli raptem przez salon, pokład zaroił się od żołnierzy. Wyjrzeliśmy ponownie przez okienko i ujrzeliśmy cienie małych łodzi otaczających okręt.
Tym razem nie popełniliśmy błędu. Słowo „Aldebaran” wskazywało miejsce ataku. A w domu Fernérów skrywał się jeszcze jeden poplecznik Cederweda. Inaczej łodzie nie ruszyłyby do akcji. Ktoś musiał zdradzić, że król zamierza wyjechać dzień wcześniej.
Marcus z desperacją przycisnął mnie do podłogi. Zrozumiałam, że obawia się strzałów w okna. Było to dość prawdopodobne, napastnicy musieli zakładać, że król i królowa znajdują się w salonie.
Leżeliśmy plackiem na podłodze, nic nie widząc, ale wszystko słysząc.
Rozbrzmiały rozkazy, potem głuche odgłosy wystrzałów i walka rozpoczęła się na dobre.
– Kocham cię, Annabello – powiedział Marcus.
– Ja też cię kocham – odrzekłam i przysunęłam się bliżej do niego.
Usłyszeliśmy kilka głośnych wybuchów, potem szybkie kroki na pokładzie, jakieś krzyki. Marcus uniósł się do połowy, by wyjrzeć przez okienko.
– Marcus! – krzyknęłam. – Natychmiast się połóż!
Rzucił się na podłogę, a w tej samej chwili kula przeszyła szybę w miejscu, z którego wyglądał. Skuliliśmy się pod ścianą.
– Annabello, czeka nas wspólna przyszłość – szepnął Marcus z rozpaczą, jakby dopiero zdał sobie sprawę z niebezpieczeństwa. – Nie możemy teraz umrzeć!