ROZDZIAŁ IV

Wszystko to trwało zaledwie ułamki sekundy. Wasia uniósł rękę, ale nagle opuścił szablę i potrząsnął głową, jakby coś go zastanowiło. Niecierpliwym gestem nakazał jej, by zeszła mu z oczu, i odwrócił się w stronę atakującego Tatara.

Przez moment Lisa stała jak porażona, ale zaraz odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę lasu. Dobiegła do wozu, którego tak pieczołowicie strzeżono w czasie drogi, i spostrzegła leżący obok kufer, a wokół porozrzucane dokumenty. Obejrzała się za siebie.

Losy bitwy zdawały się przechylać na stronę Kozaków i wielu Tatarów próbowało salwować się ucieczką. Z daleka biegli w stronę dziewczyny dwaj wojownicy, prawdopodobnie z zamiarem ratowania cennych papierów, które nie powinny dostać się w ręce wroga. Lisa pośpiesznie zgarnęła rulony, ale Tatarzy byli już przy niej.

– Bierz ją, nie można jej ufać! – krzyknął jeden z nich.

Lisa poczuła straszliwy ból w szyi. Z trudem łapała oddech. Półprzytomna, zdołała jeszcze podstawić nogę biegnącym napastnikom, którzy runęli jak dłudzy.

Potrzebowała krótkiej chwili, by zniknąć w mroku.

Tatarzy nie dali jednak za wygraną i ruszyli w pogoń. Lisa uciekała przez zagajnik ile sił w nogach, próbując zatamować krew płynącą z rany. Rulony co chwila wypadały jej z rąk. Biegła na oślep, rozsadzało jej płuca, ból pulsował w szyi, a przed oczami latały czerwone płatki.

Jak przez mgłę dostrzegła pochyloną brzozę. Gdyby tak zdołała wspiąć się na drzewo… Czuła, że jej siły są już na wyczerpaniu, że lada chwila wpadnie w ręce Tatarów, którzy nie zrezygnują z pogoni, póki nie odzyskają dokumentów. Biada jej, kiedy ją dostaną!

Niechybnie czeka ją śmierć w dziewiętnastej wiośnie życia.

Pień był gładki i okrągły, ale gdy udało jej się wspiąć wyżej i uchwycić konarów, poszło znacznie łatwiej. W krótkiej chwili znalazła się na tyle wysoko, by ukryć się w listowiu. Siedziała bez ruchu, z trudem tłumiąc urywany oddech.

Tatarzy byli już blisko, ale stracili trop. Znała ich język na tyle, by zrozumieć przekleństwa, jakie ciskali, ilekroć potykali się o korzenie.

Głosy ucichły na moment, ale po chwili znów rozległy się tuż obok. Jeden z Tatarów zatrzymał się przez chwilę pod drzewem, na którym siedziała dziewczyna, przerażona, że ją odkryje. Nic jednak nie zauważył i poszedł dalej w mroczny las.

Lisa spędziła na drzewie całą noc. Śmiertelnie wyczerpana i sina z zimna, wcisnęła się między gałęzie. Co pewien czas zmieniała pozycję, żeby dać wypocząć to ramionom, to nogom. Z trudem powstrzymywała się przed zaśnięciem. Przez cały czas drżała ze strachu, że dokumenty wypadną jej z rąk.

Wreszcie nastał poranek. Tatarzy zniknęli, a w wilgotnym cichym lesie słychać było jedynie słowicze trele. W oddali lśniły jeziora.

Lisa pragnęła jak najszybciej zejść na dół i ruszyć w drogę, ale rozsądek podpowiadał jej, że trudno jej będzie wędrować z tymi nieporęcznymi rulonami. Usiadła więc wygodniej i z mozołem przeczytała trudny tekst. Poczuła wdzięczność dla starej Tatarki, która nauczyła ją swego języka.

Rzeczywiście, to były plany wojenne. Lisa nie rozumiała wszystkich słów, ale postanowiła wyuczyć się na pamięć całego tekstu, co zawsze przychodziło jej z ogromną łatwością. Cały poranek spędziła na analizowaniu map i treści dokumentów, aż znała je śpiewająco.

