ROZDZIAŁ VIII

Mieli nadzieję, że dotrą do Chersonia przed zmrokiem, ale dojechali tylko do pobliskiego chutoru, kiedy zapadły ciemności.

Wasyl polecił Dimie i Fiedii znaleźć miejsce, w którym mogliby się zatrzymać na nocleg.

Lisa przeżywała prawdziwe męki na myśl, że zostanie z Wasylem sama. Zajmował jej myśli od pierwszej chwili, kiedy ujrzała go przywiązanego do pala przy ognisku i poddawanego przez Tatarów okrutnym torturom. Wasyl – pospolity rozbójnik, zabójca, pijak szydzący z Boga i ludzi. Przypomnienie tego sprawiało jej nieopisany ból.

Stali obok siebie w wąskim przejściu przy stajni. Wiosenny wieczór przyniósł łagodny chłód.

Milczenie zaczynało być dokuczliwe i Lisa pierwsza przerwała ciszę.

– Cudownie będzie odpocząć w łóżku – rzekła, wzdrygając się z zimna.

– Raczej nie przypuszczam, byśmy mogli liczyć na taki luksus. Zajazdy są przepełnione, trwa wojna. Zmarzłaś?

– Trochę, poza tym jestem zmęczona.

– Chodź, póki co ogrzejesz się pod moją peleryną…

Lisa wahała się przez chwilę, ale uznała, że odmowa na tak przyjazny gest byłaby małostkowością.

Owinął ją szeroką peleryną, a Lisa przytuliła się do niego przemarznięta.

– Wasia, jak ty się właściwie nazywasz? – zapytała.

– Wasyl Stiepanowicz Kiryłow.

– Och! To brzmi imponująco w porównaniu z moim krótkim nazwiskiem Koppers. A ile masz lat?

– Sam już nie wiem.

– Ponad dwadzieścia pięć?

– Tyle miałem już dawno.

– Niemożliwe, przecież przed czterema laty, kiedy cię spotkałam, byłeś młodym chłopcem.

– Od tego czasu przybyło mi przynajmniej dwadzieścia lat.

– Jak ty liczysz? – roześmiała się Lisa rozbawiona.

Była już taka zmęczona. Przymknąwszy oczy oparła głowę na ramieniu Wasyla.

– Och, jak dobrze. Jesteś taki gorący – westchnęła z błogością i objęła go pod peleryną.

Czuła przez rubaszkę jego rozgrzaną skórę i przyśpieszone bicie serca.

– Mogłabym teraz zasnąć – szepnęła uszczęśliwiona. – Tak mi dobrze. Znów się unoszę w powietrzu…

Wasyl milczał. Nagle Lisa oprzytomniała i uświadomiła sobie, że stoją ciasno objęci. Jego dłonie delikatnie gładziły jej plecy, twarz wtulił w jej włosy, a usta błądziły w okolicy ucha i policzka. Drżał, zatrwożony, by jej nie spłoszyć.

Wyrwała się gwałtownie.

– Darowałbyś sobie rutynowe pieszczoty! – wybuchnęła urażona. – Za każdym razem, kiedy mi się wydaje, że wróciła nasza dawna przyjaźń, ty wszystko psujesz. To doprawdy żałosne! Nie mam zamiaru być twoją kolejną zdobyczą!

Wasia wpatrywał się w nią tak, jakby nie pojmował, o co chodzi. Wreszcie ukrył twarz w dłoniach i zaszlochał.

– Co się stało? – Lisa przeraziła się nie na żarty.

Nie odsłaniając twarzy, rzekł wzburzony:

– Zasłużyłem na to! Jedyny raz w życiu, kiedy chciałem okazać swoje prawdziwe uczucia, kiedy odkryłem duszę, zostałem źle zrozumiany. Odepchnięty!

– Ale, Wasia…? – głos Lisy drżał.

– Sądzisz, że kiedykolwiek okazałem czułość tym wszystkim kobietom? Sądzisz, że traciłem czas, by przytulić je i ogrzać pod swą peleryną? Byłem na ogół zbyt pijany, by zapamiętać, jak wyglądają. Nigdy nie zapytałem nawet, jak mają na imię! Wiesz dlaczego, Liso? Bo nie chciałem! Następnego dnia wymazywałem je z pamięci. Proszę, zacznijmy wszystko od nowa! – rzekł błagalnie. – Jesteśmy skazani na swoje towarzystwo, póki nie dotrzemy do atamana. Przestańmy się kłócić! Czy nie możemy zachowywać się jak dwoje przyjaciół?

