ROZDZIAŁ 3

Wracając do zamku Dawlishów markiz myślał z satysfakcją, że był niezwykle przebiegły.

Wszystko poszło zgodnie z planem, jedynym wyjątkiem była poważna walka, którą musiał stoczyć z Ajantą, by postawić na swoim. Nawet gdy zeszła na dół z zapakowaną w zgrabną paczkę suknią, która miała być użyta jako wzór, ciągle z nim walczyła.

Pomyślał, że była bardzo blada, ale gdy stała w drzwiach biblioteki, jej skóra miała przejrzystość perły.

Podczas gdy Ajanta była na górze, markiz napisał kilka listów, które miały być wysłane do Londynu, odłożył więc teraz gęsie pióro i czekał, by dziewczyna się odezwała.

– Czy jest pan… całkiem pewien – zapytała półszeptem – że tak powinnam… postąpić?

– Chcę, by pani tak zrobiła – powiedział – i zupełnie szczerze myślę, że byłaby pani bardzo niemądra odmawiając mi.

Gdy to mówił, przyszedł mu na myśl inny argument i dodał:

– Tu nie chodzi jedynie o pieniądze, choć wiem, jak pani ich potrzebuje, lecz większość młodych kobiet uznałaby za niezwykłą okazję nawet krótkie zaręczyny z markizem Stowe.

Mówił to, co myślał, i nie był przygotowany na błyskawice, które strzeliły z błękitnych oczu Ajanty.

– W gruncie rzeczy, milordzie – rzekła – chcesz powiedzieć, iż powinnam dziękować ci na kolanach za łaskawe zniżenie się do takiego zera, którego w innych okolicznościach z pewnością nie zaszczyciłbyś swoją uwagą.

– Tego nie powiedziałem – odparował markiz.

– Ale tak pan myślał – mówiła Ajanta. – Chcę jasno powiedzieć, milordzie, że nie robi na mnie wrażenia pańska pozycja towarzyska ani tytuł. Robię to wyłącznie po to, by pomóc Lyle'owi w Oxfordzie i zapewnić siostrom lepsze wykształcenie niż to, na które stać nas teraz.

Przerwała, a markiz wtrącił z kpiącym uśmiechem:

– Oczywiście nie powinna zapominać pani o ojcu i o sobie.

– Z pewnością nie zapominam o papie! – odparła napastliwie Ajanta. – Jak już pan napomknął, będzie on mógł wybrać się do Oxfordu, by przeprowadzić poszukiwania materiałów do nowej książki.

– Jutro z samego rana wracam do Londynu – powiedział Quintus – i przygotuję wszystko na wasz przyjazd do Stowe Hall w Buckinghamshire.

Pani ojciec będzie wam towarzyszył.

Zapadło milczenie. Potem Ajanta odezwała się innym tonem:

– Przypuszczam, że… nie mogłabym, pomimo oficjalnych… zaręczyn zostać tutaj? Bardzo… krępowałoby mnie spotkanie z pańską rodziną i przyjaciółmi, jeśli… takie były pana zamiary.

– Nie będzie powodu do skrępowania, jeśli zagra pani dobrze swoją rolę – rzekł markiz. – Moi krewni będą w siódmym niebie, że mam się ożenić, i zrobią wszystko, co w ich mocy, by panią godnie przywitać.

– A co sobie pomyślą… gdy nasze… zaręczyny zostaną… zerwane?

– Poradzę sobie z tym, gdy nadejdzie pora – odparł. – Ty, pani, powinnaś jedynie być czarująca, pięknie wyglądać i, oczywiście, sprawić, by uwierzyli, iż żywisz dla mnie jakieś uczucia.

Bez wątpienia w jego głosie zabrzmiała nuta sarkazmu, ale nie oczekiwał tego, co odpowiedziała mu Ajanta. Patrzyła na niego długo, potem rzekła:

– Nie wiem, jakie ma pan kłopoty ani dlaczego potrzebna jest moja pomoc, ale mogę tylko mieć nadzieję, że nie chodzi tu o coś niezgodnego z honorem.

– Dlaczego sądzi pani, że tak mogłoby być? – spytał.

– A z jakiego powodu godny podziwu markiz Stowe, który mógłby wybrać każdą damę z wielkiego świata, musi szukać pomocy u córki biednego proboszcza?

– Odpowiedź jest prosta – zripostował markiz. – Jest pani niezwykle inteligentną i piękną młodą kobietą.

Ajanta spojrzała na niego ze zdumieniem i Quintus zobaczył rumieniec na jej policzkach, zanim odwróciła się dość gwałtownie, by położyć przyniesioną paczkę na krześle obok drzwi.

Markiz zaadresował list do swego sekretarza, potem wypisał następny adres:

Lady Burnham, Park House, Park Street, Londyn

Ocenił, że napisał bardzo zręczny list, który mógłby przekonać nawet George'a Burnhama:

Droga lady Burnham!

Skorzystałem z Twej wskazówki, Pani, i chcę, byś jako pierwsza dowiedziała się, że Ajanta Tiverton przyjęła moje oświadczyny.

Jesteśmy bardzo szczęśliwi i zawdzięczamy to Twej życzliwej radzie, za którą jestem bardzo zobowiązany.

