ROZDZIAŁ X

– Wasyl – szepnęła nieśmiało. – Tak niewiele wiem, boję się. Zrozum.

Wyprostował się z lekkim westchnieniem.

– Zgłodniałaś, najdroższa? – spytał.

– Jeszcze nie, a ty?

– Też nie. Liso, byłbym rad, gdybyś pozwoliła mi opowiedzieć trochę o sobie. Usłyszysz o mnie wiele złego, chcę cię na to przygotować.

Ułożyli się wygodnie w trawie z rękami pod głową, wpatrzeni w błękitne niebo. Wasia zaczął mówić, zrazu niepewnie, potem coraz śmielej. Starał się jej oszczędzić najbardziej drastycznych szczegółów, ale Lisa domyśliła się wszystkiego. Jedyne, co mogło go częściowo wytłumaczyć, to fakt, że działał pod wpływem alkoholu.

– Powiedz, czy ty musisz pić? Potrafiłbyś z tym skończyć?

– Tak. Piłem, żeby o tobie zapomnieć, i pewnie dlatego też wpadałem w taką furię. Ale teraz z tym koniec, i to wcale nie dlatego, że chcę cokolwiek na tobie wymusić.

– Dziękuję.

Wstała, bosa, odziana tylko w cienką rubaszkę, i podeszła do brzegu. Odetchnęła głęboko świeżym morskim powietrzem. Czuła, jak fala omywa jej stopy.

Kiedy myślała o tych niewinnych ludziach, którym Wasia zadał tyle bólu i cierpienia, o grabieżach, w których uczestniczył, o niepotrzebnym okrucieństwie, to jakby ktoś dźgał ją nożem w samo serce.

Wiedziała, że ani Kozacy, ani Tatarzy nie są aniołami, że niszczą i mordują, tu jednak chodziło o Wasię, miłość i tęsknotę jej życia.

Usłyszała, jego ostrzegawczy głos:

– Nie stój tak na brzegu, mogą cię dojrzeć ze skał.

Krokiem lunatyka wróciła na miejsce obok niego i położyła się w trawie.

– Pojmujesz, jak beznadziejna jest nasza egzystencja? – spytała zmęczona. – Ciebie otacza ludzka nienawiść, ja zaś zupełnie pozbawiona jestem korzeni. Czy ktoś w osadzie szwedzkiej w ogóle się o mnie martwi? Nie należę do nich. Ścigają nas Tatarzy, a my…

– Mamy siebie – rzekł cicho, ale ona potrząsnęła głową.

– Nie na takich warunkach. Świat nie zaakceptuje naszej miłości. Nawet religia nas nie łączy. Ja należę do kościoła luterańskiego, na dodatek przez cztery lata Tatarka usiłowała uczynić ze mnie muzułmankę. A ty? Zapewne jesteś grekokatolikiem?

– Byłem – odparł z goryczą. – Teraz jestem nikim.

Lisa przymknęła oczy. Pojęła, że jego wizyta w cerkwi na nic się nie zdała, i choć domyślała się tego wcześniej, to jednak z trudem przełknęła gorzką prawdę.

Ponieważ milczała, Wasia dodał:

– Istnieje nikła szansa, bym mógł na powrót zostać włączony do cerkwi. Jeśli jakaś osoba o dużym autorytecie poświadczy, że żałuję i pragnę się poprawić, wówczas moja sprawa zostanie rozpatrzona. Ale to może potrwać lata.

Lisa pochyliła głowę.

– Jaka straszna samotność bije z twych słów, Wasylu. Samotność i opuszczenie – szepnęła poruszona.

– Liso, przyrzekłem sobie, że już nigdy więcej nie popełnię niecnego czynu. Pojmujesz to?

– Gdybym nie była tego pewna, już dawno wskoczyłabym do morza i płynęła tak długo, aż zbrakłoby mi sił.

Tłumione cierpienie w jej głosie sprawiło mu ból, ale i wznieciło iskierkę nadziei.

