Gdy Ajanta obudziła się następnego ranka, leżała rozmyślając o tym, jak udany był miniony wieczór. Chociaż zdawała sobie sprawę, że krewni markiza przyglądali się jej, jak gdyby była koniem, którego zalety oceniają czuła się szczęśliwa i odprężona. Powodem była obecność Lyle'a i jego dobry humor.
Brat miał okazję, by jechać wieczorem na jednym ze wspaniałych koni markiza i wypróbować tor przeszkód, który Quintus kazał urządzić w parku.
– Miałem rację domyślając się, że wszyscy doskonale jeździcie konno – powiedział markiz do Ajanty, gdy Lyle przeskoczył wysoki płot w tak wspaniałym stylu, że dziewczyna miała ochotę klaskać.
– Nikt z nas nie jest równie dobrym jeźdźcem jak Lyle.
– Widzę, że w pani oczach jest bohaterem – rzekł, jak oceniła, trochę ironicznie.
– Kocham go! – odparła po prostu. – J e s t taki niezwykły, że czuję się zobowiązana do roztaczania nad nim takiej samej opieki jak nad mym ojcem.
Markiz spoglądał na nią przez długą chwilę, zanim spytał:
– Czy nigdy nie myśli pani o sobie? Ostatecznie, jak się dowiedziałem, ma pani dwadzieścia lat i czas już, byś pomyślała o wyjściu za mąż.
– Za kogo? – spytała lekko Ajanta. – Za jednego z tych wieśniaków, o których tak lekceważąco pan mówił?
– To może lepsze, niż zostać starą panną.
Ajanta przez chwilę nie odpowiadała, gdyż obserwowała Lyle'a. Potem rzekła:
– Przypuszczałam, że… miałam nadzieję, iż jak moja matka zakocham się od pierwszego wejrzenia, ale… wiem, że pan w takie rzeczy… nie wierzy.
– Może bliższe prawdy będzie stwierdzenie, że nic takiego dotąd mi się nie przytrafiło – odparł markiz.
Mówiąc to, wiedział, że słowa te były prawdą tylko wtedy, jeśli pod „zakochanie” podkładało się to samo znaczenie, jakie nadawała mu Ajanta. Oczywiście, często zdarzało mu się, gdy wchodził do pokoju i spostrzegał piękną kobietę, myślał, iż jej pragnie i że prędzej czy później ją zdobędzie. Ponieważ wszystkie te ślicznotki były, podobnie jak Leone, mężatkami, nie był to ten rodzaj miłości, o jakiej mówiła Ajanta.
Ale czy to taka wielka różnica? – zapytywał się w duchu.
Pamiętał, że po kilku miesiącach płomień uczucia zawsze gasł i okazywało się, że nudzi go ta sama kobieta, którą z początku uważał za tak pociągającą.
Ponieważ markiz zamilkł, Ajanta odwróciła się i spojrzała na niego.
– Będzie pan musiał ożenić się kiedyś – powiedziała – choćby po to, by zadowolić krewnych, którzy jak to zauważyłam podczas lunchu, są zachwyceni i podnieceni myślą, że wreszcie zdecydował się pan na decydujący krok.
– Nie mogę zrozumieć, dlaczego nie zostawią mnie w spokoju – przemówił z niezadowoleniem.
– Jest pan głową rodziny. Ze słów pańskiej ciotki wywnioskowałam, że ewentualny spadkobierca jest człowiekiem wyjątkowo nieprzyjemnym, któremu udało się spłodzić tylko pięć bardzo brzydkich córek.
– Taki los mógłby i mnie spotkać! – odparował lekko markiz.
– Wątpię – rzekła dziewczyna. Powiedziała to cichutko, przyglądała się bowiem w tej chwili bratu.
Markiz usłyszał to.
– Dlaczego miałaby pani wątpić w taką możliwość?
– Nie w to, że mógłby pan mieć córki. Jeśli zawrze pan małżeństwo z miłości, pana synowie będą bardzo przystojni, a córki bardzo piękne.
Zaciekawiło to markiza.
– Proszę mi dokładnie wyjaśnić, co pani sugeruje.
Ajanta uśmiechała się, gdy ponownie zwróciła ku niemu twarz, by na niego spojrzeć.
– Mama zawsze wierzyła, że jesteśmy piękni – to brzmi zarozumiale, ale sam pan tak mówił – bo ona i papa tak bardzo się kochali.
Przerwała, jak gdyby czekając, że markiz się z nią nie zgodzi, potem ciągnęła dalej:
– Powiedziała mi to, gdy byłam jeszcze mała, obserwowałam potem inne rodziny i przekonałam się, że tam, gdzie dwoje ludzi żyło w szczęściu i miłości, ich dzieci były piękne i zdrowe.
