ROZDZIAŁ IX

Okazało się, że szpiegiem był Fiedia.

Dima stał jak porażony i obserwował zajście. Wasyl, poganiając ostro konia, bez trudu dopadł biegnącego na oślep Fiedię i jednym cięciem szabli ściął mu głowę.

Lisa osunęła się na kolana, na pół omdlała. Dima otoczył ramieniem rozpaczliwie szlochającą dziewczynę.

– On… jest szalony – wyszeptała wreszcie.

– Nie mógł uczynić nic innego – odrzekł Dima bezbarwnym głosem. – To lepsze niż oddać Fiedię pod sąd wojenny i pozwolić, by umarł w męce.

Lisa, wtulona w pierś Dimy, drżała na całym ciele.

– Nie zniosę tego dłużej, nie zniosę! – powtarzała łkając. – I to teraz, gdy w końcu się pogodziliśmy… Wprawdzie czuliśmy smutek, że nigdy nie będziemy mogli do siebie należeć, ale zaakceptowałam go, takim jaki jest. Obiecał, że skończy ze swym występnym życiem. Tymczasem na moich oczach parę godzin później zabija człowieka. Dima, ja tego nie wytrzymam!

Zadudniły kopyta i Wasia zeskoczył z konia tuż przy nich.

Dima odezwał się cicho:

– Nie podchodź, Wasia. Myślę, że jakiś czas powinieneś się trzymać od niej z daleka.

Wasia stał przez chwilę, wsłuchany w stłumiony szloch Lisy. Popatrzył na skuloną, drżącą dziewczynę, a potem odwrócił się gwałtownie i odszedł.

– Dima, powiedz, co z niego za człowiek! – nie przestawała chlipać Lisa.

Dymitr przygarnął ją mocno i rzekł:

– Nie zapominaj, że wywodzi się z innego niż ty narodu. We wszystkim, co robi, kieruje się swoistym poczuciem sprawiedliwości. Jego uczucia są głębsze i silniejsze, niż możemy to sobie wyobrazić.

– Czy on w ogóle coś czuje, skoro zdolny jest do takich czynów?

– Tak, Liso. Czy nie rozumiesz, że targała nim dzika furia pomieszana z żalem i litością?

Lisa zamknęła oczy. Minął pierwszy szok, jednak dopiero po długiej chwili była w stanie odpowiedzieć Dimie.

– Rozumiem. Ale ten biedny, nieszczęśliwy Fiedia. Kaleka!

– Nie pozwól, by współczucie wzięło górę nad rozsądkiem. To prawda, że inwalidzi zawsze wywołują w nas litość, ale nie każdy z nich zasługuje na sympatię. Również wśród nich są zarówno dobrzy, jak i źli ludzie.

Lisa pokiwała głową na znak, że pojmuje.

– To prawda, choć jest im trudniej żyć, to jednak nie można im wybaczyć wszystkiego – przyznała.

– Właśnie, ale trzeba starać się ich zrozumieć. Spróbuj także zrozumieć gniew Wasi. To Fiedia spłoszył twego konia, kiedy przeprawialiśmy się przez rzekę przy porohu. Chodziło mu o to, byś się utopiła w rwącym nurcie. To on opłacił tych ludzi, którzy zmusili cię do wypicia wódki, by wydobyć z ciebie plany wojenne.

– Ale przecież został pobity!

– To akurat można łatwo upozorować. Sprowadził na nas Tatarów. Bóg jeden wie, co jeszcze zamierzał. Rano zniknął na długo…

Dima odsunął się trochę.

– Wydaje mi się, że ty powinnaś być ostatnią osobą, która wątpi w uczucia Wasyla. Bo jego wszelkimi działaniami, zarówno dobrymi, jak i złymi, kierowało tylko jedno: bezgraniczna czułość wobec ciebie.

– Skąd możesz o tym wiedzieć?

– Jestem chyba jedynym jego przyjacielem. Wiedziałem, jaką tragedię przeżywał w ciągu ostatnich czterech lat, i stąd moja wyrozumiałość.

Popatrzyła na niego zapłakanymi oczami, z których wyzierał ból i rezygnacja.