– Bardzo chętnie, ale najpierw muszę się dowiedzieć jednego!

– Pytaj!

– Czy masz… dzieci?

– Nie, skądże!

– To dobrze! W takim razie można jeszcze wszystko odwrócić.

Wasia uśmiechnął się.

– Wiesz, trochę to nielogiczne, maleńka – rzekł czule. – To pytanie sugeruje coś więcej niż tylko przyjaźń. – Zadumał się. Patrzył na nią, ale krążył myślami gdzieś daleko. Jego palce delikatnie gładziły ją za uchem.

– Przestań! – rzuciła Lisa gwałtownie.

Wasyl ocknął się. Błysk zrozumienia, jaki pojawił się w jego oczach, wzburzył Lisę. Nie wiedziała jednak, czy złości się na niego, czy na samą siebie.

– Wracają – rzucił z ulgą.

Gdy szli przez osadę, Lisa pomyślała szczęśliwa, że może wreszcie uda się jej na nowo zaprzyjaźnić z Wasylem.

W zajeździe rzeczywiście panował straszny tłok. Wasia przyciągnął dziewczynę do siebie i poprowadził ostrożnie przez cuchnącą izbę, pełną ludzi.

– Musimy się rozdzielić – powiedział do towarzyszy. – Przez wzgląd na bezpieczeństwo musicie się trzymać z dala od Lisy. Bądźcie spokojni, obaj. Nie tknę jej!

Fiedia popatrzył na niego z niedowierzaniem.

– Właściwie jaką mamy pewność, że to nie ty jesteś szpiegiem?

Twarz Wasyla stężała.

– Byłem kiedyś jeńcem Tatarów. Noszę na ciele blizny, które nigdy nie znikną. Sądzisz, że po tym mógłbym im służyć?

Kiwnął kompanom na pożegnanie i otoczywszy Lisę ramieniem, poprowadził przez izbę.

Jakaś zmęczona kobieta, zapewne właścicielka tego nędznego zajazdu, wskazała Wasylowi wolne miejsce na drewnianej ławie pomiędzy dwoma Kozakami.

– Mamy tutaj spać? – szepnęła Lisa. – Przecież tu jest pełno ludzi.

– Nie mamy wyboru. Nie chcę, żebyś spała na brudnym klepisku, dlatego zapłaciłem właścicielce za lepsze miejsce. Jak widzisz, prawdziwy luksus. Powiedziałem, że jesteś moją żoną. Nie żeby ona miała jakieś opory natury moralnej, chodziło mi raczej o ciebie. Myślę, że nie masz nic przeciwko temu?

Lisa popatrzyła zrezygnowana i nic nie odpowiedziała.

Bez słowa pomógł jej wejść na wysoką twardą ławę, w odróżnieniu od twardego klepiska przeznaczoną zapewne dla lepszych gości.

Zwinęła swoją pelerynę i położyła jako poduszkę, okryli się zaś peleryną Wasyla. Lisa leżała sztywna jak kij.

Wasia pogładził ją lekko po policzku.

– Nie bój się – szepnął. – Ci mężczyźni śpią, a ja nie zrobię ci krzywdy, obiecuję.

Odwrócił się do niej plecami, ale ona leżała nieruchomo, wpatrzona w powałę. Jej sąsiad, potężny jak niedźwiedź, chrapał i cuchnął wódką.

Nerwy Lisy, napięte do ostateczności, nie wytrzymały. Łzy same popłynęły z oczu, a ona nawet nie usiłowała ich otrzeć. Ciałem wstrząsało bezgłośne łkanie.

Wasia natychmiast odwrócił się do niej, przytulił i zaczął pocieszać tak, jakby była dzieckiem. Uspokajał ją cicho i gładził delikatnie po głowie.

– Co się stało, malutka? – szeptał. – Tęsknisz za domem?

– Za domem? – zaszlochała Lisa. – A co to takiego? Masz na myśli osadę?

– Tak.

– Nie, nie tęsknię.

– Przeraża cię to wszystko? Boisz się zemsty Tatarów?

– Nie, nie!

