ROZDZIAŁ ÓSMY

Od operacji Anny minął tydzień, potem dwa.

W końcu, gdy wyjęto jej dren, zabrała dzieci i wróciła do domu. Nie zgodziła się, oczywiście, by Jonas z nią zamieszkał, więc musiał pozostać z Emily. Bardzo to przeżywał. Wymógł jedynie, że będzie codziennie spędzał trochę czasu z siostrzeńcami, argumentując, że chciałby zacieśnić łączące ich więzy. Zaangażował się także w pracę dla miasta, dając z siebie tyle, ile tylko mógł.

Pomagał siostrze i pomagał Emily. Pracując u jej boku, nie mógł nie dostrzec, jak znakomitym jest ona lekarzem. Nie wątpił, że i bez niego dałaby sobie radę, ale nie miałaby wtedy czasu dla Robby'ego. Nie mówiąc już o tym, że zupełnie nie miałaby go dla siebie.

Nie uważał, aby sensem jej istnienia miała być praca. Emily po prostu nie potrafiła odrzucić prośby o pomoc, bez względu na to, jak bardzo była zmęczona.

Tak więc chronił ją – chwilowo. Ale im częściej z nią przebywał, im więcej wiedział o jej stosunku do pacjentów, tym częściej zastanawiał się, jak będzie mógł wyjechać, kiedy Anna zakończy już radioterapię.

Fizycznie Anna zdrowiała bardzo szybko. Gorzej natomiast było z jej psychiką.

Przeczytała całą dostępną literaturę na temat raka piersi, a potem demonstracyjnie zostawiła ją w szpitalu. Z tej lektury wynikało, iż ponad dziewięćdziesiąt procent przypadków jest całkowicie uleczalnych, co zgadzało się z tym, co słyszała od lekarzy. Miała więc duże szansę. Oczywiście onkolog poinformował ją, że po chemioterapii jej szansę będą jeszcze większe, ale to oznaczało kolejne miesiące uzależnienia od pomocy innych i Anna bez wahania tę ewentualność odrzuciła.

Odrzuciła również propozycję Jonasa, by wynająć dom w Blairglen, i zdecydowała, że będzie jeździła na zabiegi autobusem.

– Będę w ten sposób niezależna – podkreśliła. – Lori mogłaby zajmować się dziećmi w ciągu dnia, a ja byłabym z nimi w nocy.

I Lori, która miała wrócić do Bay Beach lada dzień, chętnie się na to zgodziła.

– To nie jest dobre rozwiązanie – usiłowała ją przekonać Emily. – Ciągłe podróże są męczące. Jednak Anna nie zamierzała ustąpić.

– Nie chcę jeszcze bardziej uzależnić się od Jonasa – odparła zdecydowanym tonem i Emily mogła już tylko obserwować, jak Anna ponownie odsuwa się od brata.

Równie zdecydowanie odsuwała się od Jima.

Dowódca miejskiej straży odwiedził Emily w ośrodku pod pozorem skręcenia palca u ręki, ale w rzeczywistości chciał jej wyznać, że bardzo się martwi o Annę.

– Nie chce, żebym jej pomógł. Ucieka ode mnie. Cóż jednak Emily mogła mu powiedzieć? Jeśli w Annie istnieją jakieś bariery, to tylko ona sama może je przełamać.

Czas, jaki Emily spędziła z Jonasem i czwórką dzieci, teraz wydawał się cudownym snem. Przy pomocy Amy radziła sobie z opieką nad Robbym i Jonas wydawał się z tego zadowolony. W efekcie widywali się coraz rzadziej.

Jednak ta separacja ją bolała. Nawet jej pies wyraźnie osowiał i wrócił do dawnych przyzwyczajeń.

Jim cierpiał również.

– Czy ten palec rzeczywiście sprawia kłopot? – zapytała. – Wygląda, że był złamany wiele lat temu.

– No cóż, rzeczywiście – przyznał. – Ten palec to jedynie pretekst, żeby z panią porozmawiać.

– Wobec tego słucham.

– Czy pani lepiej się układa z doktorem Jonasem niż mnie z Anną?

Emily zmarszczyła brwi.

– Nie bardzo rozumiem.

– Chodzi mi o to, że obydwoje, i brat i siostra, robią wszystko, aby się z nikim nie związać. Ale pani i doktor Jonas przynajmniej mieszkacie i pracujecie razem…

Co przyniosło dosyć opłakane skutki, pomyślała ponuro. Co prawda zmniejszyło się o połowę jej obciążenie pracą, ale pod każdym innym względem Jonas zamienił jej życie w koszmar.

