ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

– Uparła się przy tym, a mnie już brakuje wymówek – ciągnął. – Pomyślałem więc, że może byłabyś tak miła i wpadła ze mną do niej któregoś dnia, udając moją narzeczoną? Niezręcznie mi cię o to prosić, zwłaszcza teraz, gdy na pewno przykro ci z powodu Harry’ego, ale nie proszę o dużo, w sumie jakąś godzinę, najwyżej dwie.

Ogarnęła ją czarna rozpacz. Potrzebował jej zaledwie na godzinę i tylko po to, by mogła porozmawiać z jego byłą żoną?

– Potem zapraszam cię na kolację – zakończył.

O, cała wstecz, jeśli chodzi o rozpacz! Jest jeszcze nadzieja. Co prawda Rhys nie zadeklarował płomiennej miłości, ale wspólna kolacja to zdecydowanie krok w dobrym kierunku.

– To byłoby miłe.

Jego twarz rozjaśniła się.

– A więc zgadzasz się?

Ostatecznie umówili się na środę. Postanowili spotkać się po pracy na stacji metra South Kensington i pojechać razem do Wimbledonu. Thea miała więc dwa dni na przemyślenie, w co się ubrać na tę okazję. Kate na pewno opowiedziała przyjaciółce, jak to Thea chodziła w pogniecionych ubraniach, bosa i wiecznie potargana, zatem koniecznie musiała wywrzeć dobre wrażenie.

Niestety, nie miała nic, co nadawałoby się zarówno do pracy, na wizytę u atrakcyjnej, odnoszącej sukcesy Lyndy, a potem na kolację z Rhysem. Koniec końców we wtorek zaszalała i kupiła sobie klasyczną szarą garsonkę ze spódnicą przed kolano, do niej kremową jedwabną bluzkę i ładne czółenka. Nigdy nie miała nic równie eleganckiego, więc była całkiem zadowolona z zakupu, chociaż na widok rachunku zrobiło jej się trochę słabo. Zapłaciła kartą, robiąc poważny debet na koncie, lecz rozgrzeszając się myślą, że w końcu po to są karty kredytowe.

Było jednak warto, pomyślała, przeglądając się w lustrze w środę rano. Gdyby jeszcze udało się zrobić coś z włosami! Masa brązowych loczków miała się nijak do modnych gładkich włosów, które dawało się upiąć w wysoki kok. Trudno, to musi zostać po staremu.

Jej odmieniony wygląd miał tę jedną wadę, że w pracy sprowokował niezliczoną ilość komentarzy. Komplementowano ją, pytano, czemu nie ubierała się tak wcześniej, zgadywano, co się za tym kryje, a szef posunął się do stwierdzenia, że zupełnie jej nie poznał. Przesadził, rzecz jasna, bo siedziała przy swoim biurku, więc niby kim miałaby być, jak nie sobą?

Zrozumiała go jednak lepiej, gdy tego popołudnia ujrzała Rhysa i sama też go omal nie poznała. Stała w wejściu do stacji metra, otrząsając mokry parasol, bo piękna pogoda już się skończyła, gdy spostrzegła, jak on przebiega przez jezdnię. Miał na sobie ciemnoszary garnitur, w którym co prawda było mu bardzo do twarzy, lecz przez który wyglądał zupełnie inaczej, niż pamiętała.

Nieco nieśmiało pomachała do niego, gdy zatrzymał się przed bramką i zaczął się rozglądać dookoła, szukając Thei.

– Tutaj jestem! Właśnie mnie minąłeś.

– Zupełnie cię nie poznałem! – przyznał z zakłopotaniem i przyjrzał jej się, w myślach porównując ją z kobietą, która na Krecie nosiła kolorowe, pogniecione sukienki.

– Nigdy cię nie widziałem w garsonce. Wyglądasz zupełnie inaczej.

– Miałam powiedzieć to samo o tobie, oczywiście z zamianą garsonki na garnitur.

Rhys zdołał uśmiechnąć się i skrzywić jednocześnie.

– Nienawidzę chodzić pod krawatem. Na pustyni człowiek jest wolny, więc zapomniałem, że powrót do Londynu oznacza codzienne zakuwanie się w zbroję i zakładanie stryczka na szyję.

– Na Saharze nie ma też tłoku i koszmaru codziennych dojazdów – zauważyła, patrząc na przelewające się obok nich strumienie ludzi, wnoszących do metra nieprzyjemny zapach mokrych ubrań. – O tym też pewnie nie pamiętałeś.

