– Masz znakomite podejście do dzieci – ciągnął po chwili milczenia. – Chciałabyś mieć własne?
– Tak. Wczoraj u Kate i Nicka mówiłam najzupełniej szczerze, że chciałbym mieć dużą rodzinę. Ale do tego potrzebne są dwie osoby, tymczasem ja wciąż jestem sama, a czas ucieka… – Melancholijnie zapatrzyła się przed siebie. – Wszyscy mi powtarzają, że jestem niepoprawną romantyczką, ale czy ja tak wiele wymagam? Chciałabym tylko, żeby ktoś kochał mnie dla mnie samej, trwał przy mnie również w trudnych chwilach, żeby nie przeszkadzały mu moje wiecznie potargane włosy i parę kilo nadwagi. Ktoś, kto nie będzie kochał mnie ani trochę mniej, jeśli jeszcze przytyję. Ktoś, z kim można się dobrze czuć.
Rhys opuścił nogi na ziemię i usiadł na leżaku przodem do Thei.
– Wszystko się ułoży, zobaczysz. Harry na pewno zrozumie, jak wyjątkowa z ciebie kobieta. Gdybym był na jego miejscu, kupiłbym bilet na samolot i przyleciał tutaj. Kto wie, czy on właśnie nie jest w drodze?
– Nawet nie ma pojęcia, dokąd wyjechałam.
– Wystarczy spytać twoją siostrę.
– Ona go nie lubi.
– Gdyby ją przekonał, że naprawdę mu na tobie zależy, dałaby mu twój adres – zawyrokował z całym przekonaniem. – I jeśli on ma choć trochę oleju w głowie, to powinien się tu zjawić i na kolanach błagać cię o wybaczenie. Przynajmniej ja bym tak zrobił.
Uśmiechnęła się smutno. Harry na kolanach? Może przed Isabelle…
– On nie jest taki jak ty, Rhys.
Wyraz jego twarzy zmienił się w jednej chwili.
– Nie wątpię. Wybacz, nie zamierzałem go krytykować. Kochasz go, a czasami ludzie, których kochamy najbardziej, najmocniej nas ranią.
Czy myślał o sobie i Lyndzie?
– Ale przecież przez to nie przestajemy ich kochać, prawda? – dodał.
Próbowała sobie przypomnieć, jak bardzo kocha Harry’ego, lecz widziała przed sobą dobre, jasne oczy Rhysa i jego usta, o których dotyku marzyła. Nie rozumiała, jak jakaś kobieta mogła go porzucić.
Spuściła wzrok.
– Prawda – rzekła niepewnie, gdyż naraz poczuła się tak, jakby grunt usuwał jej się spod nóg.
– Nie martw się, proszę. – Bez zastanowienia wziął ją za rękę i uścisnął, starając się dodać jej otuchy. – Trzeba mieć nadzieję. Może właśnie dzięki twojej nieobecności Harry zrozumie, ile dla niego znaczysz.
– Może… – mruknęła bez przekonania, skoncentrowana bez reszty na dotyku Rhysa.
– Wiesz co? Wybierzmy się jutro we czwórkę na wycieczkę – zaproponował, puszczając jej dłoń.
Stłumiła westchnienie żalu.
– Dokąd? Do muzeum archeologicznego, jak dzisiaj Hugo i Damian?
– Ciepło, ciepło… – odparł z uśmiechem. – Mam na myśli Knossos. To dość daleko, ale w sumie wstyd być na Krecie i nie zobaczyć słynnego pałacu-labiryntu.
Nell powiedziała to samo.
– Obie z Clarą mamy w nosie jakieś nudne ruiny – odparła jej wtedy Thea. – Wakacje są po to, żeby nic nie musieć! Będziemy się kąpać, opalać, chodzić na zakupy i na tym koniec!
Gdy jednak propozycję zwiedzania jakichś nudnych ruin złożył Rhys, pomyślała, że może wcale nie będzie to takie nudne, więc czemu by nie spróbować?
– Ale to ty bierzesz na siebie wyciągnięcie dziewczynek z basenu na cały dzień – zastrzegła się.
