Rozdział 4

Zazwyczaj spokojny ranek wyglądał dzisiaj zupełnie inaczej. Jeff stał w kuchni, popijając kawę, zaparzoną w automacie, o którego istnieniu nie miał pojęcia, dopóki nie znalazł go, jakieś pół godziny temu. Normalnie wstawał, brał prysznic, ubierał się i wychodził do biura. Na ogół zjawiał się pierwszy i zaparzał kawę. Czuł się nieswojo, będąc wciąż jeszcze w domu, mimo że dochodziło wpół do ósmej.

Z góry rozlegały się odgłosy krzątaniny i śmiech. Brenda pojawiła się punktualnie o siódmej i szykowała Maggie do przedszkola. Jeff zerknął na zegarek i uprzytomnił sobie, że przed wyjściem powinien zajrzeć do Ashley. Chciał się upewnić, czy poradzi sobie sama w ciągu dnia.

Odstawił kubek z kawą i ruszył schodami na górę. Nie potrafił oderwać myśli od gości w domu. Nie mógł się zdecydować, czy ich obecność uznać za korzystną, czy też niekorzystną zmianę.

Zatrzymał się przed drzwiami do pokoju Ashley i zapukał. Przytłumiony głos zaprosił go do środka. Jeff wszedł do pokoju i zastał Ashley siedzącą na brzegu łóżka. Wyglądała na zaspaną i nieco skonsternowaną. Miała potargane włosy i znużoną twarz, sądząc jednak po ubraniu, które trzymała w rękach, zamierzała wstać i ubrać się, jakby nigdy nic.

– Jak się czujesz? – spytał Jeff.

– Wspaniale. Dużo lepiej. Dzięki.

Kiepska była z niej kłamczucha. Jeff uśmiechnął się pod wąsem.

– Spróbuj to wmówić komu innemu. Jesteś blada jak trup i ledwie trzymasz się na nogach, chociaż jeszcze nie wstałaś.

Ashley odsunęła włosy z twarzy.

– Muszę wstać. Trzeba wyprawić Maggie do przedszkola. Ubrać ją i dać jej śniadanie. Zresztą, ja też mam zajęcia na uczelni. A poza tym nie chcę nadużywać twojej uprzejmości.

Na jej szczupłej twarzy malowała się determinacja. Uniosła nieco brodę, przyjmując wyzywającą pozę. Jeffowi skojarzyła się raptem z małym kotkiem, który prycha wściekle na wilka.

Nie odpowiedział Ashley, tylko zawołał Brendę, żeby do nich przyszła.

Brenda wpadła jak burza do pokoju. Jego asystentka – pięćdziesięcioletnia blondynka średniego wzrostu – ubrana była w eleganckie, sportowe spodnie i jedwabną bluzkę. Była naprawdę sprawna i prowadziła sprawy biurowe Jeffa z precyzją neurochirurga, przywiązując wagę nawet do najdrobniejszych szczegółów.

Podeszła do Ashley i podała jej rękę.

– Cześć. Jestem Brendą Maitlin. A ty jesteś z pewnością Ashley. Masz taką słodką córeczkę. Wyglądasz jak trup, kochanie.

Ashley uścisnęła jej rękę na powitanie. Jeff przyglądał się Brendzie, która ujęła z rąk Ashley ubranie i położyła je na komodzie. Pomogła Ashley położyć się z powrotem do łóżka i przykryła ją kołdrą.

– Staraj się nie myśleć o niczym – poradziła jej. – Po prostu śpij ile się da, aż poczujesz się lepiej.