– Nie. – Westchnął.

Dopiero w tym momencie Thea zrozumiała, ile poświęcił dla dobra córki. Gdyby nie Sophie, zostałby na pustyni, gdzie otaczały go przestrzeń i światło. Tam było jego miejsce, on nie należał do wielkiego miasta z jego nerwowym rytmem życia.

Położyła mu dłoń na ramieniu.

– Ale Sophie jest tego warta, prawda?

Zajrzał w jej ciepłe, szare oczy, mocno przykrył jej dłoń swoją.

– Tak.

Garnitur zmieniał go, lecz jasne, zielonkawobrązowe oczy pozostały te same i nadal wywierały na Thei ten sam efekt, co podczas wakacji. Zrobiło jej się dziwnie ciepło i przestała zauważać, co dzieje się dookoła nich. Staliby tak nie wiadomo jak długo, lecz ktoś potrącił Rhysa, co przywróciło go do rzeczywistości.

– Byłbym zapomniał… – Sięgnął do kieszeni po obciągnięte aksamitem pudełeczko. – Kupiłem ci pierścionek na dzisiejszy wieczór.

Poczuła się cokolwiek niezręcznie.

– Czy to naprawdę było konieczne?

– Uznałem, że tak będzie bezpieczniej. Lynda zauważa takie rzeczy. Powiedz, co myślisz.

Nie miała wyboru. Wzięła pudełeczko, otworzyła.

– Szafiry!

– Myślałaś, że zapomniałem?

Zerknęła na niego, również wracając myślami do rozmowy na tarasie domku Kate.

– Wydaje się, że to już było całe wieki temu – rzekła ze smutkiem.

Milczeli przez chwilę.

– Podoba ci się? – spytał wreszcie Rhys.

– Bardzo – odparła szczerze.

– Przymierz. – Wyjął pierścionek z pudełeczka i wsunął Thei na palec. – Mam nadzieję, że będzie pasował. Musiałem odgadnąć rozmiar na oko.

Okazał się troszkę za luźny, lecz nie aż tak bardzo. Thea zagryzła wargi, bezskutecznie starając się nie myśleć o tym, jak by to było, gdyby Rhys kupił pierścionek i naprawdę się oświadczył.

– Rhys, ja nie mogę… – zaczęła z trudem.

– O rany, powiedz „tak”, złotko! – wrzasnął ktoś i w tym momencie uświadomiła sobie, że przyglądał im się całkiem spory tłumek łudzi.

– Nie każ mu czekać! – krzyknął jakiś młody dowcipniś. Sytuacja była tak absurdalna, że Thea nie wytrzymała i zaczęła się śmiać. Kąciki ust Rhysa zadrgały.

– Lepiej się zgódź, inaczej nie dadzą nam spokoju i nie przepuszczą nas – mruknął.

– W porządku, zgadzam się – powiedziała głośno, by wszyscy słyszeli.

Otrzymała takie brawa, że zaczęła rozumieć ludzi, którzy oświadczają się w miejscu publicznym.

– Pocałuj ją! – rozległo się z tłumu i natychmiast podchwycili to inni.

– Widzisz, co narobiłeś? – odmruknęła Thea. Na jego wargach błąkał się lekki uśmieszek.

– Szkoda byłoby ich rozczarować, nie sądzisz?

Wziął ją w ramiona i po chwili rozległy się oklaski i pełne aprobaty okrzyki, lecz Thea nic nie słyszała. Zatonęła w objęciach Rhysa, czując się tak, jakby po długiej podróży wróciła do domu. Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Znowu mogła go całować, dotykać… Wsunęła dłonie pod marynarkę Rhysa i mocno splotła palce na jego plecach, jakby nie zamierzała go już nigdy puścić.

– Proszę się zaręczać gdzie indziej, blokują państwo przejście – zażądał gderliwie jakiś urzędnik, który przepchnął się przez tłum i popukał Rhysa w ramię.

Wygwizdano go, lecz gapie zaczęli się rozchodzić, gdy Rhys puścił Theę i skinieniem ręki podziękował wszystkim za wsparcie. Thea nie miała pojęcia, jakim cudem znalazła się na peronie. Nogi się pod nią uginały, ledwie mogła iść prosto.

– Przynajmniej parę osób miało dzięki nam jakąś rozrywkę – zauważył w pewnym momencie Rhys, gdy czekali na pociąg.

– Tak To było nawet całkiem zabawne – wydusiła z siebie z trudem.