Rhys poruszył kwestię wycieczki przy kolacji. Sophie trochę wydłużyła się buzia, ale Clara ani na moment nie zapomniała o tym, jak nie znosi Harry’ego, za to lubi wujka Rhysa, który świetnie pasuje do cioci Thei, w dodatku jest tatą jej nowej przyjaciółki, więc zakrzyknęła natychmiast:
– Bomba!
Jak zwykle Sophie uległa entuzjazmowi Clary.
Zwiedzanie Knossos okazało się nawet całkiem ciekawe. Co prawda Thea nie potrafiła docenić walorów architektonicznych pałacu i w ogóle nie pojmowała, na co komu była potrzebna taka gmatwanina pomieszczeń i przejść, jednak sama starożytność tego miejsca zrobiła na niej spore wrażenie.
Rhys w pewnym momencie zauważył ocienione miejsce z dala od głównych atrakcji turystycznych, a więc i od największych tłumów. Usiedli tam, a wtedy opowiedział Sophie i Clarze o tym, jak Dedal na polecenie króla Minosa wybudował labirynt, gdzie zamknięto strasznego, pożerającego ludzi Minotaura, którego w końcu pokonał wielki bohater Tezeusz.
Dziewczynki miały oczy jak spodki. – I to wszystko było… tutaj? – spytała Clara, chyba po raz pierwszy w życiu tracąc pewność siebie.
– Ale tu już nie ma żadnych potworów, prawda? – Przestraszona Sophie przysunęła się bliżej do ojca.
Objął ją, a ona pozwoliła się przytulić.
– Nie, nie ma. I to od dawna – zapewnił.
– Opowiedz nam coś weselszego – zażądała.
Thea przymknęła oczy i nie zwracając uwagi na sens słów, czerpała przyjemność z samego słuchania spokojnego, ciepłego głosu. W odróżnieniu od Harry’ego, który mówił dużo i ze swadą, Rhys był człowiekiem powściągliwym i pełnym umiaru. Harry łatwo się zapalał, miał wiele namiętności. Co wzbudzało namiętność w sercu Rhysa? Oczywiście oprócz skał magmowych…
Zaczęła sobie wyobrażać, jak by to wyglądało, gdyby spędzali te wakacje sami. Żadnych Paine’ów dookoła. Nawet bez dziewczynek Tylko oni i… i wielkie łoże w jego lub jej domku. Spieszyłby się, nie mogąc się powstrzymać, czy też uwodziłby ją powoli? Wyobraziła sobie, jak całowałby jej ciało, jak ona całowałaby jego. Byliby poważni, czy też uśmiechaliby się lekko? Jak by to było poznawać go całego, poczuć go w sobie?
Zrobiło jej się tak gorąco w dole brzucha, że aż wciągnęła powietrze i gwałtownie otworzyła oczy.
Pozostała trójka przyglądała jej się z niepokojem.
– Theo, nic ci nie jest? – spytał z troską Rhys.
Kręciło jej się w głowie, wciąż jeszcze miała wrażenie, że czuje go na sobie, w sobie, nie wiedziała, co odpowiedzieć, przepełniona pragnieniem, rozbudzona…
– Nie, nic. Ja tylko… tylko…
Umilkła bezradnie, niezdolna wykrzesać z siebie nic sensownego. Co takiego było w tym zwyczajnym w sumie mężczyźnie, że mogła myśleć jedynie o tym, by jej dotknął, by ją pocałował, by położył się z nią za murkiem, na którym siedzieli i kochał się z nią wprost na ziemi zasłanej żółtymi sosnowymi igłami?
Przy Harrym nigdy nie odczuwała równie silnego pożądania, które zdawało się przeszywać całe ciało. Uszczęśliwiał ją sam fakt podobania się komuś tak szaleńczo atrakcyjnemu. Cały czas nie mogła w to uwierzyć, więc nigdy nie pozbyła się obawy, czy to aby nie sen.
To, co właśnie odczuwała w obecności Rhysa, było najzupełniej realne i intensywne prawie do bólu.
– Ten upał musiał ci zaszkodzić – uznał Rhys. – Wyglądasz, jakbyś miała za chwilę zemdleć. Lepiej pochyl się i potrzymaj głowę między kolanami, powinno pomóc.
