To był wspaniały dzień – powiedział Lyle, całując Ajantę na pożegnanie. – Nigdy dotąd tak się nie bawiłem!
Jego młodzi towarzysze mówili to samo i dziewczyna zauważyła pełne podziwu spojrzenia, jakimi obrzucali markiza, gdy zachwycali się jego końmi.
Ajanta pomyślała, że był to jeden z najszczęśliwszych dni jej życia. Wiedziała, że zawdzięcza to Lyle'owi, którego entuzjazm był zaraźliwy. Zdawała sobie sprawę, jakie znaczenie miał dla niego fakt, że zaprosił swych kolegów z Oxfordu, że mogli jeździć znakomitymi końmi markiza po torze wyścigowym i wziąć udział w biegu na przełaj, który dla nich urządził.
Wspaniały lunch, któremu w pełni oddali sprawiedliwość, oraz podniecenie Charis i Darice też wpłynęły na jej dobry nastrój.
Gdyby tylko mogło być tak zawsze – myślała, ale wiedziała, że przyszłość czaiła się jak mroczna chmura, która zakrywa blask słońca.
Lyle doszedł już prawie do frontowych drzwi, gdy wsunął rękę do kieszeni surduta i wykrzyknął:
– Byłbym zapomniał! Papa polecił mi, bym ci to oddał.
Włożył w dłoń Ajanty małą książeczkę, mówiąc:
– To jakieś greckie wiersze, które odkrył papa i był przekonany, że sprawią ci taką samą radość jak jemu.
– Z pewnością! – zawołała Ajanta.
Potem uświadomiła sobie, że słucha ich markiz i dodała:
– Nie powinnam tego mówić w obecności jego lordowskiej mości! On nie pochwala kobiet, które znają grekę i łacinę, i uważa, że staję się „niebieską pończochą”.
– Jeśli tego nie pochwala – powiedział Lyle z żartobliwym przerażeniem – lepiej będzie, jeśli zabiorę tę książkę prosto do papy.
– Nie, nie, oczywiście, że nie! – zaśmiała się Ajanta, trzymając mocno tomik, by brat go jej nie odebrał.
Niemniej jednak, gdy machała na pożegnanie bratu i jego przyjaciołom, myślała o ślicznej lady Burnham i była zupełnie pewna, że nie czytywała ona utworów greckich i łacińskich, a może w ogóle nie brała do ręki niczego poza plotkarskimi stronami w gazetach.
Lyle i jego przyjaciele zjedli wczesną kolację przed powrotem do Oxfordu i Ajanta zaczęła wchodzić po schodach, wiedząc, że Darice poszła spać, zanim zasiedli do stołu, a Charis żegna się właśnie przed snem z markizą.
Była już w połowie schodów, gdy markiz powiedział:
– Jak już powiesz mojej matce dobranoc, Ajanto, gdyż sądzę, że do niej zmierzasz, chciałbym porozmawiać z tobą w moim gabinecie.
– Tak, oczywiście.
Dziewczyna próbowała uśmiechnąć się, gdy to mówiła, ale serce jej zamarło i żałowała, że tak musi zakończyć się ten doskonały dzień. Tyle było do zrobienia w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin, że nie starczyło czasu na nieuniknioną, jak wiedziała, rozmowę z markizem, w której miał zdecydować o jej przyszłości.
– Dlaczego nie możemy ciągnąć tego dalej? – zadawała sobie to pytanie z rozpaczą.
Przyczyną był lord Burnham, który – niczym zły olbrzym z bajek – groził markizowi, co prawda nie śmiercią, lecz równie przerażającym skandalem rozwodowym.