– Przecież muszę ubrać córkę i zawieźć ją do przedszkola. A potem…

Brenda przerwała jej, kiwając energicznie głową:

– Nic nie musisz, moja droga. Maggie jest już ubrana i nakarmiona. Podrzucę ją do przedszkola, w drodze do biura. Po południu zajmie się nią jedna z jej opiekunek z przedszkola, która przywiezie ją do domu – zawiesiła głos, jakby sprawdzała w myślach listę, po czym zaczęła mówić dalej: – Aha, wynajęta osoba pójdzie za ciebie na wykłady i zrobi notatki, więc nie musisz się martwić i o to. – Odwróciła się do Jeffa, uśmiechając się do niego promiennie. – Sądzę, że to wszystko.

Ashley patrzyła na nią zdumiona. Jeff puścił do niej oko.

– Brenda potrafi być szalenie operatywna, właśnie dlatego ją zatrudniłem. Kieruję się dewizą: właściwi ludzie na właściwych miejscach.

Brenda zwróciła ku niemu wzrok.

– W takim razie mam ci do zakomunikowania dwa słowa: praca w terenie.

Jeff uciekł się do sprawdzonego argumentu.

– A ja mam jedno słowo w odpowiedzi: nie. Nie poradzę sobie bez ciebie w biurze, a twój mąż by mnie zamordował.

Brenda rzuciła mu piorunujące spojrzenie i wyszła z pokoju. Jeff zwrócił się do Ashley:

– Jest święcie przekonana, że doskonale nadaje się na tajnego agenta. Podejrzewam, że ma rację, tyle że trochę za późno startuje. Zresztą, wątpię, czy jej rodzina byłaby tym zachwycona. Miałbym się z pyszna, gdybym się na to zgodził.

Ashley robiła wrażenie nieco zmieszanej, jakby nie bardzo chwytała, o co tu chodzi. Nie zdążyła zareagować, gdyż do pokoju wpadła jak bomba Maggie. Mała ubrana była w purpurowe dżinsy oraz purpurowo-biały sweterek. We włosy wpięte miała spinki. Uśmiechnęła się do Jeffa i popędziła do matki. Po chwili tuliła się do niej ze wszystkich sił.

– Mamusiu, mamusiu, Brenda zrobiła mi śniadanie. Upiekła gofry. Zjadłam całego. A potem pomogła mi się ubrać, a teraz zawiezie mnie swoim samochodem do przedszkola. Brenda ma psa, który się nazywa Bułeczka. Jak wyzdrowiejesz, to może pojedziemy ich odwiedzić, dobrze?

– Zjadłaś całego gofra? Zdumiewasz mnie – Ashley wsparła się na łokciu i przyjrzała się córeczce. – Jak się czujesz? – spytała. – Dobrze spałaś?

Maggie roześmiała się.

– Mamusiu, nie martw się o mnie – przytuliła się na moment do matki, po czym wybiegła z pokoju.

Ashley opadła znowu na poduszki.

– Dziękuję ci, że się nią zająłeś. No i mną. Jesteś dla nas bardzo miły.

– Jesteś pierwszą osobą, która mnie o coś podobnego podejrzewa.

– Może dotychczas nie dałeś tego po sobie poznać.

Przymknęła oczy. Miała delikatną i gładką skórę. Jeff wyobraził sobie, że dotyka jej policzka, a potem ust. Jego wizja była tak realna, że aż poczuł to w opuszkach palców. Cofnął się o krok, zmieszany, zastanawiając się, co powiedzieć.

– Będę cały dzień w biurze – oznajmił. – Poradzisz sobie sama?

– Oczywiście. Po prostu muszę jeszcze trochę odpocząć.

– Kuchnia jest dobrze zaopatrzona. Weź sobie, na co tylko będziesz miała ochotę. – Położył swoją służbową wizytówkę na nocnym stoliku. – Masz tu mój numer telefonu, na wszelki wypadek.

