Wyjechali z lasu i ruszyli przez płaskie łąki.
Nie minęło wiele czasu, a Malvina po raz pierwszy w życiu ujrzała na własne oczy klasztor Flore.
Jego uroda zaparła dziewczynie dech w piersiach.
Ogrom wiekowej siedziby zdumiał ją niebotycznie, choć przecież słyszała, że przez kolejne pokolenia zamek był znacznie rozbudowywany.
Magnamus Maulton, z wiadomych względów zainteresowany historią ziem sąsiada, opowiadał córce dzieje zamczyska. A były one bogate w wydarzenia i ciekawe.
Po rozgromieniu mnichów za panowania Henryka VIII, budynek zakonny został przekształcony w prywatną siedzibę. Następnie, kiedy na tron wstąpiła królowa Maria, zwrócono go benedyktynom. Potem siostra władczyni, Elżbieta, znów odebrała nieruchomość kościołowi. Mnisi, nękani prześladowaniami, musieli opuścić klasztor, a nowym właścicielem został pierwszy lord Flore, dworski dyplomata.
Ochrzcił siedzibę własnym nazwiskiem i od tamtej pory ród Flore zamieszkiwał w tym gnieździe po dziś dzień.
Wielka, lecz wdzięczna kształtem bryła klasztoru Flore, nie pozbawiona swoistej lekkości, pyszniła się w blasku słońca bogactwem minionych wieków.
Dopiero z bliska Malvina dostrzegła, że wiele okien w pokojach na piętrze ma potrzaskane szyby, a cegły wymagają fugowania zaprawą.
Piękne w kształcie schody, złożone zapewne z co najmniej pięćdziesięciu stopni, prowadzące do frontowych drzwi, porastał mech zagłuszany przez pospolite chwasty.
Lord Flore milcząc jechał przodem.
Przed zamczyskiem zsiadł i pomógł Malvinie zeskoczyć z grzbietu Lotnego Smoka. Solidnie zawiązał wodze na łęku i puścił oba konie wolno na zaniedbany, dawno nie strzyżony trawnik.
Ruszyli do frontowych drzwi.
– Jedyne pocieszenie w tym – odezwał się gospodarz – że mój ojciec był do majątku bardzo przywiązany i niczego nie sprzedał.
Pewnie gdybym spróbował coś spieniężyć, jego duch prześladowałby mnie po nocach.
– Z całą pewnością!
Weszli wprost do wielkiego hallu.
To tutaj mnisi jadali posiłki, tutaj raczyli swoją gościnnością każdego, kto jej potrzebował.
Przy długim refektarzowym stole, wybornie rzeźbionym przez niewątpliwego mistrza w tym trudnym fachu, mogło się bez trudu pomieścić trzydzieści lub nawet więcej osób. Otaczały go podobnie rzeźbione dębowe krzesła.
Pod ścianą ciągnął się średniowieczny kominek, czy może raczej palenisko, było bowiem takiej wielkości, że bez kłopotu można by w nim spalić w całości pień drzewa.
Rżnięte szyby w oknach pozostały, co prawda, nienaruszone, ale wymagały bardzo solidnego oczyszczenia. To samo można było powiedzieć o obrazach, które niemal kompletnie zasłaniały ściany.
– To jest wielki hall – rzekł niepotrzebnie lord Flore.
Poprowadził Malvinę dalej, otwierając przed nią drzwi do coraz to nowych pomieszczeń.
Wszystkie komnaty ozdobiono cennymi portretami przodków, powstałymi w ciągu długich wieków. Wszędzie także stały antyczne i zapewne bardzo cenne meble.
Ze szczególnym zainteresowaniem Malvina obejrzała jedną z szafek. Mebelek został skomponowany z kilku różnych rodzajów drewna, miał złocone nóżki i uchwyty. Na aukcji z pewnością przyniósłby niemałą sumę.
Lord Flore najwyraźniej czytał w myślach dziewczyny.
– Odpowiedź brzmi: nie!
– W tej sytuacji – oceniła Malvina – rzeczywiście będę musiała znaleźć panu bogatą kandydatkę na żonę.
– O co błagam pokornie.
– To nie powinno być trudne – szepnęła.
– Każda prawdziwa kobieta znajdzie ogromną przyjemność w doprowadzaniu tego ślicznego domu do właściwego stanu.
– Jeszcze za czasów mojego dziada – odezwał się lord Flore – dom i majątek przeżywały prawdziwy rozkwit. Dopiero w następnych pokoleniach zabrakło funduszy na odpowiednie utrzymanie.
Malvina uniosła brwi.
