ROZDZIAŁ 5

Bal następnego wieczoru należał do wyjątkowo udanych. Nawet kotylion przebiegł zgodnie z oczekiwaniami Malviny.

Rosette otrzymała najwięcej upominków i kwiatów, lecz jednocześnie żadna panna nie podpierała ściany.

W pewnym momencie, gdy Malvina znalazła pomiędzy kolejnymi tańcami czas na chwilę odpoczynku i obserwowała wirujących na parkiecie gości, usiadł przy niej lord Flore.

Nie opodal Rosette znów tańczyła z hrabią Andoverem. Wyglądali razem wyjątkowo pięknie, dziewczyna w różowej wieczorowej sukni przypominała rozkwitającą różę.

– Ona jest naprawdę bardzo ładna – zauważyła Malvina.

Lord Flore powiódł oczyma za jej spojrzeniem.

– To prawda, lecz muszę stwierdzić, że patrząc na nią czuję się trochę staro.

Malvina nie mogła powstrzymać uśmiechu.

– Szczerze mówiąc, mam podobne uczucie.

Lord Flore milczał.

– Tak wiele podróżowałam z tatusiem po odległych krajach, tylu poznałam ludzi, że dziewczęta w moim wieku, z ich brakiem wszelkich doświadczeń, skłonna jestem traktować raczej jak córki niż rówieśnice!

– Teraz przestraszyłaś mnie naprawdę – rzekł lord Flore. – Będziemy musieli znaleźć ci na męża wiekowego starca o lasce, żeby potrafił sprostać oczekiwaniom twojego ducha i umysłu.

Malvinie nie przeszkadzało, że sobie z niej dworował. Odpowiedziała uśmiechem.

– Oboje jesteśmy pompatyczni – zauważyła i zmieniła temat. – Ciągle myślę o torze wyścigowym. Najchętniej zaczęłabym nad nim pracować bez zwłoki.

– Kiedy już zaczniemy, cala sprawa nie potrwa długo.

– Zaczynajmy więc – niecierpliwiła się Malvina – bo inaczej stracimy sezon wyścigowy w tym roku i będziemy musieli czekać aż do następnej wiosny.

– Musimy być przygotowani na taką ewentualność – ostudził jej zapał lord Flore. – Możemy napotkać wiele nieprzewidzianych przeszkód, zanim nareszcie będziemy mogli otworzyć bramy dla publiczności.

– Jesteś chyba zbyt powolny i ostrożny – okazała swe niezadowolenie Malvina.

Ciekawa była, jaką otrzyma odpowiedź.

Nie doczekała się jednak, ponieważ niespodziewanie stanęła przed nimi jedna z dam mieszkających w niedalekim sąsiedztwie. Była to młoda kobieta, bardzo atrakcyjna, tyle że dziwnie sztuczna, może nieco zbyt ekscentryczna.

Miała ciemne włosy ozdobione szmaragdowym diademem, jej oczy zdawały się odbijać blask klejnotów.

Nieco afektowanym gestem wyciągnęła do lorda Flore obie dłonie.

– Dlaczego mnie zaniedbujesz, Sheltonie? – spytała z wyrzutem. – Usłyszałam, że będziesz tu dzisiaj i z niecierpliwością oczekiwałam spotkania.

Lord Flore wstał.

– Charlotte! Nie wiedziałem, że wróciłaś do Anglii.

– W zeszłym miesiącu. Spodziewałam się zastać cię w Londynie.

– Mieszkam na wsi – wyjaśnił lord Flore enigmatycznie.

– Czy to ważne gdzie? Ważne, że wreszcie się odnaleźliśmy.

Wzniosła ku niemu oczy. Zarówno spojrzenie, jak i cała jej postawa wyrażały bardzo wiele.

Malvina, do tej pory wpatrzona w owo piękne zjawisko jak urzeczona, podniosła się teraz i odeszła. Nie chciała przeszkadzać.

Jeżeli takie właśnie kobiety admirował lord Flore, to traciła czas próbując znaleźć dla niego posażną niewinną panienkę.

W czasie podróży z ojcem poznała w Indiach i w różnych innych krajach całego świata wiele pięknych kobiet. Niektóre z nich podobne były w typie do Charlotte. Nie pozostawiały najmniejszych wątpliwości, że każdy przystojny mężczyzna ma u nich szanse.

Przypominała sobie, że przemawiały do ojca dokładnie w taki sam sposób. Pozostawały gotowe na każde jego skinienie. Tyle że za życia matki dla ojca inne kobiety mogły w ogóle nie istnieć, a po jej śmierci w każdej, nawet najpiękniejszej i najbardziej inteligentnej, szukał utraconej żony i w rezultacie żadną nie był zainteresowany.

Teraz Malvina zyskała w głębi duszy przekonanie, że lord Flore musiał być zaangażowany w affaire de coeur z Charlottą, która „wreszcie go odnalazła”. Poczuła w sobie gniew na niego i niejasną urazę, bo bliska znajomość takiego rodzaju niechybnie musiała kolidować z jego pracą nad torem wyścigowym.

Jakiś czas później, kiedy już nieco ochłonęła, rozejrzała się po sali balowej. Ani lorda Flore, ani Charlotte nigdzie nie zauważyła. Zapewne ukryli się w jakimś odosobnionym miejscu.

Być może, lord Flore komplementował tę szmaragdowooką piękność i zapewniał ją o swojej miłości.

Kobieta ta miała na głowie diadem, a więc bez wątpienia była mężatką. Lord Flore niepotrzebnie tracił czas.

Malvina przemyślała całą sprawę raz jeszcze.

