ROZDZIAŁ V

Lisa podniosła wzrok i posłała Wasi zatrwożony, trochę niepewny uśmiech, jak gdyby nie dowierzała, że pamiętał jej imię.

Twarde oblicze Kozaka zastygło w zdumieniu. Stał niby skamieniały.

– Na Krzyż Pański! – wyszeptał. – Przecież to Lisa!

Młody chłopak, na którego wołano Dima, podszedł bliżej.

– Czy to… ona? – zapytał cicho.

Wasia skinął w milczeniu głową.

– O mój Boże – westchnął Dima. – A ty zapierałeś się, że ją znasz!

Wasyl osunął się na stołek, jakby brakło mu sił, by utrzymać się na nogach. Ukrył twarz w dłoniach, a potem oparł głowę na stole.

W chacie panowała cisza. Wszyscy wpatrywali się z przejęciem w Wasyla, który objawił się im w nowym świetle.

Komendant zbliżył się do dzielnego Kozaka, chwycił go za gęste, opadające na kark włosy i odchylił głowę. Twarz Wasyla poszarzała, a ciemne oczy płonęły intensywnym żarem.

– A więc znasz ją? – upewnił się dowódca.

Żal, jaki zabrzmiał w głosie Wasi, wprawił zebranych w zdumienie.

– To jest dziewczyna, którą niegdyś bardzo skrzywdziłem – rzekł powoli. – O duszy najszlachetniejszej i sercu najczystszym. Uratowała mi życie, ryzykując dla mnie wszystko. Była taka samotna, opuszczona, a ja swoim zwierzęcym pożądaniem zabiłem w niej ufność. Jeśli jest na świecie ktoś, na kim można by w pełni polegać, to jest to z całą pewnością Lisa. Zaginęła przed czterema laty. Bardzo możliwe, że dostała się do niewoli tatarskiej i tam nauczyła się ich języka. Prawdą jest, że z Turcji zdążało do chana poselstwo z bardzo ważnymi wieściami. Pozwólcie mi, proszę, poprowadzić ją do atamana! Fiedia zaopiekuje się nią bezpośrednio, ja zaś będę im towarzyszył na odległość i wezmę na siebie całą brudną robotę: osłonię ich w razie ataku wrogów. Do niczego innego się nie nadaję.

Mężczyźni milczeli, zdumieni gorzkim wyznaniem Wasyla. Nie mogli uwierzyć, że jest to ten sam Wasia, którego znali: Kozak o nieokiełznanym temperamencie, zachłanny na życie jak mało kto.

Komendant wyprostował się i spytał z niedowierzaniem:

– Czy jednak rzeczywiście można na niej polegać? Była cztery lata u Tatarów i pewnie dawno przestała być czystym, niewinnym dzieckiem, jakie zapamiętałeś. Zresztą mówiłeś, że ty sam…

– Nie uczyniłem jej nic złego – przerwał mu Wasia. – Prócz tego, że zniszczyłem jej marzenia.

Komendant zwrócił się do Lisy:

– Powiedz, czy jesteś dziewicą?

Lisa zarumieniła się pod badawczymi spojrzeniami zgromadzonych w chacie Kozaków. Wasia wstał i patrzył także z powagą w oczach, a dłonie zacisnął w pięści.

Dziewczyna skinęła głową. W pomieszczeniu zawrzało na nowo. Fiedia śmiał się nerwowo.

– Wybacz mi, że pytam tak obcesowo – usprawiedliwiał się komendant. – Ale dziewczętom, które utraciły niewinność, łatwiej przychodzi zdrada. Nie, Natasza, nie mówię o tobie. Twej uczciwości wszyscy jesteśmy pewni. Ale jak to się stało, Liso, że cię oszczędzono? Czy byłaś komuś obiecana?

Lisa przytaknęła.

– Chanowi?

Znów skinienie głową.

