Niecałe czterdzieści osiem godzin zajęło Ashley wtargnięcie w jego świat. Jeff korzystał dotychczas z usług firmy, która raz na dwa tygodnie sprzątała dom oraz prała pościel i ręczniki, ale teraz miał przecież gospodynię.
Ashley podchodziła do swojej pracy bardzo poważnie. Meble, z których dotychczas jedynie ścierano kurz, wypolerowane były do połysku. Wszystkie powierzchnie błyszczały, a w powietrzu unosił się zapach cytryny. Na stołach stały wazony z bukietami kwiatów, a promienie światła wpadały do środka przez wypucowane okna. Pościel i ręczniki były bardziej delikatne, szafki kuchenne zapełnione zapasami żywności, posiłki zaś urozmaicone i pożywne. Kiedy Jeff przynosił jej prace zlecone, wykonywała je szybko i dokładnie – zwracała mu wyliczone rachunki następnego dnia.
Jeff miał świadomość tego, jak bardzo starała się trzymać na uboczu, będąc gościem w jego domu. Teraz była wszechobecna. W korytarzu unosił się zapach jej perfum. Kilka zabawek Maggie zawędrowało do bawialni. Na stole leżały rozłożone książki i notatki. Wyglądało to tak, jakby mieszkała tu rodzina.
Rodzina. Raczej obce mu pojęcie. Z racjonalnego punktu widzenia nie miał wątpliwości, że kiedyś był członkiem normalnej rodziny. Jego rodzice mieszkali na przedmieściach, jak wielu przeciętnych ludzi. Jeff zdawał sobie sprawę, że kiedyś należał do tamtego świata – uprawiał sport w szkole średniej, przebywał w towarzystwie przyjaciół. Wspomnienia te wydawały mu się dziś nierealne. A przecież to była jego własna przeszłość. Jednocześnie tak odległa i nierzeczywista, że teraz nie wiedział, jak się zachować, ponieważ przyzwyczaił się do samotności.
Zerknął na zegarek. Zbliżała się północ. Maggie już dawno spała, ale Ashley była wciąż na nogach – uczyła się w kuchni. Skierował się w stronę palącego się światła, świadom, że nie ma prawa szukać jej towarzystwa, nawet jeżeli chodzi mu jedynie o chwilę rozmowy.
Ashley nie dawała mu spokoju. Podobnie jak duchy z przeszłości, była nieustająco obecna w jego umyśle. W przeciwieństwie do wspomnień o umarłych, myśl o niej napawała go radością. Od lat nie doznawał tego uczucia. Dzięki niej obudziło się w nim pożądanie, przez co czuł, że żyje. Nie wiedział jednak, czy to dobrze czy źle.
Dotarł do kuchni i zatrzymał się w drzwiach. Jej ciemne włosy lśniły w świetle lampy. Miała na sobie dżinsy i sweter. Była boso i siedziała na krześle wyprostowana jak struna, podwinąwszy jedną nogę po siebie. Na stole leżało kilka otwartych książek. Zerknęła do jednej z nich, po czym pochyliła się znowu nad rozłożonymi przed nią rachunkami.
Niesforny kosmyk muskał jej policzek. Na ten widok Jeff ścisnął pięści. Pragnął dotknąć pasma włosów… oraz jej policzka. Pragnął poczuć jedwab jej skóry oraz ciepło jej ciała. Pragnął…
– Zamierzasz tak stać jak słup soli czy dotrzymasz mi towarzystwa? – zapytała, nie podnosząc wzroku.
Jeff zmarszczył brwi. Był pewien, że zachowywał się bezszelestnie.
– Skąd wiesz, że tu jestem?
Ashley zerknęła na niego, uśmiechając się.
– To typowe dla matek. Mają w sobie radar. Ten sam mechanizm daje mi znać, kiedy Maggie coś zbroiła. – Popchnęła stopą w jego kierunku krzesło stojące obok niej, zachęcając go, aby usiadł. – Przyda mi się mała przerwa. – Wskazała na otwartą książkę. – Uczę się wyliczać koszty, a więc uczynisz mi przysługę, jeżeli pomożesz mi na chwilę oderwać się od rachunków. Upiekłam ciasteczka. Chcesz spróbować?
Jeff powiódł wzrokiem za jej palcem i zobaczył na blacie kuchennym talerz ze stertą ciasteczek.
– Ciągle mnie dokarmiasz.