– Jesteś dla niego całym życiem, Liso. Zawładnęłaś nim bez reszty, a jego namiętność jest dzika, silna i wieczna. Nie raz doprowadzi cię do łez, ale nie jesteś w stanie bez niego żyć, tak jak i on nie jest w stanie żyć bez ciebie. Czy się mylę?

Lisa zapatrzyła się w morską dal.

– Nie – odpowiedziała cicho. – Wasylissa była więźniem w ponurym zamku Czarodzieja Mściciela. I żaden książę nie przybył, by ją wybawić z niewoli.

– Niech Bóg zlituje się nad tobą, Liso – szepnął Dima.

Popatrzyła na swe dłonie i odezwała się niepewnie:

– Wspomniałeś, że kiedy staliście nad przepaścią i spoglądaliście w otchłań, Wasyl powiedział ci coś jeszcze. Wybacz, Dima, że cię o to pytam, ale bardzo chciałabym wiedzieć.

Milczał przez chwilę, w końcu rzekł:

– No, cóż, chyba mogę. Powiedział z powagą: „Wiesz, to dziwne, ale już mnie nie pociąga śmierć. Przeciwnie, chcę żyć. Bo naszło mnie właśnie po raz pierwszy przedziwne pragnienie, by trzymać w ramionach syna, jasnowłosego chłopca o błękitnych oczach. Który wyrósłby na silnego mężczyznę, tak jak ja. Tylko że on byłby dobry i szlachetny”. Być może nie potraktowałem go równie poważnie, bo zapytałem: „A gdyby to była krucha czarnowłosa dziewczynka?” Ale Wasia tylko uśmiechnął się i odpowiedział: „Kochałbym ją równie mocno”. „Wiesz, że nie masz prawa do takich marzeń”, rzekłem mu. „Wyrządziłbyś tym krzywdę zarówno matce, jak i dziecku”. „Wiem”, odpowiedział cicho i odszedł.

– Biedny Wasia! – wyszeptała Lisa. – Pojadę za nim.

– Najsłodsza Liso, pozwól, że pocałuję cię jeden jedyny raz, nim wrota do zamku zamkną się za tobą!

– Dobrze, ale tylko w policzek.

Popatrzył na nią przekornie, ujął ją pod brodę i pocałował lekko. Potem odwrócił jej twarz ku swojej i delikatnie niczym muśnięcie wiatru jego wargi dotknęły jej ust.

Lisa westchnęła i pośpiesznie dosiadła konia, by jak najszybciej dogonić Wasię.

Spotkała go w połowie drogi do miasteczka. Jechał z kilkoma mężczyznami. Kiedy ją ujrzał, odprawił ich i zbliżył się do niej sam.

Spotkali się na łagodnym zboczu schodzącym ku morzu. Dzień był piękny. Pod błękitnym niebem rozpościerały się niezmierzone stepy i nieogarnione morskie odmęty.

Lisa nagle poczuła się taka niepozorna wobec tych nieskończonych przestrzeni, a jedynym punktem zaczepienia wydał się jej ciemnowłosy Wasyl, silny, osobliwy, nadzwyczajny.

– Wasia – rzekła bez tchu. Radość, jaką odczuła na jego widok, zdumiała ją samą. Tak jakby nie widzieli się od wielu dni. – Wasia, muszę ci to powiedzieć! Zrozumiałam, że byłam niemądra. Wybacz mi, jeśli możesz.

Zeskoczył z konia i zsadził ją z siodła, po czym poklepał zwierzęta i puścił je swobodnie.

Usiedli na zboczu, gdzie wśród zeszłorocznej trawy kiełkowała młoda wiosenna zieleń.

– O czym ty mówisz, maleńka? – spytał, kiedy usadowili się wygodnie.

– Ja… och, nie to takie głupie! Albo tak, powiem ci. Zrozumiałam, że można czuć pożądanie wobec człowieka, który tak naprawdę nic dla nas nie znaczy.

– Co masz na myśli? – zdziwił się, rzucając jej posępne spojrzenie.

– Że nie jestem już zazdrosna o kobiety, które kiedyś trzymałeś w ramionach. Byłam dziecinna sądząc, że one coś dla ciebie znaczyły, że dzieliły z tobą myśli, duszę, której ja nigdy nie posiądę. Że czułeś wobec nich oddanie. Teraz już wiem, że było inaczej.

