ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Thea milczała w drodze powrotnej na stację. Przestało padać, lecz było szaro i ponuro – zupełnie tak samo, jak w duszy Thei.

Lynda w żadnym wypadku nie zamierzała spuścić Rhysa ze smyczy. Nie kochała go i nie chciała dla siebie – to stało się jasne w trakcie rozmowy – lecz nie zamierzała też oddać go innej. Z wielu powodów wygodnie jej było mieć go w pobliżu, w dodatku Lyndzie pochlebiała rola jedynej miłości Rhysa, której utraty wciąż nie zdołał do końca przeboleć. Gdyby znalazł szczęście u boku kogo innego, pierwsza żona natychmiast spadłaby z piedestału… Dlatego też wmawiała mu, pod pozorem troski o dobro jego i o dobro córki, że nie był gotów na nowy związek.

Zmierzyć się z Lyndą i wyrwać Rhysa spod jej wpływu? Thea potrafiła sobie wyobrazić, co by się działo dalej. Tamta, udając przyjaźń, nieustannie torpedowałaby wspólne poczynania Thei i Rhysa. Gdyby tylko mieli zaprosić gości, iść do teatru czy wyjechać na weekend, w ostatniej chwili pilnie wzywałaby byłego męża, by ten zajął się Sophie, na przykład zawiózł ją na lekcję gry na skrzypcach albo zabrał do siebie na noc, bo Lynda udaje się na konferencję.

Thea oczywiście nie mogłaby mieć do niego pretensji o to, że stara się być dobrym ojcem. Ciągle stawiany przed koniecznością wyboru między nią a Sophie, musiałby za każdym razem wybierać córkę. Lynda nieustannie manipulowałaby jego poczuciem winy, podsycając je.

Zawalczyć więc o niego, czy też raczej odejść, pozwalając, by sam zdecydował, czego chce? Z jednej strony Thea wiedziała, że prawdziwa miłość nie trafia się aż tak często, skoro więc zawitała do jej życia, należy uczynić wszystko, by dać jej szansę – stworzyć związek i pielęgnować go, żywiąc nadzieję na to, że podobne uczucie obudzi się w końcu i w sercu Rhysa.

Z drugiej jednak strony nieustanne ingerencje Lyndy mogły zniszczyć to, co wspólnie zbudowali. Po każdym telefonie żądającym jego przyjazdu, Rhys czułby się rozdarty, a w Thei narastałaby gorycz. W końcu nie zostałoby już nic pięknego…

W taki właśnie sposób Isabelle konsekwentnie niszczyła jej związek z Harrym.

Nie, Rhys musi sam podjąć decyzję, czy jest gotów rozpocząć nowe życie i czy jest w nim miejsce dla Thei.

– Jesteś bardzo milcząca – zauważył.

– Przepraszam, zamyśliłam się.

– Wyglądasz na smutną. Czy myślałaś o Harrym?

– W pewnym sensie – odparła wymijająco.

Zawahał się.

– Chcesz o tym porozmawiać?

– Nie. Ale dziękuję.

Bez słowa skinął głową, a Thea była mu wdzięczna za tyle zrozumienia. Harry nigdy nie potrafiłby postąpić podobnie, naciskałby tak długo, aż wydusiłby z niej wszystko.

– Powiedz mi, jak poszło ci z Lyndą – zaproponował po chwili.

– Cóż… – Zastanawiała się przez chwilę, jak najlepiej ubrać to w słowa. – Nie jest zbyt przekonana do naszych zaręczyn.

– Jak to? – wybuchnął z oburzeniem Rhys. – A ja usłyszałem, że jest nimi zachwycona!

Męska naiwność nie ma granic, pomyślała Thea.

– Tak, ale to było, zanim mnie poznała – zauważyła. – Jej zdaniem nie jestem odpowiednią partnerką dla ciebie.

Zmarszczył brwi.

– A niby dlaczego nie? – spytał gniewnie, jakby zapomniał, że cała sprawa dotyczy przecież nie prawdziwych zaręczyn, lecz udawanych.

– Ponieważ nie mamy wiele wspólnego. Przynajmniej ona tak twierdzi. – Zerknęła na niego. – Nie słyszałeś tej części rozmowy?

– Nie. Słyszałem tylko, jak powiedziałaś, że mnie kochasz. Milczała przez chwilę.

– I co? Brzmiało to przekonująco?

– Bardzo.