Wtedy zsunęła się z drzewa, zakopała rulony i ruszyła w nieznane.

Słońce prażyło mocno, gdy dziewczyna przemierzała bujne zielone lasy i rozległe trzęsawiska. Wydawało się jej, że znajduje się w pobliżu ujścia jakiejś rzeki. Łudziła się cichą nadzieją, że kieruje się w stronę Dniepru.

Głód dawał o sobie znać, ale czym miała się posilić?

Na południowym zachodzie dostrzegła lśniącą z oddali wodę. To na pewno nie była rzeka, raczej jezioro. Och, gdyby Lisa wiedziała, gdzie się znajduje!

Uciekając z obozu Tatarów kierowała się na wschód. Pojęcia nie miała, czy jest teraz na terytorium tureckim, czy rosyjskim. Gdyby tak odnalazła Morze Czarne, łatwiej by jej było zorientować się w terenie. No tak, ale wówczas trafiłaby na obszar podległy chanowi. Och, jakie to wszystko skomplikowane!

Przed kilkoma dniami przeprawiali się przez jakąś rzekę. Jeśli to był Dniepr, znaczyłoby, że idzie w złym kierunku, ku nieznanym okolicom nad Donem i Wołgą, ku Uralowi, ku nieskończonej przestrzeni.

Jeśli jednak teraz zawróci, może na powrót znaleźć się na ziemiach tureckich.

Lisa westchnęła. Przez cały dzień nie spotkała ani jednego człowieka.

Tylko pustkowie i dzwoniąca w uszach cisza. I kluczę żurawi lecące na północ…

Nastało już popołudnie, krajobraz stopniowo się zmieniał. Lasy przerzedziły się i coraz częściej Lisa wędrowała przez otwarte tereny. Ogarnęło ją zmęczenie, znalazła więc osłonięte miejsce, które nadawało się na odpoczynek. Położyła się i zasnęła, głodna i przygnębiona.

Obudził ją wieczorny chłód. Słońce dawno już zaszło. Przeciągnęła się i wstała. Musiała iść dalej!

Była taka głodna, z trudem utrzymywała się na nogach. Najgorsze jednak, że nigdzie w pobliżu nie widziała wody. Co mnie czeka? myślała przerażona. Ale krajobraz, który znowu się zmienił, na nowo obudził w niej nadzieję. Bo to był step! Tylko jak dużą część Ukrainy pokrywają stepy? Tego Lisa nie wiedziała.

Kilometr za kilometrem… Karawana także mijała stepy, nim skręciła w las, by ukryć się przed Kozakami. A co leży za obszarem Ukrainy? Pewnie kolejne niezmierzone przestrzenie.

Właściwie mogę znajdować się gdziekolwiek, pomyślała dziewczyna i załkała cicho, samotna w wielkim świecie. Była zmęczona i głodna. Drżała z zimna w wieczornym chłodzie, paliła ją krtań. Powoli traciła nadzieję, że ta dramatyczna wędrówka dokądś ją doprowadzi. Ale wiedziała jedno: nie wolno jej się zatrzymać. Musi iść, póki sił stanie. Musi zdobyć pożywienie!

Szła może godzinę, gdy nagle zatrzymała się gwałtownie i skuliła. Z oddali usłyszała jakiś nieokreślony dźwięk. Co to? Zwierzę, echo wystrzału, ptasi krzyk?

Ogarnęła wzrokiem poświatę jaśniejącą na horyzoncie. Na jej tle dostrzegła nagle sylwetki jeźdźców galopujących na południe.

Serce zabiło jej mocniej. Ludzie oznaczali pożywienie i koniec samotności, ale czy także poczucie bezpieczeństwa? Któż to gna jak wicher, kierując się w tę samą co ona stronę? Drżała na myśl, że mogłaby znów dostać się do niewoli tatarskiej.