– Jak to się stało?
– Pewnie powinienem uderzyć się w piersi i przyznać, że szastałem pieniędzmi? Niezupełnie tak. W rzeczywistości nasz los odmieniła wojna. Zrujnowała mojego ojca podobnie jak wielu innych w całej Anglii. Niejeden majątek rodowy stracił w tym czasie źródła dochodów.
– Farmerom wiodło się nie najgorzej – zaoponowała Malvina, przekonana, że przyłapała gospodarza na karygodnej ignorancji.
– Zgoda – odparł lord Flore – ponieważ w czasie wojny rosła w cenę wytwarzana przez nich żywność. Po zakończeniu działań wojennych większość tych gospodarstw szybko zbankrutowała.
W tym samym czasie wszelkie fundusze inwestowane za granicą przepadły bezpowrotnie.
Malvina pomyślała o swoim ojcu.
– Nie było to regułą – powiedziała.
– Pani ojciec stanowił jeden z nielicznych wyjątków. Miał prawdziwy talent do interesów.
Na Dalekim Wschodzie, gdzie zrobił fortunę, odbierał za swoje niepowszednie zdolności nieomal boską cześć.
– Znał pan mojego ojca?
– Spotkałem go kilkakrotnie. Był dla mnie bardzo uprzejmy i zechciał mi pomóc.
– Tatuś zawsze był skory do pomagania ludziom – uśmiechnęła się Malvina. – A także chętnie przyjmował rewanż. Byłby uradowany, gdyby pan pomógł trenować jego konie.
– Nie mogła mi pani sprawić większej przyjemności niż tą propozycją – rzekł lord Flore. – A teraz pokażę pani jeszcze dwie komnaty i odprowadzę do domu.
– Potrafię wrócić sama – sprzeciwiła się Malvina.
– Wierzę, ale nie powinna pani tego robić.
Malvina załamała ręce.
– Bardzo proszę, niech pan nie zaczyna mi rozkazywać tylko dlatego, że zaproponowałam, byśmy zostali przyjaciółmi. Dosyć mam słuchania, co powinnam robić, a czego mi nie wolno! Chcę sama o sobie decydować.
Lord Flore skwitował jej wybuch krzywym uśmieszkiem.
– Teraz jest już chyba całkiem zrozumiałe, dlaczego nie mam najmniejszego zamiaru prosić o rękę panny Malviny Maulton? Dobrze by pani postąpiła przyjmując oświadczyny księcia.
Człowiek tak nierozgarnięty milcząco by się godził na pani… wybryki.
– Gdy tymczasem pan wiecznie miałby coś do powiedzenia! – dokończyła Malvina.
– Naturalnie! – przyznał lord Flore. – A po tygodniu, najdalej dwóch, zapewne chciałbym panią skłonić do zmiany postępowania!
Oczy mu się śmiały, lecz dziewczyna odniosła wrażenie, że wiele było gorzkiej prawdy w tym dowcipie. Powiedziała szybko:
– Znajdę panu cichą, zadowoloną z siebie, tępawą szarą myszkę na żonę! Jestem pewna, że pełno takich dookoła.
– Jedna zupełnie mi wystarczy.
Malvina była zdecydowana mieć ostatnie słowo.
– Skąd ta pewność? Jeśli pan roztrwoni jej pieniądze równie szybko jak własne, może się okazać, że będzie panu potrzebny nieprzerwany strumień majętnych panien na wydaniu.
Lord Flore odpowiedział śmiechem, po czym, najwyraźniej uznając, że powiedzieli sobie już dosyć, poprowadził do ostatnich dwóch komnat i z powrotem do wyjścia.
Przed drzwiami Malvina zawołała Lotnego Smoka. Wierzchowiec czujnie uniósł łeb i natychmiast posłusznie przytruchtał do jej boku.
Lord Flore pomógł dziewczynie wsiąść, a następnie dosiadł własnego konia i ruszyli z powrotem tą samą drogą, którą tu przybyli.
Mijali opustoszałe, leżące odłogiem pola, ziemię dawno nie oraną i nie obsiewaną.
Wreszcie przejechali przez Dziki Las i znaleźli się na terenie Maulton Park. Kontrast między dwoma majątkami wprost rzucał się w oczy.
Ślepy by dostrzegł gęstą młodą pszenicę wschodzącą na polach. Gdzie indziej kiełkował jęczmień, a drzewa w sadzie, odpowiednio przycięte we właściwym czasie, nabrzmiały obietnicą bliskiego urodzaju. Na pięknie utrzymanej alei wiodącej szpalerem dębów nie znalazłbyś ani jednego obłamanego konara, gładkie trawniki przed domem syciły oczy soczystą zielenią. Wiosenne kwiaty kusiły wszystkimi barwami tęczy, a i krzewy zaczynały się już kolorowić wczesnymi pąkami.