Jego nozdrza drgnęły niebezpiecznie, groźnie.

– A skąd się tego dowiedziałaś? Czy to Dima?

– Wiesz, że jesteśmy z Dimą tylko przyjaciółmi, to znaczy on…

– Zakochał się w tobie? Owszem, wiem o tym – przerwał jej Wasia.

– Nie tak bardzo – wtrąciła pośpiesznie Lisa. – Po prostu jest trochę zauroczony. Spytał, czy mógłby mnie pocałować…

– Co? – krzyknął Wasia purpurowy ze złości.

– Nie czepiaj się drobiazgów! – zdenerwowała się Lisa. – To nie miało żadnego znaczenia. Pozwoliłam, by pocałował mnie w policzek. To było takie uroczyste pożegnanie przed wrotami zamku, nim się rozstaliśmy.

– Aha! I co potem?

– Wasia! Przestań patrzeć na mnie z taką złością, bo nie odważę się ci powiedzieć reszty. Potem pocałował mnie leciuteńko… w usta.

Dostrzegła, że Wasia z pasją wyrywa kępy traw z korzeniami.

– I wtedy… rozumiesz… – Umilkła. – Mimo że Dima nic dla mnie nie znaczy, ani teraz, ani nigdy, przeszedł mnie dreszcz. Wtedy zrozumiałam, że ciało i uczucia nie zawsze idą w parze. Ciało może reagować nawet wtedy, kiedy serce wcale tego nie chce…

Wasia dyszał gwałtownie.

– Ty… – zaczął.

– Rozumiem więc już teraz, że mogłeś być z różnymi kobietami, nic do nich nie czując – dodała Lisa szybko. – Wybacz mi, że byłam tak strasznie zazdrosna. Wiedz jednak, że pozbyłam się tego upokarzającego uczucia raz na zawsze!

Na twarzy Wasyla malowała się rozpacz.

– On mógł cię pocałować, a ja nie! Do czego ty zmierzasz, Liso? Chcesz mnie doprowadzić do szaleństwa. Jak możesz?

– Ależ, Wasia, czy naprawdę nie rozumiesz, co ci powiedziałam? Właśnie dlatego, że Dima nic dla mnie nie znaczy, uważam, że to było zupełnie nieistotne. A przecież pomogło mi zrozumieć, jak bardzo byłam wobec ciebie niesprawiedliwa.

– To ty nie rozumiesz, o czym mówisz! – zawołał. – Nie możesz porównywać tego, co zrobiłaś, z tym, co wyczyniałem, kiedy cię nie było. Pamiętaj, sądziłem, że zginęłaś, że nie istniejesz. Tymczasem ja żyję i przez cały czas jestem blisko ciebie. Gotów jestem dla ciebie umrzeć, a ty całujesz mojego najlepszego przyjaciela! Uważasz, że to w porządku?

Lisa ukryła twarz w dłoniach.

– Och, Wasia, kochany. Czy wolałbyś, bym to ukryła przed tobą?

– Nie, ale nie powinnaś mu na to pozwolić. Złapię drania! – zagroził i nim Lisa zdążyła go powstrzymać, pobiegł po konia.

Mając jeszcze świeżo w pamięci śmierć Fiedii, Lisa krzyknęła przestraszona:

– Wasia! Na miłość boską, zastanów się, co robisz!

Ale on nie słuchał. Dopiero gdy już miał wskoczyć na siodło, jakoś się opamiętał. Lisa wstrzymała oddech.

Stał bez ruchu; jej wydawało się, że trwa to wieczność całą. Wreszcie odwrócił się i powoli, ciągnąc nogę za nogą, wrócił.

Podszedł do niej i rzekł:

– Liso, nie potrafię już więcej znieść. Masz rację, niszczymy się nawzajem.

– Tak, twoje doświadczenie i moja naiwność nie pasują do siebie. Ja nie wiem, jak postępować z ludźmi, ty zaś spotkałeś ich zbyt wielu. Chcę zasnąć, uciec od tego wszystkiego!

– I ja. Pójdę i upiję się.

