– Chodzi o ciebie? – Oczy Purdy rozszerzyły się w najszczerszym zdumieniu. – Masz dzieci?!
Nie powinna się dziwić, że Nat Masterman mieszka w przytulnym domku z żoną i gromadką dzieci. Przecież to takie oczywiste. Dlaczego jednak poczuła się rozczarowana?
Ciekawe, jak wygląda pani Masterman, przeleciało jej przez głowę. Pewnie jest kulturalną, zaradną i pracowitą kobietą, która przed dłuższą drogą nigdy nie zapomina sprawdzić poziomu paliwa w baku…
– Będę miał dwoje.
Nie mogła pojąć, dlaczego, choć się uśmiechnął, zarazem był smutny.
– Urodzą się wam bliźnięta, tak?
– Już są na świecie. Daisy i William, ośmiomiesięczne bliźniaki. To dzieci mojego brata. Wkrótce stanę się ich prawnym opiekunem.
– To znaczy, że twój brat i bratowa… – Urwała. – Mój Boże…
– Zginęli w wypadku samochodowym – powiedział cicho. – Kilka miesięcy temu, w Anglii.
– To straszne. Tak mi przykro. – Tylko w tak konwencjonalny sposób potrafiła zareagować.
– Ed i Laura pobrali się tutaj, ale bratowa była Angielką, jak ty. Byli tu szczęśliwi, tym bardziej że Laura pokochała te strony, jednak kiedy na świat przyszły dzieci, postanowili pokazać je dziadkom i polecieli do Londynu. Miało ich nie być tylko przez miesiąc… Pewnego dnia zostawili dzieci z dziadkami i pojechali na małą wycieczkę. Zderzenie czołowe, zginęli na miejscu. Szczęście w nieszczęściu, że dzieci nie było z nimi.
– Biedactwa, same zostały na świecie… Gdzie są teraz? – zapytała Purdy.
– W Londynie, ze swoimi dziadkami. Oboje są już w podeszłym wieku. Poza tym Laura i Ed chcieli, by ich dzieci dorastały w Australii. Przed wyjazdem uczynili mnie prawnym opiekunem Williama i Daisy, w razie gdyby coś im się stało. Wtedy uznałem to za przesadną ostrożność, ale oczywiście się zgodziłem… – Zawiesił głos. – To dziwne, bo Laura i Ed nie miewali jakichś dziwnych tajemniczych przeczuć, jednak tym razem coś im kazało tak postąpić – dokończył głucho. – Rozumiesz teraz, dlaczego ci o tym wspominam. Nie mam najmniejszego pojęcia o dzieciach. Sądzę, że moglibyśmy pomóc sobie nawzajem. Proponuję ci bilet powrotny do Australii za pomoc przy bliźniakach, co ty na to?
Była naprawdę zdumiona.
– Ależ to… to się nie godzi. Wiesz, ile kosztuje przelot do Londynu i z powrotem? Chcesz wydać tyle pieniędzy w zamian za sąsiedzką pomoc?
– Ta pomoc będzie dla mnie bezcenna, Purdy. Nauczysz mnie wszystkiego, co dotyczy dzieci. Jak się je karmi, przewija, kąpie, jak należy się z nimi bawić. Absolutnie wszystko. Czy możesz się tego podjąć?
– Oczywiście, ale…
– To jeszcze nie koniec. Eve, niania, która opiekuje się dziećmi w Londynie, twierdzi, że zrobię im krzywdę, gdy nagle je wyrwę ze znanego im świata. I pewnie ma rację. Będę więc musiał pobyć w Anglii przez jakiś czas, by przyzwyczaiły się do mnie. Dopiero potem zabiorę je do Australii.
– Rozumiem. – Purdy z namysłem pokiwała głową. – W ten sposób przyzwyczają się do nas obojga…
– Właśnie. Ale jest jeszcze coś. Ashcroftom, teściom Eda, bardzo leży na sercu dobro wnuków. Byli zaniepokojeni, że Daisy i Williama ma wychowywać samotny mężczyzna, dlatego po pogrzebie powiedziałem im, że jestem zaręczony. Ucieszyli się, że ich wnuki będą dorastać w prawdziwej rodzinie. Obiecałem im, że następnym razem przywiozę ze sobą narzeczoną, by mogli ją poznać.
– Nie wiedziałam, że jesteś zaręczony. Dlaczego te słowa wypowiedziała z takim trudem?
– Wtedy byłem – odpowiedział Nat. – Ale już nie jestem.
– Przykro mi.
– Nie musi ci być przykro – oznajmił spokojnie. – To była nasza wspólna decyzja. Kathryn i ja znaliśmy się wystarczająco długo, by do niej dojrzeć. Ona dostała świetną pracę w Perth, ja dwójkę malutkich dzieci. Jak mogłem żądać od niej takiego poświęcenia? Rozstaliśmy się w zgodzie. Nie było nam po drodze, i tyle. Tak jest lepiej i dla niej, i dla mnie.
