Obudziły ją promienie popołudniowego słońca. Uczucie było tak niezwykłe, iż w pierwszej chwili pomyślała, że to sen, po czym, gdy trochę ochłonęła, zaczęła sobie przypominać, co wydarzyło się tego ranka.
Najpierw śmierć Charliego. I chociaż był starym, schorowanym człowiekiem, wiedziała, że minie wiele czasu, zanim się z tą śmiercią pogodzi. Znała Charliego od zawsze. Jej rodzice zmarli, gdy była maleńkim dzieckiem. Wychowywał ją dziadek, a dziadek i Charlie byli serdecznymi przyjaciółmi.
Wraz ze śmiercią Charliego zostały zerwane ostatnie więzy łączące ją z dzieciństwem – ze wspomnieniami weekendów spędzanych na łowieniu ryb na starej łodzi dziadka lub na siedzeniu na molo i zakładaniu przynęty na haczyki, podczas gdy obydwaj starsi panowie, grzejąc się w słońcu, opowiadali niestworzone historie. Kochała ich obydwu. Dziadek zmarł dwa lata temu, a teraz odszedł Charlie.
Będzie jej go bardzo brakowało.
I oto pojawił się Jonas…
Wciąż czuła zamęt w głowie. Położyła się na parę minut, a obudziła dopiero po dwóch godzinach. Smutek po śmierci Charliego mieszał się jej z napięciem związanym z wykryciem choroby Anny… I znowu ta natrętna myśl o Jonasie. Dlaczego tak bardzo ją prześladuje?
Leżała jeszcze chwile, po czym podniosła się z łóżka, opłukała twarz i patrząc w swoje odbicie w lustrze, powiedziała, co myśli o kimś, kto lekkomyślnie powierza pacjentów zupełnie nieznanemu lekarzowi.
Powinna była Jonasa sprawdzić. Mogła mu instynktownie uwierzyć, ale tu przecież chodzi o jej pacjentów i komisja lekarska z pewnością surowo by oceniła kogoś, kto pozwolił na przejęcie swoich obowiązków przez jakiegoś szarlatana.
Wszystko powinien wyjaśnić telefon do przyjaciółki, Dominiki, która jest anestezjologiem w szpitalu w Sydney.
– Jonas Lunn? – W głosie Dominiki brzmiało niedowierzanie. – Em, on jest fantastyczny! To jeden z najlepszych lekarzy, z jakim się zetknęłam. Trzymaj się go, dziewczyno! Jeśli ofiaruje się z pomocą, nie wahaj się ani chwili.
Hm. W końcu to tylko jeden dzień, powiedziała sobie, wychodząc do ośrodka, aby ponownie przejąć obowiązki jedynego lekarza w Bay Beach.
Jak się okazało, wcale nie było to takie proste. Jonas najwyraźniej nie miał zamiaru tak łatwo się poddać.
– Idź do domu – rzucił w jej kierunku, gdy zajrzała do gabinetu. – Jestem zajęty.
Rzeczywiście. Dziewięcioletnia Lucy Belcombe, która zdążyła już zaliczyć niejedną katastrofę, tym razem złamała przedramię, spadając z drzewa. Jonas umieścił zdjęcie rentgenowskie na podświetlonym ekranie, tak że Emily mogła dokładnie zobaczyć, co się stało.
– Nieźle sobie radzimy bez pani, pani doktor, prawda, Lucy? – rzeki Jonas.
Lucy skinęła głową.
– Doktor Lunn zrobił mi zastrzyk i powiedział, że jestem najdzielniejszym dzieciakiem w Bay Beach – zauważyła z dumą, po czym ze śmiechem dodała: – Powiedział również, że zachowałam się niezbyt mądrze.
– Hm. – Emily ponownie spojrzała na zdjęcie. -Wchodziłaś na drzewo? – zapytała.
– Na jedno z największych – odparła dziewczynka z dumą i Emily pokiwała głową z dezaprobatą.
– Och, Lucy. Jeśli już musisz łazić po drzewach, to przynajmniej dobrze się trzymaj. Doktor Lunn miał rację, twierdząc, że to, co zrobiłaś, było niemądre.
