ROZDZIAŁ 3

Malvina zasiadła przy biurku, by napisać list do lorda Flore. Zamierzała mu donieść, że uzgodniła już wszystko ze swoim doradcą finansowym oraz że reprezentant firmy prawniczej zajrzy do niego w ciągu dwóch najbliższych dni. Lord miał otrzymać wszelkie fundusze, jakich zażąda.

W górnym rogu postawiła datę i zaczęła:

Drogi…

Co miała napisać? Nazywał ją po imieniu, lecz czy ona w liście powinna zrobić to samo, czy raczej zachować bardziej formalny styl?

Miała wrażenie, że lord Flore naśmiewałby się z jej rozterki.

Po chwili namysłu napisała:

Drogi Sąsiedzie i Wspólniku…

Właśnie się zaczęła zastanawiać, jak lord Flore odbierze taką formę, kiedy niespodziewanie otworzyły się drzwi i majordomus zaanonsował:

– Hrabia Andover.

Malvina podniosła wzrok znad listu. Już miała oznajmić, że nie ma jej w domu, ale było za późno, hrabia właśnie pojawił się w progu.

Był wyjątkowo elegancko ubrany, na pierwszy rzut oka rozpoznawało się w nim przedstawiciela złotej młodzieży. Fular miał zawiązany tak wysoko, że chyba w ogóle nie mógł poruszać szyją, jasnokremowe spodnie ciasno opinały nogi częściowo zasłonięte frakiem, uszytym niewątpliwie u Westona – królewskiego krawca. Długie buty lśniły wypolerowane do połysku.

Malvina odniosła wręcz wrażenie, że hrabia jest nieco zbyt wymuskany. Prawdziwie elegancki dżentelmen powinien zawsze podążać o krok za najnowszą modą.

Przypomniała sobie, że kiedy tańczyła z nim poprzedniego wieczoru, prawił jej komplementy wyjątkowo wylewnie. Nie mogła się teraz pozbyć nieprzyjemnego uczucia, że przybył, by prosić ją o rękę.

Właśnie zdążyła wrócić z tłumnego i dość nudnego obiadu. Gospodyni przyjęcia okazywała jej tak uprzedzającą grzeczność, że Malvina doprawdy zupełnie nie była zdziwiona, kiedy się zorientowała, że za sąsiada po prawej stronie ma jej starszego syna. A po lewej młodszego.

Obaj panowie nie należeli do szczególnie przystojnych ani inteligentnych, toteż Malvina z pewnym zniecierpliwieniem wyczekiwała oświadczenia babki, że czas już opuścić towarzystwo.

Po powrocie do domu hrabina od razu udała się na górę, by zażyć nieco odpoczynku.

Malvina zamierzała wykorzystać czas na napisanie listu do lorda Flore. Teraz musiała rozmyślać gorączkowo, jak się pozbyć hrabiego, najlepiej jeszcze zanim wystąpi z propozycją małżeństwa.

– Jestem szczęśliwy, że zastałem panią na osobności – uprzedził ją młodzieniec, pochylając się nad jej dłonią.

– Przykro mi, hrabio – zaczęła Malvina – lecz jestem tak obciążona nie cierpiącymi zwłoki zajęciami…

– Niech mnie pani nie odprawia, proszę…

Malvina zdziwiona błagalnym tonem spojrzała na gościa uważniej. Był młodszy, niż jej się dotąd wydawało, zapewne niedawno dopiero ukończył dwadzieścia jeden lat.

Z oczu wyzierała mu prawdziwa, głęboka rozpacz.

– Mogę panu poświęcić dosłownie kilka minut.

Gdyby gość nie przytrzymywał kurczowo jej dłoni, chętnie by usiadła na sofie obok kominka.

– Przyszedłem prosić panią – rzekł hrabia – by mi zechciała uczynić wielki zaszczyt i zgodziła się zostać moją żoną.

Malvina spróbowała oswobodzić rękę.

– Wydaje mi się, że zna pan moją odpowiedź – rzekła.

– Pani… pani musi wyjść za mnie… Musi! – nalegał hrabia. – Jeśli nie… pozostaje mi tylko śmierć!

Dziewczyna patrzyła na niego przekonana, że to jakiś żart, w jego oczach jednak dostrzegła udrękę i zdała sobie sprawę, że młodzieniec mówi zupełnie poważnie.

– Nie powinien pan nawet myśleć o tak szalonym kroku.

– Dla mnie to nie szaleństwo – odparł hrabia. – Proszę, błagam, panno Maulton, niech się pani zgodzi wyjść za mnie. Przysięgam, będę najlepszym mężem, jakiego można sobie wyobrazić.

