– Zgodziłbyś się? – powtórzyła Purdy, mając nadzieję, że jej głos nie brzmi zbyt desperacko. – Tylko na czas ślubu.
Cisza, jaka zapadła, stawała się nie do zniesienia.
Purdy opuściła głowę jak tylko dało się najniżej. Tyle razy robiła z siebie idiotkę, ale teraz przeszła samą siebie. Po prostu rekord świata.
– Nat, zapomnijmy o całej sprawie – powiedziała cicho. – Sam widzisz, co wymyślę, to daję plamę. Czy mógłbyś pokazać mi rzekę? – dodała ze sztucznym zainteresowaniem.
– Zaczekaj. – Poczuła na swym nadgarstku uścisk jego palców. – Nie powiedziałem przecież, że się nie zgadzam.
– Ale zaraz tak zrobisz i będziesz miał rację. – Purdy wyswobodziła dłoń. – Nie ma powodu, żebyś zajmował się moimi problemami. Masz swoje, tylko że to są prawdziwe problemy…
Była w takim nastroju, że gdyby mogła, skazałaby siebie na chłostę. Uznała, że to właściwa kara za bezbrzeżną głupotę.
– Daj spokój, Purdy, wcale nie lekceważę twoich kłopotów – powiedział rzeczowo. – Nie zrobiłaś nic złego, tylko sytuacja się zagmatwała. Najważniejsze, że wzajemnie możemy sobie pomóc. Ashcroftowie będą spokojni o los swoich wnuków, a moja obecność na ślubie Cleo okiełzna złośliwe języki twojej rodziny i znajomych.
– Fantastycznie! – Wpadła w euforyczny nastrój i już nie myślała o kłopotach.
– Musimy się tylko zastanowić, co z bliźniakami. Nie wiem, jak twoja rodzina zareaguje, gdy się okaże, że twój narzeczony ma pod opieką dwoje dzieci.
– Żaden problem. Zaraz po przyjeździe wszystko im opowiem i natychmiast będą chcieli poznać Daisy i Williama. Zresztą mogą nam się przydać, gdy znudzimy się na jakimś przedweselnym spotkaniu. Dzieci to świetna wymówka.
– Czyli pozostało tylko zabukować bilety i w drogę.
– Jestem ci niesamowicie wdzięczna. – Purdy odetchnęła z ulgą. Jak to możliwe, by wszystko poszło tak gładko? – Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.
Oczy jej się śmiały, była rozpromieniona i uśmiechnięta, po prostu rozkoszna. Nie mógł oderwać od niej wzroku.
– Co najmniej tyle samo, ile dla mnie.
I dużo, dużo więcej. Przez cały miesiąc będzie miał tę wspaniałą dziewczynę o magicznych oczach tylko dla siebie…
Zaraz, zaraz, spokojnie, Nat. Purdy jest zakochana w innym, macie tylko wspólny interes do załatwienia, upomniał się. Tylko się nie zakochuj, idioto, bo ona nie jest dla ciebie.
Purdy dostrzegła, że Nat nagle stracił humor. No tak, oczywiście…
– Czy jesteś pewien, że nasze „narzeczeństwo" nie popsuje ci szyków? – zapytała ostrożnie.
– Co masz na myśli?
– Cóż, Grangerowie twierdzą, że twoje rozstanie z Kathryn… – zawahała się – nie jest ostateczne. Że jesteście dla siebie stworzeni. Byłoby fatalnie, gdyby Kathryn źle zrozumiała tę sytuację.
Spojrzał na nią. Purdy wypowiedziała tę kwestię z wielkim przejęciem, jakby była szesnastoletnią panienką, która naiwnie wierzy w nieśmiertelną siłę miłości… Uśmiechnął się z rozczuleniem. Szczęśliwi są ci, którzy nie tracą złudzeń, pomyślał. Cóż, Kathryn robi karierę w Perth i pewnie już zapomniała o byłym narzeczonym. Przebolał to, otrząsnął się i w sercu już nic nie kłuło. Przykre tylko, że ich związek, z którym wiązał takie nadzieje, nie przetrwał pierwszej poważnej próby.
Nie zdradził się jednak z tym przed Purdy. Lepiej będzie, jeśli pozostanie w przekonaniu, że Nat nadal jest uczuciowo zaangażowany w Kathryn. W końcu spędzą ze sobą co najmniej miesiąc, a przecież jej serce należy do Rossa Grangera i gdyby zaczęła podejrzewać Nata, że o nią zabiega, poczułaby się fatalnie.
– Nie musisz przejmować się Kathryn – powiedział. – Ona dobrze wie, co do niej czuję.