– To prawda – przyznała Lucy. – Ale wygrałam pięć dolców, bo założyłam się, że wejdę na sam wierzchołek.
– A dostałaś ekstranagrodę za szybki powrót na ziemię? – zapytała Emily i Jonas zachichotał.
– Wyjątkowo szybki – zauważył. – Lucy miała szczęście, że nie upadła na głowę. Czy zarekwiruje pani, pani Belcombe, te pięć dolarów jako rekompensatę za zniszczone ubranie?
Mary Belcombe z uśmiechem pokręciła głową. Lucy była najmłodszym z jej sześciorga szatanów z piekła rodem i połamane kończyny były dla niej chlebem powszednim.
– Jestem dobra w łataniu – oznajmiła. – Nie mam wyboru.
– My również jesteśmy w tym dobrzy – dodał Jonas, obrzucając uważnym spojrzeniem opaskę gipsową na ręku dziewczynki. – Gotowe – orzekł. – Muszę to jeszcze zobaczyć jutro, aby się upewnić, że zostawiłem dostatecznie dużo miejsca na obrzmienie. Niezależnie od tego, gdyby ból się nasilił, proszę do nas zadzwonić.
– Proszę do mnie zadzwonić – poprawiła go Emily. Jonas spojrzał na nią spod oka i uśmiechnął się szeroko.
– Pani doktor się obawia, że odbiorę pani pracę?
– Och, może jej pan wziąć tyle, ile tylko zechce.
– Taak. Tu rzeczywiście jest dużo pracy. Za dużo dla jednej osoby.
– Ale jest tylko jedna – odparła i zmierzwiła włosy dziewczynki. – Do widzenia, Lucy. Uważaj na siebie!
– To zupełnie nierealne – odparła z westchnieniem pani Belcombe, biorąc córkę za rękę i kierując się w stronę drzwi. – Dziękuję, doktorze Lunn! – Nagle odwróciła się do Emily. – Och, moja droga, on jest nadzwyczajny! Na twoim miejscu nie puściłabym go – dodała konspiracyjnym szeptem i Emily poczuła, jak jej twarz oblewa się rumieńcem.
– Tu jest notatka dotycząca przyjętych przeze mnie osób na wypadek, gdybyś chciała ponownie je zbadać. Nic poważnego. Jedynie pani Crawford wzbudziła mój niepokój, i to tylko dlatego, że jest chora na cukrzycę. Od dwóch dni ma wymioty. Nie sądzę, aby to było coś poważnego; przyznała, że zjadła rybę, która mogła te wymioty spowodować. Jest jednak odwodniona i ma podwyższony poziom cukru. W tej sytuacji wspólnie z Amy zdecydowaliśmy zatrzymać ją w szpitalu.
– Co zrobiliście? – zdumiała się Emily.
– Zdecydowaliśmy zatrzymać ją w szpitalu – odparł Jonas i w jego oczach pojawiły się wesołe ogniki. – Przy pomocy twoich pielęgniarek, oczywiście. Podłączyłem ją do kroplówki i zostawiłem na obserwacji. To nic nadzwyczajnego, pani doktor.
– U nas tak. Poza mną nikt nie podejmuje takich decyzji.
– Najwyższy więc czas na zmiany – zauważył pogodnie, z zainteresowaniem obserwując, jak jej brwi wędrują w górę.
– Słucham?
– Czyż nie potrzebujesz wspólnika na jakiś czas? Patrzyła na niego ze zdumieniem i uśmiech na jego twarzy z każdą chwilą stawał się szerszy.
– Zamknij usta, bo wyłapiesz wszystkie muchy. I nie rób takiej miny, ja przecież proszę jedynie o pracę.
– Prosisz o pracę?
– Na pewien czas. Potrzebuję jej – odparł z westchnieniem, jakby miał do czynienia z kimś, kto nie wydaje się zbyt rozgarnięty.
– Możesz mi to wyjaśnić? – zapytała, nie mogąc ochłonąć ze zdumienia.
