ROZDZIAŁ 6

Malvinie brakło powietrza. Budziła się w całkowitych ciemnościach, spowita szczelnym tumanem trujących oparów.

Wargi miała suche i spierzchnięte, bolała ją głowa.

Na szczęście ciemności powoli zaczęły się rozpraszać.

Próbowała odgadnąć, gdzie się znajduje…

W pamięci wróciło wspomnienie czyjejś ręki unoszącej do jej ust kieliszek…

Powoli rozjaśniało jej się w głowie. Znowu usłyszała męski głos, chyba głos sir Mortimera.

– Musi pani odpowiedzieć toastem. Proszę wypić!

Wcisnął jej w dłoń kieliszek.

Dziewczyna przełknęła odrobinę. Nie lubiła czerwonego wina.

Nagle sir Mortimer zacisnął rękę na jej dłoni i… to niewiarygodne, lecz zmusił Malvinę do przełknięcia całego alkoholu, jaki pozostał w kieliszku.

Czy to się mogło wydarzyć naprawdę?

Z ogromnym trudem uniosła powieki.

W pierwszej chwili nie dojrzała nic. Zupełnie jakby głowę miała omotaną czarnymi chustami.

Po jakimś czasie rozróżniła źródło drżącego światła – kominek.

Rozchyliła wargi. Gardło także miała przedziwnie wyschnięte.

Najwyraźniej została uśpiona środkiem odurzającym.

„Nie, niemożliwe!”

Przerażona zamknęła oczy.

To jakiś koszmar.

Jej myśli zaczęły odzyskiwać jasność. Ponownie otworzyła oczy.

Teraz dopiero dostrzegła, że za ciężką zasłoną, tuż obok łoża stała zapalona świeca.

W nikłym blasku pojedynczego płomyka zorientowała się, że jest w tej samej sypialni, w której się myła po wyścigu.

Co się stało? Skąd się tutaj wzięła?

Przebiegł ją dreszcz strachu.

Z nadludzkim niemal wysiłkiem udało jej się usiąść.

Położono ją do łóżka w sukience, którą miała na sobie w czasie obiadu, zdjęto jedynie buty.

Rozejrzała się po pokoju.

Przy kominku dostrzegła stolik ze śnieżnobiałym obrusem. Na nim coś było. Zdaje się kilka zakrytych półmisków… talerz, nóż i widelec, a także chyba niewielki dzbanuszek, najprawdopodobniej z kawą. Obok stała filiżanka na spodeczku.

Malvinie przyszło do głowy, że jeśli zdoła wypić trochę kawy, może otrząśnie się nieco z tego koszmaru.

Bardzo wolno i ostrożnie podniosła się z łóżka.

Niepewnie przytrzymując się materaca, ruszyła w stronę stolika.

Poczuła się nieco lepiej.

Dzbanuszek z kawą widziała już zupełnie wyraźnie.

Wyciągnęła po niego drżącą rękę. Nic z tego.

Musiała przytrzymać naczynie w obu dłoniach, żeby nalać odrobinę płynu do filiżanki.

Kawa okazała się cudownie smolista, a jednocześnie nie bardzo gorąca, dzięki czemu Malvina mogła zaspokoić pragnienie.

Nareszcie rozproszyły się ciemności spowijające jej głowę. Dziewczyna powoli odzyskiwała siły, aż nagle zdała sobie jasno sprawę, że stało się coś niewyobrażalnie strasznego. Tylko co?

Na pewno została uśpiona, a potem ktoś ją zaniósł na piętro, do sypialni, w której była już wcześniej. Po co? Dlaczego?

Próbowała sobie przypomnieć, czy sir Hector dał jej przyrzeczony czek. Może została porwana dla pieniędzy?

Nalała sobie drugą filiżankę kawy i nagle przyszła jej do głowy znacznie bardziej złowieszcza myśl.

Podeszła do drzwi i chwyciła za klamkę.

Niestety! Tak jak przypuszczała, nie dały się otworzyć. Były zamknięte na klucz.

Jak ogłuszający grom, paląca błyskawica pojawiła się w jej głowie świadomość, kto uczynił z niej swojego więźnia i dlaczego.