Nie bez kłopotów udało się wreszcie Malvinie oswobodzić dłoń. Podeszła do sofy przy kominku i usiadła, po czym zaczekała, aż hrabia usiądzie także.

– Co to wszystko znaczy? – zapytała wówczas.

– Nie wierzę, by ktokolwiek chciał się oświadczać po tak krótkiej znajomości.

– To prawda, nie znam pani dostatecznie długo – przyznał hrabia. – W dodatku ma pani u swych stóp wszystkich mężczyzn Londynu.

Ale i ja nie wypadłem sroce spod ogona.

Jestem hrabią ze starego, szanowanego rodu.

– Kiedy zdecyduję się wyjść za mąż – rzekła Malvina – nie zrobię tego dla tytułu.

– Słyszałem, że odmówiła pani Wrexhamowi.

Pomyślałem jednak… jestem młodszy i… uczynię wszystko, czego pani zażąda… byle się pani zgodziła mnie przyjąć.

– Odnoszę wrażenie, że jest pan za młody na małżeństwo.

– Cóż… chyba rzeczywiście – wyjąkał hrabia – lecz jeśli się nie ożenię, będę się musiał zastrzelić! Nie mam innego wyjścia.

Na dłuższą chwilę zapadła cisza.

– Rozumiem – odezwała się w końcu Malvina łagodnym tonem, którego używała w stosunku do większości zalotników – że tonie pan w długach.

– Zgrałem się… co do grosza.

– Jak można być tak szalonym? – zdumiała się Malvina.

Hrabia westchnął ciężko.

– Po śmierci ojca, rok temu, uzyskałem tytuł… otrzymałem intratną ofertę na kupno naszej rodowej siedziby… – przerwał.

Zebrał siły i dokończył wyrzucając słowa, jakby chciał się pozbyć dławiącego ciężaru:

– Wiem, postąpiłem niewłaściwie. Wiedziałem, że źle robię. Nie miałem pieniędzy na utrzymanie majątku. Myślałem, że w Londynie znajdę szczęście. Zrobię fortunę. Kupię inny dom.

– Nie udało się panu?

– Śniłem, że pieniądze wystarczą na wieki – rzekł hrabia. – Straciłem wszystko.

Nie musiał Malvinie wyjaśniać, że stał się ofiarą towarzystwa londyńskiej złotej młodzieży.

Młodzieńcy ci, jeśli nie obstawiali wyścigów, przesiadywali w klubach na ulicy Saint James, pili wino i uprawiali gry hazardowe. Wielu z nich rzeczywiście dysponowało prawdziwymi fortunami i dziewczynie nietrudno było zrozumieć tego niemądrego chłopaka, który chciał pomiędzy nimi zabłysnąć, bez wątpienia zbyt nieśmiałego, by na czas się wycofać z karcianej rozgrywki.

Ojciec opowiadał kiedyś Malvinie o narkotycznej potędze gier hazardowych, o tym jak nieodparty wpływ mogą wywierać na ludzi, którzy nie mają lepszego zajęcia. Jeśli im się raz zdarzy postawić pieniądze na szczęśliwą kartę, nie potrafią się już oprzeć wyzwaniu.

Podwajają stawkę, potem ją potrajają, ciągle czekając na uśmiech losu.

– Byłem kompletnym głupcem, zdaję sobie z tego sprawę – ciągnął hrabia. – Teraz mam długi u dziesięciu sklepikarzy. Naciskają na mnie i bez wątpienia poślą do więzienia, jeśli im nie zapłacę. A oprócz tego winien jestem fortunę w długach karcianych.

Malvina wiedziała, że są to długi honorowe.

Ten, kto ich nie spłacał, był rugowany z klubu i wykluczany z grona przyjaciół. Od tej pory uważano go za łajdaka, a nie dżentelmena.

– Co może pan zrobić?

– Jeżeli nie zechce pani za mnie wyjść – rzekł hrabia – a nigdy naprawdę nie wierzyłem w taką odmianę losu, pozostaje mi wybór pomiędzy ołowianą kulą a nurtem rzeki!

Wstał i podszedł do okna. Zapatrzył się na ogród, jasny od świeżo rozkwitłych tulipanów, pierwiosnków i narcyzów.

– Po co ja w ogóle jechałem do miasta? – spytał cicho, bardziej siebie niż Malvinę.

W tej chwili dziewczynie przyszła do głowy pewna myśl. Przypomniała sobie słowa lorda Flore:

„Pani ojciec był dla mnie bardzo uprzejmy i zechciał mi pomóc”.

