Nie ztam drugiej nogi.
Kiedy będziesz jechał, nie myśl o tym, że Lizzie cię obserwuje.
Nie myśl o tym, że życie stało się nagle o wiele zabawniejsze.
Po godzinie wszystko było gotowe. Do szpitalnego ogrodu wylegli rozbawieni pacjenci i personel. Lizzie postanowiła pilnować, by nikomu nic się nie stało, ale i nie psuć zabawy. Lillian dostała lekki szybki wózek, a Harry’ego, mimo jego protestów, umieszczono w wielkim, obudowanym z obu stron urządzeniu na kółkach, które jego zdaniem służyło niegdyś do obwożenia starych dostojnych dam po ekskluzywnych kurortach.
Lizzie z zadowoleniem patrzyła na Lillian, która przeżywała dziś swój wielki dzień. Lizzie od początku zdawała sobie sprawę, że oprócz kuracji czysto medycznej dziewczynka potrzebuje pomocy psychologicznej. Doświadczeń, które by ją przygotowały do radzenia sobie w pełnym wyzwań życiu.
Oprócz pacjentów i personelu do widzów przyłączyło się parę osób z zewnątrz. Był wśród nich perkusista Joey, który podobno przypadkiem przechodził akurat koło szpitala. Pewnie zamierzał odwiedzić Lillian, domyśliła się Lizzie. Dobrze, że nie zastał jej w łóżku, tylko na świeżym powietrzu, tryskającą wprost wesołością i wigorem.
Chłopak niby to udawał obojętność, ale kiedy Lizzie zwróciła uwagę, że wózek Lillian ma włączone hamulce, Joey szybko podskoczył i zwolnił mechanizm, a potem pochylił się i pocałował dziewczynkę w usta.
Był to pierwszy pocałunek w jej życiu. Na oczach wszystkich. Zawstydzona nastolatka zarumieniła się po białka oczu.
– To na szczęście – czule powiedział Joey.
Lillian była uradowana, ale i speszona. Lizzie przestraszyła się, że nadmiar wrażeń może jej zaszkodzić. Harry doszedł chyba do podobnego wniosku, bo nagle spytał:
– A ja? Mnie nikt nie pocałuje na szczęście?
– Na pewno nie ja – roześmiał się Joey.
– Pani doktor, teraz pani kolej pocałować pana doktora – odezwała się Lillian, odzyskując nagle kontenans.
– Ja? O nie, jako sędzia muszę zachować bezstronność.
– Jako sędzia powinna pani zapewnić zawodnikom równe szanse, a tymczasem najpierw daje mi pani przedpotopowy wózek, a teraz odmawia pocałunku na szczęście. To niesprawiedliwe – oburzył się Harry.
Wszystkie oczy skierowały się na Lizzie. Co począć? Przecież on jest zaręczony. No, nie przesadzajmy, chodzi tylko o przyjacielski pocałunek. Tymczasem wśród zebranych narastało pełne napięcia oczekiwanie. Nie było sensu zwlekać. Lizzie podeszła szybkim krokiem do wózka, chcąc złożyć na czole Harry’ego przelotny pocałunek.
Czekała ją jednak niespodzianka. Zanim zdążyła się cofnąć, Harry ujął jej twarz w dłonie, przyciągnął do siebie i pocałował w same usta. I to jak! Widzowie zaczęli entuzjastycznie klaskać. A ona? Zapomniała nagle o bożym świecie. Poczuła drżenie w całym ciele. Nie tylko nie próbowała się wyzwolić, ale po krótkiej chwili odpowiedziała na jego pocałunek. Nie słyszała nawet coraz głośniejszych oklasków rozradowanej publiczności.
– Jak myślisz, może rozpoczniemy wyścigi bez nich? – roześmiała się Lillian, spoglądając na stojącego obok niej Joeya. – Albo zadzwonimy do Emily?
Na dźwięk tego imienia Harry i Lizzie nagle oprzytomnieli. Lizzie szybko się cofnęła. Była tak zmieszana, że nie wiedziała, jak się zachować. Uratował ją Jim, który stał nieopodal, trzymając Phoebe za obrożę. Widząc konsternację pani doktor, puścił psa, który przydreptał do swojej właścicielki i pomógł jej odzyskać równowagę.
– Panie doktorze, czy nadal czuje się pan pokrzywdzony? Bo jeśli tak, to o kolejny pocałunek będzie pan musiał poprosić Phoebe.
Żartobliwa uwaga skutecznie rozwiała napięcie. Śmiechy umilkły, choć niektórzy nadal kręcili głowami i szeptali między sobą.