Ashley skinęła ospale głową i przymknęła oczy. Jeff widział dokładnie moment, w którym zasnęła. Zawahał się przez sekundę, czy nie skorzystać z okazji i dotknąć jej policzka, aby przekonać się, że rzeczywiście jest taki delikatny. Nie zrobił tego jednak. Człowiek jego pokroju nie zadaje się z kobietami typu Ashley. Nie wolno mu zapominać, że mężczyźni tacy jak on różnią się znacznie od innych mężczyzn. Nie miał nawet po co próbować – już przypominał mu o tym bezlitośnie nawiedzający go co noc koszmarny sen.


Ashley przekręciła się na bok i zerknęła na elektroniczny zegarek na nocnym stoliku: minuta po siódmej…

Jest siódma rano? Usiadła tak gwałtownie, że aż zakręciło jej się w głowie. To niemożliwe. Uprzytomniła sobie, że dopiero co było wpół do ósmej. Czyżby naprawdę przespała całą dobę? Nie mogła w to uwierzyć.

Odrzuciła przykrycie i wyślizgnęła się z łóżka. Poza lekkim bólem głowy, spowodowanym zapewne tym, że od trzydziestu sześciu godzin nic nie jadła, czuła się znacznie lepiej. Radość z lepszego samopoczucia ustąpiła natychmiast miejsca panice, gdy uświadomiła sobie, że od zeszłego ranka nie widziała córki.

Popędziła przez łazienkę do drugiego pokoju. Nikogo w nim nie było. Niepokój ścisnął jej gardło. O Boże! Co się stało z jej córką?

– Maggie – wyszeptała. – Maggie?

Już miała zacząć krzyczeć, gdy dobiegły ją jakieś przytłumione odgłosy, dochodzące z dołu. Nastawiła uszu – usłyszała tubalny, męski głos, a zaraz potem śmiech dziecka.

Maggie!

Odetchnęła z ulgą. Wypadła na korytarz i skierowała się na schody. Nogi jej drżały i wciąż szumiało w głowie, ale zignorowała to. Zbiegła po schodach i wpadła do kuchni. Omiotła wzrokiem pomieszczenie. Jej córka siedziała przy stole i jadła trójkątną grzankę z dżemem.

– Maggie!

Mała podniosła oczy i uśmiechnęła się zachwycona.

– Mamusiu, obudziłaś się! Chciałam cię zobaczyć wczoraj wieczorem, ale wujek Jeff powiedział, że potrzebny ci jest sen, dlatego byłam bardzo cicho, jak przyszłam ci powiedzieć dobranoc.

Mówiąc te słowa, Maggie ześlizgnęła się z krzesła i podbiegła do matki. Ashley zauważyła, że mała ubrana jest niedbale w podkoszulek i dżinsy, ma umorusany dżemem policzek i krzywo podpięte włosy. Jej serce wypełniło się miłością – objęła małą i przytuliła ją mocno.

– Kocham cię, córeczko – szepnęła, wdychając znajomy zapach dziecka.

– Ja ciebie też, mamusiu – odszepnęła Maggie w odpowiedzi.

Nie wypuszczając jej z objęć, Ashley spojrzała na mężczyznę siedzącego przy stole. Miał na sobie eleganckie spodnie od garnituru oraz śnieżnobiałą koszulę. Przeszywał ją wzrokiem, jakby wyczuł panikę, która ogarnęła ją przed chwilą. To było oczywiście niedorzeczne. Skąd mógł wiedzieć, że tak się przeraziła, kiedy się obudziła i nie zastała Maggie w pokoju?

– Brendę zatrzymały jakieś ważne sprawy rodzinne – oznajmił Jeff. – Musimy sobie radzić bez niej. – Skinął głową na małą. – Maggie wybrała sobie sama ubranie i sama się ubrała. A ja ją uczesałem. – Uśmiechnął się z politowaniem. – Z pewnością od razu to zaważyłaś.

Jego uśmiech wywołał u niej dziwny skurcz w żołądku. A może odezwał się po prostu głód? Ashley puściła małą i przyjrzała się jej ubraniu i włosom.

– Uważam, że wyglądasz znakomicie – stwierdziła.