By nie obudzić śpiących musieli szeptać sobie wprost do ucha.

– W takim razie może być jeszcze tylko jedna przyczyna twych łez – rzekł Wasia. – Płaczesz przeze mnie…

Lisa kiwała głową, daremnie próbując się opanować.

– To znaczy, że mimo wszystko coś dla ciebie znaczę? – szepnął miękko.

– Nic na to nie poradzę, w marzeniach zawsze byłeś moim rycerzem.

– Co za określenie w stosunku do mnie!

– Tak, jak mogłabym nienawidzić swego rycerza? Ale, Wasia, ja nie rozumiem, dlaczego postępujesz tak okrutnie. Musisz? Nie mogę o tym słuchać! Za każdym razem serce na nowo pęka mi z bólu! Dłużej tego nie wytrzymam!

Położył się na wznak i objął ją ramieniem. Lisa czuła, jak drgają jego muskuły, czuła jego silne ciało pod cienką koszulą. Nienawidziła samej siebie za to, że tak bardzo ją pociąga.

W izbie było duszno. Na domiar wszystkiego wielki piec, który zajmował znaczną część pomieszczenia, buzował ciepłem. Na górze pod samą powałą znajdowała się półka, na której także spali goście. Lisa nie pojmowała, jak wytrzymują takie gorąco.

Naraz znów doszedł ją szept Wasyla.

– Pamiętasz, Liso, nasze pierwsze spotkanie?

Od razu zapomniała o całym świecie. Odwróciła lekko głowę i przytuliła się policzkiem do jego ramienia.

– Tak…

– Nigdy nie doznałem ciepła. My, Kozacy, by przeżyć, zawsze musieliśmy rabować i kraść. Tatarzy czynili nasze życie gorzkim i niepewnym. Car Rosji zaś zabrał nam wszystko, co posiadaliśmy. Szukaliśmy pociechy w pijaństwie i w tańcach. Już wtedy byłem twardy i cyniczny, wręcz brutalny. Zresztą, sama wiesz.

Wasia umilkł. Jego twarz znalazła się przy twarzy Lisy. Widziała profil: wyrażające zdecydowanie rysy, przymknięte powieki, rzęsy i usta, poruszające się, gdy mówił. Był taki prawdziwy i tak blisko.

– A potem, Liso, przeżyłem coś pięknego i ulotnego. Spotkałem ciebie. Najpierw zachowywałem się grubiańsko, tak jak do tego przywykłem. Uważałem, że jesteś beznadziejnie naiwnym dzieciakiem. Ale z upływem dni, kiedy tak leżałem samotny, zacząłem za tobą tęsknić. Byłaś światłem w mym życiu, byłaś taka czysta i szlachetna i ofiarowałaś tylko dobro. Wcześniej nie znałem nikogo takiego, nie miałem odwagi ci zaufać. Bo druga strona mojej duszy była na wskroś przesiąknięta złem. Pragnąłem zranić, zniszczyć tę dobroć, która wydawała mi się fałszywa.

– Ale pokonałeś te uczucia, Wasia. Pamiętam, jak prosiłeś, bym odeszła. Nie chciałeś narażać mnie na niebezpieczeństwo. Nie byłeś całkiem zły!

– Och, Liso, nie rozumiesz, jak działała na mnie twoja bliskość – jęknął.

– Nie – powiedziała powoli. – Nie rozumiem. Miałam wtedy niespełna piętnaście lat. Byłam jeszcze dzieckiem.

– Ale jakim pięknym! Twoje oczy przyciągały jak magnes. Wiesz, że już wtedy widok twoich ust doprowadzał mnie do szaleństwa?

– Masz bardzo gorącą krew, zupełnie jak twoja siostra – rzekła Lisa z przekąsem.

– Nie dlatego. Pragnąłem ciebie, jasnowłosa dziewczyno… I przez to zniszczyłem wszystko, co było takie piękne między nami. Zniszczyłem twoje życie na wiele lat.

Wasia długo milczał, udręczony wspomnieniami.