Ajanta zatrzyma się przez kilka dni w Stowe Hall, a potem mam nadzieję zawieźć ją do Londynu, by ją Pani oficjalnie przedstawić.

Jeszcze raz najgoręcej dziękuję.

Z poważaniem Stowe

Jadąc w kierunku zamku Dawlishów markiz doszedł do wniosku, że George Burnham z trudnością mógłby znaleźć w tym liście coś więcej ponad to, co zawierał.

– Do diabła, musi go to przekonać! – pomyślał.

Jednocześnie wiedział, że Burnham przypomina buldoga, i gdy raz zatopi w czymś kły, trudno będzie go skłonić, by wypuścił zdobycz.

Po wysłaniu do Londynu Jima z paczką zawierającą suknię Ajanty, listem do sekretarza z ogłoszeniem do „Gazette” i liścikiem do lady Burnham, markiz pożegnał dziewczynę, mówiąc:

– Przyślę po was powóz pojutrze. Towarzyszyć mu będzie brek, który ma zabrać bagaż, ale nie będzie go pani dużo potrzebować, bo suknie, które zamówiłem w Londynie, będą czekać na panią.

Mówił rozkazującym tonem, którego używał zawsze, gdy wydawał polecenia, i pomyślał, że to powstrzyma ją przed dalszymi protestami i sprawi, iż będzie postępowała zgodnie z jego planem.

Ajanta przez chwilę milczała. Potem odezwała się:

– Co mam powiedzieć papie?

– Proszę mu powiedzieć, że przyszedłem oficjalnie prosić o pozwolenie, bym mógł starać się o twą rękę. Ponieważ jednak ojciec pani był poza domem, a ja miałem pilne spotkanie, nie mogłem niestety zaczekać na niego. Ale wszystko, oczywiście, mu wyjaśnię, gdy przybędzie do Stowe Hall.

Zdawał sobie sprawę, że Ajanta miała zamiar powiedzieć, iż jej ojca bardzo to wszystko zdziwi, i dodał:

– Nie zdradzę mu, kiedy ogłoszone zostaną zaręczyny. Nie sądzę, byście prenumerowali „Gazette”, a ogłoszenie nie ukaże się w „Timesie” przed piątkiem lub sobotą.

Ajanta nic nie odpowiedziała i markiz zakończył szybko:

– Do widzenia, Ajanto. Spróbuj pomyśleć o tym, pani, jako o przygodzie, czymś, co sprawi przyjemność twej rodzinie, nawet jeśli ty sama jesteś zdecydowana się nie bawić.

Te słowa, tak prowokujące, sprawiły, że z jej oczu strzeliły błyskawice. Markiz wskoczył na konia i odjechał. Nie oglądał się, bo był pewien, że Ajanta nie mogła doczekać się, by znikł jej z oczu.

Przynajmniej – pomyślał zbliżając się do zamku Dawlishów – utarczki z Ajantą będą znacznie ciekawsze od uciążliwych prób nawiązania rozmowy z lady Sarah.

Gdy dotarł do zamku, okazało się, że stracił więcej czasu na plebanii, niż oczekiwał, i gdy wszedł do jadalni zastał tam tylko Harry'ego. Przyjaciel podniósł głowę.

– Takie spóźnienie do ciebie nie pasuje, Quintusie – rzekł. – Sądziłem, że nigdy nie zdarzyło ci się zaspać.

– Byłem na przejażdżce – odparł markiz.

Podszedł do kredensu, by nałożyć sobie porcję niezbyt apetycznej jajecznicy na boczku, ale nie miał ochoty na nic specjalnego.

– Gdybyś mnie uprzedził, że wybierasz się na przejażdżkę, pojechałbym z tobą – powiedział Harry. – Chciałem ci coś powiedzieć, gdy będziemy mieli szansę porozmawiać na osobności.

Markiz spojrzał na niego przenikliwie. W głosie przyjaciela wyczuł coś, co pozwoliło mu się domyślić, czego mogła dotyczyć ta rozmowa, i zdawał sobie sprawę, iż Harry starannie dobierał słowa.

Ponieważ uznał, że gdyby Harry ostrzegł go, iż Burnham wstąpił na wojenną ścieżkę, wprawiłby ich obu w zakłopotanie, powiedział:

– Wyobraź sobie, że mam dla ciebie nowinę, która jak sądzę, zaskoczy cię.

– Jaką? – zapytał Harry.

– Zaręczyłem się!

Harry patrzył na niego, jak gdyby nie mógł uwierzyć własnym uszom.

– Co zrobiłeś? – wymówił w końcu.

– Jutro rano będzie o tym w „Gazette” – rzekł markiz – i mam nadzieję, że jako jeden z najstarszych przyjaciół złożysz mi życzenia.

– Wielki Boże! – wykrzyknął Harry. – Z tobą tak zawsze, Quintusie, zawsze robisz jakąś niespodziankę, gdy najmniej się tego spodziewamy! Nie miałem pojęcia, że myślałeś o małżeństwie, biorąc pod uwagę to, co tak często mówiłeś na ten temat.

Markiz uśmiechnął się.

– Tak było, zanim poznałem Ajantę.

– Ajantę? – dociekał Harry. – Czy ją kiedyś spotkałem?

– Nie, nie spotkałeś. Nazywa się Ajanta Tiverton i nie muszę chyba mówić, że jest bardzo piękna.