Ostatniej nocy, gdy Ajanta kładła się do łóżka mając ciągle w uszach wesoły śmiech swej rodziny, zadała sobie po raz kolejny pytanie, czy nie powinna schować dumy do kieszeni i zaakceptować propozycji markiza, by naprawdę wzięli ślub. Nie była w stanie przestać myśleć o tym, jak wiele mogłaby zrobić dla tych, których kochała! Wiedziała jednak, że wszystkie propozycje, mające na celu ich dobro, przypominały domek z kart, który rozpadnie się przy pierwszym podmuchu wiatru. Tego rana markiza powiedziała do niej:
– Pomyślałam sobie, najdroższa Ajanto, że błędem by było, gdybyście nie mogli zostać sami po ślubie. Dlatego mam nadzieję, że pozwolisz, by twoje siostry zamieszkały ze mną we Wdowim Domu. Leży tak blisko Stowe Hall, że mogłabyś widywać się z nimi, kiedy zechcesz, i sądzę, że będą ze mną szczęśliwe.
– Wiem, że tak będzie, pani – odparła dziewczyna.
Darice przywiązała się już do markizy i powiedziała nawet do siostry:
– Ona jest taka wyrozumiała! Kiedy z nią rozmawiam, czuję się, jakbym była z mamą.
Markiza ciągnęła, jak gdyby potrafiła czytać w myślach:
– Myślę, że dla Charis najlepiej byłoby, gdyby spędziła co najmniej pół roku na dobrej pensji, a czy może być lepsza szkoła od tej, do której uczęszczałyśmy z twoją matką i gdzie byłyśmy tak szczęśliwe?
Ajanta musiała się z tym zgodzić. Jednocześnie wiedziała, że są to jedynie pobożne życzenia, i że gdy będzie musiała zniknąć, te wszystkie plany spełzną na niczym. Znajdą się wtedy wszyscy znowu na plebanii i pozostanie im tylko rozmowa o tym, co by mogło być.
– Kocham go! Jak będę mogła znieść fakt, że nigdy go nie zobaczę? – zadawała sobie pytanie w mroku nocy.
Potem znowu widziała przed sobą piękną twarz lady Burnham i wiedziała, że gdyby żyła z markizem, kochając go tak, jak go kochała, i wiedząc, że myśli nie o niej, lecz o innej kobiecie, musiałaby znosić straszliwe męki.
– Muszę zrobić to, co jest słuszne – mówiła do siebie. – Wyjść za mąż tylko dla pozycji i majątku byłoby złe i niegodziwe, bez względu na to, ile korzyści przyniosłoby to rodzinie.
Pomyślała, że ponieważ markiz był taki dobry, mógłby pozwolić im zatrzymać konie, które obiecał Charis i Darice, i zgodzić się, by od czasu do czasu Lyle przyjeżdżał tu z Oxfordu. Brat mógłby widywać markiza i rozmawiać z nim, podczas gdy dla niej byłby stracony na wieki i pozostałyby jej tylko wspomnienia.
Gdy dotarła do pokoju markizy, Charis siedziała przy jej łóżku, tak jak się tego spodziewała, i wchodząc usłyszała jej śmiech.
– Właśnie opowiadałam jej lordowskiej mości, jaki to był wspaniały, emocjonujący i szczęśliwy dzień – powiedziała Charis na widok wchodzącej siostry. – I wszystko to moja zasługa! Ja znalazłam ci twego przyszłego męża!
– Tak, to prawda – zgodziła się Ajanta.
– To był najszczęśliwszy wypadek, jaki się kiedykolwiek wydarzył! – wykrzyknęła Charis.
– Ja też tak myślę – powiedziała łagodnym głosem markiza. – A teraz, ponieważ jestem pewna, że jutro będzie następny szczęśliwy dzień, myślę, Charis, że powinnaś pójść do łóżka i śnić o tych wszystkich komplementach, jakie prawili ci dzisiaj przyjaciele Lyle'a.
– Sądzę, że w gruncie rzeczy chwalili konia, na którym jechałam – uśmiechnęła się Charis – ale mimo wszystko przyjemnie mi było tego słuchać.