Tak, rzeczywiście wzbudzało w niej niechęć jakiekolwiek zajęcie lorda Flore, które nie mogło mu pomóc w walce o jak najszybsze odbudowanie dawnej świetności zamku i majątku.

Tańce dobiegły końca, a ona nadal nie potrafiła się skupić na niczym innym.

Goście mieszkający w sąsiedztwie zaczęli się rozjeżdżać.

W pewnej chwili podeszła do Malviny Charlotte.

– Dziękuję, panno Maulton, za uroczy wieczór. Cudownie się bawiłam!

Spojrzała w stronę, gdzie lord Flore czekał na hrabiego Andovera.

Odwróciła się od Malviny i z wyciągniętą ręką podeszła do niego.

– Sheltonie, najdroższy, nie zapomnisz, co mi obiecałeś? Będę niecierpliwie czekała na wiadomości.

– Nie zapomnę, Charlotte. Dobrej nocy – rzekł lord Flore całując jej dłoń.

Towarzystwo powoli opuszczało gościnny dom.

Lord Flore z niejakim trudem przekonał hrabiego, że pora wychodzić, gdyż młody człowiek nie potrafił zakończyć rozmowy z roześmianą Rosette.

Dziewczyna wyglądała prześlicznie.

Malvina pomyślała, że lord Flore musiał chyba postradać zmysły, jeśli wołał taką Charlotte od Rosette i jej fortuny.

– To był wspaniały wieczór, wspaniały! – zachwycał się hrabia Andover rozanielony. – Może zechce pani jutro przyprowadzić gości do klasztoru Flore? Chciałbym pokazać Rosette efekty swojej pracy.

Malvina odpowiedziała uśmiechem.

– Mam nadzieję – zwróciła się do stojącego obok lorda Flore – że jest pan w odpowiednim ku temu nastroju.

– David i ja będziemy zachwyceni mogąc gościć panie przed obiadem lub zaraz po nim.

Malvina nie zdołała powstrzymać uśmiechu.

Wiedziała, że w klasztorze Flore nie ma kto gotować. Stara żona majordomusa, która była na służbie co najmniej od pięćdziesięciu lat, bardzo się wprawdzie starała, ale z ledwością dawała sobie radę z gotowaniem dla dwóch domowników i męża.

– Spodziewam się – rzekła Malvina – że jutro, jak zazwyczaj w niedzielę, pojadę z babcią do kościoła, tak więc zajrzymy w odwiedziny raczej po obiedzie.

– Będę oczekiwał – powiedział lord Flore – i dziękuję za wyśmienitą kolację, panno Maulton.

Jak zwykle w obecności innych ludzi zwracał się do niej bardzo oficjalnie. Malvina zastanowiła się, do jakiego stopnia go to bawi.

Po odjeździe panów poszła wraz z Rosette na piętro.

– Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę klasztor Flore – emocjonowała się dziewczyna.

– Tyle o nim słyszałam…

– Ja także z chęcią odwiedzę to piękne miejsce – rzekła Malvina – ale większość panów, jak sądzę, będzie wolała się wybrać na konną przejażdżkę.

Kiedy stanęły pod drzwiami sypialni Rosette, dziewczyna impulsywnie ucałowała Malvinę w policzek.

– To był cudowny wieczór – wyznała rozpromieniona. – Nigdy się me bawiłam tak wspaniale. – Mówiła, bez wątpienia, najzupełniej szczerze.

Kilka chwil później Malvina, nareszcie sama we własnej sypialni, bardzo by chciała móc powiedzieć to samo.

Nie mogła się pozbyć uczucia, że czegoś jej brakowało… coś bardzo jej przeszkadzało… lecz nie wiedziała co.

W końcu przecież Rosette, hrabia Andover oraz oczywiście dama o imieniu Charlotte z pewnością świetnie się bawili.

Jeszcze długo zamiast zasnąć, myślała o pewnych szmaragdowozielonych oczach.

Następnego ranka wszyscy zaspali na śniadanie.

Kiedy Malvina wraz z babką oraz lady Langley ruszały do kościoła, żadna z dziewcząt nie zeszła jeszcze na dół.

Po powrocie hrabina i lady Langley poszły na górę, odpocząć nieco przed wyprawą do klasztoru Flore, Malvina natomiast miała zamiar w salonie oczekiwać gości wracających ze śniadania. Ku swemu ogromnemu zdumieniu zastała tam sir Mortimera Smithe'a.

– Co pan tu robi? – zapytała ostro.

– Musiałem się z panią widzieć – rzekł. – W bardzo ważnej sprawie. – W jego głosie dało się wyczuć przedziwne napięcie.

Malvina obrzuciła sir Mortimera uważnym spojrzeniem.

Czyżby jakimś niewiadomym sposobem dowiedział się o spłaceniu długów hrabiego? Albo odkrył zamiar budowy toru?

– Tutaj może nam ktoś przeszkodzić – podjął takim samym intrygującym tonem. – Proszę mnie zaprowadzić gdzieś, gdzie będziemy mogli porozmawiać bez przeszkód.

Malvina otworzyła drzwi przy kominku, prowadzące do mniejszego, choć rzadko używanego, to jednak przepysznie urządzonego pokoju. Jak wszystkie pomieszczenia w domu ozdobiony był świeżo ciętymi kwiatami, których woń napełniała powietrze słodkim aromatem.

Sir Mortimer wszedł za dziewczyną i starannie zamknął drzwi.

– Co to wszystko ma znaczyć? – spytała Malvina ostro. – Trudno mi wyobrazić sobie powód, dla którego musiałby mnie pan odnajdywać aż tutaj.

– Podążyłem za panią, ponieważ mam dla pani wieści nie dość, że interesujące, ale wręcz fascynujące!