Markiz nie powiedział nic na głos, ale przemknęło mu przez myśl, że – jeśli wierzyć historii – „dzieci miłości” były takie, jak je opisywała Ajanta. Potem pomyślał o lady Sarah i był pewien, że małżeństwo księcia i księżnej zostało zaaranżowane, bo ich rodziny uznały, że będzie to stosowny związek.
– Pani słowa sprawiają, że niepokoi mnie moja przyszłość – rzekł trochę kpiąco.
– Chciałabym, abyś był, panie, szczęśliwy, bo jesteś tak dobry i hojny. Sądzę, że gdy zdecydujesz się na małżeństwo, powinieneś mieć nadzieję, iż los lub bogowie, w cokolwiek wierzysz, ześlą ci osobę, która podbije twoje serce i z którą będziesz żył długo i szczęśliwie.
Ponieważ mówiła to z powagą, markiz nie roześmiał się. Zamiast tego powiedział:
– Dziękuję, Ajanto. Zapamiętam pani słowa.
Nie mieli już czasu na dalszą rozmowę. Podniecony i zarumieniony Lyle podjechał do nich i markiz z Ajanta wsiedli na konie i ruszyli galopem przez park.
Na kolację zjawili się następni krewni i jeszcze raz okazało się, że wszystko poszło łatwiej, niż tego oczekiwała Ajanta. Jeden z kuzynów w starszym wieku był wielkim podróżnikiem i mieli sobie z pastorem tyle do powiedzenia, że trudno ich było rozdzielić. Panie, dalekie od okazywania protekcjonalności, której oczekiwała od nich Ajanta, były dla niej czarujące.
Młody kuzyn, który zjawił się nieoczekiwanie z matką i ojcem, oczarował zupełnie Charis, która pod koniec wieczoru miała gwiazdy w oczach i bez wątpienia – jak sądziła Ajanta – znowu była zakochana.
– Jesteś bardzo mądra, kochanie – powiedział
Lyle do siostry, całując ją na dobranoc. – Nie mogę sobie wyobrazić, w jaki sposób, mieszkając w zabitym deskami kącie, mogłaś znaleźć sobie kogoś równie atrakcyjnego i hojnego, jak markiz, a do tego tak wspaniałego sportowca.
– Trzeba za to podziękować Charis – odparła Ajanta.
– Charis! – wykrzyknął Lyle. – Musimy coś zrobić z tą młodą kobietą, Ajanto. Robi takie słodkie oczy do młodego Storringtona, że czuję się zakłopotany.
– Jest w bardzo romantycznym wieku.
Lyle uśmiechnął się, potem powiedział:
– Prawdę mówiąc, myślę, że my wszyscy tacy jesteśmy, z powodu mamy i papy. Jeśli o to chodzi, sądzę, że i ja się zakochałem.
– Och, nie, Lyle, nie! – wykrzyknęła siostra.
– Dlaczego nie? – spytał. – Jest najładniejszą dziewczyną jaką widziałem, i jak dotąd jedynym problemem było to, że nie miałem dosyć pieniędzy, by ją zaprosić choćby na herbatę. Teraz wszystko się zmieni.
Uśmiechnął się i dokończył:
– Mówiłaś mi, że mogę mieć przyzwoite ubranie i kieszonkowe, które pozwoli mi przynajmniej od czasu do czasu gdzieś zaprosić tę dziewczynę. Więc, Ajanto, jestem w siódmym niebie!
Siostra pragnęła ostrzec go, że – jak to powiedział markiz – taki dostatek nie potrwa wiecznie. Znowu poczuła lęk, ponieważ tak gwałtownie zmienił się ich sposób życia, ale nie mogła powiedzieć Lyle'owi, że wkrótce to się skończy.
W każdym razie trudno jej było myśleć o czymś innym poza radością że cała rodzina jest z nią może korzystać ze wspaniałej kuchni markiza, jego domu i oczywiście – jego koni.
Korzystajmy z tego, dopóki możemy – pomyślała, zanim zapadła w sen.
Po przebudzeniu słyszała śpiew ptaków i pomyślała, że ich pieśń odbija się w jej sercu. Gdy wsłuchiwała się w nią drzwi otworzyły się po cichu i do pokoju weszła pokojówka, by rozsunąć zasłony i podać do łóżka dzbanek wonnej chińskiej herbaty.
Ajanta usiadła, by się napić, i zobaczyła, że o im – bryk oparty jest jakiś list. Zastanowiła się, kto mógł go przysłać, otworzyła go i czytała jego treść ze zdumieniem.
Jeśli obchodzi Cię, Pani, człowiek, z którym jesteś zaręczona, jeśli cenisz jego szczęście i chcesz ocalić go od hańby, spotkaj się ze mną przed godziną siódmą na skraju lasu, na północy parku. To bardzo, bardzo pilne!
