ROZDZIAŁ 4

Ochmistrzyni, pani Flood, zaprowadziła na górze Ajantę do bardzo pięknego pokoju, który był tak wytwornie umeblowany, że gdyby nie łoże, trudno by było uwierzyć, że nie jest to salon.

Sofa i krzesła były pozłacane, stała tam też francuska komoda w stylu Ludwika XV, jaką dziewczyna zawsze pragnęła zobaczyć. Matka przekazała jej wiele wiadomości nie tylko o sztuce, lecz także i o zabytkowych meblach, była więc zachwycona, że potrafi rozpoznać meble, które znała dotąd jedynie z opisu matki lub z ilustracji.

– Przypuszczam, że chciałaby się panienka przebrać – powiedziała pani Flood, gdy Ajanta zdjęła budkę i podróżną pelerynę.

– Czy już przybył mój bagaż? – spytała dziewczyna.

– Tak, panienko, ale nie ma powodu, by nosiła pani jedną z tych sukni, które zapewne się pogniotły przy pakowaniu. Pani suknie z Londynu wiszą w szafie.

Mówiąc to pani Flood otworzyła drzwi wspaniale rzeźbionej szafy i Ajanta zobaczyła, że wisi w niej wiele sukien. Pani Flood wyjmowała je kolejno i dziewczyna poznała, spojrzawszy na nie, że są nie tylko bardziej modne, od tych które dotąd miała, lecz zostały tak wytwornie uszyte i pięknie przybrane, iż z trudem mogła uwierzyć, że są dla niej przeznaczone.

Gdy ubrała się w jedną z nich, zobaczyła, że wygląda zupełnie inaczej i z pewnością o wiele ładniej niż przez całe swoje życie. Nie miała dotąd pojęcia, że ma tak wąską talię, że suknia, choć nie była nieskromna, podkreśla doskonałość jej figury.

– Wygląda panienka ślicznie, naprawdę! – powiedziała z podziwem pani Flood.

– Dziękuję – odparła Ajanta.

– Jego lordowska mość polecił podać herbatę w błękitnym salonie i lokaj czeka, by panią tam zaprowadzić.

– Dziękuję – powtórzyła Ajanta.

Po zejściu na dół poczuła lęk, zastanawiała się też, co ojciec powie, gdy usłyszy, że markiz ofiarował jej kilka sukni. Tymczasem swoją rodzinę i markiza znalazła nie w błękitnym salonie, lecz w bibliotece. Pastor przeglądał właśnie książki, które kustosz dla niego przygotował, i wydawał okrzyki zachwytu, gdy natrafił na prawdziwe białe kruki, które – jak powtarzał – będą nieocenioną pomocą w jego badaniach.

Gdy Ajanta weszła, by się do nich przyłączyć, zobaczyła wyraz twarzy markiza i zrozumiała, że jej wygląd mu się spodobał. Charis także zauważyła, że siostra wygląda inaczej niż zwykle.

– Ajanto! Skąd masz tę suknię? – spytała szeptem.

– To prezent od jego lordowskiej mości – odparła Ajanta – ale nie mów o tym przy tacie.

Zdawała sobie sprawę, że niewielka była szansa na to, by ojciec zwrócił uwagę na jej wygląd, gdy mógł oglądać książki.

Gdy markiz prowadził gości do błękitnego salonu na herbatę, zatrzymał się na chwilę, by porozmawiać z kustoszem, i Ajanta poczuła, że uniknęła kłopotliwej sytuacji.

W błękitnym salonie stół był nakryty wspaniałą srebrną zastawą, podano każdy rodzaj ciastek i kanapek, jakie można było sobie wymarzyć.

– Czy zechcesz nalać herbaty, pani? – spytał markiz. – Będziesz musiała się do tego przyzwyczaić.

Gdy Ajanta usiadła w pobliżu srebrnej tacy i wyciągnęła dłoń po dzbanek, Charis wykrzyknęła:

– To takie emocjonujące, Ajanto, gdy się pomyśli, że będziesz panią tego domu i gospodynią na tylu przyjęciach! Proszę, czy pozwolisz mi czasem wziąć w nich udział?

– Oczywiście, że tak – odparł markiz, zanim Ajanta zdążyła się odezwać.

– A mnie? – spytała Darice.

– Będziemy musieli wydać przyjęcie, w którym będziesz mogła wziąć udział.

Darice wydała cichy okrzyk zachwytu.

– Na swoim przyjęciu chcę mieć balony i herbatniki – powiedziała. – Tak jak u mojej przyjaciółki na wsi, ale ona mnie nie zaprosiła, bo byłam za mała.

– Nie będziesz za mała, by wziąć udział w przyjęciu, które ja wydam – zapewnił Quintus.

Ajanta zmarszczyła brwi. Pomyślała, że ta rozmowa o przyjęciach zakończy się rozczarowaniem sióstr. Markiz mówił, że te pozorne zaręczyny mogą potrwać sześć miesięcy, a może tylko trzy. Tymczasem przyjęcia, jakie wyobrażały sobie Charis i Darice, zazwyczaj odbywały się w zimie. Była pewna, że o tej porze roku znajdą się już z powrotem na plebanii, gdzie nie będzie żadnej rozrywki, a dziewczęta będą gorzko rozczarowane.