– Cóż to takiego?

Mimo że dziewczyna stała, i to niedaleko wejścia, sir Mortimer rozsiadł się na sofie przy kominku.

– Proszę, niech pani usiądzie przy mnie.

Obawiam się, by nas ktoś nie podsłuchał.

– Zupełnie nie mogę pojąć przyczyny pańskiego zachowania – rzekła Malvina zirytowana.

– Proszę mi pozwolić powiedzieć najpierw, że pani stajenni przyprowadzili wczoraj wieczorem sześć koni, które kupiła pani od markiza Ilminstera.

Malvina poczuła się trochę winna. Tak bardzo była zajęta organizowaniem przyjęcia i tańców, że zapomniała spytać, czy konie dotarły do domu.

Nagle słowa sir Mortimera dotarły do niej w pełni.

– Powiedział pan: sześć? – zdziwiła się głośno – A co z pozostałymi dwoma?

– O tym właśnie zamierzam pani opowiedzieć.

Kazałem je zatrzymać w Londynie.

– Pan kazał je zatrzymać w Londynie… – powtórzyła Malvina. – A dlaczego to, jeśli mogę wiedzieć, ingeruje pan w moje sprawy?

– Miałem ku temu bardzo ważny powód – odparł. – Wiem, że będzie pani poruszona do głębi.

Malvina przyglądała się sir Mortimerowi bez słowa.

Wyświadczył jej przysługę przekazując wcześniej informację o sprzedaży tak wspaniałych koni, to prawda, pod żadnym jednak pozorem nie miał prawa zmieniać podjętych przez nią postanowień.

– Te dwa konie, które rozkazałem stajennemu markiza zatrzymać w Londynie – podjął sir Mortimer – to najlepsze sztuki, jakimi markiz kiedykolwiek powoził.

Ponieważ Malvina najwyraźniej nie miała zamiaru komentować tego stwierdzenia, sir Mortimer, po chwili ciszy, podjął wątek:

– Wierzę, że jeśli pani będzie nimi powozić w jutrzejszym wyścigu, mając za przeciwniczkę lady Laker, odniesie pani spektakularne zwycięstwo.

A nagrodą jest tysiąc gwinei przeznaczonych na wybitnie szlachetny cel.

– Nie rozumiem, o czym pan mówi!

– To zupełnie proste. Jeden z moich przyjaciół, sir Hector, postanowił przeznaczyć tysiąc gwinei na nagrodę dla tego, kto zdoła pobić lady Laker powożącą jego najlepszymi końmi zaprzężonymi do faetonu, który właśnie skonstruował.

Malvina chciała przerwać, lecz sir Mortimer nie dał jej dojść do słowa.

– Drugi tysiąc gwinei zostanie ofiarowany na stworzenie londyńskiej ochronki dla nieszczęsnych podrzutków i opuszczonych przez rodzinę dzieci nędzarzy. Dzieci, które inaczej czeka śmierć z zimna lub głodu.

Sir Mortimer wyciągnął ku Malvinie dłoń w błagalnym geście.

– Nie znam nikogo prócz pani, kto powozi tak dobrze, by miał szansę pobić lady Laker.

Nie wiem też, kto inny dysponowałby odpowiednimi ku temu końmi.

– Skąd pan wie, że dobrze powożę? – zdziwiła się Malvina.

– Czy sądzi pani, że cokolwiek, co pani dotyczy, mogłoby dla mnie pozostać osłonięte mgłą tajemnicy? – uśmiechnął się sir Mortimer.

– Wspaniale pani powozi, doskonale jeździ konno, zna obce języki, a poza tym wszystkim jest pani odurzająco wprost piękna!

Słowa sir Mortimera wprawiły Malvinę w niejakie zakłopotanie.

– Nie mogę przecież wziąć udziału w podobnym wyścigu – wróciła do tematu.

– Jeśli pani odmówi – westchnął sir Mortimer – wówczas sir Hector, który jest człowiekiem o zmiennym charakterze, zatrzyma pieniądze w kieszeni. Dla lady Laker może co nieco z nich skapnie, lecz ochronka nie otrzyma nic.

Malvina nie potrafiła się zdecydować.

– Musi być jeszcze ktoś poza mną.

– Nie znam nikogo innego, kto by powoził tak doskonale i miał tak wspaniałe konie – powtórzył sir Mortimer.

Malvina odniosła wrażenie, że mówił szczerze.

Nie miała jednak ochoty angażować się w całe przedsięwzięcie, a przy tym wszystkim nie bez znaczenia był fakt, że nie darzyła sympatią sir Mortimera.

– Jeżeli pożyczę panu konie, znajdzie pan kogoś innego, by nimi powoził?

– Przypuszczam, że istnieją kobiety niemal dorównujące pani umiejętnościami – rzekł sir Mortimer – ale nie ma czasu, aby je odnaleźć.

Poza tym czy jest pani przygotowana na ryzyko oddania swoich cudownych koni w obce ręce?

Malvina westchnęła.

– Wszystko to wydaje mi się bardzo dziwne – rzekła. – Razem z babcią nie wybieramy się z powrotem do Londynu przed jutrzejszym obiadem.

– Gdyby pani wyjechała jutro wcześnie rano – zapalił się sir Mortimer – byłaby pani w Londynie po dwóch godzinach z niewielkim okładem. Wyścig zaczyna się punktualnie w południe.

Bez kłopotów zdążyłaby pani na Berkeley Square przed herbatą o piątej.

– Gdzie ma się odbyć ten wyścig? – spytała Malvina.