– A więc Grangerowie się nie mylili. Wcześniej czy później znów się połączycie, bo urodziliście się dla siebie. – Miała nadzieję, że Nat nie usłyszał rozczarowania w jej głosie.
No cóż, o niej i Rossie nikt nigdy by tak nie powiedział. Jakie to cudowne, kochać i być kochanym na dobre i na złe… Westchnęła.
„Jesteście dla siebie stworzeni". Dobre sobie. Kathryn, jego piękna, roześmiana Kathryn, która opuściła go, w chwili kiedy najbardziej jej potrzebował.
Nadal nie rozumiał, dlaczego tak łatwo przyjął jej decyzję. Jakby instynktownie tego oczekiwał. W pewnym sensie odczuł nawet ulgę. Kathryn należała do kobiet wymagających od otoczenia nieustannej adoracji. Przywykła, że wszystko kręci się wokół niej, więc kiedy pojawiły się bliźniaki, natychmiast przyjęła ofertę z Perth.
– Ross mówił mi, że jest bardzo piękna.
– Kathryn? Tak, rzeczywiście – potwierdził bez emocji. – Jest jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie kiedykolwiek spotkałem.
Purdy spojrzała na niego z ciekawością. Czyżby mówił o byłej narzeczonej bez cienia bólu i żalu? Najwyraźniej, jak twierdzili Grangerowie, spodziewał się, że wcześniej czy później Kathryn uzna swój błąd i powróci do niego.
– Naprawdę nie chcę, żebyś z mojego powodu miał jakieś nieprzyjemności.
– Zapewniam cię, że ze strony Kathryn nic nam nie grozi – powtórzył z uśmiechem. – Ale masz rację. Zaoszczędzimy sobie niepotrzebnych komplikacji, jeśli wśród sąsiadów utrzymamy nasze „narzeczeństwo" w tajemnicy. Będzie aktualne tylko w Anglii. Co ty na to?
– Umowa stoi. – Purdy wyciągnęła dłoń, a w jej oczach znów zalśniły srebrzystoszare ogniki.
– Stoi.
Gdy potrząsnęli dłońmi, pieczętując umowę, Purdy spontanicznie pocałowała Nata w policzek.
– Tak się cieszę – powiedziała.
Jej niewinny całus wprowadził go w stan euforii, a zaraz potem wzbudził całkiem inne emocje. Ta dziewczyna naprawdę jest niesamowita, pomyślał i westchnął ciężko. No cóż, nie jemu była pisana.
– Ja również – odpowiedział lekko ochrypłym głosem. – Nadal chcesz zobaczyć rzekę? Jeśli tak, to wybiorę ci jakiegoś spokojnego konia.
Purdy nabrała wody w dłonie i oblała nią twarz. Całą dobę spędziła w samolocie i prawdomówne lustro w damskiej toalecie na lotnisku Heathrow niczego jej nie oszczędziło. Była blada i wycieńczona, miała sine worki pod oczami. Potrzebowała porządnej kąpieli i długiego snu, by znów dobrze poczuć się we własnej skórze,
Miała jeszcze chwilę, bo Nat zobowiązał się sam odebrać bagaże i dopilnować formalności. Była mu za to wdzięczna.
To niezwykłe, jak bardzo był spokojny i opanowany. Nie sposób było po nim poznać, z jak trudnym zadaniem niedługo będzie musiał się borykać oraz że jego życie ulegnie kompletnej zmianie.
Całą drogę siedzieli obok siebie, co było miłe i podniecające, lecz zarazem napawało ją dziwnym, niepojętym lękiem. Nie dało się ukryć, że reagowała na Nata dużo mocniej, niżby sobie tego życzyła. Przecież była zakochana w Rossie…
Odpędziła te myśli. Dolecieli na miejsce i kurtyna zaraz pójdzie w górę. Purdy szykowała się do roli swojego życia.
Spojrzała na lewą dłoń. Na serdecznym palcu połyskiwał pierścionek. Podarował jej go Nat jako symbol ich „zaręczyn". Ot, teatralny rekwizyt… Wtedy uznała to za dobry pomysł, bo narzeczona bez pierścionka wyglądałaby dziwnie.
Lecz szybko zaczęła czuć się z tym niewygodnie, w ogóle cały ten pomysł z odegraniem komedii napawał ją coraz większym niepokojem. Jedyne, co mogła zrobić, to potraktować to jako nietypowe zlecenie. Taka praca, co robić…
Wyszła na zewnątrz.