Tętent koni słychać było coraz wyraźniej i wnet nadjechało kilku jeźdźców. Lisa nie zamierzała uciekać. Pragnienie, by porozmawiać z kimś, było w niej silniejsze od strachu.

Otworzyła usta, by zawołać, ale z gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Poczuła jedynie palący ból w krtani, tak silny, że bliska była utraty przytomności.

Nie mogę mówić! pomyślała i ogarnęła ją bezdenna rozpacz.

Kim ja jestem, pytała samą siebie. Po co w ogóle żyję? Nikt na całym świecie się mną nie przejmuje, nie martwi się o mnie. Cztery lata upłynęły, odkąd opuściłam osadę, pewnie mnie już tam całkiem zapomnieli.

A Wasyl? Cóż, to jedynie marzenie. Dla niego nie znaczę więcej niż ziarenko piasku na drodze.

Wlokła się przez bezkresną równinę, nie pamiętając już nawet, dlaczego ani dokąd zmierza.

Wiedziała jedno: nie może się zatrzymać, bo wtedy dopiero odczuje z całą ostrością, jaka jest głodna i zmęczona.

Nagle stanęła gwałtownie, bo usłyszała w pobliżu czyjś śmiech.

Przy niewielkim pagórku stały konie. Trochę dalej zaś siedzieli na trawie dwaj mężczyźni i się posilali.

Jedzenie! Lisa ostrożnie podeszła bliżej. Odetchnęła z ulgą, usłyszawszy, że mężczyźni rozmawiają po rosyjsku.

Powoli zbliżyła się do nich. Kozacy na widok jej niekształtnej postaci poderwali się jak do obrony. Lisa jednak widziała tylko jedno: chleb w ich dłoniach. Błagalnie pokazała palcem.

– Co u licha! – odezwał się jeden z mężczyzn.

– To Tatarka! Sprawdź, Fiedia, czy jest sama!

Młody Kozak, mocno kulejąc, pośpieszył na wzniesienie.

– Wygląda na to, że nikogo z nią nie ma! – krzyknął.

Lisa potrząsnęła głową.

– Nie Tatarka… – szepnęła. Poczuła taki ból, że jej twarz wykrzywiło cierpienie.

Szarpnęła nieszczęsny kwef i po długiej chwili mocowania się z kawałkiem materiału zerwała go z twarzy. Pokazała na szyję. Starszy mężczyzna pochylił się i w słabym świetle przedświtu sprawdził, co się stało.

– Jest ranna i dlatego prawdopodobnie nie może mówić. Oczy ma niebieskie, ale twarz śniadą jak Tatarka. Zastanawiam się, co to za dziwna istota i skąd, na Boga, się tu wzięła?

Lisa niecierpliwie pokazała na chleb.

– Daj jej kawałek – rzekł.

Dziewczyna chwyciła kromkę drżącymi rękami, ugryzła kęs, ale nie zdołała go przełknąć.

– Nie, tak nie da rady – stwierdził Kozak, podając jej manierkę. – Popij!

Lisa początkowo się wzbraniała, ale po chwili zmusiła się, by wypić łyk spirytusu.

Fiedia miał ze sobą wodę. Zamoczył w niej kawałek chleba i podał dziewczynie. Zjadła trochę i zaspokoiwszy najdotkliwszy głód, podziękowała.

– No – zaczął Kozak. – Powiadasz, że nie jesteś Tatarką. Możesz to udowodnić?

– Jesteście… Kozakami? – wyszeptała chrapliwie.

– Jak widzisz.

– Ja… znam jednego Kozaka. On wie… kim jestem.

Musiała powtórzyć bezgłośną odpowiedź, nim pojęli, o co jej chodzi.

– Jak on się nazywa?

– Wasyl.

Kozak spojrzał na nią podejrzliwie.

– Ach, tak, Wasyl! Czy wiesz, że na Ukrainie setki Kozaków noszą to imię?

– Zaporoże.

– Jest Kozakiem zaporoskim? Fiedia, słyszysz? Fiedia także jest z Zaporoża. Znasz jakiegoś Wasyla?