Wypiła kawę i usiadła, lecz nie w wygodnym fotelu przy kominku, ale na stołeczku przed toaletką.

Zasłony były zaciągnięte, czyli na zewnątrz zapadł już wieczór. Najwyraźniej przespała kilka godzin.

„Co robić?” – kołatało jej w myślach.

Ledwie zadała sobie to pytanie, odpowiedź przyszła sama.

„Tylko lord Flore może mnie uratować przed sir Mortimerem”.

Teraz już była pewna, nikt nie musiał jej mówić, że ten podstępny, zwyrodniały arystokrata uknuł intrygę – od samego początku.

Wyścig nie był zorganizowany przez sir Hectora.

Sir Mortimer zaaranżował wszystko po to, by wyrwać ją spod opieki babki.

A także oddalić od lorda Flore, o którego był zazdrosny.

I będzie ją tutaj przetrzymywał dotąd, aż zgodzi się zostać jego żoną.

Teraz dopiero spostrzegła całą intrygę wyraźnie jak na dłoni. Zupełnie jakby oglądała plan terenu wyścigów rozpostarty na blacie stołu w klasztorze Flore.

Wstała ponownie, podeszła do okna, odchyliła zasłony. Wyjrzała na zewnątrz. Może tutaj odnajdzie się jakaś droga ratunku?

Niestety, oba okna wychodziły na ogród na tyłach domu i oczywiście w zasięgu wzroku nie było nikogo, a od ziemi dzieliła dziewczynę przynajmniej dwudziestometrowa przepaść. Za otwartym oknem błyszczały gwiazdy, było bardzo cicho i spokojnie.

Okna salonu, w którym pili aperitif przed obiadem, wychodziły na tę samą stronę. Ogromna cisza spowijająca całą okolicę nie pozostawiała wątpliwości, że reszta towarzystwa odjechała już do Londynu.

Zostawili ją tutaj samą.

Przerażenie zmroziło ją do szpiku kości.

Niestety, nie samą! Został tu z nią jeszcze ktoś, straszny, nieludzki, manipulujący nią jak marionetką. Mężczyzna, który miał wiele do zyskania zatrzymując ją w tym więzieniu.

„Och, tatusiu… błagam cię, pomóż… co mam robić?” – pomyślała jak małe dziecko.

Ale ojciec nie mógł przyjść jej z pomocą.

Istniał tylko jeden człowiek na tym świecie, który powstrzymałby sir Mortimera. Jeden, któremu nie był obojętny jej los.

Całą przerażoną duszą dziewczyna rwała się ku niemu. Tylko w nim mogła pokładać nadzieję.

Oczyma wyobraźni widziała go w klasztorze Flore.

Ślęczał zapewne nad planem toru wyścigowego i nie miał pojęcia o niebezpieczeństwie, jakie jej groziło.

„Ocal mnie! Uratuj!” – krzyknęła Malvina w duszy i w tej samej chwili zrozumiała, że kocha lorda Flore.

Oczywiście, że tak! Nie mogło być inaczej.

Był tak szalenie męski. Tak zupełnie inny od tych słabych głupców, którymi pogardzała, gdyż chcieli się z nią żenić tylko dla pieniędzy.

Znów pomyślała o sir Mortimerze i ponownie przeszedł ją dreszcz trwogi.

Czy naprawdę mogła być aż tak szalona?

Pozwoliła się nakłonić do udziału w wyścigu, w wyniku którego będzie się o niej w towarzystwie mówiło jeszcze więcej niż dotąd, na dodatek w taki sposób, jaki lord Flore potępiał najbardziej.

Teraz dopiero uświadamiała sobie z całą ostrością, jak hałaśliwie i mało taktownie wyelegantowani dżentelmeni oklaskiwali lady Laker.

Zakładali się o naprawdę niebagatelne sumy, że to właśnie ona wygra wyścig. A także całowali ją, jeszcze przed startem, w sposób, który Malvina uznała za niesłychanie wulgarny.

Podczas obiadu było jeszcze gorzej.

Dziewczyna przypominała sobie teraz, jak goście jeden po drugim bezustannie wznosili toasty na cześć lady Laker oraz jej samej.