Udawaj, że to nic dla ciebie nie znaczy, przypomniała sobie surowo. Obróć to w żart.

– Ty też byłeś bardzo przekonujący. Ta ręka na moim karku… Dobre posunięcie.

Zerknęła na niego ponownie, ich spojrzenia zetknęły się. Oboje szybko odwrócili wzrok. Znowu zapadła cisza, w której było słychać jedynie ich kroki na mokrym chodniku.

– Nie rozumiem, co w ogóle Lyndzie do tego – warknął ponuro.

– Nie wiem, w każdym razie dostarczyła nam dobrego pretekstu do zerwania. Przemyśleliśmy jej słowa i doszliśmy do wniosku, że faktycznie mamy niewiele wspólnego, więc nasze małżeństwo byłoby pomyłką.

Rhys milczał ponuro, idąc obok niej z zaciętym wyrazem twarzy. Odezwał się dopiero wtedy, gdy mieli skręcić w ulicę prowadzącą prosto do stacji metra.

– Kawałek dalej jest miła restauracja. – Wskazał przed siebie. – Może tam zjemy kolację?

Thea zebrała się w sobie.

– Jeśli nie masz nic przeciw temu, zrezygnuję z niej.

– Nie jesteś głodna?

– Niespecjalnie.

Na jego twarzy odbiło się zdumienie, gdy przypomniał sobie, jakie ilości jedzenia Thea potrafiła pochłaniać na Krecie.

– Może więc innym razem? Co byś powiedziała na piątek? Masz czas?

– Chyba… chyba nie jest to dobry pomysł – rzekła z trudem. – Chwilowo sprawy trochę się skomplikowały.

– Rozumiem…

Zapadła niezręczna cisza. Stali na rogu, nie patrząc sobie w oczy. Wreszcie Thea opamiętała się i ściągnęła z palca pierścionek.

– O mały włos zapomniałabym o nim. Weź, bo jeszcze go zabiorę przez pomyłkę.

Rhys nawet nie drgnął.

– Czemu go nie zatrzymasz? – spytał nieswoim głosem. – Przyjmij go jako podziękowanie.

– Za co?

– Za dzisiejszy wieczór. Za Sophie. – Zawahał się. – Za Kretę…

– Nie mogę – odparła ze ściśniętym gardłem. – To zbyt kosztowny prezent. – Bez powodzenia starała się uśmiechnąć. – W dodatku i tak nie mogłabym go nosić, to przecież pierścionek zaręczynowy.

– Masz rację – odebrał go od niej, schował do kieszeni.

– To ja już pójdę – odezwała się po chwili milczenia.

– Odprowadzę cię do domu.

– Nie bądź niemądry, nie ma takiej potrzeby, jest jeszcze jasno.

W końcu udało jej się go przekonać, by nie jechał z nią do domu, a jemu udało się ją przekonać, że przynajmniej odprowadzi ją na stację.

– Dziękuję za dzisiejszy wieczór – rzekł dość sztywno, gdy stanęli przy bramkach i Thea szukała karty w torebce.

Znów spróbowała się uśmiechnąć, a rezultat nie wypadł ani trochę lepiej niż poprzednim razem.

– Było bardzo miło zobaczyć Sophie – zapewniła. Znalazła kartę i starała się odsunąć od siebie myśl o tym, jak na stacji South Kensington całowała się namiętnie z Rhysem tuż przed przejściem przez bramkę. Teraz nie mogła liczyć na nic podobnego…

– Pójdę już.

– Do widzenia, Theo.

Przeszła przez bramkę, po czym zerknęła przez ramię. Rhys stał, patrząc za nią posępnie. Chciała zawrócić, powiedzieć, że zmieniła zdanie, chętnie pójdzie na kolację i pozwoli się odprowadzić do domu. Wtedy jednak byłoby jeszcze trudniej rozstać się z nim. Musiała odejść, zostawiając mu czas do namysłu.


– Ale dlaczego? – jęknęła Nell. – Nawet nie dałaś mu szansy, by wybrał między tobą a Lyndą!

– Niestety, to nie jest wybór między nami dwiema, tylko między mną a Sophie, tak to urządziła Lynda. I Rhys musi wybrać córkę, nie ma innego wyjścia.

Nie wróciła do domu, tylko pojechała wprost do siostry i rozbeczała się dosłownie już na progu.