Maggie rozpromieniła się.

– Byłam wyjątkowo grzeczna dla wujka Jeffa. Zjadłam wszystkie chrupki i zaraz dokończę grzankę i mleko.

Ashley spojrzała na gospodarza.

– Wujek Jeff?

Wzruszył ramionami.

– Pan Ritter brzmi zbyt formalnie. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu.

– Nie, w porządku.

Mimo wszystko to trochę dziwaczne. Trudno jej było wyobrazić sobie Jeffa Rittera jako wujka, ale rzeczywiście doskonale sobie radził z Maggie.

Jeff wstał zza stołu i odsunął krzesło.

– Na pewno umierasz z głodu. Pozwól, że ci coś przygotuję.

Ashley uprzytomniła sobie raptem, że wyskoczyła z łóżka i od razu zbiegła na dół, że od dwóch dni nie brała prysznica i nie myła zębów, a jej włosy wyglądały prawdopodobnie jak ptasie gniazdo.

– Mhm… Chyba najpierw wezmę prysznic – powiedziała i skierowała się do drzwi. Zerknęła na zegar wiszący na ścianie. – Daj mi dziesięć minut.

Ponieważ czuła się osłabiona chorobą, nie była w stanie uwinąć się tak szybko, jak zwykle, dlatego minęło prawie dwadzieścia minut, zanim zjawiła się znowu na dole. Gdy zajrzała do lustra, stwierdziła, że nie wygląda aż tak koszmarnie, ale na pewno nie miałaby szansy wygrać w konkursie piękności. Najważniejsze, że się wykąpała i umyła włosy, które były wciąż lekko wilgotne. Miała nadal bladą i zbyt wychudzoną twarz. Od kilku dni, odkąd dopadła ją grypa, prawie nic nie jadła. Straciła przez to kilka kilogramów, na co nie bardzo mogła sobie pozwolić. Dżinsy wisiały na niej jak na patyku.

Weszła do kuchni, gdzie zastała Maggie tańczącą radośnie w kółko.

– Dzwoniła Brenda – powiedziała śpiewnym głosem córeczka. – Zaraz przyjedzie i zawiezie mnie do przedszkola. I…

– zawiesiła teatralnie głos, po czym oznajmiła uroczyście: – weźmie ze sobą jednego ze swoich psów. Małego pieska, tego, który nazywa się Bułeczka. Będę go mogła trzymać na kolanach! Wyobrażasz to sobie, mamusiu?

Maggie podbiegła do matki i rzuciła się jej w ramiona. Ashley porwała ją z ziemi, ale dwa dni spędzone w łóżku oraz ogólne osłabienie grypą spowodowało, że opadła z sił. Zachwiała się i o mały włos nie przewróciła.

Kątem oka dostrzegła jakiś cień. Silne ramię błyskawicznie objęło ją w talii, przytrzymując mocno, żeby nie upadła. Bezwiednie wsparła się o Jeffa. Poczuła ciepło jego ciała, fantastyczne muskuły. Jeff zaprowadził ją do stołu i posadził na krześle, po czym wrócił na swoje miejsce. To wszystko stało się tak szybko, że Ashley nie była pewna, czy jej się przypadkiem nie przywidziało.

Lewy bok, którym przytulona była do Jeffa, płonął. Miała wrażenie, że wciąż czuje ramię oplatające jej talię. Zadrżała lekko. Nie dlatego, że zrobiło jej się zimno, ale… Ashley zmarszczyła brwi. Tak naprawdę sama nie bardzo wiedziała, dlaczego. Czyżby obudził się w niej niepokój? Nagle bowiem uświadomiła sobie, że mężczyzna siedzący naprzeciwko niej wcale nie jest zimnym, tajemniczym nieznajomym, jak jej się zdawało jeszcze wczorajszego ranka.

Maggie wdrapała jej się na kolana.

– Myślisz, że Bułeczka mnie polubi?