Każda okienna szyba w wielkim domu, wypolerowana do połysku, błyszczała jak klejnot.
Na frontowych schodach wyszorowanych do czysta nie uświadczyłbyś ani jednej plamki.
Elegancki faeton, zaprzężony w cztery konie, właśnie odjeżdżał sprzed domu w kierunku stajni.
Malvina przyjrzała mu się z niemałym zdumieniem.
– O, kolejny pełen optymizmu adorator – wyjaśnił sobie na głos lord Flore. – Nie będę pani dłużej zatrzymywał.
– Nikogo nie oczekiwałam! – rzekła Malvina niemal gniewnie.
Zirytowało ją, że mógłby się w tej wizycie domyślać sekretnej randki. Spojrzawszy na faeton raz jeszcze, nim zniknął jej z oczu, upewniła się, kto przybył w gościnę.
Sir Mortimer Smythe. Baronet, który oświadczył się jako pierwszy, zaraz po jej przybyciu do Londynu.
Nie miała życzenia go widzieć.
Był otyłym, mało atrakcyjnym mężczyzną.
Prawił jej tak mocno przesadzone komplementy, że aż czuła się w jego obecności nieswojo.
Swe uczucia wyjawił wyjątkowo żarliwie, a kiedy Malvina odmówiła mu ręki, rzekł:
– Jestem tylko pierwszym z wielu, wiem doskonale, lecz proszę przyjąć moje zapewnienie, panno Maulton, że niełatwo rezygnuję i będę wytrwale dążył do celu.
– Pańskie starania nigdy nie zostaną uwieńczone sukcesem, sir Mortimerze – odparła Malvina.
– O tym się jeszcze przekonamy. A teraz niech mi będzie wolno sławić pani urodę i przekonywać gorąco, jak bardzo chciałbym uczynić z pani swoją żonę! – Złożył pocałunek na jej dłoni.
W momencie gdy jego usta dotknęły skóry dziewczyny, Malvinę przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
– Sir Mortimer Smythe wzbudza we mnie uczucie antypatii – zwierzyła się później babce.
– Cóż… pochodzi w zasadzie z szanowanej rodziny – rozważała hrabina Daresbury. – Hm… lecz jest między wami chyba zbyt duża różnica wieku. Sir Mortimer ma prawie trzydzieści sześć lat. Poza tym krążą o nim pewne opowieści…
– Jakie opowieści? – chciała wiedzieć Malvina.
Niczego więcej się jednak od hrabiny nie dowiedziała.
Teraz pozostawało jej chyba tylko żywić nadzieję, że babka zejdzie na herbatę do salonu i uchroni ją od zbyt natarczywej obecności nieproszonego gościa. Nie miała takiej pewności, ponieważ czasami, kiedy starsza pani odpoczywała po obiedzie, obie piły popołudniową herbatę w jej buduarze, a wówczas hrabina schodziła na dół dopiero w porze kolacji.
A w takim wypadku Malvina musiałaby w samotności stawić czoło sir Mortimerowi.
Lord Flore miał właśnie odjeżdżać.
– Zechce pan wejść – zwróciła się do niego impulsywnie. – Przedstawię pana babci.
– Już ma pani gościa – odparł lord Flore. – Nie sądzę, żebym był przez niego mile widziany.
– Proszę pana… proszę o przysługę.
Uniósł brwi w niemym zdumieniu, oczy mu rozbłysły kpiącymi iskierkami.
– A… to co innego! Zdawało mi się przed chwilą, że pani rozkazuje.
– Niech pan nie będzie śmieszny – obruszyła się Malvina.
Lord Flore zsiadł i oddał wodze parobkowi, który przytrzymywał Lotnego Smoka.
Razem z Malviną ruszył po nieskazitelnych schodach do drzwi, w których stał majordomus oraz dwóch lokajów odzianych w liberie.
– Sir Mortimer Smythe czeka w salonie – obwieścił majordomus. – Pani hrabina nie zeszła jeszcze na dół.
– Dziękuję, Newman – rzekła Malvina. – Herbatę wypijemy w salonie. Panowie będą może woleli szampana.
– Słucham panią.
Poprowadził przez hall i otworzył drzwi salonu.
Był to widny, przestronny, pięknie urządzony pokój. Duże okna wychodziły na ogród różany założony na tyłach domu i pielęgnowany z wielką pieczołowitością.
