ROZDZIAŁ SZÓSTY

Jeszcze zanim nadeszła sobota, Cari odstawiła balkonik i zaczęła używać laski. W piątek Maggie przyniosła jej sukienkę. Cari oglądała ją długo z mieszanymi uczuciami. W tę właśnie powiewną, delikatną, jedwabną suknię ubrana była tego wieczoru, gdy zaręczyli się z Harveyem. Wyjeżdżając, wrzuciła ją w ostatniej chwili do walizki… Na wszelki wypadek.

Na przykład jaki?

Nie umiałaby odpowiedzieć na to pytanie. W ciągu ostatnich paru tygodni bardzo schudła. Sukienka leżała kiedyś na niej doskonale, a teraz jej postać niknęła dosłownie w zwiewnej bieli jedwabiu. Długo patrzyła na siebie w lustrze.

Jak ja wyglądam? Blada, przezroczysta, wychudła twarz i te wielkie, zbyt wielkie oczy! Długo szczotkowała włosy, aż zaczęły lśnić jak dawniej, a potem opuściła je na ramiona. Harvey nie lubił, gdy tak się czesała. Uważał, że wygląda zbyt dziecinnie. Uniosła je na chwilę do góry i przyjrzała się sobie uważnie, lecz po chwili znowu opuściła. Cari, która była narzeczoną Harveya Wellsa, już przecież nie istnieje.

A potem przyjechała Maggie z Jockiem. Na samą myśl, że ma wyjść ze szpitala po raz pierwszy od przeszło trzech tygodni, poczuła, jak ogarnia ją niepokój.

Gdy wychodzili, było już ciemno, szybko jednak zorientowała się, jak wygląda miasto. Na pierwszy rzut oka można było odnieść wrażenie, że nie ma tam nic więcej poza jedną długą, pokrytą pyłem ulicą i kilkoma nędznymi drzewkami.

Uroczystość miała się odbyć w reprezentacyjnym budynku, który znajdował się zaledwie kilkaset metrów od szpitala. Jock podjechał jednak pod same drzwi, pragnąc oszczędzić Cari wysiłku.

Tłum w drzwiach rozstąpił się, by ich przepuścić i Cari zdała sobie niespodziewanie sprawę, że zwraca powszechną uwagę. Maggie miała chyba rację. Skoro już wszyscy pragnęli ją obejrzeć, dobrze chociaż, że robią to jednocześnie.

Było to mniej męczące, niż myślała. Ludzie specjalnie jej się nie narzucali. Jock i Maggie zajęli miejsca przy stole dla pracowników szpitala i po chwili siedziała już w towarzystwie ludzi, których dobrze znała. Blair siedział z Liz przy drugim końcu stołu. Zauważyła szybkie, pełne aprobaty spojrzenie, jakim ją obrzucił, gdy weszła. Odwrócił się jednak od razu do swej towarzyszki, która opowiadała mu najwyraźniej coś śmiesznego. Rod siedział bliżej.

– Obaj tu jesteście? – zdziwiła się. – A kto ma dziś dyżur?

– Litości, dziewczyno! – jęknął Rod. – Szpital jest tylko trzysta metrów stąd – dodał, pokazując na przenośny odbiornik radiowy, leżący na stole. – W ciągu dwóch minut możemy tam być.

Uśmiechnęła się i wyraźnie poweselała. Jedzenie było smaczne, choć niezbyt wyszukane, towarzystwo sympatyczne i beztroskie. Wkrótce zaczęła grać orkiestra. Miała ochotę tańczyć, ale zmuszona była siedzieć i patrzeć tylko na wirujące wokół pary.

W tych stronach liczba mężczyzn przekraczała kilkakrotnie liczbę kobiet, towarzystwa więc jej nie brakowało. I pomimo laski, która odstraszała z pewnością amatorów tańca, nigdy nie siedziała sama, gdyż przysiadał się do niej jeden młody człowiek po drugim.