– Nie, Wasial

– Nie obawiaj się – rzucił z goryczą. – Nie mówiłem poważnie. Dziś w nocy przyrzekłem sobie, że z tym koniec. Bez względu na to, czy zostaniesz ze mną, czy nie. Potrafię stanąć na własnych nogach. Ale, Liso, jestem śmiertelnie zmęczony i rozczarowany. Byłaś dla mnie symbolem niewinności i taka miałaś pozostać.

Rażąca niesprawiedliwość Wasyla doprowadziła Lisę do pasji.

– Mówisz tak, jakbyś sam był całkiem niewinny. A ile razy całowałeś kobiety?

– Tylko raz! – powiedział, a z jego wąskich oczu wyzierała gorycz. – Jeden jedyny raz i wiesz dobrze, kiedy to było. Nigdy więcej nie pocałowałem innej, by nie zbrukać swoich warg.

– Czyżby? – spytała z ironią.

Zarumienił się.

– Możesz myśleć, co ci się podoba o mnie i o moim życiu, ale to, co ci teraz mówię, jest prawdą. Dla mnie pocałunek jest dowodem miłości, prawdziwej miłości, a tej nie rozdaję na prawo i lewo.

– Chyba nie chcesz mi wmówić, że…

– Tak, Liso. Można posiąść kobietę, nie całując jej. Jeśli tylko jest się dostatecznie dzikim i prymitywnym.

Lisa, całkiem już tracąc panowanie nad sobą, krzyknęła:

– Odejdź ode mnie, ty nędzniku, okrutniku, morderco! Idź sobie!

– Powiem Dimie, że przejmuje odpowiedzialność za ciebie – rzucił i odszedł w stronę, koni.

Lisa ciągle jeszcze stała w tym samym miejscu, gdy nagle wzgórze zaroiło się od Tatarów.

– Wasia, uważaj!

Wasyl pośpiesznie odwrócił się, a w jego oczach odmalował się strach.

– Lisa!

Zaczęli biec ku sobie, ale drogę przecięli im szybcy niczym błyskawice Tatarzy, którzy parli na nich, chcąc zmusić, by kierowali się ku plaży.

– Lisa! – krzyknął znów Wasia. – Uciekaj!

Żadne z nich jednak nie myślało tylko o tym, by ratować własną skórę. Spychani coraz niżej ku brzegowi morskiemu, próbowali dotrzeć do siebie, ale Tatarzy do tego nie dopuścili.

– Wasyl! – wołała Lisa zrozpaczona.

Biegła przed siebie co sił w nogach. Zbocze umykało jej spod stóp. Morze migotało w słońcu i oślepiało ją swym blaskiem.

Tatarzy dopadli Wasyla. Nie miał żadnych szans.

– Ratuj się, Liso! – prosił. – Uciekaj!

Ale Lisa nie słuchała go. Bez wahania podbiegła do ukochanego i rzuciła mu się na szyję.

– Liso, dlaczego to zrobiłaś? – mówił z rozpaczą w głosie. – Mogłaś próbować, może zdołałabyś im umknąć!

Tatarzy otaczali ich coraz ciaśniejszym kręgiem.

Przytuliła głowę do piersi Wasyla i powiedziała ze smutkiem:

– Na cóż mi wolność, gdy ty jesteś w niewoli? Co mi po życiu, gdybyś ty zginął?

Wasyl stał bez ruchu i szeptał cicho:

– Moja najdroższa!

Związano im z tyłu ręce i powiedziono wzdłuż plaży. Ze wszystkich stron otaczali ich jadący konno Tatarzy.

– A więc krąg się zamyka – mówiła Lisa powoli. – Znów znaleźliśmy się w punkcie wyjścia.

– Jak to?

– Spotkałam cię w obozie tatarskim, gdzie omal nie zakatowano cię na śmierć. Teraz też nas to czeka, prawda?

– Tak.

– Wasia, co oni z nami zrobią?

– Wolę o tym nie myśleć. Niestety, nie jesteś już małą dziewczynką i zapewne tym razem nie oddadzą cię chanowi czy emirowi. Wydobędą z ciebie plany wojenne, możesz być pewna.

– Potrafię znieść najgorsze – rzekła zdecydowanie. – Nie będziesz się musiał za mnie wstydzić. Wytrzymam ból. Ale co z tobą, Wasia? Właściwie dlaczego pojmali także ciebie? Tak Strasznie się bałam, że cię zabiją.