Pochyliła się i ucałowała markizę na dobranoc, mówiąc:
– Dziękuję, dziękuję, że była pani taka miła. Czy mogę przyjść tu jutro na pogawędkę? Mam jeszcze tyle do opowiedzenia.
– Tak, oczywiście, drogie dziecko. Będę czekała z niecierpliwością.
Charis ucałowała siostrę i wyszła z pokoju. Po jej odejściu markiza powiedziała:
– Za rok twoja siostra będzie prawdziwą pięknością i musisz koniecznie wydać na jej cześć bal w Stowe Hall, a drugi w Londynie.
Ajanta zaczerpnęła tchu, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, markiza ciągnęła dalej:
– Kiedy obserwowałam dzisiaj twoje siostry i młodych przyjaciół Lyle'a z Oxfordu, myślałam sobie, że jako dziecko Quintus bardzo odczuwał brak rodzeństwa. Zawsze gorzko żałowałam, że po jego urodzeniu nie mogłam mieć więcej dzieci.
Znaczenie słów markizy było oczywiste, ale Ajanta nie mogła nic na to odpowiedzieć. Zdołała tylko pomyśleć, że nie mogło być nic wspanialszego niż mieć dzieci z markizem i wiedzieć, że może sprawić, iż jego życie będzie równie szczęśliwe i wartościowe, jak to, które toczyło się na probostwie, zanim zmarła jej matka.
– To był cudowny dzień – rzekła z westchnieniem markiza – ale muszę się przyznać, że jestem trochę zmęczona. Ponieważ jednak mam tyle planów związanych z twymi wspaniałymi siostrami, postanowiłam, że muszę wydobrzeć. Prawdę mówiąc, jestem przekonana, że już czuję się lepiej.
– Będę się bardzo gorąco modlić, by tak się stało – odparła Ajanta.
Ucałowała markizę i życzyła jej dobrej nocy, ale wychodząc z pokoju nie zauważyła, że starsza kobieta patrzy za nią z niepokojem w oczach, zdając sobie sprawę, iż coś jest nie w porządku. Nie potrafiła jednak domyślić się, o co mogło chodzić.
Ajanta zeszła powoli po schodach. Nie mogła pozbyć się uczucia, że ma właśnie nastąpić koniec bajki, i że nikt nie będzie „żyć długo i szczęśliwie”.
Przynajmniej będę mogła to wszystko wspominać – myślała, gdy dotarła do wyłożonego marmurem hallu. Potem szła coraz wolniej korytarzem prowadzącym do gabinetu markiza.
Czuła, jak gdyby żegnała się już z obrazami, meblami, z samym domem, który jak myślała, w jakiś dziwny sposób stał się częścią jej samej, choć był to, oczywiście, niedorzeczny pomysł!
Zatrzymała się przed drzwiami, zaczerpnęła tchu i instynktownie, zdając sobie sprawę, że powinna być bardzo stanowcza, uniosła głowę i weszła do środka.
Spodziewała się, że markiz będzie siedział za biurkiem, on jednak stał przed kominkiem, czekając na nią. Zamknęła za sobą drzwi, ale choć zbliżając się do niego, wiedziała, że nie spuszcza z niej oczu, czuła, iż nie może na niego spojrzeć. Chciała odezwać się w sposób naturalny, ale gdy podeszła i zatrzymała się w odległości paru stóp od niego, głos zamarł jej w gardle i mogła jedynie czekać.
– Okazało się, że byliśmy tak bardzo zajęci wczoraj i dzisiaj – po długiej, jak się wydawało, chwili powiedział markiz – że nie było czasu, by dokończyć naszą rozmowę, Ajanto.
– Tak – wyszeptała.
– Sądzę, że pamiętasz, iż coś ci zaproponowałem, a ty wysunęłaś inną sugestię. Myślę, że powinniśmy podjąć jakieś decyzje.
– T – tak, oczywiście – odparła.