Malvina pierwsza weszła do środka. Sir Mortimer Smythe stał przy kominku. Późnym popołudniem rozpalano ogień, ponieważ wieczory bywały już chłodne.
Gość uśmiechnął się na widok Malviny i pośpieszył ku niej.
– O piękna pani! – wykrzyknął. – Nie potrafiłem już dłużej pozostawać z daleka!
Gdy usłyszałem, że opuściła pani Londyn, miasto straciło dla mnie wszystek czar, stało się martwe i ponure!
– Razem z babcią wracamy do Londynu jutro, dosyć wcześnie rano – rzekła Malvina chłodno. – Czy zna pan mojego sąsiada, lorda Flore?
– Słyszałem o twoim powrocie, Flore – odezwał się sir Mortimer zupełnie innym tonem.
– Czy jest tak źle, jak się spodziewałeś? – Najwyraźniej starał się być nieprzyjemny.
– Gorzej! – odparł lord Flore swobodnie.
– Zechciej jednak pamiętać, że to moja prywatna sprawa.
– Ależ oczywiście, naturalnie! – zgodził się sir Mortimer natychmiast. – Wiesz, co robisz, wzbudzając litość w sercu naszej ujmującej gospodyni.
Lord Flore podszedł do kominka.
– Zdajesz się bardzo zainteresowany moimi sprawami – rzekł. – Ja ze swej strony ciekaw jestem, co ciebie tutaj sprowadza. W końcu znajdujemy się dość daleko od Londynu. A może przypadkiem akurat przebywasz w sąsiedztwie?
– Właśnie przed chwilą wyjaśniłem rzecz ślicznej pannie Malvinie, zresztą przecież w twojej przytomności. Londyn jest bez mojej pani jałową pustynią, a ja pragnę mojej władczyni niczym Jazon złotego runa.
– Owcza wełna… – mruknął lord Flore z krzywym uśmiechem. – Niezbyt chwalebne porównanie dla panny Maulton.
Sir Mortimer zmierzył rozmówcę złowrogim spojrzeniem.
– Jesteś tak samo irytujący i nudny jak przed wyjazdem za granicę – rzekł bez obsłonek.
– Szkoda, że w ogóle wracałeś.
– Zapewne wielu podzieli twoje zdanie – odparł lord Flore spokojnie. – Widzisz, w żaden sposób nie mogłem się oprzeć chęci zawarcia znajomości z tak atrakcyjną sąsiadką jak panna Maulton.
Zerknął na Malvinę jakby porozumiewawczo.
Jawnie prowokował sir Mortimera, szydził z jego umizgów.
Dziewczyna ujrzała gniewny błysk w ciemnych oczach niespodziewanego gościa. Bez trudu czytała w jego myślach.
Zdaniem sir Mortimera, lord Flore, jako bliski sąsiad, miał przewagę nad innymi zalotnikami i znaczne szanse na sukces.
Malvina darzyła sir Mortimera szczerą antypatią, stąd miała mu zdecydowanie za złe, że nękał ją swoją niepożądaną obecnością nawet tutaj, na wsi.
– I ja jestem z zawarcia tej znajomości bardzo zadowolona – rzekła swobodnym tonem.
– Teraz, kiedy poznałam lorda Flore, udało nam się nareszcie zakończyć definitywnie spór, który poróżnił nasze rody na wiele długich lat.
Sir Mortimer obrzucił lorda Flore gniewnym spojrzeniem pełnym zawiści.
– Pani babka jest, oczywiście, uwiadomiona o pani poczynaniach.
Malvina nie musiała odpowiadać, gdyż w tej właśnie chwili pojawił się w salonie Newman przed dwoma lokajami niosącymi herbatę.
Na srebrnej tacy z wczesnego okresu gregoriańskiego ustawiono prześliczną zastawę: czajniczek, dzbanuszek na mleko, drugi na śmietankę, oraz cukiernicę, a także małą srebrną puszeczkę.
Z niej właśnie Malvina miała srebrną łyżeczką nasypać liści herbacianych do nagrzanego dzbanuszka.
Pierwszy lokaj z namaszczeniem rozmieścił zastawę na stole. Wówczas drugi postawił talerz z gorącymi bułeczkami i kanapkami oraz paterę, na której poukładano apetycznie wyglądające ciasteczka. Na koniec ustawił jeszcze, na poczesnym miejscu, ciasto przybrane różowym i białym lukrem.
Podczas gdy Malvina zajmowała się parzeniem herbaty, lord Flore przyjął na siebie obowiązki gospodarza i z galanterią zaproponował sir Mortimerowi gorącą bułeczkę.
