ROZDZIAŁ DWUNASTY

Pacjenci dopisali także w ostatnim dniu zawodów i Cari miała przez chwilę nadzieję, że z balu będą nici. Im jednak bliżej było wieczoru, tym w poczekalni robiło się puściej, aż wreszcie okazało się, że nie czeka na nią żaden pacjent.

W ciągu ostatnich kilku dni większość pracowników szpitala pełniła dodatkowe dyżury. Ku radości Blaira i Cari Maggie zakończyła swój urlop i pracowała teraz w pełnym wymiarze godzin. Dyżur jej dobiegł właśnie końca i wybrała się na poszukiwanie Cari.

– Pani doktor, pora kończyć i szykować się na bal – oświadczyła zdecydowanym głosem.

– Wy też się wybieracie? – spytała z radością Cari.

– Nigdy jeszcze nie opuściliśmy tego balu – odparła Maggie. – Dosyć pogaduszek. Tobie może wystarczy narzucić sukienkę i przypudrować nos, ale ze mną nie taka prosta sprawa.

Mówiąc to, Maggie wzięła Cari energicznie pod rękę i ruszyła w kierunku wyjścia. Gdy dojechały do domu, Cari od razu poszła do swego pokoju.

Po raz pierwszy od roku ubierała się starannie przed lustrem, a potem długo czesała włosy i robiła makijaż. A gdy była już gotowa, zaczęła do siebie stroić miny. Wyglądało to tak, jakby kłóciły się z sobą dwie Cari. Jedna, która postanowiła nie mieć nigdy więcej nic wspólnego ze Slatey Creek, i druga, która…

Coś jej mówiło, że dziś wieczorem zobaczy Blaira po raz ostatni. Potem żyć będą z dala od siebie, każde na innym kontynencie. Skrzywiła się i skończyła makijaż. Drgnęła, słysząc szczekanie psów, zapowiadające samochód, i jeszcze raz przejrzała się w lustrze. W tej chwili do pokoju weszła Maggie.

– Proszę, proszę! – powiedziała tylko.

Sukienka była rzeczywiście śliczna. Mieniła się i połyskiwała przy każdym ruchu, podkreślała talię, tańczyła zalotnie wokół bioder.

– Jock, chodź tu zaraz! – zawołała Maggie.

Ona sama ubrana była w prostą, choć niezwykle efektowną czarną suknię z dużym dekoltem, która doskonale podkreślała figurę. Jock wszedł niemal natychmiast, obejrzał Cari i objął serdecznie żonę.

– Daję jej drugie miejsce po tobie, kochanie – ocenił. -Nie ma co, udała nam się dziewczyna.

Uśmiechnął się do Cari, a Maggie spojrzała wzruszona na męża.

– Ty też wyglądasz nie najgorzej – zauważyła, cmokając go w policzek.

Psy ujadały teraz jak oszalałe, bo samochód właśnie zatrzymał się przed domem.

– Chyba już tu nikogo więcej nie wpuścimy – roześmiał się Jock. – Po co nam ktoś obcy w tym towarzystwie wzajemnej adoracji? Zamknijmy lepiej drzwi i dalej prawmy sobie komplementy! Pomyśl sama, Cari, co będzie, jeśli Blair nie lubi zielonego koloru?

– Musiałby nie mieć za grosz gustu! – stwierdziła Maggie. – Idź już i otwórz mu drzwi.

Nie było powodów do niepokoju. Nawet jeśli zielony nie należał do najulubieńszych kolorów Blaira, suknia Cari niezwykle mu się spodobała. Śmiejąc się i rozmawiając, wszedł do pokoju razem z Jockiem, a na widok Cari zamilkł i stanął jak wryty. Czuła, jak robi się czerwona.

Nie mogę sobie pozwolić na żadne gwałtowne uczucia. Muszę zachować spokój, pomyślała. To przecież mój wieczór pożegnalny z tym człowiekiem.