– Nie wyobrażam sobie, żeby miało być inaczej – odparła Ashley. – Jesteś czarującą, małą dziewczynką.

Mała aż się rozpromieniła ze szczęścia. Nie zdążyła nic powiedzieć, bo raptem trzasnęły drzwi wejściowe.

– To ja – zawołała Brenda. – Uwaga, Jeff. Mam ze sobą psa.

Jej zapowiedź była zupełnie niepotrzebna. Kudłata kuleczka wychynęła zza rogu i wpadła do kuchni. Stworzenie ważyło jakieś trzy, góra cztery kilogramy, miało łaciatą sierść i duże, brązowe oczy. Na widok pieska Maggie zeskoczyła Ashley z kolan i uklękła na podłodze. Psiak podbiegł jak strzała do małej i zaczął obwąchiwać wyciągniętą do niego rączkę. Polizał paluszki i skoczył na Maggie, skamlając, liżąc i merdając ogonkiem z zachwytu.

– Bułeczka uwielbia dzieci – powiedziała Brenda, wchodząc do kuchni. – Ale pewnie sami już to zauważyliście. – Spojrzała na Ashley. – Wyglądasz dużo lepiej.

– Bo i lepiej się czuję. Dziękuję – Ashley uśmiechnęła się, nieco speszona.

Wczoraj rano widziała Brendę po raz pierwszy. Kobieta była długoletnią pracownicą firmy ochroniarskiej Ritter/Rankin. Co mogła sobie pomyśleć o Jeffie, który zaprosił zatrudnioną u niego sprzątaczkę do domu, pielęgnuje ją w chorobie i zajmuje się jej córką? Ashley miała wrażenie, że powinna wytłumaczyć jak do tego wszystkiego doszło, ale nie bardzo wiedziała, jak to ująć w słowa. Milczała więc, pochyliwszy głowę.

Brenda podała Jeffowi teczkę.

– Muszę zawieźć małą do przedszkola – oznajmiła. – Zobaczymy się w biurze.

– Dzięki, Brenda. Wiesz, jak bardzo sobie to cenię.

Brenda zachichotała.

– Pamiętaj o tym, gdy wystąpię następnym razem o zmianę obowiązków.

– Uhm. No dobrze.

Brenda wzniosła oczy do nieba, po czym zawołała na psa. Maggie podniosła się z podłogi.

– Pa, pa, mamusiu. Zobaczymy się, jak wrócę z przedszkola.

Uścisnęły się na pożegnanie, po czym Ashley pomachała córce, która już biegła w podskokach za Brendą i Bułeczką.

– Baw się dobrze – zawołała.

Drzwi frontowe zamknęły się. Niemal w tym samym momencie z tostera wyskoczyła grzanka. Ashley chciała wstać z krzesła, ale Jeff ją powstrzymał.

– Jeszcze nie jesteś całkiem zdrowa – powiedział. – Do wczoraj wieczorem nie miałem pojęcia, że mam toster. To nie znaczy jednak, że nie wiem, jak działa.

Wstał i położył na talerzyku dwie grzanki. Masło i dżem stały na stole. Postawił talerzyk przed Ashley i nalał jej kubek kawy.

– Chcesz mleko i cukier?

– Nie, dziękuję – odparła, zmieszana nieco jego troskliwością.

Postawił kubek obok jej lewej ręki i usiadł na swoim miejscu.

– Smacznego – powiedział, wskazując jedzenie.

Ashley sięgnęła ostrożnie po masło i wzięła z talerzyka grzankę. Przez chwilę wpatrywała się w nią w milczeniu. To wszystko jest takie dziwne. Co ona robi w domu tego mężczyzny? Spędziła tu już co prawda dwie noce, więc trochę za późno na zadawanie sobie tego typu pytań.