List nie miał nagłówka ani podpisu. Ajanta przeczytała go ponownie, myśląc, że musi to być żart. Zwróciła uwagę na termin spotkania i gdy spojrzała na zegar na kominku, pokojówka, która krzątała się po pokoju, powiedziała:
– Obudziłam panienkę wcześniej, bo osoba, która zostawiła list, mówiła, że bezwarunkowo musi panienka otrzymać go natychmiast.
– Która godzina? – spytała Ajanta, sądząc, że zegar musi chyba źle chodzić.
– Tuż po szóstej, panienko. Mam nadzieję, że postąpiłam słusznie, przynosząc list bez zwłoki.
– Tak, oczywiście – odpowiedziała Ajanta.
Jeszcze raz przeczytała pismo i pomyślała, że nie może zrobić nic innego, poza spotkaniem się z jego autorem. Jeśli istotnie, jak sugerował, markizowi groziło jakieś niebezpieczeństwo, odmowa pomocy byłaby niewybaczalna. Wstała z łóżka.
– Podaj mi kostium do konnej jazdy, proszę.
Ubieranie się nie zajęło jej wiele czasu i gdy była już gotowa, zaczęła się zastanawiać, czy nie powinna powiedzieć markizowi, dokąd się wybiera. Potem zdecydowała, że to byłoby krępujące i mogłoby przeszkodzić w dotarciu na czas do lasu.
Zeszła więc bocznymi schodami, które jak powiedziała jej pokojówka, prowadziły do stajni, i gdy tam dotarła, odszukała stajennego, który poprzedniego dnia zabrał na przejażdżkę Darice.
Ukłonił się z szacunkiem.
– Dzień dobry, panienko.
– Czy mógłbyś osiodłać mi konia? – spytała. – Chciałabym pojeździć trochę w samotności. To nie potrwa długo.
Stajenny wyglądał na zdziwionego, ale był za dobrze wyszkolony, by kwestionować rozkazy, które mu wydano.
Pięć minut później Ajanta opuściła stajnię, przejeżdżając nie przed frontem domu, bo obawiała się, że markiz mógłby ją zobaczyć, lecz inną drogą, prowadzącą koło padoku, gdzie trzymano młode konie.
Gdy przez mały zagajnik dotarła do parku, dotknęła konia lekko szpicrutą i pogalopowała jak tylko mogła najszybciej w kierunku lasu, który jak wiedziała, leżał na północy. Pomiędzy drzewami odkryła aleję do konnej jazdy, a ponieważ zmuszona była zwolnić, zaczęła denerwować się, że może to być jakaś pułapka. A gdyby jacyś wrogowie markiza zamierzali ją porwać? W takim wypadku przyjazd tutaj bez eskorty świadczyłby o jej głupocie.
Potem wytłumaczyła sobie, że takie rzeczy zdarzają się jedynie w literaturze, a nie w życiu, ale musiała przyznać, że wszystko, co dotyczyło markiza, wydawało się dziwniejsze niż świat powieści.
Aleja doprowadziła ją na przeciwległy skraj lasu, tam na polu zobaczyła czekającą na nią kobietę na koniu. Z jakiegoś powodu oczekiwała, że autorem listu będzie mężczyzna. Tymczasem była to kobieta, nie tylko ubrana w doskonale skrojony i piękny strój do konnej jazdy, ale i bardzo urodziwa.
Gdy spostrzegła Ajantę, wydawało się, że jej oczy rozbłysły, a na pięknej twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia i jednocześnie zadowolenia. Kiedy
Ajanta zatrzymała przy niej konia, nieznajoma zawołała:
– Jest pani! Tak bardzo się bałam, że albo mi pani odmówi, albo okaże się, że pani w ogóle nie istnieje!
Dziewczyna spojrzała na nią ze zdumieniem, a dama powiedziała:
– Tak właśnie uważa mój mąż i dlatego musiałam panią ostrzec.
– Obawiam się, że nic… nie rozumiem. Dama westchnęła.
– Markiz nie opowiedział pani o mnie?
– Nie, i nie mam pojęcia, kim pani jest. Zapadło chwilowe milczenie. Potem nieznajoma przemówiła:
– Tak mi się jakoś zdawało, że powinien pani wyjaśnić, dlaczego te zaręczyny były takie konieczne.
– Poprosił mnie o pomoc – odparła Ajanta – i wywnioskowałam, że wpadł w jakieś kłopoty.
– I to bardzo poważne! Ale mam nadzieję, modlę się o to, że pani potrafi go ocalić.
Wyglądała tak pięknie, gdy to mówiła, że Ajanta mogła tylko wpatrywać się w nią, zanim wreszcie udało się jej zadać pytanie:
– Czy mogłaby mi pani powiedzieć, kim pani jest?