– Wasylu, jaką mamy szansę ujść stąd z życiem? – spytała głucho.

– Szczerze mówiąc, nie wiem – odpowiedział, potwierdzając tym samym jej najbardziej pesymistyczne przewidywania.

– Jutro możemy już nie żyć – rzekła w zamyśleniu.

Odwrócił się do niej gwałtownie.

– Liso, nie mogę ci nic ofiarować. Nic prócz niebezpieczeństwa, niepewności, wstydu i hańby. Mój kościół nie udzieli nam sakramentu małżeństwa. Chcę jednak, byś wiedziała, że należymy do siebie, ty i ja. Jesteś moja, tak jak i ja jestem twój, ciałem i duszą. Świat tego nie zaakceptuje, ale my tworzymy jedność. Nie jestem w stanie zapewnić ci ceremonii kościelnej, ale mogę pogańską.

Lisa patrzyła szeroko rozwartymi oczami, jak ostrym nożem nacina lekko skórę na jej nadgarstku, a potem to samo czyni ze swoją ręką. Gdy położył swą dłoń na jej dłoni, ich krew się zmieszała.

– Tak – oznajmił krótko. – Nie obawiaj się. To nic nie zmieni między nami, nie będę ci się narzucał. Wiem, że wolałabyś ślub kościelny i Boże błogosławieństwo. Chciałem tylko, byś zrozumiała, że mam poważne zamiary.

Lisa patrzyła na strużkę-krwi spływającą po jej ręce aż do łokcia i poczuła, że ściska ją w gardle. Przełykała ślinę, by się nie rozpłakać, ale Wasia dostrzegł jej wzruszenie i twarz mu się ściągnęła, jakby i on z trudem powstrzymywał łzy.

– Spróbuj zasnąć, Liso – powiedział z czułością. – Nie spaliśmy wiele ostatniej nocy, a musimy nabrać sił. Będą nam potrzebne.


Lisa obudziła się, przestraszona. Było ciemno, leżała w trawie. Niedaleko spał Wasyl.

Nasłuchiwała.

Znów ten sam dźwięk, który ją zbudził. Bezgłośnie podczołgała się do ukochanego.

– Wasia! – szepnęła. – Ktoś jest na wyspie.

Zbudził się i odszukał jej rękę. Przez chwilę leżeli nieruchomo wsłuchani w cichy plusk fal uderzających o kamienie i głosy zwierząt na lądzie.

– Tam! Słyszysz? – powiedziała mu do ucha.

Wasia powoli wstał i skierował się na środek wyspy. Jego postać pochłonął mrok.

Nie musiała go upominać, by był ostrożny. Wasia miał czujność we krwi, był dzieckiem natury.

Leżała, a serce jej łomotało. Nagłe poruszenie na wyspie przerwało ciszę, zatrzepotały skrzydła spłoszonego ptactwa. Odetchnęła z ulgą.

Wrócił Wasia i położył się blisko niej.

– To tylko ptaki – uśmiechnął się. – Ale na brzegu nadal słychać głosy ludzi i rżenie koni. Musimy więc czekać. Zimno ci?

Nie zaprzeczyła.

– Ale ty jesteś taki ciepły.

– W takim razie jakoś będziesz musiała znieść moją bliskość.

– Czuję się bezpieczna przy tobie – rzekła z ufnością.

Wasyl przyciągnął ją do siebie,

– Nigdy nie zapomniałem twej dobroci, Liso. To wspomnienie było dla mnie niczym promyk słońca w zimnym świecie. A teraz znów cię spotkałem. Ach, Liso, jestem taki szczęśliwy.

– Czyżbyś naprawdę mnie potrzebował? – spytała z niedowierzaniem.

– Chętnie poświęcę swe nędzne życie, by ocalić twoje.

– Wiesz dobrze, że życie bez ciebie nie ma dla mnie żadnej wartości. Och, Wasia, jak dobrze, że znów jestem wolna, że jestem z tobą. Że rozwiały się lęki z przeszłości Czuję się tak, jakbym nigdy nie przeżyła tych gorzkich, samotnych lat.