– Och, jak gorzko żałowałem mego postępku. Chciałem wszystko naprawić, ale ty nie pojawiłaś się następnego wieczoru. Tej nocy przeżyłem prawdziwy koszmar. Rankiem wyczołgałem się na step i tam znalazł mnie jeden z mych druhów, który wyjechał na poszukiwanie. Kiedy wróciłem do Przepastnego Jaru, w pośpiechu zebrałem najpiękniejsze dary. Miałem w głowie tylko jedną myśl, zobaczyć cię znowu radosną, usłyszeć twój dziecinny śmiech, ujrzeć podziw dla mnie w twych cudownych oczach. Wszystkie upominki, jakie dla ciebie zgromadziłem, wysłałem do twojej osady przez pasterza Kindrata.

Wasia pogładził jej czoło, odgarnął włosy i dotknął skroni.

– Kindrat przywiózł wszystko z powrotem, Liso. Zniknęłaś, powiedzieli mu, że nie żyjesz. Jak to się stało, że dostałaś się do niewoli tatarskiej?

– Nie przyszłam do ciebie pierwszej nocy, bo byłam rozżalona, przeżyłam straszny zawód. Ale nie mogłam bez ciebie żyć, Wasylu. Rozpaliłeś we mnie coś, co jako dziecko uważałam za obrzydliwe. Tyle że nie byłam już dzieckiem, choć daleko mi było jeszcze do dorosłości.

– Czy zostałaś surowo wychowana?

– Tak już u nas jest. Uważa się, że kobieta powinna zachowywać się powściągliwie aż do końca swych dni.

Uśmiechnął się.

– Raczej kiepska rada dla ciebie!

– Co masz na myśli?

– Wiesz, Liso, choć sprawiasz wrażenie dziewicy z lodu, to w porównaniu z twoim blednie nawet ognisty temperament Nataszy.

Uniosła głowę zdumiona.

– Co ty możesz o tym wiedzieć? – spytała z gniewem.

– O, zdradza cię wiele drobiazgów! Drżysz, kiedy znajdziesz się zbyt blisko mnie. W twoich oczach pali się ogień, serce bije jak szalone, na przykład teraz. A poza tym, kiedy wczorajszej nocy wypiłaś zbyt dużo i odrzuciłaś surowe zasady, w jakich cię wychowano…

Lisa odsunęła się od niego.

– Odeszliśmy od tematu – rzekła chłodno. – Następnej nocy szłam do ciebie uzbrojona w nóż, na wypadek gdybyś znów próbował mnie dotknąć, ale ciebie nie było. Ogarnęła mnie taka rozpacz, że niemal straciłam rozum. Biegałam wzdłuż brzegu w tę i z powrotem, nawołując ciebie. Wtedy pojawili się Tatarzy.

– Och, Liso – westchnął. – Nie miałem pojęcia, że trafiłaś w jasyr przeze mnie. – Obrócił się do niej i skulił, jak gdyby teraz on potrzebował jej pociechy. – Zdusiłem maleńki ognik, jaki zapłonął w mym ubogim świecie. To tak, jakbym…

– Czy dlatego stałeś się taki dziki i okrutny?

– Tak. Zacząłem pić na umór. Za każdym razem, kiedy o tobie myślałem, a myślałem często, widziałem przed sobą twe ufne, przyjazne oczy i uświadamiałem sobie, że cię już nie ma… Ludzie różnie reagują na wódkę, ty na przykład wesołością. Ja staję się brutalny i prymitywny.

– No, a kiedy byłeś trzeźwy?

– Wtedy zachowywałem się normalnie.

– Ty, Wasia, potrafisz być czasem bardzo ludzki – rzekła Lisa z przekonaniem.

Przycisnął ją mocno w odruchu wdzięczności, a potem znów ułożył się na wznak.

– Te kobiety, o których słyszałaś… Nie przejmuj się nimi.

– Łatwo ci powiedzieć – mruknęła Lisa i odsunęła się.

– Uważasz, że byłoby lepiej, gdybym wykorzystywał młode niewinne dziewczyny?

– Ależ nie! Tego bym ci nigdy nie wybaczyła!

– I ja sobie. Zrozum, dla mnie niewinność jest czymś świętym! Pojąłem to po tym, gdy tak bardzo cię skrzywdziłem.

Lisa pokiwała głową. Pamiętała, co opowiadał jej Dima. Czuła, że Wasyl mówi prawdę.

– Właściwie po co mi było żyć? – rzekł rozgoryczony. – Za każdym razem, kiedy się upiłem, czułem jeszcze większą tęsknotę, a przecież piłem po to, by zapomnieć. Wylewałem gorzkie łzy, no a gdy w pobliżu była jakaś kobieta…

– Nic nie mów! – prosiła zrozpaczona Lisa.

