ROZDZIAŁ ÓSMY

Tej nocy miała piękny sen.

Delikatne, czułe pocałunki Nata, dotyk jego dłoni… Jej ciało, tak dotąd niewinne, teraz szykowało się na przyjęcie ostatecznej rozkoszy.

Dłoń Nata pieści jej kolano, odgarnia nocną koszulę, powoli wędruje ku górze…

Śniąc, odwróciła się w jego stronę i jej usta zatopiły się pożądliwie w jego wargach. Silnie, namiętnie i zaborczo.

Nareszcie. Nareszcie mogła zrobić to, czego pragnęła od tak dawna. Liczyło się tylko to, że nareszcie mogli być razem – ona i Nat.

Liczył się tylko smak jego ust, jego ciało, po prostu on.

– Proszę… – wyszeptała. Tak bardzo nie chciała, by przestał. – Proszę…

Nat ledwie ją usłyszał.

Prosiła, błagała, by przestał.

Ten cios był nieledwie ponad jego siły.

Co z tego, że ich ciała splotły się ze sobą, skoro w oczach miała strach, paniczne przerażenie? Skoro była oszołomiona, wstrząśnięta?

Zsunął się z niej.

– Co… co… – wyjąkała zupełnie już rozbudzona Purdy. Ten słodki sen okazał się jawą. – Co się stało?

– Przepraszam… – mruknął Nat. – Ja…

Jak jednak miał jej opowiedzieć, że rozbudził się, gdy jej ramię tak słodko, kusząco dotknęło jego ciała? Jakimi słowami miał wytłumaczyć, że zachowywała się tak, jakby go pragnęła?

A później, gdy w odpowiedzi na jego pocałunek odwróciła się, tak namiętna, tak spragniona…

Jak to się stało, że jej pocałunek mógł wziąć za odpowiedź na swoje pieszczoty? Jak mógł nie pomyśleć, że rozespana i na pół przytomna, rozpoznaje w nim nie jego, lecz Rossa?

A później ta jej cicha, błagalna prośba, by przestał.

– Przepraszam – powtórzył. Było to wszystko, co potrafił powiedzieć.

Nie czekając dłużej, wstał i skierował się do drzwi.

Trzymając dłoń na klamce, odwrócił się jeszcze, by spojrzeć na Purdy.

Leżała bez ruchu jak odurzona. Zawstydzona i zagubiona, jakby nadal nie mogła zrozumieć, co się stało.

– Przepraszam… – wyszeptał znowu. – Wybacz mi. Purdy nie poruszyła się. Za nic nie mogła pojąć, jak to się stało, że wspaniały, pełen dzikiej namiętności sen w jednej chwili przemienił się w tak koszmarną rzeczywistość. Z jakiego powodu?

Nigdy nie zaznała takiego upokorzenia. Wspomnienie Nata i jego pieszczot mieszało jej się z tym, co wydarzyło się później. Zaskoczenie i przerażenie w jego oczach, gdy uświadomił sobie, do czego oboje zmierzają. Niesmak, z jakim zsuwał się z jej ciała. I pełne zażenowania przeprosiny…

Przycisnęła dłonie do twarzy, by powstrzymać łzy. Nie mogła teraz płakać. Za nic nie powinna przecież zdradzić Natowi, jak bardzo go pragnęła i jak boleśnie ją zranił. Nie zniosłaby jego dalszych przeprosin, zakłopotania i uprzejmie skrywanej niechęci.

Ale jak poradzi sobie z pogardą, którą czuła do samej siebie?

Och, poradzi sobie… za jakieś dwadzieścia, może pięćdziesiąt lat.

Ale to będzie później, natomiast co miała zrobić teraz?

Na pewno nie mogła udawać, że nic się nie stało. Musi pójść do Nata i wyjaśnić mu, że miała erotyczny sen… Boże, jak jej to przejdzie przez gardło? A więc miała erotyczny sen z Rossem, a że Nat leżał obok niej, doszło do pomyłki… Dlatego błagała go, by się z nią kochał. Była nieprzytomna, śniła…

Czy odważy się to powiedzieć? Musi, bo inaczej następne trzy tygodnie staną się jeszcze większym koszmarem.