Wlewali sobie w gardła całą zawartość kieliszków naraz, a potem ciskali szkłem przez ramię.

Zastawa rozpryskiwała się o ściany.

Och, lord Flore miałby się o co gniewać. Na pewno srogo by ją złajał. I miałby rację, absolutną rację! Dlaczego nie chciała go słuchać!

„Co robić?” – pytała siebie zrozpaczona.

W tej samej chwili usłyszała, jak ktoś przekręca w zamku klucz.

Tak jak się spodziewała, ujrzała w drzwiach sir Mortimera.

Wolnym krokiem wszedł do pokoju.

Wydał jej się wyjątkowo groźny. Miał tak złowieszczy wyraz twarzy, że Malviną wstrząsnął lodowaty dreszcz.

– Obudziłaś się więc! – zauważył z krzywym uśmiechem. – Tak… moja ty śliczna maleńka dziedziczko. Wiedz, że pozostajesz moim najmilszym gościem, a wszystkie karty zostały już odkryte.

– Nie rozumiem, o czym pan mówi – rzekła Malvina dzielnie. – Jak pan miał czelność mnie uśpić i zatrzymać tutaj wbrew woli?!

– Nie było innego sposobu, by się upewnić, że za mnie wyjdziesz – odparł sir Mortimer z dużą dozą bezczelności.

– Pan jest chyba szalony, jeśli sądzi, że go poślubię – odparła Malvina. – Rozumiem, że w rzeczywistości zależy panu na połowie mego majątku.

Sir Mortimer roześmiał się nieprzyjemnie.

– Dlaczego miałbym się zadowalać połową, jeżeli mam całość?

Malvina patrzyła na niego, nic nie rozumiejąc.

– Jutro moi znajomi i przyjaciele – ciągnął sir Mortimer z diabolicznym uśmiechem na ustach – którzy byli tutaj zaproszeni, a następnie wrócili do Londynu, będą wiedzieli, gdzie spędziłaś noc. – Ujrzawszy przerażenie na twarzy Malviny, zachichotał ukontentowany.

– Nie masz wyjścia, ślicznotko ty moja.

Mam w ręku wszystkie atuty. Zaraz po śniadaniu weźmiemy ślub, a potem wrócimy do Londynu przyjmować gratulacje od krewnych i znajomych.

– Jak pan śmie! To… straszne… oburzające!

Czy pan się Boga nie boi?

– Gram o wielką stawkę – rzekł sir Mortimer.

– Wystarczy pamiętać, że dzięki takiemu postępowaniu dostanę twoją fortunę… no i, oczywiście, ciebie!

– Może pan mieć cały mój majątek, ale nigdy nie zgodzę się zostać pańską żoną! Nie wyobrażam sobie większego upokorzenia.

Sir Mortimer roześmiał się ponownie. Najwyraźniej świetnie się bawił.

– Mogłem się spodziewać po tobie takich słów! Pamiętaj jednak, moje kochane niewiniątko, że twoja fortuna to nie tylko gotówka złożona w banku, lecz także procenty oraz profity, które dzięki błyskotliwemu umysłowi twojego ojca przyrastają z roku na rok.

– I naprawdę pan sądzi – wybuchnęła Malvina gniewnie – że pozwolę panu choćby dotknąć pieniędzy, na które mój tatuś tak ciężko pracował?

– Nie masz wyboru – odparł sir Mortimer.

– Jeżeli nadal nie zechcesz za mnie wyjść, mam na to dość prostą radę. Uczynię cię moją jeszcze przed ślubem! Nawet hrabina Daresbury będzie ci radziła wyjść za mąż za ojca twego dziecka!

Malvina zacisnęła dłonie aż do bólu.

Miała ochotę krzyczeć. Krzyczeć głośno, rozpaczliwie i bez końca. Rozum jednak jej podpowiadał, że nikt nie przyjdzie z pomocą.

Mogła jedynie doprowadzić do większego jeszcze swojego poniżenia.

Przyjrzała się sir Mortimerowi.

Zastanowiła się, jak to możliwe, że kiedykolwiek była tak głupia, by uznać go za człowieka kulturalnego.