– Zastanawiam się, czemu nigdy mi jej nie przedstawiłeś?

– Jestem na to za mądry – odparł markiz. – Mógłbyś spróbować mnie pokonać, tak jak to zrobiłeś z dzisiejszą aukcją.

– Wielkie nieba! Nigdy bym nie próbował rywalizować z tobą w miłości! – powiedział Harry. -

Obaj wiemy, że gdy chodzi o kobiety, mijasz metę, zanim pozostali zdążą wystartować. Markiz uśmiechnął się.

– Nagle zrobiłeś się bardzo skromny.

– Opowiedz mi o tej ślicznotce, która cię złowiła, choć tylu innym kobietom to się nie udało – prosił Harry.

– Nie mam zamiaru nic mówić, dopóki sam jej nie zobaczysz – odparł Quintus. – I wolałbym, abyś nie opowiadał o tym pozostałym do mojego odjazdu. Zarówno ich ciekawość, jak i powinszowania byłyby w równym stopniu krępujące.

– Oczywiście, że będą tak samo zaciekawieni jak ja – rzekł Harry. – Jesteś najbardziej niezłomnym kawalerem ze wszystkich bywalców klubów na St. James i sądziłem, że twoje zainteresowanie kieruje się w zupełnie innym kierunku.

– Kiedy chce się utrzymać coś w sekrecie – powiedział swobodnie markiz – dobrze jest skierować ludzkie spojrzenia w niewłaściwym kierunku.

– A więc dlatego to robiłeś! No cóż, mogę tylko powiedzieć, Quintusie, że oszukałeś i mnie, i wielu innych, w tym pewnego osobnika, który jest w bardzo niebezpiecznym nastroju.

Markiz wiedział, że przyjaciel ma na myśli George'a Burnhama, więc zdołał odpowiedzieć, jak gdyby ta sprawa nie miała znaczenia:

– Jeśli chciałbyś zobaczyć głupca, który nie widzi tego, co ma pod nosem, i jest zmienny jak chorągiewka, to popatrz na Burnhama!

Harry rzucił mu kpiarskie spojrzenie, ale nic nie powiedział, a markiz, uznawszy, że zjadł już dosyć, wstał od stołu.

– Chodźmy popatrzeć na stajnie księcia, zanim wyjedziemy – powiedział. – Doszedłem właśnie do wniosku, że nie zniosę dłużej tutejszego jedzenia i wyruszę do Londynu, jak tylko aukcja dobiegnie końca i kupię wszystkie konie, jakie przypadną mi do gustu.

– To znaczy, że będziemy mogli kupić za rozsądną cenę te konie, których nie zechcesz – rzekł Harry.

– Powiedz mi, które ci się szczególnie spodobają – odparł Quintus. – Wiesz, że nie będę cię przelicytowywał.

– To bardzo wielkodusznie z twojej strony – uśmiechnął się Harry. – Są tam dwa konie, na które miałbym ogromną ochotę, o ile ich kondycja nie pogorszyła się od czasu, gdy je po raz ostatni widziałem.

Po odejściu markiza Ajanta usiadła na krześle w hallu, jak gdyby nie mogła już utrzymać się na nogach. Nie mogła uwierzyć, że to, co się zdarzyło, było prawdą a nie częścią jakiegoś zwariowanego snu, z którego w każdej chwili mogła się obudzić w swym wąskim łóżku na pięterku.

Potem poszła do biblioteki, by znaleźć na biurku pozostawiony tam przez markiza czek na 980 funtów, wystawiony na jej nazwisko, oraz dwa banknoty pięciofuntowe i dziesięć złotych suwerenów. Ajanta nie widziała dotąd tylu pieniędzy i przyszło jej do głowy, że może to być zaczarowane złoto, które znika, gdy się go dotknie. Wzięła je do ręki, nie znikło, więc położyła je z powrotem na biurku, by starannie złożyć czek.

Doszła teraz do wniosku, że nie opowie ojcu o umowie między nią i markizem. W rzeczy samej nikt o tym nie może wiedzieć. Wstydziła się tego układu, uważała, że jest poniżający. Jednocześnie jakaś część jej mózgu już planowała, co trzeba będzie kupić, rozumiejąc, jakie olbrzymie zmiany w ich życiu spowodują te pieniądze.

Lyle może mieć buty do konnej jazdy, o których marzył, i naprawdę eleganckie ubrania, jakich nigdy nie miał, a w czasie wakacji będzie mógł jeździć na swym własnym koniu.

Stać go będzie również na udział w polowaniach, czego zawsze pragnął, i to nie w otoczeniu niezdarnych farmerów, lecz członków klubów, których składki były dlań, jak dotąd, o wiele za wysokie. Potem pomyślała o Charis i uznała, że najlepiej dla niej będzie, by uczyła się przez rok na pensji dla młodych dam. Wiedziała, że do jednej z takich szkół uczęszczała jej matka, która często mówiła, jak odmienne były tam lekcje od tych, których udzielała jej w domu guwernantka.

– Gdybym nie miała lepszego wykształcenia niż większość młodych kobiet z mojego pokolenia, nie mogłabym nigdy, po ślubie z twym ojcem, dzielić z nim jego zainteresowań ani pomagać mu w pracy.