„Tatuś zawsze chętnie pomagał ludziom” – odpowiedziała wówczas.

– Proszę tu podejść, hrabio – powiedziała głośno.

Młodzieniec odwrócił się od okna i zbliżył do sofy. Łzy zamgliły mu spojrzenie.

– Proszę usiąść – rzekła dziewczyna. – Mam panu coś do powiedzenia.

Posłuchał jej rozkazu natychmiast, choć bardzo ostrożnie – ze względu na obcisłe spodnie.

– Zechce mi pan powiedzieć, hrabio – zaczęła Malvina – co potrafi pan robić oprócz uprawiania hazardu?

Hrabia zamyślił się na dłuższą chwilę.

– Potrafię dobrze jeździć konno, lecz wątpię, bym mógł w ten sposób zarobić jakieś pieniądze.

– Nie ma pan żadnych talentów?

– Jako chłopiec próbowałem malować obrazy, ale nie były zbyt dobre, wątpię, by ktokolwiek chciał je kupić.

Uwagi Malviny nie umknęła rozpacz w jego głosie. Wiedziała, że myśli o tych kilku szylingach, jakie mógłby ewentualnie zarobić, lecz które stanowiłyby nic nie znaczącą kroplę w oceanie jego potrzeb.

– W domu namalowałem dwa freski – podjął hrabia, jak gdyby nagle zdał sobie sprawę, że Malvina próbuje mu pomóc. – Są zupełnie dobre, ale czy ktoś mnie… zatrudni?

– Freski…?! – wykrzyknęła Malvina.

Oczyma wyobraźni ujrzała komnaty w klasztorze Flore: tapety schodzące ze ścian, drewniane ornamenty gnijące i butwiejące, bo nie zabezpieczone farbą, wielkie drzwi w takim samym stanie…

– Czy jest pan gotów pracować? I to pracować ciężko?

– Jestem gotowy na wszystko – rzekł zdesperowany hrabia. – Ale co ja mogę?

Malvina wahała się jeszcze przez chwilę.

W końcu jednak podjęła decyzję.

– Spłacę pana długi, jeśli mi pan przysięgnie na wszystkie świętości, że już nigdy w życiu nie zasiądzie do zielonego stolika.

Hrabia wbił w nią zdumione spojrzenie, nie wierzył własnym uszom.

– Zamierzam wysłać pana na wieś – ciągnęła dziewczyna – gdzie pomoże pan lordowi Flore odrestaurować piękny stary klasztor, który przez zaniedbanie popadł w ruinę.

– Powiedziała pani – odezwał się hrabia zmienionym głosem – że spłaci moje długi…?

– Właśnie tak.

Młody człowiek z trudem przełknął ślinę, uniósł rękę do twarzy. Wyraźnie walczył ze łzami.

– Jak… jak to być może? – wymamrotał.

– Jak to możliwe… by była pani dla mnie… tak łaskawa…? Dlaczego miałaby pani… ratować mi życie?

– Mój tatuś zawsze pomagał ludziom, którzy przychodzili do niego ze swymi problemami – rzekła Malvina. – Obdarzał ich zaufaniem, więc prawie wszyscy odpłacali mu w swoim czasie wzajemnością.

– Ja także to zrobię. Przysięgam! Jeśli tylko będę miał sposobność! – Głos drżał mu od łez.

Malvina wstała i podeszła do biurka. Chciała dać młodzieńcowi czas na opanowanie.

– Napiszę do lorda Flore – rzekła. – Moim zdaniem im szybciej opuści pan Londyn, tym lepiej, wyślę więc pana na wieś natychmiast, jednym z moich faetonów.

Usiadła i szybko skreśliła kilka zdań, które zamierzała przelać na papier wcześniej, następnie wspomniała, że jej doradca finansowy skontaktuje się z lordem Flore w ciągu najbliższych dwóch dni i dodała jeszcze:

Posyłam wraz z listem hrabiego Andovera.

Zacznie on remontować klasztor. Sam opowie przyczyny, dla których się zjawia. Mam nadzieję, że uzyska pomoc, podobnie jak ci, którzy zwracali się do mojego Tatusia.

Podpisała się, zapieczętowała list i zaadresowała kopertę do lorda Flore. Jeszcze nie postawiła ostatniej litery, gdy usłyszała, jak hrabia wydmuchuje nos.

Podeszła do sofy. Gość się podniósł, a wówczas ujrzała w jego oczach ślady niedawnych łez. Nadal wyglądał bardzo krucho i wzruszająco.

Niczym mały chłopiec, nie umiejący pływać, rzucony na głębinę, w śmiercionośny wir.