– Mogę. – Jego twarz nagle spoważniała. – Emily, Anna mnie potrzebuje, ale, niestety, odrzuca moją pomoc. Niezależnie od wyniku badań, muszę tu zostać przez jakiś czas. Dzięki, że tak szybko te badania zorganizowałaś. Dzwonili z mammografii w Blairglen jakąś godzinę temu. Przyjmą Annę jutro o wpół do jedenastej. W tej sytuacji obawiam się, że nie będę mógł podjąć pracy wcześniej niż za dwa dni.
– Nie będziesz mógł podjąć pracy…
– Em, Anna nie chce, żebym był przy niej – ciągnął cierpliwie. – Kevin, były mąż Anny, traktował moją siostrę jak szmatę. Od początku wiedziałem, że to drań. Niestety, byłem na tyle nierozsądny, że głośno to powiedziałem, no i skutki tego ponoszę do dziś. Anna odsunęła się ode mnie, kiedy była z nim, i zapewne wytrzymała w tym związku tak długo tylko dlatego, aby udowodnić, że nie miałem racji. Teraz jestem jej potrzebny jak chyba nigdy dotąd, chociaż nie chce się do tego przyznać.
– Jest bardzo dumna.
– Przeklęta duma – burknął. – Musimy odbudować łączące nas niegdyś więzi, a to nie stanie się z dnia na dzień.
Skinęła głową i zapytała:
– Masz jakąś inną rodzinę?
– Nie. Jest nas tylko dwoje: Anna i ja. I to jest pewnie przyczyna wszystkiego. Po śmierci ojca stałem się nad-opiekuńczy. Anna buntowała się i ten żałosny związek był tego rezultatem.
– Nie możesz się obwiniać o wszystko.
– To prawda. Mogę jednak próbować jej pomóc. Jeśli ty mi na to pozwolisz.
– W jaki sposób?
– Zgadzając się mnie zatrudnić. Uniosła brwi.
– Chirurg chce pracować w Bay Beach?
– Przez jakiś miesiąc, może dwa. Zależy…
– Zależy od czego?
– Co wykażą badania Anny.
– Robisz to dla niej?
– Oczywiście.
Wiedziała, że mówi prawdę, i to ją właśnie zdumiewało. Ilu wysoko kwalifikowanych chirurgów chciałoby przenieść się na prowincję, nawet dla ratowania siostry?
– Mógłbyś wziąć urlop – zauważyła.
– Mógłbym. Miałem właśnie przyjąć posadę wykładowcy w Szkocji. Przyjechałem do Bay Beach, żeby pożegnać się z Anną, ale jej stan skłonił mnie do wstrzymania się z wyjazdem. Czułem, że to coś poważnego.
– Dlaczego więc nie zamieszkasz z Anną? Zakładam, że nie jesteś żonaty? Chyba możesz wziąć na jakiś czas urlop?
– Anna nie zechce, żebym zamieszkał u niej, i bez wiarygodnego powodu nie zaakceptuje mojej obecności w Bay Beach. Nawet teraz mieszkam w hotelu. Jak widzisz, ja i Anna mamy przed sobą długą drogę. A propos – powiedział, ignorując jej uniesione do góry brwi – czy jeśli tu będę pracował, to znajdzie się dla mnie jakaś kwatera?
– Obawiam się, że żadna nie będzie wystarczająco obszerna.
Roześmiał się.
– Bez przesady, nie jestem taki wielki.
Może i nie, ale gdy chodzi o prezencję… Usiłowała pozbierać myśli. Jonas potrzebuje lokum. Może jej pomóc przez jakiś miesiąc lub dwa, ale musi gdzieś mieszkać.
Wizja pomocy była bardzo nęcąca. Jeśli weźmie za nią choćby dwa nocne dyżury w tygodniu, umożliwi jej przespanie dwóch całych nocy…
– Chętnie cię odciążę – powiedział miękko i Emily uniosła brwi. Do licha! Czyżby tak łatwo było odczytać jej myśli?
– Poradzę sobie.
– Zupełnie jak Anna.
– Nie mamy wyjścia.
– Ależ tak, macie wyjście – zaprotestował. – Jestem tu dla was obydwu, jeśli mi tylko pozwolicie.
Jonas naprawdę tak myślał. Był stanowczy i odpierał wszystkie argumenty. Po godzinie Emily patrzyła, jak odjeżdża swoim egzotycznym alfa romeo.