– Owszem – zgodził się, lecz nie zabrzmiało to przekonująco.

Pociąg wreszcie nadjechał, tak zatłoczony, że ledwie zdołali do niego wsiąść. Thea pierwszy raz w życiu błogosławiła tłok, gdyż dzięki niemu stała przyciśnięta do Rhysa.

– Może chcesz się mnie przytrzymać? – zaproponował, więc bez wahania otoczyła go ramieniem, by korzystać z sytuacji tak długo, jak się da.

Niestety, większość pasażerów wysiadła już na Earls Court, nawet zwolniły się dwa miejsca obok siebie. Thea zaczęła nerwowo obracać pierścionek na palcu. Nie mogli tak milczeć przez całą drogę do Wimbledonu!

– Czy powinnam o czymś wiedzieć, nim poznam Lyndę? Zastanawiał się przez moment.

– Potrafi trochę onieśmielać, ale po prostu ma taki sposób bycia. Niech cię to nie zraża.

Jeśli ktoś taki jak Rhys przyznawał, że Lynda czasem onieśmielała ludzi, to Thea, niezbyt pewna siebie i cokolwiek zakompleksiona, z góry była na przegranej pozycji!

– Kate mówiła, że to prawdziwa kobieta sukcesu…

– Owszem. Jest bardzo inteligentna i ambitna. Prawdę powiedziawszy, aż się zdziwiłem, gdy przyjęła moje oświadczyny, byłem pewien, że niżej milionera nie zejdzie…

Thea zacisnęła wargi. Widać naprawdę szalał za Lyndą, skoro prosił ją o rękę, chociaż spodziewał się odmowy. I jak musiał być wniebowzięty, gdy się zgodziła!

– Cóż, pewnie nie popełniłeś tego błędu, by oświadczać jej się na stacji metra – skomentowała niemal zgryźliwie.

Rhys aż się uśmiechnął, zaskoczony tym pomysłem.

– Nie, nie wykazałem się oryginalnością, zrobiłem to w całkiem banalny sposób – wyjaśnił jakby z lekkim zawstydzeniem. – Wiesz, restauracja, kolacja przy świecach, róże…

– Tak, to rzeczywiście zupełna sztampa – zgodziła się, starannie ukrywając zazdrość. Nie miałaby nic przeciw temu, gdyby to jej Rhys oświadczył się równie banalnie. – Ja bym chyba wolała stację metra w czasie deszczu – skłamała.

Zerknął na nią. Szare oczy błyszczały, w niesfornych brązowych włosach lśniły pojedyncze krople.

– Będę pamiętał.

Gdy wysiedli, wciąż padało, szli więc razem pod parasolem Thei, która błogosławiła angielską pogodę i modliła się w duchu, by Lynda mieszkała daleko od stacji. Najlepiej o kilka godzin spaceru… Oczywiście mieszkała bliżej, niż Thea by sobie tego życzyła.

– Denerwujesz się? – spytał Rhys, gdy stanęli pod drzwiami i Thea otrząsała parasolkę, a on wcisnął dzwonek.

– A powinnam?

– Wszystko będzie dobrze – zapewnił ją.

Drzwi otworzyły się i w tym momencie Thea uświadomiła sobie, że: a) nie odpowiedział wprost, b) użył tonu, który miał dodać otuchy. I zrozumiała, czemu.

Spodziewała się ujrzeć kogoś równie sztywnego i konwencjonalnego jak Kate, tymczasem Lynda stanowiła jej zupełne przeciwieństwo. Miała wygląd egzotycznej piękności, długie ciemne włosy spływały jej na plecy, niezwykłą smukłość wyćwiczonej jogą figury podkreślały czarne dżinsy i seksowna bluzeczka bez rękawów, w którą Thea nigdy nie zdołałaby się wbić, choćby żyła tysiąc lat na ścisłej diecie.

Na domiar złego była boso, a na serdecznym palcu lewej stopy połyskiwał pierścionek. Ewidentnie nie przejmowała się tak drobnomieszczańskimi wymysłami jak przyjmowanie gości w butach. Thea poczuła się przy niej jak nudna pańcia bez krzty polotu. Podchwyciła spojrzenie, jakim Lynda błyskawicznie ją zlustrowała i nagle przestała być zadowolona ze swego wyglądu.

Rhys przyjaźnie pocałował byłą żonę w policzek.

– Zgodnie z obietnicą przyprowadziłem Theę.

