ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Wyszli do Toma, który z poszarzałą ze zmartwienia twarzą siedział w poczekalni.

– Wszystko będzie dobrze, Tom. Nic jej już nie grozi – uspokoił go Harry, ściągając chirurgiczną maseczkę i pochylając się nad znękanym mężczyzną.

– Naprawdę? Jesteś pewien? – zapytał Tom, jakby nie mógł uwierzyć swemu szczęściu. – Będzie żyła?

– Miała wiele szczęścia – odparł Harry. – Ma złamaną kość policzkową, połamane palce, które długo będą się goić, i zerwaną z dłoni skórę, którą doktor Darling zszyła tak pięknie, że chirurg plastyczny lepiej by nie zrobił. Ma poza tym paskudną ranę szarpaną na łydce i otrzymała silne uderzenie w głowę, ale prześwietlenie nie wykazało uszkodzenia czaszki.

– A kiedy wróci do domu?

– Za kilka dni.

– Myślała, że znowu zacząłem grać w karty – z ciężkim westchnieniem wyznał Tom.

– No właśnie, ale kiedy chciałem z tobą o tym porozmawiać, kazałeś mi pilnować własnego nosa – przypomniał mu Harry.

– Zachowałem się jak idiota – przyznał zgnębiony Tom.

– Ale dlaczego? Nie widziałeś, co się z nią dzieje? Że się zadręcza, bierze dodatkowe dyżury, nie dosypia i pracuje ponad siły, zupełnie jak wtedy, kiedy przegrałeś wszystkie pieniądze. Znowu grałeś? – dopytywał się Harry.

– Ależ skąd! – zaprzeczył Tom. – Po tym, co się wtedy stało, kiedy straciłem dom i omal nie straciłem May i dzieci, przysiągłem sobie nie tykać więcej kart.

– Ale May sądziła, że jest inaczej.

– Wiem! A ja nie wyprowadziłem jej z błędu.

– Dlaczego?

– Szczęście się do mnie uśmiechnęło – odparł Tom, ale na widok miny Harry’ego szybko dodał: – Nie, nie w takim sensie. Mój ojciec… wtedy nie kiwnął palcem, żeby mi pomóc. Powiedział, że nie da pieniędzy na stracenie. Ale przez ostatnie dwa lata uważnie mnie obserwował i przekonał się, że naprawdę zerwałem z hazardem. No i pewnego dnia przyszedł do nas, May akurat nie było w domu, i zrobił mi wspaniały prezent. Wyobraźcie sobie, że obiecał wpłacić za mnie pierwszą ratę za nowy dom, w dodatku rata była bardzo wysoka, bo bank, znając moją przeszłość, postawił wyjątkowo ciężkie warunki. Ale jakoś ułożyłem się o resztę. Znalazłem doradcę finansowego, który tak wszystko załatwił, że zachowałem jedną kartę kredytową i wziąłem dodatkową pracę, żeby ją spłacać. W rezultacie za sześć tygodni wprowadzimy się do własnego domu. May od dawna o nim marzyła. Chciałem jej zrobić niespodziankę i na rocznicę naszego ślubu wręczyć klucze.

– A ona przez cały czas podejrzewała…

– Wiem. Widocznie znalazła wyciąg z banku – westchnął Tom. – Wiedziała, że wziąłem dodatkową pracę, ale na koncie nie przybywało pieniędzy. A ja, zamiast ją uspokoić, złościłem się, że mi nie ufa. Wolałem trzymać ją w niepewności, a potem pokazać, że niesłusznie mnie podejrzewała. No i proszę, do czego doprowadziłem – zakończył, łapiąc się za głowę.

Harry popatrzył na niego z namysłem.

– Który to dom?

– Dawny dom Maynarda.

Harry pokiwał głową. Lizzie patrzyła na niego zaciekawiona. Czuła, że z tego namysłu zrodzi się coś ważnego.

– Rodzice May posiedzą przy niej, dopóki się nie obudzi, ale przynajmniej przez godzinę po obudzeniu będzie niezupełnie przytomna – odezwał się po chwili.

– Masz dość czasu, żeby odszukać Neila Shannona i zapędzić go do roboty.

– Tego fotografa? A po co?