Ponieważ była blisko niego i wiedziała, jak dostojnie i pięknie wygląda w swym wieczorowym stroju, doznawała uczucia, jak gdyby każdy nerw w jej ciele wysyłał ku niemu wibrację. Jednocześnie miała wrażenie, że miłość jej była tak nieprzeparta, iż niszczyła jej siłę woli, i czuła się bezradna i gotowa zrobić wszystko, czego markiz od niej zażąda.
Muszę być rozsądna – powiedziała sobie. – Muszę pamiętać, że on mnie nie kocha.
– Może najpierw przedyskutujemy twoją propozycję – głos markiza brzmiał stanowczo, jak to oceniła, i rzeczowo.
Ajanta skinęła głową, gdyż nie mogła wymówić ani słowa.
– Wpadłaś na pomysł – ciągnął dalej – że powinniśmy symulować, iż pobraliśmy się za granicą, i w ten sposób wydostać od lorda Burnhama obciążające dokumenty, którymi mi groził.
Potem ogłosi się, że zdarzył się nieszczęśliwy wypadek i że nie żyjesz.
Markiz czekał, by Ajanta odezwała się, a kiedy nie zrobiła tego, kontynuował:
– Jak sama zauważyłaś, znaczy to, że musielibyśmy zwierzyć się twojemu ojcu i Lyle'owi, i sądzę, że okazałoby się, iż Charis zadaje mnóstwo niewygodnych pytań.
Ajanta splotła palce. Zdawało się, że jej głos dobiega z oddali, gdy powiedziała:
– Możemy wyjaśnić… Charis, że nie… pasowaliśmy do siebie, i pozostanie jej tylko… pogodzić się z tym.
– Być może – rzekł markiz z powątpiewaniem. – Mimo to, trudno jej będzie zrozumieć, dlaczego nie zgodziłaś się mnie poślubić, choć cała twoja rodzina, jak sądzę, znalazła w Stowe Hall nowe zainteresowania.
– Oczywiście, że tak – odparła dziewczyna. – I byłeś dla nich tak bardzo… bardzo… dobry.
Pomyślała, że głos jej zadrżał, jak gdyby miała się rozpłakać, i szybko dodała:
– Dla nas wszystkich wspaniałym przeżyciem było mieszkać w tak… świetnym domu, jeździć na… twoich koniach… i poznać świat, który dotąd istniał tylko w naszej wyobraźni… ale to się już… skończyło… i nikt z nas nie może nic na to… poradzić.
– To nieprawda! – powiedział markiz ostro. – Możesz mnie poślubić, jak to proponowałem, i wtedy to wszystko będzie należeć do ciebie i do nich na zawsze.
– Wiesz, że to… niemożliwe! – wyszeptała.
– Dlaczego?
– Bo nie mogę dać ci… szczęścia. Ty… kochasz inną… i postąpiłabym źle… absolutnie i zdecydowanie źle, gdybym… zniszczyła twoje życie, skoro istnieje inne… wyjście.
– Myślisz o mnie?
– Oczywiście, że tak! Widziałam… lady Burnham i wiem… ile dla ciebie… znaczy. Jedno, co mogę zrobić, by cię ocalić, to zniknąć.
– Niezależnie od tego, ile to będzie kosztować twoją rodzinę i ciebie?
Ajanta pomyślała, że Quintus bardzo to wszystko utrudnia, ale nadal nie śmiała na niego spojrzeć. Trzymając się bardzo sztywno z wysiłkiem odpowiedziała:
– Znalazłeś się w naszym… życiu… dzięki zbiegowi okoliczności. Gdyby nie wydarzył się ten wypadek i nie było tam Charis… nigdy byśmy cię… nie poznali. Tak cudownie… bardziej, niż mogę to wypowiedzieć, było cię poznać… ale teraz musisz myśleć o sobie i o… swoim… szczęściu.