Wasyl westchnął.

– Tatarzy mają swoje plany. Uznali, że będę im potrzebny!

– Do czego?

– Zęby cię zmusić do mówienia, rozumiesz?

– Tak.

– Widziałaś ich twarze, tam na plaży, kiedy rzuciłaś mi się w ramiona? Widziałaś te straszne błyski w ich oczach? Tę niecierpliwość?

Lisa oddychała z trudem.

– Och, Wasia! To ciebie, a nie mnie zamierzają torturować! Na moich oczach! Okrutnicy, diabły!

– Nie lękam się cierpienia.

Lisa pociągała nosem.

– Ale ja nie zniosę twego bólu i zdradzę wszelkie tajemnice. Czy nie ma dla nas żadnej nadziei?

– Nie, jeśli doprowadzą nas do swego obozu.

– A Dima?

– Być może i jego pojmali.

Na piasku odciskały się niezliczone ślady końskich kopyt i tylko dwie pary śladów ludzkich stóp. Tatarzy jechali szybko, nie odzywając się do siebie słowem. Byli zadowoleni. Wykonali zlecone im zadanie.

– Liso, jesteś odważna?

– Próbuję. Ale nie zawsze mi się to udaje.

– Mam za pasem ukryty nóż, którego nie znaleźli.

– O czym myślisz?

– Widzisz tamte skały i ten urwisty brzeg?

– Tak.

– Umiesz pływać?

– Nie ze związanymi rękami.

– Ale w ogóle potrafisz? To dobrze. Będziemy tamtędy przechodzić. Kiedy znajdziemy się wystarczająco blisko krawędzi, dam ci znak. Wtedy skoczysz w dół.

– A jeśli rozbijemy się o kamienie na dnie morza?

– Musimy zaryzykować. Chyba że wolisz trafić do obozu Tatarów.

– Nie! Wszystko tylko nie to.

Wasia popatrzył na nią z miłością.

– Liso, jesteś taka piękna. Zmęczona, zrezygnowana, masz potargane włosy i rozpaloną twarz, a w oczach lęk przed śmiercią. Mimo to nigdy nie spotkałem kogoś równie pięknego.

Popatrzyła na niego z czułością.

– Czy kiedyś powiedziałam ci, jak bardzo kocham twoją twarz, całego ciebie?

– Nie.

– Może dane mi będzie kiedyś ci to wyznać. Ale teraz mów, co mam robić.

Wasia udzielił jej niezbędnych wskazówek. Wspinali się pod górę i skały były już blisko. Lisa, napięta jak struna, patrzyła na Wasyla. Tatarzy, nie podejrzewając niczego, siedzieli sennie w siodłach i spokojnie posuwali się naprzód.

Dotarli na środek urwistego występu.

Wasia skinął głową.

Lisa, nie namyślając się ani chwili, podbiegła do krawędzi i skoczyła. Usłyszała głośny krzyk i poczuła silne uderzenie masy powietrza. W ułamku sekundy dostrzegła, że nie jest sama, a potem uderzyła o taflę wody, która wchłonęła ją i zamknęła się nad nią.

Głębiej, coraz głębiej, jak najdalej w głąb, wreszcie dotknęła dna. Odbiła się i zaczęła unosić się w górę, a trwało to całą wieczność. Zmagała się, by przedrzeć się na powierzchnię. Światło, jak daleko do światła! Dziewczyna instynktownie skierowała się ku wielkiej skale. Ku słońcu, tam gdzie upragnione powietrze! Wasia, ukryty wśród załomów skalnych, uczepił się jakiegoś występu. Jego okrutna, prawie demoniczna twarz złagodniała, gdy dojrzał Lisę. Dziewczyna poczuła ciepło w sercu.

– Pospiesz się, zaraz tu będą – szeptał ciężko dysząc.

Odgarniając wodę dotarła do ukochanego.

Wasia pozwolił jej odpocząć przez chwilę, a potem dał znak, że ma wyjąć nóż.

Odwróciwszy się doń plecami znalazła za szerokim jedwabnym pasem chłodne ostrze.