Wasia oparł głowę na jej ramieniu i lekko dotknął wargami jej szyi.

Był taki ciepły, grzał jej ciało w chłodną noc.

– Spróbuj zasnąć, Liso – poprosił niewyraźnie.

– Uhm – mruczała. – Tak mi dobrze, byłam całkiem przemarznięta. Twoje dłonie są takie gorące.

Odwróciła sennie głowę. Delikatnie gładziła bliznę na jego boku.

– Liso, przestań!

– Dlaczego?

– Bo nie zdołam dotrzymać obietnicy.

– Jakiej obietnicy? – spytała, jakby nie rozumiejąc.

– Że cię nie pocałuję.

– Nie rób tego – szepnęła prosząco. – Odsuń się.

Ale i ona poddała się nastrojowi chwili. Była jak zaczarowana. Z drżeniem gładziła jego twarz, a wargami dotykała skroni, wychudzonych policzków, szyi. Tylko nie ust.

– Jutro możemy już nie żyć – rzekła cicho.

Wasyl przygarnął ją mocniej. Przestraszona usiłowała wysunąć się z jego objęć. Przez krótką chwilę zastygli w bezruchu. Pochylił się nad nią, a ona zajrzała mu głęboko w oczy, w których czaił się lęk, że może przerazić ukochaną. Dłonie objęły ją mocniej.

– Nie, Wasia, nie – wzdychała cicho.

Ale tym razem nie zdołała go powstrzymać. Jego twarz znalazła się tuż przy jej twarzy, poczuła bijący od niego żar i drżenie ciała. Przymknęła oczy.

Wtedy ją pocałował. Długo tłumiona namiętność wybuchła z siłą, która ją oszołomiła. Przylgnął wargami do jej ust, tłumiąc wszelkie słowa protestu. Lisa zanurzyła dłonie w jego włosach i przygarnęła mocno, jakby w obawie, że mogłaby go stracić. Ale on tulił ją i pieścił, pragnąc ochronić przed zimnym i nieprzyjaznym światem.

Wreszcie oderwał się od jej ust i błądził wargami po szyi.

Lisa dała się porwać fali uniesienia, która ją przeraziła, ale też obudziła najskrytsze tęsknoty.

– Wasyl, boję się – szepnęła. – Osada szwedzka. Obiecałeś…

Niecierpliwe dłonie sunęły w górę, gładziły jej twarz. Popatrzył w pociemniałe teraz, zasnute mgłą oczy dziewczyny.

– Nie lękaj się! – powiedział. – Nie uczynię ci nic złego. Dotrzymam słowa. Chcę cię tylko całować.

Lisa westchnęła i już przestała się bronić. Jego usta były takie gorące!

– Ta baśń mija się z prawdą – wyrzekła nagle.

– Dlaczego?

– Wielu dzielnych książąt pragnęło uratować Wasylissę. Ale ona nie chciała odejść z zamku Mściciela.

– Dlaczego?

– Ponieważ pokochała złego czarodzieja, który tak naprawdę wcale nie był zły.

– Skąd wiesz?

– Kocham cię, Wasylu.

Milczał, a serce wypełniało mu bezgraniczne szczęście. Potem oparł czoło o jej policzek i wyszeptał:

– Liso, najdroższa, moja ukochana!

Wasylissa z drżeniem, ale i bezmierną czułością przyjęła całą miłość Czarodzieja.


Wasia spał w jej ramionach. Leżała nieruchomo, wpatrując się w granatowe niebo. Na Dagø firmament niebieski wyglądał inaczej. Niektóre gwiazdozbiory wprawdzie widoczne były i tu, ale jakby w innym miejscu.

Z dala od swych rodzinnych stron, z człowiekiem innej narodowości u boku, leży wsłuchana w odwieczny szum fal.

Wasyl nie odezwał się słowem, zapadł w głęboki sen.

Czy teraz ją porzuci?

Dotknęła czarnych, gęstych włosów.

