ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Nie minęły dwie godziny, a Cari po wzięciu prysznica i zjedzeniu śniadania gotowa była do pracy. Zanim wróciła do domu, cała okolica znała szczegóły tragedii. Maggie czekała na nią z kawą. Ani ona, ani Jock nie zadawali jej żadnych pytań dotyczących minionej nocy.

– Zapomniałam zabrać ze szpitala twoją sukienkę – przepraszała Cari.

– Nigdzie się w niej dziś nie wybieram – odparła Maggie z uśmiechem. – A jak bawiliście się na balu?

– Blair chyba znakomicie.

Maggie nalewała właśnie Cari drugą filiżankę kawy.

– A ty nie? – zapytała.

– Byłam okropnie zmęczona i bolały mnie nogi – odrzekła, zdając sobie sprawę, jak niemądrze to zabrzmiało.

– I plany ci się nie zmieniły? Wyjeżdżasz?

– Tak. Czekam tylko na powrót Roda.

Nie skończyła jeszcze mówić, gdy dostrzegła w oczach Maggie, że sprawiła jej przykrość. Wstała więc i uściskała ją serdecznie.

– Daruj mi, wiem, że strasznie to zabrzmiało! Przecież wiesz, jak cię lubię, ale ja naprawdę muszę wyjechać.

– Mieliśmy nadzieję, że uczucie do Blaira zmieni twoje zamiary…

– Kiedy to właśnie moje uczucie do Blaira każe mi jak najszybciej wyjechać.

Maggie popatrzyła na nią w milczeniu.

Kwadrans później Cari wjeżdżała na parking przy szpitalu.

Przed wejściem stał samochód Roda. Dziwne, pomyślała. Miał wrócić dopiero jutro, ale może to i dobrze, że już jest. Czeka ją tylko przekazanie mu pracy i będzie wolna.

Poczekalnia była pełna. Niektóre twarze widziała już wczoraj. Większość zebranych stanowiły rodziny ofiar wczorajszego wypadku. Domyśliła się, dlaczego tu są. Przywieziono ciała zabitych i trzeba było dokonać identyfikacji zwłok.

Myślała z niepokojem, ile pracy czeka dziś Blaira. Już teraz otaczało go mnóstwo ludzi. Przecisnęła się do gabinetu Roda, który zajmowała podczas jego nieobecności. Tak jak przypuszczała, Rod był w środku. Gdy weszła, popatrzył na nią i poprosił:

– Na litość boską, zamknij drzwi! Wróciłem pół godziny temu i były już u mnie trzy osoby, które chciały ze mną rozmawiać.

– Taka jest cena popularności – zauważyła. Podeszła i ucałowała go w policzek. – Witaj! Ale co ty tu właściwie robisz? Miałeś wrócić dopiero jutro.

– Wcale nie planowałem wcześniejszego powrotu – zapewnił, ściskając ją serdecznie. – Dwa dni temu przyleciałem do Perth i chciałem spędzić cały dzień w mieście, ale zapowiadają ulewy i zdecydowałem się wrócić.

– Ulewy? – Wyjrzała przez okno i popatrzyła na niebo bez chmurki. – Myślałam, że tu nigdy nie pada.

– Kiedy jednak zacznie, trzeba to zobaczyć na własne oczy, żeby uwierzyć, że podobny deszcz jest w ogóle możliwy. Mój samochód nie bardzo się nadaje do jazdy po grzęzawiskach w czasie oberwania chmury.

– Może nie będzie tak źle – uśmiechnęła się Cari. – Zresztą mój samochód jest przystosowany do jazdy terenowej i dużo lepiej od twojego nadaje się na złą pogodę. A poza tym, nigdy nie bałam się jazdy w czasie ulewnego deszczu.

Muszę przecież jechać, pomyślała. Co zresztą innego mogę zrobić? Na pogodę nie mam żadnego wpływu.

– Co słychać w Stanach? – spytała.

– Wydaje mi się, że tam jest nieco lepiej niż tutaj – zauważył z ironią. – Od samego rana spokoju człowiekowi nie dają.

