ROZDZIAŁ SIÓDMY

Wyniki badań nadeszły jeszcze tego samego dnia i były bardzo dobre. Jonas wracał z Blairglen szczęśliwy i rozpromieniony, jakby ktoś podarował mu cały świat.

Kiedy zatrzymał się przed ośrodkiem, Emily skończyła właśnie popołudniowy dyżur i wychodziła do domu. Na jej widok rozpromienił się jeszcze bardziej. Nie mógł się doczekać, kiedy podzieli się z nią wspaniałą nowiną.

Nagle w cieniu werandy zauważył jakiegoś mężczyznę, który wyglądał na kogoś, kto czeka bardzo długo i kto jest gotów czekać jeszcze dłużej. Po chwili Jonas rozpoznał w nim Jima, szefa straży pożarnej, którego spotkał dzień wcześniej w szpitalu i który dzielił z nim jego niepokój. Pomyślał, że ten człowiek, tak samo jak Em, zasługuje na to, aby teraz dzielić z nim radość. Zatrzymał się więc, chociaż, widząc idącą w jego kierunku Emily, miał ogromną ochotę rzucić się do niej, chwycić ją w ramiona i wirować z nią do utraty tchu.

– Mam nadzieję, że nie macie mi państwo za złe tej wizyty – odezwał się nieśmiało Jim. – Dzwoniłem do szpitala przez cały dzień, ale nie chcieli mi nic powiedzieć. Jonas, przyjacielu… ja muszę znać prawdę.

Ten wielki, nieśmiały mężczyzna przesiedział wczoraj cały dzień w szpitalnej poczekalni bez widzenia się z Anną, pomyślał Jonas, godząc się z tą tak szokującą dla niego zmianą w życiu siostry. Jim czekał na jakąkolwiek wiadomość. Czekał wczoraj i czekał dziś i bez trudu można było zauważyć, jak bardzo się bał.

Jonas spojrzał spod oka na Emily, której twarz wyraźnie złagodniała.

– Ty kochasz Annę – powiedziała z nutą zdziwienia, jak ktoś, kto nagle dokonał jakiegoś odkrycia.

– To wspaniała kobieta, pani doktor. Nie zniósłbym, gdyby coś się jej stało – wyrzucił z siebie.

– Nic jej nie grozi – odparł Jonas, z trudem powstrzymując się, by nie krzyczeć z radości. – Wyniki są bardzo dobre. Obrzeża guza czyste. Węzły chłonne w porządku. Wszystko wskazuje na to, że nowotwór został wycięty, zanim zdołał poczynić szkody. Dla pewności trzeba jeszcze wykonać parę badań, ale póki co są powody do radości.

Jim rozpromienił się.

– Och… to wspaniała wiadomość. Najwspanialsza! -zawołał, po czym cofnął się, jakby nagle zapragnął przetrawić wszystko w samotności. – To… to… – powtarzał łamiącym się głosem. W końcu, nie mogąc opanować wzruszenia, odwrócił się i uciekł.

Kiedy zostali sami, Emily wspięła się na palce i pocałowała Jonasa prosto w usta.

Nie był to namiętny pocałunek i, być może, nie było w nim niczego, co warto by zapamiętać. A jednak Jonas zapamiętał go doskonale!

– Już wszystko wiem – powiedziała. – I bardzo się cieszę.

– Skąd wiesz?

– Nie zapominaj, mądralo, że Anna to moja pacjentka. Prosiłam, żeby zadzwonili do mnie, jak tylko będą wyniki. Gdyby były złe, pojechałabym do Blairglen, żeby zobaczyć się z Anną. Na szczęście nie muszę. Emily pojechałaby… To oczywiste. Pojechałaby, ponieważ niepokoiła się losem Anny tak samo jak on.

Nagle poczuł się tak, jakby uszło z niego powietrze. Napięcie, które towarzyszyło mu w ciągu ostatnich dni, opadło. Co się z nim dzieje? – zastanawiał się. Zawsze był taki chłodny. Z dystansem. Wcześnie się tego nauczył i oto teraz, jako dorosły już mężczyzna, miał ochotę się rozpłakać.