Kaleki chłopak o miłej, delikatnej twarzy wzruszył ramionami i roześmiał się:

– Znam wielu.

– Widziałam go… przed dwoma dniami – wyszeptała z trudem Lisa.

Zapadła cisza.

– Niedaleko stąd Zaporożcy rozgromili obozowisko tatarskie – rzekł starszy Kozak. – Czekają na sygnał, by uderzyć na wroga.

– Czy jest wojna?

– Nic nie wiesz? Rosyjskie wojska ciągną na Oczaków, aby zdobyć szturmem tę twierdzę chana. Książę Potiomkin zwołał wszystkich Kozaków, także zaporoskich, którzy popadli niegdyś w niełaskę. Ze względów bezpieczeństwa nie uzbrojono ich w broń palną.

Fiedia skrzywił się.

– Tym razem poparliśmy Moskwę – powiedział, jakby pragnąc się usprawiedliwić. – Walczymy, żeby położyć kres potędze tatarskiej.

– Może mogłabym wam pomóc – zaproponowała Lisa głosem cichym niczym muśnięcie wiatru.

– Ty, babino? – roześmiał się Kozak.

– Ona nie jest stara, jakby można przypuszczać, patrząc na jej siwe włosy i ubranie – stwierdził w zamyśleniu Fiedia. – Wprawdzie nie widać dobrze jej twarzy, ale oczy ma młode. Wytłumacz, kim ty właściwie jesteś!

Lisa westchnęła zrezygnowana. Tak wiele trzeba by wyjaśniać, a ona z trudem dobywała głosu.

– Byłam w niewoli tatarskiej – zaczęła.

Pokiwali głowami na znak, że rozumieją.

– Karawana w drodze do chana. Kozacy zaatakowali wczoraj wieczorem.

Nie zrozumieli, więc musiała powtórzyć.

– Dobrze, mów dalej!

– Wykradłam plany wojenne…

Zmarszczyli czoła.

– Plany wojenne? O czym ty mówisz? O wojnie z Rosją?

Lisa skinęła głową.

– Bardzo ważne. Gonili mnie, ale uciekłam.

Mężczyźni spojrzeli po sobie zaszokowani tym, co usłyszeli.

– Daj mi te plany – zażądał stanowczo starszy z nich.

Potrząsnęła głową.

– To niebezpieczne.

– Żeby pokazać je mnie? – zapytał gniewnie.

Gardło bolało ją tak potwornie, że łzy napłynęły jej do oczu.

– Nie, niebezpiecznie zabrać je z sobą.

– Nie masz ich? Wyrzuciłaś? – Twarz Kozaka wykrzywiła się z wściekłości.

– Były takie duże i ciężkie, nie mogłam ich unieść. Mam je tutaj – rzekła, wskazując palcem na głowę.

Kiedy wpatrywali się w nią, nie rozumiejąc, dodała:

– Nauczyłam się ich na pamięć.

Zaległa cisza.

– Kłamiesz! Przecież pewnie były napisane po tatarsku!

Lisa skinęła głową i wykonała błagalny gest, pokazując na gardło.

– Nie zdoła powiedzieć więcej ani słowa – mruknął Fiedia. – No tak, to niezwykłe wieści.

– Łagodnie powiedziane! – wybuchnął starszy Kozak. – Posłuchaj, kobieto, musimy to dokładnie sprawdzić. Zawieziemy cię do obozu Kozaków zaporoskich. Spróbujemy odnaleźć tego Wasyla, o którym mówiłaś. Jeśli on poręczy, że nie jesteś szpiegiem tatarskim, postaramy się, byś przekazała plany samemu atamanowi.

– Powiedzcie mi tylko najpierw, gdzie jesteśmy – wyszeptała z trudem.

– Znajdujemy się dość daleko na północ od Oczakowa. Na wschód stąd płynie rzeka Boh.


Lisa była spokojna i wypoczęta, kiedy po kilku godzinach dotarli konno do niewielkiej osady tatarskiej, zajętej przez Kozaków.