Nie mogła jednak oderwać od niego oczu. Jego opaleniznę podkreślały spłowiałe na słońcu włosy. Garnitur leżał na nim świetnie, a ciepły uśmiech sprawiał, że topniało w niej serce. Nie mogę sobie pozwolić… – powtarzała w myślach i w tej samej chwili napotkała jego oczy.

– Może się czegoś napijecie? – pytał Jock, najwyraźniej ubawiony sytuacją.

– Dzięki – odparł Blair. – Mam dla Cari niespodziankę. Maggie uniosła brwi, a Jock roześmiał się.

– No to uciekajcie! – Otworzył drzwi. – Nam tego, stary, nie musisz tłumaczyć. My też jeszcze nie tak dawno byliśmy młodzi.

– Licz się ze słowami! – zaprotestowała Maggie.

– Oho, zaczynają się kłótnie małżeńskie. Rzeczywiście lepiej uciekajmy – zażartował Blair, biorąc Cari za rękę.

Nie miała wyboru. Jock i Maggie żegnali ich, machając rękami na stopniach werandy.

– Co to za niespodzianka? – zapytała, gdy włączył silnik.

– Myślałem, że posiedzimy chwilę z Bromptonami – zaczął z uśmiechem – ale kiedy cię zobaczyłem… Przez chwilę milczała, nie wiedząc, co powiedzieć.

– Więc jaka to niespodzianka? – zapytała powtórnie.

– Proszę się nie bać, pani doktor. Nic się pani złego nie stanie – zapewnił ją.

– To mnie pan doktor uspokoił – odparła, wpadając w jego ton.

Zwolnił niespodziewanie i zjechał z drogi prowadzącej do miasta, kierując się w stronę skałek widocznych w oddali.

– Miałeś mnie zabrać na bal – zaprotestowała.

– Masz rację.

– No więc?

Samochód pokonywał powoli zbocze.

– Nie mam pojęcia, jak to jest u was – powiedział spokojnie – ale tutaj o ósmej jest tylko oficjalne otwarcie. Wtedy właśnie pojawia się orkiestra i otwierają bufet. Zobacz, jeszcze nie jest nawet ciemno. – Spojrzał na nią. – W każdym razie nie ma zwyczaju, żeby o tej porze wkraczała na salę królowa balu.

– Musimy więc teraz jakoś spędzić czas? Udała, że nie dosłyszała jego ostatniej uwagi.

– Można to tak nazwać – przyznał. – A może po prostu trudno mi zapomnieć, że najpewniej za parę godzin wezwą mnie znowu do szpitala.

– Ale co to ma do rzeczy? – spytała ostro, choć była trochę niespokojna.

– Cari…

– Tak?

Położył jej palec na ustach.

– Bądź teraz cicho.

Po dziesięciu minutach byli na górze. Blair zjechał znowu z drogi i zaparkował przy skałach. Wysiadł i obszedł samochód, żeby pomóc Cari wysiąść.

– No i co teraz?

Uśmiechnął się, nie zwracając zupełnie uwagi na jej zgryźliwy ton.

– Teraz będziemy się wspinać.

– Wspinać? – spytała z niedowierzaniem. – Nie dam rady.

Co on sobie myśli? Jak ja mam się wspinać? Z tą moją biedną miednicą, w pantofelkach, przecież to niepodobieństwo!

Pokiwał ze zrozumieniem głową.

– Źle to ująłem. – Chwycił ją mocno, a potem jednym szybkim ruchem uniósł do góry. – Chciałem właściwie powiedzieć, że będę się wspinał. – Śmiał się, patrząc kpiąco na jej zasępioną twarz. – A ty będziesz sobie po prostu odpoczywać.

Powoli zaczął wchodzić pod górę.

– Zwariowałeś chyba!

Próbowała się wyrwać, ale Blair trzymał ją w żelaznym uścisku.