Bo już się w nim znalazła. Udawane uczucie przerodziło się w tajemną, nieszczęśliwą miłość i Purdy, by zachować resztki godności i zwyczajnie nie zwariować, musiała brnąć w piętrowe kłamstwa. Oszukuje rodzinę, że jest zakochana w Nacie, choć tak naprawdę rzeczywiście jest w nim zakochana, lecz okłamuje go, że nie jest… Boże, naprawdę można zwariować!

Był w kuchni. Siedział przy stole, z głową w ramionach, jakby nadal dochodził do siebie.

Miał na sobie tylko spodenki. Silny, zgrabny, męski… Do diabła, kochała go!

Purdy zacisnęła zęby.

– Naprawdę nie wiem, co powiedzieć – powiedział, ujrzawszy ją w progu.

– Nie musisz nic mówić – mruknęła, siadając naprzeciw niego.

Wprawdzie szlafrok szczelnie opinał jej ciało, ale jakie to miało znaczenie? Pożądał jej jak żadnej kobiety na świecie. Nic dodać, nic ująć.

– Nie mam pojęcia, co się stało – zaczął. – Spałem jak zabity, aż nagle…

Niedawne wspomnienia zawisły między nimi jak ciężka, ponura chmura.

– Nie wiem, co powiedzieć… – powtórzył bezradnie. – Po prostu nie myślałem.

– Rozumiem, Nat. Najpierw miałam sen, a potem po prostu…

– Śnił ci się Ross – stwierdził cicho.

– Tak. To nie taki zwyczajny sen… – Więcej nie była zdolna powiedzieć.

– Zwyczajny, całkiem zwyczajny, gdy jest się zakochanym. Mam rację?

Jego głos brzmiał spokojnie, ale w duszy rozszalała się burza. Pewnie Ross nie sypiał jeszcze z Purdy, lecz była to tylko kwestia czasu. W każdym razie ona była gotowa.

– Przepraszam – szepnęła, nie mając odwagi spojrzeć na niego. Zbyt się obawiała, że w jej oczach odnajdzie prawdę.

Widział jej pochyloną głowę i miejsce na szyi, które jeszcze przed chwilą tak słodko poddawało się pieszczotom jego ust.

Skrzywdzona i nieszczęśliwa, zagubiona i zrozpaczona Purdy potrzebowała pociechy, ukojenia, miłości. Lecz on nie miał do tego prawa.

– To nie była twoja wina – powiedział więc tylko.

– Nie była również twoja, Nat. Byliśmy nieprzytomni, nie wiedzieliśmy, co robimy. To się po prostu wydarzyło.

Niewysłowiona słodycz jej ust? Jedwabisty dotyk jej skóry? Podniecenie, jakie ogarnęło ich ciała? To się wydarzyło ot tak, po prostu?!

– To się po prostu wydarzyło – potwierdził suchym, beznamiętnym głosem.

Na chwilę zapanowała cisza.

– Nie chciałabym, żeby to coś zmieniło między nami – zdobyła się w końcu na odwagę Purdy, nerwowo obracając na palcu pierścionek zaręczynowy. – Przecież wszystko układa się tak dobrze. Moi rodzice są przekonani, że zamierzamy się pobrać, Ashcroftowie są spokojni o los dzieci… To jeszcze tylko kilka tygodni. Wrócimy do Australii i będzie po wszystkim. Oboje tego chcemy, prawda?

Nat przysłuchiwał się jej w milczeniu.

Być może Purdy rzeczywiście będzie mogła zapomnieć. Być może nawet już zapomniała. Lecz jak on sobie z tym poradzi?

– Jak rozumiem, mamy udawać, że nic się nie stało. To proponujesz, tak? – upewnił się.