– Wasyl, zaczyna świtać, ucichło na skałach. Nie możemy czekać do brzasku.

Przeciągnął się i wstał.

– Ubierz się, ale nie zakładaj butów, ja je wezmę.

W milczeniu wykonywała jego polecenia. Rzuciła mu nieśmiałe spojrzenie, ale on nie zwracał na nią uwagi.

– To okropne, że znów musimy się zamoczyć – odezwała się z wymuszoną obojętnością. – Poza tym taka jestem głodna.

– Cierpliwości – rzekł z napięciem w głosie. – Chodź. Nie musimy płynąć pod powierzchnią, ale poruszaj się ostrożnie.

W milczeniu weszli do wody, która wydawała się cieplejsza od powietrza. Lisa płynęła za Wasią, a jej serce przepełniał lęk, co też ukochany o niej myśli. Gdyby choć spojrzał na nią, uśmiechnął się albo dał jakiś znak, że nadal coś dla niego znaczy.

Nie potrafiła nawet płakać, czuła w sobie jedynie przeraźliwą pustkę.

Płynęli wzdłuż skał na wschód, aż dotarli do plaży. Wydostali się na ląd. Lisa była taka zmęczona, że z trudem trzymała się na nogach.

– Wkładaj buty! I szybko biegniemy, żebyś nie zmarzła!

– Dokąd idziemy?

– Czy nie wybieraliśmy się do Chersonia, do kwatery atamana?

– Tak – rzekła Lisa przygaszona.

– Jesteśmy niedaleko. Pospiesz się.

Podał jej rękę, a ona chwyciła ją i podążyła za nim, milcząca i smutna.

Może powinnam być wdzięczna, że nie pozostawił mnie na pastwę losu? myślała. Ale gorzej już nie mógł mnie potraktować.

Dotarli do chutoru, w którym spędzili poprzednią noc. Przez całą dobę nie zbliżyli się nawet o metr do Chersonia.

Było już jasno. Z jakiejś bramy doleciał ich cudowny zapach świeżo upieczonego chleba.

– Poczekaj tu – poprosił Wasia. Wrócił po chwili z bochenkiem chleba, który podzielił na pół. Posilając się, ruszyli przez ciche uliczki.

– Podjadłaś trochę? – spytał.

– Tak. Czy idziemy w stronę stajni?

– Zgadłaś.

– Myślisz, że Dymitr…

– Właśnie to chcę sprawdzić.

Zobaczyli swoje konie oraz Dimy, który spał w sianie. Lisa odetchnęła z ulgą.

Wasyl ujął ją za rękę i pociągnął na bok, tam gdzie nikt nie mógł ich dostrzec.

– O co chodzi? – spytała przelękniona.

Oparł ją o drewnianą ścianę i stanął na odległość wyciągniętych ramion.

– Chcę cię o coś zapytać! – Jego ciemne oczy, na pozór napastliwe, kryły w sobie całkowitą bezbronność. – Liso, teraz już wiesz o mnie wszystko, wiesz, jaki jestem. Jeśli uda mi się znaleźć kogoś, kto za mnie poręczy, a wierzę gorąco, że tak się stanie, to czy nadal będziesz skłonna mnie poślubić?

– Nadal? Przecież nigdy mnie o to nie zapytałeś. Nigdy wprost!

– Sądziłem, że to już między nami ułożone. Przecież gdyby było inaczej, wszystko, co się wydarzyło, byłoby grzechem. Pogańska ceremonia zmieszania krwi to była tylko namiastka, ale…

Lisa wybuchnęła płaczem. I znów znalazła się w jego ramionach, w tych cudownych, silnych, a tak delikatnych ramionach.

– Dlaczego nie powiedziałeś mi tego wczoraj? Oszczędziłbyś mi lęku o to, że cię znów utracę.