– Pamiętaj, kochanie – mówił – że na pewno by ci to na dobre nie wyszło, gdybyś upadła na te skały. Na twoim miejscu zachowywałbym się spokojnie.

Nic jej innego nie pozostało. I znowu nie mogła oderwać od niego oczu. Jest taki przystojny. To właściwie niesprawiedliwe z mojej strony, pomyślała, z trudem przy tym hamując złość. To niesprawiedliwe…

Szedł wolno, odmierzając każdy krok i patrząc uważnie pod nogi. Jego bliskość sprawiła, że straciła zupełnie głowę. Wystarczyła tylko jego obecność…

Dotarli w końcu na górę. Tam posadził ją delikatnie na szczycie najwyższej skały, a potem usiadł obok.

– Zobacz. Po to właśnie tu przyszliśmy.

Poniżej rozpościerało się pustkowie, które kończyło się gdzieś za horyzontem. W oddali widać było Slatey Creek, niewiele stąd większe niż skała, na której siedzieli. Ziemia miała odcień brunatny. Była wypalona, sucha i jałowa, gdzieniegdzie upstrzona kępami karłowatych krzaków. Daleko na horyzoncie, tam, gdzie niebo stykało się z ziemią, zachodziło w pomarańczowych płomieniach słońce.

Żadne słowa nie były w stanie wyrazić odcieni, w których skąpane było niebo. Kolor pomarańczowy mieszał się z barwami moreli, czerwienią i różem. Blair patrzył przed siebie jak zahipnotyzowany, ona zaś nigdy jeszcze nie widziała podobnego zachodu słońca. Siedzieli tak bez słowa dobre piętnaście minut, nie będąc w stanie odwrócić wzroku od oszałamiającej gry barw. Gdy ognista kula zniknęła za horyzontem, kolory stały się bardziej pastelowe. A w końcu niebo przybrało barwę szarobłękitną, zapowiadając zbliżanie się nocy.

– No i co powiesz o tym wieczorze?

Trudno jej było znaleźć odpowiednie słowa. Bała się zresztą odezwać, aby nieodpowiednim czy niepotrzebnym słowem nie zniszczyć niezwykłego nastroju.

– To coś cudownego – szepnęła.

– Często tu przyjeżdżam – wyznał, patrząc teraz na Cari. – Wtedy gdy tam na dole trudno jest wytrzymać… Gdy umiera człowiek albo gdy jestem już tak zmęczony, że tracę jasność myślenia. Bardzo mi to pomaga.

Dlaczego mam ochotę płakać? – myślała. Boże, gdyby taki człowiek jak on mógł mnie pokochać…

– Cari?

– Tak? – Spojrzała na niego pytająco.

Ich oczy spotkały się, a po chwili Blair zbliżył ku Cari głowę. Był to ich pierwszy pocałunek, w którym wyznali sobie miłość. Nie spieszyli się ani nie mówili o pożądaniu, delikatnie tylko szukali drogi do siebie.

Cari straciła zupełnie poczucie czasu. Ogarnęła ją bezbrzeżna radość. Czuła, że serce śpiewa jej z radości, a razem z nim cały świat. Jest przy niej Blair. Nikt więcej nie był jej potrzebny, o nikim więcej nie marzy…

W ich oczach odbijało się wszystko, co odczuwali i ogarnęło ją zdumienie, gdy w oczach Blaira odkryła swą własną radość. Tulił ją do siebie i gładził delikatnie jej włosy, a ona skryła twarz na jego piersi. Słyszała bicie jego serca. Czuła się trochę tak jak zagubione dziecko, które po długiej tułaczce odnalazło z powrotem dom.

Odnalazła spokój.

Odnalazła bezpieczne schronienie.

Odnalazła miłość.

Robiło się coraz ciemniej, nie mieli jednak ochoty się ruszyć. Noc była ciepła i Cari tuliła się do Blaira coraz mocniej.