Ma partnera – na miesiąc. Przypomniała sobie, jak powiedział: „Być może na dłużej", i jak po chwili dodał: „I proszę cię, Boże, abym nie musiał zostać tu dłużej". Mogła się tylko z nim zgodzić. Jeśli jednak ten guzek okaże się złośliwy, ona, Emily, przyjmie Jonasa z otwartymi ramionami, aż Anna wyzdrowieje. Jej gabinet pomieści ich oboje.
Ale… jej dom?
To była jedyna część ich umowy, która ją najmniej satysfakcjonowała. Dom na tyłach ośrodka zbudowano kiedyś z myślą o czterech lekarzach. Posiadał cztery sypialnie i cztery łazienki, i dla niej i jej leciwego psa, Bernarda, był z pewnością za duży. Niestety, miał tylko jeden salon i jedną kuchnię.
Tak więc na tę noc Jonas wrócił jeszcze do hotelu, ale od jutra wszystko się zmieni, pomyślała.
Będzie miała partnera i współlokatora na cały miesiąc! Do jutra, powtarzała z desperacją, powinna się jakoś z tą myślą oswoić!
Dwie godziny później zaparkowała przed miejscowym domem małego dziecka i natychmiast zwróciła uwagę na stojący przed wejściem samochód.
Kto w tym miasteczku może jeździć srebrnym alfa romeo? Nikt poza Jonasem. Co on, u licha, tu robi? -zirytowała się. Dlaczego widok jego samochodu sprawił, że jej serce zadrżało?
Kiedy Lori otworzyła drzwi, Emily zrobiła wszystko, aby jej głos zabrzmiał normalnie.
– Cześć, Lori. – Uśmiechnęła się, zerkając na samochód. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam?
– Oczywiście, że nie. – Lori otworzyła szeroko drzwi i Emily ujrzała Jonasa siedzącego przy kuchennym stole. Podniósł głowę, a kiedy uśmiechnął się do niej, poczuła ten sam dziwny niepokój. – Pijemy właśnie herbatę. Masz może trochę czasu, aby dołączyć do nas? – zapytała Lori.
– Może tak – odparła z wahaniem. – Dzięki Jonasowi.
– Powiedział mi, że z tobą pracuje. – Lori ścisnęła rękę przyjaciółki. – I o… Charliem. Em, tak mi przykro.
– W porządku. – Ale wcale nie było w porządku. Nie miała czasu myśleć o Charliem, ale teraz łzy nieoczekiwanie napłynęły jej do oczu. – Ja… chyba zrezygnuję z tej herbaty. Przyszłam odwiedzić Robby'ego i zaraz wychodzę.
Robby miał osiem miesięcy. Jego rodzice dwa miesiące temu zginęli w wypadku samochodowym. Ciężko poparzony chłopczyk niedawno został przewieziony ze szpitala do domu małego dziecka. Malec wciąż potrzebował specjalistycznego leczenia, dostępnego jedynie w dużych miejskich ośrodkach, ale jego mieszkająca w Bay Beach ciotka nie chciała słyszeć o wysłaniu dziecka gdzie indziej. Nie chciała również wziąć go do siebie, ani też zgodzić się na adopcję. Tak więc Robby znalazł się w domu dziecka pod opieką Lori, a Emily zapewniała mu opiekę lekarską. Obydwie też bardzo kochały malca.
Robby spędził dwa tygodnie w szpitalu w Sydney, następnie, na skutek nalegań ciotki, sześć tygodni w szpitalu miejskim w Bay Beach. W tym czasie Emily przywiązała się do niego tak bardzo, że teraz, kiedy weszła do pokoju i malec wyciągnął do niej rączki, przyciągnęła go do siebie i przytuliła na tyle mocno, na ile pozwalało jego poparzone małe ciałko. Jedyne miejsca, które wydawały się nie tknięte przez płomienie, to małe brązowe oczka, perkaty nosek i jasne włoski.
Tak. Emily kochała go i nie potrafiła tego ukryć.
– Czekałeś na mnie? – wyszeptała. – Myślałam, że będziesz już spał, ty mały urwisie!