– Ależ, najdroższa – rzekł wzruszony. – Tak bardzo mi nie ufasz? Wciąż pamiętasz o przestrogach, jakich ci udzielono? Cóż obchodzą nas inni ludzie, Liso? To prawda, zachowałem się jak nieokrzesany prostak, który nie rozumie kobiecej natury. Wybacz, nie zdążyłem ci tego powiedzieć w nocy. Wszystko wydarzyło się tak nagle. Ale czy uważasz, że postąpiliśmy niewłaściwie?

– Nie, wczoraj o tym nie myślałam w ten sposób. Właściwie się nad tym nie zastanawiałam. Straciliśmy panowanie nad sobą. Czemu jednak nie powiedziałeś mi tego potem? Albo dziś? Patrzyłeś na mnie chłodno i nieprzyjaźnie, jakbyś chciał, bym odeszła. Byłam taka zrozpaczona, bałam się, Wasylu.

Ucałował jej wilgotne włosy.

– Dziś rano byłem śmiertelnie przerażony, Liso. Nie wiedziałem, gdzie są Tatarzy, a musiałem za wszelką cenę wydostać cię stamtąd. Tylko to zaprzątało mój umysł. A poza tym chciało mi się jeść – wyznał z rozbrajającą szczerością. – A kiedy jestem głodny, nie potrafię myśleć o niczym innym – dodał z uśmiechem. – Wybacz, najdroższa. Kocham cię!

Lisa milczała. Szczęście po prostu odebrało jej mowę.

– Urządzimy wesele – ciągnął z zapałem Wasia. – Zaprosimy Nataszę, Wołodię i wszystkich. Zobaczysz, jak Zaporożcy świętują. Uroczystość trwa zwykle wiele dni przy muzyce i tańcach. Wino leje się strumieniami… Nie, Liso, nie obawiaj się, przyrzekam, że się nie upiję.

Nagle Lisę uderzyła pewna myśl.

– Wasia! Już wiem, kto może poręczyć za ciebie. Ależ jestem niemądra, że nie pomyślałam o tym wcześniej. Przecież i tak muszę jechać do osady szwedzkiej, żeby uzyskać błogosławieństwo z mojej parafii. Poproszę naszego pastora. On za ciebie poręczy.

Wasyl pobladł, jakby cała krew odpłynęła mu z twarzy.

– Mogę towarzyszyć ci w drodze do osady, ale dojadę tylko do obrzeży.

– Ale dlaczego, Wasyl… Chyba nie… Wasyl, co ty uczyniłeś?

Spuścił wzrok, nie mając odwagi popatrzeć jej w twarz.

– Ja… Podpaliłem plebanię.


Dymitr nie posiadał się z radości, widząc ich całych i zdrowych.

– Gdzie byliście? Kiedy zorientowałem się, że pojmali was Tatarzy, pogalopowałem co tchu, by ściągnąć kwaterujące w chutorze oddziały kozackie. Dotarliśmy na plażę i znaleźliśmy Tatarów, ale was tam nie było.

Lisa i Wasyl wymienili spojrzenia.

– To dlatego nie natknęliśmy się dzisiaj na nikogo – rzekł Wasia. – Mówisz, że znaleźliście Tatarów?

– Wycięliśmy ich w pień.

– Kiedy i gdzie?

– Wczoraj wieczorem. Ich obóz znajdował się niedaleko skał.

Zapadła cisza.

– To znaczy, że uciekliśmy w ostatniej chwili – szepnęła Lisa, blednąc.

– Musieliśmy twardo spać, skoro nic nie słyszeliśmy

– dodał Wasia. – Dima, skoro już i tak wstałeś, jedźmy do Chersonia. Lisa musi tam dotrzeć jak najprędzej.

Przebrali się w suchą odzież, którą mieli w jukach przytroczonych do siodeł, i dosiedli koni. Szybko dotarli na miejsce.

Adiutant zameldował ich przybycie.

– Dziewczyna? – usłyszeli donośny głos dowódcy. – Niemożliwe, to ona żyje? Doszły nas słuchy, że Tatarzy zmobilizowali wielkie siły, by ją pojmać, a to znaczy, że przynosi ważne wieści. Wezwij cały sztab i wprowadź tu tę trójkę Kozaków!