– Próbowałem sobie wyobrazić, że to ty. Ale nie udawało mi się.

Odwróciła się urażona.

– Liso – wyszeptał z lękiem w głosie.

– Zostaw mnie!

– Nie przejmuj się tym, nie powinienem ci o tym wspominać, wybacz mi!

– Są granice tego, co możesz mi wmówić – rzuciła ze złością. – Gotowa jestem ci uwierzyć, że myśl o tym, iż skrzywdziłeś dziecko, sprawiała ci ból. Ale utrzymywać, że tęskniłeś za mną fizycznie wtedy… i przez następne cztery lata. Nie, Wasyl, w to nie uwierzę.

Odwrócił ją do siebie i przycisnął jej głowę do piersi.

– Ależ to prawda! Dla mnie nikt inny poza tobą nie istniał. Nie możesz tego zrozumieć? Przecież sama mówiłaś, że nie myślałaś o innych mężczyznach.

Lisa starała się odsunąć go od siebie.

– To nie to samo. Ja żyłam w całkowitej izolacji, a przy tym byłam bardzo młoda.

Potężny Kozak, który spał obok, poruszył się przez sen. Bali się, że go obudzą, leżeli więc przez chwilę całkiem nieruchomo, prawie nie oddychając. Wasyl, pochylony nad Lisa, obejmował ją mocno.

Dziewczyna dostrzegła naraz komizm sytuacji i zaśmiała się bezgłośnie.

Wasia podniósł głowę i spojrzał na nią i również wybuchnął cichym śmiechem. Położył się z powrotem na plecach.

– Czy musimy się ciągle kłócić? – zastanawiała się Lisa.

– Owszem – powiedział z nagłą powagą. – Póki sobie wszystkiego nie wyjaśnimy.

– Kiedy to będzie?

– Wszystko zależy od ciebie. Bo tylko ty możesz mi pomóc.

– Powiedz, w jaki sposób, a chętnie pomogę.

Uniósł się na łokciach.

– Zostań ze mną – poprosił. – Sama widzisz, że nie piję i z całych sił próbuję zachowywać się przyzwoicie. Dla ciebie mógłbym uczynić wszystko…

Lisa poczuła, jak powoli ogarnia ją wewnętrzny chłód.

– A jeśli nie będę chciała i odejdę… zaczniesz znów pić na umór i zachowywać się jak zwierzę?

– Nie wiem – rzekł znękany. – Może.

– Jesteś tchórzem, Wasylu – wyszeptała ze złością. – Chcesz mnie zmusić, bym została z tobą. Całą odpowiedzialnością za swe postępowanie obarczasz mnie…

Potrząsnął głową. Słaby blask lampki oliwnej rzucał drżące cienie na jego silne ramiona.

Lisa spróbowała raz jeszcze:

– No dobrze. Miałeś swoje mrzonki, ja także miałam. Spotkaliśmy się teraz po kilku latach i przeżyliśmy rozczarowanie. Rzeczywistość nie wytrzymała konfrontacji ze światem marzeń.

Odwrócił się gwałtownie.

– Co ty mówisz? – szepnął nachylając się nad nią, a jego ciemne oczy błyszczały w półmroku. – Rzeczywistość nie dorównuje marzeniom? Liso, nie rozumiesz, że musimy walczyć, aby odnaleźć na nowo drogę do siebie? Wiem, że marzyłaś o rycerzu, a spotkałaś demona. Ale ja… Liso, nie śmiem powiedzieć, co czuję, żeby cię nie przerazić. Kiedy cię spotkałem przed czterema laty, byłaś niczym pąk róży, który zaczynał się rozwijać. Teraz jesteś dorosłą kobietą, o wiele piękniejszą, gorętszą i bardziej pociągającą niż wówczas. Gdybyś zdawała sobie sprawę, ile wysiłku mnie kosztuje, by panować nad sobą w twojej obecności, wtedy wiedziałabyś, że moje uczucia są szczere!

Lisa była oszołomiona, w głowie jej dudniło.

Wasia delikatnie przyciągnął ją do siebie.

– Nie – szepnęła i odsunęła go.

