W pierwszym momencie Malvina zamarła.
Nie potrafiła uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
Potem, gdy wargi lorda Flor e zniewalały jej usta, czuła, jak całe jej ciało stapia się z ciałem mężczyzny. Stawała się jego nieodłączną częścią.
Gorące pocałunki ukochanego budziły w niej przedziwny ogień, rozgrzewały ją całą.
Doznawała nie znanego dotąd wzruszenia.
Była w nim gwałtowność i była ekstaza, przekraczająca wszystko, o czym dziewczyna śniła, marząc o miłości. Było to uczucie tak cudowne, że poza nim i żarem pocałunków nie liczyło się już nic innego na świecie.
Minęła cała cudowna wieczność, nim lord Flore podniósł głowę.
Spojrzał na dziewczynę. Na ciągle jeszcze mokre od łez policzki, na promieniejące zdumionym szczęściem oczy.
Pomyślał, że nie ma na świecie istoty piękniejszej, a zarazem bardziej wzruszającej.
– Kocham cię – szepnęła Malvina – kocham…!
A już myślałam… że będę musiała się zabić…
Lord Flore zmartwiał.
– Czy ten bydlak cię skrzywdził? – zapytał.
– Nie, nie. Nic mi nie zrobił… Tylko… tak się bałam… Modliłam się, żebyś mnie ocalił.
Dotknął wargami jej czoła.
– Chodźmy stąd – powiedział. – Gdzie twój płaszcz?
Malvina była zbyt zdumiona, żeby odpowiedzieć.
Lord Flore wypuścił ją z objęć, podszedł do garderoby i z rozmachem otworzył drzwi. Zdjął z wieszaka płaszcz Malviny i zarzucił dziewczynie na ramiona, wziął także jej czepeczek.
Objął ją w talii. Kiedy wychodzili z sypialni, zdał sobie sprawę, że dziewczyna drży. Wprawdzie nie powiedziała słowa, lecz wiedział, że bała się spotkania z sir Mortimerem.
– Nie będzie cię niepokoił – zapewnił.
Dziewczyna spojrzała na niego przestraszona.
– Chyba… przecież go nie… zabiłeś?
– Zasłużył na śmierć! – wybuchnął lord Flore. – Ale żyje.
Poprowadził dziewczynę do wyjścia. Odsunął skobel z frontowych drzwi i wyciągnął z kieszeni białą chustkę.
Gwiazdy świeciły już jasno, a i srebrny księżyc wyszedł na nocne niebo. Lord Flore wiedział, że służący dostrzeże jego znak bez trudności. Kilka sekund później na dziedziniec wjechał konny powóz.
– Zaczekaj tutaj! – nakazał lord Flore Malvinie.
Zbiegł ze schodów i pomógł służącemu postawić budę nad dwoma przednimi siedzeniami.
Następnie wrócił po dziewczynę, pomógł jej zejść ze schodów i wsiąść do powozu. Ledwie ujął lejce w dłonie, a parobek wskoczył na skrzynię, ruszyli.
Malvina zorientowała się, że pod osłoną budy nikt nie może ich widzieć ani słyszeć.
Przysunęła się bliżej do lorda Flore. Oparła głowę na jego ramieniu.
Nie była do końca świadoma przebiegu wydarzeń. Wiedziała tylko, że zaznała cudu jego pocałunków, które oswobodziły ją z więzów prozaicznej ziemskiej powłoki i uniosły wysoko na niebo, pomiędzy jasne gwiazdy.
Kiedy mijali bramę, odezwała się cicho, troszeczkę niepewnie:
– Powiedz, proszę… jak mnie znalazłeś?
Tak się bałam… tak bardzo się bałam… że nigdy nie odgadniesz, gdzie mnie szukać…
– To długa historia – odparł lord Flore. – Teraz najważniejsze, żebyś jak najszybciej wróciła do Londynu.
Malvina cichutko westchnęła ze szczęścia.
– Jutro rano – ciągnął lord Flore – musisz być na tyle silna, żeby móc odbyć przejażdżkę Rotten Row, najlepiej tuż po ósmej. Więc teraz się prześpij.
– Mam… jeździć aleją Rotten Row? – powtórzyła Malvina z niedowierzaniem. – Ale… dlaczego? Po co?
– Żeby się upewnić, że wszyscy twoi przyjaciele, a co ważniejsze: wrogowie, zauważą, że spędziłaś noc w Londynie – wyjaśnił lord Flore. – Że spałaś we własnym domu, pod opieką babki.