Westchnęła, potem dodała:

– Och, moja droga, żałuję, że nie stać nas na dobrą szkołę dla ciebie, chociaż na kilka miesięcy.

– Jestem pewna, że ty i papa nauczyliście mnie tyle, ile najlepsza szkoła – odparła lojalnie Ajanta, ale wiedziała, że nie przekonała tym matki.

Tak – postanowiła. – Charis musi pójść na pensję, przyniesie jej to wiele pożytku. Przestanie marzyć o mężczyznach, zamiast tego będzie cieszyć się towarzystwem i wzajemną rywalizacją dziewcząt w swoim wieku.

Charis powinna być otoczona młodzieżą – myślała Ajanta. – I Darice też, gdy będzie trochę starsza.

Często myślała, ponieważ jej siostry były tak inteligentne i bystre, że ich umysły nie rozwijają się dalej, gdyż brak im tak ważnego bodźca.

Pieniądze pozwolą mi tak wiele zrobić dla Charis i Darice – cieszyła się Ajanta.

Potem przypomniała sobie, co musiała zrobić, i poczuła lęk. Była zbyt inteligentna, by nie zdawać sobie sprawy, że markiz za pomocą zręcznej manipulacji skłonił ją do zaakceptowania swego niedorzecznego planu.

Jest rozumny i wie o tym – dumała. – Jest też dumny i bardzo zarozumiały.

Wiedziała, że nigdy nie przyszłoby mu na myśl zaproponowanie fałszywych zaręczyn dziewczynie należącej do wyższych sfer.

– Na przykład, nie odważyłby się zasugerować tego lady Sarah – uznała.

Ajanta widziała lady Sarah raz czy dwa, kiedy brała udział w jakichś uroczystościach hrabstwa, lub gdy zaproszono ją na ogrodowe przyjęcie, wydawane co trzy lata przez księżnę i księcia, w którym praktycznie rzecz biorąc uczestniczyli wszyscy mieszkańcy hrabstwa. Dobrze wiedziała, że ze strony księstwa była to protekcjonalność. Wśród gości byli lokalni pastorzy, lekarze, a nawet co bogatsi farmerzy z majątku.

– Kiedy księżna rozmawia ze mną – powiedziała Ajanta do matki po ostatnim przyjęciu – sprawia, że czuję się, jakbym była dzieckiem z sierocińca i musiała dziękować Bogu i księciu za miseczkę kleiku!

Matka roześmiała się.

– Dobrze wiem, co masz na myśli, kochanie.

Zawsze myślę o księżnej i księciu, gdy śpiewam:

Bogacz w swym zamku, biedak w jego bramie, Bóg ich takimi stworzył i wyznaczył ich stan.

– Och, mamo, chciałabym to im powiedzieć – zaśmiała się Ajanta.

– Gdybyś to zrobiła – odrzekła matka – z całą pewnością przyjęliby to poważnie i nie widzieliby w tym nic śmiesznego.

Gdy matka umarła, Ajancie rozpaczliwie brakowało kogoś, z kim mogłaby żartować. Zdawało się, że plebanię zawsze wypełniał śmiech, ale po śmierci pani Tiverton wszyscy mieli wrażenie, że pastor już nigdy się nie uśmiechnie.

To właśnie Ajanta zrozumiała, że przygnębienie, wywołane jego rozpaczą źle wpływa na Charis i Darice, zmuszała się więc do drobnych żartów i próbowała skłonić ojca, by widział wszystko z weselszej strony. Był to straszliwy wysiłek, gdyż wiedziała, że po stracie matki nic już nie będzie takie same.

Lyle był osobą która najwięcej pomagała jej w tworzeniu mniej lub bardziej normalnej atmosfery, bo Ajanta wiedziała, że tego pragnęłaby jej matka, choć i tak nikt z nich nie potrafiłby o niej zapomnieć.

Lyle przyjeżdżał do domu i opowiadał z entuzjazmem, jak wspaniale jest w Oxfordzie, jak wielu ma przyjaciół, jakie figle płatali, kiedy się nie uczyli. Trudno mu było przywyknąć do samotnych przejażdżek, gdyż Tivertonowie mieli tylko jednego konia, i do tego, że nie mógł zapraszać przyjaciół na śniadania. Ale zawsze czuł się szczęśliwy w towarzystwie Ajanty, która z miłości do niego gotowa była słuchać godzinami, jak opowiada o sobie.

Wiedziała, że ze wszystkich członków rodziny Lyle najspokojniej przyjmie wiadomość o nieoczekiwanych zaręczynach. Zainteresuje go wyłącznie możliwość jeżdżenia na koniach markiza, naśladowania jego sposobu wiązania fularu i zaproszenie do Stowe Hall.

Ajanta uznała teraz, że była bardzo tępa, gdy nie zorientowała się, że pan Stowe musi być jednym z tych wielkich właścicieli koni wyścigowych, o których stale mówił Lyle. Była pewna, że brat musiał mówić jej o markizie, gdy jego koń wygrał derby.

Ponieważ Stowe to takie niezwykłe nazwisko, głupotą było nie odgadnąć, że jest właścicielem Golden Glory – pomyślała. – Ale trudno było oczekiwać, że nieznajomy, który pomógł Charis na miejskiej drodze, okaże się markizem!