Wasyl uśmiechnął się i spojrzał znacząco na Lisę.

– Trójka Kozaków! Wchodź, Kiryłowa!

– Czy tak się będę nazywać? – szepnęła bez tchu.

– Jeśli nie masz nic przeciwko temu.

Ataman dowodzący wojskami kozackimi na Ukrainie popatrzył zdumiony na Lisę.

– Ależ… Czy to ten delikatny kwiatuszek poradził sobie z hordami Tatarów?

– Miałam dobrych pomocników – rzekła nieśmiało.

Oficerowie patrzyli na nią badawczo.

– Ubrana jesteś wprawdzie w szarawary i rubaszkę, ale chyba nie jesteś Kozaczką? – dziwił się ataman. – A już na pewno nie pochodzisz z Zaporoża. A ci pomocnicy rzeczywiście nie są najgorsi. Tego Kozaka dobrze znamy! Nie należy do tych, którzy odprawiają modły za wroga.

Ataman wyprosił z pomieszczenia niższych rangą oficerów. Pozostał tylko ścisły sztab. Wtedy zwrócił się do Lisy.

– No, gdzie są te dokumenty?

– Czy mogę prosić o papier i pióro? – odpowiedziała pytaniem.

– Dlaczego?

– Musiałam zniszczyć papiery. Ale wszystko dokładnie zapamiętałam.

– Zapewne były napisane po tatarsku.

– Owszem. Znam dobrze ten język, ale może lepiej od razu pisać po rosyjsku?

– Powiedz mi – rzekł ataman powoli. – Słyszę w twojej mowie obcy akcent. Z jakiego właściwie narodu się wywodzisz?

– Jestem Szwedką.

– Z tej osady na stepie?

– Tak.

– A więc twym ojczystym językiem jest szwedzki?

– Tak.

Mężczyźni popatrzyli po sobie.

– Trzy języki. O, to nie jest zwyczajna dziewczyna!

Lisa napotkała dumne spojrzenie Wasyla. Zrozumiała, że nie zmarnowała swego życia, i poczuła się nieopisanie szczęśliwa.


Mijały minuty, potem godziny, a oficerowie nie odrywali wzroku od szkiców sporządzonych przez Lisę. Wreszcie podnieśli głowy i popatrzyli po sobie wstrząśnięci. Ataman zwrócił się do Lisy:

– Przypuszczam, że zdajesz sobie sprawę, jaką przysługę oddałaś Jej Wysokości carycy Katarzynie – rzeki. – Gdyby te dokumenty dotarły do chana, losy wojny byłyby przesądzone. Wszyscy zostaniecie hojnie nagrodzeni przez carycę. Poza tym będziemy potrzebować cię, Liso Koppers, jako tłumacza.

Wasyl poruszył się, jakby chciał zaprotestować.

– Ciebie, Kiryłow, także – rzekł ataman. – Zostaniesz oficerem w kozackich oddziałach carskiego wojska strzegącego granic. Ale jest jeden warunek. Musisz powściągnąć nieco swój temperament.

Wasyl podziękował za awans i poprosił o rozmowę w cztery oczy z atamanem. Wyjaśnił, że pragnie omówić sprawę swego ślubu z Lisą.

Ataman patrzył zamyślony na niego i na dziewczynę.

– Udzielam zgody. Zazdroszczę ci, Kiryłow. Znajdę dla was odpowiednią kwaterę w Chersoniu. Skoro twoja przyszła żona ma być tłumaczem, muszę ją mieć pod ręką. Powodzenia! I jeszcze raz dziękuję wszystkim. Teraz, panowie, zechciejcie na chwilę zostawić nas samych! Muszę odbyć prywatną rozmowę z Kiryłowem.

Dima i Lisa czekali na schodach.

Popatrzył na nią badawczo.

– Bramy zamku zamknęły się za tobą na zawsze, jak widzę?

Zarumieniła się.

– Tak, Dima. Ale nawet nie wiesz, jak cudownie jest w środku. Wasyl jest wspaniałym człowiekiem.