Z wyrazu jego twarzy wynikało jasno, że pławi się w glorii i chwale własnej mądrości.

Triumfował, bo miał ją bezbronną w swojej mocy.

Zacisnęła wargi, żeby nie zacząć go lżyć obraźliwymi słowami. Nie mogła się tak zachować.

Nie wolno jej było się zniżyć do jego poziomu.

– Smakowite z ciebie stworzonko! – odezwał się nagle sir Mortimer dziwnie niskim głosem. – Nie musimy przecież czekać na tę całą szopkę z udziałem pastora. Mogę już teraz zacząć cię uczyć, jak mnie pożądać, moja ty śliczniutka!

Zrobił krok w stronę Malviny.

Dziewczyna jak błyskawica rzuciła się w stronę stołu i porwała z blatu ostry nóż.

– Cofnęła się pod okno.

– Naprawdę chcesz próbować mnie zabić? – naigrawał się z niej sir Mortimer. – Uwierz mi na słowo, mam w tej walce znacznie większe szanse niż ty.

Malvina uniosła nóż, przyłożyła ostrze do własnej szyi.

– Jeśli się pan zbliży – zagroziła – podetnę sobie gardło. Wolę umrzeć, niż pozwolić panu mnie dotknąć chociaż jednym palcem.

Z jej słów przebijała taką stanowczość, że sir Mortimer zamarł w pół kroku.

Przez długą chwilę panowała cisza.

– Mogłem się spodziewać takich dramatycznych ceregieli – mruknął niegodziwiec.

– To nie żadne dramatyczne ceregiele. Jeśli pan podejdzie do mnie jeszcze o krok, będzie się musiał tłumaczyć z obecności w tym domu mojego martwego ciała.

Stała zupełnie nieruchomo, niczym kamienna statua. Ostry czubek noża dotykał śnieżnobiałej szyi.

– Mieli rację ci, którzy nazwali cię tygrysicą – rzekł sir Mortimer z groźną nutą w głosie.

– Ale, na Boga, kiedy zostaniesz moją żoną, już ja cię poskromię. I na początku będzie to bolesny proces.

Malvina milczała.

– Dobrze więc – odezwał się po dłuższej chwili sir Mortimer. – Jak sobie chcesz. Tak czy inaczej poślubisz mnie jutro rano albo wrócisz do Londynu naznaczona piętnem nierządnicy. Plotkarze rozedrą cię na strzępy!

Nie czekał na odpowiedź. Opuścił sypialnię, zatrzaskując za sobą drzwi.

Malvina usłyszała zgrzyt przekręcanego klucza, a potem szybkie, wściekłe kroki w korytarzu.

Dopiero kiedy ucichły, osunęła się na podłogę.

Nóż wypadł z jej bezwładnych palców.

Ukryła twarz w dłoniach.

Z całych sił walczyła ze słabością. Nie mogła teraz zemdleć! Jak ostatniej deski ratunku utrzymującej ją na powierzchni świadomości czepiała się wezwania do lorda Flore:

„Pomóż mi… uratuj mnie! Kocham cię…

Ocal mnie!”

Lord Flore w towarzystwie hrabiego Andovera przybył do stajen w majątku Maulton Park dokładnie o godzinie siódmej.

Zaskoczył go nieco widok czekającej na nich Rosette.

– Wstała pani tak wcześnie! – wykrzyknął zachwycony hrabia. – Jest pani wspaniała!

– Prosił mnie pan przecież… bym z nim pojechała… – odezwała się Rosette cicho.

– Ogromnie tego pragnąłem – rzekł hrabia Andover gorąco.

Stajenni przyprowadzili osiodłane konie i towarzystwo ruszyło po płaskim otwartym terenie.

Lord Flore szybko się zorientował, że ten ranek będzie zupełnie inny niż wszystkie poprzednie, a także zapewne różny od wszystkich następnych.

Hrabia Andover, zamiast się skoncentrować na prowadzeniu konia, nie spuszczał wzroku z Rosette. Dziewczyna natomiast za każdym razem, kiedy młodzieniec się do niej odezwał, płonęła wdzięcznym rumieńcem.