– Jakoś się to ułoży – uspokoiła go. – Nie będziesz miał wiele pracy, ci ludzie to rodziny zabitych w wypadku chłopców.

Zapadło milczenie.

– Przepraszam – odezwał się po chwili zupełnie innym tonem. – Nie będę już narzekał. Mieliście tu w nocy piekło?

– Blair miał rzeczywiście ciężko, ale ja nie miałam dużo roboty. I teraz też niewiele będę mogła mu pomóc. Wszyscy ci ludzie nie mają najmniejszej ochoty na rozmowy z lekarzem, którego nie znają, mogę go więc wyręczyć tylko w dyżurach. Przed wyjazdem zrobię jeszcze obchód.

– Przed wyjazdem? – zdumiał się.

– Umawialiśmy się przecież, że zostanę do twojego powrotu.

– Ale czy rzeczywiście musisz od razu jechać?

– Blair przyjął mnie do pracy, bo sytuacja była beznadziejna, ale teraz nie ma już powodu, żebym została.

– Czy aż tak źle się między wami układa?

– Nie – odparła krótko.

– Czy już mu opowiedziałaś o swojej sprawie?

– Nie rozumiem?

– Wiesz przecież, co mam na myśli? – Mówił spokojnie, starannie dobierając słowa. – Czy Blair nadal sądzi, że spowodowałaś śmierć dziecka?

– Jestem przecież za to odpowiedzialna. Moja wina dowiedziona została w sądzie. Roześmiał się.

– A kim byli świadkowie?

– Nie rozumiem. O czym ty w ogóle mówisz?

– Słuchaj, ty chyba straciłaś rozum! Powinnaś krzyczeć na cały świat, że jesteś niewinna, a ty godzisz się cierpieć za błędy jakiegoś nieodpowiedzialnego anestezjologa, który z racji wieku już dawno powinien zrezygnować z praktyki! Cari zbladła i osunęła się na krzesło.

– Skąd o tym wiesz? – spytała.

Rod patrzył na nią, kręcąc głową w osłupieniu.

– Mój kuzyn Ed jest chirurgiem u Chandlerów – wyjaśnił.

– Przyszedł któregoś dnia z wizytą do mojego ojca i poprosiłem go wtedy, żeby zbadał twoją sprawę.

– Nikt cię przecież o to nie prosił – szepnęła.

– Zgadza się. – Uśmiechnął się szeroko. – Tylko widzisz, ja lubię wszędzie wsadzić swój nos. Przed powrotem wpadłem do niego. Okazuje się, że to, co od niego usłyszałem, niewiele ma wspólnego z tym, co ty nam opowiadasz.

– Kiedy ja wcale nie kłamałam – broniła się gwałtownie.

– Właśnie że tak. Okazuje się, że mijałaś się z prawdą. Mówiłaś nam, że z twojej winy umarło dziecko, a dziecko umarło przecież z winy kogoś innego.

Milczała, opuściwszy nisko głowę.

– Główny anestezjolog szpitala jest mężem pani Chandler, która sprawuje nadzór nad finansami szpitala. Gdyby nie to, dawno już wysłano by go na emeryturę. A tak mają z żoną wiele do powiedzenia w sprawach szpitala. To bardzo bogata i wpływowa para. – Cari milczała, a Rod mówił dalej:

– Kiedy Ed zaczął się rozpytywać o twój przypadek, okazało się, że wiele osób z personelu czuje, że ma wobec ciebie nieczyste sumienie. Czy to prawda, że dziecko, które umarło, pochodziło z jednej z najbardziej wpływowych rodzin w Kalifornii?

Kiwnęła potakująco głową.

– No właśnie. I pewnie dlatego ten twój anestezjolog postanowił się sam zająć dzieckiem, nad którym ty sprawowałaś opiekę. Przyszedł niespodziewanie na oddział i cię odesłał, a po chwili zauważył, że przewody doprowadzające tlen są nieszczelne i dziecko umiera. Ty zaś twierdziłaś początkowo, że gdy wychodziłaś, wszystko było w najlepszym porządku.