Każda z obecnych kobiet miała jej coś do powiedzenia i po pewnym czasie Cari doszła do przekonania, że wszyscy ci ludzie spragnieni są ogromnie towarzystwa. Zauważyła też, że jej sukienka wzbudziła zainteresowanie, i była pewna, że przez dłuższy czas osoba jej będzie tematem rozmów w Slatey Creek i okolicy. I to nie tylko najbliższej; wiele osób przecież jechało cały dzień, żeby wziąć udział w kolacji, a byli też tacy, którzy przylecieli samolotem.

Rod ulotnił się, gdy tylko kolacja dobiegła końca. Cari najwyraźniej mu się podobała, okazało się jednak, że nie interesuje go spędzenie wieczoru z osobą, która nie może tańczyć. Nie opuszczał prawie parkietu, zapraszając kolejno najbardziej atrakcyjne dziewczyny.

Blair tańczył głównie z Liz. Jej czerwona, obcisła sukienka z satyny, podkreślająca wspaniałą figurę, zwracała powszechną uwagę. Ciemny garnitur Blaira stanowił dla niej doskonałe tło. Stanowili piękną parę. Myśleli tak wszyscy, a Cari odczuwała przy tym coś w rodzaju zazdrości.

– Niedługo w Slatey Creek będzie pewnie wesele – szepnęła jedna z młodszych pielęgniarek, nachylając się w kierunku Maggie.

– Nie sądzę. – Maggie potrząsnęła głową.

– Dlaczego tak myślisz? – spytała Cari, gdy zostały same. Maggie wzruszyła ramionami.

– Nie wydaje mi się, żeby doktor Kinnane szukał żony – odparła. – Liz może sobie darować.

– Ale dlaczego? – powtórzyła Cari, choć czuła, że nie powinna się tym interesować.

– Doktor Kinnane był już żonaty – wyjaśniła Maggie. -Byłam na praktyce w Melbourne w tym samym szpitalu, w którym pracował zaraz po stażu. Jego żona była jedną z pracowniczek socjalnych i z ich powodu szpital aż trząsł się od plotek.

– Jakich plotek?

– Wszyscy widzieli, jaka jest Inez – uśmiechnęła się smutno Maggie. – I tylko zastanawialiśmy się, czy Blair wie, do czego zdolna jest jego żona.

– A co ona takiego robiła?

Maggie wzruszyła ramionami.

– To bardzo smutna historia. Właściwie nie bardzo rozumiem, dlaczego Inez wyszła za Blaira. Ślub z początkującym lekarzem! To zupełnie nie w jej stylu. Tylko że wszyscy mówili, że jego rodzina jest bardzo bogata, a on był bardzo młody i musiał po prostu stracić dla niej głowę. Przypuszczam, że ta cała jej działalność socjalna to był tylko pretekst, żeby poznać wszystkich mężczyzn w okolicy, którzy coś znaczyli albo byli przystojni. Jakkolwiek było – skrzywiła się z niechęcią – w czasie mojego tam pobytu miała co najmniej trzy przygody miłosne.

– Rozwiedli się?

– Tak, po moim wyjeździe. Pewnie Blair zobaczył w końcu to, co wszyscy widzieli od dawna. W każdym razie jestem pewna, że choć minęło od tej pory dziesięć lat, doktor Kinnane z pewnością nie poszukuje żony. – Zerknęła na Blaira, który z uśmiechem mówił coś do Liz. – Z pewnością lubi towarzystwo kobiet, ale wybiera zawsze takie, które próbują go złowić, małe jest więc prawdopodobieństwo, żeby je skrzywdził.

– Zamilkła na chwilę. – Myślę, że życia może nie starczyć, żeby otrząsnąć się z podobnych przeżyć.