Na twarzy sir Mortimera dostrzegła pewność, że już przystała na jego prośbę. Złościło ją to, lecz rzeczywiście nie bardzo potrafiła odmówić.

– Plan przewiduje, że pani i lady Laker wystartujecie w Regent's Park i będziecie powoziły do pewnego domu zbudowanego na odleglejszym krańcu Potters Bar. Wszystko nie powinno zająć dłużej niż godzinę. Po przybyciu na metę będzie pani mogła zjeść obiad, odebrać nagrodę i wrócić do Londynu. – W głosie sir Mortimera brzmiała triumfalna nuta.

– Czy jest pan pewien, że sir Hector nie przeznaczy pieniędzy na ochronkę, jeśli nie podejmę wyzwania?

– Na pewno odwoła wszystkie postanowienia powzięte w związku z jutrzejszym dniem.

Może każe zorganizować jakiś inny wyścig kiedy indziej, trudno to przewidzieć. Należy on do tych ludzi, którzy dziś odnoszą się do jakiegoś projektu entuzjastycznie, a jutro nie poświęcą mu nawet jednej myśli.

Malvina rozumiała słowa sir Mortimera aż nadto dobrze.

Na dłuższy czas zaległa cisza.

– Cóż… – odezwała się wreszcie dziewczyna – sądzę, że chyba… mogłabym przystać…

– Wiedziałem, że będzie pani zainteresowana!

Kiedy oznajmiłem sir Hectorowi, że poproszę panią, by zechciała stanąć w szranki z lady Laker, stwierdził stanowczo, że nikt nie może jej pobić. „Chociaż… z córką Magnamusa Maultona… to by był z pewnością porywający wyścig!”, tak powiedział.

Malvina podjęła decyzję.

– Dobrze. Przyjmę to wyzwanie, mimo że jestem pewna, iż babcia nie wyrazi zgody.

– A po cóż ją niepokoić? – zapytał szybko sir Mortimer.

– Sugeruje pan, bym jej nic nie mówiła?

– Opowie pani o wszystkim przy popołudniowej herbacie – uspokajał sir Mortimer. – Uwielbiam hrabinę Daresbury i jestem pewien, że byłoby ogromnym błędem pozostawiać ją na cały dzień w niepokoju, czy nie zdarzy się jakiś wypadek albo czy się pani nie przemęczy…

Można tego łatwo uniknąć.

Podniósł się z sofy, jak gdyby stojąc łatwiej mu było zebrać myśli.

– Zabiorę panią do Londynu – zaczął. – Wyjedziemy około wpół do ósmej, zanim jeszcze pani babka zostanie obudzona. Zostawimy liścik z kilkoma słowami wyjaśnienia, że wezwało panią niespodziewane zobowiązanie, ale na popołudniową herbatę będzie pani z pewnością na Berkeley Square.

Rozłożył szeroko ręce ukazując wymownym gestem, jak proste jest całe przedsięwzięcie.

– W ten sposób nie będzie się martwiła, a pani nie musi nikomu o niczym wspominać, dopóki nie wróci do domu.

– Tak… rzeczywiście… to zupełnie możliwe… – rozważała Malvina.

– Sama pani doskonale wie, jak starsze panie potrafią człowieka zamęczać, szczególnie jeśli chodzi o kogoś tak cennego dla nich jak pani dla swojej babki! – ciągnął sir Mortimer. – Dobrze radzę: niech pani robi to, co pani serce nakazuje, a z babką rozmawia później.

Malvina spodziewała się po nim takiego rozumowania.

– Nie lubię mieć sekretów przed babcią – oświadczyła.

Ależ była hipokrytką! Przecież nie wspomniała babce ani słowem o planach stworzenia toru wyścigowego! Poczuła wyrzuty sumienia.

– Cóż – powiedziała z lekkim wahaniem – zgadzam się spełnić pańską prośbę.

Zapewne będzie pan chciał tutaj przenocować?

– Przybyłem wynajętym powozem z rozstawnymi końmi. Rzeczywiście bardzo mi nie na rękę wracać teraz do Londynu i znów jechać tutaj wczesnym rankiem.

Niespodziewanie Malvina wybuchnęła śmiechem.

– Przejrzałam pana na wylot! Zdecydował pan wprosić się na moje przyjęcie nie bacząc, że mi to nie w smak!

– Musi pani wybaczyć… że okazałem się intruzem – sir Mortimer spojrzał na nią pokornie – lecz bardzo mi zależy, by pani wygrała ten wyścig.

– Ja również bym sobie tego życzyła. – Malvina wstała. – Powinnam zaprosić przyzwoitkę, skoro mam jechać z panem.

– Proszę czynić, jak pani uważa za stosowne, ale jeżeli pojedziemy najszybszym pani faetonem, który jest moim zdaniem nawet lżejszy od powozu lady Laker, będziemy się w nim strasznie tłoczyć.

Trudno było odmówić mu racji. Malvina doskonale zdawała sobie sprawę, że obojgu im będzie bardzo niewygodnie, jeśli zabiorą ze sobą jeszcze jedną osobę.

Chyba niepotrzebnie robiła wiele hałasu o nic. Przecież w końcu miała jechać do własnego domu w Londynie. Dwie osoby do towarzystwa: gospodyni oraz pan Cater wystarczą, by na miejscu nie uchybić etykiecie ani przyzwoitości. A w czasie podróży będzie im przecież towarzyszył parobek. Mogła poprosić Hodgsona, by wysłał z nią któregoś ze starszych, bardziej godnych zaufania służących.

„W takich warunkach sir Mortimer nie będzie miał okazji próbować żadnej ze swoich sztuczek” – pomyślała.

Poszła na górę, by zdjąć czepeczek i poprawić włosy.