– Dobry wieczór. – Thea nieco sztywno wyciągnęła rękę, obawiając się, że takie zwyczajne, formalne powitanie nie zostanie zbyt pozytywnie odebrane przez Lyndę.

– Nawet nie wiesz, jak miło jest cię wreszcie poznać. – Głos Lyndy był niski i zmysłowy. Obiema dłońmi ujęła wyciągniętą rękę Thei. – Wejdźcie.

Zaprowadziła ich do salonu, który wyglądał jak z okładki magazynu poświęconego sztuce urządzania wnętrz według zasad feng shui. Thea pomyślała o swoim pokoju dziennym, gdzie było pełno najrozmaitszych rzeczy, przy czym nic do niczego nie pasowało. Dotąd wydawał jej się wesoły i wygodny, lecz z perspektywy domu Lyndy stał się brzydki i zagracony.

Nagle na schodach rozległ się tupot stóp i po chwili do pokoju wpadła Sophie.

– Ciocia Thea! – krzyknęła i rzuciła się ku niej.

– Stęskniłam się za tobą, Sophie – wyznała Thea, ściskając ją i powstrzymując łzy wzruszenia. – Clara też.

Lynda zaśmiała się, lecz trochę dziwnie.

– Dużo słyszałam o Clarze. To chyba niezła artystka! Aha, czyli słyszała o niej od Kate i pewnie powtórzyła jej wyrażenie.

– Owszem, moja siostrzenica jest nieprzeciętna.

– Chodź, pokażę ci mój pokój – Sophie pociągnęła Theę za rękę.

– A nie przywitasz się z tatą? – zganiła ją Lynda.

– Przepraszam, tatku. – Sophie skoczyła ku niemu, by uściskać i jego. – Ale to dlatego, że tak się strasznie ucieszyłam na widok cioci.

Z żartobliwym uśmiechem uszczypnął ją w nos.

– Doskonale rozumiem, jak się czujesz.

– No chodź, ciociu!

Thea obejrzała i pochwaliła pokój dziewczynki, zadziwiająco podobny do pokoju Clary. Nawet to samo zdjęcie trzymały oprawione na biurku – zrobiony któregoś dnia przez Nicka portret całej ich czwórki nad basenem. Dziewczynki stały w środku, Rhys i Thea po bokach, wszyscy wyglądali na bezgranicznie szczęśliwych. Serce jej się ścisnęło na ten widok.

– Dobrze nam było na Krecie…

Sophie pokiwała głową i westchnęła ciężko.

– Spytałam tatę, czy w przyszłym roku też pojedziemy. – I co odpowiedział?

– „Zobaczymy”. – Dziewczynka zrobiła rozczarowaną minę. – Tylko tyle!

– Rodzice często tak odpowiadają, obawiam się. – Uśmiechnęła się przepraszająco. – Miło tu u ciebie, ale muszę zejść na dół i porozmawiać z twoją mamą.

Gdy wchodziły do salonu, tamci dwoje siedzieli na sofie, pogrążeni w rozmowie. Lynda pochylała się ku Rhysowi, a mowa jej ciała zdawała się sugerować, że nie był jej obojętny. Thea zmrużyła oczy. Czyżby tak się sprawy miały?

– O, jesteście! – Lynda zauważyła je i wyprostowała się.

– Siadaj, Theo, napijemy się. Rhys, obsłużysz nas, prawda? Wiesz, gdzie wszystko jest.

– Oczywiście. – Wstał, uśmiechając się do Thei. – Czego się napijesz, kochanie?

Przez moment – koszmarny moment – myślała, że mówił do swojej byłej żony. Potem przypomniała sobie o pierścionku na swoim palcu.

– Tego, co zwykle – odparła z niewinną miną.

– Czy mogę dostać lemoniady z puszki? – spytała Sophie.

– Wykluczone! Doskonale wiesz, że w domu nie ma nic puszkowanego – ucięła ostro Lynda. – Rhys, czy ty jej pozwalasz pić lemoniadę?

– Czasami – odkrzyknął z kuchni.

– A nie powinieneś. Te wszystkie napoje są sztucznie barwione i pełne niezdrowych dodatków.

– Ale mamo…

– Dość! Wracaj do siebie i bierz się za grę na skrzypcach, jeszcze dzisiaj nie ćwiczyłaś. Tata przyjdzie posłuchać, a ja porozmawiam z naszym gościem.

– Chcę zostać z ciocią Theą.

Starannie wyregulowane brwi Lyndy uniosły się wysoko.