Uderzyło ją, że podczas gdy markiz sądził, iż jest bardzo wspaniałomyślny i, oczywiście, zniża się do dzieci zubożałego proboszcza, w gruncie rzeczy dał im zasmakować w czymś, co wkrótce zostanie im odebrane, i za czym będą może tęsknić do końca życia.

Pieniądze potrafią być groźne, jeśli wywierają wpływ na czyjąś osobowość i charakter – mówiła sobie Ajanta. Nagle poczuła rozpaczliwy lęk przed tym, jakie skutki może przynieść oszustwo, w które była zamieszana.

Skończyła nalewać herbatę i gdy Charis podsunęła jej talerz z kanapkami z ogórkiem, potrząsnęła odmownie głową.

– Och, Ajanto, zjedz coś – prosiła siostra. – To jedzenie przypomina ambrozję i nigdy jeszcze nie kosztowałyśmy nic podobnego.

– Wszystkie trzy wyglądacie, jakbyście wspięły się na górę Olimp – powiedział markiz.

– Boginie i bogowie zwykle zstępowali z Olimpu, by znaleźć się pomiędzy zwykłymi śmiertelnikami – poprawiła Ajanta.

Markiz uśmiechnął się.

– Zdaję sobie sprawę, że przywołuje mnie pani do porządku, Ajanto. Mimo wszystko sądzę, że mogłabyś przyznać, iż Stowe Hall, mówiąc obrazowo, jest Olimpem.

– Tylko, jeśli chodzi o nas.

– Właśnie! – odparł kpiąco.

Jeszcze raz rzucali sobie wzajemne wyzwanie i pojedynkowali się na słowa, co markiz uznał za przyjemne i ekscytujące.

Po herbacie oprowadził ich po kilku paradnych pokojach i zdziwiło go, że Ajanta wie tak dużo o obrazach, meblach, a nawet o dywanach. Kiedy opowiedziała Darice historię, wyobrażoną na jednym z gobelinów, której nawet on sam nie znał, zapytał:

– Jak to możliwe, że jest pani tak oczytana? Gdybyś była, pani, mężczyzną, pomyślałbym, że studiowałaś na uniwersytecie.

– Nawet kobiety mogą myśleć oraz czytać! – obruszyła się Ajanta.

– Większość z nich tego nie robi – odparł. Mówiąc to pomyślał, że było to prawdą, jeśli chodziło o znane mu kobiety. Leone, choć bardzo atrakcyjna, nie czytała nic poza plotkarskimi kolumnami w gazetach i Quintus czuł, że to samo można powiedzieć o innych damach, które przez krótkie chwile uważał za ponętne i pociągające. – Coraz bardziej zaczynam się lękać, Ajanto – powiedział głośno – że może okazać się, iż jest pani tą przerażającą istotą, znaną jako „niebieska pończocha”. Jeśli to prawda, daję słowo, że ucieknę, gdzie pieprz rośnie!

Charis wydała cichy okrzyk.

– Czy to znaczy, że ostatecznie nie poślubi pan Ajanty? Och, proszę, jeśli pan tego nie zrobi, będziemy bardzo, bardzo nieszczęśliwi.

Oczy Ajanty napotkały wzrok markiza i Quintus wiedział aż za dobrze, o czym dziewczyna myśli.

– Tylko droczyłem się z pani siostrą – uspokoił Charis. – Chociaż ona jest taka mądra, zapewniam, że ja jestem mądrzejszy. Więc nie będę uciekał, lecz spróbuję pokonać ją w każdym sporze, jaki nas czeka.

Charis wsunęła dłoń w jego rękę.

– Nie będę się z panem sprzeczać – rzekła.

Lubię pana słuchać i sądzę, że wszystko, co pan mówi, jest wspaniałe!

Markiz pomyślał, że tak zazwyczaj sądziły dojrzalsze od niej kobiety, i znowu spojrzał z wyzwaniem na Ajantę. Dziewczyna zamiotła spódnicą w sposób, jaki go już poprzednio rozbawił, i odwróciła się, wlepiając wzrok w obraz, którego dotąd nie oglądali.

Gdy weszły na górę, by przebrać się do kolacji, Darice, była zmęczona i Ajanta poczuła ulgę, gdy zobaczyła, że w sypialni czeka na nie taca ze smacznym jedzeniem.

– Czuję głód na ten widok – powiedziała Charis.

– To dla mnie? – dziwiła się Darice. – To wszystko dla mnie?

– Oczywiście, że tak – przytaknęła Ajanta. – Charis, zepsujesz sobie apetyt, jeśli teraz coś zjesz.

– Kolacja w takim domu jest ogromnie podniecającym wydarzeniem! – powiedziała Cha – ris. – Och, Ajanto, jestem taka zachwycona, że wychodzisz za markiza! I jeśli zamieszkamy tu z tobą, będzie to najcudowniejsza, najwspanialsza rzecz, jaka mogła nam się przytrafić.

Zapanowała na chwilę cisza, zanim Ajanta spytała:

– A co będzie… z papą?