Ujechali tak najwyżej kilometr, kiedy lord Flore oznajmił, że poważne zadania wzywają go gdzie indziej, i zostawił młodych sam na sam.

Pomyślał z uśmiechem, że wreszcie swatanie, z takim zaangażowaniem prowadzone przez Malvinę, zaczyna przynosić owoce. Tyle że nie w stosunku do niego.

Musiał przyznać, iż był cokolwiek rozczarowany jej nieobecnością na porannej przejażdżce.

Miał zamiar z nią omówić kilka ważnych spraw.

„To niepodobne do niej – myślał – wylegiwać się tak długo, nawet jeśli wczoraj późno poszła spać”.

Objechał cały obszar przyszłego toru wyścigowego.

Z uwagą zaznaczył w pamięci, które drzewa i krzewy trzeba będzie usunąć. Odkrył jeszcze kilka spraw wymagających uzgodnienia z Malviną.

Wreszcie wrócił do stajen.

– Czy panna Maulton będzie dzisiaj jeździła? – zapytał Hodgsona.

– Nie, paniczu, dziś nie. Panna Maulton pojechała do miasta.

– Do Londynu?! – lord Flore nie wierzył własnym uszom.

– Tak, paniczu, do Londynu. Wyjechała zaraz po siódmej, z panem Mortimerem. Zaprzęgli dwa z tych nowych koni. Mam tylko nadzieję, że on potrafi nimi powozić.

– Pojechała z sir Mortimerem? – powtórzył lord Flore zdumiony.

– Tak, paniczu. A on kazał zatrzymać w Londynie dwa konie, co to już dawno miały być tutaj.

– Nie rozumiem, o czym mówisz. Dlaczego sir Mortimer nie pozwolił zabrać z Londynu koni, które stanowią własność panny Maulton?

– Chyba Dickson powie paniczowi wszystko lepiej niż ja. On był wtedy na służbie.

Masztalerz zawołał Dicksona.

Był to drugi w randze starszeństwa stajenny, doświadczony człowiek.

– Jego lordowska mość chce, żebyś mu opowiedział, co się działo w Londynie z naszymi nowymi końmi.

– Sir Mortimer powiedział – zaczął Dickson – że te dwa konie, co to są najlepsze, mają startować w wyścigu.

– W wyścigu? – powtórzył lord Flore. – W jakim wyścigu?!

– No tak. Parobki na Berkeley Square mówili, że ten wyścig ma być dzisiaj, a panienka Malvina ma się ścigać z panną Laker o wielkie pieniądze… o całe tysiące!

– Niewiarygodne! – mruknął lord Flore.

Wypytywał Dicksona jeszcze przez chwilę, aż zyskał pewność, że służący nic więcej nie wie. Następnie próbował przekonać siebie samego, że nie powinien się mieszać w nie swoje sprawy. Służba z pewnością zacznie plotkować, jeśli uzna, że sąsiad ich panienki robi wokół całego wydarzenia dziwnie dużo szumu.

Dosiadł więc konia i pojechał z powrotem do klasztoru Flore.

Po drodze rozmyślał głęboko, w jaką to znowu kabałę wplącze się Malvina tym razem.

Dlaczego, u licha, nic mu nie powiedziała?

W domu przeszedł przez wielki hall i w poszukiwaniu hrabiego Andovera zajrzał do komnaty opata.

Kiedy otworzył drzwi, para młodych odskoczyła od siebie raptownie. W oczach obojga zupełnie wyraźnie rysował się cień skruchy i niepewności.

Dla lorda Flore było całkowicie jasne, że David właśnie całował Rosette.

Przez moment oboje wyglądali na przestraszonych.

W końcu odezwał się David Andover:

– Pogratuluj mi, Sheltonie! Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie!

Lord Flore uścisnął mu dłoń.

– Cieszą mnie tak cudowne wieści! Będziecie piękną parą. Życzę wam wszystkiego dobrego.

– Och, dziękuję panu, dziękuję! – wykrzyknęła Rosette. – Ale nie zamierzam zabierać panu Davida. Może oboje pomożemy doprowadzić ten cudowny zamek do dawnej świetności?