Ashley uśmiechnęła się.
– Ponieważ mało jadasz. A ja przywiązuję ogromną uwagę do prawidłowego żywienia.
– Czy to kolejna cecha matki?
– Pewnie tak. Matki zwykle lubią troszczyć się o cały świat.
Jeff podszedł do stołu, omijając krzesło obok Ashley. Usiadł naprzeciwko niej, żeby ją lepiej widzieć oraz na tyle daleko, by nie móc jej dotknąć. W głębi duszy zadawał sobie pytanie, czy postępuje słusznie, szukając późną porą jej towarzystwa. Miał wrażenie, że z każdym ryknięciem zegara rośnie w nim pożądanie.
– Nie wszystkie matki cechuje nadmierna troskliwość – stwierdził. – Według mnie to kwestia natury ludzkiej, a nie instynktu macierzyńskiego. Po prostu niektóre osoby wolą dawać niż brać.
– Może i tak – Ashley wstała z krzesła i podeszła do talerza z ciastkami. Odsunęła na bok kilka książek, postawiła talerz na środku stołu i zajrzała do lodówki. – A jaka była twoja matka?
– Moja matka zajmowała się domem – powiedział. Ashley nalała dla każdego z nich szklankę mleka. – Lubiła szyć i wypiekać ciasta. Mój ojciec pracował u Forda. Przy taśmie montażowej.
Postawiła przed nim pełną szklankę i usiadła.
– Spróbuję zgadnąć, co ty robiłeś. Grałeś w piłkę nożną i flirtowałeś.
– Co do piłki nożnej, to się zgadza.
Ashley tylko żartowała. Nie mogła sobie wyobrazić Jeffa w młodości. Nie widziała go ubranego inaczej niż w garnitur. Nawet teraz, pomimo późnej pory, miał na sobie białą koszulę i spodnie od garnituru. Poluzował krawat i podwinął rękawy, nie przyszło mu jednak do głowy, aby przebrać się w coś bardziej swobodnego. Czy ten człowiek miał w ogóle dżinsy?
Nie miało to co prawda znaczenia. Ashley cieszyła się, że ciasteczka i mleko pozwalają jej odwrócić uwagę od Jeffa. Być może inaczej nie udałoby jej się zapanować nad sobą – tak bardzo go pragnęła. Jeszcze nigdy w życiu nie życzyła sobie choroby, ale teraz wiele dałaby za to, aby mieć nawrót grypy, która znieczuliłaby ją na męskie wdzięki Jeffa.
Nienawidziła siebie samej za to, że ogarnia ją słabość na widok jego silnych rąk i nadgarstków. Że odczuwa dziwne sensacje w dole brzucha, gdy studiuje ciemny zarost na jego brodzie. Że jego głos działa na nią hipnotyzująco, a ciemności nocy przywodzą na myśl łóżko ze skotłowaną pościelą. Wmawiała sobie, że reaguje tak przesadnie, bo odzwyczaiła się od męskiego towarzystwa, ale to chyba nie było dobre wytłumaczenie. Istniała między nimi jakaś chemia, dlatego bliskość tego mężczyzny paraliżowała ją.
Zacznij rozmowę, pomyślała, czując, że jej oddech gwałtownie przyspiesza. Najlepiej na jakiś neutralny temat, żeby rozładować napięcie.
– Dlaczego, że wstąpiłeś do wojska?
– Żeby się wykręcić od pójścia do college'u. Lubiłem sport, ale nauka nie sprawiała mi specjalnej przyjemności. Chciałem zobaczyć świat.
– I udało ci się?
– Wziął z talerza ciasteczko.
– Widziałem mnóstwo miejsc, o których wolałbym nie wiedzieć.
– Czy w którymś z nich poznałeś swoją żonę?
Schrupał ciasteczko.
– Nie. Chodziliśmy ze sobą jeszcze w szkole średniej. Pobraliśmy się, zanim poszedłem do wojska.
Brzmiało to całkiem normalnie – chłopak żeni się ze swoją sympatią ze szkoły średniej. Ashley spojrzała na Jeffa i zmarszczyła brwi. Jakoś nie mogła sobie tego wyobrazić.
– Byliście oboje bardzo młodzi – stwierdziła.