Spostrzegła wyraz oczu Charis i poczuła się, jak gdyby uderzyła swą siostrę.

– Nie chcesz chyba powiedzieć – odezwała się słabym głosem Charis – że gdy ty będziesz tu mieszkać, Darice i ja mamy wrócić na probostwo?

Och, Ajanto, jak możesz być dla nas tak okrutna i niedobra?

Ajanta nie odzywała się i siostra mówiła dalej:

– Znasz papę, kiedy coś pisze, nie pamięta nawet, że istniejemy. Będziemy takie samotne i nieszczęśliwe bez ciebie.

Ajanta z trudem zdołała wymówić:

– Nie wyszłam jeszcze za mąż. Mamy dużo czasu, by się nad tym zastanowić. Idź się przebrać, Charis, a ja tymczasem położę Darice do łóżka.

– Przyjdę do twego pokoju, gdy już będę gotowa, i jeśli będziesz miała na sobie następną nową suknię, będę bardzo zazdrosna!

Gdy Darice zjadła kolację, zrobiła się śpiąca, był to bowiem dla niej naprawdę wyczerpujący dzień. Uklękła na łóżku i zmówiła z Ajanta pacierz, jak to robiła od czasów, gdy była małym dzieckiem, a gdy przytuliła się do poduszek, powiedziała:

– Dobranoc, Ajanto! Kocham cię, kocham markiza, a to jest bardzo szczęśliwy dom.

Zamknęła oczy i zasnęła, zanim siostra zdążyła zasunąć zasłony.

Ajanta pomyślała, że to bardzo ładnie ze strony markiza, iż pokój Darice, który był w gruncie rzeczy ubieralnią, znajduje się obok jej sypialni, a dla Charis przeznaczono inny, duży i piękny pokój w sąsiedztwie. Aby sprawdzić, czy siostrze niczego nie brakuje, dziewczyna otworzyła drzwi, by zerknąć do środka, zanim sama zacznie się przebierać.

Gdy stanęła w progu, Charis wydała głośny okrzyk i Ajanta zobaczyła ku swemu zdziwieniu, że były z nią pani Flood i pokojówka.

– Ajanto! Ajanto! – krzyknęła siostra. -

Chodź i zobacz, co markiz dla mnie kupił!

Dziewczyna weszła do pokoju i zauważyła, że pani Flood trzyma na rękach suknię, najwyraźniej wyjętą przed chwilą z szafy, tak jak niedawno trzymała stroje, które sprowadzono dla niej samej. Była to właśnie taka suknia wieczorowa, jaką powinna nosić szesnastoletnia dziewczyna, ale odznaczała się elegancką prostotą i musiała być dziełem krawcowej, której stałymi klientkami były osoby z wielkiego świata.

– Spójrz na to! Spójrz na to! – mówiła Cha – ris. – Czy możesz wyobrazić sobie coś równie wspaniałego?

– Jestem pewna, że będzie pasować na tę młodą damę – rzekła pani Flood – ale gdyby trzeba było coś poprawić, to nasza Elsie ma bardzo zręczne palce.

– Bardzo ładna – z trudem wymówiła Ajanta.

Gdy poszła do swego pokoju, poczuła, że jest zła na markiza, gdyż miała wrażenie, że w pewien sposób przekupywał członków jej rodziny, tak jak ją samą przekupił. Mógł sobie myśleć, że wystawia spektakl w Drury Lane lub w operze, ale w gruncie rzeczy zmuszał jej rodzinę podarkami i łapówkami, by postępowała zgodnie z jego wolą.

Gdy nie będziemy już markizowi potrzebni – myślała – pozbędzie się nas z równą łatwością, nie zastanawiając się, ile serc przy tym złamie.

Odniosła wrażenie, że tak postępował z kobietami, które bez wątpienia odgrywały istotną rolę w jego życiu. One jednak były wystarczająco dojrzałe, by się o siebie zatroszczyć, nawet jeśli ich serca zostały złamane, tymczasem Charis i Darice były zbyt młode i niedoświadczone, będą więc rozczarowane i bez wątpienia, przez jakiś czas, ogromnie nieszczęśliwe.

Nie zwracając uwagi na pokojówkę, która czekała, by pomóc jej przy toalecie, Ajanta podeszła do okna i stała spoglądając na park i staw, po którego spokojnej wodzie pływały powoli czarne i białe łabędzie.

Słońce zachodziło we wspaniałych płomieniach i zdawało się, że nie tylko niebo stawało się złote i szkarłatne od tej promienistości, ale wszystko dookoła nabierało jaskrawych kolorów, jak gdyby pod dotknięciem ognia. To było piękne, a jednak Ajanta odniosła wrażenie, że jest to ostrzeżenie, ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem tego, co robi, zagrożeniem, jakie niesie ze sobą podstęp i ta wyprawa z jej własnego małego świata do świata, w którym żył markiz.

– Byłam bardzo głupia, że się na to zgodziłam – powiedziała. – Próbowałam się opierać z początku.

Pomyślała, że w gruncie rzeczy stoczyli ze sobą bitwę, w której została pokonana. Ponieważ czuła niepokój o swe siostry i swą własną przyszłość, trudno jej było podziwiać jak należy piękną suknię, którą pokojówka wyjęła dla niej z szafy.