Wątpiła, by pomogło, lecz posłuchała, gdyż wolała wyjść na nieprzytomną z upału niż z pożądania. Siedziała więc przez ładnych parę minut z pochyloną głową, a Rhys opiekuńczym gestem trzymał dłoń na jej karku – co bynajmniej nie działało na nią uspokajająco!
– Lepiej? – spytał, gdy wreszcie się wyprostowała.
– Tak – skłamała. – Nie wiem, co mi się stało… – Rozejrzała się. – Gdzie dziewczynki?
– Zobaczyły jakieś koty i poleciały do nich. – Wskazał zaciszny zakątek ruin, gdzie zachwycone dziewczynki wydawały z siebie „ochy” i „achy”. – Pewnie są dzikie i mają pchły, ale wytłumacz to tym uparciuchom!
– Nie przejmuj się pchłami, dziewczynki tyle siedzą w basenie, że nawet jeśli zabiorą jakieś na sobie, to szybko je utopią.
– Oby tylko nie przekazały ich chłopcom Paine’ów, bo Kate da nam popalić!
Wybuchnęła śmiechem, dzięki czemu poczuła się trochę lepiej.
– Żadna pchła nie ośmieli się skoczyć na Paine'a, uwierz mi. Już Kate palnęłaby jej kazanie na temat niestosowności podobnego zachowania!
– Wiesz co? Przy tobie można naprawdę odpocząć – powiedział nieoczekiwanie Rhys.
– Jak to?
– Większość kobiet, jakie znam, natychmiast odgoniłaby dzieci od tych kotów. Bałyby się, że dziewczynki czymś się od zwierząt zarażą albo co najmniej zostaną podrapane, nalegałyby na zwiedzanie z przewodnikiem i obejrzenie wszystkiego, potem miotałyby się, urządzając piknik albo szukając odpowiedniego lokalu, w którym można zjeść lunch, przynaglałyby do powrotu, bo niedobrze jeździć po ciemku… – wyliczał, po czym nagle uśmiechnął się ciepło.
– Nie masz pojęcia, o ile przyjemniej jest jechać na wycieczkę z kimś takim jak ty. Nie robisz zamieszania, nie wprowadzasz nerwowej atmosfery, siedzisz sobie spokojnie na murku i przyjmujesz rzeczy takimi, jakie są.
– Co po prostu oznacza, że jestem leniwa – skwitowała melancholijnie. – Przynajmniej tak uważa Harry.
Dopiero w tym momencie uświadomiła sobie, jak często Harry wyrzucał jej lenistwo. Równie często, jak próbował wpłynąć na jej wygląd. Chciał, by wyglądała bardziej elegancko, namawiał ją na kupienie sobie nowych ubrań, wyregulowanie brwi, zrobienie balejażu… Krótko mówiąc, miała choć trochę upodobnić się do Isabelle! Czemu wcześniej to do niej nie dotarło?
– Nie wiem, czy jesteś leniwa. Za to na pewno jesteś wyrozumiała, niekonfliktowa, wielkoduszna, spokojna…
Przesadził, zwłaszcza z tym ostatnim, bo spokój był ostatnią rzeczą, jaką mogła odczuwać w jego obecności.
– Nudna jak flaki z olejem… – podsunęła.
Z dezaprobatą potrząsnął głową i podniósł się.
– Theo Martindale, trzeba porządnie popracować nad twoim poczuciem własnej wartości! – Wyciągnął rękę, by pomóc jej wstać. – Lepiej trzymaj się mnie, dopóki czegoś nie zrobimy z tym twoim brakiem wiary w siebie.
Jak zwykle ogarnęło ją rozkoszne ciepło, gdy poczuła jego dotyk, a potem poczucie zawodu, gdy Rhys cofnął rękę.
– Masz rację. Będę się ciebie trzymać.
Kiedy później wspominała te dwa tygodnie, każdy z dni wydawał jej się cudownie długi, prześwietlony słońcem, przeniknięty zapachem tymianku, rozwibrowany dzwonieniem cykad.