– I naprawdę sądzisz, że można cofnąć czas? – pytał markiz. – Jeśli poświęcisz to wszystko, czy nie będziesz tego żałować?
– Oczywiście, że… będziemy żałować… i będzie to… trudne – zgodziła się. – Bardzo trudne. Niemniej jednak… musimy zrobić to, co najlepsze… dla ciebie.
Znowu zapadła długa cisza.
– Ty ciągle myślisz o mnie! – powtórzył markiz.
– Oczywiście, że myślę o tobie! – odparła gwałtownie Ajanta. – Jesteś taki mądry… taki inteligentny. Możesz znaleźć jakiś sposób wyjścia z kłopotów… Być może potem zakochasz się… w kimś, kogo będziesz mógł poślubić… i zaznasz prawdziwego szczęścia, jak tego pragnie… twoja matka.
– Moja matka pragnie, bym ożenił się z tobą – powiedział spokojnie markiz.
– Jej lordowska mość nie… rozumie. Rzecz jasna, sądzi, że kochamy się… i jest szczęśliwa… bardzo szczęśliwa, że się ożenisz i będziesz miał dzieci… które zamienią Stowe Hall w dom… miłości.
Choć starała się mówić spokojnie i rozsądnie, nie mogła opanować głosu, który załamał się przy ostatnim słowie. Z obawy, że zdradzi swe prawdziwe uczucia, odwróciła się i odsunęła od markiza. Stanęła przy oknie, spoglądając w półmrok.
Resztki szkarłatnej i złotej łuny słońca kryły się za drzewami, a na niebie nad ich głowami pojawiały się gwiazdy. Staw w parku wyglądał uroczo i Ajanta pomyślała z pełną udręki rozpaczą że gdy przyjdzie jej opuścić Stowe Hall, będzie to przypominało opuszczenie raju i wypędzenie do puszczy.
Potem markiz odezwał się i dziewczyna drgnęła zaskoczona, gdyż nie zdawała sobie sprawy, że podążył jej śladem i stał tuż za nią.
– Nie potrafię zrozumieć, Ajanto – powiedział – dlaczego tak się mną przejmujesz? Ostatecznie znamy się bardzo krótko i, jak to zauważyłaś, spotkaliśmy się przypadkiem. Dlaczego miałabyś brać to sobie do serca?
– Ja… ja chcę, byś był… szczęśliwy.
– Dlaczego?
Tylko w jeden sposób mogła Ajanta to wytłumaczyć, ale tej właśnie odpowiedzi nie mogła udzielić. Ponieważ w głosie markiza pojawiła się nuta, której wcześniej nie słyszała, poczuła, że drży, i mogła jedynie zacisnąć usta, by się nie zdradzić.
– Chcę, byś odpowiedziała mi na to pytanie – rzekł cicho markiz.
Ajanta z trudem zmusiła się do mówienia.
– Proszę… nie możemy dłużej o tym… rozmawiać. Powiedz mi tylko, co mam robić, potem wypełnię twoje… polecenia.
– Dobrze, jeśli tego chcesz. Tak się złożyło, że ułożyłem już plan.
– Tak… właśnie myślałam.
Ponieważ nie mogła już dłużej patrzeć na piękno zmierzchu za oknem, odwróciła się i spojrzała na markiza.
– Powiedz mi… na czym polega twój plan – odezwała się tonem, który, miała nadzieję, był chłodny i rzeczowy.
Quintus podszedł do biurka i dziewczyna, zdziwiona trochę, podążyła za nim.
– Mam dla ciebie dwie rzeczy – powiedział. – Po pierwsze, pierścionek zaręczynowy, który powinienem dać ci już wcześniej, i jak sądzę, nasi dotychczasowi goście spodziewali się zobaczyć go na twoim palcu.