– Cari? – szepnął w końcu.

– Tak? – dobiegł go cichy głos. – Powiedz mi, co cię tak dręczy? – Jego głos był pełen miłości. – Powiedz mi wszystko.

Czar prysnął. Uniosła głowę i napotkała pełne troski spojrzenie jego szarych oczu. Potrząsnęła przecząco głową.

– Dlaczego nie? – spytał, całując ją w czoło. – Posłuchaj

– rzekł niepewnym głosem, jakby szukał słów. – Łączy nas coś niezwykłego… Coś tak niezwykłego, że nie można tego zniszczyć przez brak szczerości. – Uniósł jej głowę do góry, przybliżając do niej twarz. – Gdy rozszedłem się z żoną, miała właśnie trzeciego kochanka. Zmieniała ich mniej więcej raz na kwartał. Przysięgłem sobie wtedy, że już nigdy nie pokocham żadnej kobiety. Ale spotkałem ciebie i zaufałem ci. Nie mam przed tobą żadnych tajemnic. Odpłać mi tym samym… Opowiedz mi wszystko.

Zaczęła ją ogarniać panika. Nie mogę przecież ryzykować, myślała. Nie zdobędę się na to, żeby postawić wszystko na jedną kartę. Zbyt kruche i cenne jest to, co nas łączy. Jak mogłabym potem żyć, widząc, że w oczach jego miłość zamienia się w podejrzliwość? Lepiej stąd wyjechać…

– Nie mogę – szepnęła.

– Dlaczego?

– Bo mi i tak nie uwierzysz.

– Zaufaj mi.

Potrząsnęła głową i wzięła go za ręce.

– Masz rację. Wiem, że to, co nas łączy, może okazać się…

– Urwała i dopiero po chwili mówiła dalej: – Będę tu jeszcze dwa dni, a potem wyjadę. I za nic w świecie nie chciałaby dostrzec w twoich oczach choćby cienia niedowierzania.

– Ale dlaczego byś miała coś podobnego dostrzec?

– To nie do uniknięcia. Przez półtora roku podważano moje kompetencje lekarza, co więcej, mówiono, że kłamię. Potrafię żyć, wiedząc, że i ty powątpiewasz w moje umiejętności, ale nie zmuszaj mnie, żebym swoją opowieścią skłonił cię do zarzucenia mi kłamstwa.

– A co ci każe przypuszczać, że ci nie uwierzę?

– Bo nikt mi nie wierzy – odparła i nerwowym ruchem obtarła oczy. – Półtora roku temu miałam jeszcze rodzinę, która była ze mnie dumna. Miałam też narzeczonego. Myślałam, że mnie kocha Opowiedziałam im wszystko, a oni naznaczyli mnie piętnem kłamcy, podobnie jak sędzia i prawnicy, jak wszyscy. – Spojrzała bezradnie na Blaira. – Czuję, że się w tobie zakochałam, lepiej wobec tego będzie, jeśli wyjadę.

– Nie chcesz więc ryzykować? Wybrałaś ucieczkę?

– Tak. Nie przeżyłabym po raz drugi czegoś podobnego.

– A jeśli poproszę cię o rękę, nie wchodząc w szczegóły twojej przeszłości? Zaniemówiła.

– Proszę cię, nie rób sobie żartów – szepnęła po chwili.

– Wcale nie żartuję. Rzucasz na mnie najgorsze podejrzenia, obrażasz mnie, i to tylko dlatego, że twoja rodzina okazała się wobec ciebie nielojalna. Nie dajesz mi żadnej szansy. A ja zakochałem się w tobie. Zupełnie zresztą nie wiem, jak się to stało. Cari, jesteś mi potrzebna. Nic mnie nie obchodzi, co wydarzyło się w przeszłości. Pragnę tej właśnie Cari, którą trzymam teraz za rękę.

– Ale… -zaczęła.