Tyle tylko, że ci nie uwierzono – ciągnął. – Chirurg czekał właśnie na awans, o którym zadecydować miał zarząd, a w zarządzie zasiadają przede wszystkim członkowie rodziny Chandlerów. Personel bardzo łatwo jest zastraszyć, czego doskonałym przykładem byłaś ty. Nie mając po swojej stronie świadków, przegrałaś w sądzie i w końcu wytłumaczono ci, że lepiej się zgodzić z oskarżeniem o zaniedbanie obowiązków, niż bronić się przed oskarżeniem o kłamstwo.

– Bo tak jest – szepnęła.

– Nie – zaprzeczył. – Ty nie kłamałaś. I co więcej, nie dopuściłaś się żadnego zaniedbania. Oczywiście w szpitalu Chandlerów nikt oficjalnie nie podważa wyroku sądu, ale personel doskonale zna prawdę. Podobnie zresztą jak całe środowisko lekarskie. Nikt nie jest w stanie niczego udowodnić, ale wszyscy wiedzą, co się stało. Gdyby było inaczej, to czy nie odebrano by ci prawa wykonywania zawodu? A ty nie dostałaś nawet nagany.

Spojrzała na niego oczami pełnymi łez.

– Takie rzeczy zdarzają się nie tylko w tamtym szpitalu – wtrąciła. – Rzucił mnie narzeczony, a ojciec i bracia tak się mnie wstydzą, że postanowili nie mieć ze mną do czynienia.

Rod wstał i stanął przy niej.

– Dlaczego więc nadal uciekasz? – zapytał ciepło. – Dlaczego nie chcesz tu zostać, żeby dać sobie trochę czasu na przyjście do siebie?

– Dziękuję, Rod – szepnęła, ocierając łzy. – Dziękuję, że mi uwierzyłeś, ale ja nie potrafię być znowu lekarzem.

– No a co robiłaś przez ostatni miesiąc?

– To, czego z pewnością nie powinnam była robić.

– Nie sprawiło ci to przyjemności? – spytał z niedowierzaniem. – Przecież nasz zawód jest jak narkotyk. Kiedy już raz zaczniesz – przepadło. Nie ma sposobu, żeby któregoś dnia powiedzieć sobie: dosyć, dziękuję, od jutra zostaję sprzedawcą.

– To wszystko nie ma znaczenia. Nie mogę tu zostać. Spojrzał na nią zdumiony, a potem domyślił się wszystkiego.

– Zakochałaś się w Blairze?

– Nie.

– Słuchaj, Cari, zupełnie nie umiesz kłamać. Podejrzewałem to już przed swoim wyjazdem… Prawda, że mam rację? Milczała.

– A więc nie uciekasz wcale od medycyny…

– Marnujesz się, Rod, jako lekarz ogólny – zauważyła z przekąsem. – Powinienieś był zostać psychologiem albo psychiatrą. A teraz wybacz, muszę już iść.

– Czy Blair cię kocha?

– To nie twoja sprawa.

– Powiem mu o wszystkim – rzekł po chwili namysłu.

– Nie chcę! – zaprotestowała. – Całe moje życie jest zagmatwane i poplątane. Nie chcę wciągać do tego innych.

– Blair robił na mnie zawsze wrażenie człowieka, który potrafi dbać o swojej interesy – zauważył Rod.

– Dosyć ma swoich zmartwień. Po co mu moje problemy? – rzekła z goryczą. – A poza tym nie chcę, żeby się nade mną litował. Nie możesz mu o tym powiedzieć.

– Ty chyba zwariowałaś! – zawołał.

– Niech ci będzie. Jestem więc wariatką, ale za to nie będę już lekarzem w Slatey Creek. Zrobię jeszcze obchód i na tym koniec. Mój dług wobec pogotowia lotniczego zostanie w ten sposób spłacony, i to z nawiązką!

Wyszła, trzaskając za sobą drzwiami.

Obchód trwał dłużej niż zwykle. Starała się zrobić jak najwięcej, żeby Blair z Rodem mieli mniej pracy. Swoim pacjentom zostawiła dokładne wskazówki dotyczące ich terapii. Żegnała się z nimi z prawdziwym smutkiem. Wiele się tutaj nauczyła.