Fiedia okazał się przyjazną duszą i przez całą drogę troskliwie się nią opiekował. Pytał niewiele, by nie musiała wysilać obolałego gardła, ale drobne gesty świadczyły o jego życzliwości.

Był bardzo młody, miał pociągłą twarz i smutne brązowe oczy. Domyśliła się, że marzył jak każdy Kozak zaporoski, by zostać wielkim wojownikiem, ale przeszkodziło mu w tym kalectwo.

– Dziewczyno – mówił z uśmiechem. – Potrafię dostrzec to, czego nie widzą inni. Nie jesteś brzydką staruchą, choć starasz się za taką uchodzić.

Powietrze jeszcze nie rozgrzało się po chłodnej nocy, więc Lisa nie chciała zdejmować ubrań, które chroniły ją przed zimnem.

Nagle usłyszeli hałas. Rżały wierzchowce poganiane przez kogoś głośnym wrzaskiem.

Zadudniły kopyta galopujących zwierząt. Lisa, która siedziała na końskim grzbiecie przed Fiedia, zamknęła oczy, przerażona.

– Oj! – rzekł Fiedia. – Najlepiej będzie poszukać sobie jakiejś kryjówki. Durnego Czarodzieja znów dręczą koszmary.

Durnego Czarodzieja? zdumiała się Lisa. Naraz za domami przemknęła niczym wicher wataha pokrzykujących jeźdźców. Mignęli tylko w szalonym pędzie i zniknęli.

– Znów diabeł go opętał – mruknął starszy Kozak.

– Sam jest diabłem – stwierdził Fiedia. – Wczoraj wyprawiali się na wroga i teraz usiłuje zapomnieć o tym, co się tam wydarzyło.

Dotarli do posterunku, a kiedy Kozacy krótko przedstawili, z czym przybywają, od razu poprowadzono ich do samego komendanta.

Dowódca popatrzył na Lisę lekceważąco. Miał wysoko podgoloną głowę, a kępka włosów, jaka pozostała na czubku głowy, związana była w kosmyk Podobnie jak większość w tym obozowisku pochodził z lewobrzeżnej Ukrainy, gdzie dumnych Zaporożców nazywano teraz Kozakami dońskimi i kubańskimi.

– Kto to jest? Przywykliśmy co prawda do brudu, ale u tej kobiety trudno rozróżnić rysy twarzy! Fiedia najwyraźniej stracił głowę dla tego garbatego stworzenia w łachmanach. Odkrył pokrewną duszę, kaleka!

Prostacki śmiech zadudnił w niskim pomieszczeniu. Jacy oni są okrutni, pomyślała Lisa, która poczuła się dotknięta w imieniu Fiedii.

– A więc przynosisz nam cenne tajemnice w swej brzydkiej głowie? – wycedził komendant. – Nie będziemy cię tu wypytywać, bo, niestety, nie możemy ufać nawet swoim. Podejrzewamy, że ktoś z obozu utrzymuje kontakty z Tatarami, ale nie możemy wytropić kto. Wasyl, powiadasz. Czy myślisz o Wasylu Kurence? – spytał wskazując na niewysokiego krępego mężczyznę.

Lisa potrząsnęła głową.

– Może o Wasylu Afanasjewiczu? Też nie? Sasza, przyprowadź jeszcze tych dwóch o imieniu Wasyl. Pospiesz się. Są prawdopodobnie w sąsiedniej chacie.

Czekając na ich przyjście, Lisa rozejrzała się wokół. Pomieszczenie miało pobielone ściany i nosiło wyraźne znamiona stylu orientalnego. Wśród Kozaków Lisa dostrzegła ku swemu zdziwieniu dorodną dziewczynę w swoim wieku. Wesoła i ożywiona, nie ustępowała w niczym kompanom. Wszyscy spoglądali na Lisę z ciekawością i nieskrywaną pogardą, ale najwyraźniej ich zafrapowała.

Sasza wrócił w towarzystwie dwóch Kozaków. Lisa potrząsnęła głową rozczarowana. Komendant zmarszczył czoło.