Pani Flood i Charis weszły do pokoju w chwili, gdy zapinano jej suknię na plecach i ich zachwyt, na równi z odbiciem w lustrze, powiedział jej, jak ładnie w niej wygląda. Uszyto ją z materiału w kolorze jej oczu i dziewczyna zastanawiała się, czy markiz opisał jej wygląd, wysyłając zamówienie do Londynu, czy też był to jedynie przypadek.

Potem powiedziała sobie, że zrobił to jedynie po to, by okazać swój talent organizacyjny, i poczuła się zirytowana, że ktoś mógł być tak kompetentny we wszystkim, co robił.

– Jednej rzeczy mogę być pewna – powiedziała pani Flood – że jego lordowska mość nigdy nie miał jeszcze na kolacji dwóch równie urodziwych młodych dam.

– Czy to prawda? – spytała Charis.

– Jak Boga kocham, to prawda! – rzekła prostodusznie ochmistrzyni. – Ale to jego lordowska mość powinien prawić komplementy, nie ja.

Mówiąc to spojrzała wymownie na Ajantę, która miała świadomość, że panią Flood i całą służbę ciekawiło, dlaczego zaproszono tych gości i czy coś się za tym kryje.

Jeśli markiz mówił prawdę, we wczorajszej „Gazette” ukazało się zawiadomienie o ich zaręczynach, a dzisiaj miały przedrukować je pozostałe dzienniki. Na wieś mogły być dostarczone dopiero późnym wieczorem, lub – jak na probostwie – z jednodniowym opóźnieniem.

– W każdym razie domownicy dowiedzą się o tym jutro – pomyślała i wydało jej się to bardzo żenujące.

Gdy zeszła z siostrą do srebrnego salonu, gdzie wszyscy mieli zgromadzić się przed kolacją, okazało się, że był tam już ich ojciec z markizem.

Ajanta nie widziała dotąd markiza w wieczorowym stroju i jeśli prezentował się pięknie i wspaniale w zwykłym ubraniu, w tej chwili wyglądał tak dystyngowanie, że nie mogła na niego nie patrzeć.

Nosił długie, czarne, obcisłe spodnie, wprowadzone przez księcia regenta, a plisowany fular podtrzymujący kołnierzyk, którego rogi zachodziły aż na podbródek, dodawał mu jeszcze wzrostu.

Dziewczyna pomyślała z lękiem o swoim wyglądzie, ale Charis przebiegła przez pokój do markiza i powiedziała:

– Dziękuję, dziękuję panu! Gdy zobaczyłam tę suknię, pomyślałam, że śnię. Nie wiem, jak mam opisać panu moje wzruszenie!

– Wyglądasz bardzo ładnie! – odparł markiz z dobrodusznym uśmiechem.

– Popatrzcie tylko na mnie! – Charis rozłożyła ramiona, by lepiej pokazać swój strój, potem wykonała piruet przed markizem.

Jej ojciec spojrzał na nią z łagodnym zdziwieniem.

– Czy to nowa suknia, Charis? – zapytał.

– Oczywiście, że tak, papo! To prezent od markiza! Jest najlepszym człowiekiem na świecie!

– Myślę, że to prawda – odparł pastor. – Ofiarował mi książki, które cenię bardziej niż nową suknię. Znajdą się one na honorowym miejscu w mej bibliotece, gdy wrócę do domu.

Ajanta zacisnęła usta. Pomyślała, że okaże się jeszcze, co markiz przygotował dla Lyle'a i Darice. Nie musiała długo czekać na tę informację. Ojciec wyciągnął do niej rękę i powiedział:

– Ajanto, moja droga, twój narzeczony jest bardzo hojny, naprawdę bardzo szczodrobliwy!

– Co ci ofiarował, papo, oprócz książek? – spytała dziewczyna cichym, napiętym głosem.

– Obiecał mi powóz i konia, które zastąpią dwukółkę i biedną, starą Bessie, oraz, co na pewno sprawi ci przyjemność, dwa wierzchowce dla Lyle'a i Charis i kucyka dla Darice.

– Dostanę konia? – zawołała Charis. – Więc będę mogła polować! Och, to cudowne! Cudowne!

Mówiąc to otoczyła markiza ramionami i ucałowała go w policzek. Oddał jej pocałunek i powiedział:

– Jeśli jest pani tak wylewna z powodu konia, to zastanawiam się, co powie pani, gdy otrzyma diamentowy naszyjnik!

– Wolę konia, bo mogę na nim jeździć i spotykać ludzi – odparła Charis.

Quintus zaśmiał się.

– Czuję, że nie może się już pani doczekać nowych przygód i, bez wątpienia, spotkania z nieznajomym, takim, jak ja, który tym razem uratuje panią na polowaniu.

– Och, mam taką nadzieję! – zawołała Charis, i markiz znowu się zaśmiał.

Wciąż jednak zdawał sobie sprawę z dezaprobaty Ajanty i podając jej kieliszek szampana rzekł:

– Jest pani bardzo milcząca, Ajanto!

– Czy naprawdę potrzebuje pan jeszcze moich peanów, oprócz pochwał papy i Charis? – dociekała dziewczyna.