– Rozmawiałem wczoraj po południu z przedszkolanką Maggie – oznajmił Jeff, gdy Ashley zaczęła jeść. – Nie zauważyła, aby pobyt w obcym miejscu miał na małą jakiś negatywny wpływ.

– Cathy rozmawiała z tobą na temat małej? – W przedszkolu przestrzegano ściśle zasady kontaktowania się wyłącznie z rodzicami bądź prawnymi opiekunami.

Jeff uniósł w górę brwi.

– Cóż w tym dziwnego?

Widać było to dla niego oczywiste. Jeff należał do ludzi, którzy potrafią zawsze dopiąć swego. Ashley nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Zwłaszcza po tym, jak je zabrał do siebie, pomimo jej obiekcji i protestów.

– Cieszę się, że z Maggie jest wszystko w porządku – powiedziała, chcąc uniknąć dalszych pytań.

– Jest w świetnym nastroju. Wczoraj wieczorem jedliśmy spaghetti i sałatę. A na deser Maggie zjadła owocowe ciasteczka.

Ashley miała wrażenie, że Jeff się wzdrygnął. Uśmiechnęła się blado.

– Ja nie wziąłem tego świństwa do ust – dodał.

– Wcale mnie to nie dziwi – mruknęła.

– Potem obejrzeliśmy na DVD „Małą Syrenkę". Odwieźliśmy opiekunkę do domu, a w drodze powrotnej wstąpiliśmy jeszcze na moment do księgarni. Położyła się spać po ósmej.

Ashley nie zdążyła skomentować, bo Jeff podał jej teczkę przyniesioną przez Brendę.

– To są notatki z wczorajszych zajęć. Jeżeli nie czujesz się na siłach pójść jutro na uczelnię, poproszę Brendę, żeby zorganizowała kogoś, kto wysłucha za ciebie wykładów. Poza tym… – Napił się łyk kawy. – Wysłałem kogoś do twojego mieszkania, żeby zabrał stamtąd trochę waszych rzeczy. Leżą na kupce w salonie.

Ashley przerzuciła notatki – były napisane na maszynie i wyjątkowo skrupulatne. Spojrzała na Jeffa. Nie bardzo wiedziała, jak zareagować. Ten mężczyzna całkowicie zorganizował jej życie i zadbał o to, by stało się raptem takie proste. Przypomniała sobie, jak rano wyszykował jej córeczkę – ubrał, nakarmił i zadbał, by znalazła się na czas w przedszkolu. Wczoraj przygotował jej obiad i zapewnił rozrywkę. A przecież wszystkich innych znanych jej mężczyzn cechowała wprost niewiarygodna indolencja.

– Ojciec Maggie nie potrafił nawet zmienić jej pieluchy – powiedziała. – Nie wyobrażam sobie, żeby udało mu się wyszykować małą do przedszkola. Gdzie ty się tego wszystkiego nauczyłeś?

– Pomogła mi przecież Brenda. Wychowała czworo własnych dzieci, a do tego ma już kilkoro wnuków. Zresztą, muszę przyznać, że w porównaniu z kampanią antyterrorystyczną prowadzenie twoich spraw to pestka.

– Też tak uważam – mruknęła, dochodząc do wniosku, że ich światy różnią się od siebie diametralnie. – Czy masz jeszcze coś?

– Tak. Grupa przedszkolna Maggie wybiera się w przyszły piątek na wycieczkę do zoo. Najpóźniej do wczoraj trzeba było wyrazić zgodę na piśmie, dlatego ja się podpisałem. Uważasz, że dobrze zrobiłem?

Ashley westchnęła.

– Oczywiście. Powinnam się była tym zająć w zeszłym tygodniu, ale przez chorobę Maggie, a potem różne inne wydarzenia po prostu zapomniałam. Małej chybaby pękło serce, gdyby wycieczka przeszła jej koło nosa.