Malvina z trudem odzyskała oddech.
Zrozumiała dokładnie, o czym mówił lord Flore.
To oczywiste. Wszyscy uczestnicy obiadu wydanego po wyścigu zdawali sobie sprawę, że nie wróciła z nimi do Londynu. A przecież nie mogła ufać dyskrecji sir Mortimera. Na pewno zwierzył się ze swoich planów przynajmniej najbliższym znajomym.
„Tylko lord Flore mógł zadbać o to, by zdusić w zarodku wszelkie plotki” – pomyślała.
Złośliwe języki byłyby gotowe skazać ją zaocznie na towarzyską banicję za wydarzenia, które ich zdaniem musiały mieć miejsce.
Na długą chwilę zapadła cisza.
– Czy jesteś bardzo… na mnie rozgniewany? – zapytała Malvina cicho.
– Bardzo! O tym także porozmawiamy jutro!
– Chciałabym ci powiedzieć… co się stało…
I dlaczego zachowałam się… jak szalona…
– Posłucham jutro – rzekł lord Flore. – Teraz mam o czym myśleć. Muszę cię ocalić od knowań tego łajdaka. Dopilnuję, żeby został wyrzucony z każdego porządnego klubu. Trzeba się też upewnić, by bez względu na to, jakich kłamstw zdążył już naopowiadać, nie uwierzył mu nikt pozostający przy zdrowych zmysłach.
Malvina przytuliła się do lorda Flore.
– Jesteś… naprawdę wspaniały – rzekła. – Wiem, zachowałam się jak… niespełna rozumu…
Nie słuchałam, kiedy mnie ostrzegałeś, że ludzie… biorą mnie na języki…
Lord Flore nie odpowiadał.
A Malvina pomyślała, że zapewne z niemałym wysiłkiem musiał się powstrzymywać, by jej nie łajać najsurowszymi słowami.
Ale przecież ją pocałował. I tylko to się Uczyło.
Kochała go całym sercem. Niczego nie pragnęła bardziej, niż być taką, jaką on chciałby ją widzieć.
Konie mknęły z wiatrem w zawody.
Lord Flore najwyraźniej nie miał ochoty na rozmowę, więc Malvina przymknęła oczy. Myślała o przedziwnym uczuciu, jakie w niej wzbudził, o nieznanym wzruszeniu, jakie ciągle jeszcze czuła w piersi, i o palących płomieniach na ustach.
„Kocham cię. Naprawdę cię kocham!” – szepnęła w głębi serca.
Jutro na pewno znów ją pocałuje.
Odezwała się ponownie, dopiero kiedy dotarli do Londynu i znajdowali się już niedaleko Berkeley Square.
– Czy David przyjechał z tobą do Londynu?
– Nie, zostawiłem go w klasztorze. Jest tak szczęśliwy, że świata nie widzi.
– Szczęśliwy?
– Żeni się z tą śliczniutką dziedziczką, którą sprowadziłaś dla mnie.
– Och, tak się cieszę! – wykrzyknęła Malvina.
– Na balu obserwowałam ich tańczących i myślałam, że wyglądają razem na niezmiernie szczęśliwych. W dodatku tym sposobem skończą się problemy Davida.
Lord Flore milczał.
Malvina zastanowiła się, czy myśli o swoich problemach, które jak dotąd nie zmniejszyły się ani na jotę. Istniała bardzo prosta droga do ich rozwiązania, lecz dziewczyna nie ośmieliła się tego zaproponować.
Na dłuższą chwilę pogrążyła się w milczeniu.
– Czy jutro rano spotkamy się na przejażdżce? – zapytała wreszcie.
– Oczywiście, że nie! – odparł lord Flore. – Pojedziesz wyłącznie w towarzystwie służącego.
A jeśli zobaczysz kogokolwiek, kto był w tym szpetnym domu albo widział cię jako zawodniczkę wyścigu, przywitasz się z nim najgrzeczniej i wspomnisz przypadkiem, jaka byłaś po tym wszystkim zmęczona i jak późno przez to wróciłaś do Londynu. – Najwyraźniej przemyślał wszystko bardzo dokładnie.
– Zrobię, jak każesz – obiecała Malvina pokornie. – Ale… kiedy cię znowu zobaczę?
– Jesteś, zdaje się, zaproszona na ten sam bal, na którym i ja będę obecny. Zajrzę do ciebie w porze podwieczorku.