Lori wróciła do Bay Beach w doskonałym nastroju i natychmiast po przyjeździe odwiedziła Emily i Jonasa.

– Rayowi już nic nie zagraża – oznajmiła. – Operacja udała się nadzwyczajnie. Teraz pozostaje mu już tylko stosować się do zaleceń dietetyków i wkrótce będzie mógł wrócić do pracy. Tak jak ja zrobię jutro.

– Brakowało nam ciebie – oświadczył Jonas.

Skończyli właśnie jeść kolację i Emily stała przy oknie, kołysząc Robby'ego do snu, gdy przyszła Lori.

Brakowało nam ciebie…

Rzuciła Jonasowi gniewne spojrzenie i dodała z ironią:

– O tak! Pan doktor musiał się czasem zabawić w niańkę.

– I całkiem dobrze mi to szło – obruszył się Jonas.

Lori uśmiechnęła się, ale jej umysł przez cały czas intensywnie pracował. Instynktownie wyczuła jakieś dziwne napięcie, jakieś tajemnicze prądy, których nie była w stanie rozszyfrować.

– Czy chcesz, żebym już dziś zabrała Robby'ego? -zapytała przyjaciółkę i Emily zamarła.

To musiało się kiedyś zdarzyć, pomyślała, usiłując nie patrzeć na dziecko, które trzymała w ramionach. Cóż, dlaczego nie? To logiczne. To Lori jest opiekunką Robby'ego, a nie ona.

– Może tak będzie lepiej – powiedziała głucho.

– Lepiej dla kogo? – rzucił Jonas obojętnym tonem i Emily miała ochotę go uderzyć.

– Dla Robby'ego, oczywiście.

– Myślisz tylko o Robbym?

– A o kim miałabym myśleć?

– O sobie – odrzekł, uważnie obserwując jej twarz.

– Dlaczego…

– Ponieważ kochasz tego malucha – odparł tonem, jakim przemawia się do kogoś niezbyt rozgarniętego.

– Nie rozumiem, dlaczego nie miałabyś go adoptować. Przecież to jasne, że nie widzisz poza nim świata.

– Uważasz, że to byłoby w porządku? – Emily się uniosła. – Ostatnio mogłam mu poświęcić dużo czasu jedynie dlatego, że wykonywałeś za mnie sporo pracy. Wkrótce wyjedziesz i będę musiała zdać się na pomoc Amy, która w każdej chwili może zacząć żyć własnym życiem. To nie są żadne podstawy do adopcji. Ja w roli matki przez kilka chwil wieczorem? To zły pomysł!

– Ale będziesz go kochała, a to najważniejsze.

– Tom się na to nie zgodzi – zauważyła Lori.

– Tom? – zdziwił się Jonas.

– Nasz dyrektor – odparła Lori. – To on podejmuje ostateczną decyzję, ale musze ci wyznać, jest bardzo wymagającym sędzią.

– Chcesz przez to powiedzieć, że Emily nie byłaby dobrą matką?

– Mówię jedynie, że nie ma szans na uzyskanie prawa do adopcji – wyjaśniła Lori. – Zapracowana samotna matka… Tom z pewnością powie, że Emily nie da sobie rady.

– Ponieważ jest samotna, tak?! To przecież jawna dyskryminacja.

– Nie. Gdyby pracowała na pół etatu, to co innego. Ale Emily pracuje przez osiemdziesiąt godzin w tygodniu, a czasem nawet więcej.

– A gdyby była mężatką… – rzekł w zamyśleniu Jonas. – Czy to miałoby znaczenie?

– Oczywiście, że tak – odparła Lori, patrząc na niego ze zdumieniem. – Czy ja na pewno dobrze słyszę? Nasza Em wychodzi za mąż?

– Kto wie… – odparł Jonas takim tonem, jakby ta myśl dopiero przyszła mu do głowy.

– Jak to?

– Mogłaby wyjść za mnie.

Na chwilę zapadła absolutna cisza. Umilkło nawet tykanie zegara. Świat wstrzymał oddech, czekając, aż rzucona przez Jonasa bomba rozpryśnie się na milion części i zniszczy wszystko dookoła.

I być może już to się stało, ponieważ, gdy Emily odzyskała oddech, odniosła wrażenie, że jej świat został wytrącony z równowagi do tego stopnia, iż teraz trudno jej będzie na jego powierzchni się utrzymać.

Co on powiedział?

– Słucham? – odezwała się w końcu Lori i Emily spojrzała na nią z wdzięcznością. Ona sama nie była w stanie wydusić słowa. A cała sprawa wymagała natychmiastowego wyjaśnienia.