– Nie sklasyfikowali jeszcze guza – ciągnęła Emily.

– Nie wiedzą również, czy receptor hormonalny jest pozytywny, czy nie. Jednak Partrick uważa, że są powody do optymizmu.

– Jest prawie pewien, że ten guz należy do pierwszej grupy.

– To znakomity chirurg i z pewnością wie, co mówi

– zapewniła go. – Jeśli ma rację, to chemia nie będzie potrzebna. Wystarczy radioterapia i niewielka silikonowa wkładka, aby wyrównać ubytek tkanki. Wkrótce Anna będzie mogła normalnie żyć, a ty znowu będziesz dawnym Jonasem Lunnem, niezależnym chirurgiem z wielkiego miasta.

– Za trzy miesiące – odparł krótko. – Po radioterapii.

– Zgodzi się, żebyś pomagał jej tak długo?

– Musi. Nie da sobie rady sama.

– Do Blairglen kursuje codziennie autobus.

– Wspaniale! Dwie godziny tam i z powrotem codziennie przez siedem tygodni. To nie ma sensu. Anna musi pozostać w Blairglen.

– Może mógłbyś wynająć dla was dom – rzekła z namysłem, obserwując go spod oka. – Zabrałbyś dzieci i był razem z nią.

– Pewnie by mi na to nie pozwoliła.

– Możesz spróbować.

– A ty? Jak sobie poradzisz?

– Tak jak zawsze. – Wzruszyła ramionami. – Dla mnie nic się nie zmieni.

– Jest jeszcze Robby.

Jej twarz nagle posmutniała.

– To prawda – przyznała. – Jednak wkrótce wróci Lori. Wiadomości z Sydney są dobre. Minie parę tygodni, zanim Anna będzie gotowa do radioterapii, może więc… Może wiec mógłbyś tu jeszcze zostać. Do czasu, aż wróci Lori. W ten sposób będę mogła opiekować się Robbym trochę dłużej.

– Zostanę – powiedział miękko. – Dobrze wiesz, że zostanę. Do licha, Em, nawet nie wiesz, jak wspaniale się czuję. To tak, jakby…

Uśmiechnęła się, słysząc radość w jego głosie. Tak strasznie się bał i teraz ta jego radość była zupełnie zrozumiała.

– Jakby to było jakieś wielkie święto? – zasugerowała.

– Myślę, że to właściwe słowo. – Spojrzał na zegarek. Żołądek podpowiadał mu, że najwyższa pora coś zjeść. – Co powiedziałabyś, gdybym zaprosił cię na kolację?

– Hm.

Uniósł brwi. Nie był przyzwyczajony, by kobieta tak reagowała na jego zaproszenie.

– Co ma znaczyć to „hm"?

– "Hm" znaczy, że zapomniał pan o odpowiedzialności, doktorze Lunn – odparła poważnie. – Amy powinna już iść do domu, a my musimy zająć się czwórką naszych dzieci.

– Ale…

– Żadnych ale. To jest właśnie odpowiedzialność.

Nie był tym zachwycony, jednak wiedział, że Em ma rację. Zobowiązał się do opieki nad dzieciarnią i teraz musi ponosić tego konsekwencje. A to znaczy, że nie może zaprosić tej kobiety na randkę, nie zapraszając jednocześnie czwórki tych małych diabląt.

– Co powiesz na rybę i frytki na plaży? – zapytał nieśmiało, a Emily uśmiechnęła się szeroko.

– Dobry pomysł, oczywiście, dopóki nie odezwie się to. – Wskazała na przymocowany do paska pager.

– Nie zadzwoni. To wieczór cudów. Dopiero co otrzymaliśmy wspaniałą wiadomość i zasłużyliśmy na wspaniałą kolację. Wszyscy. Co pani na to, pani doktor?