– Proszę, oto list do lorda Flore. – Wręczyła hrabiemu kopertę. – Moimi końmi dotrze pan do jego majątku w niespełna trzy godziny. Teraz poda pan sekretarzowi szczegółowy spis wszystkich swoich długów. W tym czasie zarządzę coś do picia i do jedzenia.

– Ja… nie wiem, co powiedzieć – wykrztusił hrabia. – Nie znajduję… wyrazów, by pani… dziękować.

– Najlepszą podzięką dla mnie będzie pomoc lordowi Flore. On także jest w niemałych tarapatach, ale to człowiek, który na pewno z nich wybrnie.

– Tuszę, że ja… także…

Malvina uśmiechnęła się do hrabiego promiennie.

– Ależ z całą pewnością! Może to panu zająć nieco czasu, ale jeśli już podjął pan walkę, by stanąć na własnych nogach, musi się parni udać. Na początek dam panu zatrudnienie. Dostanie pan niewielką miesięczną pensję, która pozwoli panu się ubrać i starczy na napiwki dla służby, a w razie potrzeby także na jedzenie.

– Nie wierzę! – wykrzyknął hrabia. – Niemożliwe, bym wszystko zawdzięczał pani, którą przecież nazywają dziedziczką bez serca albo… – urwał raptownie.

– Albo…? – zapytała Malvina.

– Nie chciałbym pani tego powtarzać. To niegrzeczne i nieuprzejme.

– Może pan powiedzieć bez obawy – nakłaniała go Malvina. – Szczerze mówiąc, nic mnie nie przestraszy.

Hrabia odwrócił wzrok zakłopotany.

– Mówią o pani… tygrysica.

Malvina roześmiała się serdecznie.

– Nawet mi się podoba!

– Nie powinienem był mówić…

– Nie przeszkadza mi to zupełnie. Ale… jeszcze jedno musi mi pan przyrzec.

– Co takiego? – spytał hrabia, wyraźnie zaniepokojony.

– Nikomu prócz lorda Flore nie zdradzi pan, że spłaciłam pańskie długi. Jeśli pan zawiedzie moje zaufanie wyjawiając sprawę choć jednemu spośród swoich przyjaciół, może pan sobie wyobrazić, jak natychmiast obiegnie mnie cała armia zubożałych dżentelmenów oczekujących ponownego wypełnienia kieszeni gotówką.

– Przysięgam nie zrobić niczego, co mogłoby panią skrzywdzić – rzekł hrabia. – Przecież jest pani dla mnie tak… niewiarygodnie dobra. – Przetarł oczy dłonią. – Wydaje mi się, jakby była pani świętą. Mam ochotę klęknąć u pani stóp i wielbić ją do końca życia.

Zamiast tego przysięgam stać się godnym pani miłosierdzia – mówił z takim uczuciem, że Malvina zaczęła się obawiać, by znowu nie uderzył w płacz.

– Jestem pewna, że zrobi pan wszystko co w jego mocy – rzekła lekko. – Teraz proszę pójść ze mną do sekretarza. Pan Cater pracował jeszcze z moim tatą. Następnie poślę po faeton, którym -jak sądzę – będzie pan podróżował z prawdziwą przyjemnością.

Hrabiemu rozbłysły oczy.

– Nie potrafię uwierzyć! Ja śnię! Na pewno obudzę się znowu w wynajętym mieszkaniu.

– Następnym razem obudzi się pan w nieco zrujnowanej sypialni klasztoru Flore. Kiedy spojrzy pan na ściany tej komnaty, a potem którejkolwiek innej, będzie pan narzekał, że obarczyłam pana zadaniem ponad siły!

– Nie ma dla mnie pracy zbyt wielkiej! – wykrzyknął hrabia dumnie.

Malvina uznała, że wszystko już omówili.

Chciała, by młodzieniec dotarł do klasztoru Flore przed nocą, więc bez dalszej zwłoki poprowadziła go do biura sekretarza.

Pan Cater był człowiekiem w średnim wieku.

W sprawach utrzymania w absolutnym porządku i świetnej kondycji domów, stajen i majątków ziemskich ojciec dziewczyny polegał na nim bez żadnych zastrzeżeń.

Umeblowanie gabinetu stanowiły dwa głębokie, wygodne fotele, w których najwyraźniej rzadko ktokolwiek siadywał, a poza fotelami – szafki z przegródkami ze szczegółowo opisaną zawartością.

Cztery kasetki oznaczono MAULTON PARK. Malvina wiedziała bez najmniejszych wątpliwości, że znajdujące się w środku dokumenty są w równie doskonałym porządku, jak sam dom i majątek.