– Myślę, że Em i ja moglibyśmy się pobrać – powtórzył Jonas. – Małżeństwo z rozsądku to chyba nic nowego.

– Tak, ale…

– To przecież proste – ciągnął. – Nie interesuje mnie małżeństwo. Nigdy mnie nie interesowało. A Em nie chce, a właściwie nie ma czasu dla… prawdziwego męża. Jednakże chce mieć Robby'ego. – Uśmiechnął się tym tak dobrze znanym, zniewalającym uśmiechem, który tyle spustoszenia poczynił w sercu Emily. – Nie potrafię patrzeć, jak cierpi, nie mogąc zatrzymać Robby'ego, a w ten sposób go zatrzyma.

– W jaki sposób? – zdziwiła się Lori.

– Prosty.

– To wcale nie jest proste. Jak ty to sobie wyobrażasz? Jesteś chirurgiem. Nie chcesz chyba przenieść praktyki do Bay Beach?

– No, nie. Niezupełnie, ale…

– Ale? – powtórzyła Lori.

Rzuciła niepewne spojrzenie na Emily, po czym znowu odwróciła się do Jonasa. Ten facet musi być chyba idiotą, jeśli tego nie widzi, pomyślała. Ona go kocha. Patrzy na niego, jakby był dla niej kimś bardzo drogim, tak drogim jak to dziecko, które trzyma w ramionach. Natomiast on zachowuje się, jakby tu chodziło jedynie o interes.

– Tom zapyta, kto będzie zajmował się Robbym -zwróciła mu uwagę Lori. – Nie chcesz być ojcem dla Robby'ego?

– Nie, chyba że… czasami.

– To jakiś absurd – przerwała im Emily. – Po prostu absurd! Lori, daj spokój! Ten facet mówi głupstwa.

– Nie mówię żadnych głupstw – zaprotestował Jonas. – To może się udać.

– Jakim cudem? – wyszeptała z rozpaczą.

– Hej, Em! – zawołał Jonas, przywołując na twarz uśmiech. – Nie musisz się martwić. Chodzi o interes.

– Jaki?

– Wiesz, że zanim tu przyjechałem, zaproponowano mi wykłady w Europie?

– Tak.

– Lubię uczyć – ciągnął. – W Sydney też miałem wykłady, ale nie było ich tyle, żebym mógł zrezygnować z operacji.

– Nie rozumiem, co to ma wspólnego ze mną.

– To proste – westchnął. – Znalazłem się na rozdrożu. Nie zależało mi na tym, aby zostać światowej sławy chirurgiem. Gdybym jednak pozostał w Sydney, nie miałbym wyboru. To dlatego zdecydowałem się na te wykłady w Europie, chociaż wciąż miałem wątpliwości. Obawiałem się, że będzie mi brakowało kontaktu z pacjentem. Tak więc postanowiłem… – Urwał na chwilę, po czym dodał: – Postanowiłem wrócić do chirurgii ogólnej i być może zająć się również interną.

– Czyżbyś chciał otworzyć praktykę w Bay Beach?

– Rozmawiałem z Chrisem Maitlandem, który pracuje na południe od Bay Beach. Czy wiesz, że jest anestezjologiem?

– Tak, ale…

– On jest podobny do mnie – ciągnął Jonas. – Miał dosyć medycyny, w której nie ma miejsca na kontakt z pacjentem. Wrócił wiec do praktyki ogólnej. Ale dla mnie istotne jest, że jeśli nawet się tu przeniosę, to wcale nie będę musiał zrezygnować z operowania, a Chris będzie mógł wtedy reanimować swoją anestezjologię. Mógłbym przeprowadzać wszystkie operacje w okolicy, a oprócz tego zajmować się praktyką ogólną. Mógłbym również kontynuować pracę naukową i raz w tygodniu wyjeżdżać do Sydney na wykłady.

Umilkł na chwilę, jakby rozważał wszystkie ewentualności.

– Mógłbym uzyskać status wykładowcy na cały rejon. Gdybyśmy mogli przyjmować stażystów na zasadach rotacyjnych, bardzo by to nam ułatwiło pracę.

To prawda, pomyślała Emily, ale nie o tym przecież rozmawiali. Rozmawiali o… małżeństwie.

– Ja…

– Hej! Ja wychodzę. – Lori pochyliła się nad przyjaciółką i ją uścisnęła. – To staje się dla mnie zbyt skomplikowane. Zrozumiałam tylko, że nie chcecie oddać Robby'ego dziś. – Uśmiechnęła się porozumiewawczo do Emily i dodała: – I być może nie oddacie go w ogóle.