– Mam dość facetów z emocjonalnymi problemami i ciągnącą się za nimi skomplikowaną historią – chlipała żałośnie nad filiżanką herbaty. – Następnym razem poszukam sobie kogoś, kto nie ma podobnych problemów.

– W takim razie zacznij się rozglądać wśród nastolatków – poradziła trzeźwo Nell. – Mężczyzna w twoim wieku będzie miał za sobą co najmniej jeden poważniejszy związek, małżeński czy nie. Gdybyś nie była tak skołowana i wykończona przez tę historię z Harrym, rozumiałabyś to i nie bałabyś się stawić temu czoła.

– Nell, ja się przede wszystkim boje, że jak Lynda będzie nas tak bez końca szarpać, to zmienię się w jakąś wredną, zgorzkniałą babę i wreszcie się znienawidzimy.

– Trzeba więc pracować nad tym, by nie zgorzknieć i by się nie znienawidzić. W każdy wartościowy związek należy włożyć sporo wysiłku. Oczywiście będą pojawiać się okresowe trudności, ale pokaż mi parę, między którą zawsze wszystko układa się gładko. – Przerwała na chwilę, po czym podjęła już łagodniejszym tonem: – Nie każdy ma tyle szczęścia co ty, nie każdemu jest dane kochać kogoś równie mocno, jak ty kochasz Rhysa. Nie marnuj tego daru tylko dlatego, że wolałabyś mężczyznę z zupełnie czystą kartą. Sophie zawsze będzie stanowić część jego życia, zresztą przecież to dzięki niej jest człowiekiem, jakiego znasz i podziwiasz. Weź też pod uwagę, jak znakomicie się składa, że obie ogromnie się polubiłyście. Czy można życzyć sobie czegoś lepszego?

– A co z Lyndą? – spytała niepewnie Thea, która powoli zaczynała powątpiewać w słuszność swojej decyzji. A jeszcze kwadrans wcześniej była tak pewna, że dobrze zrobiła i że Nell ją poprze!

– Na pewno od czasu do czasu będzie wam sprawiać kłopoty, ale na twoim miejscu raczej bym jej współczuła, niż się na nią gniewała.

– Współczuć jej? – powtórzyła z niedowierzaniem Thea. – Przecież ona jest piękna, inteligentna, odnosi sukcesy…

– Ale jest przeszłością Rhysa, a ty możesz stać się jego przyszłością. Chyba oczywiste, co jest lepsze.

Rozmowa z siostrą wcale nie pocieszyła Thei, która popadła w czarną rozpacz, dochodząc do wniosku, że pogrzebała swoją jedyną szansę na szczęście. Czekała na jakiś znak od Rhysa, lecz minął wrzesień, drzewa zaczęły tracić liście, a jej nadzieja, i tak wątła, z każdym dniem stawała się coraz słabsza, wreszcie zgasła zupełnie.

– Czemu do niego nie zadzwonisz? – dopytywała się z troską Nell, patrząc na zgaszone oczy siostry.

– Nie mogę. Myślałam o tym wielokrotnie, nawet sięgałam po słuchawkę, ale co ja mu powiem? „Wcale nie udawałam, kiedy mówiłam, że cię kocham. Czy to zaproszenie na kolację nadal jest aktualne?”

– Po prostu zadzwoń, przywitaj się i zobaczysz, jak sytuacja się rozwinie.

– Nell, on ani razu nie powiedział, że mu na mnie zależy. I widać mu nie zależy, skoro się nie kontaktuje.

– Dziwisz mu się? Pewnie myśli, że ty nie jesteś zainteresowana, skoro tak zdecydowanie odrzuciłaś zaproszenie na kolację – argumentowała Nell.

Thea westchnęła ciężko.

– Trudno, podejdę do tego fatalistycznie. Jeśli ma z tego coś być, to będzie, a jak nie, to pewnie Lynda trafiła w sedno. Niewiele nas łączy.

Oprócz poczucia humoru i wspomnienia cudownych dni na Krecie, pomyślała. Oraz ust stworzonych jakby specjalnie dla siebie.

– Uwierz mi, to on musi zdecydować, czego naprawdę chce – powtórzyła nie wiedzieć który raz. Naraz usłyszała, jak trzasnęły drzwi wejściowe. – Czy to Gara wróciła?

– Tak, Simon obiecał odwieźć ją do domu. Poszła grać w kręgle z Sophie.

– Cześć, ciociu! – wrzasnęła Clara i rzuciła się Thei na szyję. – Strasznie długo cię nie widziałam!