– Umiem poczęstować się sam! – odburknął gość gniewnie.
Malvina wyczuwała między dwoma mężczyznami wrogość tak intensywną, że niemal sypiącą iskrami. Nie podobała jej się złość sir Mortimera.
Przeznaczoną dla niego filiżankę herbaty rozmyślnie wręczyła lordowi Flore ze słowami:
– Czy zechce pan podać herbatę sir Mortimerowi? Może będzie sobie życzył nieco więcej mleka?
Lord Flore podszedł do sir Mortimera z filiżanką oraz dzbanuszkiem. Postawił naczynia na podręcznym stoliku.
W tej samej chwili Malvina krzyknęła cicho:
– Och, nie pomyślałam! Może po tak długiej podróży będzie pan wolał raczej kieliszek wina? Na pewno dobrze panu zrobi odrobina trunku przed drogą powrotną.
– Sądziłem, że skoro już dotarłem tak daleko – rzekł sir Mortimer – będę mógł się przekonać o pani wielkoduszności. Miałem nadzieję na wspólną kolację. Jeśliby pani babka nadal wypoczywała, moglibyśmy się cieszyć wyłącznie własnym towarzystwem. – Rzucił lordowi Flore wymowne spojrzenie.
Malvina nie zdążyła odpowiedzieć.
– Smythe, jak w ogóle możesz występować z podobnie niestosowną sugestią! – obruszył się lord Flore. – Jest absolutnie niemożliwe, by panna Maulton jadła kolację z mężczyzną, a bez przyzwoitki!
– Mój drogi Flore, jesteś żenująco nie na czasie – odparł sir Mortimer ze stoickim spokojem. – W Londynie, przyznaję, mogłaby taka sytuacja dać powód do plotek, ale tutaj, na wsi, rzeczy wyglądają zupełnie inaczej. Poza tym naprawdę przebyłem długą drogę.
– Po to by się tu zjawić bez zaproszenia! – zauważył lord Flore.
– A tobie co do tego? – zirytował się sir Mortimer.
Malvina uznała, że sprawy zaszły za daleko.
– Dziękuję panu, lordzie Flore – rzekła spokojnie – potrafię sama odpowiedzieć sir Mortimerowi. Moja odpowiedź jest krótka i jednoznaczna: nie! – Zamilkła na chwilę. – I to nawet nie dlatego, by mi bardzo leżały na sercu dobre obyczaje czy konwenanse. Wyjechałam na wieś, ponieważ chciałam odpocząć.
Jutro rano wracam do Londynu, więc dziś zamierzam wcześnie się położyć.
Mówiła miażdżącym tonem, pewna siebie nie dopuszczała możliwości żadnej polemiki.
W oczach lorda Flore dostrzegła ironiczne błyski. Usta leciuteńko wykrzywił mu kpiarski grymas. Najpewniej porównywał ją właśnie ze swoim ideałem kobiety: istotą delikatną i kruchą, potrzebującą opieki i ochrony.
Zezłościło ją to, więc odezwała się do sir Mortimera nieco łaskawszym tonem:
– Zapewne spotkamy się jutro na balu w Devonshire House.
– Czy obieca mi pani pierwszy taniec?
– Tego nie mogę panu przyrzec – powiedziała szybko – ale bal trwa przecież cały wieczór.
– Będę miał o czym myśleć i czego oczekiwać – rzekł sir Mortimer. – Lecz jeśli złamie pani dane słowo… chyba się z rozpaczy zastrzelę!
– Niech pan aby nie chybi! – wtrącił lord Flore. – Pamiętam, że w przeszłości nie mógł się pan poszczycić sokolim okiem.
Sir Mortimer zapłonął gniewem. Słowa lorda Flore stanowiły bardzo przejrzystą aluzję do pojedynku, w którym został pokonany.
Lord Flore wstał.
Malvina odgadła, że zamierzał wyjść – i zostawić ją sam na sam z sir Mortimerem.
Pośpiesznie wstała także.
– Panowie zechcą mi wybaczyć, pójdę na górę i zobaczę, jak się czuje babcia. Zasnęła, kiedy wybrałam się na przejażdżkę, a lubi wiedzieć, że już jestem w domu.
Podała dłoń lordowi Flore.
– Do widzenia, drogi lordzie. Nie zapomnę, co obiecałam dla pana zrobić.
– Bardzo to uprzejme z pani strony. Będę niewymownie wdzięczny.
Doskonale wiedziała, co robi, wyciągając dłoń do sir Mortimera.