– Jeśli tylko się zgodzisz… – odpowiedziała szybko. – Naprawdę marzę tylko o jednym. Chcę jak najszybciej wrócić do Australii.

Do Rossa, cierpko dopowiedział w duchu Nat.

Niezależnie od tego, jak bardzo będzie oszukiwał ją i samego siebie, musi w końcu przyznać, że nie wiedzieć kiedy zakochał się w Purdy. Namiętnie, żarliwie i… bez wzajemności.

Stał się niewolnikiem tej miłości, nigdy niespełnionej, bolesnej, tragicznej. Jego życie zamieni się w piekło. Już się zamieniło.

Purdy wyjdzie za Rossa, urodzi jego dzieci, będą żyć długo i szczęśliwie. A on, ich zgorzkniały sąsiad, będzie cierpiał w wiecznym niespełnieniu. Taka czekała go przyszłość.

Dlaczego ją spotkał na swej drodze? Czy los zawsze musi być taki okrutny? Zobaczyć raj, lecz nigdy do niego nie wstąpić, toż to najperfidniejsza tortura.

Pozostały mu tylko trzy tygodnie. Ostatnie dni, kiedy Purdy będzie tylko dla niego. Nie miał sił, by z tego zrezygnować, choć powinien. Zobaczyć raj, lecz do niego nie wstąpić… Po co to przedłużać?

– Więc… jak? – powtórzyła zaniepokojona ciszą Purdy. – Czy masz coś przeciwko temu?

– Nie – odpowiedział powoli. – Nie mam nic przeciwko temu.

Kolejny dzień był ostatnim, jaki pozostał Cleo przed sobotnim ślubem, więc i roboty było mnóstwo. Purdy, jako druhna, też nie miała chwili czasu na rozmyślania. I całe szczęście.

Nat wybrał się w odwiedziny do Williama i Daisy.

Zwyczaj nakazywał, by noc przed ślubem państwo młodzi spędzili w swych rodzinnych domach i Cleo nie wyobrażała sobie, by mogło stać się inaczej. Purdy, jako druhna, również była do tego zobowiązana.

– Może i ty przeprowadzisz się na tę noc do nas? – zaproponowała Natowi Cleo.

Grzecznie odmówił.

Była to najdłuższa i najcięższa noc w całym jego życiu.

Tęsknił za Purdy.

– Lepiej będzie, jeśli zaczniesz się do tego przyzwyczajać – wymruczał sam do siebie, po raz tysięczny już przekręcając się z boku na bok.

Sobota przywitała zakochanych cudownym słońcem i czystym niebem.

Cleo wyglądała oszałamiająco pięknie, Alex również prezentował się wspaniale.

Kiedy Purdy składała siostrze życzenia szczęścia i wszelkiej pomyślności, ta z uśmiechem powiedziała:

– Teraz twoja kolej, maleńka.

– Mam nadzieję – odpowiedziała Purdy, starając się przywołać na twarz bodaj cień uśmiechu.

W tłumie gości z ledwością rozpoznała Nata. Skupiony i poważny, w nienagannie skrojonym szarym garniturze i z ciemnym krawatem, wyglądał elegancko i bardzo przystojnie.

Kiedy uśmiechnął się do niej serdecznie, poczuła, jak na jej serce spłynęła fala przyjemnego gorąca. Odpowiedziała ciepłym uśmiechem.

Po chwili straciła Nata z oczu.

Spojrzała na Cleo i Aleksa. Młodzi, szczęśliwi, zakochani w sobie…

Purdy uciekła w marzenia. Jej ślub z Natem, wokół rozradowany tłum, a oni wpatrzeni w siebie, niecierpliwie czekający chwili, kiedy wreszcie zostaną sami…

Otrząsnęła się, jej oczy zaszkliły się.