– Tak, oczywiście – odpowiedziała dama. – Jestem lady Burnham i mój mąż… zagroził, że… rozwiedzie się ze mną… podając jako współwinnego… markiza!
Widać było, że z trudem może wymówić te słowa, a wyraz bólu na jej twarzy był bardzo wymowny.
– Rozwiedzie się z panią? – wykrzyknęła Ajanta. – Ależ to… okropne!
Zdawała sobie sprawę, że rozwód uważano za rzecz skandaliczną tak oburzającą i poniżającą, iż nie mogłaby znieść tego żadna dama, obdarzona w najmniejszym choćby stopniu poczuciem przyzwoitości.
– Nie mieliśmy pojęcia – mówiła lady Burnham z cichym szlochem – że mój mąż… kazał nas… śledzić… i że jest zdecydowany… tak, zdecydowany, zemścić się na… markizie, gdyż go… nienawidzi!
– Jak mógłby postąpić z… panią tak okropnie, tak okrutnie? – zapytała Ajanta.
Pomyślała, że wszystko to jest tym bardziej przerażające, że lady Burnham była osobą tak piękną a sposób, w jaki mówiła, i łzy, które zasłaniały jej oczy, nadawały jej tak żałosny wygląd, że pragnęła ją pocieszyć.
– Głównym powodem – odparła lady Burnham – dla którego mój mąż zawsze… nienawidził markiza, jest to, że konie Quintusa są… lepsze od naszych.
– Więc dlaczego pani…? – zaczęła dziewczyna, potem uświadomiła sobie, że byłoby to obraźliwe pytanie, i umilkła.
– Zakochałam się – odrzekła dama. – Jak mogłam temu zapobiec, gdy Quintus jest taki przystojny… taki miły… i tak bardzo… bardzo przekonywający?
Głos jej załamał się na chwilę, ale ciągnęła mężnie dalej:
– Nie zdawałam sobie jednak sprawy… że kochając go mogę jednocześnie zaszkodzić mu i doprowadzić do ruiny… siebie!
Ajanta zastanowiła się przez chwilę. Potem powiedziała:
– Przypuszczam, że markiz miał nadzieję, iż tak szybkie zaręczyny skłonią pani męża, by zrezygnował ze swych zamiarów.
Nie ogarnęła jeszcze umysłem tej sytuacji, ale była teraz pewna, że z tego właśnie powodu markiz wymyślił fałszywe zaręczyny i zaproponował jej tyle pieniędzy.
– Tak, oczywiście… i był to bardzo… bardzo sprytny pomysł – mówiła lady Burnham. – Ale ponieważ – proszę mi wybaczyć, jeśli zabrzmi to niegrzecznie – nikt… pani nie… zna, George uważa, że… taka osoba nie istnieje.
– Ale ja istnieję! – rzekła Ajanta.
– Dlatego czułam, że muszę ostrzec Quintusa albo raczej… skłonić cię, pani, byś go ostrzegła. Ja nie odważę się… na spotkanie… z nim.
Mówiąc to obejrzała się za siebie i dodała:
– Może nawet w tej chwili jestem śledzona!
Nie wiem… a napisanie do niego listu jest zbyt niebezpieczne. Więc tylko przez… rozmowę z panią miałam… jedyną szansę, by dać mu znać, co się dzieje..
Jak gdyby czując, że potrzebne są dalsze wyjaśnienia, ciągnęła:
– Udawałam przed mężem, gdy ogłoszono zaręczyny, że poznałam cię wcześniej, pani, i poradziłam Quintusowi, by cię poślubił, bo jesteś taka urocza. Ale ponieważ George nigdy o tobie nie słyszał, uznał, że… się go oszukuje.
Co jest prawdą! – pomyślała Ajanta, ale na głos zapytała:
– Więc czego pani oczekuje ode mnie?
– Chcę, aby była pani przygotowana, że mój mąż może pojawić się tu dziś wieczorem. Chce… skłonić Quintusa, by albo panią pokazał, albo przyznał, że te… zaręczyny to zwykłe kłamstwo.
– Nie mogę pojąć, dlaczego miałby tak sądzić – zdziwiła się Ajanta.
– Mój mąż wbił sobie do głowy, że pragnąc zapobiec rozwodowi, markiz udaje po prostu, iż ma poślubić godną szacunku młodą dziewczynę.
Westchnęła i ciągnęła dalej:
– Jest przekonany, że Quintus wymyślił osobę, która nie istnieje, lub zapłacił jakiejś aktorce, by odgrywała tę rolę, dopóki nie minie zagrożenie.
To było tak bliskie prawdy, że Ajanta pomyślała, iż lord Burnham musi być niezwykle spostrzegawczym i inteligentnym człowiekiem.
Lady Burnham znowu westchnęła.
– Mój mąż jest bardzo uparty i wytrwały. Gdy raz podejmie decyzję, co powinien zrobić… prawie niemożliwe jest skłonić go, by… zmienił zdanie.