Cari pokiwała głową. A więc Blaira Kinnane'a także ktoś skrzywdził, pomyślała i odwróciła głowę w jego kierunku. A wtedy stało się coś, czego zupełnie nie chciała: Blair także uniósł głowę i spotkała jego wzrok. I znowu, mimo iż dzielił ich od siebie zatłoczony parkiet, dało o sobie znać owo tajemnicze porozumienie, które ich z sobą łączyło. Zaczerwieniła się i odwróciła głowę.

Niespodziewanie poczuła wielkie zmęczenie. Orkiestra zaczęła właśnie powolnego walca i tańczące pary przytuliły się mocniej do siebie. Pojawił się Jock, żeby zaprosić swą żonę do tańca.

– Czy mógłbyś mnie odwieźć do szpitala po tym walcu? – poprosiła Cari.

– Oczywiście. Jeśli chcesz, możemy już jechać. W tej chwili podszedł do nich Blair. Cari zauważyła, że Liz tańczy z kimś innym.

– Już pani idzie? – spytał, a jej serce zabiło gwałtownie.

Do czego to podobne? – pytała siebie w duchu. Przecież po rozstaniu z Harveyem przysięgłam nie zainteresować się żadnym mężczyzną, a tymczasem…

– Jestem trochę zmęczona – odpowiedziała.

– A ja proszę właśnie panią do tańca. Potrząsnęła głową.

– Sam pan wie, że nie mogę – ucięła, wzięła laskę i wstała.

– To będzie dla mnie prawdziwe wyzwanie – uśmiechnął się Blair do Jocka. – Zatańczcie sobie teraz z Maggie, a ja się zaopiekuję Cari.

Nie wiadomo jak i kiedy znalazła się w ramionach Blaira. Gdzieś zniknęła jej laska, a on zdawał się unosić ją w powietrzu. Próbowała bezwiednie zaprotestować, odpychając go od siebie, a on przytulił ją wtedy jeszcze mocniej.

– Na pani miejscu nie wyrywałbym się – powiedział. -Przecież upadnie pani, jeśli panią puszczę. Zmieszała się i zaprzestała protestów.

– Teraz będzie wszystko dobrze – pochwalił ją. – Proszę, niech się pani odpręży – dodał cicho. – I proszę się nie bać, trzymam panią mocno.

Chyba rzeczywiście nic innego jej nie pozostało. Poddała się więc i przytuliła twarz do jego ramienia. Tańczyli tak, jak zawsze tańczą z sobą zakochani. Jego ramiona tuliły ją mocno do siebie. Z początku plątały jej się nogi i czuła się bardzo niepewnie, ale już po chwili porwała ją muzyka, a obecność Blaira dodała jej pewności siebie. Parę razy pomyślała o Liz. Na pewno będzie bardzo niezadowolona… Bliskość Blaira kazała jej jednak wkrótce zapomnieć o wszystkim.

Wirowali wokół sali w tłumie, jej nogi ledwie muskały podłogę, gdyż znajdowała w Blairze oparcie. Nigdy jeszcze nie tańczyła tak dobrze; odnosiła wrażenie, że unosi się lekko w powietrzu, zlewając się z nim w jedno. Straciła zupełnie poczucie rzeczywistości. Liczył się tylko on, jego ramiona, które ją podtrzymywały, i bliskość jego ciała.

Muzyka zaczęła powoli cichnąć, aż wreszcie zamilkła zupełnie. Cari nie miała pojęcia, co się z nią dzieje; wiedziała tylko, że Blair jest przy niej. Podniosła głowę i napotkała jego szare oczy, w których wyczytała podobną niepewność i zagubienie, jakie i ją dręczyły. Stali przez dłuższy czas bez słowa, przytuleni i niezdolni do wykonania ruchu, który by przerwał tę chwilę.

Ogłuszające dźwięki rozpoczęły następny taniec. Orkiestra wyczerpała już najwyraźniej swój romantyczny repertuar i zagrała heavy rocka. Blair nie poruszył się nawet. Nie spuszczał wzroku z Cari, jakby pytał ją o coś.