– Powinien już spać – zauważyła Lori, która weszła za przyjaciółką do pokoiku malca. – Od pół godziny jest w łóżeczku, ale tak się przyzwyczaił do twoich wieczornych odwiedzin, że nie byłam w stanie go uśpić.
– Jakiś problem? – Emily drgnęła na dźwięk znajomego, głębokiego głosu. Jonas stał oparty o framugę drzwi i z ukontentowaniem patrzył na nich, i gdyby Emily wiedziała, o czym myśli, zaczerwieniłaby się po uszy.
Była wyjątkowo przystojną kobietą, smukłą i ciemnowłosą, i teraz, z dzieckiem przytulonym do piersi, wyglądała jak uosobienie macierzyństwa. Ciało Robby'ego nadal pokrywały bandaże, których biel wspaniale kontrastowała z delikatną, ciemną skórą Emily.
– Co się stało dziecku? – zapytał, nie mogąc oderwać oczu od wzruszającej scenki.
Słuchał opowieści Lori i jednocześnie obserwował Emily, gdy odwijała bandaże, by sprawdzić, jak goją się rany.
– No i jak? – rzuciła ze złością, gdy uporała się ze zmianą opatrunków.
– Słucham?
– Gapiłeś się na mnie przez dobre dziesięć minut. Sądzę, że widziałeś już, jak opatruje się oparzenia.
– Widziałem, owszem, nawet wiele razy. – Uśmiechnął się i Emily poczuła, jak mija jej złość. – Sądząc po wyglądzie tych oparzeń, chłopczyk powinien przebywać w szpitalu.
– Chyba tak. Czekają go kolejne przeszczepy – przyznała, tuląc do siebie malca z taką czułością, z jaką matka tuli własne dziecko. – Jednak ciągły pobyt w szpitalu z pewnością źle odbiłby się na jego psychice, a tego nie mogłabym znieść.
– I Lori jest dobrą opiekunką?
– Znakomitą – zapewniła gorąco, patrząc na przyjaciółkę znad jasnej główki dziecka. – Mamy tu wiele wspaniałych opiekunek, ale Lori jest absolutnie najlepsza.
– Miło mi to słyszeć. Namówiłem właśnie Lori, aby zajęła się dziećmi Anny, na razie przez kilka godzin dziennie. Jeśli jednak Anna będzie musiała poddać się operacji, dzieciaki będą musiały tu zostać przez jakiś czas.
Emily zmarszczyła brwi.
– Czy to możliwe, Lori?
– Owszem – odparła Lori. – Jakoś to pogodzimy. Jonas chce powiedzieć siostrze coś konkretnego dziś wieczorem. Ona musi być pewna, że bez względu na to, co się zdarzy, jej dzieci będą bezpieczne.
– Anna powtarza, że jeśli operacja miałaby okazać się konieczna, to nie znajdzie nikogo, kto zająłby się dziećmi, i że w tej sytuacji poddawanie się badaniom nie ma sensu.
– Nie sądzisz więc, że najlepiej by było, gdybyś ją zapewnił, że sam się nimi zajmiesz?
– Nawet gdyby Anna się na to zgodziła, to nie sądzę, żebym się do tego nadawał – powiedział z rozbrajającą szczerością. – Dzieciaki mają cztery, sześć i osiem lat, a ja jestem typowym starym kawalerem i moje umiejętności wychowawcze są bliskie zera. Lepiej będzie, kiedy będę pracował i płacił Lori za opiekę.
– Tchórz! Zaśmiał się.
– Lepiej być tchórzem niż martwym lwem. – Nagle umilkł, widząc, że Robby, wtulony w ramiona opiekunki, słodko zasnął.
Emily trzymała malca w objęciach i czuła, jak ogarnia ją tak dobrze znane jej pragnienie, by zatrzymać go na zawsze. To pragnienie opanowało ją nagle tamtego wieczoru, gdy zginęli rodzice Robby'ego, i od tamtej pory nie opuściło.
– Em, znasz Lori i potrafisz rozmawiać z Anną. Mam pomysł. – Zerknął na zegarek. – Jadłaś już coś?
Chyba żartuje. Kiedy to ona jadła kolację przed dziewiątą?
– Nie – odrzekła krótko.
