Ostatecznie nie Nat był tym, kto w sobotę po obiedzie przywiózł Purdy do Mack River. Tym kimś był Ross.
– I tak wybierał się do Mathison – wyjaśniła, kiedy odprowadzali wzrokiem samochód Rossa. – Ale jeśli wieczorem mógłbyś mnie odwieźć z powrotem, byłabym wdzięczna.
Mówiła za wiele i zbyt głośno, wiedziała o tym, jednak nieoczekiwanie poczuła się speszona i niepewna w towarzystwie Nata.
W jego powitaniu nie było nic osobistego. Potraktował ją jak zwyczajną nianię, która niedługo ma podjąć swoje obowiązki za uzgodnioną płacę. No cóż, przecież właśnie nianią zgodziła się być.
Nie było więc powodu, by jej serce drżało na widok Nata, widocznie jednak na tym świecie nie wszystko musi dziać się z jakiejś przyczyny…
– Wygląda na to, że ucieszyłaś się z takiego rozwiązania – skwitował jej wyjaśnienia. – Jedna chwila z Rossem więcej…
– Tak – przyznała, zbyt późno zdając sobie sprawę, że w jej głosie nie było zbytniego entuzjazmu. – Było cudownie.
– Co Ross na to, że zamierzasz wrócić do Cowen Creek?
– Sądzę, że jest zadowolony.
Łudziła się, że Ross wykaże choć odrobinę zazdrości z powodu oferty Nata, jednak nic takiego nie nastąpiło.
Jak się dowiedziała, wszyscy w Cowen Creek byli święcie przekonani, że ponowne zejście się Nata i Kathryn jest jedynie kwestią czasu. Ich zdaniem Nat nigdy nie kochał i nie pokocha żadnej innej kobiety. Jak ujął to Ross, on i Kathryn byli dla siebie stworzeni.
Purdy spojrzała na Nata spod rzęs. Najwyraźniej mieli rację. Nie wyglądał na kogoś o złamanym sercu, co jasno dowodziło, że uważał powrót Kathryn za sprawę przesądzoną.
Co oznaczało tym samym, że jej pomysł upadł, zanim na dobre się skrystalizował. Pomysł, który przyszedł jej do głowy po ostatnim liście siostry…
Nat mieszkał we wspaniałym, starym domu, zbudowanym przez jego dziadka. Posiadłość otoczona była bujną, niemal dziką zielenią, i sprawiała wrażenie wygodnej, bezpiecznej twierdzy.
Po krótkim spacerze po okolicy Purdy zasiadła w cieniu werandy. Wyciągnęła ramiona na oparciach starego, wiklinowego fotela i rozejrzała się wokół. Wszystko wydawało się takie… chłodne, ciche i spokojne. Zupełnie jak Nat.
Gdy uśmiechała się do swoich myśli, na werandę wszedł Nat, niosąc dwa kubki świeżo zaparzonej kawy. Przystanął w miejscu, przyglądając się jej przez chwilę.
Rozparta wygodnie w fotelu, w dżinsach i bawełnianej koszulce, wydawała się taka szczęśliwa, spokojna i… zadomowiona.
Ciekawe, o czym myśli? – przeleciało mu przez głowę.
A o czymże innym, jak nie o Rossie, zadrwił z samego siebie. O Rossie Grangerze i ich wspólnej przyszłości w Cowen Creek.
Cóż, jeśli to Ross właśnie był powodem, dla którego zgodziła się wyświadczyć Natowi przysługę, powinien być mu wdzięczny. Nie robiła przecież tego dla niego. Głupotą byłoby o tym zapominać.
Usłyszawszy kroki Nata, odwróciła się i stwierdziła ze zdziwieniem, że na jego twarzy ponownie nie malowało się nic prócz obojętności. Widocznie myliła się, sądząc, że spędzili całkiem miłe popołudnie.
– Cudownie tu – odezwała się, wskazując na ogród. – Aż chciałoby się tu zostać na zawsze!
– Cieszę się, że ci się podoba. – Uśmiechnął się nieznacznie. No cóż, nie miałby nic przeciwko temu. – Przypuszczam, że Grangerowie bardzo odczują twoją nieobecność. Zatrzymali dla ciebie posadę w Cowen Creek?
– Niestety nie. Jak tylko powiedziałam, że muszę wcześniej wracać do Londynu, znaleźli kogoś na moje miejsce. Nie chcieli zostać bez kucharza.
– Rozumiem… Ale nadal zamierzasz wrócić do Australii?
– Jasne – potwierdziła z taką mocą, jakby na świecie nie istniało nic bardziej oczywistego. – Jeśli nawet nie do Cowen Creek, to pewnie znajdę coś w okolicy. To dosyć dobre rozwiązanie. Kiedy nie będziemy mieszkać w jednym domu, na dodatek z jego rodzicami, Ross nie będzie czuł takiego nacisku.
Natowi wydało się mało prawdopodobne, by dla Rossa mogło mieć to jakiekolwiek znaczenie, jednak nie zamierzał wyprowadzać Purdy z błędu.