Po zejściu z powrotem na dół zastała sir Mortimera, z niebywałą galanterią spełniającego każdą myśl babki oraz lady Langley.

Dopiero teraz miała okazję się przekonać, że jeśli mu zależy, potrafi być czarujący.

Nawet babka, która przecież podkreśliła kiedyś wyraźnie, że nie lubi tego człowieka, teraz musiała ulec jego urokowi, trudno bowiem było zachować obojętność wobec tak szczodrych komplementów i chętnych usług.

Sir Mortimer był na każde skinienie obu starszych pań przez całe popołudnie.

Podczas wizyty w klasztorze Flore nie uczynił ani jednej nieprzyjemnej uwagi pod adresem gospodarza. Właściwie schodził mu z drogi, a nawet chwalił zalety i zniewalający urok wiekowego zamku.

Malvina zauważyła, że lord Flore był zdziwiony widokiem sir Mortimera, ale nie miał szczególnej okazji dać temu wyraz, gdyż goście z takim zajęciem zaangażowali się w oglądanie przepięknego klasztoru, że dwaj antagoniści nie mieli kiedy zamienić słowa na osobności.

Po zwiedzeniu pięknych, choć cokolwiek zaniedbanych komnat, dotarli do kaplicy.

– Wówczas Malvina niespodziewanie zdała sobie sprawę, że nie ma z nimi Davida Andovera oraz Rosette. Domyśliła się, że hrabia chciał pokazać dziewczynie swoją pracę wykonywaną w pokoju opata i dlatego pozostali w tyle.

Lady Langley zorientowała się w zniknięciu młodych dopiero w galerii obrazów.

– Gdzie Rosette? – zapytała. – Taka jest zainteresowana malarstwem… Z pewnością bardzo chciałaby zobaczyć te wyjątkowe dzieła sztuki.

– Może pójdę jej poszukać? – zaoferowała się Malvina. – Nietrudno się zgubić w takim dużym domu.

Lady Langley jednak już nie słuchała, zajęta czymś zupełnie innym. Lord Flore zwrócił jej uwagę na włoskie arcydzieło, które, choć wymagało odrestaurowania, nadal olśniewało oryginalnym pięknem.

Przez całą wizytę w klasztorze Flore Malvina nie znalazła okazji, by zamienić z gospodarzem choćby jedno słowo na osobności.

Wróciwszy do wielkiego hallu, towarzystwo natrafiło na hrabiego i Rosette.

– Tak mi przykro, ciociu – odezwała się dziewczyna – zostałam z tyłu, ale czułam się nieco zmęczona po wczorajszych tańcach do późnej nocy.

– Jestem pewna, że będziesz mogła przyjechać i obejrzeć pozostałą część domu innym razem – rzekła lady Langley – ale żałuj, że nie widziałaś galerii obrazów.

– Pozwoli mi pan, mam nadzieję, zajrzeć jeszcze któregoś dnia – zwróciła się Rosette do lorda Flore.

– Proszę się tu czuć jak u siebie – odparł gospodarz grzecznie.

Malvina pomyślała z zadowoleniem, że wreszcie stara się być miły dla ślicznej dziedziczki.

Wsiedli wszyscy do powozu, który miał ich zawieźć z powrotem do Maulton Park.

– To zawsze przykry widok, gdy piękny stary dom znajduje się w takim strasznym stanie! – stwierdziła lady Langley. – Dlaczego lord Flore nie sprzeda kilku obrazów, by w ten sposób uzyskać pieniądze na renowację?

– Sądzę, że stary lord, w odwecie za jego zachowanie, upewnił się, by nawet najdrobniejsze przedmioty zostały objęte majoratem – wyjaśniła hrabina Daresbury.

– Ach tak, to zrozumiałe – zgodziła się lady Langley. – Zupełnie zapomniałam. Rzeczywiście zachował się przecież karygodnie.

– Co takiego zrobił? – zapytała Rosette.

Wyglądała w owej chwili wyjątkowo młodo i niewinnie.

W powozie zaległo pełne zakłopotania milczenie.

Na szczęście sir Mortimer opowiedział jakąś anegdotę zupełnie nie związaną z tematem, towarzystwo w śmiechu zapomniało o poprzedniej sprawie.

Malvina była mu szczerze wdzięczna.

Pomimo to, kiedy zeszła na dół o wpół do ósmej następnego ranka, czuła na sercu ołowiany ciężar winy.

Babce z całą pewnością by się nie spodobał ten dziwaczny wyjazd do Londynu – nie dosyć, że w towarzystwie sir Mortimera, to jeszcze po to, by uczestniczyć w wyścigu. A lord Flore protestowałby przeciwko tej wyprawie zapewne jeszcze gwałtowniej niż ona.

Dopiero rankiem, kiedy się ubierała, Malvina uświadomiła sobie, że ten najnowszy wyczyn będzie bez wątpienia powodem coraz głośniejszych komentarzy na temat jej osoby.

Łatwo mogła sobie wyobrazić, co powie na to lord Flore!

„To nie jego sprawa!” – pomyślała.

Chociaż… przecież był jej wspólnikiem. Nie chciała dawać mu jeszcze poważniejszych powodów do potępiania jej zachowania.

Tyle że na zmianę niefortunnej decyzji było już za późno.

Jeżeli wygra tysiąc gwinei przeznaczonych przez sir Hectora na ochronkę i doda do tego drugi tysiąc od siebie, będzie to z pewnością dobry uczynek. Nawet lord Flore nie będzie mógł jej zarzucić, że źle postąpiła.

„Hm… sir Mortimer miał w oku jakiś dziwny, niepokojący błysk…” – uświadomiła sobie wsiadając do faetonu czekającego na nią na podwórcu przy stajniach.