– W takim razie może zjemy coś razem, a potem pojedziemy do pacjenta? Mam zamiar przekupić cię rybą i frytkami na plaży.
– Rybą i frytkami…
– Chyba jadasz rybę i frytki? – Jego pełen rezygnacji ton ponownie miał jej dać do zrozumienia, że nie uważa jej za zbyt rozgarniętą i Emily zachichotała. Doskonale. W pełni na to zasłużyła.
– Oczywiście – odparła. – Spróbuj w Bay Beach znaleźć kogoś, kto tego nie jada! A poza tym jestem w tej chwili tak głodna, że mogłabym zjeść nawet papier, w który to będzie zawinięte. Ale jaką wizytę domową miałeś na myśli?
– Wizytę u mojej siostry.
– Po co mamy tam iść?
– Upewnić ją, że Lori jest osobą wyjątkowo kompetentną. Ona mi nie wierzy. Trzy dni trwało, zanim zdołałem ją namówić, żeby dziś rano zostawiła tu dzieci na dwie godziny. Teraz pracuję nad tym, żeby zostawiła je tu ponownie jutro, a następnie nad ewentualnością pozostawienia ich na dłużej. Mogłabyś pomóc.
– Dlaczego przypuszczasz, że będzie wierzyć bardziej mnie niż tobie?
– Ona nie wierzy mężczyznom – rzekł Jonas i stojąca za nim Lori roześmiała się szeroko.
– Mądra kobieta.
– Hej! – Jonas rozłożył ręce w wymownym geście. – A w co tu tak trudno jest uwierzyć?
We wszystko, pomyślała Emily, ale nie powiedziała tego głośno.
– Czy masz jeszcze coś pilnego, Em? – zapytał.
– Wieczorny obchód lekarski.
– To może poczekać. Na pewno masz przy sobie pa-ger.
– Oczywiście, że mam.
– A wiec zrobię z tobą ten obchód, a potem wieczór będzie już należał do nas – oznajmił uroczyście. – Nagłe wezwania są, naturalnie, poza dyskusją – dodał. – Czego więcej dwoje ludzi może jeszcze pragnąć?
Rzeczywiście, czego?
Zjedli kolację w wyjątkowo pięknym, cichym zakątku nad brzegiem morza i chociaż Emily po śmierci Charliego bardzo pragnęła samotności, obecność Jonasa jej nie przeszkadzała.
Siedzieli na plaży zapatrzeni w odległą linię horyzontu, zza którego powoli wyłaniała się blada twarz księżyca.
To najpiękniejsze miejsce na ziemi, pomyślała Emily. Charlie bardzo je kochał.
I nagle śmierć Charliego stała się taka realna.
– Bardzo go kochałaś – szepnął w pewnej chwili Jo-nas i delikatnie nakrył dłonią jej rękę.
– Tak, bardzo – odparła. – Od śmierci dziadka staliśmy się sobie jeszcze bliżsi. Charlie zawsze był moim najlepszym przyjacielem, a po śmierci dziadka został mi już tylko on.
– Kiedy zmarli twoi rodzice?
– Kiedy byłam bardzo mała. Zginęli tak jak rodzice Robby'ego. W wypadku.
– To dlatego czujesz taką więź z Robbym? Dziwne, nigdy jej to nie przyszło do głowy, ale teraz pomyślała, że to może być prawda.
– Tak sądzę – odparła.
– Tylko że on nie ma ani dziadka, ani Charliego, którzy by go kochali.
– Być może ja miałam szczęście.
– Na to wychodzi. – Wstrząsnął zawartością butelki i nalał trochę wody sodowej do kubka. – Szkoda, że ich nie znałem.
– Szkoda. Obaj byli niesamowici – powiedziała i nagle jej zmęczone szare oczy uśmiechnęły się do wspomnień. – Stanowili dobraną parę starych, podstępnych diabłów, gotowych do każdego fortelu, ale wychowali mnie dobrze.
– To widać. – Zabrzmiało to jak komplement i Emily zaczerwieniła się.