– Zgadza się. Zbyt młodzi. Zaciągnąłem się do wojska na cztery lata. Od pierwszego dnia wiedziałem, że tam jest moje miejsce. Niemal natychmiast zostałem wysłany na misję specjalną. Sądziliśmy z Nicole, że będziemy mogli być razem, kiedy tylko skończy się obóz dla rekrutów, lecz nic z tego nie wyszło. Skierowano mnie w miejsce, gdzie nie wolno było wziąć ze sobą żony. Dlatego prawie się nie widywaliśmy. Było nam obojgu bardzo ciężko.
– Małżeństwo jest trudne nawet w najbardziej sprzyjających warunkach – zauważyła Ashley.
Wisząca lampa oświetlała stół, poza tym w kuchni panował półmrok. Na dworze zaś panowała głęboka cisza. Nawet nie przejeżdżały samochody.
– Potem wiele się zmieniło – powiedział Jeff. – Powierzano mi zadania, które stanowiły… – zawahał się, jakby szukał słów. – Wyzwanie. Nie wolno mi było mówić o akcjach, w których brałem udział, a inne tematy nie interesowały Nicole. Po jakimś czasie w ogóle przestaliśmy ze sobą rozmawiać.
Ashley wiedziała, że Jeff przeżył rzeczy, których nie potrafiła sobie wyobrazić. Na świecie działy się różne koszmary, o których zdrowy na umyśle człowiek woli nie wiedzieć. Co mieli jednak począć ludzie nie mający wyboru, skazani na to, by czegoś takiego doświadczyć?
– Pewnie to ty się zmieniłeś – powiedziała Ashley. Zabrzmiało to raczej jak stwierdzenie.
Jego wzrok spochmurniał.
– Do tego samego wniosku doszła Nicole.
– Czy nie miała przypadkiem racji? Przecież to niemożliwe, żebyś się nie zmienił w tych okolicznościach.
– To prawda – Jeff zapatrzył się w dal. – Pod koniec małżeństwa Nicole uznała, że lepiej się rozwieść niż próbować na siłę ratować nasz związek.
– Żałujesz tego?
– Nie.
Ashley zastanawiała się, czy Jeff mówi prawdę.
– Trudno pogodzić się z faktem, że małżeństwo się rozpadło – stwierdziła, skubiąc ciasteczko. – To ja zadecydowałam o rozwodzie z Damianem. Dopóki byliśmy we dwoje, jego brak odpowiedzialności nie ciążył mi aż tak bardzo, ale po urodzeniu się Maggie nie mogłam się z tym pogodzić.
Upiła łyk mleka.
– Przez jakiś czas nie chciałam się przyznać sama przed sobą, że popełniłam błąd, wychodząc za Damiana. Byłam taka pewna, że jest mężczyzną mojego życia. Po kilku miesiącach jednak poczułam się rozczarowana. Próbowałam go zmienić. Przekonać, żeby znalazł sobie jakąś przyzwoitą pracę i porzucił marzenia o łatwym wzbogaceniu się. Chciałam ratować nasze małżeństwo.
– Dobre chęci nie zawsze wystarczą.
Ashley westchnęła.
– Przekonałam się o tym na własnej skórze. W końcu doszłam do wniosku, że powinnam ratować samą siebie. Damian wplątał się w jakieś mętne sprawy. Musiałam kierować się dobrem dziecka. Dlatego odeszłam od niego. Miałam nadzieję, że jakoś sobie poradzi.
Zatopiła wzrok w leżących na stole okruszkach ciasteczka i zaczęła się nimi bawić.
– Jesteś bardzo silna – stwierdził Jeff. – Wiele osób w twojej sytuacji załamałoby się, a ty przetrwałaś. To godne podziwu. Zachowałaś przy tym trzeźwość umysłu i dobry humor.
Ashley zarumieniła się, słysząc komplement.
– No tak, chwilami jedynie to trzymało mnie na nogach. Przynajmniej dopóki nie urodziła się Maggie. Teraz dzięki niej skupiam uwagę na tym, co istotne. Dopóki jesteśmy razem, wszystko jest w porządku.
– Twoja córka ma szczęście. Bardzo cię szanuję, Ashley. Wiem, że miałaś ciężkie życie. Zrobię wszystko, aby nie zawieść twojego zaufania.
Ashley podniosła oczy i napotkała jego skupiony wzrok. Atmosfera w kuchni naelektryzowała się tak, że Ashley poczuła odrętwienie – nie była w stanie zebrać myśli.