Odniosła wrażenie, że nawet Hodgson jak gdyby ją ganił.

– Naszykowałem pani najszybszą parę, panno Maulton – rzekł. – Mam nadzieję, że pan ich nie zgoni.

Sir Mortimer nie słyszał tej wymiany zdań.

– Nie ma powodu do niepokoju, Hodgson – rzekła Malvina z uspokajającym uśmiechem.

Jednocześnie jednak zdenerwowanie masztalerza udzieliło się także dziewczynie. Nie mogła teraz powozić sama, musiała oszczędzać siły na udział w wyścigu.

Nagle pożałowała, że uległa namowom sir Mortimera.

Przecież równie dobrze mogła wpłacić pieniądze na fundusz ochronki nie biorąc udziału w wyścigu. Nie pomyślała o tym wcześniej, dopiero w nocy, kiedy zdecydowała się podwoić z własnych pieniędzy sumę przeznaczoną dla bezdomnych dzieci.

Wypoczęte konie ruszyły żwawo.

Sir Mortimer świetnie sobie z nimi radził, zdradzał niemałe doświadczenie w powożeniu.

Malvina musiała przyznać, że rzeczywiście prowadził zupełnie dobrze, a choć daleko mu było do wprawy, jaką wykazywał lord Flore, wystarczająco dobrze jednak, by dotarli do Londynu w dwie i pół godziny. Ona sama zazwyczaj pokonywała ten dystans nieco szybciej.

Tak czy inaczej, zostało jeszcze wiele czasu do rozpoczęcia wyścigu. Można było spokojnie coś zjeść i bez pośpiechu, starannie zaprząc konie kupione od markiza Ilminstera.

Kiedy wreszcie dotarły ze stajen markiza i dziewczyna ujrzała je czekające przed własnymi frontowymi drzwiami, wyjątkowo wyraźnie sobie uświadomiła, jakie to szczęście być właścicielką tak wspaniałych okazów.

Ruszyła ku Regent's Park. Powoziła sama.

Czuła, jak narasta w niej podniecenie.

– Lady Laker jest uważana za wyjątkowo zręczną w powożeniu, prawda? – spytała sir Mortimera.

– W rzeczy samej – odrzekł. – Jest nieco starsza od pani i ma niemałe doświadczenie.

– Chętnie ją poznam. Czy sir Hector będzie nas oczekiwał w Regent's Park?

– To możliwe, ale wydaje mi się, że będzie raczej wolał powitać wszystkich w domu na mecie.

– Czy to jego dom?

– Niezupełnie… Właściwie dom należy do jednego z moich przyjaciół, który akurat wyjechał na północ kraju – odparł sir Mortimer – ale zawsze, nawet gdy jest nieobecny, pozwala mi korzystać ze swojej gościny.

– Bardzo to uprzejme z jego strony – zauważyła Malvina.

– Dzięki jego uprzejmości czeka panią bardzo smaczny obiad.

Tak rozmawiając dotarli do Regent's Park.

Malvina była nieco wzburzona i lekko oszołomiona, zorientowawszy się, że oczekiwała ich znaczna grupa kibiców.

Jedno spojrzenie na konie lady Laker oraz faeton, który miały ciągnąć, powiedziało Malvinie, że zwycięstwo nie będzie łatwe.

Sama lady Laker stanowiła dla dziewczyny pewną niespodziankę.

Musiała mieć, zdaniem Malviny, jakieś dwadzieścia siedem, może dwadzieścia osiem lat.

Była bardzo atrakcyjną kobietą, choć w nieco intrygującym stylu. Umalowana była i upudrowana, niemal jakby zamierzała dawać przedstawienie w teatrze. Rude włosy miała ponad wszelką wątpliwość farbowane, a ich kolor podkreśliła jeszcze zielonym czepeczkiem z niesamowitą ilością piór. Jej lśniąca amazonka w tym samym kolorze ozdobiona była dziesiątkami guzików oraz obszyta białą taśmą.

Lady Laker powitała sir Mortimera okrzykiem zachwytu i bez żadnego skrępowania ucałowała go w oba policzki. Następnie przedstawiono jej Malvinę.

– Naprawdę pani ma być moją przeciwniczką? – zdziwiła się lady Laker. – Wygląda pani tak młodo, że trudno uwierzyć, by potrafiła powozić czymś większym od dwukółki zaprzężonej w kucyka.

Malvina nie była pewna, czy powinna tę uwagę odebrać jako komplement.

Na wszelki wypadek odpowiedziała uśmiechem.

– Ma pani wspaniałe konie! – rzekła.

– Już mój staruszek zadbał o to – odparła lady Laker. – Ma nadzieję zrobić na tym wyścigu straszną forsę.

Malvinę zdumiała taka odpowiedź, ale nim zdołała rozwiać własne wątpliwości, otoczyła ją grupa wyelegantowanych dżentelmenów, którzy chcieli być jej przedstawieni.

Wszyscy zachowywali się, jak na jej gust, zbyt familiarnie w stosunku do lady Laker.

Nagle się zorientowała, że przyjmowane są zakłady, która z nich zostanie zwyciężczynią.

Pozostało jej tylko mieć nadzieję, iż lord Flore się o tym nie dowie. Jeżeli gniewał się za to, że jej imię pojawiało się w księdze zakładów u White'a… tym razem byłoby znacznie gorzej.

– Stawiam na ciebie, dziewczyno – usłyszała, jak jeden z dandysów mówi do lady Laker. – Jeśli przegram ostatnią koszulę, skręcę ci kark!