Pan Cater na widok wchodzących podniósł się zza biurka.

– Mam dla pana ważne zadanie – uśmiechnęła się do niego Malvina. – Ważne i nie cierpiące zwłoki.

Przedstawiła hrabiego i pokrótce wyjaśniła sprawę. Szczerze podziwiała niezwykłe opanowanie sekretarza. Nawet nie mrugnął powieką, gdy oznajmiła, że zamierza spłacić wszystkie zobowiązania młodego człowieka.

– Hrabia przedstawi panu szczegółowe wyliczenia – mówiła dalej. – W tym czasie ja zarządzę dla niego jakiś posiłek przed podróżą do klasztoru Flore.

Pan Cater zapisywał jej polecenia. Dziewczyna odniosła wrażenie, choć niczym się nie zdradził, że był dziwnie poruszony.

– Zatrudniłam hrabiego – ciągnęła Malvina – i postanowiłam wypłacać mu wynagrodzenie wysokości sześćdziesięciu funtów miesięcznie.

Była to niebagatelna suma, lecz pan Cater zapisał i tę decyzję bez żadnego komentarza.

– Jako mój pracownik – podjęła Malvina – hrabia będzie otrzymywał także wyżywienie.

Zechce pan przez parobka, którego wysyłam z hrabią, poinformować o tym listownie pana Doughty'ego.

Odwróciła się do hrabiego.

– Pan Doughty jest zarządcą Maulton Park – wyjaśniła.

Hrabia jedynie patrzył na nią w milczeniu.

Najwyraźniej w dalszym ciągu był przekonany, że śni.

Malvina zwróciła się do sekretarza.

– Proszę poinformować pana Doughty'ego, że ma codziennie posyłać do klasztoru jajka, kurczaki, śmietanę oraz masło, a w razie potrzeby baraninę.

Podniosła się z fotela.

Teraz hrabia poda panu listę zobowiązań.

Ruszyła ku drzwiom.

– Miałem wrażenie, jakbym rozmawiał z pani ojcem, panno Maulton – rzekł cicho pan Cater.

Malvina roześmiała się ukontentowana.

W hallu poinstruowała jednego z lokajów, by natychmiast zaprzęgano dwukonny faeton.

Magnamus Maulton był pomysłodawcą i wykonawcą pewnego projektu: otóż z ogromnym zainteresowaniem sprawdzał, ile czasu zajmuje podróż z Londynu do posiadłości Maulton Park, a potem nieustannie podejmował próby bicia własnych rekordów.

I tak człowiekowi powożącemu jednym koniem droga ta zajmowała cztery godziny, powóz dwukonny pokonywał ją w ciągu trzech godzin, ale jeśli Magnamus Maulton podróżował czwórką koni ciągnącą rydwan podróżny specjalnie zaprojektowany z myślą o lekkości i szybkości, mijały niecałe dwie godziny.

Wyniki zależały, rzecz jasna, w dużej mierze od pory roku. Zimą, kiedy drogi pokrywał śnieg, podróż trwała znacznie dłużej, gdyż niebezpiecznie było rozwijać zbyt dużą prędkość.

Malvina myślała o tym wszystkim wydając służbie odpowiednie rozkazy. Uświadomiła sobie, że nie padało blisko od tygodnia, tak więc hrabia powinien dotrzeć do klasztoru Flore akurat w porze kolacji.

Tylko czy znajdzie się tam dla niego kolacja?

Miała uczucie, że jej zbytnia hojność mogłaby obrazić lorda Flore, lecz z drugiej strony był on chyba na tyle praktycznym człowiekiem, by pohamować dumne protesty w sytuacji, gdy większe znaczenie miały bardziej przyziemne sprawy.

Udała się do kuchni.

Zamierzała się dowiedzieć, czy dysponuje potrawami, które można by przewieźć do klasztoru Flore bez uszczerbku dla ich jakości. Nie mogły też wymagać dalszego gotowania ani przyrządzania.

Szef kuchni zatrudniony w jej domu uważany był za jednego z najlepszych w Londynie.

A także jednego z najdroższych.

Na widok Malviny rozpłynął się w uśmiechu.

Kiedy dziewczyna wyjaśniła mu, czego oczekuje, zaoferował jej przepysznie wyglądający pasztet z kurzych wątróbek z truflami, do tego łososia przyrządzonego poprzedniego dnia oraz jeszcze ciepły ozór wołowy.

– Proszę kazać zapakować jedzenie do faetonu – poleciła dziewczyna kucharzowi.