Clara i Sophie, gdyby to od nich zależało, w ogóle nie wychodziłyby z basenu, lecz czasem dawały się z niego wyciągnąć, oczywiście pod warunkiem, że potem będą mogły znowu iść do wody. Rhys najchętniej chodziłby na długie piesze wycieczki, lecz szarmancko uległ przewadze trzech kobiet żądnych słodkiego letniego nieróbstwa i przesiadywał z nimi nad basenem lub woził je na piękną pustą plażę w urokliwej zatoczce. Raz tylko – i to z wielkim trudem – udało mu się je namówić na pójście w góry. Na początku dziewczynki narzekały, przestały jednak, gdy na dnie dzikiego wąwozu zobaczyły koryto prawie zupełnie wyschniętej rzeki, które okazało się świetnym miejscem do zabawy. Bawiły się w chowanego między głazami i z upodobaniem brodziły w kałużach płytkiej wody.
Urządzili sobie piknik wśród skał i jakichś pachnących krzewów, potem dziewczynki znów zbiegły na dno rzeki, Thea zaś wyciągnęła się wygodnie wprost na ziemi, zupełnie się nie przejmując, czy się nie pobrudzi. Obserwowała profil Rhysa, wpatrującego się gdzieś w dal. W mocnym greckim słońcu doskonale widziała siateczkę zmarszczek wokół jego oczu, kilka srebrnych włosów na skroni, kiełkujący na brodzie ciemny zarost.
W pewnym momencie Rhys spojrzał na nią, jego zdumiewająco świetliste oczy były pełne ciepła.
– Podoba ci się tutaj?
– Bardzo – odparła, czując na jego widok dokładnie to samo, co poprzednio w Knossos. Na szczęście leżała, więc nie było po niej widać, jak słabo jej się zrobiło.
W ciągu tych dni coraz trudniej przychodziło jej pamiętać zarówno o Harrym, jak i o tym, że miała nie angażować się w związek w Rhysem. Nie myślała też o upływie czasu. Wakacje nieuchronnie musiały się skończyć, lecz wciąż jeszcze każdy ranek wstawał pełen słońca, Rhys czekał na tarasie, jedli śniadanie we czwórkę, potem spędzali razem praktycznie cały dzień, a wieczorem robili wspólnie kolację, po której dziewczynki zamykały się w pokoju którejś z nich, gdzie długo coś sobie opowiadały i chichotały, podczas gdy Thea i Rhys zostawali na tarasie i równie długo rozmawiali na wszelkie możliwe tematy, czasem poważne, czasem nie. Ani razu nie próbował jej dotknąć, zaś ona uparcie tłumaczyła sobie, że tak jest lepiej i że wystarcza jej jego przyjaźń.
Na dwa dni przed końcem pobytu znów pojechali na ulubioną plażę.
– Nie wchodzisz? – zawołał z wody Rhys, gdy zorientował się, że Thea jako jedyna z ich czwórki została na brzegu.
– Wchodzę, tylko na tej płyciźnie są te okropne małe rybki, które lubią człowieka podgryzać – wyjaśniła z ociąganiem. – Poprzednio potraktowały mnie jak obiad i wcale nie było to przyjemne.
– Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że boisz się paru małych rybek?
– Nie, ale… ale nie mam ochoty znowu spotkać tych minipiranii.
Ze śmiechem zawrócił przez płyciznę i nim Thea zdążyła się zorientować, co on zamierza zrobić, porwał ją na ręce i zaniósł w stronę głębszej wody.
Na poły rozbawiona, na poły zakłopotana, odruchowo otoczyła ramionami szyję Rhysa. Dotyk jego nagiej skóry działał na nią tak, że ledwo mogła myśleć, ledwo mogła oddychać, ale śmiała się również, zarażona jego wesołością.
Płycizna się skończyła, woda sięgnęła Rhysowi do talii, zatrzymał się. Thea pomyślała, że zamierzał wrzucić ją do morza. Objęła go mocniej.
– Nie rób tego – poprosiła bez tchu.
– To znaczy czego?
– Nie wrzucaj mnie do wody. – Z figlarnym uśmiechem posłała mu przesadnie błagalne spojrzenie. – Zrobię wszystko, co zechcesz, tylko mnie nie wrzucaj.