Och, być z Natem na dobre i na złe, na zawsze, do jak najpóźniejszej śmierci… Jak to jest, być z nim? – kołatało się bezlitośnie po jej głowie. Poczuć na palcu ofiarowaną przez niego obrączkę, a potem wspólnie witać kolejne wschody słońca… Jak to jest?

Ktoś trącił ją w ramię. To matka, zaniepokojona jej nieobecnym wyrazem twarzy, spytała, czy wszystko w porządku.

Skinęła głową, że tak, choć pragnęła wykrzyczeć, że nic nie jest w porządku. Wykrzyczeć to Natowi i całej reszcie świata.

Powiedziała mu, że nie chce, by po wczorajszej nocy cokolwiek zmieniło się między nimi. Zapewniała go, że to możliwe.

Dla niego? Zapewne. Ale nie dla niej.

Nie chciała być już anonimową Purdy, nianią do wynajęcia, koleżanką, przyjaciółką. Jedyne, czego pragnęła, to zostać jego żoną.

I o ile się nie myliła, nie było to tak do końca nierealne. Jak na razie był przecież wolny, czyż nie?

Być może uda jej się pozostać w Mack River na dłużej. Może okaże się tak bardzo potrzebna Natowi, że zagnieździ się tam na dobre. Upłynie miesiąc, rok, dwa…

Będzie dbała o dzieci, o dom. O Nata. Będzie gotować, sprzątać, prać. Robić wszystko, byłe tylko być z nim. Patrzeć, jak William i Daisy dorastają, jak z biegiem czasu nabierają umiejętności, jak się usamodzielniają.

Będzie dzielić z nim troski i cieszyć się jego radościami. O niczym innym przecież nie marzyła…

Tajemnicza Kathryn pozostanie w swoim Perth na zawsze, a Nat wreszcie o niej zapomni…

Fantazjuje? Jest naiwną idiotką?

Być może.

Lecz jest jeden tylko sposób, by się o tym przekonać.

Działać.

Najpierw czekają ją niezwykle trudne trzy tygodnie, podczas których musi udowodnić sobie i Natowi, że potrafi być twarda, zrównoważona i chłodna. Wszystko bowiem, czego od niej potrzebuje, to opieka nad bliźniętami. Będzie więc tylko nianią… na razie.

Przyszła pora robienia zdjęć. Młoda para w asyście najbliższej rodziny ustawiła się zgodnie z poleceniami fotografa.

– Purdy i…Nat, zgadza się? – zawołał, przykładając aparat do oczu. – Stańcie odrobinę bliżej siebie. O, tak, bardzo dobrze. A teraz uwaga! Uśmiech!

Nat stał tuż za nią, więc nie mogła go widzieć, ale czuła delikatny dotyk jego ramienia na swych plecach i ciepło jego ciała. Tak bardzo chciała się do niego przytulić.

Zamknęła powieki.

– W porządku, jeszcze raz! – zawołał fotograf. – Purdy, co się dzieje? Nie możesz spać na ślubnym zdjęciu własnej siostry!

Zawstydzona, natychmiast uniosła powieki, przywołując na twarz kolejny uśmiech.

Twarda, zrównoważona, chłodna. Czy nie taka właśnie miała być? A więc zacznie już teraz.

O dziwo, samo wesele nie sprawiło jej już najmniejszego kłopotu. Cleo i Alex zrezygnowali z tradycyjnej biesiady na rzecz szwedzkiego bufetu, dzięki czemu panował miły rozgardiasz. Purdy bez wzbudzania podejrzeń mogła unikać Nata, z czego skrzętnie skorzystała.

Pojawiała się tu i tam, rozmawiała, uśmiechała się, ba, nawet wybuchała śmiechem. I z pogodną miną potwierdzała, że owszem, tak, następna pójdzie do ołtarza ona.

Jednak zawsze, ilekroć kątem oka spostrzegła znajomą sylwetkę lub usłyszała ukochany głos, natychmiast zmieniała kurs.