Starał się nie dać tego po sobie poznać, ale Purdy była pewna, że nie jest mu łatwo mówić o byłej narzeczonej. Być może wciąż był w niej zakochany?
Nie wiedziała, jak bolesne dla niego było pożegnanie z Kathryn. Zaprawiona goryczą słodycz ostatniego pocałunku, samolot wznoszący się w powietrze… i został sam. A potem niewysłowiona ulga. Co z tego, że ją kochał, skoro los jasno wskazał, że nie była mu przeznaczona? Zamknął ten etap. Nigdy już nie chciał widzieć Kathryn.
– Lepiej dla ciebie? Czy aby na pewno? – zapytała odrobinę zbyt ostro. – Zamierzasz sam poradzić sobie z dwójką niemowlaków?
Nawet jeśli Nata zaskoczył ton jej głosu, nie dał tego po sobie poznać.
– Będę musiał rozejrzeć się za jakąś nianią. Na nieszczęście ta, która opiekuje się dziećmi w Londynie, zamierza wyjść za mąż, nie będzie więc mogła tu przyjechać.
– Nie chce mieszkać w Australii? I to z powodu jakiegoś tam małżeństwa? – wyrwało się Purdy i natychmiast pojęła, że znów robi z siebie idiotkę.
– No cóż, zakochała się. – W oczach Nata rozbłysły wesołe ogniki i zaraz zgasły. – Wysłałem ofertę do kilku agencji, jednak do tej pory nie znaleźli nikogo odpowiedniego. – Zerknął w jej stronę. – Dlatego pomyślałem o tobie. Mówiłaś, że marzysz o powrocie do Australii. Mogłabyś zamieszkać u mnie, w Mack River, przynajmniej do czasu, aż znajdziesz coś bardziej odpowiedniego. Jestem pewien, że również Grangerowie by się ucieszyli.
– Zapytam ich – odpowiedziała szybko. – Mają już kogoś na moje miejsce, ale nie wiem, czy chodzi o stałą pracę, czy tylko do końca sezonu.
– Kiedy kończy się sezon, przyjezdni uciekają stąd, bo robi się nudno i ciężko. Jestem pewien, że tak samo jest i w tym przypadku.
Purdy uśmiechnęła się, jednak Nat nie odpowiedział jej tym samym. Niestety. A przecież potrafił tak pięknie, tak cudownie się uśmiechać…
Policzki ją paliły, oddech stał się dziwnie szybki… Na Boga, co się z nią działo?
Szybko odwróciła wzrok do okna i zajęła się swymi myślami.
Jeśli udałoby jej się wrócić do Cowen Creek, może Ross uwierzyłby wreszcie, że Purdy marzy tylko o tym, by na zawsze pozostać w Australii? I przestałby ją traktować jak jedną z przyjezdnych dziewczyn, które każdego lata rozpoczynają pracę w Cowen Creek, a gdy sezon dobiega końca, odjeżdżają, by już nigdy się nie pojawić.
Propozycja Nata oznaczała, że nie byłoby jej tu miesiąc, może odrobinę dłużej, a to nawet jak na Rossa zbyt krótki czas, by o niej zapomniał. Co więcej, może stęskniłby się za nią? Mówią przecież, że rozłąka wzmacnia uczucie…
Purdy rzuciła ukradkowe spojrzenie w kierunku Nata.
Miał kilka lat więcej niż Ross i nie był tak przystojny, jednak z całą pewnością zasłużył na miano atrakcyjnego mężczyzny. Jak więc zareaguje Ross, gdy dowie się, że Purdy zamierza spędzić w towarzystwie Nata cały miesiąc?
Może stałby się zazdrosny? – przebiegło jej przez myśl.
Gdy przypomniała sobie, z jaką rozpaczą patrzyła w przyszłość jeszcze godzinę temu, uśmiechnęła się sama do siebie.
– Nat, wcale nie jestem idiotką.
– Wiem o tym – mruknął kompletnie zdezorientowany jej słowami.
– Wprawdzie jak idiotka nie sprawdziłam paliwa, ale okazało się to niezwykle mądrym i szczęśliwym posunięciem. – Zachichotała.
– A więc się zgadzasz!
– Oczywiście! – wykrzyknęła, lecz po chwili dodała niepewnie: – Musisz jednak wiedzieć, że jeśli chodzi o dzieci, to nie mam aż tak dużego doświadczenia. Czy takiej właśnie osoby potrzebujesz? Jesteś tego pewien? Może w agencji znajdą ci kogoś bardziej odpowiedniego?