– Proszę, niech mnie pan zaprowadzi do stołu – szepnęła niepewnym głosem. Sama nie mogła przecież zrobić nawet kroku.

– Czy naprawdę pani tego chce? Zmusiła się do uśmiechu.

– Przecież obydwoje wylądujemy na podłodze, jeśli spróbuje pan to ze mną zatańczyć! Potrzebne są do tego cztery sprawne nogi, a nie dwie.

Przytaknął, choć widać było, że robi to bez przekonania.

– Zgoda, ale jest mi pani winna jeden taniec, pani doktor. Będę o tym pamiętał.

– Będzie pan chyba musiał jeszcze trochę zaczekać – powiedziała.

– Nie szkodzi. Zaczekam – odparł.

Wkrótce znalazła się znów w swoim pokoju. Miała jeszcze przed sobą dwie noce w szpitalu. W poniedziałek Jock miał jej przyprowadzić samochód Maggie i gdyby się okazało, że będzie go w stanie prowadzić, miała pojechać na farmę.

Zabawa trwała w najlepsze. Muzyka wdzierała się do szpitala, gdyż orkiestra dawała najwyraźniej z siebie wszystko, hałasem pragnąc nadrobić swoje niedostatki.

Cari nie mogła zasnąć. Nogi dawały jej się we znaki, czuła wszystkie mięśnie, które odwykły zupełnie od wysiłku. Dlatego właśnie nie mogę zasnąć, mówiła sobie. W głębi serca wiedziała jednak, że powód był zupełnie inny.

Była rozdrażniona. Po pierwsze, nie dotrzymała danej sobie samej obietnicy, a po drugie Blair nie ukrywał przecież, że uważa ją za rozkapryszoną, bogatą pannicę. Mimo to był miły, a w dodatku dał jej odczuć, że jest pociągająca i atrakcyjna. Dlaczego?

No, ale pewnie dokładnie to samo daje teraz odczuć Liz. To, że ktoś jest dla ciebie miły, nie oznacza jeszcze, że musisz dla niego od razu stracić głowę. Pamiętaj, mówiła do siebie ze złością, że pacjenci często zakochują się w lekarzach. Uczyli cię przecież tego już na studiach.

Nie udało jej się jednak stłumić wewnętrznego przekonania, że to, co czuła wobec Blaira, było czymś więcej, i że uczucie to jest głębsze i poważniejsze nawet od tego, które żywiła wobec człowieka, z którym kiedyś była zaręczona. Wtuliła twarz w poduszkę i westchnęła ciężko.

– Czy nic pani nie potrzeba? – spytała pielęgniarka, która właśnie zajrzała do pokoju.

– Dziękuję, siostro. Wszystko w porządku. Muszę się w końcu nauczyć spać bez środków nasennych.

Pielęgniarka odeszła, a Cari leżała ze wzrokiem utkwionym w sufit. W chwilę potem usłyszała głosy na parkingu tuż pod swoim oknem. Wiedziała dobrze, kto przyjechał. Blair i Liz. Mieszkanie Blaira znajdowało się w szpitalu, Liz mieszkała za miastem, dzisiaj jednak zostawiła swój samochód przy szpitalu.

Nie zastanawiając się wiele, Cari wstała z łóżka i delikatnie odsunęła zasłonę. Liz i Blair stali przy samochodzie. Gdy spojrzała na nich, Liz uniosła ręce i objęła Błąka za szyję. Patrzył na nią długo, a potem nachylił się i pocałował ją w usta. Cari puściła zasłonę i wróciła szybko do łóżka, pełna niesmaku do siebie. Ogarnął ją smutek i zniechęcenie. Naciągnęła kołdrę na głowę i czuła, jak oczy napełniają jej się łzami.

– A niech mu tam… – szepnęła ze złością i powtórzyła to jeszcze wiele razy, aż zmorzył ją sen.

Загрузка...