Wyglądało zresztą na to, że dla niego nie miało to najmniejszego znaczenia. Nie była nawet pewna, czy Nat w ogóle zauważał jej osobę. Ilekroć bowiem pozwalała sobie na krótkie zerknięcie w jego kierunku, tylekroć był pochłonięty rozmową z kolejną ciotką czy kuzynką Purdy. Panie adorowały go na wyścigi, co Nat przyjmował z lekkim dystansem, lecz zarazem z niepowtarzalnym wdziękiem.

Po kilku godzinach Purdy postanowiła przewietrzyć się w ogrodzie. Wieczorny chłód okazał się doskonałym lekarstwem nie tylko na rozpalone ciało, ale i na rozgorączkowane myśli.

Schodząc po schodkach tarasu, nagle zorientowała się, że w ogrodzie nie będzie sama. Na trawie, w otoczeniu gromadki dzieci, siedział Nat, pokazując im jakieś sztuczki. Maluchy to wybuchały głośnym śmiechem, to patrzyły zafascynowane.

– Uciekłaś z przyjęcia? – zapytał. Skinęła głową.

– W takim razie przyłącz się do nas.

– Ciociu Purdy! – zawołał Ben, widząc jej wahanie. – Nat potrafi robić cuda ze swoimi dłońmi. Chodź, zobacz!

Cuda? Och, wiedziała o tym aż nadto dobrze…

– Doprawdy? – zapytała, zbliżając się w ich kierunku.

– Nat, pokaż cioci!

Nat powtórzył sztuczkę. Była bardzo prosta, jednak u dzieci ponownie wywołała wybuch entuzjazmu.

Potem uprosiły go, by opowiedział coś o Australii. Z zapartym tchem słuchały o kangurach, krokodylach i samotnych ranczach.

Purdy z radością przysiadła na miękkiej trawie i wsłuchiwała się w to, co mówił. Czy raczej jak mówił.

Jego miękki, spokojny głos rozbrzmiewał łagodnie w wieczornej, letniej ciszy. Patrzyła, z jakim przejęciem starał się opisać dzieciom to, czego nigdy nie miały okazji zobaczyć, jak gestykulował, jak się uśmiechał, jak się zamyślał.

I nieważne było to, że nie mówił do niej. Nieważne było, że na nią nie spoglądał. Nawet to, że o niej nie myślał. Liczyło się jedynie, że mogła być tuż obok niego.

Wreszcie dzieci rozbiegły się i zostali sami. Nat przysiadł się bliżej Purdy.

– Jesteś teraz ich bohaterem. – Uśmiechnęła się. – Rzeczywiście krokodyl odgryzł pół twojej łodzi?

Nat roześmiał się.

– Może straty nie były aż tak duże, jednak ślady zębów są tam do dzisiaj. Pokażę ci, jak wrócimy do domu.

Zamarł, zbyt późno zdając sobie sprawę z tego, co powiedział. Wrócić z nią do Mack River było przecież jego życzeniem. Nie jej.

– To prawda. Nie mogę się doczekać powrotu do Australii – odpowiedziała spokojnie, jakby niczego nie zauważyła. Oplatając kolana ramionami, uniosła głowę i spojrzała w niebo. – Twoje opowieści sprawiły, że zapragnęłam znowu zobaczyć to wszystko. Byłam w Cowen Creek zaledwie kilka miesięcy, ale tęsknię za tym miejscem jak za domem. Tutaj wszystko osiąga jakieś zawrotne, kosmiczne tempo. Nie zdążysz nawet dobrze pomyśleć, a rzeczywistość zmieni się ze trzy razy. Nigdy nie czułam czegoś takiego w Cowen Creek. Tam było tak cicho, tak spokojnie… Można spacerować kilometrami i nie spotkać nikogo, prócz ptaków na drzewach.

I Rossa, cierpko dopowiedział w myślach Nat, widząc, jak na twarzy Purdy pojawia się błogi uśmiech.