W hali lotniska było jak w ulu. Przeciskając się przez tłum, podążała w kierunku miejsca, w którym umówiła się z Natem. Nie widziała go, jednak nie zaniepokoiło jej to. Na pewno był tam, gdzie powinien, spokojny, wręcz obojętny wśród dzikiej, rozwrzeszczanej plątaniny ciał. Opoka w oku cyklonu.
Wreszcie usłyszała jego głos:
– Wszystko w porządku, Purdy?
Opierał się o barierkę schodów, czekając na resztę bagaży.
– Oczywiście. Tylko ta nieprzespana noc daje się trochę we znaki.
Nat stłumił uśmieszek. Purdy wierciła się w samolocie, ziewała, aż wreszcie opadła Natowi na pierś i zapadła w błogi sen. Dotąd czuł jej dotyk i słodki zapach.
– Wyśpisz się w domu.
– Cleo niepotrzebnie się uparła, że wyjdzie po nas na lotnisko – westchnęła Purdy.
– Chce zobaczyć siostrę, to zupełnie zrozumiałe.
– Chce zobaczyć ciebie – sprostowała. – Nawet nie wiesz, co cię czeka. Najpierw dokładne oględziny, a potem skrupulatne przesłuchanie.
– Dam sobie radę.
– Nie wątpię, ale co przeżyjesz, to twoje.
Nat nieco się zaniepokoił, bo Purdy wcale nie żartowała, tylko mówiła ze śmiertelną powagą.
No cóż, dobrze znała swoją kochaną rodzinkę. Matka i siostry nie spoczną, póki nie dowiedzą się o Nacie wszystkiego: co robi, co nosi, co jada, o której godzinie kładzie się spać… Co sprawiło, że zakochał się w Purdy, kiedy się jej oświadczył, co do tej pory przeżyli, jak planują wspólne życie… A czy wie, że Purdy jest trochę dziwna i nieodmiennie towarzyszy jej pech? Musi więc uważać… Bez dwóch zdań, nie pozostawią na nich suchej nitki. Wiedziała, że ślub Cleo i Aleksa nie zdoła przyćmić jej sensacyjnego narzeczeństwa.
Na koniec posadzą go na kanapce w salonie, włożą do ręki stary, rodzinny album i każą słuchać głupich dykteryjek z dzieciństwa Purdy.
Jak Nat to wytrzyma? Chyba wymaga od niego zbyt wiele.
– Nie boisz się, że nie damy" rady? – zapytała cicho.
– A niby dlaczego miałbym się bać? – Spojrzał na nią uważnie. – Ashcroftowie i twoja rodzina na pewno uwierzą w nasze narzeczeństwo. Co w tym dziwnego, że zamierzamy się pobrać?
– Co do Ashcroftów pewnie masz rację, ale moje siostry… – Naprawdę ogarniała ją panika. – Nie znasz ich. Pierścionek ich nie przekona, uwierz mi. Są czujne i spostrzegawcze, i jeśli cokolwiek wzbudzi ich podejrzenia, a na pewno tak się stanie, nie spoczną, dopóki nie dotrą do prawdy.
– Jeśli dobrze zagramy zakochaną parę, co może je zaniepokoić? Purdy, przyjeżdżasz do rodziny, przedstawiasz narzeczonego… Toż to najnormalniejsza rzecz w świecie.
– Niby tak, ale… jako kochająca się para… będziemy narażeni… na bardzo niezręczne sytuacje – wy dukała z trudem.
– Nie rozumiem. – Był naprawdę zdumiony.
– Wiesz przecież… – zaczęła niepewnie, okręcając nerwowo pierścionek wokół palca. – Taka para… one nie uwierzą… jeśli… jeśli nie będziemy…
– Jeśli nie będziemy się przytulać i całować?
– Tak – potwierdziła z ulgą. – Wiesz, wszystkie te rzeczy, które…
Spojrzał na nią. Miała dwadzieścia pięć lat, przemierzyła pół świata w pogoni za szczęściem, a była kompletnie onieśmielona i zawstydzona faktem, że kilka razy będzie musiała pocałować się z facetem. Taka to już z niej dziwaczka, pomyślał z rozczuleniem
– Masz rację, to istotny problem – powiedział z poważną miną. – Zaniedbaliśmy ten szczegół, więc musimy to nadrobić.
Purdy spąsowiała i cofnęła się pół kroku.