Lord Flore podziękował dziewczynie uśmiechem.

– Będziemy musieli później o tym pomówić.

Młodzi ludzie, rozpromienieni, zwrócili się ku sobie. Najwyraźniej nie mogli się doczekać, kiedy znów zostaną sami. Lord Flore musiał jednak jeszcze się czegoś dowiedzieć.

– Powiedz mi, Davidzie, czy znasz niejaką lady Laker?

Hrabia Andover pogrążył się w głębokiej zadumie.

– Jedyna Laker, o jakiej słyszałem – odezwał się po namyśle – to Lily Laker. Jedna z artystek występujących w amfiteatrze Astleya.

Prawdziwa czarodziejka w postępowaniu z końmi!

Dokonuje cudów.

Lord Flore wiedział, że w 1772 roku, w pobliżu mostu Westminsterskiego powstał cyrk zbudowany przez Astleya. Nieco później obiekt przekształcono w amfiteatr, który zasłynął na całym świecie.

Tak czy inaczej artystka, nawet z najsłynniejszego amfiteatru świata, nie była odpowiednim towarzystwem dla Malviny.

– To chciałem wiedzieć – powiedział lord Flore. – Bawcie się dobrze!

Zanim jeszcze na dobre wyszedł z pokoju, Rosette na powrót znalazła się w ramionach Davida.

Lord Flore pobiegł na piętro i zmienił ubranie do konnej jazdy na strój, w którym się pokazywał w londyńskim towarzystwie.

Następnie pojechał do stajen w Maulton Park.

– Daj mi dwa najlepsze konie – zwrócił się do Hodgsona – i najszybszy powóz.

Masztalerz podrapał się po głowie.

– Najszybszy powóz zabrała panienka – powiedział w końcu. – Ale jest jeszcze całkiem nowy wozik Dorszy.

Masztalerz źle wymówił nazwę, lecz lord Flore się zorientował, że chodzi o lekki powozik zaprojektowany przez ekscentrycznego w swej elegancji hrabiego D'Orsaya.

– Może być – ocenił.

– Panicz będzie jechał do miasta?

– Muszę odszukać pannę Maulton, Hodgson.

Myślę, że może być w tarapatach, ale nie mów o tym nikomu.

– Pewno, że nie – obiecał Hodgson. – Pani hrabina już nakazała szykować powóz na po obiedzie, więc pewnie panna Malvina się z nią spotka na Berkeley Square.

– Mam taką szczerą nadzieję – rzekł lord Flore.

Do Londynu lord Florę dotarł tuż po drugiej.

Służący w stajniach na Berkeley Square potwierdził słowa Dicksona.

Wiedział, że wyścig zaczął się w Regent's Park oraz że zawodniczki ruszyły w szranki punktualnie w południe. Nie wiedział, niestety, dokąd prowadziła trasa wyścigu.

Lord Flore zostawił w stajniach na Berkeley Square lekki dwukołowy powóz konstrukcji hrabiego D'Orsaya, wynajął dorożkę i pojechał do White'a.

Znalazłszy się w towarzystwie znajomych, rozmyślnie unikał zadawania pytań na temat wyścigu. Zjadł obiad z dwoma starymi przyjaciółmi i czekał.

Czas mijał.

Lord Flore czytał gazety, rozmawiał z przyjaciółmi ze szkół, zapalił cygaro. Nikt, nawet ktoś, kto go wyjątkowo dobrze znał, nie byłby po nim odgadł rzeczywistego napięcia.

Dochodziła szósta, gdy w klubie pojawiło się kilku zbytnio wyelegantowanych, hałaśliwych przedstawicieli złotej młodzieży. Wyraźnie zmęczeni, natychmiast zajęli komfortowe skórzane fotele w mniejszym salonie.

– No, mówcie! Kto wygrał? – spytał jakiś nie znany lordowi Flore młody człowiek.

– Dziedziczka! – odpowiedział jeden z przybyłych. – Ależ Lily była wściekła! Lecz nic nie mogła poradzić. Tygrysica miała lepsze konie, no i bez wątpienia powozi diablo dobrze!