Mówiąc to, otworzył wyłożone aksamitem pudełko i Ajanta zobaczyła, że w środku znajduje się pierścień z diamentem, na widok którego dech jej zaparło. Wspaniały kamień otoczony mniejszymi diamentami wydawał się tak wielki i piękny, że można było pomyśleć, iż markiz zdjął z nieba jedną z gwiazd i podawał jej, by ją obejrzała.
Potem przypomniała sobie, że klejnot ten będzie mogła nosić tylko przez krótki czas, a kiedy ukryje się przed ludźmi, będzie musiała go oddać.
– Za chwilę włożę ci go na palec – powiedział markiz tym samym cichym głosem – ale chcę, byś najpierw przymierzyła obrączkę, którą wybrałem dla ciebie, by sprawdzić, czy ma odpowiedni rozmiar.
– T – tak… oczywiście – zgodziła się.
Czuła się dziwnie słysząc, jak mówi o ofiarowaniu jej obrączki. Pomyślała, że mógłby z tym poczekać, aż znajdą się w Paryżu czy w innym mieście, do którego mieli pojechać, by upozorować ślub. Jednocześnie takie zaplanowanie i uporządkowanie wszystkiego pasowało do jego sprawności i doskonałej organizacji.
Markiz otworzył pudełko i zobaczyła, że w środku znajduje się złota obrączka. Wyjął ją i trzymał pomiędzy palcem wskazującym i kciukiem.
Ponieważ Ajanta czuła się spłoszona i zażenowana, spytała:
– Czy zdecydowałeś się… gdzie odbędzie się… ślub i ile mamy odczekać, zanim… zniknę?
– To zależy od ciebie – odparł.
Ode mnie? – zdziwiła się dziewczyna. Mówiąc to myślała, że każda godzina, minuta, sekunda z nim spędzona, będzie tak cenna, że zachowa je w sercu.
– Tak, od ciebie – powiedział zdecydowanie markiz.
Spojrzała na niego z wyrazem zaskoczenia w oczach, ale on patrzył ciągle na obrączkę.
– Prawdę mówiąc – rzekł – odpowiedź na twoje pytanie wyryta jest wewnątrz obrączki, więc proponuję, byś odczytała napis i zorientowała się, czy zgadzasz się z tym, czego pragnę.
Przyglądała mu się ciągle ze zdziwieniem i teraz jego oczy napotkały jej spojrzenie. Pomyślała, że może to być wina oświetlenia, ale wyraz jego oczu sprawił, że serce jej zabiło, potem, z niezrozumiałych powodów, zaczęła drżeć.
– Zanim będzie za ciemno, by coś zobaczyć – powiedział – proponuję, byś odczytała, co kazałem tam wyryć.
Mówiąc to podał jej obrączkę i gdy wyciągnęła rękę, położył ją na jej dłoni.
Przez chwilę nie mogła się poruszyć, potem z nadludzkim wysiłkiem wzięła obrączkę w drugą rękę i spojrzała do środka. W zamierającym świetle można było dostrzec, że na złotej powierzchni wyryto głęboko jakieś słowa.
Powoli, jak gdyby mózg nie chciał jej słuchać, odczytała je:
NA CAŁĄ WIECZNOŚĆ
Przez chwilę czuła, że musiał ją mylić wzrok i że nie mogła tego naprawdę zobaczyć. Potem westchnęła cicho, gdy otoczyły ją ramiona markiza.
– Taki jest mój plan, Ajanto – powiedział. -
Plan, któremu obiecałaś się podporządkować.
Ponieważ trzymał ją w objęciach, dziewczyna czuła, jakby jej serce wywinęło kilka koziołków i waliło tak mocno, że nie mogła myśleć.
Gdzieś z daleka usłyszała swój zacinający się głos:
– C – co powiedziałeś? Nie… rozumiem!
– Powiedziałem, że cię kocham – odparł markiz – tak, jak ty, wiem o tym, kochasz mnie.
Ujął dłonią jej podbródek i uniósł jej twarz ku swojej.