– Dziękuję, że zajrzał pan mnie odwiedzić – rzekła. – Mam nadzieję, że podróż powrotna do Londynu nie będzie zbyt wyczerpująca.
– Dla pani widoku niestraszna byłaby mi nawet podróż na koniec świata! – Sir Mortimer wymownie ścisnął jej palce.
Dziewczyna przestraszyła się, że adorator zechce złożyć na jej dłoni pocałunek, więc cokolwiek raptownie wyszarpnęła ją z czułego uścisku. Szybkim krokiem podeszła do drzwi i pchnęła jedno skrzydło, nim któryś z mężczyzn zdążył ją w tym uprzedzić. Wówczas dopiero się do nich odwróciła.
– Żegnam – powiedziała. – Miło mi było panów widzieć!
Energicznie zamknęła za sobą drzwi salonu i pobiegła na piętro. Wiele by dała, by pod postacią muchy móc się wślizgnąć z powrotem do pokoju i usłyszeć rozmowę pozostawionych sam na sam antagonistów.
W rzeczy samej, dwaj dżentelmeni rozpoczęli zjadliwą szermierkę słowną.
– Nie muszę pytać, co tutaj robisz. – Sir Mortimer mierzył lorda Flore nieprzyjaznym spojrzeniem. – Mogę ci natomiast powiedzieć, że lepsi od ciebie bezskutecznie próbowali szans u „dziedziczki bez serca”.
– Mówisz zapewne o sobie? Mój drogi, tak mi przykro!
– Nie potrzebuję twojego współczucia! – warknął sir Mortimer. – Wystarczy, jeśli zejdziesz mi z drogi. Wszyscy znamy twoją reputację, trudno uwierzyć, by hrabina pozwoliła wnuczce wyjść za takiego gorszyciela!
Lord Flore wygodniej rozsiadł się w fotelu.
Zupełnie jakby się czuł u siebie i miał do tego pełne prawo. Skrzyżował przed sobą wyciągnięte nogi. Wyglądał na dobrze zadomowionego i był w pełni świadomy, że taka postawa doprowadza sir Mortimera do stanu bliskiego furii.
– Nie wydaje mi się – powiedział wolno – by hrabina, czy zresztą ktokolwiek inny miał wiele do powiedzenia na ten temat. Malvina sama wybierze sobie męża. Dziewczyna ma charakter ojca, a także jego genialną intuicję do korzystania z uroków życia. Nigdy nikogo nie pyta o zgodę, a niełatwo jej w czymkolwiek przeszkodzić.
Sir Mortimer zamarł w bezruchu.
– Odmówiła Wrexhamowi – odezwał się w końcu. – Nie skusił jej tytuł książęcy… czego więc właściwie chce?
– Ją musisz o to zapytać – odparł lord Flore. – Jeśli jednak chcesz znać moje zdanie, to wątpię, żeby sama wiedziała na pewno!
Sir Mortimer zacisnął wąskie brzydkie wargi.
Lord Flore doszedł do wniosku, że powiedział już dosyć.
– Pora na mnie – rzekł podnosząc się z fotela. – Powodzenia, Smythe! Pomyślnych łowów!
Nie oglądając się za siebie opuścił salon, lecz znacząco pozostawił otwarte drzwi. Gest ten powiedział sir Mortimerowi, że lepiej będzie, jeżeli także opuści dom.
Konia lorda Flore zaprowadzono, zgodnie ze zwyczajem, do stajni. Teraz, choć służący chciał go przyprowadzić, gość zadecydował, że sam po niego pójdzie.
Znalazł go w jednym z boksów.
Na spotkanie przybysza wyszedł masztalerz.
– Wspaniałe wierzchowce! – Lord Flore rozglądał się po stajni. – Panna Maulton wspomniała, że miałbym niekiedy pomagać w ich trenowaniu.
– Cieszę się, że nareszcie pan wrócił do domu, paniczu Sheltonie! Tylko w jakim on strasznym stanie!
– To prawda! Czekaj… chyba sobie ciebie przypominam…
– Pracowałem w stajniach majątku Flore, zanim panicz pojechał w obce kraje.
– A więc się nie mylę! Ty jesteś… Hodgson!
– Tak, paniczu! – Masztalerz rozpromienił się cały. – Nie zostało prawie wcale koni, kiedy panicz odjechał, no to poszedłem tutaj, do pana Maultona na parobka, ale teraz jestem już starszym stajennym.
– Masz pod opieką wspaniałe okazy. – Lord Flore zamyślił się na chwilę. – Czy panna Maulton będzie się wybierała na przejażdżkę jutro rano?