Malvina chciała zaprotestować, pragnęła go widzieć jak najszybciej, ale właśnie wjechali na Berkeley Square. Lord Flore zatrzymał konie przed jej domem.
Służący zeskoczył na ziemię i zastukał do frontowych drzwi. Po chwili otworzył je zaspany lokaj.
Lord Flore pomógł Malvinie wysiąść z powozu.
Dziewczyna przylgnęła do jego ramienia, błagała wzrokiem.
– Dobrej nocy, Malvino! – rzekł krótko.
– Zabieram powóz do stajen. Nie zapomnij kazać przygotować konia na ósmą.
Próbowała go zatrzymać, ale już się odwrócił.
Kiedy lokaj zamknął za nią drzwi, bardzo wolno poszła na piętro.
Gdyby dostrzegła pod drzwiami, że w pokoju babki jest jeszcze zapalone światło, powinna do niej pójść i wytłumaczyć, dlaczego wraca tak późno. Na szczęście nie było takiej potrzeby.
We wszystkich pokojach panowały już ciemności.
Poszła więc do własnej sypialni. Nawet nie dzwoniła na pokojówkę, przebrała się sama i wsunęła pod kołdrę.
Chciała długo leżeć i rozmyślać o lordzie Flore i o tym, jak ją uratował, lecz była tak znużona, że z wielkiego wyczerpania zasnęła niemal natychmiast.
Śniła o jego pocałunkach.
Obudzono Malvinę o godzinie siódmej piętnaście.
W pierwszej chwili miała zamiar zaprotestować, powiedzieć, że jest zbyt zmęczona, by się wybierać na przejażdżkę, ale wiedziała, że musi być posłuszna życzeniom lorda Flore.
Zanim dotarła do Rotten Row, zdołała poczuć się nieco lepiej.
Zmuszała się do uprzejmego uśmiechu na widok każdego znajomego.
Wielu młodych ludzi, których wcześniej nie znała, ale widziała na wczorajszym obiedzie, zbliżało się do niej z gratulacjami.
– Powoziła pani wprost fantastycznie!
Wręcz nieprawdopodobnie! Musi być pani chyba zmęczona. Późno pani wróciła do Londynu?
Wiedziała, że było to ważne pytanie, więc odpowiadała swobodnie:
– Przyjechałam niedługo po reszcie towarzystwa.
Muszę przyznać, że ze zmęczenia przespałam całą powrotną drogę!
Większość pytających komentowała tak szczerą odpowiedź serdecznym śmiechem.
Dwóch bardziej zagorzałych wielbicieli talentu Malviny nawet towarzyszyło jej przez jakiś czas, komplementując dziewczynę bez umiaru.
Prosili także, by obiecała im tańce na balu, który miał się dzisiaj odbyć.
Malvina zawróciła do domu dopiero po dziewiątej. Zyskała pewność, że rozwiała wszelkie podejrzenia, jakie dostrzegała w oczach niektórych z napotykanych mężczyzn. Uprzejmy uśmiech chyba na stałe przykleił się jej do twarzy.
– Shelton byłby ze mnie bardzo dumny – powiedziała sobie i równocześnie zadziwiła się, że jego imię brzmi w jej uszach jak najsłodsza muzyka.
„Kocham go!” – wybijały na bruku końskie kopyta. „Kocham go!” – śpiewały dookoła ptaki.
„Ocalił mnie!” – chciała krzyczeć na cały świat. Miała ochotę dzielić się ogromem swego szczęścia z każdym, także z babcią. Niestety, musiała bardzo ostrożnie dobierać słowa, wyjaśniając jej, dlaczego tak późno pojawiła się w domu poprzedniego dnia.
Hrabina złajała dziewczynę za nieprzystojną podróż do Londynu z samym sir Mortimerem i nieprzyzwoite wręcz spóźnienie.
Malvina tak bardzo chciała opowiedzieć jej wszystko, wyznać, jak cudowny był lord Flore, jak bardzo była mu wdzięczna, że ją odnalazł, ocalił… Przecież gdyby tego nie dokonał, w tej chwili byłaby już martwa!
Nie mogła jednak z nikim podzielić się wieściami o wydarzeniach poprzedniego dnia, gdyż wiedziała, że lord Flore byłby tym bardzo rozgniewany. Tak więc jedynie przeprosiła szczerze i z głębi serca ukochaną babcię, która w końcu wybaczyła nierozsądnej dziewczynie.