Jeff wstał. Bezwiednie zrobiła to samo. Zaczęły jej drżeć palce. Gdy Jeff obszedł stół, ogarnęła ją niewytłumaczalna pewność, że zamierzają pocałować. Tu, na środku kuchni. Serce jej waliło jak szalone, z trudem łapała oddech. Oczekiwała go w napięciu. Teraz, pomyślała zdesperowana, kiedy znalazł się tuż obok. Świat wokół niej przestał istnieć. Pozostała jedynie noc oraz mężczyzna.
Stali pół kroku od siebie. Ashley powstrzymywała się, aby nie wyciągnąć do niego ramion, ponieważ pragnęła ponad wszystko, by Jeff dotknął jej pierwszy. Wiedziała, co się wtedy stanie. Dojdzie do eksplozji. Nie będą wobec siebie subtelni i delikatni, co zupełnie jej nie przeszkadzało.
– Dobranoc, Ashley – mruknął Jeff i wyszedł z kuchni.
Rozchyliła wargi – z jej piersi wyrwał się jęk protestu, lecz było za późno. Gwałtowne pożądanie, które wezbrało w niej gwałtownie, równie szybko opadło, pozostawiając uczucie chłodu i osamotnienia.
Czyżby się pomyliła? Czyżby Jeff wcale nie zamierzał jej pocałować? Gotowa była przysiąc, że pragnął pocałunku równie mocno jak i ona. Mimo to oparł się pokusie.
Chciała pobiec za nim i błagać, aby wrócił i rozładował to napięcie. Przecież jest dorosła i samodzielna, niepotrzebne są jej żadne obietnice, nie pragnie z nim związku. Wystarczy jej chwila zapomnienia – nie oczekuje od niego niczego więcej.
Osunęła się na krzesło i zamknęła oczy. Po chwili oprzytomniała.
Jesteś samotną matką, strofowała się w myślach, nie wolno ci działać pod wpływem chwili. Musisz zachowywać się odpowiedzialnie. Chyba postradałaś zmysły, skoro roją ci się w głowie takie myśli o Jeffie. Czy naprawdę zamierzałaś pójść do łóżka ze swoim chlebodawcą?
Zupełnie jej odbiło! Przecież mieszka w domu tego człowieka! Jak mogła się tak zapomnieć?
Wzięła głęboki oddech i usiłowała się skupić na notatkach. Czekało ją jeszcze mnóstwo pracy, a jutro budzik wydzwoni ją z łóżka wcześnie rano. Zamiast liczb i tekstu zobaczyła szare oczy Jeffa. Przypomniała sobie płonący w nich ogień i nadziwić się nie mogła, jakim cudem jeszcze nie tak dawno uważała, że jego oczy są zimne.
Ashley krążyła wokół gabinetu Jeffa. Trudno powiedzieć, że go unikała. Od kilku dni nie szukała jednak jego obecności, głównie ze względu na niesmak, jaki pozostawił jej niedoszły pocałunek. Myślała o Jeffie ciepło i z rozrzewnieniem, a on w ogóle sobie nie zaprzątał nią głowy.
Dlatego, aby uniknąć zrobienia z siebie kompletnej idiotki, co mogłoby kosztować ją utratę doskonałej pracy, starała się trzymać od niego z daleka. Przynajmniej do dzisiaj. Teraz krążyła wokół jego gabinetu, próbując zebrać się na odwagę, by wejść do środka i zadać mu pytanie.
W końcu wzięła głęboki oddech i wkroczyła do gabinetu. Było wcześnie rano – zaledwie parę minut po siódmej – ale Jeff zdążył już wziąć prysznic i ubrać się. Szykował się do wyjścia do biura. Pakował dokumenty do dyplomatki. Ashley zastanawiała się, do której pracował ostatniej nocy i czy człowiek ten w ogóle sypia.
Podniósł wzrok i posłał jej blady uśmiech.
– Dzień dobry. Czym mogę ci służyć?
Ashley przyszło na myśl tuzin rzeczy, w większości nie mających nic wspólnego z faktycznym powodem, dla którego zawitała w jego gabinecie, lecz kojarzących się z ogromnym łóżkiem w jego sypialni oraz nagim ciałem w delikatnej pościeli.
Odchrząknęła i zaczęła mówić:
– Chodzi mi… o… – głos jej się załamał. Co ona tu robi? Z pewnością Jeff i tak się nie zgodzi.
– Ashley?
Westchnęła ciężko. To z pewnością idiotyczne, ale musi go zapytać.