– Tak, tego fotografa. Jest bardzo dobry i umie szybko pracować. Za godzinę macie przynieść kolorowe zdjęcie domu Maynarda w największym możliwym formacie. May maje zobaczyć, jak tylko oprzytomnieje. I nie mów mi, że to będzie trudne – dodał Harry, widząc minę Toma. – Jesteś jej to winien.

– Powinna mieć do mnie więcej zaufania.

– May nie opuściła cię w twoich najgorszych chwilach. Nie tylko została z tobą, ale harowała do upadłego, ratując was od katastrofy. Wybaczyła ci. A ty nie potrafisz dzisiaj darować jej o wiele mniejszej winy?

– Nie mówię, że…

– Zastanów się. Przez ciebie straciła dom, swoje ukochane konie i szacunek otoczenia. Myślę, że przeżyła dosyć niespodzianek. Dzisiaj potrzebuje od ciebie przede wszystkim szczerości i uczciwości. May jest niezwykle wartościową kobietą. Już dwa razy omal jej nie straciłeś. Ale miałeś dotąd wyjątkowe szczęście. Nie zmarnuj go!

Tom popadł w posępną zadumę.

– Byłem durniem – rzekł na koniec, a Harry, który nie zamierzał mu pobłażać, pokiwał głową na znak, że się zgadza. – Ale May na pewno wyzdrowieje?

– Całkowicie.

– No to idę – powiedział Tom, podnosząc się z krzesła. – Muszę złapać tego fotografa.

Lizzie miała nadal pełno odłamków szkła w palcach obu rąk. Najchętniej sama by je powyciągała, ale operowanie prawej ręki lewą było praktycznie niemożliwe. Musiała więc poczekać, aż Harry porozmawia z rodzicami May i skończy wieczorny obchód, a sama wróciła do mieszkania, usiadła na podłodze i przytuliła do siebie Phoebe.

– Kocham cię, staruszko – szepnęła. Miała ochotę się rozpłakać.

Phoebe w odpowiedzi przejechała jej po policzku swoim potężnym jęzorem.

Harry zastał je obie skulone na podłodze.

– Coś ci jest? – zapytał.

– Ech, nic. – Czas na zamianę ról, pomyślała. Do tej pory ona grała rolę lekarza, a on inwalidy i podopiecznego. Teraz będzie inaczej.

– Mogło być o wiele gorzej, Lizzie. May wyzdrowieje – powiedział, klękając obok niej na podłodze.

– Nie powinnam się tak bardzo angażować – odparła, tuląc się do Phoebe jak do ostatniej deski ratunku. – Za wiele mnie to kosztuje. Do tego stopnia, że gdyby coś się stało jej… albo Lillian… albo Mavis…

– W końcu byś się z tym pogodziła.

– Ale to by bolało – wyszeptała żałośnie. Opuściła głowę i spojrzała na swoje ręce. – Jak moje palce.

– Twoje palce? – Poszedł za jej wzrokiem. – Do diabła, Lizzie! Dlaczego nic nie mówisz? Zaraz zrobimy z tym porządek.

– Przepraszam, Phoebe – rzekła wzruszona Lizzie, zdejmując psa z kolan – ale twoja pani potrzebuje pomocy lekarza.


Miał nieskończenie delikatne ręce. Z niezwykłą delikatnością wyjmował kolejno każdy kawałeczek szkła. Trochę bolało, ale Lizzie nie zwracała na to uwagi, bo najdotkliwszy był ból, jaki czuła w sercu.

Ponieważ wiedziała, co musi mu powiedzieć.

– Pamiętasz, jak pytałeś mnie kiedyś, czy nie zdecyduję się na stałą pracę w Birrini?

– Tak, a bo co? – spytał, spoglądając na nią z tak czarującym uśmiechem, że serce podskoczyło jej w piersi.

Nie ekscytuj się, powiedziała do siebie. Jego uśmiechy nie należą do ciebie, tylko do Emily.

– Otóż chcę ci powiedzieć, że postanowiłam zostać lekarzem rodzinnym – podjęła Lizzie. – Dzisiaj ostatecznie zrozumiałam, że jestem do tego stworzona. Uwielbiam mieć bliski kontakt z ludźmi i podziwiam to, co ty robisz. Długo nie przyznawałam się do tego nawet przed sobą, ale wreszcie pojęłam, że zawsze pragnęłam być lekarzem rodzinnym, tylko po pierwszym złym doświadczeniu opuściła mnie odwaga.