Kiedy wróciły na Berkeley Square z proszonego obiadu, hrabina udała się na górę, by zażyć nieco odpoczynku.
– Dziś wieczór czeka nas jeszcze bal – westchnęła.
– Chyba jestem już zbyt posunięta w latach, by brać udział w nocnych zabawach.
Malvina w swojej sypialni zdjęła elegancki czepeczek i poprawiła włosy. Badawczo spojrzała w lustro. Suknia, którą miała na sobie, była jedną z najładniejszych w jej garderobie.
Wystroiła się w nią specjalnie na spotkanie z lordem Flore – chciała dla niego wyglądać jak najśliczniej.
Ciągle jeszcze zajęta była krytyczną oceną własnego wyglądu, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Stanął w nich lokaj.
– Lord Flore chciałby się z panią widzieć – rzekł służący. – Czeka…
Malvina nawet nie dała mu dokończyć.
W jednej chwili znalazła się przy drzwiach, jak błyskawica przemknęła obok lokaja i pobiegła na dół. Wiedziała, że lord Flore został wprowadzony do salonu na parterze.
Przed wyjściem na obiad zadbała, by pokój był pełen kwiatów.
Weszła i dokładnie zamknęła za sobą drzwi.
Gość stał przy oknie. Wyglądał tak przystojnie, że serce Malviny utraciło resztki spokoju.
– Dzień dobry, Malvino. Mam nadzieję, że wypoczęłaś?
Dziewczyna marzyła tylko o tym, by rzucić się w jego ramiona. Niestety, lord Flore przemawiał tak obojętnym tonem, że wydawał się zimny i obcy.
Podeszła do niego wolno. Tak chciała, by ją przytulił…
– Jak mogę ci… podziękować? – spytała troszkę niepewnie.
– Lepiej będzie, jeśli jak najszybciej zapomnimy o wszystkim, co się wczoraj stało – odparł stanowczo. – Powinnaś, Malvino, nie tylko wymazać te wydarzenia z pamięci, ale też zrobić wszystko, by podobne rzeczy nigdy się nie powtórzyły.
– Ale ja… chciałam ci powiedzieć…
– Nie! – uciął lord Flore. – Najlepiej zapomnieć. To była katastrofa, od początku do końca. Na szczęście, jeśli tylko nie będziesz uparcie do tego wracała, nie przyniesie żadnych fatalnych skutków!
– Ale przecież… sir Mortimer…?
– Rozmówię się z nim – rzekł lord Flore groźnie. – A ty najlepiej w ogóle zapomnij o jego istnieniu!
– Spróbuję… ale… mam też coś do powiedzenia tobie.
– Co takiego?
Dziewczyna przysunęła się nieco bliżej.
– Kocham cię! – szepnęła. – Kiedy mnie ocaliłeś… i kiedy mnie… pocałowałeś… zrozumiałam… że cię kocham!
Sądziła, że lord Flore weźmie ją w ramiona, lecz on odwrócił się do okna.
– O tym także musisz zapomnieć – rzekł oschle.
– Jak to…? Dlaczego? Nie rozumiem…
– Wydaje mi się, że na kilka chwil oboje straciliśmy głowę. Ty byłaś przerażona… ja także się obawiałem… zarówno przeszłych, jak i przyszłych wypadków. Teraz musimy doprowadzić sprawy między nami do takiego stanu, w jakim były przedtem: jesteśmy wspólnikami w budowie toru wyścigowego. I na tym koniec.
W Malvinie zamarło serce.
Czy to możliwe, by lord Flore obdarzył ją tak żarliwymi pocałunkami, a zaraz potem przestał się nią interesować?
Przecież instynktownie odgadywała, że mówił zupełnie co innego, niż chciał. Nie mógłby jej całować tak słodko, gdyby nie czuł, że są sobie przeznaczeni… gdyby jej nie kochał.
Przyjrzała się jego profilowi zarysowanemu na tle młodej zieleni drzew.
– Sheltonie… – szepnęła ledwie dosłyszalnym tchnieniem – ożenisz się ze mną?
Lord Flore zesztywniał.
– O ile mi wiadomo, zgodnie z etykietą, to mężczyzna prosi o rękę kobietę, nie na odwrót.
– Ale… ty… ty mnie nie poprosiłeś… a ja… ja cię kocham!
– Moja odpowiedź brzmi: nie!