– Rozmawiałam z Cathy, wychowawczynią Maggie z przedszkola. Wybierają. się dzisiaj na wycieczkę do zoo i potrzebują jeszcze kilku rodziców do pomocy. Ja oczywiście jadę. Cathy spytała, czy może znam kogoś, kto zechciałby towarzyszyć dzieciom. Pomyślałam sobie, że może… – zacisnęła wargi i zapatrzyła się w dywan. – Wiem, że lubisz Maggie, ale to był głupi pomysł.
– Czy mam to rozumieć jako zaproszenie?
Skinęła głową i zmusiła się, aby spojrzeć mu w oczy. Błagam cię, Boże, myślała gorączkowo, nie pozwól, aby Jeff dostrzegł, jak bardzo czuję się skrępowana i że coraz bardziej mnie pociąga. Nie zniosłabym tego.
– Cathy chciałaby, żeby na paru przedszkolaków przypadała jedna dorosła osoba. Jeśli zdecydowałbyś się pojechać, bylibyśmy odpowiedzialni za czworo dzieci. Jednym z nich byłaby oczywiście Maggie.
– Będziesz cały czas ze mną? – spytał Jeff. – Nie zostawisz mnie samego z dziećmi?
Ashley nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
– Jeff, one nie gryzą.
– Czasami owszem – zamknął dyplomatkę. – Chętnie z wami pojadę. Daj mi dziesięć minut. Muszę zadzwonić do biura i zostawić wiadomość Brendzie, a potem przebrać się.
– Oczywiście. Wspaniale, że z nami jedziesz.
Ashley wyszła z gabinetu, aby ukryć, jak bardzo jest podniecona. Jeff wybiera się razem z nią na wycieczkę! Spędzą wspólnie cały dzień! Co prawda będą mieli pod opieką cztery urwisy, ale to może bardziej przeszkadzać Maggie niż jej. Przeszedł ją raptem dreszcz radości.
Po dziesięciu minutach Jeff zszedł na dół. Ashley przyklękła na podłodze, aby pomóc Maggie założyć płaszczyk. Całe szczęście, inaczej niechybnie padłaby z wrażenia.
Jeff przebrał się, w czym nie było nic szczególnego. Ludzie przebierali się po kilka razy dziennie. Ashley jednak nie widziała dotychczas Jeffa w innym ubraniu niż garnitur, a w dżinsach i swetrze prezentował się wspaniale. Wełniana dzianina podkreślała jego szerokie bary. Wąska talia stanowiła kontrast z wydatną klatką piersiową, a dżinsy uwypuklały smukłość bioder. Delikatny, wytarty dżins opinał uda – mocne i pięknie uformowane.
Maggie wykrzyknęła z radości na jego widok:
– Mamusia mówiła mi, że jedziesz z nami do zoo. Chcę zobaczyć wszystkie zwierzęta. I malutkie kotki. I słonie też, bo bardzo je lubię. Mają takie fajne, duże uszy.
Jeff kucnął obok małej, przez co znalazł się również blisko Ashley.
– A nie podobają ci się ich trąby? Maggie zmarszczyła nos.
– Trąby są dziwaczne. Ale za to uszy fantastyczne.
Jeff roześmiał się serdecznie. Serce Ashley zaczęło bić jak oszalałe. Jeff rzadko żartował, a jego uśmiech był na ogół powściągliwy. Tym razem cała jego twarz aż promieniała. Gdyby śmiał się w ten sposób częściej, wyprodukowałby tyle ciepła, że starczyłoby na roztopienie pokrywy lodowej na biegunie północnym.
Panuj nad sobą, napomniała się w duchu. Zapięła Maggie płaszczyk i podniosła się z podłogi. Musiała słuchać głosu rozsądku. Nie chciała się angażować uczuciowo. Wolała nie komplikować sobie życia. Jeff nie wydawał jej się kimś, kto potrafi się oddać miłości całym sercem. Lepiej nie kusić losu.
– Proszę bardzo.
Odwróciła się i zobaczyła Jeffa trzymającego jej palto. Gdy je zakładała, jej policzek niechcący musnął jego rękę. Aż zaiskrzyło. Ashley westchnęła. Wyglądało na to, że to nie ona kusi los, tylko los igra sobie z nią.