– To prawda, czyż nie? – zapytał. – Nie mogłabyś być tak bezinteresowna, tak skłonna do niewiarygodnego poświęcenia, gdybyś mnie nie kochała.
Nie czekał na odpowiedź, lecz przycisnął wargi do ust dziewczyny, a potem przyciągnął ją do siebie, więżąc ją w pocałunku.
Ajanta miała wrażenie, że przeniosła się z mroku w niebiańską światłość, wypełniającą cały świat. Potem, gdy usta markiza stały się bardziej natarczywe i zachłanne, zapomniała o wszystkim, poza jego bliskością. Napełniło ją nieprawdopodobne upojenie, tak że wydawało się jej, iż musiała umrzeć i zamiast być człowiekiem stała się cząstką boskości.
To uczucie było tak doskonałe, tak wspaniałe, że Ajanta zorientowała się, iż musi być to miłość, miłość, której zawsze szukała, w którą wierzyła i w której odnalezienie przestała już wierzyć.
Dopiero gdy markiz na chwilę uniósł głowę, zdołała odezwać się:
– Kocham cię… kocham… ale nigdy nie sądziłam… że i ty obdarzysz mnie miłością.
– Myślę, że pokochałem cię w chwili, gdy cię zobaczyłem – powiedział. – Mówiłem sobie, że jesteś zbyt piękna, by być prawdziwa, i o wiele za mądra, byś mogła stać się taką żoną jaką spodziewałem się poślubić.
– A… teraz? – wyszeptała.
– Teraz wiem, że nie mogę bez ciebie żyć i że życzę sobie niepozornych zaręczyn, moja ukochana, lecz prawdziwego małżeństwa, które przetrwa całą wieczność.
– Czy chcesz powiedzieć, że naprawdę tak myślisz?
– Wiedziałem, gdy kazałem wyryć ten napis na obrączce, że jesteś wszystkim, co istniało w uświęconym i nie sprofanowanym zakątku mego serca, który jak sądziłem, pozostanie na zawsze pusty.
Ajanta zaszlochała cicho i przytuliła twarz do jego ramienia.
– Kiedy zobaczyłam lady… Burnham, pomyślałam, że… nigdy nie będę nic dla ciebie znaczyć.
– Zapomnij o niej! – powiedział markiz. – To bardzo miła i piękna istota, ale nawet gdyby była wolna, nie poprosiłbym jej, by została moją żoną.
Ajanta uniosła głowę.
– Czy to prawda? – zapytała z niedowierzaniem.
Ramiona Quintusa objęły ją mocniej.
– Ponieważ musimy być wobec siebie szczerzy, moja ukochana – powiedział – przyznaję, że w moim życiu było bardzo wiele kobiet. Ale ja powziąłem decyzję, że będę wolny i nie ożenię się, po prostu dlatego, iż żadna z nich nie była kobietą którą chciałbym przywieźć do Stowe Hall, by ze mną tu zamieszkała i była matką moich dzieci.
Ucałował czoło Ajanty i ciągnął dalej:
– Gdy zobaczyłem cię tu, w tym domu, wiedziałem, że to ty jesteś właśnie osobą, której szukałem. Pasowałaś tu w sposób, jakiego nie potrafię wytłumaczyć, wiem tylko, że jesteś jedyną znaną mi kobietą, która może zająć miejsce mej matki i zawładnąć tą częścią mnie, jakiej nigdy nikomu nie oddałem. Ajanta wydała cichy okrzyk szczęścia.
– Chciałam, abyś to właśnie powiedział. To właśnie czuli wobec siebie papa i mama, tego zawsze pragnęłam i o to się modliłam, ale, podobnie jak ty, sądziłam, że nigdy tego nie znajdę.
Mówiąc te słowa pomyślała, że mogłaby teraz powiedzieć markizowi, kim była jej matka, ale można było poczekać z tym wyjaśnieniem.