Czy Ross w ogóle ma pojęcie, jakim jest szczęściarzem? – smętnie kołatało się w jego głowie. Wszystko, czego potrzebuje, to skinąć palcem, a Purdy będzie jego. Żoną, kochanką, matką jego dzieci. Kobietą, z którą spędzi resztę życia.

Kathryn nie była taka, pomyślał. Nie lubiła ziemi, natury, ciszy. Zawsze ciągnęło ją do miasta, do łudzi, do wydarzeń. Nie znosiła monotonii Mack River i uciekała stamtąd, kiedy tylko nadarzała się okazja.

Doskonale wiedział, że Purdy potrafiłaby pokochać to miejsce, jak pokochała Cowen Creek. Udowodniła to tego dnia, kiedy odwiedziła go w Mack River.

To niesprawiedliwe, pomyślał. Było tak wiele rzeczy, które chciał jej pokazać. Wodospad, pod którym kąpali się razem z Edem, gdy byli dziećmi, kaniony, skały… A pod koniec dnia mogliby rozbić namiot daleko od domu, rozpalić ognisko, patrzeć w gwiazdy…

– Myślisz o domu? – zapytała, przyglądając mu się z wielką uwagą.

– Tak.

– Musisz nienawidzić Londynu, Nat.

Nie, nie nienawidził Londynu, chociaż liczył już dni do powrotu. Jakże jednak mógłby nienawidzić to miasto, skoro ona była tutaj?

– Purdy… – zaczął, sam nie bardzo wiedząc, co chce powiedzieć. Albo raczej, jak ma to powiedzieć.

– Tak?

Zanim jednak ponownie zdążył otworzyć usta, ich uszu dobiegł głos matki Purdy.

– Ach, więc tu się schowaliście! – zawołała od drzwi tarasu. – Musicie koniecznie na chwilę do nas wrócić. Ojciec nie może rozpocząć bez was swojej przemowy.

Nat odetchnął z ulgą. Zaledwie chwila dzieliła go od tego, by zniszczyć wszystko i powiedzieć Purdy o tym, co tak naprawdę do niej czuje. Zaledwie chwila, a widziałby ją po raz ostatni w życiu…

Jeśli odtrąciła rękę, którą jej podał, gdy wstawała, to jakie wrażenie wywarłaby na niej niewczesna deklaracja miłości? Doprawdy, głupiec z niego. Prawdziwy głupiec.

Purdy wstała z miejsca. Siłą powstrzymała się, by nie chwycić dłoni Nata, którą wyciągnął do niej, kiedy podnosiła się z miejsca. Nie była pewna, czy potrafiłaby ją puścić z powrotem. No cóż, za nic nie mogła sobie ufać.

Na szczęście zjawienie się matki podziałało na nią jak kubeł zimnej wody. To wprost nieprawdopodobne, z jaką łatwością, patrząc w jego ciepłe, ciemnobrązowe oczy, zapominała o Kathryn, o Rossie i marzyła tylko o jednym: wziąć jego twarz w dłonie i całować, całować, całować…

Przemowa ojca była, jak zwykle, krótka i treściwa. Zebrani nagrodzili ją brawami. Następny w kolejce do wygłoszenia mowy był Alex.

Patrząc na Cleo, która z uwagą i entuzjazmem przyjmowała każde słowo swego męża i zupełnie nie kryła się ze swym szczęściem, Purdy ponownie odczuła w sercu delikatne ukłucie zazdrości. Cieszyła się wraz z siostrą, życzyła jej i Aleksowi wszystkiego najlepszego, jednak… żałowała, że podobne szczęście nigdy nie stanie się jej udziałem.

– A teraz – głos Cleo przerwał jej rozmyślania – ja i Alex chcielibyśmy w sposób szczególny podziękować Purdy, która przebyła długą drogę, by być tu dzisiaj z nami. Wiemy, jak ciężko było ci się rozstawać z Australią, Purdy, i dlatego jesteśmy ci ogromnie wdzięczni. Dzisiejszy dzień nie byłby najszczęśliwszym w moim życiu, gdyby ciebie tutaj zabrakło.