Dobrze wiedziała, jak powinna postąpić. Powinna powiedzieć, że zje kolację w domu razem z Robbym, a w tym czasie Jonas niech zabierze dzieci Anny na plażę. I powinna starać się, by jak najrzadziej byli razem. Jednak zaproszenie było takie kuszące. Rodzinny posiłek na plaży – Jonas, ona i czwórka fantastycznych dzieciaków.

Jak może odrzucić taką ofertę? Jak może odrzucić takiego mężczyznę?


To był naprawdę magiczny wieczór. Ryba i frytki jeszcze nigdy nie smakowały tak wybornie. Dzieci, uspokojone, że ich mamie nic nie grozi, doskonale się bawiły. Słońce nie grzało już tak mocno, lecz nadal było bardzo ciepło. Siedzieli tuż nad wodą, trzymając na kolanach tacki z rybą, a fale obmywały palce ich stóp. Nawet Bernard dał się na tę wycieczkę namówić i ku zdumieniu Emily, jak mały psiak, wskakiwał i wyskakiwał z wody i biegał za dziećmi, które karmiły go frytkami.

– Może tęsknił za dziećmi – zastanawiała się Emily. – Może przez te wszystkie lata cierpiał na depresję, a my nie wiedzieliśmy dlaczego. Spójrz tylko. – Wskazała ręką Sama, który wyciągnął rękę z frytką i rudy ogon psa zaczął powiewać jak flaga na wietrze. – On po prostu potrzebuje rodziny!

Rodzina. Cóż za urzekające słowo…

– Czy życie może być piękniejsze? – zawołała uszczęśliwiona. – Uważaj, Ruby! Ta fala jest ogromna. Może ci porwać jedzenie.

Ruby zapiszczała i szybko podniosła do góry tackę, po czym znowu ją opuściła, czekając, aż zjawi się kolejna fala i zabawa zacznie się od nowa.

Emily miała jeszcze trudniejsze zadanie. Podnosiła do góry kolana, na których trzymała Robby'ego, usiłując jednocześnie ratować swoją tackę przed zamoczeniem.

– To ci się nie uda – zauważył Jonas, obserwując z rozbawieniem jej wysiłki. – Musisz się cofnąć aż do tego miejsca. Tylko w ten sposób uratujesz opatrunki Robby'ego. Jeśli się zamoczą, będziesz je zmieniać co najmniej pół godziny.

– Nie ma mowy – odparła. – Robby uwielbia wodę, prawda, Robby? – Jakby na zawołanie, malec zapiszczał z radości. – Ja zresztą też – dodała. – Gdybyś wiedział, jak o tym marzyłam przez cały dzień…

– W takim razie pozwól sobie pomóc – rzekł i zanim zorientowała się, do czego zmierza, odebrał od niej tackę.

Emily podnosiła Robby'ego przed każdą kolejną falą, pozwalając, aby woda dotykała czubków jego paluszków, a Jonas z namaszczeniem rozdzielał zawartość tacki. Jedna frytka dla niej, jedna dla niego.

To było bardzo intymne…

Robby, zanosząc się od śmiechu, podskakiwał na kolanach Emily, a jego bandaże stawały się coraz bardziej wilgotne. Jednak Emily wcale się tym nie przejmowała. Dla tej ogromnej radości warto było zadać sobie trochę trudu. Poza tym to, co sama czuła, było nie do opisania. Obserwowała gromadkę dzieci, Robby'ego i Jonasa, fale pieściły jej nagie stopy, Jonas wkładał jej do ust frytki i przez chwilę bała się, że się rozpłacze. To dopiero byłoby idiotyczne!

– Ja… chyba już powinnam wracać do domu – powiedziała niepewnie. – Mam tyle pracy.

– Twój telefon przecież nie dzwonił.

– Ale czeka na mnie cała góra papierkowej roboty.

– Pomogę ci, kiedy dzieciaki pójdą spać – zaproponował.

– Nie musisz.

– Ale chcę – powiedział, wkładając jej do ust ostatnią frytkę, po czym pochylił się i wziął Robby'ego na ręce. – A teraz, dzieciaki – zawołał – pozbierajcie wszystkie śmieci, wrzućcie je do tamtego kosza i wracajcie.