– Wszystko?
– Tak. Obiecuję.
Rhys spoważniał w ułamku sekundy.
– Będę o tym pamiętał – rzekł dziwnym głosem. Thei śmiech zamarł na ustach.
Nie odrywając wzroku od jej twarzy, Rhys bardzo powolutku zaczął cofać rękę spod jej kolan, tak że w rezultacie Thea równie powoli zsuwała się po jego ciele, aż dotknęła stopami dna. Stali bez ruchu, ramiona Thei nadal oplatały szyję Rhysa, jego dłonie spoczywały na jej plecach, dookoła nich łagodnie kołysały się fale.
Pocałuj mnie, błagała go w duchu, widząc, jak jego oczy ciemnieją. Pocałuj.
Wiedziała, że też tego pragnął, ale przecież nie mógł tego zrobić na oczach Sophie i Clary, które płynęły w ich stronę. Może więc zrobi to wieczorem na tarasie, gdy one pójdą spać?
Puścił ją i obrócił się ku dziewczynkom, które stanowczo zażądały, żeby bawił się z nimi w ich ulubiony sposób. Złapał więc Clarę za rękę i nogę, okręcił się dookoła i puścił ją, aż poszybowała i plusnęła między fale.
– Teraz ja! – zapiszczała Sophie.
Tymczasem Thea położyła się na plecach i odpłynęła kawałek dalej, bezskutecznie próbując się uspokoić. Nie było co dłużej mydlić sobie oczu, że wystarczy jej jego przyjaźń. Nie wystarczała. Pragnęła Rhysa do nieprzytomności, chciała dotykać go całego, czuć dotyk jego ust na swojej skórze, wyobrażała to sobie ze szczegółami i tak intensywnie, że jej ciało reagowało bolesnym napięciem, domagając się tego mężczyzny tu i teraz. Już!
To tylko czyste pożądanie, to nic poważnego, tłumaczyła sobie. Pewnie zbyt często widywała go niemal nagiego, stąd lęgły się podobne fantazje. Gdy się ubiorą, wszystko wróci do normy.
Niestety, gdy siedzieli z powrotem w samochodzie, Thea w sukience, Rhys w długich spodniach i koszuli z krótkim rękawem, nic się nie zmieniło. Umierała z pragnienia, by go rozebrać, całować, czuć, jak jej ciało otwiera się dla niego… Dość tego! Nakazała sobie spokój i kurczowo splotła dłonie, by nie ulec pokusie i nie dotknąć go.
Gdyby przynajmniej okazał, że on też przechodzi przez coś podobnego, byłoby jej łatwiej, lecz on traktował ją najzupełniej zwyczajnie, jakby tamta pełna napięcia chwila w ogóle nie miała miejsca.
– Jest dopiero wpół do czwartej – rzekł, spojrzawszy na zegarek. – A gdybyśmy się wybrali do Agios Nikolaos? To bardzo ładny stary port, możemy tam coś zjeść. Jutro wieczorem jesteśmy zaproszeni do Paine’ów, więc to nasza ostatnia szansa na miłą wspólną kolację.
Ostatnia szansa… Thea zmartwiała. Jak mógł powiedzieć to tak lekkim tonem?
– A są tam sklepy? – zapytała Clara.
– Całkiem sporo.
– Super! Muszę kupić prezent dla mamy.
– Ja też chcę iść po pamiątki! – zadeklarowała Sophie.
– Theo, a ty chcesz jechać?
Bez słowa skinęła głową. Pójście na zakupy mogło jej pomóc zapomnieć o problemach. Zawsze pomagało.
Agios Nikolaos rzeczywiście okazało się urocze. Pomalowane na jaskrawe kolory łodzie rybackie kołysały się przy nabrzeżu, sklepy i sklepiki dosłownie pękały w szwach od pamiątek, z licznych restauracji płynęły kuszące zapachy. Rhys z anielską cierpliwością znosił pomysły opętanych ideą zakupów trzech kobiet, a gdy wszystkie już miały upragnione prezenty, zabrał je do sympatycznej małej tawerny, z której tarasu roztaczał się widok na port.