– Cały tydzień – sprecyzowała Thea ze śmiechem. – Co u Sophie?

– W porządku.

Gdybyż mogła spytać i o Rhysa! Ale Clara nie odpowiedziałaby jej przecież na pytanie, czy o niej myślał, czy za nią tęsknił, czy również męczył się nocami w pustym, zimnym łóżku…

– Ciociu, pójdziesz ze mną na łyżwy? – spytała błagalnie Clara. – Zrobili nowe lodowisko, ale tata nie chce mnie tam zabrać, a mama nie może z tą nogą.

– Nie jeździłam na łyżwach od lat, a i wtedy ledwo umiałam utrzymać się w pionie. Nie będziesz miała ze mnie żadnego pożytku.

– Ciociu, proooszę! Będzie fajnie, zobaczysz! Cóż było począć?

– Dobrze, skoro tak ci zależy, pójdziemy w przyszły weekend.

W ciągu tygodnia Clara zadzwoniła dwukrotnie, by upewnić się, że ciocia nie zapomniała o swojej obietnicy.

– Tylko bądź koniecznie o drugiej, ciociu!

– Trochę się boję – wyjawiła Thea, gdy posłusznie zjawiła się w sobotę o czternastej w domu siostry. – Na pewno się wywrócę. Obym teraz ja nie złamała nogi!

– Wszystko będzie dobrze – zapewniła Nell, której oczy dziwnie lśniły. – O, jest Clara. Biegnijcie, dziewczyny!

– Życz mi szczęścia – mruknęła Thea.

Ku jej zaskoczeniu Nell objęła ją i uściskała serdecznie.

– Życzę ci dużo szczęścia – wygłosiła z powagą.

– Hej, żartowałam przecież! Nell uśmiechnęła się zagadkowo.

– Życzenia nigdy nie zaszkodzą.

Thea przestała zaprzątać sobie głowę bardzo nietypowym zachowaniem siostry, gdy tylko weszły z Clarą na lód. Obie chwiały się na wszystkie strony i właściwie nie było wiadomo, która którą podtrzymuje. Starały się jechać przy samej bandzie, lecz co chwila musiały wymijać innych łyżwiarzy, równie niepewnych swoich umiejętności.

Nagle Clara, od samego początku rozglądająca się na boki, zdecydowanie zaciągnęła Theę na środek lodowiska.

– Tu jest więcej miejsca – oznajmiła zdecydowanie.

– To chyba nie jest dobry po… – Urwała, widząc zbliżającą się ku nim parę.

Rhys i Sophie!

Serce fiknęło jej koziołka, nogi rozjechały się pod nią i klapnęła na siedzenie, przewracając również siostrzenicę. Obie dziewczynki natychmiast zaczęły chichotać jak szalone, a Rhys pospieszył Thei z pomocą.

– Sam ledwo trzymam się na nogach – zdradził z zakłopotaniem. – Ale postaram się…

Nie mogła oderwać od niego oczu, nie mogła uwierzyć, że to nie sen. Bała się, że gdy tylko pomoże jej wstać, oddali się. Nie miała pojęcia, co powiedzieć, by go przy sobie zatrzymać. Przypomniała sobie radę Nell, by się przywitać i zobaczyć, jak rozwinie się sytuacja.

– Cześć – powiedziała drżącym głosem. Rhys uśmiechnął się.

– Cześć.

– Tato, ja teraz pojeżdżę z Clarą, a wy z ciocią możecie sobie usiąść – powiedziała Sophie i już chwilę potem dziewczynki jechały ramię w ramię, przy czym nagle okazało się; że żadna nie musi się nikogo trzymać.

– To co? Usiądziemy? – spytał Rhys Theę, która ledwo zauważyła zniknięcie ich podopiecznych.

– Jeśli mam się stąd ruszyć, chyba będę musiała się ciebie przytrzymać – rzekła bez tchu.

Mocno wziął ją za rękę.

– Ty trzymaj się mnie, a ja ciebie i razem jakoś damy sobie radę.

Dojechali do bandy, zeszli z lodu, usiedli na krzesełkach w pierwszym rzędzie. Rhys ani na moment nie puszczał ręki Thei. Dotyk jego ciepłej dłoni napełniał ją nie tylko poczuciem bezpieczeństwa, ale i poczuciem pewności. Właściwie nie musieli już nic mówić, nagle wszystko stało się zupełnie jasne.