– Och… dlaczego? Przecież… kochasz mnie na pewno… chociaż trochę… Przyrzekam, jeśli mnie poślubisz, będę taką żoną, jaką chciałeś mieć… będę cicha, uległa i… posłuszna.
Lord Flore milczał. Stał niewzruszony jak głaz.
– Sheltonie, proszę cię… Proszę!
Żadnej odpowiedzi.
– Jeśli nie chcesz się ze mną ożenić – wydusiła z cichym łkaniem – to chociaż pozwól mi zostać twoją kochanką.
Lord Flore obrócił się do niej gwałtownie.
Nigdy nie widziała go tak wściekłego.
– Jak śmiesz! – wybuchnął. – Jak śmiesz choćby myśleć o czymś tak wstrętnym, tak niegodnym! Co by na to powiedział twój ojciec!
Wstyd!
Chwycił dziewczynę za ramiona.
– Co mam zrobić, żebyś wreszcie zaczęła się zachowywać jak na damę przystało? – zapytał rozjątrzony.
– Ja… ja nie chcę się zachowywać jak dama! I wiem… doskonale wiem, że nie chcesz się ze mną ożenić przez te moje… nieszczęsne pieniądze! Nienawidzę ich, słyszysz?
Nienawidzę! – Rozszlochała się gwałtownie.
– Jeżeli one są przeszkodą dla twojej miłości… to rozdam wszystko! Każdemu, kto o to poprosi, spłacę długi… zmienię w milionerów ulicznych żebraków… a resztę… resztę może sobie równie dobrze zabrać sir Mortimer!
Lord Flore potrząsnął nią gwałtownie. Spinki rozsypały się po podłodze i włosy dziewczyny złotym obłokiem spłynęły jej na ramiona.
– Nie wolno ci tak mówić! – zagrzmiał. – Będziesz wydawała pieniądze rozsądnie i zachowywała się jak dama, którą powinnaś być!
– Nie chcę…! Nie będę…! – szlochała Malvina zbuntowana.
Rozpłakała się już całkiem otwarcie, zupełnie bezradna i bezbronna.
Wreszcie lord Flore, jak gdyby dopiero teraz sobie uświadomił własną szorstkość i brak ogłady, przestał potrząsać dziewczyną. Nadal jednak trzymał ręce na jej ramionach.
Spojrzał w wypełnione łzami źrenice, przesunął wzrokiem po bladych policzkach i coś się w nim załamało.
– Och, Boże jedyny! – jęknął zduszonym głosem, mocno przytulił dziewczynę i zaczął ją całować, gorąco, żarliwie, nienasycenie.
Jego wargi zadawały ból, ale Malvina nie czuła strachu. Przecież tego właśnie chciała, na to czekała… od wczoraj… wieczność całą. Gdyby mu była naprawdę obojętna, nie miałaby po co dłużej żyć.
Pocałunki lorda Flore złagodniały, a jednocześnie stały się bardziej żarliwe, gorętsze, przepełnione pożądaniem. Dreszcz ekstazy przeszył ciało dziewczyny niczym lśniący strumień.
Rozproszyły się ciemności nieszczęścia i światło, które mogło pochodzić tylko od samych gwiazd, oślepiło jej duszę.
Ukochany przytulił ją mocniej, a jej serce rozśpiewało się szczęściem. Uniósł ją do ich własnego nieba, gdzie byli tylko we dwoje wraz ze swoją miłością.
Po długim czasie lord Flore uniósł głowę i spojrzał na dziewczynę.
A potem pocałował ją znów; całował dotąd, aż poczuła, że za chwilę umrze – tym razem nie ze strachu, lecz z nieskończonej, bolesnej radości.
Obojgu im zbrakło tchu.
– Jak to możliwe, że czuję się przy tobie tak…? – zapytał nieskładnie lord Flore głosem nabrzmiałym od namiętności.
– Jak?
– Kocham cię.
Malvina krzyknęła ze szczęścia i ukryła twarz na piersi ukochanego.
– Chyba będę musiał w końcu zająć się tobą – odezwał się lord Flore.
– Niczego innego nie pragnę – szepnęła dziewczyna.
– Bóg jeden wie, na co się porywam!
Zanim Malvina zdążyła się odezwać, zamknął jej usta pocałunkiem.
Nagle usłyszeli pukanie. Ledwie zdążyli się od siebie odsunąć, gdy w drzwiach stanął lokaj.
– Jakiś dżentelmen z Indii prosi o widzenie, panno Malvino – oznajmił.