– Tak przypuszczałem – rzekł komendant. – Sam nie miałbym nic przeciwko takiemu podarkowi. Twoja opowieść wydaje mi się coraz bardziej wiarygodna. Kola – zwrócił się do starszego Kozaka o mądrym spojrzeniu. – Będziesz dowodził eskortą. Fiedia jest bezpośrednio odpowiedzialny za dziewczynę, Wasia, Dima i Wołodia będą mieli za zadanie odpierać ewentualne ataki. Eskorta musi być dosyć liczna, bo, jak zrozumiałem, Tatarzy wiedzą, że Lisa uciekła z dokumentami. Wasia, a może zabierzesz ze sobą swą watahę? Na wszelki wypadek?

– O, nie! – zawołał Wasia gorączkowo. – Im nie wolno zbliżać się nawet do Lisy. Wystarczą ci, których wybrałeś!

– Ach, tak? – odezwał się jeden z mołojców wyraźnie urażony. – A więc już nie jesteśmy dobrzy?

Wasyl zacisnął zęby.

– Jesteście, ale w tym, czego was nauczyłem. A tym razem takie rzeczy nie będą mieć miejsca.

Lisa popatrzyła na ludzi Wasi i dreszcz przebiegł jej po plecach. Całe szczęście, że nie będą jej towarzyszyć.

– Nawet jeśli Tatarzy wiedzą, że Lisa uciekła z dokumentami, to przecież nikt nie skojarzy takiej pięknej dziewczyny z garbuską, którą znali – wtrącił Fiedia.

Komendant podparł się na łokciach i w zamyśleniu gryzł kłykcie. Potem spojrzał na Fiedię i rzekł już łagodniejszym tonem:

– Rzeczywiście, masz rację. Jest tylko jeden warunek: Nikt z obecnych nie może puścić pary z ust.

W chacie zapanowała głucha cisza. Kozacy poczuli się dotknięci słowami komendanta. Ten jednak rozkazał krótko:

– Wyruszycie, jak tylko dziewczyna trochę odpocznie!

Lisa wskazała na Nataszę.

– Chcesz, żeby pojechała z tobą? – domyślił się komendant. – No, dobrze, nie zaszkodzi. Nareszcie moi żołnierze tu, w stanicy, będą mogli zająć się poważniejszymi zadaniami.

Natasza roześmiała się wesoło.

Do Lisy podszedł tymczasem jakiś stary Kozak i uważnie obejrzał jej szyję.

– Miała szczęście – powiedział. – To tylko spuchnięcie, nie ma żadnych trwałych obrażeń. Za kilka dni będzie mogła mówić.

– To dobrze – stwierdził sucho komendant. – Bo radzi byśmy usłyszeć, co ma do powiedzenia na temat zamiarów wojennych sułtana.

Było wczesne popołudnie. Natasza użyczyła Lisie swego posłania i szepnęła jej bez najmniejszego skrępowania, by nie przejmowała się nią, bo ona znajdzie sobie miejsce, gdzie mogłaby przenocować. Co do tego nikt nie miał najmniejszych wątpliwości.

Lisa odczuła prawdziwą ulgę, kiedy wreszcie ułożyła się wygodnie w łóżku. Zmęczenie i napięcie ostatnich dni sprawiło, że zasnęła natychmiast.

Wczesnym rankiem obudziła się z uczuciem, że nie jest w pomieszczeniu sama. Przestraszona rozejrzała się wokół. W drzwiach stał Wasyl. Wyglądało na to, że od dawna trzyma tam straż. Myślami krążył gdzieś daleko, a w oczach odbijała się udręka.

Lisa popatrzyła na niego pytająco.

– Och, gdybym wiedział, że żyjesz! – wyszeptał. – Sądziłem, że umarłaś – dodał i bez dalszych wyjaśnień odwrócił się i wyszedł.