– Podczas wakacji nabrałaś zwyczaju wykłócania się o wszystko i nie podoba mi się ta nowa moda. Marsz na górę! I bez dyskusji.

Naburmuszona Sophie wyszła z salonu, zaraz potem wrócił Rhys, który podał byłej żonie szklankę ciemnego i mętnego soku, zaś dla siebie i Thei miał po kieliszku białego wina.

Lynda z gracją usiadła na podłodze w pozycji lotosu i upiła nieco soku.

– Imbir i żurawiny z organicznych upraw – wyjaśniła, widząc spojrzenie Thei. – Bardzo zdrowe.

– Z pewnością – rzekła uprzejmie Thea.

– Kochanie, powiedziałam Sophie, że przyjdziesz do niej posłuchać, jak gra na skrzypcach – dodała Lynda, gdy Rhys chciał usiąść na kanapie obok Thei.

„Kochanie”? Thea znów zmrużyła oczy. Czy pani domu do wszystkich tak mówiła, czy to było celowe przejęzyczenie w odwecie za to, jak Rhys zwrócił się do narzeczonej?

Próbował oponować, lecz Lynda miała na to znakomitą odpowiedź:

– Podobno chciałeś się nią zajmować, by nadrabiać stracony czas – przypomniała z przyganą. – A może tylko tak mówiłeś?

Nie pozostało mu nic innego, jak iść na górę i zostawić nieco zdenerwowaną Theę w towarzystwie Lyndy.

– No, to teraz możemy spokojnie porozmawiać. Mam nadzieję, że moje zainteresowanie tobą nie wyda ci się nietaktowne. Chciałabym jak najlepiej poznać osobę, z którą moja córka będzie spędzała sporo czasu.

– Rozumiem.

– Ponadto zależy mi na dobru Rhysa. Skrzywdziłam go ogromnie, po moim odejściu przez długi czas nie potrafił sobie ułożyć życia na nowo. W pewnym sensie czuję się odpowiedzialna za jego przyszłość. – Jakby z zakłopotaniem spuściła wzrok. – Nie wiem, jak to powiedzieć, ale… ale chciałabym mieć pewność, że znalazł właściwą osobę. On zasługuje na szczęście, to naprawdę wyjątkowy człowiek.

– Wiem, dlatego się w nim zakochałam – odparła Thea, starając się w żaden sposób nie zdradzić narastającej irytacji. – Sugerujesz, że nie jestem właściwą osobą?

Lynda uniosła dłonie w obronnym geście.

– Och, proszę, nie zrozum mnie źle! Możliwe, że jesteście stworzeni dla siebie, ale jeśli nie, to lepiej jest zrozumieć to zawczasu. Ja tylko próbuję was uchronić przed popełnieniem pomyłki. Nikt nie wie lepiej ode mnie, jaką tragedią jest rozwód.

Nikt? Thea pomyślała o swojej siostrze. Nell miała bez porównania cięższe przejścia od Lyndy, która sama spakowała manatki i zostawiła męża, bo nie uśmiechało jej się siedzenie z nim na pustyni.

– Na czym opierasz przypuszczenie, że nasz związek miałby okazać się pomyłką? – spytała zimno Thea.

– Cóż, Kate powiedziała mi parę rzeczy, które same w sobie nie są złe, ale… Z tego, co wiem, pracujesz jako sekretarka, tymczasem Rhys jest właściwie intelektualistą, czasem nawet mnie onieśmielała jego wiedza. – Zaśmiała się, jakby chciała pokazać, że rozumie, jak nieprawdopodobnie to zabrzmiało. – On ma naprawdę wspaniały umysł. Potrzebuje kogoś na swoim poziomie.

Co oczywiście wykluczało Theę… Zastanowiła się, czy nie powiedzieć o swoim dyplomie. Nie, nie warto zadawać sobie trudu, bo to i tak niczego nie zmieni. Wcale nie chodziło o to, czy Thea nadaje się dla Rhysa, lecz o to, by żadna go nie dostała i nie wyrwała spod wpływu Lyndy. Miał cały czas tańczyć tak, jak ona mu zagra.

Podobnie było z Harrym i Isabelle.

– Do stworzenia udanego związku trzeba mieć nie tylko podobne wykształcenie, ale i doświadczenia – ciągnęła niestrudzenie Lynda, cały czas tonem głosu i wyrazem twarzy okazując pełne serdeczności zatroskanie. – To stwarza płaszczyznę, na której można budować. Rhys ma za sobą lata życia na innym kontynencie, małżeństwo, ty zaś prawie nie wyjeżdżałaś z kraju, a przede wszystkim… Nie byłaś nigdy zamężna, prawda?