– I niech Newman dołoży skrzynkę szampana.

Opuszczając kuchnie pomyślała z uśmiechem, że właśnie zmusiła lorda Flore, by się czuł wobec niej zobowiązany. Bez względu na to jak daleka była od jego ideału kobiety i do jakiego stopnia ganił jej zachowanie, nie mógł odmówić przyjęcia żywności dla hrabiego.

Pozostało jej już tylko znaleźć lordowi Flore upragnioną dziedziczkę. Potem wreszcie będą się mogli skoncentrować na budowie najlepszego w całym kraju toru wyścigowego.

Hrabia pokrzepił siły i natychmiast wyruszył w drogę. Żegnając się z Malviną miał taki wyraz twarzy, że dziewczyna czuła się, jakby podarowała małemu chłopcu najwspanialszy na świecie prezent pod choinkę.

– Niech pan nie zapomni najpierw wrócić do wynajętego mieszkania i spakować swoich bagaży – przypomniała uszczęśliwionemu młodzieńcowi.

– A… tak, rzeczywiście. Na pewno bym zapomniał – przyznał. – Kiedy powożę takimi końmi, czuję się jak Apollo podróżujący przez niebieski firmament i już o niczym innym nie potrafię myśleć – dodał zachwycony.

Ujął dłoń dziewczyny i ścisnął aż do bólu.

Najwyraźniej znów zaczynało go opanowywać wzruszenie.

– Proszę nie tracić czasu – rzekła Malvina.

– Powinien pan dotrzeć na miejsce około wpół do siódmej. Gdyby lord Flore odczuł pana niespodziewany przyjazd jako nadużycie gościnności, kolację ma pan w faetonie.

Hrabia obdarzył ją spojrzeniem, w którym wymowniej niż w słowach zawarł wyznanie, że wielbi ją za okazane miłosierdzie nieomal nad życie.

Wskoczył do wysokiego faetonu, ujął lejce w dłonie, uchylił z szacunkiem cylindra i ruszył.

Malvina dostrzegła jeszcze, że stajenny towarzyszący hrabiemu to starszy człowiek, który na pewno nie pozwoli młodzieńcowi na żadne niepotrzebne ryzyko ani zbytnie popędzanie koni.

Patrzyła za faetonem, dopóki nie zniknął jej z oczu, po czym poszła na piętro, do babki.

– Co tam się dzieje? – zapytała hrabina. – Powiedziano mi, że przybył hrabia Andover.

Zgaduję, że chciał ci się oświadczyć?

– Rzeczywiście, ale jest jeszcze za młody, by myśleć o małżeństwie – odrzekła Malvina.

– Przyrzekł mi wyjechać na wieś, gdzie, jak sądzę, znajdzie mnóstwo innych, bardziej odpowiednich zajęć.

Celowo nie zdradziła, dokąd konkretnie udał się hrabia. Pozwoliła się babce domyślać, że wrócił do własnego majątku.

– Postąpiłaś bardzo rozsądnie, moje dziecko.

Niedobrze się dzieje, gdy młodzi ludzie mitrężą czas w wielkim mieście, nie mając pożytecznego zajęcia.

– Rzeczywiście – zgodziła się Malvina. – Babciu – zagaiła zmieniając temat – nie jestem chyba jedyną dziedziczką w całym kraju?

Muszą być przecież poza mną jakieś inne posażne panny?

– Nie z takimi fortunami jak twoja, moja droga!

Już poprzedniego wieczoru, na balu, Malvina próbowała się zorientować w sytuacji, wypytując swoich partnerów w tańcu.

– Pani jest bezwzględnie najlepszą partią – stwierdził jeden z nich. – A teraz proszę mi pozwolić wskazać pannę na wydaniu numer dwa.

Rozejrzał się po sali i dyskretnie skinął głową w stronę dziewczyny stojącej samotnie obok przyzwoitki. Nikt nie poprosił jej do tańca i nic dziwnego, że podpierała ścianę. Była po prostu nieładna. Miała matowe ciemne włosy, długi nos i zbyt blisko osadzone oczy.

– Naprawdę jest bogata? – spytała Malina.

– Jej majątek Uczy się w tysiącach funtów!

Z drugiej strony, cóż… nieszczęśliwa dziewczyna!

Z taką twarzą bez fortuny ani rusz!

Malvinie przebiegło przez myśl, że lordowi Flore dobrze by zrobiło, gdyby mu przedstawiła jako kandydatkę na żonę tę brzydulę. Miała absolutną pewność, że dziewczyna byłaby wystarczająco potulna jak na jego potrzeby. Szybko jednak zrezygnowała z tego niedorzecznego pomysłu. Nie mogła się rewanżować cudzym kosztem. W stosunku do nieszczęsnej dziewczyny byłby to zbyt okrutny żart, nie mogła przecież nic poradzić na swoją brzydotę.