– Ale co? – zapytał z pasją. – Może chodzi ci o to, że byłem żonaty? Czy nie rozumiesz, że powinniśmy zapomnieć o tym, co było kiedyś? Że nie powinniśmy myśleć ani o mojej żonie, ani o twoim narzeczonym? Oni się już dawno przestali liczyć. Ważne jest tylko to, co dzieje się teraz.

– A co będzie, kiedy dowiesz się prawdy?

– Skoro mi nic nie chcesz powiedzieć, muszę podjąć ryzyko. Proszę cię tylko o jedno: zapomnij o przeszłości i wyjdź za mnie za mąż.

– To szaleństwo!

– Naprawdę tak uważasz? – Ściskał jej rękę coraz mocniej. – Szaleństwem jest twój brak zaufania, ale ja ci wierzę. Wierzę ci, bo cię kocham. Czy kochasz mnie na tyle, żeby mi zaufać?

– Nie! – Był to krzyk bólu i rozpaczy. Wyrwała mu dłoń. – Blair, proszę cię!

– Cari…

Zasłoniła twarz rękami.

– Czy nie widzisz, że moja miłość jest ciężarem? Naprawdę nie widzisz? Przecież nie mogę narażać cię na życie ze mną! Ja już moje przegrałam. Wcale mnie nie potrzebujesz. Kiedy tylko stąd wyjadę, będziesz dziękował losowi, że pozwolił ci uniknąć tego ślubu. – Spojrzała w dół. Wiedziała, że l nie potrafi sama pokonać skalistego zbocza. – Proszę – szepnęła – zabierz mnie do domu. Mam dosyć.

Zapadła cisza. Po chwili Blair wziął ją w ramiona.

– Jedźmy na bal – powiedział cicho. – Jeśli nie chcesz wyjść za mnie za mąż, zatańcz chociaż ze mną.

Bal trwał już w najlepsze, gdy pojawili się w sali. Cari czuła się oszołomiona i bardzo nieszczęśliwa. Jedynym jej marzeniem było schronić się w domu Bromptonów, wejść do łóżka i naciągnąć kołdrę na głowę. Blair nie wyraził jednak na to zgody.

Gdy tylko weszli do środka, Blaira powitały ze wszystkiej stron uśmiechy i powitania. Widać było, że jest ogólnie znany i lubiany. Ona zresztą też spotkała się z serdecznym przyjęciem. Młodzi ludzie sprawiali wrażenie zadowolonych, widząc ją bez laski. Od pierwszej chwili została zasypana zaproszeniami do tańca.

Blair jednak nie dopuszczał nawet myśli, aby mogła zatańczyć z kimkolwiek innym. Tego wieczoru Cari była jego własnością. Tańczyli jeden taniec po drugim i nie oddalała się od niego nawet na chwilę. W czasie przerw rozmawiał wesoło z sąsiadami z parkietu, lecz dawał wszystkim do zumienia, że on i Cari stanowią parę. Zręcznie też włączał j do rozmowy, tak że nawet nie zauważano jej milczenia i zamyślenia.


Koło północy Cari poczuła wielkie zmęczenie i ból w nogach. Blair zauważył, że z trudem chodzi.

– Zmęczona jesteś, kochanie? – zapytał cicho.

Kiwnęła głową. Wziął ją pod ramię, aby sprowadzić z parkietu i w tej właśnie chwili zawołano go do stołu, gdzie zostawił radio. Wzywał go szpital.

– To, zdaje się, naprawdę koniec naszego wieczoru – powiedział ze smutkiem. I miał rację.

– Pani Hitchins zawiadomiła nas przed chwilą, że pięć minut temu przejeżdżał obok nich samochód – relacjonowała pielęgniarka. – Pędził z niesamowitą szybkością, a po chwili usłyszeli straszliwy huk i łomot. Bob pojechał od razu zobaczyć, co się dzieje, a ona dała nam znać, żeby na wszelki wypadek był pan w pogotowiu.