Nat wiedział, że nigdy się na to nie zgodzi. Zdecydował o tym niezwykły wyraz oczu Purdy, owe niepokojące srebrzystoszare błyski, jej łagodna, a zarazem niezwykle intrygująca twarz, w ogóle cała osobowość. Znali się tak krótko, a już zdążył ją polubić i nabrać do niej zaufania. Tak, to inteligentna dziewczyna i można na niej polegać, co w jego sytuacji było najważniejsze. Chwilami zabawnie naiwna, ale to tylko dodawało jej uroku. No i na pewno będzie świetną nianią. Bez trudu wyobraził sobie, jak tuli do siebie małe dzieci, jak się z nimi bawi, spaceruje. Było w niej tyle miłości. Czuł to.
– Wolę, żebyś to była ty. – A może się mylił? Może to tylko pozory? Nie, z całą pewnością nie. – Jesteś miła, inteligentna, dobra…
– Przecież ledwie mnie poznałeś – zaoponowała.
– Masz świetne referencje, bo Grangerowie cię lubią i cenią. Poza tym kochasz te strony i chcesz tu wrócić, więc bez dwóch zdań musisz to być ty.
Dojechali na miejsce i Nat zatrzymał ciężarówkę.
Z całą pewnością Mathison nie należało do najpiękniejszych miast, jakie Purdy widziała w swoim życiu, bardzo je jednak polubiła. Więcej, zakochała się w małych, drewnianych domkach i starym, urokliwym kościółku. Za nic w świecie nie pogodziłaby się z myślą, że wszystko to widzi po raz ostatni.
Na szczęście propozycja Nata odmieniła jej przyszłość. Przynajmniej tę najbliższą.
Im więcej o tym myślała, tym jego oferta wydawała się atrakcyjniejsza. Będzie na ślubie swojej siostry, spotka się z najbliższymi, ale później wróci do Cowen Creek. Kto wie, co jeszcze się wydarzy? Czyżby naprawdę miało się okazać, że ona i Ross są sobie przeznaczeni?!
Kiedy Nat, napełniwszy kanister na najbliższej stacji benzynowej, wszedł do sklepu, odnalazł Purdy przy stoisku z warzywami. Sprawiała wrażenie nieobecnej. Po jej ustach błąkał się tajemniczy, rozmarzony uśmiech i nawet w półcieniu, jaki panował w sklepie, widać było, jak jej oczy jaśnieją srebrzystoszarym blaskiem.
– Wyglądasz na szczęśliwą – powiedział, a ona uśmiechnęła się szeroko.
Z rozczarowaniem stwierdził, że nie było w tym nic prócz przyjaźni.
– Bo tak jest. Jeszcze kilka godzin temu sądziłam, że cały mój świat legł w gruzach, że nigdy już nie zobaczę mojej ukochanej Australii i Rossa. Wtedy nagle pojawiłeś się ty i wszystko znowu stało się możliwe. – Spoważniała. – Mam przeczucie, że dzisiejszego ranka odmieniło się całe moje życie. I to wszystko dzięki tobie.
Twarz Purdy ponownie zajaśniała szczęściem. Nat zrobił krok do tyłu, zmieszany jej nagłą bliskością. Była taka promienna, ciepła, świeża i taka… otwarta.
I tak szaleńczo zakochana w Rossie Grangerze.
– Gotowa? – zapytał z ledwie hamowaną szorstkością.
– Tak. Zakupy stoją przy kasie.
Spod przyciemnionych okularów Purdy dyskretnie przyglądała się Natowi, próbując znaleźć przyczynę jego nagłej oschłości. Daremnie. Jego skupiona, pozbawiona najmniejszych śladów emocji twarz i przymrużone od słońca oczy nie zdradzały niczego.
Poczuła się niezręcznie. Zupełnie jakby swym szczęściem peszyła go, skłaniała do ucieczki w głąb siebie.
Dlaczego?
I nagle zrozumiała.
Podróż do Londynu i powrót do Australii były dla niej zapowiedzią przygody i szansą na spełnienie miłosnych i życiowych marzeń, zaś dla niego zwiastowały powrót do źródeł tragedii.
– Przepraszam – powiedziała cicho, zajmując miejsce w kabinie ciężarówki.
– Przepraszasz? Za co? – zdziwił się.
– Musiałam wyjść na kompletną idiotkę, kiedy opowiadałam ci o Rossie i o tym, jak się cieszę z twojej propozycji, podczas gdy jedyne, o czym myślałeś, to twój brat i jego dzieci. Czuję się okropnie. Powinieneś był powiedzieć mi, żebym się zamknęła.
Ruszyli w drogę.
No cóż, nie pamiętał o Edzie i Laurze, zapomniał też o bliźniakach. Jedyną osobą, o której myślał, była Purdy.