– Więc zostaniesz? – zawołał z nadzieją w głosie. Kusiło ją, by powiedzieć „ tak”, wiedziała jednak, że to niemożliwe.

– Nie, Harry. Nie mogę tutaj zostać.

– Ale dlaczego?

Przecież wie. Ma to wypisane na twarzy. Domyśla się, dlaczego nie mogę zostać, ale nie zrobi nic, żeby zmienić moją decyzję. Nie zrobi nic, bo nie może. Ponieważ przyczyna tkwi nie w nim, ale w niej. I to ona musi postawić sprawę otwarcie. Nie potrafi ukrywać dłużej, co do niego czuje. A kiedy mu to powie, zostanie tylko jedno – dokończyć pracę w Birrini, i pożegnać się.

– Ponieważ zakochałam się nie tylko w zawodzie małomiasteczkowego lekarza i we wszystkich, których tu spotkałam, nie tylko w tym uroczym, zwariowanym miasteczku, ale i w tobie. A tak naprawdę, to przede wszystkim w tobie. I dlatego nie mogę zostać. – Jego twarz jakby się skurczyła. – Wiem, że tego nie chciałeś, ale ja nie chcę stwarzać ci problemów i niczego od ciebie nie oczekuję. Mówię to tylko po to, żebyś zrozumiał, dlaczego muszę wyjechać.

Wiedziała z góry, że Harry nie zareaguje, niemniej brak reakcji z jego strony zabolał ją bardziej, niż przypuszczała. Ale są jeszcze na siebie skazani. Nadal dzielą mieszkanie i kuchnię. Każdy temat, jaki by poruszyli, byłby pełen niedopowiedzeń.

– Jesteś zaręczona z Edwardem – odezwał się Harry w trakcie spożywanej w milczeniu kolacji.

– Nie.

– Nie jesteś z nim zaręczona?

– Nie, nie jestem.

– Oszukałaś mnie?

– Można tak powiedzieć – odparła z niewesołym uśmiechem. – Przed moim wyjazdem na pogrzeb babci Edward spytał, czy za niego wyjdę. Nie dałam mu żadnej odpowiedzi. Edward i ja schodziliśmy się i rozchodziliśmy od niepamiętnych czasów. On co jakiś czas ponawiał oświadczyny, a ja mówiłam sobie, że byłoby najrozsądniej, gdybyśmy się pobrali. Ale nigdy nie mogłam się zdecydować. Chciałam dać sobie więcej czasu na zastanowienie się, i dlatego pod pretekstem ciąży Phoebe przyjęłam zastępstwo w twoim szpitalu.

– A teraz wrócisz do Queenslandu i wyjdziesz za niego?

– Skąd ci to przyszło do głowy? – zawołała z nutą irytacji w głosie. – Chyba w ogóle nie słuchałeś, co do ciebie mówiłam. Oczywiście, że za niego nie wyjdę.

– Nie chciałbym, Lizzie, stawać ci na drodze…

– Już to zrobiłeś, więc daj spokój. Jeżeli nie chcesz się na czas mojego pobytu w Birrini wyprowadzić do waszego małżeńskiego domu, to przynajmniej umówmy się, że od tej pory będziemy się trzymać na dystans.


Jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak nieszczęśliwa jak tej nocy. W poczuciu rozpaczy i osamotnienia pozwoliła nawet, by Phoebe spała z nią w łóżku.

Po jakiego licha powiedziała Harry’emu, że jest w nim zakochana? Harry nie chce o tym słyszeć. Obserwowała go i widziała, jak jego twarz nagle jakby zastygła, stała się martwa i nieprzenikniona. Nic dziwnego, że nie chciał słuchać jej wyznań. W końcu jest zaręczony z Emily. Może dokuczyły mu rozmowy o ceremonii weselnej i sukniach druhen, ale nigdy nie dał jej do zrozumienia, że wolałby odwołać ślub.

– To dlaczego mnie pocałował? Powiedz, Phoebe, dlaczego to zrobił? Jeszcze nigdy nie doświadczyłam czegoś podobnego, a nie mogę powiedzieć, żebym żyła jak zakonnica.

Ale może pocałunek tylko na niej zrobił tak wielkie wrażenie? Niemożliwe.