– Może w takim razie nieco rozszerzymy naszą umowę? Wciąż nie znalazłem nikogo odpowiedniego, więc po powrocie z Anglii mogłabyś nadal opiekować się Daisy i Williamem. Oczywiście wtedy zamieszkałabyś u mnie. – Po chwili, by nie było żadnych wątpliwości co do jego intencji, dodał: – O ile nie znajdziesz czegoś lepszego.
– Brzmi świetnie – odparła, zastanawiając się, jak długo potrwa, zanim Nat i Kathryn się pogodzą.
– Znakomicie. W takim razie zabukuję bilety na lot w przyszłym tygodniu. Kiedy dokładnie jest wesele twojej siostry?
– Ostatni weekend sierpnia, ale powinnam tam być przynajmniej tydzień wcześniej. – Westchnęła ciężko. – Cleo chce, żebym była jej druhną.
– Jakoś nie słyszę w twoim głosie entuzjazmu – zauważył, przyglądając jej się z zaciekawieniem. – Sądziłem, że wy, kobiety, uwielbiacie takie wydarzenia.
– Owszem, do czasu, kiedy nie zaczynają przypominać karnawału w Rio. – Roześmiała się. – No i już widzę te współczujące spojrzenia rodziny i przyjaciół domu. Od dawna uważają mnie za dziwadło.
– Na pewno przesadzasz.
– Jedno jest pewne. Bliźniakami będę mogła się zająć dopiero po ślubie – podsumowała, już zdenerwowana tym, co czekało ją w Londynie. Ploteczki, obgadywanie bliźnich, szykowanie kreacji, uzgadnianie weselnego menu…
– Nic nie szkodzi. Do tego czasu też będę musiał pozałatwiać kilka spraw.
– Zamierzasz zatrzymać się u Ashcroftów?
– Nie. – Nat odstawił na bok kubek z herbatą. – Myślę, że z dwójką wnuków i nianią mają tam wystarczająco dużo zamieszania. Poszukam sobie czegoś w okolicy. Dobrze by było, gdybym od czasu do czasu brał dzieci do siebie na noc. Będą mogły przyzwyczaić się do mnie… i do ciebie.
– Świetny pomysł – potwierdziła, czując jednocześnie, jak na jej policzkach zaczynają pojawiać się rumieńce. Nawet jeśli przyszłoby im dzielić mieszkanie, nie będzie dla Nata nikim więcej niż nianią, wiedziała o tym. Jednak było w tej sytuacji coś niebezpiecznie intymnego. – Poproszę rodziców, by rozejrzeli się za jakimś mieszkaniem do wynajęcia, co ty na to?
– Byłoby świetnie. – Nat pokiwał w zamyśleniu głową. – Nie musiałbym się martwić przynajmniej o to.
– Wiem, że czekają cię trudne chwile. – Westchnęła. No cóż, ją również.
Nie mogła już ukrywać, że Nat intrygował ją coraz bardziej. Ot, taka na przykład linia jego brwi. zapach skóry, inne drobiazgi… Przede wszystkim jednak zaciekawiała ją jego osobowość. Z jednej strony był mężczyzną otwartym na innych, uczynnym i sympatycznym, z drugiej jednak zamkniętym w sobie i skrzętnie skrywającym emocje. Czuło się, że jest człowiekiem czynu, zarazem jednak trzymał się jakby odrobinę z boku i z nieprzeniknioną twarzą uważnie wszystko obserwował.
Tajemniczy, niezwykły, ekscytujący mężczyzna. Gdzież Rossowi do niego! A jeszcze niedawno była święcie przekonana, że jest szaleńczo zakochana w tym lokalnym amancie!
Nagle się zawstydziła. Co ona wyrabia? Tak krótko jest w Australii, a robi maślane oczy do drugiego już faceta. Polubiła Nata, to prawda, ale serce skradł jej Ross…
– Sytuacja byłaby bardziej klarowna, gdyby Kathryn pojechała ze mną. – Purdy poczuła się, jakby ktoś ją smagnął biczem. – Chodzi mi o Ashcroftów. To ludzie starej daty i jest dla nich nie do przyjęcia, by samotny mężczyzna wychowywał dzieci. Obiecałem im, że przedstawię im swoją narzeczoną…
Purdy wzmogła czujność. Czyżby pomysł, z którym tu przyjechała, nie był aż tak niedorzeczny?
Zebrała się w sobie. No cóż, niewiele miała do stracenia. A co tam…
– Więc im ją przedstaw.
– Słucham? Nie namówię Kathryn… nawet nie śmiałbym prosić… żeby leciała do Londynu tylko po to, aby uspokoić Ashcroftów.
– Myślałam o sobie.
Uff, jakoś zdołała to powiedzieć.
Nat spojrzał na nią, jakby naprawdę była jakimś dziwadłem, i to zrodzonym w północnych, mglistych jeziorach Szkocji. Bo na cywilizowaną Angielkę nie wyglądała. Nie w tej chwili.