– Teraz pani rozumie – mówił jej partner w tańcu – dlaczego jest pani tak rozchwytywana.

Nawet bez grosza przy duszy byłaby pani warta niemałych starań.

– Wątpię jednak, czy wówczas pan, podobnie zresztą jak wielu innych, byłby tak chętny do ożenku ze mną! – odparła Malvina.

– Ja bym się z panią ożenił bez względu na okoliczności! – zapewnił z emfazą młodzieniec.

– Tylko nie sądzę, by się pani dobrze czuła w drewnianej chacie lub jaskini, a to wszystko na co mógłbym sobie pozwolić.

Malvina roześmiała się lekko.

– Przynajmniej jest pan szczery.

– To jedna z niewielu rzeczy, które absolutnie nic nie kosztują – odrzekł, a Malvina roześmiała się ponownie.

Teraz, czekając na odpowiedź babki, pomyślała, że przecież muszą być jeszcze inne bogate panny na wydaniu – tak samo lub przynajmniej prawie tak samo ładne jak ona.

– O, choćby na wczorajszym balu było jedno takie dziewczę – przypomniała sobie hrabina. – Spotkamy ją ponownie dzisiaj.

– Kto to taki?

– Nazywa się Rosette Langley.

– Dzisiejszy bal jest, zdaje się, wydawany specjalnie dla niej?

– Tak, w rzeczy samej. Najbliższa ciotka dziewczyny, osoba, która ją wprowadza do towarzystwa, jest od dawna moją bliską przyjaciółką.

– Nie mogę się doczekać, kiedy poznam Rosette Langley – westchnęła Malvina.

Gdy przybyły do domu przy Park Lane, bal właśnie się rozpoczynał.

Malvina z zainteresowaniem przyjrzała się drobnej debiutantce witającej gości. Dziewczyna była rzeczywiście śliczna. I bardzo nieśmiała.

Wieczór potoczył się zgrabnie, goście szybko złapali bakcyla dobrej zabawy.

– Muszę pani wyznać, panno Maulton, że jest pani zupełnie inna od naszej gospodyni – usłyszała Malvina w tańcu od jednego z gości.

– Dlaczego pan tak twierdzi?

– Cóż, szczerze mówiąc, moim zdaniem wszystkie debiutantki prócz pani są śmiertelnie nudne! – rzekł. – Tak naprawdę nigdy nie nawiązuję z żadną z nich rozmowy, jeżeli tylko nie muszę. Nawet unikam debiutanckich balów.

– Ale przecież jest pan tu dzisiaj.

– Przyszło wielu moich przyjaciół, dlatego i ja się zjawiłem. Dopóki nie spotkałem pani, preferowałem towarzystwo kobiet zamężnych.

Mają większe obycie i są bardziej… swobodne.

Przed ostatnim słowem uczynił nieznaczną pauzę. Malvina zorientowała się bez trudu, że miało ono oznaczać raczej: frywolne.

Dżentelmen, który właśnie zabawiał ją rozmową, dysponował, w odróżnieniu od większości jej zalotników, pokaźnym majątkiem.

Oprócz tego cieszył się reputacją pożeracza niewieścich serc, lecz raczej właśnie kobiet swobodnych, by nie powiedzieć: bałamutnych oraz, rzecz jasna, zamężnych.

Dziewczyna odgadywała, że jako posiadacz arystokratycznego tytułu, ożeni się w końcu z młódką, która da mu syna i dziedzica.

Powinna ona także wzbogacić jego drzewo genealogiczne o świeże źródło błękitnej krwi lub przynajmniej zasilić majątek dużymi pieniędzmi.

Tak nakazywała odwieczna tradycja światowej socjety.

W pewnym sensie Malvina stanowiła bardzo specyficzną partię, gdyż łączyła w jednej osobie niekwestionowaną błękitną krew matki z ogromną fortuną ojca. Mogła wyjść za mąż nawet za potomka rodu królewskiego, a i tak jej wybranek nie miałby powodów patrzeć na nią z góry.

Obdarzona doskonałym zmysłem obserwacyjnym spostrzegła szybko, że większość kobiet obecnych na balu, zdobnych w bajecznie skrzące się klejnoty i kosztowne kreacje, nie promienieje szczęściem.

Podczas kolejnych tańców, niby to mimochodem, zasięgała informacji na ich temat.