– Lori…

– Nie spiesz się, Em – przerwała jej Lori. – Posłuchaj, co ten facet ma do powiedzenia, i zastanów się, jakie korzyści mogłabyś z tego mieć.

– Nie chciałabym… To nie ma sensu.

– Ależ chciałabyś – powiedziała z naciskiem Lori. -Ja wychodzę, a ty po prostu słuchaj!

Cisza, która zapanowała po wyjściu Lori, zdawała się przedłużać w nieskończoność. Emily, tuląc do piersi Robby'ego, usiłowała uporządkować myśli. To wszystko nie miało dla niej sensu.

– A więc chcesz tu zostać? – zapytała w końcu.

– Tak. Podoba mi się twoja medycyna, bardzo się przywiązałem do dzieci Anny i mam nadzieję, że moje kontakty z Anną się poprawią. W tej sytuacji…

– Możesz tu przecież pracować – powiedziała z desperacją. – Jesteś nam bardzo potrzebny. I ta rozmowa o małżeństwie jest zupełnie niedorzeczna.

– Być może – rzekł z namysłem. – Ale jest jeszcze Robby. Jeśli się pobierzemy, będzie miał rodzinę.

– Przecież nie chcesz być ojcem Robby'ego. Sam to przed chwilą powiedziałeś.

– To prawda – przyznał. – Nie chcę być niczyim ojcem. – Jednak wyraz jego twarzy zdawał się przeczyć słowom. Przez chwilę obserwował Robby'ego. Maluch wtulony w objęcia Emily powoli zasypiał. Oczy miał zamknięte, maleńką piąstkę mocno zacisnął wokół palców opiekunki.

– Nie chcę, aby był w sierocińcu – dodał zmienionym nagle głosem.

– Ty go pokochałeś – zauważyła, patrząc na niego spod oka.

– Tak, chyba tak. To wspaniały dzieciak. Jeśli więc, poślubiając ciebie, mógłbym zapewnić mu dom…

– Mieszkalibyśmy razem? – spytała. Przesunął palcami po włosach i po chwili milczenia odparł:

– Myślę, że tak, skoro mamy adoptować Robby'ego. Nie widzę w tym żadnego problemu. Będę często wyjeżdżał do Sydney. Poza tym ten dom jest wystarczająco duży dla nas wszystkich, a jeśli do tego zamieszka z nami jakiś stażysta, to nie grozi nam, że nasz układ stanie się zbyt osobisty.

„Nie grozi nam, że nasz układ stanie się zbyt osobisty…” Przecież to los gorszy od śmierci!

– To poważna decyzja, Jonas, na długie lata – rzuciła szorstko. – Będziesz musiał powiedzieć Tomowi, że jesteś gotów być dla Robby'ego ojcem. Jeśli my… my, Jonasie, nie ja, jeśli my mamy podjąć decyzję o adopcji, to musisz się w to zaangażować.

– Nie sądzę. Będzie przecież miał ciebie. Odetchnęła głęboko, starając się opanować złość.

– Dobrze wiesz, że bardzo pragnę, aby Robby był ze mną – powiedziała. – Ale jemu potrzebna jest rodzina.

Przymknęła oczy. To, co Jonas proponował, było tak niewiarygodnie nęcące. Mimo to wiedziała, że nie powinna się zgodzić. Istnieje pewna… przeszkoda i musi go o niej poinformować.

– Jonasie, powinieneś wiedzieć, że zakochałam się w tobie – wyznała, patrząc mu w oczy. – Widzisz, nie sądzę, żebym mogła mieszkać z tobą pod jednym dachem jako twoja żona i pozostać… obojętną.

Jej słowa zmroziły go.

– Co ty mówisz?

Jednak czas na dwuznaczniki już dawno minął. Po-i została prawda.

– Zakochałam się w tobie, Jonasie, zakochałam beznadziejnie – powtórzyła, odważnie patrząc mu w oczy.

– Jeśli więc proponujesz mi, żebym za ciebie wyszła, to stokrotne dzięki. Niczego nie pragnę bardziej, niż zostać twoją żoną. Ale prawdziwą żoną. W pełnym tego słowa znaczeniu.

– Em! – zawołał ze zdumieniem.

– Jestem głupia, prawda? – zakpiła. – Głupia, nieprofesjonalna i działająca na szkodę zarówno własną, jak i Robby'ego. Bo gdybym… cię nie kochała… to pewnie mogłabym zaakceptować twoją propozycję.

– Moja propozycja ma sens – wybuchnął. – Podczas gdy to, co ty mówisz…

– Nie ma sensu w ogóle – dokończyła.

– Zapomnij wiec o tym. Przyznaj, że wcale tak nie myślisz.