Przypomniała sobie, że nie tylko będzie musiała opowiedzieć Charis o zaręczynach, ale czekają też wyjaśnienie wprowadzającej w błąd uwagi o „żonie” pana Stowe'a.

– Cała ta sprawa staje się coraz bardziej zawikłana! – powiedziała gniewnie.

Jednocześnie, gdy niosła czek, banknoty i suwereny do swej sypialni na piętrze, by ukryć je w szufladzie toaletki, planowała, że jutro, jeśli ojciec nie będzie potrzebował dwukółki, pojedzie do małego miasteczka, oddalonego zaledwie o dwie mile. Tam zdeponuje czek w banku swego ojca.

Na szczęście, ze względu na to, iż proboszcz był zawsze tak zatopiony w swych książkach, że o wszystkim zapominał, zarządził, by córka mogła podpisywać jego czeki.

– To bardzo niezwykłe, pastorze – protestował dyrektor banku. Ale ponieważ podziwiał wszystkich, którzy pisali książki, w końcu wyraził zgodę. Ajanta wiedziała, że dyrektor, przyzwyczajony do tego, że na ich koncie były zawsze małe sumki, a ich wydatki czasem je przewyższały, będzie bardzo zaskoczony. Mówiła sobie, że mogła jedynie wyjaśnić mu, iż otrzymała spadek po jednym z krewnych.

– Babka będzie wyglądała dość przekonująco – powiedziała, a potem pomyślała, że będzie to kolejne kłamstwo.

– Kłamstwa! Kłamstwa! Kłamstwa! – wykrzyknęła. – Muszę tak postąpić, ale to jest złe. Nie powinnam tego robić, nie tylko ze względu na samą siebie, lecz i na to, że jestem córką swego ojca.

Przerwała, a potem powiedziała wolno i wyraźnie:

– Nienawidzę go! Jaka szkoda, że pojawił się w moim życiu!

Jednocześnie nie mogła opanować radości, że Lyle będzie miał dość środków na swoje rozrywki, Charis pójdzie do szkoły, a ona nie będzie już musiała uczyć Darice, lecz zatrudni dotychczasową nauczycielkę Charis.

Podróżując niezwykle wygodnym powozem, który markiz wysłał po nich, Ajanta miała wrażenie, iż przenosi się z jednego świata do drugiego. Czuła się dziwnie, widząc tak imponujący pojazd przed drzwiami probostwa, uświadamiając sobie, że szóstka koni w zaprzęgu była tak wspaniała, że mogła tylko patrzeć na nie zauroczona. Zdawało się, że służący w eleganckiej liberii wyskoczyli prosto z bajki.

Wszystko, co wydarzyło się od odjazdu markiza, wydawało się nierzeczywiste, nie nierealnością snu lecz jak gdyby jakaś czarnoksięska siła popychała dziewczynę, nie pozwalając jej odetchnąć i zebrać myśli.

Gdy z pewnym wahaniem powiadomiła ojca, ż zaręczyła się z markizem, powiedział:

– Uznałem, że jest to niezwykle inteligentny człowiek, ale nie miałem pojęcia, że go wcześniej znałaś. Ajanta zaczerpnęła tchu.

– Istotnie, wczoraj widziałam go po raz pierwszy, ale powiedział, że zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia, tak jak ty pokochałeś mamę w chwili, gdy ją zobaczyłeś.

– To prawda – powiedział pastor. – Nigdy nie widziałem równie pięknej istoty i czułem, że musiała zstąpić na ziemię prosto z nieba.

Dziewczyna wiedziała, że ojciec spotkał matkę zaraz po opuszczeniu Oxfordu i jak tylko spojrzeli na siebie, wszystko inne przestało mieć znaczenie.

– Chciałabym, aby tak było i ze mną – powiedziała do siebie.

Czuła się dotknięta, gdyż ominęło ją coś bardzo cennego, sądziła też, iż markiz zachęcał Charis, by uznała, że się w nim kocha.

Przypuszczam, że wywiera takie wrażenie na każdej napotkanej kobiecie – pomyślała pogardliwie – ale mnie się to z pewnością nie przytrafi.

– Cieszę się z wizyty w Stowe Hall – mówił ojciec.

– Tak, papo, i markiz sugerował, że będzie to okazja, byś wybrał się stamtąd do Oxfordu i zajął się swymi poszukiwaniami.

– Jest bardzo uprzejmy i troskliwy – zauważył pastor. – Okazało się, że bardzo trudno jest znaleźć szczegółowe informacje, niezbędne do rozdziału czwartego, w którym opisuję Mekkę i jej znaczenie dla tych, którzy mogą nosić zielony turban.

Ze sposobu, w jaki to mówił, Ajanta pojęła, iż myśli właśnie o swej pracy. Zostawiła go więc w gabinecie i poszła do starego pastora, mieszkającego w domu na samym końcu wioski, aby go spytać, czy byłby tak uprzejmy i pełnił wszystkie posługi religijne do powrotu jej ojca.

– Wiedziałem, że nie minie wiele czasu i twój ojciec znowu poczuje chęć, by wybrać się do Oxfordu – powiedział dobrodusznie starzec – a ty, Ajanto, musisz go zachęcić, by skończył tę książkę. Tom poświęcony buddyzmowi sprawił mi większą przyjemność, niż to mogę wyrazić.