– Jadę do szpitala – zawiadomił pielęgniarkę. – Chyba będę musiał polecieć samolotem – zwrócił się do Cari. – Hitchinsowie mieszkają około dziewięćdziesięciu kilometrów stąd, a drogi są tam fatalne. Wrócę więc do szpitala i zaczekam na znak od Boba, ale pani Hitchins jest rozsądna i nie robiłaby z pewnością alarmu bez potrzeby. – Przyjrzał się uważnie Cari. – A co ty zrobisz? – zapytał, widząc jej zmęczoną twarz. – Chyba nie masz siły tu zostać?

Była to prawda. Nie tylko bolały ją nogi, ale była też wykończona psychicznie i nie miała najmniejszej ochoty na żadne rozmowy.

– Czy będę ci potrzebna? – spytała.

– Teraz chyba nie – odparł. – W samolocie jest zwykle tylko jeden lekarz. Ale może będę cię potrzebował później, jeśli przywieziemy rannych. – Spojrzał na zegarek. – Proponuję, żebyś poszła się przespać do mojego mieszkania – dodał szybko, jakby chciał zapobiec jej ewentualnym protestom. – Może mnie nie być nawet kilka godzin. Odpoczniesz trochę i będziesz na miejscu, gdybym cię potrzebował.

– Słuchaj…

– No, chodź już!

Wziął ją za rękę i wyprowadził z sali. Zanim dotarli do szpitala, pani Hitcbins odezwała się po raz drugi. Powiedziała im o tym dyżurna pielęgniarka, która oczekiwała Blaira w drzwiach. Podeszli do szpitala, trzymając się za ręce. Blair trzymał Cari mocno, jakby chciał w ten sposób oznajmić coś całemu światu.

– Wygląda to źle – mówiła pielęgniarka z oczami utkwionymi w splecione dłonie Blaira i Cari. – Pani Hitchins jest teraz na miejscu wypadku. Zawiózł ją tam mąż, który wrócił do domu po koce i narzędzia potrzebne do uwolnienia dzieciaków z samochodu.

– Dzieciaków?

– Czterech nastolatków. Mówiła, że dwóch chyba nie żyje. Samochód najechał na kangura. Pani Hitchins uważa, że przejechali obok ich domu z prędkością co najmniej dwustu kilometrów na godzinę.

– Czy Lukę został zawiadomiony? – spytał Blair. Lukę był pilotem i miał tej nocy dyżur.

– Jest już w hangarze. Dałam mu znać jeszcze przed rozmową z panem.

Blair skinął pielęgniarce głową.

– Chodźmy – zwrócił się do Cari.

– Dokąd? – zapytała.

– Muszę się przebrać, a ty musisz się przespać. Wydaje się że skończymy pracę dopiero o świcie.

Otworzył drzwi mieszkania i wszedł do sypialni.

– Kładź się – rozkazał, wyciągając z szafy ubranie na zmianę. – Nie myśl o niczym, tylko śpij. Nawet gdyby ci się to nie udało, nie ruszaj się stąd. Pielęgniarki przygotowują już salę operacyjną. Jeżeli dojdzie do operacji, nie chciałbym żebyś mi zemdlała.

– Czy mi się to kiedyś zdarzyło? – zaprotestowała, a uśmiechnął się do niej.

– Nie – przyznał. – Nawet wtedy, kiedy ledwie stałaś na nogach. Ale ja nie mogę sobie pozwolić na żadne ryzyko. Proszę więc do łóżka, pani doktor.

– Tak jest, panie doktorze – odpowiedziała.

Położyła się więc, nie mogła jednak zasnąć. Obserwowała na suficie światło księżyca i rozmyślała nad tym, co wydarzyło się w ciągu wieczoru. Czuła wszędzie zapach Błąka, zdawało jej się, że jest przy niej… Czuła się więc bezpieczna, wiedziała, że nic nie może jej grozić.