– Gotowi? – zawołała Lizzie.
– Ja tak – odparł Harry lekko dwuznacznym tonem, ale Lizzie uznała za stosowne go zignorować.
– Wobec tego liczę. Raz, dwa, trzy… start!
Jak było do przewidzenia, wyścig wygrała Lillian. Ale walka była zacięta. Mimo osłabienia chorobą, dziewczynka nadrabiała typową dla ofiar anoreksji zawziętością. Harry z trudem panował nad ciężkim staroświeckim pojazdem, ale był od swej rywalki znacznie silniejszy. Lizzie, która towarzyszyła im przez cały ogród, widziała, jak w pewnej chwili umyślnie przyhamował, pokonując czysto męskie pragnienie bycia pierwszym. W rezultacie Lillian dojechała do mety tuż przed nim.
– Wygrałam! – zawołała z triumfem w głosie.
– Moje… gra… gratulacje – wykrztusił Harry, udając, że brak mu tchu. Ale gdy zobaczył, jak Phoebe łasi się do zwyciężczyni, dodał z przekąsem: – Bardzo dobrze. Otrzymasz w nagrodę pocałunek od Phoebe. A ja… – Rozejrzał się. – Hej, Lizzie!
– Nie rób sobie złudzeń – roześmiała się Lizzie, ściskając i całując Lillian. – Wszystko należy się zwycięzcy.
Jest wspaniałym człowiekiem i jeszcze lepszym lekarzem, myślała. Mieszkańcy Birrini wygrali los na loterii. Emily też.
– Jak to, nadal jesteś na dyżurze? – Po powrocie z wizyt domowych Lizzie zastała May w szpitalu, zajętą opatrywaniem Mavis Scotter. Tydzień temu starsza pani zraniła się w nogę przy rąbaniu drewna, ale do szpitala zgłosiła się dopiero po kilku dniach, gdy rana zaczęła ropieć i wymagała częstych zmian opatrunku. – Czy coś mi się przyśniło, czy rzeczywiście od ponad dwunastu godzin nie wychodziłaś ze szpitala?
– Coś ci się przyśniło – odburknęła May.
Lizzie spojrzała ze zdziwieniem na tak zazwyczaj pogodną pielęgniarkę.
– Nie możesz tyle pracować. Wracaj natychmiast do domu.
– Muszę najpierw…
– Ja skończę opatrunek. Jeśli pani pozwoli – dodała, zwracając się do Mavis.
– Ależ oczywiście – z miłym uśmiechem odparła starsza pani.
– Niedawno sprawdziłam grafik – podjęła Lizzie, wyjmując z rąk May bandaże – i przekonałam się, że mimo nieobecności Emily wcale nie cierpimy na brak pielęgniarek.
– Tak, ale…
– Ale co?
– Lubię być w szpitalu. I wcale nie jestem zmęczona. Lizzie znów popatrzyła na May, tym razem uważniej.
Nie jest zmęczona? Ma sine kręgi pod oczami, a jej zazwyczaj ożywiona twarz jest wyraźnie zgaszona. Jak mogła wcześniej tego nie zauważyć? Była zanadto zajęta swoimi sprawami.
– Wracaj do domu, May, proszę – powiedziała czule, ale stanowczo. – Albo przynajmniej idź do pokoju pielęgniarek i odpocznij. I zabraniam ci dzisiaj pracować.
Muszę o tym pogadać z Harrym, myślała Lizzie, kiedy po opatrzeniu Mavis Scotter, upewniwszy się, że May poszła do domu, a dyżur objęła inna pielęgniarka, skierowała się do mieszkalnej części szpitala.
– Przychodzisz w samą porę. Steki zaraz będą gotowe. – Harry stał znów przy kuchni na jednej nodze, podparty na kuli. Znowu miał na sobie ów frywolny różowy fartuszek z falbankami, który przyprawiał ją zawsze o zdrożne myśli.
Dla uspokojenia zaczęła mówić o May.
– Nie ma lekkiego życia – skomentował Harry, nakładając z jej pomocą steki i frytki na talerze. – Uwielbia swojego Toma, ale on ma skłonność do hazardu. Parę lat temu wpędził się w poważne kłopoty. Wysłałem go wtedy do poradni w Melbourne i niby wszystko było dobrze, ale zwierzył mi się ostatnio, że dawne nawyki czasem się odzywają. May pewnie zobaczyła nowy wyciąg bankowy. Jutro się z nim rozmówię.