– Wiem. Przeżył piekło z samym sobą. Bądź dla niego dobra!

– Nie musisz mnie o to prosić. Ale… skąd wiesz?

Dima roześmiał się serdecznie.

– Nie możecie oderwać oczu od siebie. Odnosicie się do siebie z ufnością i otwartością, jak ludzie, którzy naprawdę się miłują. Bardzo cieszy mnie wasze szczęście.

Wasyl zszedł po schodach. Był oszołomiony.

– Jak ci poszło, Wasia? – spytała zaciekawiona.

Bez słowa podał jej dokument, który trzymał w ręku.

– Poręczenie. Do popa w Chersoniu – przeczytała z niedowierzaniem. – Ależ, Wasia, to znaczy… Tu jest napisane: „Natychmiast… Obowiązuje od zaraz… W uznaniu zasług Lisy Koppers”.

Rzuciła mu się w ramiona, a on przygarnął ją tak mocno, że z trudem łapała oddech.

Dima odwrócił się dyskretnie.


Lisa wstrzymała konia i popatrzyła na Stare Szwedzkie Miasto. Jej głos brzmiał niewyraźnie, gdy spytała:

– Czy jesteś pewien, Wasia, że to jest moja osada?

– Rozrosła się, no i trochę zmieniła – rzekł.

Byli tylko we dwoje. Dima został w Chersoniu. Lisa siedziała w siodle nieporuszona, patrząc przed siebie. Prześliznęła się wzrokiem po poletkach, które toczyły beznadziejną walkę ze stepem.

– Popatrz, Wasia – powiedziała naraz. – Tam, na tych dwóch mężczyzn. To wuj Jonas i Mats Rotas, mój dawny nauczyciel! – Mats, Jonas! – zawołała i popędziła konia.

Mężczyźni podnieśli wzrok.

– Matsie Rotas, wuju Jonasie, nie poznajecie mnie?

Jonas wpatrywał się w nią bez słowa.

– Na Boga! – zdumiał się Mats. – Przecież to Lisa Koppers w stroju kozackim! Nie wierzę własnym oczom. Dziecko, skąd przybywasz?

– Przez cztery lata byłam w niewoli u Tatarów – śmiała się uszczęśliwiona, zeskakując z konia. – A teraz zostałam tłumaczem w armii carycy Katarzyny i wychodzę za mąż. Proszę, przywitajcie się z moim przyszłym mężem, za kilka dni nasz ślub.

Wasyl zatrzymał się na uboczu.

– Wasia, chodź tutaj!

– Co? – zawołał przerażony Jonas Koppers. – Chyba nie masz zamiaru go poślubić? Przecież to najdzikszy spośród Zaporożców. Zabraniam ci!

– On nie jest taki, jak myślicie. Wiem o jego wszystkich najgorszych uczynkach, których się dopuścił, ale on nie był wtedy sobą. To było jak choroba. Skoro ja mogłam mu wybaczyć, to i wy możecie. Zróbcie to dla mnie i podajcie mu rękę.

Wasia zsiadł z konia, a dwaj Szwedzi pozdrowili go z rezerwą.

Zapadło pełne napięcia milczenie, które przerwała Lisa.

– Bardzo bym chciała uzyskać błogosławieństwo od pastora – rzekła z nieśmiałym uśmiechem. – Ale słyszałam o tym nieszczęściu… o pożarze plebanii.

Mats Rotas popatrzył na nich ze smutkiem.

– Och, droga Liso, tak nie można. Porzuć myśl o małżeństwie! Pastor Europaeus nigdy nie wybaczy temu człowiekowi. Wasylu Stiepanowiczu – zwrócił się do Wasi po rosyjsku. – Nie powinieneś wciągać młodej niedoświadczonej dziewczyny w swoje awanturnicze życie. Pozwól jej pozostać u nas. Tutaj będzie wśród swoich. Zapomnij o niej! Przyjdzie ci to z łatwością. A ty, Liso, dlaczego chcesz wiązać się z tym rozbójnikiem? Pewnie wydaje ci się fascynujący, ale wnet przejrzysz na oczy. Na tak kruchych podstawach nie można zbudować szczęścia.