– Nie miałam na myśli…
– Wiem – powiedział miękko. – Gdyby było inaczej, nie powiedziałbym tego. Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę. Leżał wyciągnięty na piasku i popijał wodę sodową. Jego dłoń wciąż spoczywała na jej ręce i chociaż jego myśli i wzrok błądziły gdzieś daleko, musiała przyznać, że nigdy nie czuła się mniej samotnie. Dobrze jej było przy nim, ale obawiała się, że to, co się w niej tliło, wkrótce może się przerodzić w coś głębszego. Ten mężczyzna zostaje tu tylko na miesiąc, powtarzała sobie. Wkrótce odejdzie i wszystko znowu będzie jak dawniej.
– Dlaczego zdecydowałaś się na praktykę w Bay Beach? – zapytał Jonas i Emily zaniepokoiła się. Czyżby znowu czytał w jej myślach?
– To było dla mnie oczywiste.
– Czy ze względu na dziadka i Charliego?
– Tak, ale również dlatego, że kocham Bay Beach.
– Chyba nie powiesz, że kwitnie tu życie towarzyskie?
– Nie, ale to dla mnie nie problem. – Uśmiechnęła się szeroko. – Jako jedyny lekarz w miasteczku nie mam czasu na życie towarzyskie.
– Ale teraz, kiedy tu jestem, wreszcie będziesz go trochę miała.
– Może więc powinnam się rozejrzeć za jakimś chłopakiem, powiedzmy na miesiąc – rzuciła lekko. – Po miesiącu znowu będę jedynym lekarzem i wszystko wróci do normy. – W jej głosie nieoczekiwanie pojawiła się nuta goryczy.
– Żałujesz?
– Nie. – Pokręciła gwałtownie głową. – Nie żałuję. Jedynie czasem…
– Tak jak dzisiaj?
– Tak jak dzisiaj – przyznała. – Proponowałam Clair Fraine, by zgłosiła się do szpitala w Blairglen na dwa tygodnie przed planowanym porodem. Odmówiła, twierdząc, że to nie ma sensu, skoro jej dzieci nigdy nie spieszyły się z przyjściem na świat. I jaki był efekt? Musiałam odebrać poród bliźniąt w środku nocy. – Zagryzła wargi. – Jedno niemal straciłam. Położnik w Blairglen nie zauważył drugiego dziecka, Bóg jeden wie dlaczego. Spodziewaliśmy się więc tylko jednego i Thomas zupełnie nieoczekiwanie pojawił się po swojej siostrze, znacznie większej od niego i silniejszej. Ważył poniżej półtora kilograma i tylko ogromnemu szczęściu i lotniczemu pogotowiu zawdzięczamy, że nie umarł.
– Nic więc dziwnego, że jesteś wyczerpana.
– To prawda. Poza tym pacjentki nie zdają sobie sprawy, że podejmując ryzyko, również i mnie na nie narażają. – Pokręciła głową. – Nie, to nie tak. Nie chciałam powiedzieć, że ryzykowałam.
– Ale ty naprawdę ryzykowałaś. Ryzykowałaś ogromnym stresem, gdyby dziecko zmarło – odparł ż przekonaniem.
Przez chwilę obserwował ją w milczeniu, po czym podniósł się i wyciągnął do niej ręce, aby pomóc jej wstać. Znowu poczuła znajomy niepokój. Te dłonie są takie silne, ciepłe i… chyba niebezpieczne.
– Już wiem, co powinna pani zrobić, pani doktor -dodał uroczyście. – Pobrodzić trochę w przybrzeżnych falach. A ja mogę to pani umożliwić. Proszę tylko zrzucić sandałki.
– Tak jest, proszę pana. – Była zaskoczona, ale nie protestowała.
– Ja także zrzucę buty i skarpetki. – Roześmiał się szeroko i szybko pochylił, by wykonać swą obietnicę.
– Zwracam ci uwagę na moje poświęcenie. Nie dla każdej kobiety gotów byłbym to zrobić.
– Czy wiesz, że się domyśliłam?
Podniósł głowę, jego uśmiech stał się jeszcze szerszy.
– Wcale mnie tym nie zaskoczyłaś – odparł. -W końcu jesteśmy partnerami, a kobieta musi o swoim partnerze wiedzieć dużo. Nawet jeśli ta współpraca ma trwać tylko miesiąc.