– Oczywiście! – odrzekł. – Wiesz dobrze, pani, jak bardzo ważne dla mnie jest to, co mówisz i myślisz, a ponieważ przed dwudziestoma minutami przywieziono gazety, wszyscy w domu wiedzą już, dlaczego szukam twej aprobaty we wszystkim, co robię.

– Może mnie pan podszkolić w mojej roli.

– Oczywiście, chętnie to zrobię – odparł – ale ostrzegam, że jako reżyser oczekuję doskonałości.

– Jakie to by było smutne, gdyby nie udało mi się osiągnąć poziomu, jaki pan sobie samemu wyznaczył.

Ajanta pomyślała, że markiz ma zamiar powiedzieć coś złośliwego, jak gdyby czuł, że nadużywa jego cierpliwości, ale w tej chwili dołączył do nich jej ojciec.

– Zastanawiałem się właśnie – odezwał się – kiedy będziemy mieli przyjemność poznać twoją rodzinę? Przypuszczam, że powiedziałeś im o swych zamiarach wobec mojej córki?

– Wysłałem list do mojej matki, która mieszka we Wdowim Domu – odrzekł markiz – a reszta mojej rodziny dowie się o wszystkim dzisiaj.

– Cieszę się z tego – powiedział pastor. – Przekonałem się, że krewni czują się wytrąceni z równowagi, a nawet znieważeni, jeśli nie dowiedzą się o zaręczynach, zanim pojawi się ogłoszenie w gazecie.

Markiz rzucił okiem na Ajantę i oboje pomyśleli o tym samym. Jednak wejście kamerdynera, który oznajmił, że podano do stołu, uchroniło ich przed koniecznością udzielenia odpowiedzi.

Ajanta nie była zaskoczona, że każda z potraw podawanych w pięknej jadalni była smaczniejsza od poprzedniej. Nawet Charis jadła w milczeniu i Ajanta pomyślała, że markiz mógł mieć rację, mówiąc, iż zabrał je na Olimp, choć jednocześnie denerwowało ją jego zadowolenie z siebie i z tego, co posiadał. Była jednak wystarczająco uczciwa, by przyznać, że miał wszelkie powody do dumy. Ponieważ był bez wątpienia przystojny i czarujący, mogła zrozumieć, dlaczego Charis patrzyła na niego z takim podziwem, a od śmierci matki jej ojciec nigdy nie wyglądał na tak szczęśliwego i odprężonego.

– Obawiam się – powiedział markiz, gdy kończyli kolację – że przez kilka najbliższych dni nie uda nam się już spożyć żadnego posiłku w samotności.

– Dlaczego? – spytał pastor.

– Ponieważ kilku moich krewnych będzie jutro na obiedzie i na kolacji, a bez wątpienia grupy innych będą wpraszać się tu, dopóki nie zanudzą Ajanty i mnie na śmierć swymi gratulacjami.

– Jestem pewien, że będą to szczere życzenia – rzekł pastor. – Krewni, jak się przekonałem, zawsze pragną, by kawaler z ich rodziny ożenił się.

Markiz roześmiał się.

– To prawda. Jeśli sami zostali złapani w małżeńskie więzy, nie mogą znieść, że ktoś jest wolny i swobodny.

Pastor uśmiechnął się.

– Myślę – powiedział – że bez względu na to, co sądzą twoi krewni, byłeś na tyle mądry, mój drogi Quintusie, by czekać na pojawienie się tej właściwej kobiety. Ja miałem szczęście, że spotkałem swą żonę, gdy oboje byliśmy młodzi.

Westchnął, potem dodał:

– Dzięki temu byliśmy ze sobą dłużej, a nasza radość i szczęście były nieopisane. Jednak inni muszą czekać, jak choćby ty, ale wiesz już teraz, że warto było się nie spieszyć.

– Jeszcze jak! – zgodził się markiz.

– Ajanta ma szczęście, naprawdę! – powiedziała Charis. – Chciałabym poślubić kogoś takiego, jak pan. Żałuję, że nie ma pan brata.

– Sam tego często żałowałem. Jedynak jest bardzo samotny i zazdroszczę pani, Charis, posiadania dwóch sióstr i brata.

– Kiedy zobaczymy się z Lyle'em? – spytała Charis.

– Jutro. Dziś wieczorem wysłałem stajennego do Oxfordu z prośbą, by wasz brat do nas dołączył, i jeśli to będzie możliwe – został tu aż do niedzieli.

– To bardzo miło z pana strony – rzekła Ajanta i w jej oczach zabłysło światło, którego wcześniej nie było.

– Cieszę się, że sprawiłem pani przyjemność – odparł Quintus. Dziewczyna zawstydziła się trochę czując, że dodał w myśli „nareszcie!”

– Zdaję sobie w pełni sprawę, ile uwagi musiał nam pan poświęcić – rzekła – i nie jestem w gruncie rzeczy niewdzięczna.

Gdy to mówiła, jej oczy napotkały wzrok markiza i poczuła, że on wie, iż nie była zupełnie szczera, i że z powodu ich wspólnego sekretu, zamiast wdzięczności, czuje do niego urazę.