– O siódmej, paniczu, zanim wyjadą do miasta.
– W takim razie zjawię się o tej porze, Hodgson – zdecydował lord Flore. – Przygotuj mi najbardziej krewkiego wierzchowca, jakiego tutaj masz.
– Zrobię, jak panicz każe.
Lord Flore uścisnął rękę masztalerza.
– Dziękuję, Hodgson, cieszę się, że cię spotkałem.
– Ach!… Jaka to ulga dla smutnego serca wreszcie zobaczyć panicza znowu!
Malvina zeszła na parter dokładnie w chwili, gdy wielki stojący zegar wydzwaniał pełną godzinę. Nie miała pojęcia, jakie plany poczyniono minionego dnia.
A tu przed wejściem czekał na nią nie tylko Lotny Smok, lecz także lord Flore na Gromie, czarnym ogierze, który niecierpliwie przystępował w miejscu i często wspinał się na tylne nogi podkreślając swoją niezależność.
Przez chwilę Malvina stała na szczycie schodów.
Nigdy w życiu nie widziała mężczyzny tworzącego z koniem doskonalszą całość.
Dziś lord Flore miał na głowie lekko przekrzywiony cylinder, a sztywny kołnierzyk oparłby się najbardziej surowej inspekcji. Marynarka z wełnianej, ukośnie prążkowanej tkaniny nie była najnowsza, to prawda, jednak układała się bez jednej zmarszczki. Buty lśniły niczym lustro.
Dziewczyna zastanowiła się przelotnie, czy aby jego lordowska mość w braku kamerdynera nie polerował ich własnoręcznie. Wczoraj w klasztorze nie zauważyła żadnej służby.
Zeszła ze stopni.
Lord Flore z galanterią uniósł cylinder, choć przecież niełatwo mu było jednocześnie utrzymać Groma w ryzach.
– Dzień dobry – powitał sąsiadkę uprzejmie.
– Mam nadzieję, że pozwoli mi pani dotrzymać sobie towarzystwa.
– Chyba nie mam wielkiego wyboru – odparła Malvina dość chłodno.
Kiedy jednak parobek pomagał jej wsiąść, uśmiechała się do siebie.
Ruszyli podjazdem, a potem skręcili na najlepszy teren do wytężonego cwału, otwartą przestrzeń wiodącą prosto do Dzikiego Lasu.
Zanim dotarli pod las, policzki dziewczyny mocno się zaróżowiły, a oddech stał się krótszy i nierównomierny.
– Trudno mi wyrazić słowami – odezwał się lord Flore – jaka to dla mnie wielka przyjemność dosiadać tak wspaniałego wierzchowca.
– Grom był ulubieńcem taty – rzekła Malvina. – Hodgson musi znać pana jako dobrego jeźdźca, inaczej by go panu nie dał.
– Nareszcie prawi mi pani komplementy, na które naprawdę zasługuję! – uśmiechnął się lord Flore.
Nie mitrężyli czasu na rozmowy, znów popędzili konie.
Galopowali wzdłuż lasu, po ziemi leżącej odłogiem, równie doskonałej do szybkiej jazdy jak najlepszy tor wyścigowy. Lord Flore miał zamiar podzielić się tym spostrzeżeniem z Malviną, kiedy konie zwolnią do kłusa.
Nagle przyszło mu coś do głowy.
– Mam! – krzyknął ściągając wodze. – Mam doskonały pomysł! Ale będzie mi pani musiała pomóc. Bez pani niczego nie dokonam.
– Co takiego?
– W naszym hrabstwie bezwzględnie brak toru wyścigowego z prawdziwego zdarzenia.
We dwoje moglibyśmy przeprowadzić takie przedsięwzięcie. Jeśli dobrze wykonamy zadanie, odniesiemy niemałe korzyści! Po pierwsze, tor będzie przyciągał ludzi, którzy zostawią tu gotówkę, po drugie, ożywi okolicę, powstaną gospody, karczmy, sklepy, a po trzecie, przy budowie toru i potem w czasie jego funkcjonowania znajdzie pracę wielu bezrobotnych, także służba z mojego majątku, której nie mogłem płacić.
Malvina dłuższą chwilę przyglądała się lordowi Flore w milczeniu.
– Prosi mnie pan o pomoc? – zapytała w końcu.
– Powiedziałem, że nie dam rady dokonać tego bez pani, ale proszę mnie źle nie zrozumieć, zwrócę wszystko co do grosza. Wątpię, czy jakikolwiek bank zechce uznać moje zabezpieczenia – w głosie lorda Flore zabrzmiały gorzkie nuty. – Jednak do pani odniosą się zupełnie inaczej.