Lord Flore podniósł się ze swego miejsca.

– Proszę mi wybaczyć ciekawość – zagadnął.

– Słyszałem o tym wyścigu i ogromnie żałuję, że go nie oglądałem.

– Dużo pan stracił! – odparł młody człowiek.

– Nigdy nie piłem lepszego bordeaux do obiadu.

– Gdzie to było? – zapytał lord Flore.

– W domu Billa Tivertona, na drugim końcu Potters Bar. Wie pan, to tam gdzie kolejno sprowadza swoje kochanki. Musiało ich być pewnie z pół tuzina. Dopiero Mimi pobiła wszystkie na głowę. Przetrwała najdłużej. Teraz zabrał ją do Paryża.

Ktoś z towarzystwa, którego ciągle przybywało, uczynił dowcipną uwagę nagrodzoną ogólnym wybuchem śmiechu.

– A co z uczestniczkami tego niecodziennego wyścigu? – spytał lord Flore gawędziarskim tonem.

– Lily Laker pojechała z sir Hectorem, jak można się było spodziewać – odparł rozmówca.

– A dziedziczka zasłabła.

– Zasłabła? – powtórzył głucho lord Flore.

– Może ze zmęczenia albo z nadmiaru wina, albo z obu tych powodów naraz – brzmiała odpowiedź. – Tak czy inaczej Smythe się nią zajął, pewnie przyjadą później.

Dało się słyszeć kilka dość lubieżnych uwag na temat wielkości owego opóźnienia.

Lord Flore zacisnął wargi.

Nieznacznie odsunął się od towarzystwa i w pośpiechu opuścił klub.

Wiedział już wszystko, co chciał wiedzieć, a przede wszystkim miał niezbitą pewność, że powinien odszukać Malvinę jak najszybciej.

Błyskawicznie dotarł na Berkeley Square. Nie musiał wchodzić do domu, by się zorientować, że hrabina już wróciła z wiejskiego majątku.

W stajniach zażądał dwóch wypoczętych koni do powozu i parobka.

Właśnie miał wyjeżdżać, gdy na podwórzu zjawił się faeton Malviny powożony przez chłopca stajennego.

Lord Flore w jednej chwili znalazł się przy służącym.

– Panna Malvina wróciła?

– Nie, psze pana – odrzekł chłopak. – Ten pan, co ją zaprosił do domu Tivertona, powiedział, że mam już nie czekać, bo nie będę potrzebny i mam zabrać konie do domu.

Lord Flore nic nie powiedział. Wskoczył do powozu, chwycił lejce. Parobek, który miał z nim jechać, wdrapał się na skrzynię. Ruszyli natychmiast.

Gdyby teraz zobaczył lorda Flore ktoś, kto go poznał na Dalekim Wschodzie, wolałby z pewnością usunąć mu się z drogi. Człowiek mający taki wyraz twarzy jest niewątpliwie zdecydowany na wszystko.

O tej porze roku zmrok zapadał wcześnie, kiedy więc powóz dotarł do Potters Bar, było już prawie ciemno.

Napotkali kłopoty z odnalezieniem domu Tivertona. Służący zaproponował, by się zatrzymali i zapytali kogoś o drogę, lecz lord Flore odmówił stanowczo.

Jechali coraz wolniej, rozglądali się bacznie wokół i wytężali wzrok, aż odnaleźli właściwą bramę, cichą już i opuszczoną. Nadal jednak zdobiły ją flagi i girlandy.

Nim dotarli do końca podjazdu, lord Flore zatrzymał konie.

Uważnie przyjrzał się domowi. Odniósł wrażenie, podobnie jak przedtem Malvina, że była to wyjątkowo szkaradna budowla. Domostwo musiało dokładnie odzwierciedlać charakter swego właściciela, który pobudował je przecież ku uciesze zwyrodniałego towarzystwa i korowodu ladacznic.

Sama myśl o obecności Malviny w takim miejscu rozpaliła w nim jeszcze większy gniew.

Parter budynku rozświetlały liczne światła, natomiast na wyższych piętrach było jasno tylko w kilku oknach.

Lord Flore oddał lejce parobkowi.