Dziewczyna, świadoma, że potargane włosy spadają jej na ramiona i mokrą od łez twarz, odwróciła się do okna.
Lord Flore instynktownie zastąpił ją w obowiązkach i pierwszy ruszył na spotkanie człowiekowi, który pewnym krokiem wszedł do pokoju.
Przybysz był Hindusem, miał na sobie barwny narodowy strój, przykryty z wierzchu dosyć nieładną wełnianą marynarką. W ręku trzymał tajemniczą szkatułkę.
Kiedy podszedł do niego lord Flore, gość odezwał się w te słowa:
– Przyszedłem prosić córkę sahiba Maultońa o adres sahiba Sheltona Flore… – urwał raptownie. – Ale przecież… – spojrzał uważniej.
– Oto sahib Shelton Flore we własnej osobie! – wykrzyknął.
– Tak, to ja – potwierdził lord Flore. – Rozumiem, że już się kiedyś spotkaliśmy?
– Jestem Asaf, sahibie, osobisty sługa Jego Wysokości maharadży Kapinwaru.
– Ależ oczywiście! – wykrzyknął lord Flore wyciągając dłoń na powitanie. – Doskonale pana sobie przypominam. Jego Wysokość zapewne ma się dobrze?
Uśmiech zniknął z twarzy przybysza.
– Jego Wysokość nie żyje, sahibie.
– Nie żyje… – powtórzył lord Flore ze smutkiem. – Jakże przykro mi to słyszeć. Był wspaniałym człowiekiem i wybitnym władcą!
– Wybitnym władcą – przytaknął Hindus – dzięki sahibowi i sahibowi Maultonowi.
Malvina podczas tej wymiany zdań otarła łzy z twarzy i upięła włosy. Stanęła u boku lorda Flore.
– Ten człowiek przybył z daleka, aby mnie odnaleźć – oznajmił lord Flore zwracając się do Malviny. – Na imię ma Asaf, poznaliśmy się w Indiach.
Malvina podała gościowi rękę.
– Słyszałam, że wspomnieliście mojego ojca.
– Magnamus Maulton był bardzo dobrym człowiekiem – rzekł Hindus. – Przysłał sahiba Sheltona Flore do pomocy Jego Wysokości.
On nam pomógł i Jego Wysokość był za pomoc bardzo wdzięczny.
Malvina spojrzała na lorda Flore z uśmiechem.
– W jaki sposób pomogłeś maharadży?
– Znalazłem mu kopalnię diamentów – powiedział lord Flore po prostu.
Malvina spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Tak, to prawda – potwierdził Hindus. – Jego Wysokość życzył sobie wyrazić swoją wdzięczność. Zostawił to dla pana, sahibie, i zobowiązał mnie, żebym to przywiózł z Indii.
– Bardzo panu dziękuję, Asaf – rzekł lord Flore z szacunkiem. – Będę traktował upominek od Jego Wysokości jak najcenniejszy skarb.
Hindus rozejrzał się dookoła.
Ujrzawszy niewielki stolik przy jednym z foteli, podszedł tam i z uwagą ustawił na blacie szkatułkę, którą troskliwie piastował w dłoniach.
– Strzegłem jej z narażeniem życia, sahibie.
– Jestem niewymownie wdzięczny.
Hindus wydobył z jakiejś sekretnej kieszeni na piersiach złoty kluczyk. Z namaszczeniem przekręcił go w zamku szkatułki.
Malvina gotowa była iść o zakład, że w środku znajduje się statuetka jakiegoś bożka. Może przepięknie rzeźbiony tańczący Kriszna. Wiele widziała podobnych figurek przebywając w Indiach.
Ojciec dziewczyny miał nawet sporą kolekcję takich rzeźb, niektóre były zdobione cennymi kamieniami.
Hindus miękkim gestem położył dłoń na wieczku.
– Oto jest, sahibie – zwrócił się do lorda Flore – upominek od Jego Wysokości, przesłany wraz ze szczerymi podziękowaniami płynącymi z głębi serca, za wszystko, co sahib dla Jego Wysokości uczynił.
Lord Flore z powagą skłonił głowę.
Hindus wolno uniósł wieko szkatułki.
Malvina, pchana niepohamowaną ciekawością, zajrzała do środka. Doznała rozczarowania.
Piękna szkatułka wypełniona była brudnymi kamykami.
– Diamenty! – wykrzyknął lord Flore.