– Papa będzie zachwycony, że książka się ojcu podobała – rzekła Ajanta.

– Twój ojciec jest genialny! Genialny! Oczywiście, że zrobię, co w mej mocy, by go zastąpić podczas jego nieobecności.

– Dziękuję! To bardzo uprzejme ze strony ojca. Ajanta pożegnała pastora i pośpiesznie wróciła na probostwo, by pojechać stamtąd do miasteczka.

Po zdeponowaniu czeku mogła kupić coś dla sióstr, choć w tak małej miejscowości wybór towarów był niewielki. Ale i tak nowe wstążki do słomkowej budki wprawiły Charis w niebotyczny zachwyt, a błękitna szarfa, przewiązana w pasie prostej muślinowej sukienki, którą Ajanta uszyła dla swej młodszej siostry, sprawiła, że Darice bardziej niż zwykle przypominała aniołka. Ajanta zawsze sądziła, iż siostrzyczka wygląda, jak gdyby zstąpiła z alegorycznego malowidła i byłaby bardzo zirytowana, gdyby wiedziała, że markiz myślał tak samo.

Mimo postanowienia, że będzie mu wdzięczna, nie mogła nie mieć mu za złe sposobu, w jaki zawrócił im w głowie i zmusił do wypełnienia swych poleceń, nie przepraszając nawet za spowodowane tym kłopoty.

Jeśli sądzi, że padnę na kolana i będę dziękować mu za wszystko – mówiła sobie Ajanta – to się myli. Robi to wyłącznie dla własnych, egoistycznych celów.

Jednocześnie czuła podniecenie, podróżując szybciej, niż to jej się dotąd zdarzyło, a dzięki resorom i poduszkom powozu droga wydawała się gładka, jak stół.

Ich skórzane walizy, stare i zniszczone, wyglądały zdaniem Ajanty bardzo niestosownie, gdy załadowano je na szykowny brek, ciągniony przez cztery konie, który wyruszył na półtorej godziny przed powozem.

Służba z pojazdami zatrzymała się na noc w oberży, znajdującej się o pół godziny jazdy od wioski.

– Jego lordowska mość pragnie, byśmy dojechali do Stowe Hall tak szybko jak to możliwe – wyjaśnił stangret. – Konie rwą się do drogi, więc podróż nie będzie się panience dłużyła.

Zatrzymali się na wyborny, jak to ocenili, lunch, zamówiony wcześniej przez służących. Uprzejme powitanie oberżysty, wygoda odosobnionego saloniku, do którego ich skierowano, i butelka najlepszego claretu, zamówionego dla pastora razem z lemoniadą dla dziewcząt, sprawiły, że wszyscy, poza Ajantą, niemal bałwochwalczo chwalili markiza.

– Jak mógł pamiętać o każdym szczególe? – pytała Charis.

Jak zwykle przesadzała w podziwie dla markiza i bez wątpienia znowu się w nim podkochiwała, wiedząc już teraz, że nie jest żonaty.

Tego ranka zwróciła się do Ajanty:

– Myślę, że to strasznie nie w porządku, iż ty masz za niego wyjść. To ja go pierwsza zobaczyłam i gdyby nie ja, nigdy by nie przyjechał na plebanię.

– Wiem, moja kochana – odrzekła siostra – ale doprawdy on jest dla ciebie za stary. Za rok lub dwa na pewno spotkasz jakiegoś młodego człowieka w odpowiednim wieku.

– Nie mogę uwierzyć, by istniał ktoś taki jak markiz! – z rozdrażnieniem powiedziała Charis. – Jesteś ode mnie ładniejsza i sądzę, że należało oczekiwać, iż bardziej mu się spodobasz.

Ajanta z wysiłkiem opanowała się, by nie odpowiedzieć:

– Nie lubię go ani trochę, a on tylko mnie wykorzystuje!

Potem powiedziała sobie, że nie wolno jej nawet tak myśleć, bo członkowie rodziny byli sobie tak bliscy, że często zdarzało im się czytać swoje myśli.

Choć dołożyła wszelkich starań, by jej siostry mogły ubrać się elegancko na podróż, nie zawracała sobie głowy swoim wyglądem. Prawdę mówiąc, od bardzo dawna nie miała nowej sukni i z pewnym smutkiem myślała, że ubranie, w którym musiała podróżować, ongiś w pięknym odcieniu błękitu, było teraz znoszone i spłowiałe. Nic na to nie potrafiła poradzić, mogła tylko mieć nadzieję, że krewni markiza tego nie zauważą i że markiz mówił poważnie, zapowiadając, iż w Stowe Hall będą czekać na nią nowe stroje.

Uznała, że to jej skromny wygląd musiał być przyczyną iż markiz zrezygnował z pierwotnego planu zabrania jej wprost do Londynu. Na wsi, do której była przyzwyczajona, nie wyglądała tak niewłaściwie, ale z pewnością w Londynie ściągnęłaby na siebie szyderstwo i lekceważenie eleganckich przyjaciół Quintusa.

Mogliby uznać za podejrzane – mówiła sobie – że chce poślubić istotę tak zaniedbaną i nieodpowiednią.

Miała świadomość, że gdyby markiz nie był tak silny, męski i barczysty, można by go określić jako dandysa.