– Dlaczego? – spytał zachrypniętym głosem. – Przecież wiem, że tego pragniesz.

– Boję się…

Jęknął zrozpaczony i odwrócił twarz.

Aby wyjaśnić sytuację do końca, Lisa dodała:

– Nie chcę, by ucierpiała nasza przyjaźń. I nie chcę stać się ofiarą twojej namiętności.

Jego silne ramiona drżały.

– Jak mogłaś powiedzieć coś takiego!

Ujął delikatnie twarz dziewczyny i popatrzył jej w oczy.

– Och, Liso, Wasylisso! Jak zdołam cię przekonać, że mówię prawdę – szeptał zrezygnowany. – Chyba jesteś świadoma tego, że mógłbym cię mieć, gdybym tylko chciał, i Bóg mi świadkiem, że wiele razy podczas tej wyprawy byłem tego bliski. Nawet teraz walczę z samym sobą. Pragnę jednak twej miłości, a wiem, że nie zdobędę jej siłą. Czy nie rozumiesz, że myślę poważnie? Że po raz pierwszy odczuwam szacunek dla kobiety? – Musnął lekko ustami jej policzek, a niecierpliwe dłonie gładziły ją po włosach. – Gdyby było inaczej, stłumiłbym twój krzyk pocałunkiem, jaki już kiedyś poznałaś.

Z oczu Lisy posypały się skry.

– Za kogo ty mnie masz? – syknęła mu do ucha. – Jednym pocałunkiem nie zdołałbyś mnie uciszyć, mogę cię zapewnić, że narobiłabym hałasu. A zresztą co zrobiłbyś z moimi szarawarami?

Wasia zaniósł się śmiechem i zaraził nim Lisę. Leżący obok Kozak przestał chrapać. Wasyl położył ostrzegawczo dłoń na ustach dziewczyny.

– To może zaśniemy teraz? Póki jesteśmy przyjaciółmi.

Lisa pokiwała głową i przytuliła się mocno do niego.

– Och, Liso, moja najdroższa – szeptał.

Po chwili milczenia wyłowił jej odpowiedź, cichą niczym muśnięcie wiatru:

– Mój ukochany.

Wasyl wstrzymał oddech.

– Co powiedziałaś? – spytał.

– Nic takiego – mruknęła Lisa.

Obrócił się na brzuch.

– Powiedz to jeszcze raz – prosił rozgorączkowany. – Na Boga, powiedz jeszcze raz!

– Powiedziałam tylko: „mój miły” – rzekła poirytowana.

– Nieprawda!

Jej wargi zadrżały.

– Boję się ciebie, Wasia. Boję się, że mnie zranisz.

Odetchnął głęboko.

– Wybacz, że prosiłem, byś została ze mną, maleńka. Nie mam prawa. Ale to mówiła moja tęsknota, bez udziału woli – powiedział, kryjąc twarz.

Drgnął.

– Liso, nie wiem, czy powinienem ci to wyznać – zaczął niepewnie. – Jestem najgorszym draniem. Grabiłem i łupiłem, nie liczyłem się z ludźmi i ich uczuciami. Przegrałem swoje życie. Miałem tyle kobiet, a mimo to, kochana… czułbym się jak w raju, gdybyś mnie zechciała.

Łzy napłynęły Lisie do oczu. Wyciągnęła dłoń i ostrożnie pogładziła włosy i twarz Wasyla. Ręka jej drżała, bo jeszcze nigdy dotąd nie zdobyła się na taki gest. Poczuła pod opuszkami palców ciepłą, szorstką skórę.

Jęknął cicho, chwycił gwałtownie jej dłoń i przycisnął do ust.

Położyła głowę na zwiniętej pelerynie, zamknęła oczy, a Wasia pokrywał jej dłoń pocałunkami, coraz dłuższymi i intensywniejszymi. Nie ulegało wątpliwości, do czego one doprowadzą.

– Wasyl – poprosiła cicho.

Westchnął. Delikatnie położył rękę dziewczyny sobie na piersi, a ją całą dokładnie otulił peleryną.


W porannym brzasku Dima i Lisa stali przed stajnią. Lisa drżała z zimna.

– Co się z nimi dzieje? – narzekała. – Najpierw przepadł Fiedia, a teraz zniknął Wasyl, który wyruszył, by go odszukać.

Dima rozglądał się wokół bezradnie.