Nie wiedziała, co o tym myśleć. Nie miała pojęcia, co Harry miał w głowie, kiedy ją całował. Ostatecznie prawie go nie znała. To jak mogła się zakochać w prawie nieznanym mężczyźnie? I po co mu o tym mówiła? Nie lepiej było zachować choć trochę godności?

– Ty byś się tak nie upokorzyła przed byle facetem, prawda, staruszko? – zwróciła się do Phoebe, która w odpowiedzi szeroko ziewnęła, zamknęła oczy i głośno zachrapała.


– Co tutaj robisz?

Była trzecia nad ranem. Harry obchodził szpital, zaglądając do pacjentów. Nie musiał tego robić, sprawująca nocny dyżur Isobel była bardzo sumienną pielęgniarką, ale mimo zmęczenia sen się go nie imał i nie mógł dłużej uleżeć w łóżku.

May najwidoczniej również nie mogła spać, bo gdy zajrzał do niej, gestem ręki zaprosiła go do środka.

– Boli cię? – zapytał, widząc na jej twarzy grymas bólu.

– Nie bardzo.

– Kłamczucha. – Przyczłapał o kuli do jej łóżka i zdjął z oparcia kartę. – Co my tu mamy? Czas na kolejną dawkę. Mały koktajl z morfiny i środka uspokajającego dobrze ci zrobi.

– Nie, Harry, zaczekaj. – May zrobiła wysiłek, żeby chwycić go za rękę. – Wiesz, jak to się stało?

– Drzewo stanęło ci na drodze.

– Musiałam zasnąć za kierownicą. – Spróbowała pokręcić głową, ale syknęła z bólu. Pęknięta kość policzkowa jeszcze długo miała jej przysparzać cierpień. – Czy Tom powiedział ci o domu?

– Tak.

Mimo bólu odwróciła lekko głowę, by spojrzeć na przyczepioną do ściany wielką fotografię uroczego drewnianego domu. Na trawniku pasły się konie, a w tle widać było rzekę i busz.

– Chciał mi zrobić niespodziankę. A ja myślałam…

– Wiemy, co myślałaś. Ale nikt nie może mieć do ciebie o to pretensji, po tym, jak bardzo cię kiedyś zawiódł.

– Ale zawsze będę go kochać – szepnęła.

– Wiem, i dlatego jestem pewien, że znajdziesz w sobie siłę, żeby zacząć wszystko od nowa – powiedział Harry.

– A ty?

– Co ja?

– Czy dojdziesz z sobą do ładu? Wiele o tobie myślałam…

– Daj spokój – przerwał jej z przestrachem.

– Nie, posłuchaj mnie – poprosiła. – Obserwowałam od dawna, co się z tobą dzieje. Nasze nieszczęścia zdarzyły się w tym samym czasie. Kiedy Tom szalał, ty straciłeś Melanie. Tyle że tobie było jeszcze gorzej niż mnie, bo nie miałeś oparcia w miłości. Nie kochałeś Melanie. Byłeś nią oczarowany, ale jej nie kochałeś. Kochałeś w niej to, co wydawało ci się spełnieniem pragnień. I dziś robisz to samo.

– Ja?

– Tak. Bo Emily też nie kochasz – zmęczonym szeptem ciągnęła May. – Ani ona ciebie. Emily zakochała się w myśli, że zostanie żoną lekarza i będzie miała huczne wesele. A ja wyszłabym za Toma nawet gdyby nie miał zawodu ani grosza przy duszy. Cierpię, kiedy on cierpi, cieszę się, kiedy on jest zadowolony. Przyznaj się, że kochasz Lizzie. Zapadła chwila milczenia.

– Musisz spróbować zasnąć – odparł wreszcie Harry. – Nie kocham Lizzie, May. Ja nie kocham…

– Nie kochasz nikogo?

– Ja…

– Spróbuj – szepnęła. – Przyznaj, że ty i Emily popełniacie błąd.

– Powinnaś zasnąć.

– A ty powinieneś się przebudzić. Więcej tego nie powtórzę. Dziś jestem półprzytomna i dlatego, korzystając z okazji, pozwalam sobie mówić, co mi leży na sercu, więc zastanów się. Lizzie tchnęła w to miasto życie. Tchnęła życie w ciebie. Uważaj, żeby tego nie zmarnować.