Po skończonej kolacji, gdy wszyscy zasiedli w srebrnym salonie, pastor oddalił się, by zabrać z biblioteki książkę, którą chciał koniecznie przeczytać, gdy znajdzie się w łóżku. Ponieważ Charis była tak podniecona, że z trudem mogła usiedzieć na miejscu, wyszła razem z ojcem, pozostawiając markiza i Ajantę sam na sam.

Quintus popatrzył na dziewczynę, siedzącą dość sztywno na krześle obitym brokatem, który podkreślał piękno jej sukni. Światło kryształowego żyrandola lśniło na złocie jej włosów i sprawiało, że jarzyły się niemal oślepiająco. Uderzyło go, że w eleganckim ubraniu dziewczyna bez wątpienia nie ustępowała urodą żadnej z pięknych kobiet, które gościł dotąd w swym domu, nie wyłączając Leone. Potem powiedział sobie, że choć podziwiał piękność Ajanty, charakterem i osobowością różniła się ona kolosalnie od kobiet, do których się zalecał. Jest zbyt drażliwa i zaczepna, jak na mój gust – uznał.

Potem, ponieważ stwierdził, że nie potrafi oprzeć się pokusie, by stoczyć z nią pojedynek na słowa, rzekł:

– Czy mogę pani wytknąć, Ajanto, że jestem rozczarowany sztuką aktorską mojej Pierwszej Amantki?

– Rozczarowany? – spytała dziewczyna. – Co zrobiłam źle?

– Pani rola jest bardzo prosta – powiedział. – Jest pani młodą, naiwną dziewczyną, mieszkającą na wsi, która przyciągnęła uwagę światowego, znudzonego i cynicznego markiza Stowe.

Usta Ajanty drgnęły i zaśmiała się cicho, ale nie odezwała się i markiz ciągnął dalej:

– Oszołomił ją zalotami, przypominającymi istne tornado, i obiecała, że go poślubi. Aby wyrazić swą miłość, ubierał ją w jedwabie i atłasy i pokazywał nieprzebrane skarby, które miała z nim dzielić w przyszłości.

Markiz przerwał i ponieważ Ajantę mimo wszystko bawiły jego słowa, ponagliła go:

– Proszę mówić dalej. Chcę usłyszeć następny akt.

– Martwię się o uczucia mej Pierwszej Amantki – powiedział markiz z namysłem.

– Przepraszam, że panu przerwałam. Tekst sztuki, jeśli mogę to powiedzieć, nie jest zbyt jasny.

– Więc moje instrukcje powinny wyjaśnić wszystkie wątpliwości. Dziewczyna z prowincji jest oszołomiona, urzeczona i bardzo zakochana. Uważa, że szlachetny markiz jest prawdziwym błędnym rycerzem, który przybył, by ocalić ją przed nudą i monotonią jej szarego życia.

– Więc gapi się na niego jak cielę na malowane wrota – wtrąciła Ajanta.

– Jak cielę na malowane wrota? – powtórzył markiz.

– To takie prowincjonalne określenie – wyjaśniła dziewczyna, i zauważyła błysk w jego oku.

– Gapi się na niego jak cielę na malowane wrota – ciągnął dalej – i gdy rycerz porywa ją do swego pałacu, zdaje sobie sprawę, że jej serce wali niespokojnie! Odkrywa, że wprawia ją w podziw wszystko, co on robi i mówi, ponieważ nie mogłaby krytykować doskonałości!

Rozległ się śmiech Ajanty.

– Co za wspaniała bajka! – wykrzyknęła. – Te raz oczywiście rozumiem, na czym polegał mój błąd, ale kłopot w tym, że nie mam zaufania do swych zdolności aktorskich. W gruncie rzeczy jestem pewna, iż wybrał pan niewłaściwą osobę do tej roli.

Markiz wyciągnął się na krześle, założywszy nogę na nogę, i obejrzał dokładnie Ajantę, jak gdyby szukając w niej wady.

– Z pewnością wygląda pani jak należy – powiedział. – Żadna Pierwsza Amantka, przeobrażona przez swą Chrzestną Matkę – Czarodziejkę nie wyglądałaby bardziej pociągająco. Ale jednocześnie zapomina pani o swoich oczach.

– O oczach? – powtórzyła dziewczyna.

– Mogę dostrzec w nich uczucia, których z pewnością nie żywiłaby moja bohaterka. Potępienie, niezadowolenie i czasami niewątpliwą niechęć!

– To nieprawda! – zaprzeczyła gorąco. – N i e czuję do pana niechęci. Myślę tylko…

Przerwała, szukając właściwych słów.

– Co pani myśli? – ponaglił ją markiz.

– Że ta gra jest niebezpieczna, nie z pańskiego punktu widzenia, lecz naszego.

– Co pani przez to rozumie?

– Wiem, uprzedził pan o tym uczciwie – odparła – że jest to sztuka, która będzie wystawiana przez miesiąc, może dwa lub trzy, potem zostanie nagle zdjęta ze sceny i statyści zostaną wyrzuceni z teatru, bez szansy powtórnego zatrudnienia.