Chciał, by wyszła za niego za mąż… O niczym bardziej nie marzyła. Należał do niej, była teraz tego pewna. Jej zaręczyny z Harveyem okazały się głupią pomyłką i właściwie należało się cieszyć, że doszło do ich zerwania.

Kocha Blaira. I wie też, że nie może go wtrącić w nieszczęście razem z sobą. Ciągle brzmiały jej w uszach słowa ojca podczas ostatniej wizyty w domu:

– Twoja hańba spada nie tylko na ciebie. Ściągasz ją na wszystkich, którzy są blisko. Jeżeli nie potrafisz wykonywać w sposób odpowiedzialny zawodu lekarza, musisz zerwać z medycyną i trzymać się od nas z dala. Nie pozwolę, żeby niewinni członkowie naszej rodziny byli obrzucani błotem z powodu twojej niekompetencji.

W pokoju byli wtedy wszyscy. Obok ojca stali jej bracia. Mieli zacięte twarze i mierzyli ją zimnym wzrokiem. W kącie siedziała zapłakana matka. I to byli ludzie, którzy, jak kiedyś sądziła, kochali ją. Ciężko jej było żyć ze świadomością, że Blair może ją uważać za nieodpowiedzialnego lekarza, ale o ile straszniejsze byłoby wszystko mu wytłumaczyć, a potem zobaczyć, jak odwraca się od niej. Wtuliła twarz w poduszkę i gorzko się rozpłakała.

Widocznie potem zasnęła, bo obudziły ją czyjeś kroki i blask zapalanego światła. Przy łóżku stała dyżurna pielęgniarka.

– Jest pani potrzebna – odezwała się cicho. W ręce trzymała zapasowy szpitalny strój Cari, przechowywany w pokoju dla personelu. – Pomyślałam, że może będzie się pani chciała tutaj przebrać.

Cari wstała, dziękując dziewczynie. Budzik na nocnym stoliku wskazywał wpół do czwartej.

– Co się tam stało? – zapytała nagle. Pielęgniarka zawróciła od drzwi.

– Tym samochodem jechało czterech chłopaków – odparła. – Dwóch zginęło na miejscu, jeden zmarł, gdy próbowano go wydobyć z wraku, a jeden jest u nas. Ma krwotok wewnętrzny. Doktor Kinnane jest już w sali operacyjnej, ale chyba nie wierzy, że uda się go uratować.

Jedno spojrzenie na chłopca pozwoliło Cari zrozumieć, jakie zadanie ich czeka. Utrzymanie chłopca przy życiu do tej pory było już wyczynem nie lada. Miał poważne uszkodzenia głowy. Za wcześnie było myśleć, jakie będą tego konsekwencje. Do tego dochodziły liczne złamania, a także pęknięcie jelita, pęcherza i śledziony. Nie było właściwie miejsca na jego ciele, które by nie uległo uszkodzeniu. Pozostawało im jedynie powstrzymać krwawienie. I mieć nadzieję.

Po pół godzinie chłopak cicho od nich odszedł.

W sali zapadła dzwoniąca cisza. Blair wyglądał na śmiertelnie zmęczonego i pokonanego.

– Chodźmy do ciebie. Zrobię ci kawę – szepnęła Cari, patrząc na jego poszarzałą twarz.

Wkrótce pojawili się rodzice jednego z chłopców. Cari nie brała udziału w rozmowie. Zostawiła to Blairowi, a sama poszła do jego mieszkania zaparzyć kawę. Kiedy wrócił po godzinie, wyglądał jeszcze gorzej. Popatrzyła na niego i uznała, że dłużej nie może się powstrzymać. Podeszła do niego i objęła go czule. Przez długą chwilę nic nie mówili. Blair przytulił się do niej, jakby miał nadzieję, że użyczy mu1 siły. Zakrył potem twarz rękami i milczał nadal.