– Nat, nie…
– Kochanie, czas na generalną próbę. – Delikatnie pogładził ją po policzku. – Uwodzę cię, pragnę… – powiedział cicho. – Serce w tobie trzepoce, jesteś niecierpliwa, czekasz na moje usta…
Och, co to był za pocałunek! Purdy zapomniała o bożym świecie, uleciała gdzieś w dal… to znaczy w silne ramiona Nata. Zapomniała o oddechu, nie mogła się poruszać. Jej ręce w jego włosach, jej usta… Cudownie, cudownie!
To już koniec?
– Łatwizna, nie sądzisz? – zapytał z uśmiechem. Spojrzała na niego nieprzytomnie… i znów wpiła się w jego wargi. Zdumiony Nat nie był w stanie zapanować nad tą dziką namiętnością, choć powinien. Próbował narzucić sobie samokontrolę, bo głos rozsądku wrzeszczał mu do ucha, że sytuacja nie może wymknąć się spod kontroli. Nat musiał się z tym zgodzić, uznał jednak, że trzeci pocałunek nie zaszkodzi.
Oszołomiona Purdy z trudem dochodziła do siebie. Co to było? Jak miała to nazwać? Wróciłam do domu, pomyślała bez sensu… i nagle pojęła, że taka jest prawda. Całe życie czekała na tę chwilę. Najpierw uciekała w marzenia, potem wyruszyła w świat… by wreszcie na tym lotnisku znaleźć to, czego szukała.
– Prawda, że łatwizna? – powtórzył.
– Tak… – zdołała wyszeptać.
Nat uśmiechnął się i spojrzał na jej ramiona, które czułym gestem oplatały jego głowę. Nie powiedział ani słowa. Nie musiał. Purdy poczuła się, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody.
– Co może być w tym trudnego? – powiedziała twardym głosem i odstąpiła o krok. Jej ramiona opadły smętnie w geście rezygnacji.
– To jak, idziemy? Gotowa?
Czy była gotowa? Och, była… ale za nic się do tego nie przyzna. To były zwykłe teatralne pocałunki… i tak ma zostać, choćby jej serce gorąco protestowało.
Serce, serce, przedrzeźniała siebie w duchu. Owszem, pocałunki były miłe, ale kto tu mówi o sercu?
– Ty idiotko – szepnęła do siebie.
– Co mówisz? – spytał Nat.
– Oczywiście. Idziemy.
Ledwie ruszyli, z głębi hali dobiegł Purdy znajomy głos siostry.
– Nareszcie was mam! – krzyknęła triumfalnie Cleo. – Purdy, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że wreszcie cię widzę! Ale się opaliłaś. Mieliście miłą podróż? Jesteście głodni?
Purdy zbyt dobrze znała siostrę, by choćby próbować odpowiadać na lawinę pytań, jaka posypała się z jej ust.
– Witaj, Cleo. Cześć, Alex – powiedziała tylko, całując ich na przywitanie.
Cleo wyglądała tak, jak powinna wyglądać zakochana narzeczona. Piękna, wypoczęta, uśmiechnięta i nad wyraz szczęśliwa.
Alex też promieniał zadowoleniem. Wysoki jak Nat, lecz szczuplejszy i młodszy, prezentował się naprawdę świetnie. Przystojny, pewny siebie, elegancki. Roztaczał wokół siebie aurę zwycięzcy.
Wzorcowa para z okładki londyńskiego magazynu.
Purdy z niepokojem spojrzała na Nata, jednak ten nie wydawał się zbity z tropu.
– Przedstawiam wam Nata Mastermana – powiedziała.
– Cudownie cię poznać! – zawołała Cleo. – Purdy tak bardzo wychwalała cię w listach, że zaczęliśmy się zastanawiać, czy ktoś taki w ogóle istnieje.
Na szczęście nie czekała na odpowiedź. Mężczyźni wymienili zdawkowe uściski.
– Jesteśmy tacy podekscytowani waszymi zaręczynami – paplała Cleo. – Mama i Marisa nie mogły mi wybaczyć, że jadę przywitać was na lotnisko. A ja nie mogłam się doczekać. Tak bardzo chciałam zobaczyć, kogo przywiozła ze sobą Purdy. Jak dotąd, nikt jeszcze nie przypadł jej do gustu.
Przy ostatnich słowach spojrzała na siostrę, której mina mówiła sama za siebie. Najwyraźniej Purdy miała dosyć Londynu, zanim jeszcze na dobre się w nim pojawiła.
Nat zerknął na swoją „narzeczoną". Wciąż kontemplował niedawne pocałunki.
– Mam nadzieję, że będę pierwszym i ostatnim – powiedział stanowczo.
Purdy westchnęła w duchu. Gdyby to była prawda… No cóż, Nat okazał się świetnym aktorem.