– Nic się nie przejmuj! – odparowała lady Laker. – Nigdy dotąd nie uległam w wyścigu, nie przegrałam zakładu i nie straciłam mężczyzny!

Jej odpowiedź skomentowały głośne wybuchy śmiechu.

Malvina wcale się nie zdziwiła, kiedy sir Mortimer poprowadził ją od tego towarzystwa w kierunku faetonu.

Obie zawodniczki miały jechać zupełnie same, nawet bez parobka na skrzyni. Dopiero w innych powozach mieli za nimi podążać kibice. Malvina uświadomiła sobie, że cała kawalkada będzie tworzyła niemały orszak.

Niektórzy dżentelmeni z klubów z ulicy Saint James mieli jechać śladami zawodniczek w bardzo wysokich faetonach. Przy ich pojazdach ten, którym miała powozić Malvina, wyglądał jak karzełek.

Nigdzie nie było śladu sir Hectora.

Sędzia, starszy i najwyraźniej doświadczony w takich sprawach mężczyzna, wyjaśnił Malvinie oraz lady Laker zasady wyścigu.

– Absolutnie nie wolno ingerować w sposób jazdy przeciwniczki – oznajmił. – Macie się trzymać głównej drogi, która wiedzie prawie całkiem prosto stąd do Potters Bar.

– A jeśli się zgubimy? – zapytała Malvina.

– Nie ma takiej możliwości, panno Maulton – odparł sędzia z całym przekonaniem. – Już czekają na trasie specjalni przewodnicy, którzy mają panie uchronić przed omyłkowym skręceniem. – Uśmiechnął się pokrzepiająco.

– Kiedy dotrą panie do Potters Bar, odnajdą dom po drugiej stronie miasteczka.

Bramy są specjalnie udekorowane, tak więc nie sposób go przeoczyć.

– Bardzo panu dziękujemy – rzekła Malvina.

– Czy obie panie są gotowe? – zapytał sędzia. – Proszę uważać przy starcie, żeby nie wejść w kolizję z drugim pojazdem.

Wziął w rękę dużą białą chustkę do nosa i uniósł nad głową, tak by obie zawodniczki dobrze ją widziały.

– Trzy… dwa… jeden… start! – krzyknął.

Oba faetony ruszyły.

Malvina bardzo ostrożnie i dosyć wolno poprowadziła w stronę wyjścia z parku. Zerknęła na lady Laker. Przeciwniczka rzeczywiście powoziła z dużą wprawą, choć… było w jej gestach sporo przesady, niepotrzebnego rozmachu, który ojcu Malviny bardzo by się nie spodobał.

Malvina siedziała prosto, zgodnie z naukami ojca, lejce utrzymywała w przepisowej pozycji.

Nie odpowiadała na wołania i wiwaty publiczności, w odróżnieniu od lady Laker, która głośno pokrzykując wymieniała uwagi z kibicującymi jej dżentelmenami i żartowała sobie na temat wyścigu.

Sir Mortimer pożegnał Malvinę słowami:

– Powodzenia! I proszę pamiętać, pani wygra ten wyścig! Nie może być inaczej.

Dziewczynie pozostało mieć nadzieję, że sir Mortimer się nie mylił.

Chyżo włączyła się w codzienny londyński ruch pojazdów zdążających w kierunku północnym.

Ulica była szeroka, tak więc Malvina bez kłopotu wyprzedziła po chwili lady Laker.

Usłyszała za sobą okrzyk rywalki, ale nie zrozumiała słów.

Rączo przemykała się między innymi użytkownikami drogi.

Był piękny, niezbyt gorący dzień, wręcz wymarzony na wyścig. Wiał lekki, odświeżający wiaterek, słońce świeciło jasno, lecz nie oślepiało.

Malvina doszła do wniosku, że sir Mortimer miał rację: trudno byłoby znaleźć dwa równie wspaniałe konie. Na dodatek tak doskonale wytrenowane. Poruszały się we wspólnym rytmie, jakby stanowiły jeden organizm.

Po jakimś czasie wyjechała na otwartą przestrzeń za miastem i mogła nieco przyśpieszyć.

Ciągle była tuż przed lady Laker. Przeciwniczka zaczęła używać bata, chciała zmusić konie do szybszego biegu.

Udało jej się wyprzedzić Malvinę. Dziewczyna nie uczyniła nic, by temu zapobiec, nie sięgnęła po bat.

Lady Laker odwróciła głowę i pokazała przeciwniczce język.

Malvinie ze zdumienia zaparło dech w piersiach.

Cieszyła się tylko, że tłum podążający za nimi w faetonach, karetach i otwartych powozach nie miał okazji obserwować zachowania lady Laker.

„Jest nieprawdopodobnie pospolita!” – pomyślała.

Raz jeszcze, wyjątkowo ostro, uświadomiła sobie, że jednak nie powinna była w ogóle brać udziału w tym wyścigu. Nie powinna była podejmować wyzwania przeciwko takiej kobiecie.

Gdyby lord Flore się o tym dowiedział, niewątpliwie miałby jej co nieco do powiedzenia.

„To nie jego sprawa!” – pomyślała ponownie, jednak z niemałym zamętem w głowie.

Nie mogła się pozbyć uczucia, że gdyby chciał ją łajać i strofować, w tym wypadku byłby usprawiedliwiony. Pragnęła, by wyścig zakończył się jak najszybciej. Chciała nareszcie wrócić do domu.

Po trzech kwadransach powozy zaczęły się zbliżać do Potters Bar. W samym miasteczku, które słynęło z dorocznych targów końskich, droga znacznie się rozszerzyła.