– Wprawdzie w mieście nie ma Tatarów, ale na wszelki wypadek idź do cerkwi i tam na mnie poczekaj. Sprawdzę, co się stało.

Lisa weszła do kościółka i z ciekawością chłonęła nie znaną sobie atmosferę tego miejsca. Na chórze ktoś intonował pieśń. Potem przemknęła do bocznej ławki i uklękła wraz z innymi. Miała nadzieję, że Bóg okaże się na tyle wspaniałomyślny, że rozstrzygnie jej dylematy.

Cisza i spokój sprawiły, że Lisa się odprężyła. Właściwie omal nie zasnęła, gdy naraz do jej uszu dobiegł jakiś krzyk i gwałtowne poruszenie.

Pop odprawiający mszę zastygł przy ołtarzu, pieśń ucichła. Dwie kobiety pośpiesznie wyszły. Wszyscy obejrzeli się na drzwi wejściowe, gdzie oparty o rzeźbioną futrynę stał Wasia.

Pop uczynił znak krzyża.

– Idź precz, wysłanniku szatana! – krzyknął drżącym głosem.

Wasia podszedł kilka kroków do przodu.

– Nie przyszedłem żebrać ani o nic prosić! – zawołał, aż echo poniosło. – Nie zamierzam padać na kolana. Chcę być przyjęty na nowo do cerkwi, potrzebuję tego!

– Dla ciebie, Wasylu Stiepanowiczu, nie ma miejsca w domu Bożym!

Lisa cichutko wymknęła się bocznymi drzwiami. Nie chciała słuchać, jak Wasyl urąga duchownemu, ani być świadkiem poniżenia ukochanego. Pojmowała, ile to musiało go kosztować.

Zacisnęła dłonie i ruszyła ku stajni, przed którą czekał Dima z Fiedią.

– Ten głupiec poszedł do gospody, by utopić wspomnienia z zajazdu – odezwał się Dima zrezygnowany. – W końcu go znalazłem. Tyle tylko, że teraz znów brakuje Wasi.

– Wiem, gdzie jest – mruknęła Lisa. – Zaraz wróci.

Wyprowadzili konie i osiodłali je, kiedy pojawił się Wasyl. Był przeraźliwie blady. Rzucił Lisie pośpieszne spojrzenie i wskoczył na siodło.

Gdy wyjeżdżali z miasta, poranne słońce świeciło nad nimi obiecująco. Stukot końskich kopyt odbijał się głucho w ciasnych uśpionych uliczkach.

Lisa jechała obok Fiedii. Jego towarzystwo coraz bardziej ją męczyło.

– Nie rozumiem, dlaczego Wasia nie pozwala mi cię dłużej chronić. Moim zdaniem wszystko szło jak najlepiej. Tylko że on przywykł zagarniać dla siebie najlepsze kąski. Nie chciał cię, kiedy wyglądałaś jak stara kobiecina. Ale gdy ujrzał, że jesteś młoda i piękna, natychmiast mi cię odebrał.

– Przecież myśmy się znali od dawna.

– Że też zgadzasz się, by cię tak traktował!

– Jak?

– Sądzisz, że jestem kompletnym głupcem? Nie będzie cię dotykał, gadanie. Widzę przecież, że płakałaś, a to może oznaczać tylko jedno. Poza tym poznaję, że coś cię trapi, że jest ci ciężko. Słyszałem też, jak w nocy szeptaliście przez wiele godzin.

Twarz Lisy stężała z gniewu.

– Człowiek płacze z wielu powodów, Fiedia. Po dwóch dniach siedzenia w siodle cała jestem obolała. Nie przywykłam do konnej jazdy. Więc wybacz, że nie tryskam humorem. A skoro słyszałeś, że szeptaliśmy, to zapewne wiesz także o czym i dlatego nie powinieneś mieć takich bezsensownych podejrzeń.

Fiedia rozchmurzył się nieco.

– Wybacz, ale tak bardzo trudno mi pojąć, że Wasia ma jakieś ludzkie cechy.

– Nosisz w sobie zupełnie błędne wyobrażenie o nim. Moim zdaniem Wasia potrafi być troskliwy i przyjazny. A tak naprawdę to jest bardzo nieszczęśliwy.

– No, nie! Teraz przemawia przez ciebie naiwność – roześmiał się pogardliwie.