– Uważaj, żeby ci nie wypadł – szepnął ostrzegawczo. – Tnij, nie zważaj na to, czy mnie kaleczysz.

Był taki silny, taki niezłomny. Lisa ufała mu bezgranicznie. Z góry dobiegły ich podniesione głosy i wydawane pośpiesznie rozkazy.

– Szukają zejścia w dół – powiedziała Lisa, która znała ich język. – Dlaczego nie skoczą?

– Na to właśnie liczyłem. Spodziewałem się, że zabraknie im odwagi. Tatar niechętnie zsiada z konia.

Jeszcze jedno cięcie i rzemienie krępujące jego dłonie opadły. Wasia był wolny. Szybkim ruchem przeciął więzy na nadgarstkach Lisy.

– Teraz pod wodę, szybko! Nabierz dużo powietrza do płuc i spróbuj dopłynąć możliwie najbliżej tamtej wysepki, żeby nie dostrzegli cię, kiedy wychylisz się na powierzchnię.

– Ależ to strasznie daleko!

– Nie! Szybko, trzymaj się tuż za mną i spróbuj zanurzyć się głęboko, by cię nie zauważyli!

Widział, jaka jest przerażona, i czule pogłaskał ją po twarzy.

– Jeśli zabraknie ci powietrza, to nie ma rady, wychylisz się, żeby złapać oddech. Ale postaraj się wytrzymać jak najdłużej.

Nabrali powietrza w płuca i zanurzyli się. Lisa płynęła z otwartymi oczami, uważnie obserwując ruchy Wasyla, który ciął wodę niczym strzała. Z trudem za nim nadążała.

Nie dam rady, utonę, pomyślała w panice. W płucach miała jeszcze tylko resztkę powietrza, ramiona i nogi omal nie zdrętwiały jej z zimna. Wasia przytrzymał ją za nogi, by mogła wychylić głowę nad powierzchnię i odpocząć przez chwilę pod osłoną wysepki.

Pomagając sobie nawzajem, ostatkiem sił wydostali się na brzeg. Potwornie zmęczeni osunęli się na ziemię wśród drzew porastających wysepkę.

Długo tak leżeli, nie otwierając oczu i dysząc ciężko. Byli śmiertelnie wyczerpani, na granicy tego, co człowiek może wytrzymać.

– Wyglądasz jak zmokła kura – rzekł z trudem dobywając głosu. – Ale potrafisz znieść najcięższe próby. Nie miałem odwagi wierzyć, że nam się to uda. Wiedziałem tylko jedno, że cię nie wypuszczę z rąk, Wasylisso. Nie gniewasz się, że cię tak nazywam?

– Nie, polubiłam to imię! – Nadal czuła ból rozsadzający płuca, ale mogła już mówić. – Powiedz, Wasia, co teraz będzie?

– Musimy tu poczekać. Kiedy Tatarzy nie znajdą nas przy skale, pomyślą, że się utopiliśmy. Z pewnością nie podejrzewają, że przepłynęliśmy tak daleko ze związanymi rękami.

Lisa patrzyła na niego, uspokojona już i szczęśliwa. Jego włosy przykleiły się do czoła, zęby lśniły bielą, kontrastując ze śniadą cerą i posiniałymi z zimna ustami. Dłonie, które podłożył pod głowę, były opalone i mocne. Dziewczynę zalała fala ciepła.

Wasia odwrócił głowę. Widziała jego wąskie, lekko skośne oczy.

– Niech mówią o tobie co chcą, ale jedno trzeba ci oddać. Człowiek się z tobą nie nudzi!

Przycisnął jej dłoń do swego policzka. A Lisa zadrżała z rozkoszy, kiedy dotknęły ją jego silne ręce.

– Czasem aż za dużo tych rozrywek! Liso, musisz zdjąć ubranie. Nie możesz tak leżeć.

– Nie – odrzekła i odruchowo obciągnęła koszulę. – Szybko wyschnę na słońcu.

– Głupstwa opowiadasz. Nie bój się, nie chcę cię uwieść, myślę tylko o tym, byś się nie przeziębiła. Ściągaj buty!

Niełatwo jest zdjąć z nóg mokre oficerki, ale w końcu udało się i dwie pary wysokich butów parowały na słońcu.