– Jesteś pewna, że to Kozak zaporoski? A może tylko wymyśliłaś tę bajeczkę? Marny twój los, jeśli się okaże.,.

Przed chatę zajechali kolejni jeźdźcy.

– Przepastny Jar – rzekł komendant zamyślony. – Tam mamy jednego Wasyla.

– A jaki związek z Tatarką może mieć ten demon?

– Zawołaj go!

Pomieszczenie wypełniło się naraz zakurzonymi, zdrożonymi Kozakami w barwnych koszulach. Ale Lisa patrzyła tylko na jednego. Miał na sobie żółtą rubaszkę z kolorową krajką i złoto-czerwone szarawary wpuszczone w długie buty.

– Wasyl – szepnęła Lisa, ale z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk. Jedynie z ruchu warg odczytali, co powiedziała.

– No – odezwał się komendant. – Ten jest, zdaje się, właściwy. Wiesz, Wasia, chyba tracisz gust… No dobrze, słuchaj, o co chodzi.

W krótkich słowach opowiedział o całym zdarzeniu.

– A teraz powiedz, znasz tę kobietę?

Wasia, silny, postawny mężczyzna o twarzy noszącej ślady dawnej urody, teraz jednak bezwzględnej i zimnej, popatrzył na Lisę.

– Widziałem ją przed kilkoma dniami razem z Tatarami, ale nic o niej nie wiem.

Nadzieja zgasła w oczach Lisy.

– A więc nie możesz za nią zaręczyć?

Wasia potarł zakurzoną twarz.

– Przypomina mi kogoś, ale nie mogę sobie uświadomić kogo. Nigdy wcześniej jej nie widziałem, ale ma w sobie coś takiego, co obudziło we mnie bolesne wspomnienie. Dlatego w chwili słabości pozwoliłem jej odejść. Nie potrafię wyjaśnić dlaczego.

– Widziałeś ją tylko ten jeden raz?

– Tak, tylko wtedy. Ale skąd ona wie, jak mam na imię?

Lisa usiłowała uchwycić jego spojrzenie, ale on nie patrzył na nią i nie słyszał, jak powtarza szeptem swoje imię. Może w ogóle zapomniał, że kiedyś znał jakąś Lisę?

A jeśli ich spotkanie w niewielkiej zatoczce nad Dnieprem całkiem już uleciało mu z pamięci? Czy to możliwe, że nie znaczyła dla niego więcej niż ziarenko piasku?

Komendant rozejrzał się wokół.

– Czy można jej wierzyć?

– Skoro utrzymuje, że zna plany wojenne – odezwał się jeden z obecnych – to trzeba odesłać ją do kwatery atamana. Oczywiście w eskorcie kilku Kozaków, żeby nie narobiła głupstw.

– Chyba masz rację. Kto pojedzie? Może Kola, jest mądry i przebiegły jak lis. I jeszcze Wołodia i Dima.

Dwóch mołojców podeszło bliżej, z ciekawością przyglądając się dziwnej istocie. Wzruszyli ramionami.

– Ja chętnie z nią pojadę – powiedział Fiedia swym łagodnym głosem.

– Dobrze. A Wasia? Weźmiesz za nią odpowiedzialność?

– Nie – odrzekł zapytany. – Chcę walczyć, a nie wisieć jakiejś babie u spódnicy.

Dowódca zawołał roześmianą dziewczynę otoczoną gromadą Kozaków.

– Natasza! Weź tę kobietę i pomóż jej się umyć. Nie zniosę dłużej widoku tatarskich łachów. Daj jej jakieś normalne ubranie, o ile cokolwiek będzie pasować na tę pokrakę.

Natasza roześmiała się i chwyciła Lisę za rękę.

– Chodź, zeskrobiemy z ciebie cały brud.

Kiedy ją wyprowadzała, Wasia, obrzuciwszy Lisę spojrzeniem, krzyknął w dzikiej furii:

– Wyprowadźcie stąd to przeklęte babsko! Nie mogę znieść jej spojrzenia. Te oczy mnie palą, rozrywają na strzępy!