Lisa popatrzyła łagodnie.

– Wujku Jonasie, pamiętasz, jak kiedyś w drodze do Kizi-Kirmen zobaczyliśmy obóz tatarski i torturowanego okrutnie Kozaka zaporoskiego?

– Tak… Pamiętam, jak się nim zainteresowałaś. Bardzo mnie to wtedy zdziwiło.

– To właśnie jest ten mężczyzna.

– Co?!

– Wróciłam tamtej nocy nad rzekę i chodziłam tam wiele razy. Matsie Rotas, pamiętasz, że pytałam cię, czy należy pomóc w potrzebie przyjacielowi, który zawiódł. Właściwie on mnie nie zawiódł, był tylko zbyt natrętny… Powiedziałeś, że trzeba pomóc pomimo wszystko…

– Dobry Boże – wyszeptał zdumiony Mats.

– Wróciłam więc do niego, ale zostałam pojmana przez Tatarów. Uciekłam z niewoli przed kilkoma tygodniami. Przez cztery lata nie przestawałam myśleć o Wasylu i oto znów go spotkałam. Należymy do siebie. Nieodwołalnie!

Mówiła po rosyjsku ze względu na Wasię. On zaś dodał:

– Lisa jest jedyną kobietą, którą kiedykolwiek kochałem. Kochałem ją już przed czterema laty i zadręczałem się, sądząc, że umarła. Nie mogłem znieść myśli o tym, że przyczyniłem się do jej śmierci. Piłem, by zabić w sobie tęsknotę i wyrzuty sumienia. A pod wpływem alkoholu ogarniało mnie szaleństwo. Nie mówię tego, by się usprawiedliwiać, raczej po to, by wyjaśnić motywy mojego postępowania. Ale skończyłem z tym. Dla niej gotów jestem uczynić wszystko. Ona jest moim życiem.

– A ty, Liso, naprawdę nie chcesz zostać z nami?

– Nie, jeśli miałoby to mnie rozdzielić z Wasylem.

Mats popatrzył na nią zamyślony.

– Twoje dzieci będą Zaporożcami z krwi i kości.

– Jestem z tego dumna – odpowiedziała z roziskrzonymi oczami, wywołując czułość na twarzy Wasyla.

– Jesteś silna, Liso – rzekł Jonas. – Zawsze byłaś. Może pójdziemy do miasteczka. Przywitasz się ze znajomymi. Zostań z nami trochę.

– Nie, wujku Jonasie. Wasyl nie jest tu mile widziany, a sama nie chcę iść.

Mężczyźni pożegnali się z Lisa i jej Kozakiem. Patrzyli za nimi, gdy szli do koni. Wasyl delikatnie, jakby uroczyście, posadził ją w siodle. Stał przez chwilę, przytuliwszy twarz do jej kolana, a ona pogładziła jego czarne włosy.

– Wydaje mi się, że przykro mu ze względu na nią – powiedział Mats. – Może Lisa ma mimo wszystko rację? Może w tym człowieku tkwi dobro?

– Hmm – odezwał się Jonas. – Jeśli tak, to tylko ona potrafi uczynić z niego porządnego człowieka… Mnie się jednak wydaje, że on rzucił na nią czar.

– Można i tak na to spojrzeć. Ale w takim razie ten czar nazywa się miłością. I dotknął ich oboje z równą siłą…

– Lisa nigdy nie czuła się jedną z nas – westchnął Jonas. – Może dokonała słusznego wyboru?

– Wiem, o czym myślisz – uśmiechnął się Mats. – Lisa była spragniona miłości. Nie da się zaprzeczyć, że jej życie pozbawione było ciepła. Znalazła w końcu to, czego szukała i za czym tęskniła.

Zawrócili i powędrowali do osady na stepie, by dalej prowadzić trudną walkę o przetrwanie.

Загрузка...