– A teraz resztę – powtórzył bezlitośnie.

– Pozwól mi chociaż zostać w rubaszce! – poprosiła. – Jest taka cienka i już prawie wyschła.

Ujrzała błysk czułości w jego ciemnobrązowych oczach.

– Jakże mnie wzrusza twoja nieśmiałość, to coś całkiem mi obcego. Ale ty przecież wywodzisz się z innego narodu. Kocham tę twoją nieśmiałość i szanuję cię. Zostań w rubaszce. Zadowolona?

– Dziękuję – uśmiechnęła się z ulgą. – Czy… wasze kobiety nie są takie przyzwoite?

– Ależ tak, tylko że te cnotliwe mieszkają nad Donem.

Rubaszka sięgała dziewczynie prawie do kolan, więc nie krępowało jej to, że jest bez spodni. Szarawary uszyte z grubego sukna suszyły się w słońcu.

– Nie będziesz musiała się rumienić z mojego powodu – rzekł Wasia. – Moje ubrania są z cieńszej tkaniny, więc nie będę ich zdejmował. No, może tylko koszulę.

Lisa skinęła głową zawstydzona. Wasyl rozwiesił mokre ubrania na gałęziach.

– Została ci blizna w boku po tej okropnej ranie – zauważyła Lisa.

Wasia odwrócił się do niej.

– Tak, pamiętasz, jak przemywałaś ją spirytusem? – rzekł ciepło. – Tak bardzo się bałaś, że zacznę pić. Gdybym cię wtedy posłuchał… Ciągle jeszcze czuję twe drżące palce dotykające mej skóry.

– O, ja także pamiętam to rozgrzane gorączką, palące ciało – uśmiechnęła się Lisa. – Pierwszy raz dotykałam mężczyzny.

Usiadł obok niej i podparł się łokciami. Nagle Lisa poczuła się znów małą dziewczynką. Wasyl był dojrzałym mężczyzną, na jego pooranej bruzdami twarzy, odbiły się ciężkie przeżycia i doświadczenia. Ona nie wiedziała o życiu nic, jego zaś świat niczym już nie mógł zaskoczyć.

– Wasyl… – zaczęła powoli.

Położył swą silną dłoń na jej dłoni.

– Słucham?

– Zostaniemy tutaj przez cały dzień, prawda? Aż zapadnie noc?

– Tak, na pewno nie krócej, a kto wie, czy nie dłużej – odpowiedział. – Całe wybrzeże stąd aż do Oczakowa penetrowane jest przez Tatarów. Nie przepłyniemy na brzeg za dnia.

Wreszcie odważyła się popatrzeć mu w oczy.

– Pewnie pomyślisz, że jestem niemądra – rzekła. – Ale chciałabym dotrzeć do osady szwedzkiej nie utraciwszy szacunku dla samej siebie.

Cofnął rękę i oparł głowę na podkulonych kolanach.

– A więc zamierzasz wrócić do swoich?

Uśmiechnęła się niepewnie.

– Gdzieś trzeba będzie pójść. Nie możemy przez całą wieczność pozostawać w stepie…

– Nie miałbym nic przeciwko temu – stwierdził. – Nie bój się! Nie zrobię nic wbrew twojej woli. Obiecałem czekać.

Lisa zagryzła wargi.

– Wbrew mojej woli? Właśnie w tym tkwi problem. Że… – umilkła.

Wasia podniósł głowę i spojrzał pytająco.

Odwróciła się, nie mogąc znieść jego wzroku.

– Czy dlatego nie chcesz, żebym cię pocałował? – spytał.

– Nie wiem. Po prostu nie wiem, jaka będzie moja reakcja. Ciągle mam w pamięci tamten pocałunek nad Dnieprem. I wstręt, jaki czułam potem do ciebie. Nie mówiłam ci o tym, ale wtedy targała mną nie tylko odraza. Pamiętam dziwne odrętwienie i falę ciepła, jaka przebiegła po moim ciele. Takie doznanie nie jest przeznaczone dla piętnastolatki. Nie chcę przeżywać tego powtórnie. Nie chcę ciebie znienawidzić – zakończyła bezradnie.

– Tym razem będzie inaczej – obiecał Wasyl cicho.

Загрузка...