Lyle opisywał dokładnie, co noszą dandysi, ich eleganckie stroje, buty z cholewami, tak wypolerowane za pomocą szampana, że można było przejrzeć się w nich jak w lustrze, i wysoko udrapowane fulary. Ajanta uważała dandysów za dość zniewieściałe, niemądre stworzenia, ale żadnego z tych określeń nie mogła zastosować do markiza.

Po dobrym posiłku i doskonałym clarecie pastor zasnął w kącie powozu, sen zmorzył też Darice. Natomiast Charis nie chciała niczego stracić i cały czas szczebiotała, zadając pytania, na które Ajanta nie potrafiła odpowiedzieć, aż wreszcie przerwała jej:

– Och, Charis, bądź przez chwilę cicho! Boli mnie głowa. Chcę, by papa pospał sobie.

– Spodziewam się, że jesteś bardzo podniecona, bo masz spotkać się z człowiekiem, którego kochasz – powiedziała z rozmarzeniem Charis.

– Wcale nie – odparła bez zastanowienia Ajanta.

– Oczywiście, że tak – sprzeciwiła się siostra. – Och, Ajanto, to takie emocjonujące, że zakochałaś się w tak romantycznym mężczyźnie. I każdego dnia, kiedy będziecie się coraz bardziej i bardziej kochać, będziesz pamiętała, że to ja wniosłam to szczęście w wasze życie.

Ajanta podejrzewała, że Charis cytuje jakąś ostatnio przeczytaną powieść, ale ponieważ nie mogła jej zaprzeczyć, zamknęła tylko oczy i udała, że zasypia. Prawdę mówiąc zdrzemnęła się przez chwilę i obudził ją nagły pisk Charis, która wykrzyknęła:

– Spójrz! Spójrz! Czy widziałaś kiedyś coś równie wspaniałego?

Ajanta obudziła się gwałtownie, tak samo jak pastor. Spojrzeli w kierunku, w którym wskazywała Charis. Poprzez drzewa mogli widzieć olbrzymią i imponującą budowlę. Do środkowego skrzydła z wysokimi kolumnami korynckimi prowadził długi rząd schodów, po jego obu stronach stały dwa pozostałe budynki, otoczone kamiennymi urnami i posągami, rysującymi się na tle nieba.

Sztandar markiza powiewał na dachu budynku, za domem rósł las jodłowy, który zdawał się go osłaniać jak aksamit pudełka chroni klejnot.

– Nigdy nie widziałam czegoś równie uroczego! – powiedziała Charis. – Tu będziesz mieszkać, Ajanto, i panować jak królowa.

I tak samo zostanę zdetronizowana! – pragnęła odpowiedzieć dziewczyna.

Jednocześnie nie mogła zaprzeczyć, że entuzjazm siostry był uzasadniony. Stowe Hall wyglądał bardzo pięknie i gdy się zbliżyli, zobaczyli, iż zielone trawniki opadają stokiem do wielkiego jeziora, po którym pływały białe i czarne łabędzie. Most na jeziorze był o wiele starszy od budynku i wyjątkowo piękny. Wrażenie było tak wielkie, że wszyscy podróżni milczeli, gdy powóz zatrzymał się przed frontowymi drzwiami.

Służba w żółto – zielonej liberii – jak sądziła Ajanta, tych kolorów markiz używał również na wyścigach – zbiegała po schodach, by zająć się gośćmi. Podchodząc do drzwi Ajanta pomyślała, że dom, podobnie jak jego właściciel, był przytłaczający i bez wątpienia sprawiał, iż każdy czuł się, jak ona, mały i nieważny. Postanowiła jednak, że nie da mu się onieśmielić. Gdy markiz przywitał ich w hallu, głowę trzymała wysoko i zauważył, że w jej oślepiająco błękitnych oczach – jak się tego spodziewał – widać było wyzwanie.

– Witajcie w Stowe Hall – powiedział Quintus. – Mam nadzieję, że podróż nie była zbyt męcząca.

– Domyślałam się, że ma pan taki wielki i wspaniały dom! – wybuchnęła z entuzjazmem Charis, nim ktokolwiek zdążył się odezwać. – Mieliśmy fantastyczną podróż, wyśmienity lunch, a pan musi być bardzo, bardzo mądry, by pomyśleć o wszystkim, czego mogliśmy potrzebować!

– Cieszę się z tego – odparł markiz.

Uścisnął dłoń pastora mówiąc:

– Jestem zachwycony widząc tu pana, sir, i wiem, że przede wszystkim zechce pan obejrzeć bibliotekę. Mój kustosz przygotował na pański przyjazd duży wybór książek poświęconych muzułmanom.

Potem wyciągnął dłoń do Ajanty.

– Nie muszę mówić, jak bardzo czekałem, by panią zobaczyć – rzekł.

Ponieważ lekko podniósł głos, dziewczyna zorientowała się, że pragnął, by to powitanie zostało usłyszane przez służbę.

Ajanta dygnęła, lecz nic nie odpowiedziała, mając nadzieję, że świadkowie tej sceny uznają po prostu, iż jest nieśmiała.

– A teraz, co macie ochotę zrobić? – zapytał markiz. – Pójść na górę i zdjąć kapelusze? Czy przejść do salonu, gdzie kazałem przygotować szampana dla tych, którzy są wystarczająco dorośli, i lemoniadę dla tych, którzy nimi nie są?