Jej głos zmienił się, gdy ciągnęła dalej:

– Będą też świadomi, że już nigdy… nigdy więcej nie zaznają… radości udziału w tak… wspaniałym i bogatym przedstawieniu! To będzie bardzo bolesne.

Przy ostatnich słowach głos Ajanty lekko zadrżał. Gdy spojrzała na markiza, pojęła, że nie brał tego dotąd pod uwagę i po raz pierwszy rozważał sens jej słów.

Zupełnie innym od dotychczasowego tonem powiedział:

– Rozumiem, co pani chce mi powiedzieć, Ajanto, i chciałbym obiecać, że spróbuję nie przyczynić nikomu niepotrzebnie bólu, ale, jak to pani dobrze wie, w życiu nie zawsze da się tego uniknąć.

– Jest to coś, przed czym wszyscy powinni usiłować chronić… tych, których… kochają – odparła szybko dziewczyna.

Markiz nie odezwał się, ale wiedziała, że miał o czym rozmyślać, gdy jej ojciec wrócił do salonu, niosąc książkę, którą zabrał z biblioteki.

Następnego dnia wszystkie wydarzenia następowały tak szybko po sobie, że nie było czasu na introspekcję i Ajanta nie miała wolnej chwili, by porozmawiać na osobności z markizem.

Z samego rana osiodłano konie, by goście mogli wybrać się na przejażdżkę po śniadaniu i choć Ajanta musiała założyć swój podniszczony strój do konnej jazdy, z którego niemal wyrosła, nie zastanawiała się ani przez chwilę, jak w nim wygląda. Jechała na jednym z najwspanialszych koni, jakie kiedykolwiek widziała, w towarzystwie szaleńczo podnieconej Charis.

Zanim wyruszyli, zaprowadzili Darice na padok, by mogła wypróbować kucyki i wybrać tego, który spodoba się jej najbardziej. Gdy dowiedziała się, że dostanie w prezencie wybranego konia i będzie go mogła zatrzymać, rozpłakała się ze szczęścia.

– Zawsze… chciałam mieć… kucyka… wiesz o tym, Ajanto! – szlochała.

– Nie ma powodu, by płakać – powiedziała siostra.

– Ponieważ… tak bardzo… pragnęłam go mieć… nie mogę teraz uwierzyć, że… naprawdę jest… mój! – łkała Darice.

Mówiąc to wyciągnęła ramiona do markiza, a ten podniósł ją do góry.

– Jeśli płaczesz z powodu kucyka, odbiorę ci go – powiedział.

– Zawsze… chce mi się… płakać, gdy jestem bardzo… bardzo szczęśliwa – tłumaczyła dziewczynka.

– Więc musisz się śmiać, gdy coś jest nie w porządku i nie czujesz się zadowolona – rzekł markiz.

Uśmiechnęła się do niego przez łzy.

– Wszystko by było wtedy na opak.

– Tak jak płacz, kiedy powinnaś skakać z radości.

– Będę skakać na moim kucyku – powiedziała Darice, gdy podsadził ją na siodło.

Patrzyli, jak stajenny oddala się, prowadząc kucyka na lonży, potem wsiedli na swe konie i ruszyli przez park.

– Byłem pewien, że obie jeździcie doskonale – zauważył markiz.

– Jeśli to prawda, to bardzo dziwne – odrzekła Charis. – Już to, że musiałam dzielić Rovera z Ajantą było frustrujące, ale podczas wakacji Lyle chce jeździć na nim codziennie, a my musimy chodzić pieszo.

– Nie będziecie już tego musiały robić – zapewnił markiz.

– Właśnie o tym myślałam w nocy – odpowiedziała – i uszczypnęłam się, by sprawdzić, czy nie śnię.

Kiedy trochę później skierowali się w kierunku Stowe Hall, Quintus odezwał się do Ajanty.

– Myślę, że po powrocie do domu spotkasz, pani, kogoś, kogo bardzo chcesz zobaczyć.

Zobaczył w jej oczach blask, dotąd w nich nie widziany, a jej twarz przybrała wyraz, jakiego – pomyślał – jego krewni będą spodziewać się, ilekroć narzeczona spojrzy na niego.

– Na lunchu – ostrzegł ją – będzie dwóch wujów, trzech kuzynów i jedna z moich przerażających ciotek. Proszę więc nie zapominać, że będą niezwykle ciekawi i bez wątpienia skłonni do krytykowania.

– Pan mnie przeraża!

– Tylko lojalnie ostrzegam – odparł markiz – a jeśli uzna pani moich krewnych za nudziarzy, proszę pamiętać, że ja musiałem ich znosić przez trzydzieści trzy lata!

– Aż tyle ma pan lat? – spytała Ajanta. – Nie dziwię się, że przestali już odkładać pieniądze na prezenty ślubne.

– Lepiej będzie dać im do zrozumienia, że nie oczekujemy podarków ślubnych w najbliższym czasie – rzekł – inaczej musielibyśmy pisać do nich listy z podziękowaniami.

– Pan musiałby je pisać – poprawiła go Ajanta. – To byłyby prezenty dla pana, nie dla mnie.

– Sądzę, że narzeczeni dziękują za nie razem – odparł markiz. – I poza najbliższymi krewnymi, pozostali oczekiwaliby pani listu. Ostatecznie rolą kobiety jest, by starała się przypodobać.