– May…

– Dobrze, już nic nie powiem. – Uśmiechnęła się przepraszająco, puszczając jego rękę. – Od dawna chciałam ci to powiedzieć, ale nie śmiałam, dopiero dziś świadomość, że omal nie zginęłam, dodała mi odwagi. Szkoda życia, Harry. Jest takie kruche. – Zmęczona wysiłkiem, przymknęła oczy. – Czy mogę teraz dostać swój koktajl?

Musisz tak zorganizować pracę, żeby ona robiła swoje, a ty swoje.

Pojedź do domu Emily, to znaczy naszego, i przekonaj się, czy wytrzymasz całe życie wśród różowych koronek.

Tu różowe koronki, a tam Lizzie,…

Właśnie jedli śniadanie, zbyt skrępowani, by rozmawiać, kiedy nieoczekiwanie zjawiła się Emily. Wkroczyła drzwiami od ogrodu w momencie, kiedy Harry podnosił do ust grzankę z marmoladą. Na widok Emily ręka mu opadła.

Młoda kobieta wyglądała nader efektownie i tryskała energią. Miała na sobie świetnie skrojone czarne spodnie, rozkoszną białą bluzeczkę i sandały na wysokim obcasie. Była starannie uczesana i umalowana.

Lizzie, która przed chwilą wstała, miała jeszcze na sobie wypłowiałą piżamę. Popatrzyła na Emily i zdała sobie sprawę, że nie może z nią konkurować. Zresztą, czy warto? Była zbyt zajęta Phoebe, która przez całą noc kręciła się i popiskiwała. Lizzie przykucnęła przy niej i podała jej kawałek grzanki, ale Phoebe nawet jej nie powąchała. Jeśli Phoebe odmawia jedzenia, to musi się z nią dziać coś poważnego.

– Cześć, Emily – odezwała się Lizzie. – Znasz się na psich porodach?

Emily ledwo rzuciła na nią okiem. Odnotowawszy jej niedbały strój, przeniosła wzrok na Harry’ego, który przedstawiał się bardzo okazale, mając za całe ubranie krótkie spodenki i gips na nodze.

– Mieszkacie tutaj razem? – spytała nieprzyjemnym tonem Emily.

Harry podrapał się po obnażonym torsie, jakby się zastanawiał, co powiedzieć. Zaprzeczanie nie miałoby sensu. Było wpół do ósmej, a stan rozmemłania jego i Lizzie mówił sam za siebie.

– O której przyjechałaś? – zapytał, kiedy Emily zajęła miejsce przy stole. Usiadła przed talerzem Lizzie, ta jednak postanowiła nie protestować.

Zbyt była zaabsorbowana stanem Phoebe. Zwały tłuszczu na ciele psa utrudniały badanie, ale skurcze chyba jeszcze się nie zaczęły.

– Przyjechałam samochodem wczoraj późnym wieczorem. Do domu – wyjaśniła Emily. – Wuj zadzwonił do mnie do Melbourne, że w szpitalu zabraknie pielęgniarek, bo May miała ciężki wypadek samochodowy.

– Jakoś się z tego wykaraska.

– Co jej się stało?

– Ma parę złamań. Jest też trochę pokaleczona. Ale będzie żyła.

– To pewnie będę potrzebna – stwierdziła Emily. Dziwnie chłodna rozmowa, przemknęło Lizzie przez głowę. Gdybym ja była na jej miejscu, już bym go pocałowała.

– To prawda – przytaknął Harry. I zaraz dodał, jakby sobie o czymś przypomniał: – Tęskniliśmy za tobą – dodał.

Jednakże Emily miała inne sprawy na głowie.

– Wyznaczyłeś już datę ślubu? – zapytała. Lizzie uznała za stosowne zająć się psem. Może Emily czeka z czułościami, aż sobie pójdę, pomyślała. To niech czeka, dodała w duchu. No nie, jednak jest jego narzeczoną i ma swoje prawa. Niechętnie podniosła się z podłogi.

– Jeśli nie macie nic przeciwko temu, pójdę zadzwonić po weterynarza.

Emily okręciła się na krześle i zmierzyła ją lekko pogardliwym spojrzeniem.

– Dlaczego jesteś nieubrana? – zagadnęła.

– Mam na sobie piżamę – z godnością zaprotestowała Lizzie. – A w ogóle to dopiero ósma.

– Harry też nie jest ubrany. Lizzie westchnęła.