– Z kopalni, którą pan odkrył, sahibie – uzupełnił Hindus z triumfalną nutą w głosie. – Niektóre wyróżniają się szczególną wielkością, inne urodą, a wszystkie są wyjątkowo cenne!
– Czy to rzeczywiście dla mnie? – lord Flore nie mógł uwierzyć.
– Takie było ostatnie życzenie Jego Wysokości, sahibie. A w testamencie Jego Wysokość zaznaczył, że co roku dziesięć procent całego wydobycia należy do sahiba! – Asaf zaśmiał się krótko. – Sahib Maulton nazywał się Pan Dziesięć Procent, teraz sahib Flore zasłuży na to samo miano.
Lord Flore odzyskał zdolność mówienia.
– Trudno mi wyrazić, co czuję.
Malvina wyciągnęła rękę i dotknęła jednego z kamyków.
– To naprawdę diamenty? – spytała z powątpiewaniem.
– Najczystszej wody! Najpiękniejsze diamenty wydobywane w Indiach – zapewnił Asaf.
Na chwilę zapanowała cisza.
– Po tak długiej i niebezpiecznej podróży – odezwał się w końcu lord Flore – zapewne z przyjemnością pokrzepi pan siły przy stole i odpocznie nieco, nim porozmawiamy o śmierci Jego Wysokości i jego dla mnie uprzejmości.
– Z przyjemnością, sahibie.
– Proszę pójść ze mną. Jestem pewien, że sekretarz panny Maulton dopatrzy, by niczego panu nie zabrakło. Kiedy pan odpocznie, będziemy mogli porozmawiać.
Obaj mężczyźni wyszli na korytarz.
Malvina została sama. Ciągle nie dowierzając przyglądała się diamentom, trąciła palcem jeden, potem drugi.
Oszlifowane będą miały niewyobrażalną wartość.
Rozumiała doskonale, co oznaczał dla lorda Flore dziesięcioprocentowy udział w kopalni diamentów. Stale. Rok po roku.
Usłyszała zbliżające się kroki. Wstrzymała oddech.
Lord Flore wszedł i zamknął za sobą drzwi.
Przez długą chwilę stał bez słowa, przyglądając się dziewczynie.
Malvina nie przeczuwała, że blask słońca wpadający przez okno tworzy z jej złotych włosów świetlistą aureolę przeplataną ognistymi kosmykami.
Czekała, a jej spojrzenie wyrażało niepokój.
Wreszcie lord Flore się uśmiechnął. Wówczas mogła już być pewna, że nie ma się czego lękać.
Stała nadal bez ruchu, a on podszedł do niej blisko.
– Teraz mogę ze spokojnym sumieniem zapytać – odezwał się bardzo cicho. – Czy zechcesz, kochana, oddać mi swoją rękę?
Malvina na wpół roześmiała się, na wpół rozszlochała.
– Teraz… kiedy jesteś tak bajecznie bogaty… możesz ożenić się, z kim zechcesz… I z klasztoru Flore uczynić prawdziwy pałac…
– Nie odpowiedziałaś.
– Kocham cię – rzekła Malvina. – I… gdybym nie mogła zostać twoją żoną… nie miałabym po co żyć!
Objął ją ramieniem i przytulił.
– Zostaniesz moją żoną – powiedział. – I będziesz się zachowywała, jak przystało na prawdziwą damę. A pieniądze będziemy wydawali razem, tak żeby dzięki nim uszczęśliwiać ludzi.
– Podobnie jak… tatuś.
– Jemu zawdzięczam, że niosąc pomoc maharadży odkryłem złoża diamentów.
– Och, Sheltonie, to zupełnie jak w bajce…
A kiedy się pobierzemy, będzie nawet… szczęśliwe zakończenie!
– Bardzo szczęśliwe zakończenie! – przytaknął lord Flore zgodnie. – Pamiętaj tylko, że albo będziesz się zachowywała, jak powinnaś, albo będę się na ciebie gniewał jeszcze bardziej niż wczoraj!
– Powiedziałam już przecież… bardzo mi przykro i… przepraszam – przypomniała Malvina nieśmiało.
Lord przytulił ją mocniej, ale ponieważ nie odezwał się słowem, dziewczyna patrzyła na niego cokolwiek niepewnie.
– Obiecałam ci, że będę dokładnie taką żoną, jaką zawsze chciałeś mieć – przekonywała.
– Poskromiłeś tygrysicę.