– Nie.

– I nie masz dzieci?

– Nie. – Thea czuła się tak, jakby właśnie ponosiła spektakularną klęskę na rozmowie kwalifikacyjnej. – Ale bardzo je lubię. Często zajmuję się moją siostrzenicą.

– Tak, zorientowałam się – rzekła bez szczególnego entuzjazmu Lynda. – Z tego, co słyszałam, Clarze pozwala się na dużo więcej niż Sophie, prawda?

Aluzja była jasna – Thea jest nieodpowiedzialna i nie potrafi zajmować się dziećmi. Niestety, nawet nie mogła się odciąć, to w końcu była matka Sophie.

– Nie da się porównać opieki nad cudzymi do posiadania własnych. Oczywiście nie twoja wina, że ich nie masz – stwierdziła łaskawie Lynda, na co Thea omal nie zgrzytnęła zębami. – Nie wiesz, co się czuje, biorąc w ramiona nowo narodzone dziecko albo obserwując jego pierwszy krok… Tobie te doświadczenia są obce, tymczasem Rhys dobrze je zna. Spójrz, w najważniejszych życiowych sprawach więcej was dzieli, niż łączy, a czy to pozytywnie rokuje poważnemu, długotrwałemu związkowi? Na czym go zbudujecie? – dopytywała się Lynda pełnym troski głosem, który doprowadzał Theę prawie do szału. A najgorsze było to, że Lynda miała rację.

– Musisz zadać sobie pytanie, co macie z Rhysem wspólnego.

Thea pomyślała o dwóch tygodniach na Krecie. O wspólnym wpatrywaniu się wieczorami w rozgwieżdżone niebo. O poczuciu bezpieczeństwa w obecności Rhysa. O tym, co czuła, ilekroć się do niej uśmiechnął, ilekroć jej dotknął. O pustce, która zapanowała w jej sercu, gdy ich drogi się rozeszły.

Podniosła wzrok i spojrzała Lyndzie prosto w oczy.

– Kochamy się. Tamta westchnęła.

– Sama miłość czasem nie wystarcza… Będę z tobą szczera. Przewidziałam, że Rhys, by zatrzeć bolesną pamięć naszego rozwodu, będzie próbował się związać z pierwszą kobietą, jaką pozna.

– To w Maroku nie ma kobiet?

– Uciekanie się do ironii to bardzo negatywna reakcja – wytknęła jej Lynda. – Ja przecież tylko próbuję wam pomóc! Rhys przez kilka lat był w szoku, nie szukał towarzystwa kobiet, a teraz, ledwie wrócił do Londynu, spotkał ciebie. Czy to dziwne, że dla waszego dobra staram się upewnić, czy nie robicie czegoś, co unieszczęśliwi was oboje?

Urwała na chwilę. Jeśli oczekiwała wyrazów wdzięczności za swoją troskę, to mogła długo czekać. Thea zacisnęła zęby.

Tracąc nadzieję na podziękowania ze strony gościa, pani domu dodała:

– Rhys wrócił po to, by zająć się Sophie, nim będzie za późno na nawiązanie kontaktu z córką. Ma bardzo wiele do nadrobienia i powinien się tym zająć, nim zaangażuje się w nowy związek.

Skąd ona to znała? Pomysł, że dla dobra córki należy zrezygnować z nowego związku, pochodził więc od Lyndy. Bardzo sprytne. I bardzo skuteczne. Gdy na horyzoncie zjawiała się jakaś kobieta, wystarczało zagrać na poczuciu winy byłego męża.

Thea nie zamierzała pokazać po sobie, że została pokonana z kretesem, więc uśmiechnęła się słodko.

– Rhys sam zdecyduje, co będzie dla niego najlepsze – odparła. – Ja ze swojej strony mogę tylko powiedzieć, że kocham jego i kocham Sophie. Kocham go bardzo, chcę spędzić z nim resztę życia. Może nie mamy… – Urwała, widząc, jak piękne oczy Lyndy rozszerzają się gwałtownie.

Obróciła się i zauważyła, że w progu stoi Rhys.

– Długo tu jesteś? – spytała ostro Lynda.

– Wystarczająco długo – odparł, podszedł z uśmiechem, stanął za kanapą i położył dłoń na karku Thei. Aż przymknęła oczy z rozkoszy. – Ja też cię kocham – rzekł cicho.

Загрузка...