– Co takiego?
– Mogę być twoją narzeczoną. Oczywiście tylko na niby, dla innych ludzi.
Błyskawicznie przeanalizował sytuację i uznał, że pomysł, choć nieco ekstrawagancki, wcale nie był głupi.
– To by wiele uprościło – mruknął z ulgą, lecz zaraz dodał: – Dzięki, Purdy, lecz nie mogę się na to zgodzić. Wystarczy, że pomożesz mi przy Williamie i Daisy, coś więcej byłoby wielkim poświęceniem. Jednak dziękuję za twoją wspaniałomyślność.
– Nie dziękuj, Nat, bo wcale nie jestem taka szlachetna. – Zaczerwieniła się. – Rzecz w tym, że ja również nie mogę pojawić się w Londynie bez narzeczonego. A zatem…
Wiele ją kosztowało to wstydliwe wyznanie. Chciała się zapaść pod ziemię. Nat wszystkiego musiał się już domyślić i zaraz wybuchnie śmiechem nad jej skrajną naiwnością.
– Możesz mi to wyjaśnić? – spytał spokojnie. – Co dokładnie masz na myśli? – usłyszała głos Nata.
Na razie więc darował sobie kpiny. Ale tylko do czasu, była tego pewna. Bo teraz, kiedy zaczęła realizować swą wielką „intrygę", straciła wszelkie złudzenia. Znów wyjdzie na idiotkę, bo taki już jej los.
Nat podszedł bliżej i stanął nad nią jak kat nad dobrą duszą. Może i dobrą, ale jakże głupią…
Purdy wiedziała, że musi wypić ten kielich goryczy do końca.
– Mówiłam ci już, że jestem skończoną idiotką – wyszeptała. – Chciałam pokazać, że jest inaczej, ale cóż… – Zrezygnowana opuściła głowę. – W rodzinie mają mnie za dziwaczkę, za brzydkie kaczątko, za życiową niezdarę. No i wreszcie miałam tego dość, zbuntowałam się… – Głos niebezpiecznie jej zadrżał. – Uciekłam z Londynu w szeroki świat, by znaleźć takie miejsce, gdzie zyskam akceptację, może nawet podziw… Pragnęłam wrócić do Anglii jako piękny łabędź…
Był twardym facetem, lecz ta rzewna, smętna opowieść rozczuliła go. Nagle pojął, dlaczego Purdy wydawała mu się trochę naiwna. Nie, wcale nie była naiwna, tylko borykając się ze swym losem, wymyśliła sobie lepszy świat. Marzyła, i te marzenia próbowała wcielić w życie. Ujęło go to, choć wiedział zarazem, że tacy ludzie uchodzą za dziwaków stąpających w chmurach.
Doszedłszy do takich wniosków, zajął się studiowaniem jej urody. Ujmująca linia profilu, urocze, lecz zarazem niepokojące spojrzenie, błyszczące, ciemnobrązowe włosy… ale to nie było wszystko. Była szczera, spontaniczna, obdarzona niezwykłym naturalnym wdziękiem. I to właśnie czyniło ją piękną, choć nie mieściła się w żadnym z klasycznych kanonów urody. Nie była zimną blondynką, nie była ognistą brunetką czy rudowłosym wampem. Nie była ani kobietą dzieckiem, ani dominującą władczynią, nie była… Och, była sobą, niepowtarzalną Purdy.
– Kilka tygodni temu dostałam list od Cleo – mówiła dalej Purdy. – Napisała mi o przygotowaniach do ślubu. Oczywiście wszystko szło świetnie i bez żadnych problemów, tak jak cała reszta jej życia. Nie zrozum mnie źle. Bardzo kocham moje obie siostry, ale często mi się zdaje, że los uwziął się tylko na mnie. Krótko mówiąc, napisałam jej, że w Australii spotkałam miłość mego życia.
Purdy wreszcie zaryzykowała i spojrzała na Nata. Przyglądał jej się uważnie, lecz bez kpiny, i co ważniejsze, bez współczucia. To dodało jej otuchy.
– Oczywiście miałam wtedy na myśli Rossa. Kłopot w tym, że jemu ani w głowie jakiekolwiek deklaracje. No i sam widzisz, jak się wkopałam. Bo czy ja mogłam w kolejnym liście napisać Cleo, że miłość mojego życia trwała zaledwie dwa tygodnie?
Purdy westchnęła ciężko, a Nat znów ujrzał ją i Rossa na tamtym weselu. Przytuleni, wpatrzeni w siebie…
– No i teraz twoja rodzina oczekuje, że pojawisz się z Rossem?
– Niestety…
– Poproś go, by pojechał z tobą…
– Coś ty! To by go zupełnie do mnie zniechęciło.
– Więc prosisz mnie.
– Pomyślałam, że skoro będziemy w Londynie w tym samym czasie, może zgodziłbyś się…
– Zastąpić Rossa?