– Dlaczego? – zapytał Sam, jak zwykle najbardziej ze wszystkich dociekliwy.

Miał takie jak wuj rude włosy i zielone oczy i Emily pomyślała, że chyba wygląda tak jak Jonas, gdy miał osiem lat.

– Ponieważ idziemy pływać – odparł Jonas. – Wszyscy. I każdy, kto tego nie zrobi, zostanie zdyskwalifikowany.

Dzieci spoglądały na niego okrągłymi ze zdumienia oczami. Nie znały tego słowa, ale brzmiało w ich uszach bardzo tajemniczo.

– Nie wierzę ci.

– Chcesz się przekonać? Chłopiec uśmiechnął się szeroko.

– Nie – odparł.

– To na co czekacie? Jazda!

Emily, siedząc na piasku, obserwowała, jak Jonas i dzieciarnia biegają po wodzie, jak chlapią się i wrzeszczą i czuła, jak coraz bardziej wsysa ją beznadziejna miłość.

Była prawie dziesiąta, gdy udało się wreszcie położyć dzieci do łóżek. Kiedy Emily po nakarmieniu Robby'ego weszła do pokoju, Jonas porządkował papiery porozrzucane na jej biurku.

– Co ty tu robisz? – zapytała, a Jonas, widząc przerażenie na jej twarzy, uśmiechnął się szeroko.

– Przygotowuję dla nas miejsce do pracy – odparł, patrząc na nią spod oka. Wciąż miała na sobie kąpielowy kostium, a jedynym do niego dodatkiem był przewiązany w talii sarong. Wygląda ślicznie, pomyślał. Po prostu ślicznie! – Chyba jednak powinnaś się przebrać – rzekł po chwili. – Nie wyobrażam sobie, abym mógł pracować, jeśli zostaniesz w tym stroju.

– Ja w ogóle nie wyobrażam sobie, abyś pracował ze mną – odparła z naciskiem. – To są moje papiery.

– Przecież jesteśmy partnerami, a partnerzy współpracują ze sobą.

– Ale nic nie wiesz o moich pacjentach.

– Mogę się zająć korespondencją prawną. Mam tu pisma od firm prawniczych. Mam informacje o twoich pacjentach dzięki twojemu komputerowi. Poza tym jest również mój laptop. Możemy przejrzeć twoje adnotacje, ty zdecydujesz, co odpowiedzieć, a ja to zredaguję i napiszę. Masz jakieś wątpliwości?

Żadnych, pomyślała, patrząc na ogromną stertę listów. Perspektywa pomocy kusiła ją coraz bardziej.

– Idź i weź chociaż prysznic. No i jednak się przebierz, bo nie ręczę za konsekwencje.

Spojrzała na roześmianą twarz Jonasa i bez słowa uciekła. Ona również sobie nie ufała.

W najmniejszym stopniu!

Był tylko jeden problem. Co zrobić z włosami?

Normalnie myła je raz w tygodniu. Były długie i bardzo gęste i suszyła je godzinami. Nie miała ochoty myć ich teraz. Było w nich jednak tyle piasku i soli, a także, jak przypuszczała, sporo jedzenia, które Robby z taką radością brał do rączek.

– Powinnam je obciąć – mruknęła, patrząc na swoje odbicie w lustrze.

Jednak jej dziadek i Charlie tak bardzo je lubili. Ona zresztą również.

– Na co więc czekasz – burknęła. – Umyj je i szybko wysusz. To potrwa przynajmniej godzinę, a Jonas zdąży w tym czasie sporo zrobić.

Umyła je wiec i rozczesała, po czym, wciągnąwszy na siebie dres – tak malowniczo nazwany przez Jonasa strojeni ogrodowego krasnala – weszła do saloniku z rozpuszczonymi włosami.

Jonas wstał. Przez chwilę gapił się na nią w milczeniu, po czym przeciągle zagwizdał.