– Idę się rozejrzeć – powiedział. – Obserwuj frontowe drzwi. Kiedy pomacham białą chusteczką, masz podjechać.

Spojrzał w niebo, na którym zaczynały już mrugać gwiazdy. Ostatnie wspomnienia dziennego światła znikały za szpalerem dębów.

Wysiadł z powozu. Zdjął cylinder, położył go na siedzeniu i ruszył w stronę domu. Szedł ostrożnie i cicho, skradał się bokiem podjazdu, trzymał się w cieniu.

Zajrzał przez okna. Służba najwyraźniej przeszła już do swoich mieszkań, gdyż w jadalni pogaszono lampy. Słaby blask, który przesączał się przez zasłony zaciągnięte na sąsiednim oknie, pochodził zapewne z salonu.

Drzwi frontowe, zgodnie z przewidywaniami lorda Flore, były solidnie zamknięte na noc.

Ostrożnie i cicho stłukł szybkę w jednym z parterowych okien i przez nie dostał się do wnętrza. Długim korytarzem podążył ku salonowi, w którym spodziewał się zastać sir Mortimera.

Nie mylił się.

Sir Mortimer siedział wygodnie rozparty w fotelu przed kominkiem. Obok na niewielkim stoliku stała karafka z brandy.

Niegodziwiec miał na twarzy rozanielony wyraz. Usłyszał ciche kroki, ale nie poruszył się, gdyż był przekonany, że to służący. Wreszcie, zdziwiony ciszą, bo lord Flore stanął bez słowa, podniósł wzrok.

Przez krótką chwilę patrzył jak skamieniały, szybko jednak zdołał się opanować.

– Co ty tu robisz, do diabła?! – krzyknął wściekle.

– Właśnie zamierzałem ciebie o to zapytać! – oznajmił lord Flore złowieszczym tonem.

– Gdzie ona jest?

Sir Mortimer odstawił szklaneczkę i wstał.

– Słuchaj, Flore…

– Odpowiadaj!

Sir Mortimer, trafiony prosto w szczękę, osunął się na kolana.

– Jak… jak śmiałeś! – wykrztusił. – Jeśli chcesz się bić, będziemy walczyli na pistolety, jak przystało dżentelmenom!

– Nie jesteś dżentelmenem – odparł zimno lord Flore. – Gdzie Malvina?

– Malvina będzie moją żoną! A ty nie masz żadnego prawa się do tego mieszać!

Lord Flore drugim ciosem trafił sir Mortimera dokładnie pod brodę. Włożył w uderzenie całą siłę. Niegodziwca aż poderwało do góry, a kiedy spadł na ziemię, legł zupełnie bez ruchu.

Nocny gość upewnił się, że łajdak jest nieprzytomny, i wyszedł z salonu.

Wbiegł na piętro.

Najpierw jedne, a potem drugie drzwi prowadzące do kolejnych pokoi otworzył z łatwością, trzecie stawiły mu opór. Klucz był w zamku.

Malvina usłyszała zgrzyt. Zerwała się na równe nogi i chwyciła nóż.

Gdy lord Flore otworzył drzwi na oścież, przyciskała ostrze do własnego gardła.

Przez długą chwilę stała bez ruchu, po prostu patrzyła na niego, nie wierząc własnym oczom.

– Aż nagle pojęła, że to on, jej wybawca, przybył naprawdę.

Krzyknęła głośno z radości. Upuściła nóż.

– Zjawiłeś się… Zjawiłeś! – wołała uszczęśliwiona.

– Modliłam się, błagałam, żebyś mnie uratował!

Rzuciła się w jego ramiona, a on objął ją czule, przytulił do siebie mocno.

Malvina utopiła w jego oczach gorące spojrzenie i łzy popłynęły jej po twarzy obfitą strugą.

– Zjawiłeś się…! – powtarzała. – Tak się bałam… Tak bardzo się bałam…!

– Jak mogłaś się zachować tak niemądrze? – zapytał lord Flore gniewnie.

A potem nie zdołał się opanować. Jego wargi, niby powodowane własną wolą, odnalazły i zniewoliły usta dziewczyny.

Загрузка...