– Czy to był pomysł Clary? – spytała wreszcie po jakimś czasie Thea.

– Chyba wspólny. Na pewno Sophie wybrała miejsce. – Rozejrzał się po rzęsiście oświetlonej hali, przyglądając się rzędom plastikowych zielonych krzesełek oraz tłumowi na lodowisku. – Ona chyba jeszcze nie zna słowa „romantyczny”…

– Czyli wiedziałeś o ich planie!

– Dopiero od wczoraj. Sophie widziała się z Cłarą, pojechałem ją odebrać, spotkałem twoją siostrę, niezmiernie miłą, swoją drogą, i z zachowania całej trójki wywnioskowałem, że coś się święci.

– To Nell wiedziała? – zakrzyknęła Thea i nagle przypomniała sobie dziwne zachowanie siostry i jej życzenia.

– Tak, ale też od wczoraj, nasze panny obmyśliły wszystko zupełnie same. Uznały, że oboje jesteśmy nieszczęśliwi, więc trzeba coś z tym zrobić.

– Byłeś nieszczęśliwy? – spytała cicho. Spojrzał jej prosto w oczy.

– Tak. Tęskniłem za tobą. Bardziej, niż wydawało mi się to możliwe.

– Ja też za tobą tęskniłam.

Wyciągnął drugą dłoń, a Thea ujęła ją mocno.

– Kocham cię – wyznał. – Zakochałem się tego ranka, gdy siedziałaś na moim tarasie. Powąchałaś kawę i uśmiechnęłaś się do mnie, a ja przepadłem.

– Czemu mi nic nie powiedziałeś?

– Ponieważ nie chciałem się do tego przyznać nawet przed samym sobą. Powtarzałem sobie, że powinienem poświęcić cały mój czas Sophie, lecz przy tobie niełatwo było dotrzymać tego postanowienia. Rozgrzeszałem się jednak myślą, że szukam twojego towarzystwa, bo przecież udajemy parę. Ale z każdym dniem, z każdym pocałunkiem coraz trudniej było mi pamiętać o udawaniu…

– Wiem.

– Wiesz?

– Tak. Ja również ciągle o tym zapominałam. I też nie spodziewałam się tego uczucia i jak ty, broniłam się przed nim.

– Nie sądziłem, że mogłabyś mnie pokochać. – W jego głosie zabrzmiała niepewność. – Czyli i z twojej strony to nie było tylko udawanie?

– Nie. I niczego nie udaję teraz.

W odpowiedzi pocałował ją. Otoczyła jego szyję ramionami i całowali się tak w uniesieniu i zachwycie, siedząc na twardych plastikowych krzesełkach, gdy tuż obok nich ludzie śmigali na łyżwach, śmiali się, nawoływali, przewracali się.

Oprzytomnieli, dopiero słysząc głośne oklaski. Clara i Sophie przechylały się przez bandę, a na ich buziach malował się wraz satysfakcji.

– Możemy być druhnami?

Rhys westchnął.

– Idźcie sobie – zażądał, nie wypuszczając Thei z objęć.

– Jeszcze nie poprosiłem jej o rękę.

– Tato, to co ty robiłeś tyle czasu? – Sophie aż wzniosła oczy do nieba. – Ciociu, zgadzasz się, prawda?

Thea zaczęła się śmiać.

– Chwileczkę, kto tu się oświadcza?

– Powiedziałaś, że wolisz oświadczyny w miejscu publicznym niż w restauracji przy świecach, bo to sztampowe.

– Zaczął się podnosić. – W takim razie idę po mikrofon, żeby wszyscy mogli usłyszeć.

Na poły rozbawiona, na poły przerażona, pociągnęła go w powrotem na krzesełko.

– Jest już wystarczająco publicznie!

– W takim razie… Wyjdziesz za mnie?

– Ciociu, powiedz: „tak” – wysyczała scenicznym szeptem Clara.

– Tak – powtórzyła posłusznie Thea. Rhys zwrócił się do dziewczynek:

– Czy teraz pójdziecie sobie wreszcie? Chciałbym pocałować Theę i niepotrzebna mi do tego wasza obecność.

– Ojejku! – Skrzywiły się, ale po chwili odjechały, pomachawszy im wesoło.

– Tato, nie zapomnij o pierścionku! – krzyknęła jeszcze Sophie.