– Mam nadzieję, że tym razem uda się nie dopuścić, by zrobił to, co zamierza.
– Rozpaczliwie próbowałam temu zapobiec i sądzę, że jeśli George… przekona się dziś wieczorem o swej pomyłce… będzie musiał przyznać, iż wprowadzono go… w błąd i że ani ja, ani Quintus nie zrobiliśmy… nic… złego.
– Czy powinnam powiedzieć markizowi, że lord Burnham ma zamiar go odwiedzić? – spytała Ajanta.
Lady Burnham zastanowiła się przez chwilę.
– Myślę, że najlepiej by było, gdyby wydawało się, iż jest pani zaskoczona tą wizytą. Jeśli Quintus będzie robił wstręty lub zachowywał się obraźliwie, George może podjąć decyzję, by wystąpić o rozwód. Zaplanował już, że jeśli nie poczuje się usatysfakcjonowany, jego doradca prawny przekaże jutro sprawę rozwodu Parlamentowi.
– Jutro? – krzyknęła Ajanta.
– Więc rozumie pani, dlaczego jestem taka… zdenerwowana? – spytała lady Burnham. – Musiałam się przekonać, że pani… naprawdę istnieje.
Spojrzała na Ajantę, jak gdyby dostrzegła ją dopiero teraz, i rzekła:
– Jest pani prześliczna! To bardzo sprytne ze strony Quintusa, że panią znalazł.
– Dziękuję – odparła Ajanta. – A pani jest najpiękniejszą kobietą jaką widziałam.
– Jak to miło, że mi to pani mówi. Byłam tak zdenerwowana i nieszczęśliwa, że czuję, iż muszę wyglądać jak… potwór.
– Nigdy nie mogłaby pani tak wyglądać.
Lady Burnham uśmiechnęła się.
– Chyba powinnam czuć zazdrość, że jest pani tak piękna, ponieważ jednak kocham Quintusa całym sercem, mogę jedynie żywić nadzieję, że go pani bardzo… bardzo uszczęśliwi.
Ajanta czuła, że najlepiej będzie, jeśli powie po prostu dziękuję.
– Muszę już wracać – ciągnęła lady Burnham. – Jeśli George dowie się o mej nieobecności, powiem po prostu, że jego brak wiary we mnie tak mnie udręczył, że pojechałam na samotną przejażdżkę, mając nadzieję, że koń mnie zrzuci i… skręcę kark.
Ajanta wydała cichy okrzyk.
– Nie powinna pani tak mówić!
– Muszę być dramatyczna, by dowieść swej niewinności! – odparła dama. – George nigdy mi nie uwierzy, chyba że to, co zobaczy… dziś wieczorem… przekona go.
– Zrobię, co w mojej mocy, by go przekonać.
I dziękuję, że była pani tak dzielna i ostrzegła mnie.
Lady Burnham zawróciła konia.
– Do widzenia – powiedziała. – Proszę pamiętać, że będę się modlić, by wszystko poszło, jak należy. Nie mogę zostać rozwódką! Jeśli do tego dojdzie, przysięgam, że się zabiję.
Odjechała, nie czekając na odpowiedź Ajanty, która spoglądała za nią z zakłopotaniem.
Rzecz jasna zastanawiała się wcześniej, i to wielokrotnie, co skłoniło markiza do zaręczyn i dlaczego chciał je ogłosić przed upływem trzech dni. Teraz znała już prawdę, a jego kłopoty były gorsze od wszystkiego, co potrafiła wymyślić.
Panna Caruthers opowiadając o zdarzeniach w arystokratycznych rodzinach napomknęła raz o rozwodzie i dziewczyna przypomniała sobie, co wtedy mówiła. Jej głos był pełen oburzenia, gdy opisywała, jak córka pewnego księcia, rozpaczliwie nieszczęśliwa w małżeństwie, uciekła z innym mężczyzną.
– Oczywiście – mówiła – z tego powodu nikt z nas nie wymienił już więcej jej imienia, a książę zachowywał się, jak gdyby nie żyła.
– Postąpił okropnie! – wykrzyknęła Ajanta.
– Nie, moja droga, on miał rację – odparła guwernantka. – Tym haniebnym postępkiem przyniosła wstyd swojej rodzinie!
– Czy mąż się z nią rozwiódł? – dociekała dziewczyna.
– Zamierzał to zrobić, ale jego wysokość odwiódł go od tego, tłumacząc, że wywoła to skandal, który odbije się na nich wszystkich.
– A co się z nią stało? – pytała Ajanta.
Panna Caruthers wzruszyła ramionami.
– Sądzę, że wyjechała za granicę. Nikt w Anglii nie odezwałby się do niej ani słowem, a ponieważ, rzecz jasna, „żyła w grzechu”, wyobrażam sobie, iż nawet cudzoziemcy, z którymi się stykała, nie mogli należeć do towarzystwa.