Pomyślał, że Ajanta nie pominie tej uwagi milczeniem, i nie rozczarował się.

– Myślę, że to przykład skłonności mężczyzn do zmuszania kobiet, aby wypełniały wszystkie nudne obowiązki małżeńskie, gdy oni wybierają tylko te najzabawniejsze i najweselsze.

– Co pani ma na myśli? – dociekał markiz.

– Z tego, co czytałam o ludziach z towarzystwa, wnioskuję, że to kobieta siedzi w domu, podejmuje właściwych gości, roztacza opiekę nad sierotami i starcami, nie licząc wspierania instytucji dobroczynnych, którymi interesują się ona i jej mąż.

Markiz słuchał z rozbawionym uśmiechem, gdy mówiła dalej:

– Co innego mężczyzna. Ma swoje wyścigi, pojedynki na pięści i wizyty w klubach. Może przebywać poza domem przez długi czas i nie spodziewa się żadnych narzekań.

Rzuciła markizowi krótkie spojrzenie osoby dobrze poinformowanej, potem kontynuowała:

– Co więcej zgodnie z tym, co słyszałam, kiedy panuje pokój, mąż często wyjeżdża za granicę, nie zabierając ze sobą żony, by nie słuchać narzekań na niewygody podróży, a przeważnie dlatego, że po prostu ma ochotę wyrwać się z domu!

– A gdzie się pani tego dowiedziała? – pytał markiz.

– Czy chce pan powiedzieć, że to nieprawda?

– Bawi mnie tylko, że żyjąc wśród wieśniaków wyrobiła sobie pani taką wnikliwą ocenę życia towarzyskiego arystokracji.

– Nawet wieśniacy mają uszy – odparowała – a ptaki przenoszą plotki od gniazda do gniazda.

– Musi to być niewątpliwie prawda, sądząc z tego, co mi powiedziałaś, pani. Znowu jednak wypadłaś z roli. Moja wiejska bohaterka jest pełna podziwu i uwielbienia, nie widzi w swym bohaterze żadnej wady, a i on nigdy by jej nie rozczarował, wyjeżdżając samotnie za granicę.

– Nie mówiłam, że jedzie samotnie – powiedziała z wyzwaniem Ajanta. – Powiedziałam tylko, że nie towarzyszy mu żona.

Wiedziała, mówiąc to, że zaskoczyła markiza. Później wyraz jego twarzy zmienił się, a oczy roziskrzyły.

– Bezwarunkowo przekonałaś mnie, pani, że muszę przerobić tekst mojej sztuki – wyznał z żalem.

Właśnie takie uczucie miała nadzieję w nim wzbudzić, dotknęła więc lekko szpicrutą swego konia, by przyspieszył i by nie musiała już nic więcej mówić.

Pierwszą osobą która opowiedziała jej o wielkim świecie, była jedna z jej nauczycielek, dawna guwernantka w kilku arystokratycznych rodzinach. Pilnowała, by Ajanta ciężko pracowała studiując przedmioty wybrane przez matkę. Nic jednak nie mogło sprawić tej starej kobiecie większej przyjemności niż plotki. Po skończonych lekcjach potrafiła długo opowiadać o dawnych dniach i o sprawach utytułowanych rodzin, w których uczyła.

Ajanta dowiedziała się nie tylko o postępkach starszych członków towarzystwa, którzy byli pracodawcami panny Caruthers, ale i o młodych małżeństwach, które ich odwiedzały, i o wyuzdanych przyjęciach, wydawanych dla przyjaciół przez najstarszego syna. Uznała, że to wszystko jest fascynujące, ten świat, którego nie miała nigdy poznać, przypominał jej czytane na głos powieści Waltera Scotta, w które wpleciono postaci bohaterów i bohaterek Jane Austen.

Ponieważ Ajanta chciała jak najszybciej dotrzeć do Stowe Hall, jechała tak szybko, że markiz i Cha – ris z trudem mogli za nią nadążyć. Gdy dotarła do schodów, zobaczyła, że ktoś stoi na ich szczycie, i wiedziała, że jest to jej brat. Zatrzymawszy konia wykrzyknęła w podnieceniu:

– Lyle! Lyle!

Dzień dobry, Ajanto! Zbiegł po schodach, by zsadzić siostrę z konia, a ona ucałowała gorąco jego policzek. Oczy brata spoczywały na wierzchowcu, na którym jechała.

– Ale cudo! – wykrzyknął. – Nie mogę się doczekać, by zobaczyć stadninę markiza!

– Jeszcze jej nie widziałam – odparła Ajanta – ale jestem pewna, że będzie tam wiele koni, które mógłbyś podziwiać i ujeżdżać.

Lyle oderwał się od kontemplacji konia, którego pieścił, i zwrócił ku niej przystojną twarz, by spytać:

– Czy to prawda, że masz poślubić markiza?

Przez jedną chwilę Ajanta zastanawiała się, czy nie wyjawić bratu prawdy. Potem z ociąganiem, wiedząc, że nie może złamać obietnicy, powiedziała:

– Tak… jesteśmy zaręczeni.

Загрузка...