– O jakim pierścionku? – zamruczała parę minut później Thea, gdy na moment przestali się całować. – Ach, o tym! Musiałeś być bardzo pewny siebie, skoro go wziąłeś.

– Nie – zaprzeczył z powagą. – Wziąłem go, ponieważ mimo wszystko miałem nadzieję. – Wyjął z kieszeni znajome pudełeczko i wsunął Thei na palec pierścionek z szafirami. – Wcale nie wiem, czy Lynda zauważyłaby jego nieobecność tamtego wieczoru. Tak naprawdę wymyśliłem to sobie, żeby mieć pretekst do dania ci go. Chciałem, żebyś nosiła pierścionek ode mnie. Kiedy mi go zwróciłaś, odebrałem to jak policzek.

– Nie chciałam! – Pocałowała go, by mu to wynagrodzić. – Już nigdy ci go nie zwrócę, obiecuję.

Siedzieli wtuleni w siebie, nie bacząc na zimno, podczas gdy Clara i Sophie szalały na lodowisku, wielce zadowolone z siebie.

– Zmarnowaliśmy tyle czasu. – Thea westchnęła. – Czemu nie powiedziałeś mi na Krecie, co czujesz?

– Po pierwsze, sądziłem, że wciąż kochasz Harry’ego. Po drugie, sam nie byłem pewien swoich uczuć. To tylko letnia przygoda, tłumaczyłem sobie. Zapomnę, ledwie wrócę do Londynu. Ale nie mogłem zapomnieć. Kiedy Lynda zechciała cię poznać, uchwyciłem się tego, bo miałem powód, by do ciebie zadzwonić i zobaczyć się z tobą. I ledwie cię znowu ujrzałem, stało się jasne, że to coś więcej niż letnia przygoda. – Ujął jej twarz w dłonie. – To nie wakacje miały na mnie taki wpływ, tylko ty. – Zajrzał w ciepłe, szare oczy. – Już zawsze będziesz tylko ty…

Pocałował ją, przypieczętowując obietnicę.

– Czemu więc wtedy nic nie powiedziałeś?

– Zamierzałem to zrobić, dlatego zaprosiłem cię na kolację. Ale ty się wycofałaś po konfrontacji z Lyndą.

– To dlatego byłeś zły, tak?

– Tak, i to na nas wszystkich. Na Lyndę, bo się wtrącała, na ciebie, bo dałaś się zastraszyć, i na siebie, bo nie umiałem wyprostować tej sytuacji. W dodatku cały czas myślałaś o Harrym, sama tak powiedziałaś. Postanowiłem o tobie zapomnieć. Ale trudno było, bo Sophie ciągle pytała, kiedy cię znowu zobaczy i przypominała, jak fajnie było na Krecie, kiedy byliśmy zaręczeni. Nie mogłem tego znieść, więc w końcu powiedziałem jej, że kochasz kogoś innego, co zamyka sprawę.

– Biedna Sophie – rzekła ze współczuciem Thea. Rhys żachnął się.

– Biedna Sophie wcale nie chciała o tym słuchać. Powtórzyła wszystko Clarze, która stwierdziła, że jesteśmy głupi, bo jakbyśmy byli mądrzy, to na Krecie zaręczylibyśmy się naprawdę.

Thea oparła głowę na jego ramieniu, a Rhys wtulił twarz w jej włosy.

– To przerażające, jak często ona ma rację…

– Co więcej, powiedziała Sophie, jak to Harry do ciebie wydzwaniał, a ty pogoniłaś mu kota, koniec cytatu. Oczywiście Sophie powtórzyła wszystko mnie i to mi dało do myślenia. A jeśli faktycznie wasze ostateczne zerwanie wcale cię nie obeszło, bo już go nie kochałaś?

– Pewnie, że nie – zamruczała, całując go w szyję. – Byłam bez reszty zajęta tobą.

Poczuła, jak Rhys się uśmiecha, uniosła głowę i znów zaczęli się całować.

– A co będzie z Sophie? – spytała po jakimś czasie Thea. – Nie chcę, żebyś czuł się rozdarty między nami.

– Najważniejsze, że ona nie będzie czuła się w żaden sposób rozdarta. Sama widziałaś, jak bardzo jej zależy na naszym ślubie. Będzie częścią naszego życia, przepada za tobą i wiem, że ty za nią też. A co do mojego ewentualnego rozdarcia… Bałem się, czy wiążąc się z tobą, w jakiś sposób jej nie zdradzę, ale odbyłem wczoraj na ten temat długą rozmowę z twoją siostrą, która powiedziała pewną bardzo mądrą rzecz.