Lisa, mimo że była bardzo zdenerwowana, odrzekła na pozór bardzo spokojnie:

– Wasyl zamierza skończyć z dotychczasowym życiem. Nie będzie więcej pić ani zabijać.

– I ty w to wierzysz? Biedna dziewczyno! Chyba rzucił na ciebie jakiś urok.

– Nie chcę nic więcej słyszeć na ten temat – odpowiedziała Lisa krótko.

Wyjechali za miasto i nagle oślepił ich blask promieni słonecznych, odbijających się w morzu. Lisa już poprzedniego wieczora czuła zapach morskiej wody, jednak nie spodziewała się, że są tak blisko wybrzeża.

Zjechała w dół na plażę. Przemyła twarz chłodną wodą, a potem próbowała rozczesać włosy. Spieszyła się, by nie musieli na nią zbyt długo czekać.

Przyjemnie byłoby się wykąpać, ale chyba w tym miejscu nie jest całkiem bezpiecznie, pomyślała.

Nagle zastygła w bezruchu. Kącikiem oka dostrzegła trzech Tatarów, nadbiegających ku niej z gęstych zarośli,

– Wasia! Wasia! – krzyknęła przerażona, ale jeden z napastników szybko zakrył dłonią jej usta.

– Milcz, bo zginiesz! – zagroził.

Lisa kopała z całych sił twardymi butami do jazdy konnej, drapała niczym kot, by zyskać na czasie.

Ale ich było trzech, więc na nic nie zdał się jej opór. Gdy jednak usłyszeli rżenie i tętent galopujących koni, zrozumieli, że muszą się bronić.

– Uciekaj, Liso! – ponaglał Wasia. – Szybko, na konia!

Lisa kopała i gryzła, by się uwolnić, ale dopiero gdy Dima zaatakował trzymającego ją Tatara, zdołała się wyrwać. Nie oglądając się za siebie biegła pod górę na wydmy. I tak nie mogła nic uczynić, by pomóc przyjaciołom.

Była w połowie drogi, gdy usłyszała, jak któryś z Tatarów woła:

– Uciekajmy! To ten nieśmiertelny!

Czyżby Wasyl był znany także wśród Tatarów? Tak, Dima wspomniał, że Wasia szukając śmierci rzucał się w wir najcięższych walk.

Jej poczciwy wałach stał tam, gdzie go pozostawiła. Lisa wskoczyła na siodło, ale nie była w stanie odjechać.

Czekała. Czas jakby się zatrzymał. Minuty wlokły się niemiłosiernie i zdawały się trwać wieki.

W końcu ktoś do niej podszedł od tyłu. Nawet nie odwróciła głowy, by sprawdzić kto. Było jej wszystko jedno, wyczerpana nerwowo, przestała reagować na cokolwiek. Otoczyła się pancerzem obojętności.

Poczuła na ramionach czyjeś delikatne dłonie i usłyszała głos Dimy:

– Już po wszystkim.

Odwróciła się. Próbowała się uśmiechnąć, ale bez powodzenia. Ogarnęła ją kompletna apatia.

– Nikt nie jest ranny?

Patrzył zatroskany.

– Nie, Liso, ale jest pewien kłopot…

Lisa szeroko otworzyła oczy.

– Jesteś blady jak kreda. Co się stało?

Dima nie odpowiedział.

Wreszcie ocknęła się i pojęła wszystko. Krew odpłynęła jej z twarzy.

– Och, nie! – szepnęła zdruzgotana.

– Rozumiesz, prawda?

– Tak… – Jej wargi z trudem wypowiadały słowa. – Tak, dopiero teraz.

– My też nie chcieliśmy w to uwierzyć.

Odwrócił się i drgnął.

– Nie patrz w tamtą stronę, Liso! – zawołał, ale dziewczyna jakby nie była w stanie oderwać oczu od mrożącego krew w żyłach widoku.

Na wydmy wbiegał zdyszany Fiedia, a z jego oczu wyzierał obłędny strach. Kaleka kuśtykał niezdarnie, usiłując umknąć przed ścigającym go jeźdźcem z uniesioną szablą. Ale był bez szans.

– Wasyl! Nie! – krzyknęła Lisa z rozpaczą. – Nie wolno ci! Przecież on jest bezbronny!

Загрузка...