Lisa i Natasza założyły szerokie kozackie spodnie, wygodne do jazdy konnej, i długie buty. Lisa dostała czerwoną rubaszkę, która była na nią o wiele za obszerna, ale przewiązała ją jasnoniebieskim paskiem z jedwabiu. Przydzielono konie. Lisie trafił się poczciwy stary wałach, który sam wybierał drogę, nie zważając na jej nieudolne polecenia.

Gotowi do drogi, żegnali się z Kozakami w obozowisku. Dima podjechał do Lisy.

– Wasia prosił, bym cię pozdrowił i przykazał, żebyś trzymała się Fiedii, który jest osobiście odpowiedzialny za twe bezpieczeństwo.

Lisa skinęła głową i poprosiła, by powiedział jej, gdzie jest teraz Wasia.

– Osłania nas. Wprawdzie nie widać go stąd, ale jest w pobliżu. Mimo to uważaj na siebie! Wasia nalegał, bym ci o tym przypomniał.

Spokojnie pokiwała głową. Nikt nie powiedział jej, gdzie znajduje się kwatera atamana i jak daleka czeka ich wyprawa. Sama nie pytała, bo nadal potwornie bolało ją gardło i wypowiedzenie każdego słowa kosztowało niemało wysiłku.

Niechętnie znów ruszała w drogę, ale rozumiała, że to konieczne. Najważniejsze, że znalazła się w końcu wśród przyjaciół, a w każdym razie wśród ludzi, którzy jej sprzyjali. Po tylu latach niewoli i samotności.

Komendant położył rękę na jej siodle i rzekł:

– Im szybciej stąd wyjedziecie, tym lepiej. Ten obóz to nasz słaby punkt i póki tu jesteś, grozi ci wielkie niebezpieczeństwo. Kiedy spałaś, Wasia trzymał wartę przed izbą, bo baliśmy się zostawić cię samą. Chyba rozumiesz, jakie zagrożenie stanowisz dla Tatarów?

Popatrzyła na niego, jakby nie pojmowała, o czym mówi.

– Będą próbowali cię pojmać, byś w czasie tortur wyśpiewała wszystko, co wiesz o planach wojennych sułtana, albo po prostu zabiją cię.

Lisa posłała drżący uśmiech komendantowi i ruszyła wraz z eskortą w drogę.

Wkrótce niewielkie miasteczko znikło im z oczu. Lisa jechała obok Nataszy, przed nimi barczysty Kola, a z tyłu trzej młodzi Kozacy. Wasi nie dostrzegła, ale wiedziała, że znajduje się gdzieś z przodu.

Wjechali na teren nieco bardziej pofałdowany, zbliżali się do jakiejś rzeki. Nie znali dobrze tych traktów i nie wiedzieli, którędy uda im się przeprawić na drugi brzeg.

Z tyłu doszedł ich radosny śpiew Dimy. Miał głos tak piękny i czysty, że przyjemnie było go słuchać. Lisie podobały się jego piosenki, chociaż często improwizował słowa.

– Tak się cieszę, że chciałaś, bym jechała z wami – odezwała się Natasza. – Nareszcie trafiła mi się okazja.

Lisa popatrzyła na nią ze zdziwieniem, a wtedy młoda Kozaczka nachyliła się i szepnęła jej do ucha:

– Wołodia.

Lisę zaskoczyło wyznanie towarzyszki. Ten poważny, trochę ponury Wołodia nie wydawał się być w typie Nataszy.

– Ale to beznadziejny przypadek – ciągnęła dziewczyna. – On chce wziąć za żonę cnotliwą pannę, która siedziałaby w chacie ze spuszczonymi skromnie oczyma i szyła ubranka dla dzieci.

Poklepała konia i zaśmiała się beztrosko, ruszając pędem, a jej ciemne warkocze zatańczyły w powietrza

Bez trudu opanowała wierzchowca i wróciła na wyznaczone miejsce.

Naraz zgasła radość na jej twarzy.