Przyjrzała się wnikliwie gospodarzowi. Kogoś takiego właśnie potrzebowała. Od dwunastego roku życia musiała radzić sobie sama. Drgnęła na myśl o tym, jak bardzo chciałaby, aby Jeff przejął choć część jej obowiązków.

Pomarzyć dobra rzecz, pomyślała. Jeff Ritter był jej pracodawcą. Z dotychczas niewytłumaczalnych dla niej powodów przygarnął ją i jej córkę do siebie i gości! w swoim przepięknym domu, okazując im wyjątkową serdeczność. Jednak pomimo dobrego serca, był obcym człowiekiem z przeszłością, która budziła w Ashley lekki niepokój.

– Spisałeś się na medal – pochwaliła go i napiła się kawy.

– Czuję się dzisiaj znacznie lepiej. Jestem przekonana, że jutro na sto procent będę zdrowa, tak że będziesz miał nas z głowy.

– Odchrząknęła. – Czy nie sprawiłoby to zbyt dużego kłopotu, gdyby ktoś przyprowadził tutaj mój samochód?

Jeff przyglądał jej się badawczo przez dłuższą chwilę. Jak zwykle jego szarostalowe oczy nie wyrażały żadnych emocji. Mógł obmyślać właśnie sposób zgładzenia je przy użyciu sprzętu kuchennego, ale równie dobrze zastanawiać się, czy nalać sobie jeszcze filiżankę kawy.

Był wysoki, dobrze zbudowany. Jego krótkie blond włosy zaczesane były do tyłu, miał wystające kości policzkowe. Prezentował się doskonale. Dlaczego więc mieszkał sam w tym wspaniałym domu? Czy istnieje jakaś była pani Ritter? A może Jeff nie jest typem skorym do ożenku? Ashley przygryzła dolną wargę. Robił na niej wrażenie milczącego i tajemniczego, potrafiłaby jednak zrozumieć jego niechęć do długotrwałych związków. Czy ma jakąś stałą dziewczynę albo poważnie się którąś interesuje? Jednak chyba najistotniejszą kwestią jest, dlaczego ona, Ashley w ogóle zaprząta sobie tym wszystkim głowę.

Zanim zdążyła odpowiedzieć sobie na to pytanie, odezwał się Jeff:

– Cieszę się, że się lepiej czujesz. Tak, przeszła ci grypa, ale to jeszcze nie powód, żebyś się stąd miała zwinąć.

Mówił cicho, ale dobitnie, ważąc każde słowo. Każdy jego ruch, każdy gest był kontrolowany.

– Myślę, że lepiej będzie, jak się stąd wyprowadzimy – powiedziała Ashley.

– Dlaczego? Naprawdę chcesz wrócić z Maggie do przytułku i zamieszkać tam do czasu, aż twoje mieszkanie będzie gotowe?

Oczywiście, że wcale jej się to nie uśmiechało. Trudno nazwać przytułek wymarzonym dachem nad głową dla kogokolwiek. Nie miała jednak innego wyjścia.

– Maggie bardzo łatwo dostosowuje się do sytuacji. Wszystko będzie w porządku.

– Nie wątpię w to, nie widzę jednak powodu, żeby niepotrzebnie poddawać ją takim próbom. Dlaczego nie chcesz zostać, do czasu aż rozwiąże się twój problem mieszkaniowy? Przecież tutaj jest dosyć miejsca. Nie będziecie mi wchodzić w drogę.

– Przecież nas w ogóle nie znasz. Nie jesteśmy żadną rodziną. Nie rozumiem, dlaczego…

Nie udało jej się dokończyć zdania, gdyż odezwał się biper. Jeff zerknął na ekran i wstał.

– Muszę już iść – oznajmił. – Staraj się jak najwięcej odpoczywać, żeby odzyskać siły.

Zanim Ashley zdążyła cokolwiek powiedzieć, chwycił marynarkę wiszącą na krześle i wyszedł z kuchni. Po chwili usłyszała, że zamknął za sobą drzwi i poszedł do garażu.