Ajancie zdawało się, że jest to bardzo okrutny los i czuła, że rozumie, dlaczego lady Burnham wolała śmierć od takiej sytuacji. Jednocześnie uważała, że owa dama i markiz musieli zdawać sobie sprawę, jakie będą konsekwencje, jeśli zostaną przyłapani.
Złamali jedno z dziesięciu przykazań – pomyślała.
Ponieważ lady Burnham była bardzo piękna, dziewczyna rozumiała, dlaczego markiz czuł do niej pociąg, a że on sam był taki przystojny, nie dziwiło jej, że Leone zakochała się w nim.
To wszystko wydawało się dość skomplikowane. Teraz, gdy poznała już ich oboje, o wiele trudniej było jej potępić ich postępowanie i nie współczuć im z powodu sytuacji, w której się znaleźli.
Potem powiedziała sobie, że jej sprawą nie jest wydawanie sądów o tym, co zrobili, lecz raczej zarobienie pieniędzy, które dostała za ich uratowanie.
Z pewnością byłoby bardzo nieuczciwe z mej strony, gdybym nie spróbowała zrobić wszystkiego, co w mej mocy – argumentowała Ajanta i wiedziała, że musi tak postąpić.
Po lunchu, na którym znowu zjawiło się mnóstwo krewnych, życzących jej i markizowi wszystkiego najlepszego i wznoszących toasty wspaniałym winem, Ajanta ułożyła plan działania.
– Co będziemy robić dziś wieczorem? – spytała Charis.
Ajanta oczekiwała tego pytania i ku jej uldze po porannej przejażdżce zachmurzyło się i zaczęło padać. Poczuła zakłopotanie, gdy po powrocie ze spaceru markiz zapytał jednego ze stajennych, który odprowadzał konie spod frontowych drzwi, dlaczego Ajancie nie dano wierzchowca, na którym jeździła poprzedniego dnia.
– Chciałem, by Merkury był zarezerwowany wyłącznie dla panny Tiverton.
– Wiem, jaśnie panie – odparł stajenny – ponieważ jednak młoda pani jeździła na nim wczesnym rankiem, zdawało mi się, że mógłby nie dotrzymać kroku koniowi waszej lordowskiej mości.
Markiz wyglądał na zaskoczonego i gdy wchodził po schodach razem z Ajantą, odezwał się:
– Nie mówiłaś mi, pani, że jeździłaś konno przed śniadaniem.
– Zapomniałam – odparła dziewczyna i szybko wbiegła po schodach, zanim zdążył jeszcze o coś zapytać.
Teraz, w odpowiedzi na pytanie Charis, odrzekła:
– Ponieważ jest za mokro, by wyjść na dwór, miałam zamiar spytać markiza, czy nie mógłby oprowadzić nas po pokojach, których jeszcze nie widzieliśmy.
– To dobry pomysł – przyklasnęła Charis. – Pójdę teraz i poproszę go o to.
Markiz opuszczał właśnie jadalnię ze swymi krewnymi i dziewczyna podbiegła do niego, mówiąc:
– Ajanta powiedziała, że mógłby pan oprowadzić nas dzisiejszego wieczoru po domu. Wie pan, że nie widzieliśmy dotąd nawet połowy, a Darice i ja chcemy wspiąć się na samą górę, skąd musi być wspaniały widok.
– To prawda – uśmiechnął się markiz – ale jest jeszcze dużo do obejrzenia na dole.
Jeden z kuzynów roześmiał się.
– Jak widzę, masz bardzo uważną publiczność, Quintusie. Dzięki temu możesz myśleć, że wróciły czasy wojny, kiedy miałeś zwyczaj, jak słyszałem, godzinami pouczać swych żołnierzy, w jaki sposób powinni zaskoczyć nieprzyjaciela.
– Wydaje mi się, że sugerujesz w zawoalowany sposób, że lubię dźwięk swego głosu – powiedział markiz. – Nawet mi to na myśl nie przyszło! – odparł kuzyn. – Ale jestem pewien, że nie chciałbyś rozczarować kogoś tak pięknego jak twoja przyszła szwagierka.
Mówiąc to, otoczył Charis ramieniem i dodał:
– Jesteś pewna, moja mała, że nie zechciałabyś mnie na swego przewodnika?
– Jeśli markiz odmówi, mogłabym poprosić pana – odparowała Charis – ale wydaje mi się, że on wie więcej o swym własnym domu.
Wszyscy zaśmiali się, jak gdyby powiedziała coś dowcipnego, a kuzyn markiza odparł:
– To nie ma sensu, Quintusie. Przestaliśmy już z tobą rywalizować.