– Kiedyś już miałam szansę – westchnęła z żalem. – ale nie wiedziałam, jak powinnam się zachować. Nie potrafiłam się opanować. Byłam taka szczęśliwa, że rzuciłam mu się na szyję. Przeraził się mojej spontaniczności i krzyknął, że idę do łóżka z każdym, kto tylko na mnie spojrzy. – Na moment się zafrasowała, ale zaraz dorzuciła ze śmiechem: – Nie powiem, że mi się to nigdy nie zdarzyło. Co zrobić, nie mam szans u Wołodii, ale to może lepiej dla niego!

Śmiałe zwierzenia Nataszy cokolwiek zaszokowały Lisę. Uśmiechała się jednak, patrząc na tę ognistą, tak pełną życia dziewczynę. Pytającym gestem wskazała na pozostałych mężczyzn.

– Nie – pokiwała głową Natasza. – Kola to stateczny żonaty mężczyzna, Fiedia jest zbyt słabowity i zbyt romantyczny jak na mój gust, a Dima… No, cóż, grzech młodości. Było, minęło.

Lisa wskazała ręką przed siebie.

– Wasia? Cos ty? Przecież to mój brat!

Rzeczywiście, powinna się tego domyślić. Może z wyglądu nie byli do siebie tak bardzo podobni, ale mieli identyczne nastawienie do życia: otwarci i nienasyceni, bezlitośni wobec siebie i innych.

Lisa przypomniała sobie zagadkowe słowa Wasi, które wypowiedział, gdy się zbudziła.

– Czy on jest żonaty?

– Co mówisz?

Powtórzyła swe pytanie ledwie słyszalnie.

Natasza roześmiała się dźwięcznie.

– Wasia, żonaty? Nie, no wiesz co! Żadnej kobiecie nie okazał takiego szacunku! A poza tym on nie może się ożenić!

Pytające spojrzenie Lisy zachęciło ją do dalszych wyjaśnień.

– Cóż, Wasia wiele ma na sumieniu – rzekła z westchnieniem. – Właściwie nie znam go tak dobrze, ponieważ urodziłam się już nad Donem, dokąd przenieśli się nasi rodzice. Wasia zaś został nad Dnieprem. Ale byłam przerażona, kiedy go tu spotkałam. Ma na twarzy wypisane okrucieństwo. Poza tym słyszałam to i owo…

Lisa podniosła rękę, jakby chciała powstrzymać Nataszę przed dalszymi wynurzeniami.

– Dobrze, oszczędzę ci tych opowieści. Nie nadają się dla grzecznych dzieci. Wydaje mi się, że on po prostu ma nie po kolei w głowie – dodała i roześmiała się znowu.

Ileż radości było w tej dziewczynie!

– Ale jeśli chcesz się dowiedzieć więcej o Wasi, to zapytaj Dimy. To jedyny normalny człowiek, z którym przestaje mój brat. Bo tej jego watahy nie liczę. Wasia z nimi w ogóle nie rozmawia, on… nie, to okropne towarzystwo!

Lisa przyznała jej rację. Ciekawiło ją, dlaczego Wasyl nie może się ożenić, ale jak o to zapytać? Natasza zaś mówiła dalej, już z większą powagą:

– Gadają, że Wasyl ma powody, by tak postępować, ale sama nie wiem, co o tym myśleć. Prawdą jest, że w ostatnich latach nic go nie cieszyło. Czasem rozlega się jego śmiech, ale nie ma w nim odrobiny wesołości. Czegokolwiek się podejmie, robi to z desperacją, nie wiem, czy rozumiesz, o co mi chodzi.

Znów Lisa musiała ograniczyć się jedynie do skinienia głową.

– Inna rzecz, że nikt go nie widział w takim stanie, jak wtedy kiedy ciebie zobaczył. Jakby zrzucił z twarzy maskę okrutnika, jaką nosi na co dzień.

Czy rzeczywiście to tylko maska? – zastanawiała się Lisa. Może naprawdę jest tak bezwzględny i nieludzki, jak chcą go widzieć inni?