Okazało się, że jedne powychodziły za mąż dzięki pieniądzom, inne znalazły mężów za sprawą błękitnej krwi płynącej w ich żyłach, jeszcze inne wstąpiły w aranżowane związki małżeńskie, ponieważ ich rodzice uważali, że arystokracja powinna się żenić wyłącznie w obrębie własnego stanu.

„Jeżeli wyjdę za mąż, to tylko z miłości!” – postanowiła Malvina z mocą.

Jak dotąd, spośród wszystkich mężczyzn, których spotkała na swej drodze, żaden nie obudził drgnienia w jej sercu.

„Chcę miłości… prawdziwej miłości!” – powtarzała sobie jeszcze nieraz w czasie tego wieczoru.

Partnerzy w tańcu prawili jej wyszukane komplementy i nierzadko przytrzymywali nieco bliżej, czulej, bardziej znacząco niż pozwalała etykieta. Malvina nie dawała się zwieść. To wszystko była tylko pusta gra. Z wyrazu oczu zalotników odgadywała, że bez względu na to, co szeptali, w głowach mieli tylko jedno: już kalkulowali, na co wydadzą jej grube miliony.

„Nie! Nie! Nie!”

Bez przerwy powtarzała to jedno słowo w myślach, a często także na głos. Ilu mężczyzn odrzuciła tego wieczoru? Sama już nie wiedziała.

Wreszcie można było wychodzić. Babka była gotowa żegnać się z gospodynią, a Malvina, lekko znudzona i nieobecna duchem, uświadomiła sobie nagle, że myśli o torze wyścigowym.

Przypomniało jej to o obietnicy danej lordowi Flore.

Żywszym krokiem podeszła do Rosette Langley.

– Chciałabym ci zaproponować – rzekła lekkim tonem – byś razem z ciocią zajrzała do mnie do Maulton Park. Mogłybyście przyjechać w piątek i zostać do poniedziałku wieczór, przez kilka dni nie ma akurat żadnego szczególnie ważnego balu, a na wsi o tej porze roku jest nieprawdopodobnie pięknie. Ogrody wprost zapierają dech w piersiach. Warto nieco odpocząć od miejskiego zgiełku, wybrać się na przejażdżkę…

Rosette odpowiedziała nieśmiałym uśmiechem.

– Bardzo ci dziękuję za zaproszenie, lecz… nie chciałabym przeszkadzać…

– Będę szczęśliwa, jeśli zechcesz przyjechać! – oznajmiła Malvina stanowczo. – Gdyby twoja ciocia była zajęta i nie mogła dotrzymać ci towarzystwa, moja babka, hrabina Daresbury, z którą świetnie się znają i która jest moją przyzwoitką, może się zaopiekować także tobą.

– Będzie mi bardzo miło – powiedziała Rosette.

– Daj mi znać jutro, kiedy już omówisz sprawę z ciocią – poprosiła Malvina.

Pożegnała się z gospodynią i w towarzystwie partnera na tym balu, dosyć atrakcyjnego młodego człowieka, ruszyła ku drzwiom.

– Czy ja także mogę się zjawić na pani przyjęciu? – zapytał arystokrata.

– Wyłącznie pod warunkiem, że przestanie mi się pan ciągle oświadczać i będzie miły dla wszystkich dziewcząt.

– Spełnię każde pani życzenie – obiecał.

– Bardzo chcę obejrzeć Maulton Park.

Mówiono mi, że dom i majątek nie mają sobie równych.

Brzmiała w jego głosie nuta zazdrości, której Malvina nie przeoczyła, wiedziała jednak, że młodzieniec jest wesołym towarzyszem, a w dodatku dobrze jeździ konno.

„Urządzę przyjęcie dla młodzieży – postanowiła w drodze do domu. – Lord Flore zyska okazję, by się uważnie przyjrzeć tej milutkiej panience”.

Nagle przypomniała sobie o hrabim Andoverze.

„Chyba powinnam zaprosić także pannę dla niego – pomyślała kładąc się spać. – Dowiem się od babci, czy jest jakaś ładna bogata panna, która by chciała zostać hrabiną”.

Roześmiała się do siebie.

„Jak tak dalej pójdzie, to jeszcze zostanę swatką! Ach, lepsze to niż walka o własną niezależność z kolejnymi absztyfikantami, którzy chcą mnie usidlić i zaciągnąć przed ołtarz”.

Zanim zasnęła, zorientowała się, że powtarza szeptem w ciemnościach:

– Chcę miłości… prawdziwej miłości. I nie wyjdę za mąż, dopóki jej nie znajdę.

Загрузка...