– Co za dziwny zbieg okoliczności – mruknęła, przekonana, że to jakiś chwyt, iż biper odezwał się akurat w tym momencie. Po chwili roześmiała się do siebie. Co za bzdury wymyśla! Nawet ktoś taki jak Jeff nie potrafiłby dokonać takiej sztuczki.

Skończyła jeść śniadanie i posprzątała kuchnię. Gdy zmyła blaty po raz drugi, doszła do wniosku, że mogłaby się jeszcze raz rozejrzeć po domu, zanim zacznie studiować notatki. Nie zamierzała zaglądać do sypialni Jeffa ani w inne intymne kąty, chciała tylko obejrzeć sobie dom.

Jeff dal jej wyraźnie do zrozumienia, że są z córką mile widzianymi gośćmi, i mogą tu mieszkać, dopóki nie będzie gotowe jej mieszkanie, co niestety mogło potrwać jeszcze kilka dni. Doszła do wniosku, że jeśli poczuje się lepiej w tym domu, będzie mniej skrępowana w towarzystwie Jeffa. W gruncie rzeczy miał rację co do przytułku. Dla Maggie pozostanie tu było o wiele lepszym rozwiązaniem.

Zaczęła oglądanie domu od parteru. Zajrzała do dużego, starannie urządzonego salonu, z oknami od podłogi po sufit, z których roztaczał się piękny widok na jezioro. Meble były drogie, solidne, ale kompletnie bez wyrazu. Jej pierwsze wrażenie było fatalne. Nigdzie ani śladu osobistych rzeczy.

Do stołu z wiśniowego drewna w jadalni mogło zasiąść dwanaście osób, ale Ashley odniosła wrażenie, że jeszcze nigdy nikt nie zjadł przy nim żadnego posiłku. W bawialni znalazła grę towarzyską „Wiedza i sztuka", nie było tu jednak żadnych książek ani płyt kompaktowych. Jedynie kilka filmów na DVD, które Jeff wypożyczył dla Maggie.

Ashley zatrzymała się na środku wielkiego pokoju. Rozłożysta kanapa stała naprzeciwko panoramicznego telewizora. Na gołych ścianach nie wisiały żadne obrazy ani fotografie. Nie było tu nic osobistego. Kim był Jeffrey Ritter i dlaczego tak mieszkał? Jakby nie miał żadnej przeszłości – jakby przyszedł na świat jako dorosły człowiek. Czyżby zerwał wszelkie kontakty z rodziną? A może cała jego rodzina wymarła? Ashley nie natknęła się również nigdzie na trofea wojenne. Być może Jeff miał gdzieś tajny skarbiec, w którym przechowywał wszystkie osobiste przedmioty.

Zamiast uśmiechnąć się do tej myśli, zadrżała, jakby powiało chłodem. Kim jest Jeff?

Potrząsnęła głową. Doszła do wniosku, że nie chce i nie musi znać odpowiedzi. Nie szukała mężczyzny, a nawet jeżeli, to i tak Jeff nie miał u niej szans. Choć był operatywny, skrupulatny, a nawet uprzejmy, nie miał w sobie ani odrobiny ciepła. Interesowali ją wyłącznie mężczyźni gotowi ją pokochać całym ciałem, sercem i duszą. Ashley wcale nie była taka pewna, czy Jeff w ogóle ma duszę.

Co oznacza, że powinna być mu wdzięczna za gościnę i przestać analizować to, jakim jest człowiekiem. Skoro pozwolił jej tu zostać do czasu, aż jej mieszkanie będzie gotowe, powinna zrobić sobie małe wakacje i odpocząć od koszmaru, jakim było jej życie. Jak mawiała jej matka, jeśli ktoś daje ci prezent, przyjmij go. Jeżeli ci się nie spodoba, możesz go sobie później zamienić.

Загрузка...