– Bardzo w to wątpię – westchnął lord Flore – ale chyba będę miał możliwość sprawować nad nią jakąś kontrolę.
– W jaki sposób…? – spytała Malvina nieco nerwowo.
– Poprzez miłość! – odparł lord Flore. – Miłość, która mi uświadomiła, kochanie, że nie potrafię żyć bez ciebie, że bez względu na to, jak bardzo jesteś niesforna, nie mogę ci się oprzeć.
– Och, Sheltonie, to… najcudowniejsze słowa, jakie mi kiedykolwiek powiedziałeś! – wykrzyknęła Malvina.
– Nie zamierzam na tym kończyć. Nie masz pojęcia, najdroższa, jaką torturą było dla mnie milczenie. Przecież od chwili gdy cię ujrzałem, miałem nieodpartą chęć sławić twoją urodę i na cały świat głosić, jak mocno cię uwielbiam.
– To znaczy… Chcesz powiedzieć… że kochasz mnie od dawna?
– Pokochałem cię od pierwszego wejrzenia – rzekł lord Flore – ale nie miałem ci nic do zaoferowania, a nie chciałem mieć żony bogatszej od siebie!
– Ale… tak naprawdę… chciałeś się ze mną ożenić? – spytała Malvina. – Powiedziałeś to, zanim przyszedł ten Hindus.
– Jak mógłbym pozwolić, by córka Magnamusa Maultona w podobny sposób marnowała życie? – spytał lord Flore retorycznie. – Potrafiłaś sprowokować tyle kłopotów, choć byłem w pobliżu. Bóg jeden wie, co by się działo, gdyby mnie tu nie było.
– Teraz, kiedy wiem, że mnie kochasz, nie będę już sprawiała kłopotów – obiecała Malvina.
– Mój kochany… mój kochany Sheltonie, niczego nie pragnę bardziej, tylko byś ty był szczęśliwy… i żebyś mnie kochał!
Oparła policzek na jego ramieniu.
– Sheltonie! – wykrzyknęła nagle. – Przyszedł mi do głowy wspaniały pomysł!
– Co takiego?
– David i Rosette mogą zamieszkać w moim domu, dopóki nie będą mieli własnego, a ja przeprowadziłabym się do klasztoru Flore!
Dobrze? I proszę… czy moglibyśmy tego dokonać jak najszybciej?
– Jeśli o mnie chodzi, im szybciej, tym lepiej, kochanie. Chcę cię mieć przy sobie w każdej minucie dnia i nocy.
– Żeby zyskać pewność, że nie robię nic… szalonego ani złego? – przekomarzała się Malvina.
– Nie. Raczej po to, bym mógł ci mówić o swojej miłości i upewniać się, że ty kochasz mnie.
Niespodziewanie odsunął dziewczynę od siebie.
– Co się stało…? – spytała Malvina niepewnie.
– Dlaczego patrzysz na mnie… tak dziwnie?
– Ilu mężczyzn cię całowało?
– Nikt oprócz… ciebie.
Lordowi Flore rozbłysły oczy.
– Chcę, żebyś mnie pocałowała – rzekł bardzo cicho.
Malvina przysunęła się do niego blisko, ale on nadal stał bez ruchu.
Uniosła ku niemu twarz.
– Czekam – odezwał się lord Flore. – Obiecałaś być mi posłuszną.
– Ale… ja…
Lord Flore trwał nieporuszony.
Malvina spłoniła się rumieńcem. Szybko i lekko dotknęła ustami warg lorda Flore.
W tej samej chwili otoczyły ją jego ramiona.
– Moja najukochańsza, moja słodka, moje ty najdroższe kochanie. Teraz jestem pewien, że mówisz prawdę!
– Jak mogłeś… chociaż podejrzewać…! Och, Sheltonie, zawstydzasz mnie!
– Uwielbiam cię zawstydzać!
Lord Flore spojrzał na Malvinę wzrokiem, jakiego nie widziała u niego żadna inna kobieta.
– Dziedziczka czy tygrysica, nieważne! – rzekł dziwnie głębokim głosem. – Liczy się tylko to, że będziesz moją… moją żoną!
– I ja nie chcę niczego innego – powiedziała Malvina.
Nachylił się i zamknął jej usta pocałunkiem, a było to tak, jakby unieśli się prosto do nieba.
Nie istniały dla nich żadne kłopoty ani zmartwienia, nie było na świecie zła. Została tylko miłość i przedziwne światło, promieniejące z ich serc.