– Jak ty się zachowujesz – prychnęła. – Przed tobą wciąż ten sam ogrodowy krasnal, tyle że przybyło mu włosów.

– Podobają mi się takie krasnale – odparł i widać było, że mówi prawdę. Rzeczywiście podobały mu się. I to bardzo! Jednak chłodny głos Emily szybko przywołał go do porządku.

– Jeśli chcesz mi pomóc, to bierzmy się do roboty.

– Twoje włosy ociekają wodą.

– Nie szkodzi!

– Może pomogę ci je wytrzeć?

– Jonas, jeśli zbliżysz się do mnie na odległość mniejszą niż pół metra, będę krzyczeć – odparła i w jego zielonych oczach znowu pokazały się wesołe iskierki.

– Boi się mnie pani, pani doktor?

– Tak – przyznała z zaskakującą szczerością.

– Nie ma powodu – rzekł poważnie.

– Wręcz przeciwnie. Burzysz mój spokój i to zaczyna być groźne. Lepiej więc zostawmy sprawy osobiste i weźmy się do tej korespondencji.

– Tak jest, proszę pani.

Musiał jakoś poradzić sobie z tym, że siedział obok najbardziej pociągającej kobiety, z jaką kiedykolwiek miał do czynienia, i wziąć się do pracy.

Nadejdzie taka chwila, kiedy Emily rozpuści włosy specjalnie dla niego. Zastanawiał się tylko, jak to, u licha, osiągnie.

Pracowali bez przerwy przez dwie godziny. Emily ze zdumieniem obserwowała, że góra piętrzącej się przed nią korespondencji maleje w szybkim tempie. Za każdym razem, gdy proponowała Jonasowi, by szedł spać, odmawiał i sięgał po kolejny list. Nie powinna mu na to pozwolić, ale pomyślała, że jutro będzie miał czas się wyspać, a perspektywa uporania się z zaległą korespon-dencją jest taka nęcąca…

I nagle obudził się Robby. Nie był płaczliwym dzieckiem, ale gojące się po oparzeniach rany czasem, gdy energicznie się poruszył, sprawiały mu ból. Budził się wtedy z płaczem, ale już po chwili uspokajał się i leżał cichutko, czekając, aż ból ustąpi. To było tak, jakby wiedział, że nie ma matki, która mogłaby go utulić, i Emily nie mogła tego znieść. Pobiegła więc szybko do sypialni, gdzie stało łóżeczko malca, i po chwili wróciła, trzymając go w ramionach.

– Co się stało? – zapytał Jonas, odsuwając na bok papiery.

– Nie mam pojęcia. – Mocniej przytuliła do siebie Robby'ego. – Chciałabym, żebyś mi powiedział, ale przecież nie możesz, prawda, skarbie? Ma mokro – zauważyła. – Zazwyczaj to go nie budzi, ale skoro otworzył oczka… – Położyła go na kanapie i przewinęła, po czym znowu przytuliła. Po chwili odwróciła się i zmieszała, widząc spojrzenie Jonasa. – Wolałabym, żebyś tego nie robił – powiedziała.

– Czego?

– Nie gapił się tak. Robby i ja nie jesteśmy jakąś turystyczną atrakcją.

– A mogłabyś być. Jesteś wspaniała – powiedział szczerze i Emily z trudem powstrzymała się, by nie rzucić w niego poduszką.

– To Robby jest wspaniały, nie ja. Chcesz go potrzymać? – I zanim zdołał cokolwiek powiedzieć, położyła mu malca na kolanach i ruszyła w stronę kuchni. – Zrobię sobie filiżankę czekolady i myślę, że tobie chyba też się przyda. Przygotuję także butelkę dla Robby'ego.

Kiedy po pewnym czasie wróciła do pokoju, Robby wciąż leżał na kolanach Jonasa i wpatrzony w niego gaworzył wesoło, a Jonas wyglądał jak człowiek, który nagle doznał olśnienia. I chociaż starał się tego nie pokazać, Emily wiedziała, że Robby go oczarował.