Kłujące suche gałęzie uderzały dziewczęta po twarzach. Za nimi ciągnął się step, rozległy niczym bezmiar oceanu. Tu wyżej roślinność trwała wbrew wszelkim prawom natury. Spod końskich kopyt uciekały spłoszone drobne zwierzęta. Koń Lisy spokojnie omijał gęste chaszcze i strome wzniesienia. Dziewczyna zdołała się zorientować, że podążają na wschód. Napawało ją to radością, choć przecież od szwedzkiej kolonii dzieliło ich jeszcze wiele dni drogi. Zapewne zresztą tak daleko nie dotrą.

Dała znak Nataszy, że chciałaby porozmawiać z Dimą, i Kozaczka natychmiast zawołała młodego śpiewaka.

– Dotrzymaj Lisie towarzystwa przez chwilę. Przypuszczam, że chce cię spytać o mojego kochanego braciszka.

Dima popatrzył na Lisę z uśmiechem. Byli chyba w tym samym wieku. Nosił szmaragdowozieloną rubaszkę, a na domrze, którą przewiesił przez plecy, powiewały różnokolorowe wstążeczki.

Fryzurę miał podobną jak większość Kozaków. Wyglądało to tak, jakby ktoś nałożył na głowę miskę i obciął włosy wzdłuż jej brzegu. Jego włosy były bardzo gęste i, co nieczęsto spotyka się wśród Kozaków, dość jasne. Wystające kości policzkowe czyniły twarz jakby szerszą, osadzone głęboko oczy spoglądały pogodnie, zaś usta były szerokie i szczere.

– Co chcesz wiedzieć, Lisico? – zapytał.

Lisa ściągnęła usta, powinna się była domyślić, że Dima nie powstrzyma się od żartów. Tak wiele rada by usłyszeć o Wasi, ale nie znała dobrze Dimy i nie chciała wypytywać zbyt obcesowo. Poza tym musiała pamiętać o tym, co było dla niej najważniejsze: nie nadwerężać gardła.

– Dlaczego nie jedzie razem z nami? – wyszeptała z trudem.

– Ktoś musi kontrolować trasę.

Lisa jednak zorientowała się, że Dima kłamie, i potrząsnęła głową.

– Unika mnie – szepnęła, a Kozak zrozumiał, że bardzo ją to boli.

– No, cóż – rzekł przygaszony i pochylił się do przodu. – Jeśli chcesz, to ci powiem. Wasyl niczego nie robi na niby, Liso. Nie czas ani pora, by oceniać jego postępowanie, ale co nieco mógłbym na ten temat powiedzieć. Cokolwiek przedsięweźmie, wkłada w to całą duszę, tak jak Kozacy z Zaporoża mają w zwyczaju. Jedyna różnica między nim a innymi polega na tym, że on to robi z większą determinacją. Jeśli walczy, to na śmierć i życie. Kiedy się rozzłości, to biada temu, kto go do tego stanu doprowadził. Nigdy nie nauczył się panować nad swymi emocjami. Płacze, kiedy jest nieszczęśliwy, no, a gdy się weseli – co prawda od dawna już nikt go takim nie oglądał – potrafi tańczyć przez całą noc. Widziałaś kiedyś tańczących Kozaków? Wasyl nie ma sobie równych. Ale od wielu lat już tego nie robi.

Dima zamilkł, a Lisa zastanawiała się, co powie dalej.

– Rozmawiałem z nim dziś rano – ciągnął powoli. – Pilnował ciebie od chwili, kiedy zasnęłaś, aż do rana, ale nie chciał, byś się o tym dowiedziała. Powiedział mi: „Dima, Lisa nie będzie musiała mnie oglądać. To Fiedia jest za nią odpowiedzialny. Ona ma taką piękną, wrażliwą duszę. Ale proszę cię, miej na nią oko w moim imieniu. Patrzyłem na nią, Dima. Skóra na jej ramionach przypomina alabaster. Stopy ma takie drobne i delikatne, a oczy… sam widziałeś. Niewinne jak u dziecka. Nie wolno jej zbrukać. Ani tobie, ani nikomu, a przede wszystkim mnie”. On uważa, że nawet jego obecność może zniszczyć w tobie piękno.