Wówczas właśnie Malvina popuściła koniom lejce. Rumaki, szczęśliwe z uzyskanej swobody, jakby dostały skrzydeł u nóg. Przefrunęła obok lady Laker w odległości zaledwie kilkunastu centymetrów.

Usłyszała za sobą wściekły okrzyk rywalki.

Wtedy popędziła konie. Oba zdawały się wiedzieć bez żadnej zachęty z jej strony, czego od nich oczekuje.

Do czasu gdy udekorowana brama i ludzki tłum czekający na zwyciężczynię ukazali się w zasięgu wzroku, Malvina wiedziała już z całą pewnością, że znacznie wyprzedziła rywalkę i wygrała wyścig.

Przemknęła przez bramę.

Widzowie zaczęli wznosić entuzjastyczne okrzyki, wyrzucać w górę czapki, cylindry oraz kapelusze, a dzieci machały chusteczkami i chorągiewkami.

Malvina wprowadziła konie pomiędzy dwa rzędy dębów wiodące ku brzydkiemu domowi.

Na froncie ujrzała wysoki biały słup.

Musiała przejechać jeszcze przez dziedziniec, na którym zgromadziła się spora grupka mężczyzn oczekujących zakończenia wyścigu. Kiedy ich mijała, witali ją równie gorąco jak gawiedź koło bramy.

Wreszcie ściągnęła lejce i łagodnie zatrzymała konie, lekko tylko zroszone potem.

Rosły, tęgi mężczyzna potrząsnął gorąco jej dłonią.

– Dobra robota! – wykrzyknął. – Wygrała pani wyścig! Dumny jestem, że mogę panią poznać!

Malvina domyśliła się w nim sir Hectora.

Kiedy stajenny chwycił konie za uzdy, puściła lejce.

– Przeżyłam ekscytujące doświadczenie – rzekła. – Pragnę szczerze podziękować, że zechciał się pan zgodzić na moje uczestnictwo w pańskim wyścigu.

– Nie ja zorganizowałem zawody, lecz sir Mortimer – sprostował sir Hector. – To on o pani pomyślał. Ucieszy się szalenie na wieść, że miał rację, stawiając na panią!

Malvina odniosła wrażenie, że od sir Mortimera usłyszała zupełnie inną historię, nie miała jednak czasu głębiej się nad tym zastanowić.

Podbiegli mężczyźni żądni uścisku jej dłoni.

Przybyła wreszcie także lady Laker, rozzłoszczona i niezadowolona. Sarkała i prychała nieuprzejmie zbywała wszystkie pytania i sugestie. Stwierdziła kategorycznie, że konie, które dano jej do wyścigu, nie były tak dobre, jak się spodziewała.

Malvina doszła do wniosku, że czuje się nieco zmęczona. Chciało jej się pić po długiej podróży zakurzoną drogą. Kiedy lady Laker prowadziła w wyścigu, kurz spod kół jej faetonu spowijał Malvinę jak chmura.

Wysiadła i ruszyła w stronę domu.

Przed drzwiami czekał jedynie służący, najwyraźniej nie było gospodyni.

– Chciałabym się umyć – zwróciła się więc do niego. – Zechciej mnie zaprowadzić do sypialni.

Poprowadził ją na piętro.

Po drodze zorientowała się, że dom był umeblowany wyjątkowo skromnie i bez gustu.

Obrazy zdobiące ściany nie miały większej wartości, a zasłony dobrano w cokolwiek wulgarnych kolorach.

Sypialnię, do której zaprowadził ją służący, urządzono bardziej luksusowo, lecz w tym samym, nieco męczącym i prymitywnym stylu.

W dodatku dywan był stanowczo zbyt jasny.

Na szczęście Malvina bez trudu znalazła wodę oraz miednicę. Obmyła twarz i dłonie.

Po chwili zjawiła się pokojówka, która oczyściła z kurzu jej czepeczek. Był on jak najprostszy i łatwy do odkurzenia, zupełnie inny niż czepek należący do lady Laker. Jedyną jego ozdobę stanowiły wiązane pod brodą wstążki.

– Jak będzie czas schodzić na obiad, włoży pani czepek? – zapytała pokojówka.

– Nie, wygodniej mi będzie bez niego – zdecydowała Malvina. – Chyba że inne damy będą w czepeczkach?

– Nie będzie innych dam, psze pani.

Malvina zdziwiła się, lecz powstrzymała od komentarzy.

Zszedłszy na dół, zastała w salonie około dwudziestu dżentelmenów. Tak jak powiedziała pokojówka, poza nią i lady Laker nie było kobiet.

– Cóż, wygrała pani – rzekła kwaśno lady Laker widząc wchodzącą Malvinę. – Pewnie powinnam pani pogratulować.

– Oto jest sportowe zachowanie! – wykrzyknął sir Hector.

Wetknął Malvinie w dłoń kieliszek.

– Pij, moja droga! Wszyscy tu twierdzimy, że nieźle się spisałaś.

W kieliszku był szampan. Dziewczyna pociągnęła kilka niewielkich łyków, byle tylko trochę ugasić pragnienie.

Wszyscy pozostali goście pili, jakby co najmniej od tygodni nie mieli w ustach żadnego płynu. Mogła sobie tłumaczyć taki stan rzeczy tym tylko, że bardzo ucierpieli od kurzu.

Kiedy podano obiad, całe towarzystwo przeszło do większego, lecz równie brzydkiego jak salon pokoju.

Malvina zauważyła z niesmakiem, że niektórzy spośród panów już zdążyli wypić za dużo.

„Nie powinno mnie tutaj w ogóle być!” – powiedziała sobie.

Raz jeszcze poczęła błagać los, by lord Flore nigdy się o niczym nie dowiedział.

Загрузка...