Znowu przymknęła oczy. Dlaczego niektórzy są aż tak ślepi?

– Ale ja naprawdę tak myślę – odparła. – Nie chciałam się zakochać. To się po prostu stało. Tak więc sam widzisz, że to nie może się udać. Miałabym tylko połowę tortu, i do tego nie tę, której pragnę najbardziej. Miałabym dziecko i męża, ale ten mąż widziałby we mnie jedynie wykonującą ten sam zawód koleżankę, a nie kobietę, którą się kocha i której się pożąda.

– Czego więc chcesz, na litość boską? – zawołał z irytacją i nagle Emily również się zirytowała.

– Chcę wszystkiego – odparła wyzywająco. – Kiedy zdecydowałam się tu przyjechać, wiedziałam, że moje szansę na to, żeby mieć męża i dzieci są bliskie zera. I pogodziłam się z tym. Teraz, kiedy zaofiarowałeś mi połowę tego, czego pragnęłam najbardziej, zrozumiałam nagle, że raczej wolę nie mieć nic, niż żyć, nieustannie patrząc na drugą połowę, tę, która znajduje się poza moim zasięgiem.

Nagle zaległa cisza i Emily, patrząc na Jonasa, pomyślała, że chyba niczego nie zrozumiał.

– Chcesz Robby'ego – mruknął.

– Chcę. – Była bliska łez. – Ale ty nas nie chcesz. – Zagryzła wargi. – Oczywiście nie chcesz, aby Robby został w sierocińcu, więc poświęcisz się dla nas. Ja jednak nie jestem w stanie udźwignąć ciężaru poświęcenia. Nie chcę małżeństwa, Jonasie. Nie chcę małżeństwa bez… miłości.

– My, Lunnowie, nikogo nie… kochamy – rzekł powoli. Widział malującą się na jej twarzy rozpacz i czuł, jak mija mu złość. – Ani moja siostra, ani ja. Po prostu nie potrafimy. Em, bardzo mi przykro. Zrezygnowaliśmy z miłości bardzo dawno.

– I nie chcesz tego zmienić?

– Nie. Miłość zadaje zbyt wiele ran.

– Miłość wymaga odwagi.

– Nie. To niezależność wymaga odwagi. Gdybyś wiedziała, jak bardzo chciałem… – Urwał nagle. – Nie! Przykro mi, Em, ale taka jest moja propozycja. Nie mogę zaoferować nic więcej.

– Rozumiem – odparła ze smutkiem. – Albo wyjdę za ciebie na twoich warunkach, albo odejdziesz, nie oglądając się za siebie?

Spojrzał na Robby'ego.

– Nie wiem. Będę musiał to jeszcze przemyśleć. Naprawdę nie chcesz wyjść za mnie?

– Nie.

– Potrzebuję stabilizacji.

– Ja ci jej nie zapewnię.

Chwilę się nad czymś zastanawiał, po czym skinął głową.

– Dobrze, dobrze. Zgadzam się. Myślę, że to głupie, ale może, jeśli zostanę, będziemy mogli to wszystko jakoś pogodzić. Jeśli powiem Annie, że zostaję, abyś mogła adoptować Robby'ego, to Anna to przyjmie. Nie będzie myśleć, że robię to tylko dla niej.

– A robisz? – spytała i zauważyła, jak twarz Jonasa gwałtownie się zmienia. Ten człowiek sam siebie nie zna, pomyślała. Twierdzi, że jest niezależny, ale to nieprawda.

Wmówił sobie, że składając tę ofertę, zrobił to dla Anny, ale w istocie jakaś część niego zrobiła to dla Robby'ego. Gdyby tylko jakaś część niego zrobiła to dla niej… Jednak on nie dopuszczał takiej myśli. Skoncentrował się na Robbym. Uważał, że w ten sposób może ją przekonać.

– Jeśli zostanę, aby ci pomóc, będziesz miała szansę go adoptować – powiedział. – Jeśli przejmę część twoich obowiązków, będziesz miała więcej czasu i Tom pozwoli ci go zatrzymać.

Może rzeczywiście tak się stanie, ucieszyła się, ale kiedy spojrzała na Jonasa, jej radość znikła. Jonas jest w zasięgu jej ręki, a ona musi go odrzucić.

– Byłoby o wiele łatwiej, gdybyś za mnie wyszła -powtórzył.

To jest jej druga szansa, jednak nie może powiedzieć „tak". Dla dobra Robby'ego. Dla swojego również. Nie może zaakceptować małżeństwa bez miłości.

– Nie, Jonasie, byłoby o wiele trudniej – odparła cicho. – Nam wszystkim.

Загрузка...