– Niemądry – szepnęła, wzdychając.

– Rozumiem go – rzekł Dima. – Niewiele wiesz o Wasi i najlepiej będzie, jeśli pozostaniesz w nieświadomości.

Dojechali do miejsca, gdzie czekał na nich Wasyl, który najwyraźniej unikał wzroku Lisy.

– Będziemy musieli przeprawić się w tym miejscu – usiłował przekrzyczeć szum rzeki. – Sprawdziłem, dalej w górę rzeki nie ma jak się przedostać na drugą stronę.

– Tutaj? – zdziwił się Fiedia. – Przecież to tuż przed porohem!

– No to znajdź lepsze miejsce!

Fiedia ustąpił, kiedy zorientował się, iż niegdyś był tu bród.

Lisa czuła się dotknięta tym, że Wasia zamierza trzymać się od niej z daleka. Patrzyła na niego z bólem w sercu, gdy kierował swego konia w wartki nurt rzeki. Jaki on przystojny, pomyślała, barczysty, wąski w biodrach, długonogi. Ciemne włosy błyszczały w promieniach słońca, a silne śniade dłonie obejmowały końską szyję.

Ogarnęła ją przemożna tęsknota za przyjacielem z dzieciństwa, za poczuciem wspólnoty, jaka ich łączyła aż do tego pamiętnego wieczoru nad Dnieprem, kiedy wszystko się zmieniło.

Lisa spojrzała raz jeszcze na mężczyznę, który usiłował przeprowadzić przez rwącą wodę spłoszonego konia, i nagle na wspomnienie tego, co uczynił tamtego wieczoru, jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Szybko odwróciła wzrok, przerażona tym nowym doznaniem.

Wasia obejrzał się i krzyknął do Koli:

– Nikołaj, prowadź konia Lisy, tu jest bezpiecznie.

Poczekali, aż Wasyl dotrze na drugi brzeg, i wtedy Kola poprowadził do wody konia Lisy. Dziewczyna siedziała sztywno w siodle i zdenerwowana patrzyła na kopyta ślizgające się na kamieniach. Niedaleko z hukiem spadała woda. Kola przeprawiał się bliżej porohu, ale konia Lisy prowadził pewnie.

Byli już prawie na drugim brzegu, kiedy wałach nagle poderwał się i przenikliwie zarżał. Rzucił się w bok tak gwałtownie, że koń Koli zachwiał się i porwał go gwałtowny prąd. Kola wpadł do wody, ale nie wypuścił z rąk uprzęży wierzchowca Lisy, który przerażony do szaleństwa rzucił się do brzegu.

W tej samej chwili Wasyl wskoczył do wody i podtrzymał dziewczynę, która omal nie spadła, a potem podał rękę przemoczonemu Koli. Nie oglądając się za siebie wyjechał na pobliskie wzniesienie.

Lisa z trudem łapała powietrze.

– Co z koniem? – jęknęła.

Koń Nikołaja stał spłoszony na niewielkiej mieliźnie tuż przy porohu.

– Ten koń był moim najlepszym przyjacielem – rzekł Kola poruszony i zaklął.

Tymczasem nadjechali pozostali.

– Szkoda – odezwał się Fiedia. – To było ładne zwierzę.

Lisa patrzyła na nich wstrząśnięta i potrząsnęła głową.

– Nie ma innego wyjścia, trzeba będzie go zostawić – stwierdził Wołodia. – Nie damy rady go stamtąd wydostać. Szkoda, że nie mamy strzelby.

– Nie – protestowała zrozpaczona Lisa. – Nie, nie!