– Nie poznałaś wielu mężczyzn, moja najdroższa, mieszkając w cichej wiosce.
– To prawda, a jednak los zetknął nas ze sobą w sposób najmniej oczekiwany.
– Być może, mimo wszystko żadne z nas nie miało dostatecznie dużo ufności w nasze przeznaczenie – powiedział markiz. – Ale teraz, moja śliczna, znaleźliśmy to, co jak wiemy, jest najcenniejszą rzeczą na ziemi i nigdy tego nie utracimy.
– Nigdy! Nigdy! – zawołała Ajanta.
Markiz znowu pocałował ją. Czuła, jak gdyby ofiarowywała mu nie tylko usta i serce, lecz ciało i duszę. Była jego częścią i nigdy już nie będzie samotna i zalękniona, nieszczęśliwa ani przerażona. Tuliła się do niego coraz mocniej i mocniej, i czuła w jego pocałunku dziwny ogień. Rozpalał on w jej piersiach płomień, który wznosił się przez szyję, aż dotknął ust jej i markiza.
– Uwielbiam i pragnę cię! – powiedział ochrypłym głosem Quintus. – Nie mogę się doczekać, kiedy będziesz moja. Pojutrze weźmiemy ślub w tutejszym kościele.
– Czy ludzie nie uznają tego za… dziwne? – spytała Ajanta.
Całą swą istotą pogrążyła się w radości, zdumieniu i zachwycie, że markiz ją kocha.
– Czy to ważne, co sobie pomyślą?
– Nie.
– Jesteś tego pewna?
– Ważne jest tylko, że mnie kochasz! Czy naprawdę to mi się nie śni?
– Oboje śnimy – odpowiedział i znowu ją pocałował.
Kiedy przerwali, pokój pogrążył się niemal całkowicie w mroku i markiz przyciągnął Ajantę do okna. Gwiazdy odbijały się w stawie, a gdy księżyc wzniósł się na niebo, cienie stały się bardziej czarne, tajemnicze i emocjonujące.
– Stowe Hall jest… zaczarowany – wyszeptała dziewczyna.
– Zawsze taki będzie dla nas – rzekł markiz całując jej włosy.
Uniosła ku niemu twarz mówiąc:
– Muszę ci coś… powiedzieć.
– Co takiego?
– Twój dom jest zaczarowany, wszystko, co robisz, wydaje się częścią jakiejś bajki, ale… gdybyśmy musieli uciekać, jak papa i mama, żyć… w biedzie i zapomnieniu, poszłabym za tobą chętnie… ani przez chwilę nie uważałabym tego za… poświęcenie!
Powiedziała to w tak wzruszający sposób, że markiz objął ją mocniej. I gdy już myślała, że ją pocałuje, on przytulił policzek do jej twarzy i rzekł:
– Dlatego wiem, że mnie kochasz, a ponieważ jesteś gotowa tyle dla mnie poświęcić, chciałbym móc ofiarować ci wszystko, nawet zdjąć z nieba gwiazdy i księżyc, byś mogła trzymać je w ramionach.
– Ja nie mogę ofiarować ci niczego… poza swoją… miłością.
– Miłością, która wypełni cały świat – odparł. – Miłością, która nie tylko jest w nas teraz, moja ukochana, lecz będzie, jak wierzę, stawała się coraz gorętsza i wspanialsza z każdym rokiem, który wspólnie przeżyjemy.
Gdy w oczach Ajanty ukazały się łzy najgłębszego szczęścia, markiz ponownie ją ucałował. Obsypywał ją pocałunkami, aż poczuła, że naprawdę zdjął z niebios gwiazdy i księżyc, by mogła przytulić je do piersi.
Wiedziała, że ich miłość jest większa, niż mogliby to wyrazić, i że została im zesłana przez Boga, do Niego należała i pozostanie z nimi przez całą wieczność.