Co teraz? Czy to już naprawdę koniec mojej medycznej kariery? Tak, to koniec…

Przy wejściu nadal kłębili się ludzie. Blaira nigdzie nie było widać. To tchórzostwo wyjeżdżać bez pożegnania, pomyślała, ale nie mam wyjścia. Trudno przecież, żebym wchodziła do jego gabinetu, gdzie może akurat siedzą rodzice któregoś z tych nieszczęsnych chłopców.

Wracała do domu Bromptonów z uczuciem, że właśnie dziś traci coś bardzo cennego.

– To kiedy jedziesz? – spytała Maggie, nie ukrywając dezaprobaty.

– Jutro o świcie.

– Oszalałaś chyba!

– Zrozum, nie mogę przecież mieszkać u was bez końca. – Cari próbowała się uśmiechnąć. – W końcu będziecie mieli mnie dość.

– Powinnaś chociaż przeczekać deszcze.

Cari wyjrzała przez okno. Słowa Roda zdawały się sprawdzać. Na horyzoncie pojawiły się pierwsze chmury, które powoli zaczęły przesłaniać niebo.

– Przecież mój samochód jest skonstruowany do jazdy w złych warunkach – powiedziała z przekonaniem w głosie.

Popatrzyła na psiaka zwiniętego u jej stóp. Wiedziała, że powinna go zostawić, przeczuwała jednak, że nigdy się na to nie zdobędzie. I próbowała sobie przypomnieć przepisy dotyczące wwozu psów do Stanów. Wzięła kundelka na ręce i przytuliła do siebie. On jeden będzie jej przypominać o Slatey Creek.

– Czy Blair wie o twoim wyjeździe? – spytała niespodziewanie Maggie.

– Umawialiśmy się, że zostanę do powrotu Roda.

– Ale nie mówiłaś mu, że wyjeżdżasz jutro rano?

– Był zajęty. Nie udało mi się go złapać. – Wzruszyła bezradnie ramionami. – Proszę cię, nie utrudniaj mi wszystkiego. Ja muszę wyjechać, a ty musisz mnie zrozumieć.

W tej chwili do kuchni wszedł Jock. Zobaczył bagaże Cari i zmarszczył brwi.

– Chyba nie wybierasz się teraz w podróż? – burknął, wskazując na gęstniejące na horyzoncie chmury.

– Wybieram się. – Cari była bliska łez. – Proszę cię, Jock, nic nie mów.

– To szaleństwo.

– Dlaczego?

– Bo może być powódź! – rzekł podniesionym głosem. -W całej okolicy pełno jest wyschniętych łożysk strumieni. Podczas deszczów zmieniają się one w rwące rzeki.

– Skąd ty to wiesz? – spytała zdumiona. – Przecież jeszcze nie zaczęło padać, a ty już mówisz o powodzi!

– Bo ta groźba jest realna.

– A kiedy mieliście powódź ostatni raz?

– Sześć lat temu.

– Sam widzisz – zauważyła spokojnie.

Skończyła pakować ostatni karton i wyruszyła z nim do samochodu, a Rusty pobiegł za nią.

Położyła się spać bardzo wcześnie, przewracała się jednak długo z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Słyszała, jak Jock i Maggie szykują się na spoczynek i wtedy właśnie zadzwonił; telefon. Zagryzła wargi, domyślając się, kto może telefonować o tej porze.

– Cari? – usłyszała pod drzwiami głos Maggie. – Cari, to Blair. Do ciebie.

Zamknęła oczy i naciągnęła kołdrę na głowę. Po ch usłyszała odgłos oddalających się kroków, a potem głos Maggie:

– Śpi. Nie mogę jej budzić, bo wstaje jutro bardzo wcześnie. – Maggie odłożyła słuchawkę i znowu podeszła do pokoju Cari. – Czy ty aby na pewno wiesz, co robisz? – spytała

Cari przewróciła się na plecy, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w odblask księżyca na suficie.

Czy ja na pewno wiem, co robię?

Загрузка...