– Tor wyścigowy… – zastanowiła się Malvina. – Wspaniały pomysł! Ma pan rację!
Przecież najbliższy tor jest wiele kilometrów stąd, tatuś często narzekał, że jeśli ma ochotę się pościgać, musi cały dzień tracić na dojazd.
– Jesteśmy blisko Londynu – ciągnął podekscytowany lord Flore – będzie przyjeżdżało stołeczne towarzystwo. Mogłaby pani sprowadzić z Newmarket kilka koni ojca. Tutaj w okolicy też byli kiedyś zapaleni hodowcy.
– Przynajmniej trzech – dopowiedziała Malvina i krzyknęła z radości. – Och, na co czekać?! Zaczynajmy od razu! To wspaniały pomysł! Żałuję, że tatuś na niego nie wpadł.
– Jeśli jest pani pewna, iż byłby z takich planów zadowolony, będzie pani miała świadomość, że nie wydaje pieniędzy niepotrzebnie – podkreślił lord Flore.
W drodze powrotnej do domu Malviny omówili sprawę bardziej szczegółowo.
– Chciałabym, żeby się pan od razu zabrał do rzeczy – zdecydowała dziewczyna. – Jeszcze dziś powiem londyńskiemu doradcy finansowemu, co zamierzamy przedsięwziąć, i poproszę, by natychmiast udostępnił panu wszelkie niezbędne fundusze.
Lord Flore przez chwilę milczał zamyślony.
– Właśnie mi przyszło do głowy… – zaczął wolno. – Malvino – wtrącił nagle. – Jeśli pozwolisz, nie będę cię dłużej nazywał panną Maulton, to zbyt sztywne… Wracając do tematu: lepiej, żebyś na razie nie rozpowiadała o naszych zamierzeniach.
– Ach tak? A to dlaczego?
– Ludzie zaczną plotkować o nas niestworzone rzeczy. Wolałbym tego uniknąć.
Malvina uniosła wysoko brodę.
– Nigdy w życiu nie słyszałam podobnego nonsensu! Będą mówić o mnie tak czy siak, a jeżeli chcę ci pomóc budować tor wyścigowy, nic nie mogą na to poradzić.
– Nic, rzeczywiście – zgodził się lord Flore.
– Tyle że ja nie mam ochoty, by z mojego powodu wzięto cię na języki jeszcze ostrzej niż do tej pory.
Malvina ciężko westchnęła.
– Jeśli sądzisz, że uda ci się zrobić ze mnie cichą, spokojną i zahukaną panienkę, w typie twojej wymarzonej kandydatki na żonę, to się grubo mylisz!
Ujrzała jego skwaszoną minę.
– Jestem twoim wspólnikiem w konkretnym przedsięwzięciu – upierała się Malvina – a cały świat może mówić, co chce.
– Zrobisz to, o co cię proszę – powiedział lord Flore z naciskiem. – Nie będziesz nikomu opowiadała o naszych planach, dopóki ci na to nie pozwolę.
– Czy ty rzeczywiście próbujesz mi rozkazywać?
– spytała Malvina. – Czy znowu tylko odnoszę takie wrażenie? Nigdy się nie spotkałam z tak niesłychaną impertynencją!
– Przestań się zachowywać jak rozpieszczone dziewczątko! Twój ojciec od razu by zrozumiał, że moja prośba jest podyktowana troską o ciebie.
Na to Malvina nie znalazła repliki.
W głębi serca przyznawała lordowi Flore rację.
Rozgłaszanie wieści o budowie toru wyścigowego, nim stanie się ona fait accompli, oznaczałoby wydanie całego przedsięwzięcia na żer towarzyskich plotek.
– Dobrze – zgodziła się w końcu niechętnie – wygrałeś! Tylko się nie przyzwyczajaj do wydawania mi rozkazów. W przeciwnym razie wyjdę za mąż za księcia!
– Rób sobie z nim, co ci się żywnie podoba – odparował lord Flore. – O jedno tylko cię proszę: nie pożyczaj mu koni. Siedzi w siodle jak kłoda i ma sztywne nadgarstki.
Malvina musiała się roześmiać.
Kiedy w końcu wrócili do stajen, gdzie lord Flore zamienił Groma na własnego konia, Malvina zaczęła żałować, że wyjeżdża do Londynu.
Miała nieodparte wrażenie, że przyjęcia, kolacje i bale wydadzą jej się śmiertelnie nudne przy tym, co miało się dziać na wsi.