Ile czasu będzie ten piękny gniady ogier stał na piaszczystej wysepce? Kilka dni, może tygodni, nim umrze z głodu lub porwie go nurt…

Lisa miotała się bezradnie wzdłuż brzegu. Fiedia daremnie błagał ją, by się uspokoiła, a Natasza potrząsała głową z ubolewaniem. Lisa podbiegła do Dimy i z płaczem zaczęła odplątywać grubą linkę, która wisiała przy jego siodle.

– Jesteś szalona – powiedział Dima. – To nam się nie uda. Nie możemy podejść tak blisko porohu.

Ale Lisa go nie słuchała. Udało się jej odczepić linkę i drżącymi rękami zawiązała sobie w pasie jeden jej koniec. Kola zagryzł wargi i patrzył bezradnie to na dziewczynę, to na konia. Niczego bardziej nie pragnął, jak uratować swego wiernego przyjaciela, nie pojmował tylko, w jaki sposób to zrobić.

– Lisa, nie wolno ci – próbowała przekonać ją Natasza. – Wiesz dobrze, że nie jestem tchórzem, ale w życiu nie odważyłabym się na coś podobnego. Nie pozwolę ci na to!

Lisa zaszlochała, aż ból gardła stał się nie do zniesienia.

– Ale koń – szeptała i próbowała się uwolnić od Dimy i Wołodii, którzy ją powstrzymywali.

Wasia obserwował całe zajście z daleka. W pewnym momencie zeskoczył z siodła i zbiegł do nich na dół.

– Co się tak gapicie? – ryknął. – Nie widzicie, ile to dla niej znaczy? Poza tym ma rację. Sądziłem, że konia porwał nurt, tylko dlatego nie oglądałem się za nim.

– Ostatecznie nie musisz zajmować się szczegółami. Twoim zadaniem jest czuwać nad naszym bezpieczeństwem – skwitował Fiedia.

Wasyl nie odpowiedział, rozsupłał linkę, którą Lisa zdążyła zawiązać sobie w pasie, i owinął się nią sam.

– Mogliście się chociaż upewnić, czy dziewczyna odpowiednio związała węzeł – rzucił zdenerwowany. – Chodź, Liso, spróbujemy uratować to biedne zwierzę…

– Dziękuję. Bardzo ci dziękuję, Wasia.

Popatrzył na nią z pobłażliwym uśmiechem i tylko pokiwał głową.

Kola wreszcie pojął, o co chodzi, i szybko omotał drugim końcem linki gruby pień drzewa. Lisa zaparła się nogą o spory głaz i powoli popuszczała linkę, w miarę jak Wasia wchodził coraz dalej, gdzie prąd był bardzo silny i aż roiło się od wirów.

Teraz włączyła się reszta. Wasia szczęśliwie dotarł na mieliznę, chociaż masy wody uderzały w niego wściekle. Trudniej było wyprowadzić konia na brzeg. Lisa widziała z daleka, że Wasia stara się uspokoić przerażone zwierzę. W pewnym momencie odwrócił się i pomachał jej ręką. Potem uwolnił się od linki i obwiązał nią konia. Teraz całkowicie zdany był na łaskę i niełaskę żywiołu. Lisa zamarła, przerażona.

Wasia ostrożnie chwycił za siodło i błyskawicznie dosiadł konia. Ogier zarżał, przestraszony, i zaczął wierzgać. Wasia dał znak towarzyszom, by zaczynali.

Lisa wolała nie patrzeć. Słyszała tylko ostrzegawcze krzyki pozostałych, którzy powoli wybierali linę. Automatycznie przyłączyła się do nich. Opór był potworny, chwilami miała wrażenie, że wyrwie jej ramiona. Czuła, że konia wyciągają, ale co z Wasią? Czy nadal siedzi w siodle?

Ale Kozak, jak zwykło się mówić, rodzi się na końskim grzbiecie. Usłyszała, że Wasia woła:

– Dawaj! Dawaj!