– Przepraszam, ale może nie powinieneś się wtrącać w jego prywatne sprawy? – zauważyła Lizzie.
– Przecież jest moim pacjentem, w Birrini nie ma specjalistycznej poradni. Zresztą nawet gdyby była, Tom i tak przyszedłby najpierw do mnie.
– I dlatego uważasz, że musisz się tym zajmować.
– Nie mam wyjścia – ze smutnym westchnieniem potwierdził Harry. – Co będzie, jeżeli Tom znowu uzależni się od hazardu i narobi długów? Sama mówisz, że May już teraz pracuje ponad siły. Słowem, jeśli nic nie zrobię, nie wiadomo, co może się zdarzyć. Widywałem samobójstwa w rodzinach dotkniętych takimi problemami i jako lekarz rodzinny nie mogę tego lekceważyć.
– No tak, ale…
– Medycyna to nie tylko leczenie fizycznych dolegliwości. Obejmuje całego człowieka. A w przypadku lekarza rodzinnego, całą rodzinę. Nie zostałem nim z wyboru, ale dziś wiem, że dobrze spełniam swoje obowiązki i nie zamieniłbym mojej pracy na żadną inną. – Po chwili wahania dodał: – Jestem przekonany, że jest w tobie materiał na znakomitego lekarza rodzinnego. Jeśli będziesz miała odwagę przyznać się do tego.
– Co to ma wspólnego z odwagą?
– Bardzo wiele. Wiem, że masz za sobą ciężkie przeżycie.
– I nie mam zamiaru do tego wracać.
– Nieprawda. Jesteś urodzonym lekarzem rodzinnym i dobrze o tym wiesz.
Lizzie zajęła się jedzeniem, ale po chwili odłożyła nóż i widelec i popatrzyła Harry’emu prosto w oczy.
– Pocałowałeś mnie.
– I co z tego?
– Rozumiem. Proponujesz mi czysto zawodową współpracę?
– Oczywiście.
– Nie ma w tym nic oczywistego – rzuciła ze złością. Zaatakowała talerz z taką furią, że jedna frytka wyfrunęła na podłogę i wylądowała przed nosem Phoebe, która, rzecz jasna, nie omieszkała jej chapsnąć.
– Widzisz, co przez ciebie zrobiłam? – poskarżyła się. – Phoebe nie wolno jeść tłustych rzeczy.
– I to ja jestem winien, że zjadła twoją frytkę?
– No pewnie.
Co za idiotyczna rozmowa, pomyślała z irytacją. Kończ jedzenie i uciekaj stąd!
– Przecież mówimy o pracy – odezwał się Harry.
– To dlaczego mnie pocałowałeś?
– Jeśli dobrze pamiętam, to ty mnie pocałowałaś.
– Dobrze wiesz, że… – Zawahała się. Że co? Wprawdzie zaczął on, ale całowali się oboje. A ona miała uczucie, jakby w tym pocałunku odnaleźli swe najgłębsze marzenia. Nigdy jeszcze nie przeżyła niczego podobnego. Nawet z Edwardem.
Na myśl o narzeczonym odzyskała poczucie rzeczywistości.
– Nie mogę zostać w Birrini – oświadczyła, wstając.
– Dlaczego? – zdziwił się Harry. – Dlatego, że mnie pocałowałaś?
– Nie ja ciebie, tylko ty mnie. Nie, nie dlatego.
– Więc dlaczego?
– Boja też jestem zaręczona. On ma na imię Edward i mieszka w Queenslandzie. Zamierzam do niego wrócić, jak tylko Phoebe urodzi szczeniaki. Do niego i do całego mojego życia. A teraz przepraszam, ale muszę się zająć swoimi sprawami.
Zapadło długie milczenie. Jej tyrada zmieniła wszystko. Co właściwie zmieniła? Powiedziała to, co powiedziała, tylko po to, by wyrównać rachunki. Pokazać, że oboje są w podobnej sytuacji. Odzyskać poczucie godności. Zatrzeć wrażenie, że nie może mu się oprzeć.
Czy osiągnęła swój cel? Nie była pewna. A nie była pewna, bo czuła, jak trudno jest jej zachować wobec Harry’ego obojętność. Czy domyślał się tego?
Z jego oczu nic nie mogła wyczytać.
– Jakie masz sprawy do załatwienia? Przecież pacjenci już śpią – powiedział na koniec.
– Nieważne. Może chcę po prostu zamknąć się w pokoju. A przede wszystkim skończyć tę rozmowę.