Czterolatki uważały, że wszystko w zoo jest fascynujące. Jeff przyglądał się ze zdumieniem swoim podopiecznym, które rzuciły się jak oszalałe do klatki z żyrafami. Dzieciaki ogarniało radosne podniecenie nie tylko na widok zwierząt, ale również fikuśnych ławeczek oraz fontanny, z której można było pić wodę.
– O czym myślisz? – spytała Ashley. – Masz wątpliwości, czy dobrze zrobiłeś, jadąc na wycieczkę?
– Ależ skąd.
– Cieszę się, bo świetnie sobie radzisz z dziećmi.
Jeff zdobył się na odwagę i zerknął na Ashley. Dostrzegł znowu idealną gładkość jej skóry i radość czającą się w oczach. Była zjawiskowo piękna. Już kilka razy zapragnął jej tak gorąco, że ledwo się pohamował. Coraz trudniej było mu pozostawać obojętnym w jej obecności.
Kiedy po raz pierwszy przywiózł Ashley do domu, chciała wiedzieć, kim jest i dlaczego wkroczył w jej życie. Teraz pragnął zadać jej to samo pytanie. Kim jest kobieta, której udało się wtargnąć do jego chłodnego i pustego świata?
– Jeff, Jeff, podnieś mnie, chcę zobaczyć żyrafy!
Polecenie padło z ust małego blondynka, który miał na imię Tommy. Z niezrozumiałych dla Jeffa powodów chłopczyk nie odstępował go na krok.
Jeff pochylił się nieporadnie i wziął chłopca na ręce.
– Jak sobie życzysz.
Chłopczyk wyciągnął szyję, aby przyjrzeć się lepiej żyrafom przechadzającym się po ogrodzonym terenie.
– Pójdziemy zaraz do słoni, mamusiu? – spytał znajomy głosik.
– Tak, Maggie. Za chwilkę. Czy nie uważasz, że żyrafy są piękne? Mają takie długie szyje.
Maggie spojrzała znacząco na Jeffa, jakby chciała mu dać do zrozumienia, że matka zadaje sobie niepotrzebnie trud. Maggie nie interesowały żadne zwierzęta oprócz kotów i słoni.
– Czy mogę ich dotknąć? – spytał Tommy. Jeff wzdrygnął się na samą myśl.
– A chcesz mieć wszystkie paluszki?
Błękitne oczy Tommy'ego rozwarły się szeroko. Zacisnął piąstki.
– Żyrafy jedzą palce?
– Nie, ale gryzą. Zwierzęta w zoo są dzikie. Dlatego trzeba być ostrożnym.
Chłopczyk przyjrzał się badawczo Jeffowi. Malec miał plamę na przodzie flanelowej koszuli. Niesforny kosmyk włosów sterczał prosto do nieba.
– * – Czy ty jesteś tatą Maggie?
Pytanie kompletnie zaskoczyło Jeffa. Postawił chłopca na ziemi.
– Nie.
Dwoje dzieci zaczęło przepychać się do ogrodzenia, żeby lepiej zobaczyć zwierzęta. W pewnym momencie mała dziewczynka z warkoczykami upadła na pupę. Nie zdążyła się rozpłakać, gdyż jedna z matek pomogła jej wstać i zaczęła zagadywać, pokazując malutką żyrafę.
Jeff przyjrzał się grupce dzieci i rodziców. Poruszali się i zachowywali z wdziękiem i naturalną swobodą, które były mu kompletnie obce. Nawet nie próbował ich naśladować. Sprawiał przez to wrażenie osoby postronnej, ale w gruncie rzeczy wcale mu to nie przeszkadzało.
– A teraz idziemy do słoni – zawołała Cathy. – Chodźcie za mną.
Dzieci zapiszczały z podniecenia i pospieszyły za swoją panią.
– To nie to samo, co dzika zwierzyna w dżungli, prawda? – stwierdziła Ashley, podchodząc do Jeffa. – Czy jest to mniej, czy bardziej ekscytujące od pracy ochroniarza?
– Nie sposób porównywać.
– Mamusiu, wujku Jeff, słonie! – wykrzyknęła Maggie i wyrwała się do przodu.
– Nie pędź tak, moja panno – zwróciła jej uwagę Ashley.
Córeczka zwolniła nieznacznie kroku.
Powietrze późnego ranka było chłodne. Od kilku dni nie padało, a wiatr przegonił większość chmur na wschód. Jeff wciągnął w nozdrza zapach drzew i krzewów, próbując zignorować słodki zapach, tak specyficzny dla Ashley.