Dziewczynki przez chwilę siedziały spokojnie, pijąc sok i porównując zakupy, ale zaraz znowu zaczęło je nosić.
– Niebawem wrócimy – przekonywała Clara. – Jak tylko kelner przyjdzie z jedzeniem, będziemy z powrotem.
– A nie możecie raz grzecznie posiedzieć przy stole? – spytała z rezygnacją Thea.
– Oj, ciociu, zgódź się! – przymilała się, ściskając ją mocno. – Będziemy blisko, naprawdę.
– Lepiej niech idą, bo nie dadzą nam spokoju – zawyrokował Rhys.
– Dzięki, tatku. Chodź, Clara – rzekła szybko Sophie i już ich nie było.
Zapanowało milczenie. Rhys nie kwapił się do przerwania go, jakby wcale mu nie przeszkadzało. Siedział, wpatrując się w linię horyzontu. Jego opalona ręka spoczywała na stole, mocne palce obejmowały szklankę z wodą. Thea, nawet nie patrząc na niego, była doskonale świadoma każdego jego ruchu, każdego szczegółu wyglądu. Odbierała jego obecność całą sobą, całym ciałem, każdą komórką, każdym nerwem.
Wyciągnąć rękę, dotknąć go…
– Zupełnie zapomniałam o tym zaproszeniu Paine’ów – rzekła, nie mogąc dłużej znieść tej ciszy. – I nawet nie dotarło do mnie, że to będzie nasz ostatni wieczór tutaj.
– Ja też nie zdawałem sobie z tego sprawy, dopiero Kate mi to uświadomiła. Lepiej byłoby mieć go dla siebie, lecz nie mogłem odmówić, bardzo nalegała. I tak przez dwa tygodnie udało nam się unikać składania im wizyt.
– Cóż, możemy się poświęcić na jakieś dwie godziny – zgodziła się. – Oby tylko Clara umiała się zachować! Kate już i tak ma ją za małą buntowniczkę, która wywiera zły wpływ na jej synów.
– Fakt, odkąd twoja siostrzenica przejęła ster rządów w swoje ręce, Hugo i Damian przestali być tacy grzeczni.
Zaśmiali się zgodnie, ich spojrzenia spotkały się i znowu zapadła cisza. Thea głowiła się, co powiedzieć tym razem, na szczęście przybiegła Sophie.
– Tato, masz dwa euro? Potrzebne nam dwie monety.
– Po co?
– Tam są „Usta Prawdy”. – Wskazała na drugi koniec tarasu, gdzie Clara niecierpliwie czekała przy wmurowanej w ścianę kamiennej masce. – Czyta przyszłość z ręki i drukuje na komputerze. Można wybrać, czy się chce po grecku czy po angielsku!
Rhys westchnął.
– Sophie, przecież to jest nabieranie naiwnych, jesteś dużą dziewczynką, powinnaś o tym wiedzieć. Na tym wydruku będą bzdury wyssane z palca.
– Tak, tak – przytaknęła, nie słuchając ani słowa. – To co? Dasz nam dwa euro?
Przewrócił oczami, ale sięgnął do kieszeni i po chwili Sophie odbiegła w podskokach. Thea przyglądała jej się z przyjemnością. W ciągu tych dwóch tygodni dziewczynka rozkwitła w oczach. Nabrała zdrowego wyglądu, jadła bez grymasów i znakomicie dogadywała się z ojcem.
Po paru chwilach dziewczynki były z powrotem, wymachując kartkami papieru. Sophie podała swoją ojcu.
– Przeczytasz mi?
Westchnął z teatralną przesadą, wyjął z kieszeni okulary, włożył je na nos i z udawaną srogością popatrzył ponad ich krawędzią na dziewczynki.
I w tym momencie Thea zrozumiała.
Na moment cały świat zamarł – drewniane łódki rybaków, mali chłopcy śmigający po nabrzeżu na deskorolkach, kelner lawirujący pomiędzy stolikami… Wszystko to znieruchomiało i znikło, i został tylko Rhys.
Rhys, w którym nie wiedzieć kiedy zakochała się bez pamięci i bez ratunku.