Upłynęło dużo czasu, zanim wszyscy się pożegnali, i spoglądając na wielki zegar szafkowy stojący w hallu Ajanta zaczęła zastanawiać się, kiedy przybędzie lord Burnham.
Ubrała się w jedną z najładniejszych sukienek przysłanych z Londynu, a Charis założyła następną, bardzo twarzową kreację, w której wyglądała wyjątkowo ładnie i – jak pomyślała z satysfakcją Ajanta – bardzo dystyngowanie.
Darice, w nowej błękitnej szarfie na białej muślinowej sukience, wykrochmalonej i uprasowanej przez pokojówki, wyglądała jak zwykle cudownie, i starsza siostra była pewna, że niezależnie od tego, co sobie mógł pomyśleć lord Burnham, nie potrafiłby uwierzyć, że ma przed sobą komediantki.
Byli właśnie w zbrojowni, co, o ironio, wydawało się odpowiednim miejscem, gdy zaanonsowano przybycie lorda Burnhama. Ściany komnaty pokryte były starożytną bronią wszelkiego rodzaju, którą krewni markiza zbierali lub używali w czasach, gdy brali udział w walkach. Stare flagi zwisały z gzymsu pod sufitem, wisiały tu portrety ubranych w mundury Storringtonów o twarzach tak zadowolonych, jakby właśnie wygrali wielką bitwę.
– Lord Burnham, milordzie! – powiedział od drzwi kamerdyner i markiz odwrócił się, zaskoczony.
Na podstawie tego, co lady Burnham mówiła o mężu, Ajanta wyobrażała sobie, że tak właśnie będzie wyglądał. Gdyby nie było tu markiza, lord Burnham mógłby zostać uznany za całkiem przystojnego mężczyznę. Był wysoki, lecz dosyć krępy, a ponieważ czuł gniew, minę miał nachmurzoną i szedł w kierunku gospodarza z wyraźną agresją.
– Dobry wieczór, Burnham! – odezwał się markiz. – Doprawdy, co za niespodzianka! Nie spodziewałem się ciebie.
– Przyjechałem – powiedział głośno lord Burnham – by na własne oczy zobaczyć, czy naprawdę istnieje ta mityczna młoda kobieta, z którą, jak ogłosiłeś, masz się żenić.
Przerwał, potem przybierając postawę człowieka przemawiającego do licznego zgromadzenia, ciągnął dalej:
– Wydaje mi się bardzo dziwne, iż nikt z twoich przyjaciół o niej nie słyszał, nie widywano jej wcale w towarzystwie ani u żadnego z mych znajomych, z wyjątkiem, rzecz jasna, mej żony, na której słowie w tym przypadku nie mogę chyba polegać!
– Nie mogę zrozumieć, dlaczego miałbyś mieć wątpliwości – powiedział chłodno markiz. – Pozwól, że przedstawię cię mej narzeczonej.
Odwrócił się, by spojrzeć na Ajantę, która rozmyślnie nie ruszyła się z miejsca, w którym stała. Gdy zaanonsowano lorda Bumhama oglądała właśnie kolekcję starożytnych mieczy. Teraz podeszła do markiza, który odezwał się:
– Ajanto, pozwól mi przedstawić sobie lorda Bumhama, który pragnie cię poznać. Moja narzeczona, panna Ajanta Tiverton!
Dziewczyna wyciągnęła do gościa rękę.
– Jestem zachwycona, że pana poznałam – powiedziała. – Lady Burnham była zawsze taka miła dla mnie i mam nadzieję, że przyjechała tu z panem.
Lord Burnham utkwił w niej wzrok. Był nie tylko zaskoczony urodą dziewczyny, której złote włosy zdawały się jarzyć światłem w surowym wnętrzu zbrojowni, ale i jej słowami, których absolutnie nie oczekiwał. Kiedy ujął jej dłoń, dziewczyna dygnęła, a lord, jak gdyby czując, że powinien coś jej odpowiedzieć, rzekł:
– Nie, mojej żony tu nie ma.
– Och, tak mi przykro! – mówiła Ajanta. -
Czy zechce pan przekazać jej lordowskiej mości moje gorące pozdrowienia i powiedzieć, że ufam, iż po przyjeździe do Londynu będę miała zaszczyt złożenia wizyty w pańskim domu.
Mówiąc to Ajanta zdawała sobie sprawę, że nie tylko lorda Burnhama zaskoczyły jej słowa, ale i markiz był zdumiony. Jednak gospodarz był wystarczająco bystry, by wykorzystać zmieszanie swego wroga.
– Teraz, gdy już znasz Ajantę – powiedział – musisz poznać dwóch innych członków jej rodziny.
Dziewczęta stały niedaleko i markiz łagodnie wysunął do przodu Charis, mówiąc:
– To jest Charis, która ma lat szesnaście i za rok złoży ukłon przed królową a to jest Darice, która będzie musiała na to poczekać trochę dłużej.