Natasza napełniła drewnianą balię wodą i kazała Lisie się rozebrać. Lisa pragnęła porozmawiać z tą pulchną wesołą dziewczyną, ale musiała zadowolić się słuchaniem.

– A więc znasz Wasię! To najodważniejszy Kozak, jakiego znam. A przy tym najtwardszy i najbardziej zaciekły żołnierz. Umie używać życia! – zaśmiała się znacząco.

Naraz zmieniła temat.

– Ale ileż ty masz na sobie tych ubrań? I wszystkie takie grube. Uff, jeśli tak dalej pójdzie, to niewiele z ciebie zostanie.

W końcu Lisa stanęła przed Kozaczką tylko w cienkiej koszuli. Natasza, spojrzawszy na nią, zamilkła ze zdumienia.

– Ależ ty masz jasną cerę! – wykrzyknęła po chwili. – Jaśniejszą ode mnie! To znaczy, że masz tylko pomazaną twarz i dłonie? A poza tym wcale nie jesteś taka stara… Ale te siwe włosy!

Urwała gwałtownie, bo oto Lisa zdjęła okropną perukę, która niemal do połowy skrywała jej twarz. Długie jasne włosy opadły jej na ramiona. Uśmiechnęła się do Nataszy.

– Nie, nigdy bym… Czegoś podobnego jeszcze nie widziałam. Wskakuj do balii, pomogę ci się umyć! – Natasza śmiała się podekscytowana. – A ten Wasia oddał cię Fiedii. Co za dureń! Musi się o tym dowiedzieć.

Wybiegła, kierując się do okazałej chaty naprzeciwko.

– Żałuj, Wasia! – zawołała tak głośno, że nawet Lisa usłyszała. – Bo ta znajda miała na sobie najdoskonalsze przebranie, jakie kiedykolwiek widziałam! To piękna młoda dziewczyna. Myślę, że długo musiałbyś szukać, by znaleźć od niej ładniejszą…

– Dość się naoglądałem pięknych dziewcząt – dał się słyszeć zniecierpliwiony głos Wasi. – Nic mnie nie obchodzi jej uroda. Kobiety tylko przeszkadzają w wojaczce. Rób z nią, Fiedia, co chcesz Należy się tobie. Pewnie nie miałeś zbyt wielu dziewcząt w swym życiu!

– Dopilnuję, by nie spotkała ją żadna krzywda – odpowiedział łagodnym głosem Fiedia.

Natasza wróciła do Lisy z ubraniem.

– Pożyczę ci mój jedyny sarafan – zaproponowała. – Ja wolę szarawary. Wytrzyj się najpierw, proszę. Zobaczysz, chłopaki zaniemówią z wrażenia.

Niecierpliwa, podniecona Natasza pomogła Lisie założyć białą bluzkę z szerokimi rękawami, pięknie haftowaną, i niebieską długą suknię bez rękawów, sarafan. Oniemiała z podziwu rozczesywała włosy dziewczyny.

– Na szczęście udało się nam zmyć ten wstrętny brud z twarzy – rzekła. I dodała zmartwiona: – Nie mam, niestety, dla ciebie żadnych butów.

Lisa uśmiechnęła się i potrząsnęła głową.

– Chcesz powiedzieć, że możesz iść boso? – spytała Natasza. – Dobrze! Będziesz wyglądała jak piękna Wasylissa prosto z baśni. O, stójka zakrywa rany na szyi! Wspaniale! Chodź!

Zachwycona poprowadziła Lisę przez drogę do chaty, w której zgromadzili się mężczyźni.

– Proszę! Oto wynik moich czarodziejskich sztuczek! – zawołała.

Lisa stanęła w drzwiach, zawstydzona zamieszaniem, jakie wywołała.

Mężczyźni poderwali się z miejsc. Dowódca pochylił się i patrzył oniemiały. Na kilka sekund zaległa głęboka cisza, którą przerwał wzburzony szept Wasi:

– Lisa!

Загрузка...