– Nie powinnaś siebie obwiniać – mruknął, nie patrząc w jej stronę. – Ostatnią rzeczą, jakiej życzyliby sobie Ed i Laura, to rozpamiętywanie tego, co się stało. Zbyt mocno kochali życie.
– Musi ci ich brakować – wyszeptała po chwili krępującej ciszy.
Zawahał się. Nieczęsto zdarzało mu się opowiadać o swoich uczuciach, jednak przy Purdy przychodziło mu to bez trudu.
– Tak – potwierdził cichym głosem. – Ed był dwa lata młodszy ode mnie. Po śmierci rodziców razem gospodarowaliśmy w Mack River. Później, gdy poznał Laurę, zamieszkali na swoim. Nie widywaliśmy się już tak często, jednak… Czasami nadal nie mogę uwierzyć, że już ich nigdy nie zobaczę.
– Przykro mi – powtórzyła, wiedząc, jak głupio brzmiały te słowa. Wyrażały jednak to, co czuła.
– Mnie również – uśmiechnął się blado. – Jednak Ed i Laura nie żyją, dlatego najważniejsi są William i Daisy. I tego zamierzam się trzymać.
Dziwne, ale powrotna droga wydała się Purdy stanowczo za krótka. A przecież powinna się spieszyć do swoich obowiązków…
Gdy wysiedli z ciężarówki, Nat przeniósł zakupy do wozu Purdy i napełnił bak benzyną. Jak to się stało, że tak łatwo zdała się na jego opiekę? Jakby to było coś najbardziej naturalnego w świecie.
Aż trudno uwierzyć, że kilka godzin temu ledwie pamiętała, jak brzmiało jego imię. Ciekawe, jakie jeszcze niespodzianki szykuje przyszłość? Zaczęła się zastanawiać nad wspólnym wyjazdem do Londynu. Ludzie zbliżają się do siebie w podróży…
Skarciła siebie w duchu. Nawet jeśli nie byłaby zakochana w Rossie, to i tak te fantazje są cokolwiek przedwczesne. Nie wyglądało bowiem na to, by propozycja Nata była czymś innym niż tylko ofertą pracy.
Zresztą nie sądziła, by kiedykolwiek mógł potraktować ją poważnie. Co z tego, że miała już dwadzieścia pięć lat, skoro czuła się przy nim jak trzpiotka, i za taką pewnie ją uważał. Niania, proszę bardzo, ale ten poważny mężczyzna na pewno szukał innej partnerki, kobiety doświadczonej, ustabilizowanej emocjonalnie i materialnie. A ona była na życiowym rozdrożu. Uboga angielska kucharka zakochana w Australii… zakochana w Rossie.
Ciekawe, jaka była ta jego narzeczona? – zastanawiała się. Ciekawe, jakim jest kochankiem?
– Gotowe. – Nat przerwał jej rozmyślania. – Włącz silnik. Sprawdzimy, czy wszystko działa.
Wszystko było w porządku.
Nat podszedł do otwartego okna jej auta i oparł ramiona o dach.
– Jak bardzo jesteś zajęta w soboty?
– Popołudnia mam dla siebie – odpowiedziała zaskoczona. – Dlaczego pytasz?
– Pozostało nam parę spraw, które powinniśmy omówić. Może przyjadę po ciebie do Cowen Creek i udamy się do mnie? Zapoznasz się z moim domem, przyzwyczaisz się do miejsca, w którym spędzisz jakiś czas. O ile oczywiście nie zmienisz zdania po pierwszym kwadransie spędzonym w Mack River. – Uśmiechnął się szeroko.
– Zgoda.
– W takim razie do zobaczenia.
– Sądziłam, że masz jakąś sprawę do Billa? – Spojrzała na niego zdezorientowana.
– Miałem, ale to może poczekać.
W tej bliskości, gdy tak opierał się ramieniem o dach jej samochodu, było coś nieprzyzwoicie intymnego. Purdy wstrzymała oddech.
– Co mam powiedzieć Grangerom? – zapytała wreszcie.
– Cóż, spotkaliśmy się w Mathison. Nie mów im o benzynie i całej reszcie. Zaczęliśmy gawędzić i kiedy dowiedziałem się o twoim powrocie do Londynu, zaproponowałem ci pracę. Wiedzą o Edzie, Laurze i bliźniakach, więc nie będą zaskoczeni. Odpowiada ci taka wersja?
– Jasne. – Skinęła głową, zadowolona, że w końcu udało jej się oderwać wzrok od jego twarzy. – A więc do soboty.
Nat zawahał się, jakby zamierzał coś dodać, jednak tylko pomachał ręką na pożegnanie.
– Do soboty, Purdy.
Nie odwracając się, pojechała przed siebie.