– Ja chcę pić – powiedziała Darice, zanim ktoś zdążył się odezwać.

– A więc czeka na ciebie lemoniada i wspaniałe czekoladowe ciasteczka – rzekł markiz.

Darice podskoczyła z radości i wsunęła dłoń w rękę markiza.

– Jest pan bardzo uprzejmy. Jaka szkoda, że nie jestem dość duża, by za pana wyjść.

– Za parę lat przekonasz się, że jest wielu mężczyzn ciekawszych ode mnie – odparł.

– Charis myśli, że jest pan najbardziej godnym podziwu mężczyzną na świecie, i ja też tak myślę!

Markiz nie mógł się powstrzymać od spojrzenia na Ajantę, na której ustach pojawił się kpiący uśmiech. Doskonale wiedział, dlaczego nie odezwała się od chwili przyjazdu, i był pewien, że choć nie mogła mu nic zarzucić, bardzo tego pragnęła, by móc dowieść swej niezależności.

Ponieważ był bardzo doświadczony, jeśli chodzi o kobiety, wiedział, obserwując jej chód i sposób trzymania głowy, że stara się walczyć z onieśmielającym wpływem, jaki wywierał na nią on sam i jego dom, poczynione przez niego przygotowania i fakt, że jej rodzina uległa jego urokowi.

– Sprawię, że też będzie oczarowana – powiedział do siebie markiz. – Dlaczego miałaby być wyjątkiem?

Salon odznaczał się idealnymi proporcjami i zawierał kilka niezwykle cennych obrazów. Przyciągały one w sposób nieodparty uwagę Ajanty, trudno więc jej było skupić się na rozmowie i nie mogła też nic poradzić na to, że jej spojrzenie przesuwało się z jednego płótna na drugie.

– Z góry cieszę się – powiedział markiz – że będę mógł oprowadzić was po moim domu i pokazać skarby, które od wielu pokoleń gromadzili moi przodkowie, mający upodobania kolekcjonerskie.

– Miał pan szczęście – skomentował pastor. – Obawiam się, że jako naród skorzystaliśmy z grabieży wielu skarbów innych krajów.

– Jest to wspaniałe dziedzictwo dla naszych dzieci – rzekł Quintus.

– No cóż, pana syn będzie bardzo szczęśliwym młodzieńcem – odparł proboszcz. – Nie tylko będzie posiadał skarby, słynne na całym świecie, lecz, co niezwykle ważne, nauczy go pan doceniać je.

– Tak, oczywiście – zgodził się markiz.

Czuł, że ta przedwczesna rozmowa o synu, którego mógł kiedyś mieć, musi być krępująca dla Ajanty, i nie był zaskoczony, gdy dziewczyna odstawiła kieliszek szampana, z którego upiła tylko jeden łyk, i powiedziała:

– Chciałabym, jeśli to nie sprawi kłopotu, pójść na górę, by zdjąć kapelusz i płaszcz podróżny. Czuję, że wyglądam bardzo nieporządnie w porównaniu z tymi wspaniałościami.

Ostatnie słowa wymówiła w taki sposób, że nie przypominały komplementu, i markiz, z błyskiem w oku, powiedział:

– Musisz mi, pani, wybaczyć, że nie miałem okazji, by powiedzieć, iż zaćmiewasz wszystko, co posiadam, i nawet moje najcenniejsze obrazy bledną w zestawieniu ze wspaniałością twych włosów!

Gdy to mówił, zobaczył we wzroku Ajanty błyskawice, które bez pośrednictwa słów powiedziały mu, co dziewczyna sądzi o komedii, którą odgrywał. Ale Charis wydała okrzyk zachwytu i klasnęła w dłonie.

– To bardzo poetyczne! – powiedziała. – Powinien to pan zapisać, by Ajanta nigdy nie zapomniała takich wspaniałych słów.

– Jestem pewien, że nie zapomni – rzekł markiz.

Nie mówiąc ani słowa Ajanta skierowała się ku drzwiom. Quintus otworzył je przed nią i przechodząc razem z nią do hallu powiedział:

– Ja tylko drażniłem się z tobą pani, obawiam się, że nie potrafię się temu oprzeć.

– Miło mi, że pana bawię, milordzie! – odparła chłodno Ajanta.

– Chciałbym później porozmawiać z panią na osobności – rzekł cicho markiz – ale teraz przyślę kogoś, by zaprowadził cię, pani, do twego pokoju.

Mówiąc te słowa dał znak lokajowi, który stał w drugim końcu hallu i podbiegł pośpiesznie na skinienie ręki pana.

– Zaprowadź pannę Tiverton na górę do pani Flood – polecił.

– Tak jest, milordzie.

Lokaj ruszył przodem i gdy Ajanta, nie spojrzawszy na markiza, zaczęła iść za nim, od strony salonu rozległ się okrzyk i Charis oraz Darice, które skończyły już jeść czekoladowe ciasteczka, przebiegły z pośpiechem przez hall.

– Poczekaj na nas – krzyknęła Charis.

Dziewczęta wbiegły na schody i gdy dotarły do Ajanty, każda z nich ujęła jej dłoń i szły u jej boku. Przynajmniej jesteśmy razem – pomyślała Ajanta i znalazła w tym pociechę.

Загрузка...