– A dla informacji tych, którzy być może jeszcze nie wiedzą – dodał Alex – Purdy i Nat w niedługim czasie mają zamiar wrócić do Australii, by tam się pobrać. Korzystamy więc z okazji, żeby życzyć im, by zaznali takiego samego szczęścia jak moja żona i ja.

– Purdy, żebyś na pewno była następna – zawołała Cleo, rzucając w kierunku siostry swój ślubny bukiecik. – Łap, maleńka!

Musiała złapać, bo kwiaty przyfrunęły wprost do jej rąk. Skonsternowana, z bukiecikiem w ręku, stała, nie bardzo wiedząc, co powinna ze sobą zrobić.

– Za Purdy! – wykrzyknęli wszyscy, wznosząc do góry kieliszki. – Za Purdy i Nata!

Nat stał tuż za jej plecami, zaskoczony tak samo jak ona sama. Oczywiste było, że wszyscy czekają na ich pocałunek. Byli przecież w sobie zakochani. Co więcej, zaręczeni. Wzniesiono właśnie toast za ich zdrowie, więc chyba…

Odwróciła się do Nata. Zrozumiał. Pochylił się, otoczył jej plecy ramieniem i na jeden króciutki ułamek sekundy dotknął jej ust.

Nim zdążyła się zorientować, było po wszystkim. Wszyscy wokół klaskali i śmiali się, najwyraźniej zupełnie usatysfakcjonowani.

Purdy nie była pewna, czy bardziej czuje się rozczarowana, czy zadowolona z faktu, iż pocałunek Nata skończył się, zanim się na dobre zaczął.

Zadowolona, zdecydowała po chwili. Gdyby pocałunek podobny był do tych, które już znała, stałaby teraz jak porażona, skupiając na sobie uwagę wszystkich.

A tak mogła swobodnie pomachać bukietem w stronę Cleo i uśmiechnąć się beztrosko, jakby jedyną jej troską był termin ślubu i krój ślubnej sukienki.

– Całe szczęście, że mamy to już za sobą! – wykrzyknęła Purdy, opadając bezwładnie na sofę w pustym mieszkaniu Cleo.

– Zaczynałem się już zastanawiać, czy Cleo i Alex w ogóle gdzieś pojadą – westchnął Nat, zdejmując marynarkę i rozluźniając węzeł krawata.

Paradoksalnie pocałunek, który nie tak dawno złożyli na oczach gości, okazał się błogosławiony w skutkach. Był tak bardzo bezosobowy, beznamiętny i chłodny, że wszystko stało się jasne.

Wciąż kocha Kathryn, myślała Purdy.

Wciąż kocha Rossa, myślał Nat.

Byli przekonani, że powtórna utrata kontroli już im nie grozi.

Jednak dla całkowitej pewności Nat wolał usiąść na krześle, niż zająć miejsce na kanapie obok Purdy.

– Nie wiem, jak ludzie mogą stale chodzić w garniturach. – Z ulgą rozpiął pod szyją guzik koszuli. – Mam nadzieję, że w najbliższym czasie nie będzie już takich okazji.

– Nie – zaśmiała się Purdy, masując swoje stopy. – O to możesz być spokojny. I… dziękuję ci.

Nat spojrzał na nią ze zdziwieniem.

– Za co?

– Za wszystko, co zrobiłeś przez ten tydzień – odpowiedziała impulsywnie. – Za to, że uratowałeś moją twarz, że byłeś miły dla mojej rodziny, że włożyłeś garnitur… Za wszystko, naprawdę.

– Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiedział i zabrzmiało to bardzo prawdziwie.

– Tak, cóż… – odchrząknęła speszona Purdy. – Chciałam tylko powiedzieć, jak bardzo doceniam to, że wywiązałeś się ze swojej części umowy. Teraz kolej na mnie. Od jutra rana jestem do dyspozycji twojej i bliźniaków.

Загрузка...