– On jest… on jest zupełnie normalnym dzieckiem – zauważył ze zdumieniem.

– No jasne.

– Dlaczego powiedziałaś, że jego ciotka go nie chce?

– Ma trójkę własnych.

– Dla mnie nie miałoby to znaczenia – odparł i w jego głosie było tyle żaru, że spojrzała na niego ze zdumieniem. – Miałem na myśli… gdyby to było dziecko mojej siostry.

– Oczywiście – przytaknęła, chociaż wcale nie była pewna, czy Jonas naprawdę tak myśli. Znowu spojrzała na Robby'ego. Maluch gaworzył wesoło, a jego maleńkie rączki tonęły w ogromnych dłoniach Jonasa.

Cud dzisiejszego wieczoru trwa, pomyślała.

– Pozwolisz, że dam mu jego butelkę? – spytała.

– Nie – odburknął. – Ja to zrobię. Skończ swoją czekoladę.

– Ale twoja wystygnie.

– Nie szkodzi.

Siedziała więc, piła czekoladę i przyglądała się, z jaką troskliwością Jonas karmi Robby'ego i czuła, jak jej z takim trudem osiągnięta równowaga zaczyna się chwiać i wiedziała, że nigdy już nie będzie jej w stanie odzyskać.


Anna została przewieziona do szpitala w Bay Beach następnego dnia. Emily zbadała ją po przyjeździe, upewniła się, że wzięła odpowiednie środki przeciwbólowe i pomogła wygodnie ułożyć się na poduszkach.

– Przyślę ci później brata – obiecała, widząc, że Anna przymyka ze znużenia oczy. – Po podróży karetką ma prawo cię boleć, ale wkrótce ten ból ustąpi. Jeśli będziesz się dobrze czuła, Jonas przyprowadzi dzieci. Bardzo chcą cię zobaczyć.

– Ja także tego pragnę – szepnęła Anna. – Ale się cieszę, że mam to już za sobą.

– Wszyscy się cieszymy – zapewniła ją Emily, po czym zwróciła się do stojącej obok pielęgniarki: – Zadzwoń, proszę, do doktora Lunna, do przychodni. Powiedz mu, że właśnie podałam Annie morfinę i że teraz pośpi z godzinę, ale później… niech przyprowadzi dzieci, a ja przejmę za niego dyżur.

I tak się stało. Emily nie widziała Jonasa przez cały dzień i właściwie było to jej na rękę.

Rozpaczliwie potrzebowała czasu. Kiedy wróciła wieczorem do domu, Jonasa i dzieci Anny wciąż nie było. Być może Jonas również potrzebował czasu. To wszystko wcale nie jest takie proste. Najwyraźniej muszą jeszcze wiele przemyśleć.

Chwilę bawiła się z Robbym, a potem położyła go spać. Jonas wciąż nie wracał, zostawiła więc Robby'ego pod opieką dyżurnej pielęgniarki i udała się na wieczorny obchód. Spodziewała się, że Anna będzie sama, ale gdy weszła do jej pokoju, zauważyła Jonasa i przeklęte emocje znowu doszły do głosu.

– Co zrobiłeś z dziećmi? – zapytała, po czym ze złośliwym uśmiechem dodała: – Świetna opiekunka, nie uważasz, Anno?

– Nie porzuciłem ich – odparł spokojnie Jonas. – Jim zabrał dzieciarnię na pizze.

– Jim? – Emily uniosła brwi. – Jim Bainbridge? Ku jej zdumieniu twarz Anny oblała się rumieńcem. No, no! A więc to wcale nie jest jednostronne.

– Sam to zaproponował – wyjaśniła nieśmiało Anna.- Dzieci dobrze go znają. Mieszka po sąsiedzku. On…

– rumieńce na jej twarzy jeszcze bardziej pociemniały – przyjechał do Blairglen, ale nie chciałam go widzieć. Dziś czekał tu na mnie parę godzin, i tak bardzo chciał coś dla mnie zrobić.