Odważyła się otworzyć oczy.

Byli już blisko brzegu, a koń, poczuwszy grunt pod kopytami, wsparł wysiłek ludzi. Lisa podała dłoń Wasylowi, właściwie całkiem niepotrzebnie, ale on chwycił ją, żeby podkreślić, jak cenna była jej pomoc.

– Och! – krzyczała radośnie Natasza. – Widzieliście? Ten grymas na twarzy Wasi przypominał nieco uśmiech! Trochę sztuczny, ale, Wasia… gdybyś trochę poćwiczył?

Natarł na siostrę ze złością, na szczęście zdołała w ostatniej chwili uskoczyć.

Kola, wzruszony do łez, poklepywał przestraszonego gniadosza.

– Pomyślcie, mógłby tam nadal stać, biedaczysko, nawet do naszego powrotu!

– Kuleje – odezwał się Wasia.

– To nic poważnego – rzekł Kola, obejrzawszy dokładnie nogę konia. – Ale…

Wyglądał na zmartwionego.

– Nie możesz na nim jechać – stwierdził Fiedia.

– Poza tym jesteś cały przemoczony – poparł go Wołodia. – Powinieneś wracać do obozu. My tu sobie poradzimy.

– Wasia, co ty na to?

– Myślę, że mają rację. Koń musi odpocząć.

– Dobrze, w takim razie poddaję się.

Poczekali, aż bezpiecznie przeprawi się na drugi brzeg. Jeszcze tylko pomachał na pożegnanie i ruszył do obozu.

Pozostali zaś w milczeniu udali się w dalszą drogę. Przygnębiło ich, że tak szybko musieli się rozstać z towarzyszem.

– Władimir, przejmujesz dowództwo – polecił Wasia Wołodii i już zamierzał pojechać naprzód, gdy zatrzymało go błagalne spojrzenie Lisy.

– Czego chcesz? – spytał krótko.

– Jesteś mokry – szepnęła.

– Słońce jeszcze trochę dziś pogrzeje. Raz dwa wyschnę. Czy to wszystko?

– Nie. – Dziewczyna rozejrzała się wokół i popędziła konia, chcąc wyprzedzić innych. Wasyl odchylił gałęzie, by nie uderzyły jej w twarz. – Wasia… Jak to się stało, że mój koń nagle… – zamilkła.

– Myślałem właśnie o tym samym – odrzekł. – Może coś uderzyło go w zad? Za tobą jechała cała reszta.

– Uważasz więc, że ktoś celowo… chciał mnie zepchnąć w nurt rzeki?

Wasia zacisnął zęby.

– Jeśli to prawda, to znaczy, że zabraliśmy ze sobą szpiega tatarskiego. Ale to niemożliwe! Fiedia, Natasza, Dima, Wołodia… Nie! Koń prawdopodobnie nadepnął na kamień i dlatego się spłoszył, a może ukąsił go jakiś owad?

Jaki ten Wasyl męski, pomyślała. Bujne czarne włosy niczym rama okalały wyrażającą zdecydowanie twarz. Miał czarne gęste rzęsy, na policzkach rysowały się głębokie bruzdy, schodzące aż do kącików zmysłowych ust. Co za silna osobowość!

– Wasia…

– Tak!

– Ja się boję! Czy musisz jechać tak daleko od nas?

Roześmiał się gorzko.

– Myślałem, że zdążyłaś mnie już rozpoznać. Złego Czarodzieja Mściciela, nieśmiertelnego, bo pozbawionego serca. Czy nikt ci nie opowiedział, jaki jestem okrutny? Uwierz mi, Liso, nie jestem właściwym kandydatem na twego Anioła Stróża.

Kiedy smutno westchnęła, dodał pośpiesznie:

– Z nimi jesteś bezpieczna, ale na wszelki wypadek nie zostawaj nigdy tylko z jedną osobą. Staraj się, by towarzyszyły ci przynajmniej dwie!

Загрузка...