– Mianowicie?

– Że najlepsze, co mogę zrobić dla córki, to dać jej przykład, że dwoje ludzi może stworzyć dobry, pełen miłości związek.

Kochana Nell, pomyślała z wdzięcznością Thea.

– Może faktycznie nie mamy zbyt wiele wspólnego – ciągnął Rhys. – Ty nie znasz się na skałach, a ja nie lubię chodzić na zakupy i opalać się, ale nie wyobrażam sobie, że mógłbym kochać kogoś innego i śmiać się z kimś innym. Czy trzeba czegoś jeszcze?

– Nie – oświadczyła z przekonaniem Thea, ponownie przyciągając go do siebie, spragniona kolejnego pocałunku.


Thea stała na środku sali bankietowej udekorowanej ozdobami świątecznymi, trzymając kieliszek z szampanem. Na kominku płonął ogień, tańczące płomienie rzucały ciepłe błyski na obrączkę Thei oraz na srebrne i złote bombki, zwisające z gałęzi ogromnej choinki. Cały hotel pięknie przystrojono na święta.

Dzieci, podekscytowane weselem i perspektywą otrzymania następnego dnia wymarzonych prezentów, szalały po całej sali. Thea ledwie zdążyła cofnąć się o krok, by na nią nie wpadły, bawiąc się w pociąg. Clara i Sophie oczywiście wodziły rej, obie ubrane w zielone sukienki, które lepiej oddawały ich żywiołowy charakter niż pastelowe odcienie, jakie zwyczajowo nosiły druhny. Thei marzyło się, by każda miała wpiętą we włosy pojedynczą różę, lecz dziewczynki uparły się przy małych diademach oferowanych przez sklep, w którym narzeczeni kupowali stroje dla siebie i druhen. Thea próbowała im wyperswadować ten pomysł, lecz musiała ulec, ponieważ nieustannie przypominały jej, że gdyby nie one, w ogóle nie doszłoby do żadnego ślubu!

Dla siebie wybrała garsonkę z kremowego jedwabiu, lecz na tym jej elegancja się kończyła, ponieważ włosy nie chciały poddać się fryzjerce i jak zwykle kręciły się po swojemu. Thea machnęła na to ręką. Była zbyt szczęśliwa, by przejmować się fryzurą.

Nagle wpadł na nią Damian – a może Hugo? – pędzący za pozostałymi dziećmi. Thea omal nie oblała się szampanem.

– Musimy zaprosić Kate – tłumaczyła Rhysowi, gdy rozsyłali zaproszenia. – Gdyby nie ona, nigdy nie wpadlibyśmy na ten cudowny pomysł, by wziąć ślub na Gwiazdkę.

Gdyby nie Kate, nigdy nie udawaliby zakochanych.

A gdyby nie udawali, to kto wie, czy Thea stałaby teraz z obrączką na palcu, patrząc, jak parę kroków dalej jej mąż rozmawia z jej ojcem.

– Zorganizowaliście wszystko w dwa miesiące? – wykrzyknęła ze zgrozą Kate, ledwie zdążyła złożyć im życzenia. – W dodatku znaleźliście wolną salę w samą Wigilię!

– Mieliśmy szczęście, ktoś odwołał rezerwację.

Kate była wyraźnie rozdarta między zadowoleniem, że kolejna para dotychczasowych singli wzięła ślub, a irytacją, że poradzili sobie bez jej pomocy. Przecież bez rad Kate nic nie miało szans się udać, pomyślała z rozbawieniem Thea.

– Z czego się śmiejesz? – zainteresował się Rhys, podchodząc do niej.

– Myślałam o tym, jakie mam szczęście.

– Zabawne, ja myślałem o tym samym, bo stoisz w znakomitym miejscu.

Zaskoczona, rozejrzała się dookoła, a potem, tknięta przeczuciem, spojrzała do góry. Dokładnie nad jej głową wisiał wielki pęk jemioły. Część gości zauważyła to również i zaczęła im się wyczekująco przyglądać.

Thea roześmiała się.

– Wiecznie całujemy się na czyichś oczach. Czy dla odmiany nie mógłbyś mnie pocałować, gdy nie będziemy mieli widowni?

Objął ją i przyciągnął do siebie.

– Już niedługo, kochanie – obiecał.

Загрузка...