– Myślę, że to był dobry pomysł. – Emily wzięła do ręki wiszącą przy łóżku kartę. – Czasem trzeba dużej odwagi – dodała – by zaakceptować ofiarowaną przez innych pomoc. Myślę, że często łatwiej jest dawać, niż brać.

Anna kiwnęła głową.

– Nie jestem przyzwyczajona do… brania.

– Skąd ja to znam! – Emily zerknęła na Jonasa. -Wszystko jest w porządku, Anno. Podróż nie odbiła się na twoim stanie zdrowia. Zostawię cię teraz z bratem -powiedziała cicho, lecz Anna pokręciła głową.

– Chciałabym, żeby Jonas wyszedł również. Proszę… Chcę zostać sama.

– Zawsze chciała być sama – powtarzał Jonas, miotając się po pokoju jak tygrys w klatce. – Do diabła! Jak mam jej udowodnić, że pragnę być przy niej?

Emily obserwowała go w milczeniu. Trzymała w ramionach Robby'ego, który obudził się przed chwilą i teraz uszczęśliwiony mruczał coś cichutko. Współczuła Jonasowi, ale współczuła również Annie.

– Rodzice bardzo ją skrzywdzili – powiedziała miękko. – Tak jak skrzywdzili ciebie. Wiele wycierpiała, zanim stała się niezależna.

– Gdybym to ja znalazł się w takiej sytuacji…

– Chciałbyś być zależny od innych? – Spojrzała na niego z powątpiewaniem. – Nie sądzę.

– Oczywiście, że bym chciał.

– Emocjonalnie? – Wstała i mocniej przytuliła do siebie Robby'ego. – Nie jestem pewna, czy rozumiesz znaczenie określenia „zależność emocjonalna".

Na twarzy Jonasa widać było zakłopotanie.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz.

– Oczywiście, że nie masz. – Odetchnęła głęboko, zastanawiając się, jak mu to wytłumaczyć. – Jonas, czy ty potrzebujesz Anny?

– To moja siostra.

– Wiem o tym. Ale czy ty jej potrzebujesz? Czy kiedykolwiek dałeś jej to odczuć?

– Nie, oczywiście że nie potrzebuję. Nikogo nie potrzebuję. Zawsze byłem silny i niezależny.

– Ponieważ musiałeś. Ale zależność emocjonalna działa w obydwie strony. – Spojrzała na Robby'ego -Weź chociażby mnie i tego malca.

– To coś zupełnie innego…

– Robby potrzebuje mnie – ciągnęła, ignorując jego uwagę. – A przynajmniej potrzebuje kogoś, kto by go choć trochę kochał. Co mnie przychodzi bez żadnego trudu. Jednak mam odwagę przyznać, że ja potrzebuję Robby'ego również.

– Nie możesz go potrzebować. To przecież dziecko.

– Ale on nie tylko bierze, on także daje. – Spojrzała z czułością na tulącego się do niej malca. – Za każdym razem, gdy się do mnie śmieje; gdy nie płacze, chociaż czasem muszę mu zadać ból, ponieważ wie, że zaraz po bólu przyjdzie pieszczota; gdy się do mnie tuli, ta potrzeba rośnie. Mówię o miłości, Jonas. Anna nauczyła się żyć bez niej. I ty też.

– To śmieszne.

– Nie, mój drogi, to prawda. – Ktoś zapukał do drzwi i przerwał im rozmowę. – To pewnie Jim przyprowadza dzieci – powiedziała. – To ktoś podobny do mnie. Ktoś, kto kocha i" kto potrzebuje miłości.

Twarz Jonasa była bez wyrazu, jakby słowa Emily zupełnie do niego nie dotarły. Ależ on jest ślepy!

– Za bardzo dramatyzujesz – zauważył.

Jednak Emily, idąc otworzyć drzwi, wiedziała, że wcale nie dramatyzuje. Ona kochała i potrzebowała. I rozpaczliwie pragnęła być kochaną i potrzebną. I wcale nie chodziło jej o tego malca, którego tuliła w ramionach.

Chodziło jej o Jonasa!

Загрузка...