Cari podeszła do kuchenki, napełniła filiżankę kawą i postawiła przed nim na stole.

– Już dobrze? – spytała, gdy wypił.

– Nie, wcale nie dobrze – powiedział. – Myślę, że minie sporo czasu, nim o tym zapomnę. Dzieci, które piją wódkę! Czy można przejść nad tym do porządku dziennego? Wszyscy byli pijani, a w samochodzie walały się puste butelki. Znałem ich – dodał. – To byli fajni chłopcy. Zapowiadali się na znakomitych farmerów, dobrych mężów i prawych obywateli. I zginęli tylko dlatego, że się upili i myśleli przy tym, że nikt tak dobrze nie potrafi prowadzić jak oni. – Spojrzał na Cari i dodał z goryczą: – A ja miałem dokonać cudu i uratować im życie. Nie byłem w stanie tego zrobić.

Wzięła ze stołu filiżankę, umyła ją dokładnie, a potem wycierała długo ręce. Blair nie poruszył się.

– Chyba już pójdę – odezwała się cicho.

– W jaki sposób chcesz to zrobić? – zapytał.

– Pożyczę szpitalny samochód. Maggie przyjedzie nim z samego rana.

Podniósł się gwałtownie, odsuwając z hałasem krzesło.

– Cari?

– Tak?

Przyciągnął ją do siebie.

– Proszę cię, zostań.

Przytuliła się do niego całym ciałem.

– Dobrze – szepnęła. – To nic nie zmieni, ale zostanę. Jeśli tylko tego chcesz.

Nie odezwał się ani słowem. Podniósł ją i zaniósł prosto do sypialni.

Obudziła się o świcie, gdy poprzez zasłony zaczęło wpadać światło poranka. Wtulona była w Blaira, a on trzymał ją mocno przy sobie. Muszę zapamiętać, jak to było… Na zawsze muszę zapamiętać, jaki był. Tak właśnie mogłoby wyglądać moje życie, gdyby nie przewrotność losu…

Co rano mogłabym budzić się u jego boku, co rano, przez całe życie. A jutro już mnie tu nie będzie.

– Jutro już mnie tu nie będzie – powiedziała głośniej i Blair poruszył się niespokojnie, przytulając ją mocniej.

Spojrzała na zegarek. Dochodzi szósta. Jeszcze dwie godziny, a potem trzeba będzie znowu stawić czoło temu, co przynosi dzień. Jeszcze dwie godziny. Tuliła się do Blaira, rozkoszując się jego ciepłem. Nic więcej nie było jej potrzeba do szczęścia. Objął ją mocniej i poczuła, że i on się obudził.

Odwróciła się i napotkała jego oczy. Był jeszcze półprzytomny, ale powoli pojawiać się w nich zaczęło pożądanie. Poczuła jego ręce na swej szyi, ramionach, piersiach i udach. Gładził ją i pieścił, jakby się chciał nauczyć na pamięć jej ciała. Z radością zrozumiała, że przez te ostatnie dwie godziny będzie z nim bliżej, niż myślała.

I raz jeszcze ich ciała zlały się w jedno.

Blair zasnął potem znowu, a ona wpatrywała się w jego twarz, pragnąc zapamiętać ją na zawsze. Cała napełniona była miłością, ogarnięta błogim uczuciem spełnienia.

Wkrótce usłyszała pierwsze odgłosy budzącego się do życia szpitala. Znowu spojrzała na zegarek. Niedługo będzie tam potrzebny Blair. Wiedziała, że dziś go jeszcze zobaczy, teraz jednak miała ostatnią okazję, aby pożegnać się z nim naprawdę. Pochyliła się i pocałowała go delikatnie w usta. Nie poruszył się.

– Zegnaj, kochany – szepnęła.

Wyśliznęła się bezszelestnie z łóżka, włożyła na siebie ubranie i cicho wyszła.

Загрузка...