Ashley działała na niego tak, że pragnął jej aż do bólu, choć zdawał sobie sprawę z tego, że nie powinien. Zniszczyłoby to ich oboje, bo prędzej czy później Ashley odkryłaby jego prawdziwe oblicze, a to oznaczałoby koniec. Zycie było o wiele łatwiejsze, gdy nie zapominał o swoich słabych stronach.
– Dlaczego słonie są szare? – zapytał jeden z chłopców. – Dlaczego mają trąby? Dlaczego są takie duże? Czy słonie jedzą ludzi?
Ashley roześmiała się.
– Założę się, że będziemy mogli przeczytać wszystkie informacje o słoniach, jak do nich dotrzemy.
Stwierdzenie to nie zrobiło na chłopcu wrażenia.
– A ty nie wiesz?
Ashley zwróciła się do Jeffa:
– Co ty na to, chłopie? Chcesz wziąć na siebie pytania o słoniach?
– Musiałem już odpowiedzieć na niezliczone pytania na temat owadów. Zapewniam cię, że to dużo gorsze.
Zmierzali w kierunku tropikalnego lasku, w którym były słonie. Spore grupki dzieci zgromadziły się wokół ogrodzenia, szczebiocząc radośnie. Jeff zatrzymał się, aby policzyć głowy i upewnić się, czy grupa jest w komplecie.
Nagle powietrze przeszył przeraźliwy krzyk. Jeff odwrócił się na pięcie i rzucił się bez zastanowienia w stronę, z której rozległ się krzyk. Spostrzegł leżącego na ziemi Tommy'ego, który płakał, przyciskając rączkę do piersi. Gdy podszedł bliżej, zobaczył, że chłopczyk ma zdartą skórę na dłoni.
Jedna z matek pochyliła się nad chłopcem i wyciągnęła do niego rękę, ale Tommy odepchnął ją, z trudem pozbierał się z ziemi i zalewając się łzami, podszedł chwiejnym krokiem do Jeffa.
– Mam ze sobą bandaż i środki dezynfekujące – odezwał się ktoś z boku.
Jeff utkwił wzrok w zbliżającym się do niego chłopcu. Jego małym ciałkiem wstrząsał szloch. Nie bardzo wiedząc, jak go pocieszyć, wziął małego na ręce i przygarnął do piersi. Tommy wtulił twarz w jego szyję. Jeff poczuł na skórze palące łzy.
– Pokaż mi rączkę – powiedziała łagodnie Ashley, pociągając delikatnie chłopca za ramię, aby obejrzeć skaleczenie.
Tommy wrzasnął na całe gardło, na znak protestu.
– Hej, stary – odezwał się Jeff, czując się nieswojo, gdyż wszystkie oczy zwrócone były na niego. – Pokaż mi ranę. Założę się, że to dla mnie pestka.
Chłopiec uniósł głowę, pociągając nosem, i wyciągnął do niego rączkę.
Jeff przyjrzał się obtarciu. Nawet specjalnie nie krwawiło. Rana była trochę zapiaszczona, a w zdartą skórę wbiło się kilka drobnych kamyczków.
– Trzeba ranę przemyć, zdezynfekować i zabandażować – zadecydowała Ashley. – Chcesz, żebym ja się tym zajęła czy może Jeff?
Jeff miał nadzieję, że zrobi to Ashley, ale przerażony malec objął go za szyję.
– Zostaw to mnie – powiedział i wziął środki opatrunkowe od jednej z matek. Zobaczył strzałkę wskazującą drogę do toalet i ruszył w tym kierunku.
– Zaczekamy na was tutaj – zawołała za nimi Ashley.
– Nienawidzę słoni – bąknął Tommy. – Są złośliwe.
– Przecież słonie niczemu nie zawiniły. Każdemu z nas zdarzy się czasem przewrócić.
Chłopiec nadal tulił się do Jeffa, a ten miał wrażenie, że wszystko robi nie tak. Delikatnie dotknął ramienia chłopczyka. Był taki mały i kruchy. Objął ramieniem jego wąskie plecy. Nagle okropnie się zmieszał. Co on, do diabła tutaj robi? Przecież nie ma pojęcia, jak postępować z dziećmi.
Aż go skręcało w środku. Nie był pewien, czy przypadkiem nie zaczynają puszczać lody skuwające jego serce i czy nie burzy się starannie wzniesiony mur obojętności.