– Uspokój się, Emily. Nie sypiam z twoim narzeczonym, jeśli o to ci chodzi. Spędziłam pół nocy na uspokajaniu ciężarnej suki. A teraz przepraszam, ale muszę zacząć przygotowania do porodu.

– Myślisz, że to już? – zainteresował się Harry. Robiło to wrażenie, jakby poród Phoebe bardziej go poruszył niż przyjazd Emily.

– Może. Ale nie jestem pewna.

– Zobaczę, jak to wygląda.

– Harry? Musimy porozmawiać – skarciła go Emily, a Harry z rezygnacją pokiwał głową.

– No niby tak.

– Wyjdźmy stąd.

– Dobrze.

– To ja wyjdę. Idę do telefonu – powiedziała Lizzie, spoglądając z troską na Phoebe.

Suka złożyła łeb na przednich łapach i miała wyjątkowo, nawet jak na nią, żałosną minę. Ale nie wyglądała na cierpiącą. Pewnie jeszcze się nie zaczęło, pomyślała Lizzie.

– Oddychaj głęboko, a ja pójdę wezwać weterynarza – powiedziała do psa na odchodnym.

– Proszę się nie denerwować – uspokoiła ją przez telefon pani weterynarz. – Mamy jeszcze czas. Najlepiej niech na razie odpoczywa. Ja jadę teraz do rodzącej krowy, ale za pół godziny mogłabym wpaść i zbadać Phoebe.

– To by było wspaniale, Kim – ucieszyła się Lizzie. Kim była młodym lekarzem weterynarii, a Lizzie zaprzyjaźniła się z nią od pierwszego spotkania. – Wolałabym jej nie wozić do gabinetu.

– No to załatwione. Doskonale cię rozumiem. Gdybym miała do wyboru, wieźć do szpitala krowę albo Phoebe, nie wiem, czy nie zdecydowałabym się na to pierwsze – zażartowała Kim.

Nieco uspokojona Lizzie poszła pod prysznic, a następnie wróciła do sypialni i zaczęła się szykować do pracy. Celowo ubrała się wyjątkowo skromnie i nie umalowała się. Niech Emily zobaczy, jak mało zależy jej na wyglądzie! Kiedy po kwadransie zajrzała do Phoebe, suka nadal drzemała. Widać nie nadeszła jeszcze pora. Lizzie uznała więc, że czas oczekiwania na przyjazd Kim może spędzić w szpitalu.

Zajrzała do May, która była pogrążona w głębokim śnie. Sińce na jej pokiereszowanej twarzy jeszcze bardziej się pogłębiły. Obok łóżka siedział Tom.

– Czuwałeś przy niej przez całą noc?

– Nie – odparł Tom. – Doktor McKay przepędził mnie wieczorem do domu. Ale rodzice zajęli się od rana chłopcami, więc przynajmniej teraz chcę być przy niej.

– May nieprędko się obudzi.

– Wiem. Ale nie chcę zostawiać jej samej. Lizzie poczuła nagły ból w sercu. Zatęskniła za kimś, kto czuwałby przy jej łóżku, gdyby to jej przydarzył się ciężki wypadek.

Ale nie byle kto. Tylko Harry.

– Emily wróciła! – zawołała na jej widok przejęta Lillian. W miasteczku wiadomości rozchodziły się lotem błyskawicy.

– Wiem.

– I co zrobisz?

– Przeczytam twoją kartę, a potem poasystuję ci przy śniadaniu.

– Nie to miałam na myśli.

– Bierz się do jedzenia. – Lillian posłusznie wzięła kęs do buzi i natychmiast go przełknęła, by móc jak najszybciej podjąć ciekawy temat.

– Przecież Harry nie może ożenić się z Emily – oświadczyła.

– Dlaczego nie może?

– Bo całował się z tobą.

– No, jeden raz. To jeszcze nie zdrada.

– Ale to nie był taki sobie pocałunek.

– Jedz!

– Kochasz go, prawda? – spytała Lillian, przełykając w pośpiechu kolejny kęs.

– Pilnuj swojego nosa.

Rozległo się pukanie do drzwi i Lizzie odetchnęła z ulgą. Do pokoju weszła bardzo czymś podekscytowana pielęgniarka.

– Ktoś do pani doktor. Czeka w recepcji – oznajmiła.

– Czy ten ktoś ma nazwisko?

– Powiedział tylko, że nazywa się Edward i że to wystarczy.

Загрузка...