Lord Burnham wpatrywał się to w jedną to w drugą i przez chwilę zdawało się, że nie ma nic do powiedzenia.
Wtedy, jak gdyby na dany znak – tak myślała później Ajanta – otworzyły się drzwi i do zbrojowni wszedł Lyle.
– Och, tutaj jesteście! – powiedział. – Wszędzie was szukałem!
Zatrzymał się i rozejrzał dokoła.
– No wiecie! – wykrzyknął. – Co za zadziwiająca kolekcja broni! To pistolety pojedynkowe! Czy mogę jeden z nich wypróbować? Markiz roześmiał się.
– Musisz się postarać, by nie wplątać się w pojedynek, przynajmniej dopóki nie skończysz studiów!
Zwrócił się teraz do lorda Burnhama i powiedział:
– A to jest brat mojej narzeczonej. Pozwól, że przedstawię ci Lyle'a Tivertona, który studiuje w Oxfordzie i przyjechał tu specjalnie, by mi pogratulować.
Lyle skwapliwie wyciągnął rękę do gościa.
– Nie spotkałem pana dotąd, milordzie, ale widziałem pana na wyścigach i postawiłem na pańskiego konia, który zwyciężył miesiąc temu w Epsom. Jaka szkoda, że nie mogłem tam być i zobaczyć, jak biegnie!
– Lubi pan wyścigi? – spytał lord Burnham.
Wydawało się, że jego głos zabrzmiał dość słabo i zupełnie inaczej, niż w chwili przybycia.
– Bardzo, bardzo lubię – odparł Lyle – i oglądałem ten zeszłoroczny wyścig w Derby, gdzie pana koń przybył jako drugi.
– Po moim! – powiedział z satysfakcją markiz.
Ponieważ Ajanta czuła, że jest to niepotrzebna prowokacja, wtrąciła szybko:
– Och, Quintusie, poprośmy, by lord Burnham został na podwieczorku. Wiem, że papa byłby zachwycony tym spotkaniem, nie tylko dlatego, że Lyle opowiadał tak wiele o jego koniach, ale jestem też pewna, że lord Burnham ma w swym domu bibliotekę, zawierającą wiele wspaniałych ksiąg.
Był to strzał w ciemno, ale była przekonana, że lord Burnham – jako człowiek bogaty – z pewnością musi mieć bibliotekę.
– Czy i pani ojciec jest tutaj? – spytał lord Burnham.
– Tak, jest – odparła Ajanta – i wiem, że byłby zadowolony z poznania waszej lordowskiej mości. Tak często mówiliśmy o panu.
Ale lord Burnham widział i słyszał już dosyć.
– Obawiam się, że musimy to odłożyć na później – powiedział ostro. – Nie mogę pozwolić, by moje konie dłużej czekały.
Spojrzał na markiza i choć Ajancie wydało się, że widzi w jego oczach nienawiść, zdołał zmusić się do powiedzenia:
– Wygrałeś, Stowe! Ale jestem prawie pewien, że to nie był uczciwy wyścig!
– Nie oczekuj, że poczuję się obrażony i wyzwę cię na pojedynek – odparował markiz – choć jestem pewien, że Lyle byłby zachwycony, gdybym tak postąpił. Ale doprawdy, zapomniałem już, jak się używa pistoletów pojedynkowych.
Ajanta wydała cichy okrzyk.
– O czym ty mówisz? – zapytała.
Ujęła narzeczonego pod ramię czułym gestem, który jak wiedziała, nie mógł ujść uwagi lorda Burnhama.
– Nie możesz mówić poważnie – rzekła, zwracając błękitne oczy na twarz markiza. – Gdybym sądziła, że naprawdę masz zamiar zrobić coś równie okropnego jak udział w pojedynku, umarłabym z samego strachu, że możesz zostać ranny.
– Lord Burnham i ja żartowaliśmy tylko – uspokajał ją markiz.
– Ale w sposób… przerażający – mówiła z wyrzutem Ajanta. – Jestem pewna, że lord Burnham miał naprawdę zamiar życzyć nam, byśmy byli bardzo… bardzo szczęśliwi, tak jak z pewnością będziemy!
Przytuliła na chwilę policzek do ramienia markiza. Lord Burnham, jak gdyby czując, że nie wytrzyma już dłużej, prychnął głośno i odwróciwszy się ruszył w kierunku drzwi. Dotarłszy do nich, obejrzał się i powiedział:
– Do zobaczenia, panno Tiverton. Mam nadzieję, że pani szczęście będzie trwałe! Stowe, zatrzymam pewne papiery do twego ślubu, a wtedy prześlę ci je w prezencie.
Powiedziawszy to, wyszedł z pokoju i zatrzasnął za sobą drzwi.