William i Daisy nie spali. Purdy i Nat usłyszeli ich płacz, gdy tylko przekroczyli próg.
Harry Ashcroft wyglądał na wyczerpanego, lecz na widok gości wyraźnie się ucieszył.
– Witajcie, kochani. Przepraszam za te hałasy. Próbowaliśmy przed waszym przyjściem uśpić dzieci, ale jak widać miały inne plany. Trudno będzie nam spokojnie porozmawiać. – Gestem zaprosił ich do salonu. – Moja żona, Ruth, pomaga na górze Eve przewijać dzieci. Musimy na nią poczekać.
– Chętnie zastąpię pańską małżonkę – zaproponowała Purdy. Przypuszczała, że Ashcroftowie chcieliby przez chwilę porozmawiać z Natem bez świadków. – Przyniesiemy niemowlaki na dół, jak tylko będą gotowe.
Starszy pan spojrzał na nią z wdzięcznością, a po chwili jego żona z ulgą przywitała Purdy w pokoju dziecięcym.
William i Daisy okazali się ślicznymi, nieporadnymi maleństwami, które, nie potrafiąc powiedzieć jeszcze ani słowa, krzykiem i płaczem informowały otoczenie o wszystkim, co właśnie przeżywały. Purdy spojrzała na nie z czułością. Sprawnie przewinęła Daisy, w tym samym czasie Eve uporała się z Williamem.
– Są naprawdę cudowne! – zawołała Purdy, schodząc ze schodów z Daisy, która uczepiła się jej włosów. Tuż za nią podążała Eve, trzymając w objęciach Williama.
– Chyba to samo myślą o tobie – zażartował Nat. – Jak tylko pojawiłaś się przy nich, zapanowała błoga cisza.
Rozmowa z Ruth i Harrym była trudna. Starsi państwo nie otrząsnęli się jeszcze z niedawnej tragedii i z pesymizmem patrzyli w przyszłość.
Nat po raz kolejny z wdzięcznością spojrzał na Purdy. Gdyby nie ona byłoby mu bardzo trudno przebrnąć przez to spotkanie. Z kobiecą intuicją wiedziała, jak się zachować, co powiedzieć i kiedy milczeć, a także z wielkim taktem i tkliwością pozwoliła się wypłakać Ruth.
– Tak bardzo się cieszymy, że mogliśmy cię poznać – powiedziała wreszcie starsza pani. – To ogromna ulga wiedzieć, że będziesz przy Williamie i Daisy.
Nat odczuwał dokładnie to samo. No cóż, gdyby na miejscu Purdy była Kathryn, takie słowa na pewno nie padłyby z ust Ashcroftów. Była narzeczona potrafiła każdego oczarować urodą i wdziękiem, jednak nie miałaby pojęcia, co zrobić z płaczącym niemowlakiem i jak użyć jednorazowej pieluszki.
– Jestem ci naprawdę wdzięczny – powiedział Nat, gdy tylko pożegnali się z Ashcroftami. – Nie wiem, jak by się to wszystko potoczyło, gdyby nie było cię ze mną.
Purdy uśmiechnęła się. Jej również było dobrze z Natem. Aż za dobrze jak na kogoś, kto serce zostawił gdzie indziej. Ale cóż, gdy Nat spojrzał na nią, kiedy wchodziła do salonu z Daisy na rękach, w jego wzroku odnalazła coś, za czym mogłaby pójść na koniec świata. Co, nawiasem mówiąc, było równie wspaniałe, jak niepokojące.
Mogła mieć tylko nadzieję, że uśmiech, który posłała mu w odpowiedzi, nie powiedział zbyt wiele.
Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował Nat, było zamartwianie się, że wkroczył pomiędzy nią a Rossa.
Że zamiast o Rossie, Purdy myśli tylko o nim.
Tak, był przyjazny, ciepły, głęboko kulturalny w ten najważniejszy, wewnętrzny sposób, ale nie o to chodziło. Takich ludzi lubi się i szanuje, natomiast ona…
Czyżby naprawdę zaczynała wariować na jego punkcie? Ujmował ją czymś, czego nie potrafiła określić, lecz przed czym coraz trudniej przychodziło jej się bronić.
Jego spojrzenie, jego tak rzadki, ale jakże wspaniały uśmiech… jego dotyk…
– Nie przesadzaj, Nat. Po prostu zrobiłam to, co do mnie należało.
Już się nie uśmiechał.
– Oczywiście – przytaknął zgaszonym głosem. – Wykonywałaś tylko swoją pracę.
– Jutro powinno nam pójść o wiele łatwiej. Zawsze najtrudniejsze są początki, a dzisiejsze spotkanie mamy już za sobą. Teraz powinniśmy skoncentrować się na Williamie i Daisy.
Mimo że nie mieli na to ochoty, musieli już wracać, bowiem Cleo zaplanowała na wieczór rodzinną kolację. Będą musieli odpowiedzieć na setki dociekliwych pytań dotyczących historii ich miłości, przyszłego ślubu, życiowych planów. Ta rozmowa mogła się okazać jeszcze trudniejsza od spotkania z Ashcroftami, obawiała się Purdy. Nie zamierzała jednak niepokoić tym Nata. I bez tego miał dość swoich kłopotów.
Jednak szczęśliwie kolacja okazała się bardzo udana. Wprawdzie matka i Cleo usiłowały zasypać Nata tysiącem szczegółowych pytań, jednak ojciec Purdy wyraźnie trzymał jego stronę. Obaj panowie chyba przypadli sobie do gustu.
Tłumacząc się zmęczeniem, Purdy i Nat dość wcześnie opuścili towarzystwo i stanęli wobec następnego problemu, czyli wspólnego łóżka.
Nat rozegrał to dyplomatycznie. Poczekał, aż Purdy pierwsza się położy, zamarudził w łazience z dobre pół godziny i kiedy wrócił do sypialni, jego „narzeczona" słodko spała.
Rano obudził ją Nat, który przyniósł dwa kubki herbaty. Purdy wydało się to takie naturalne, gdy oparci o poduszki popijali gorący płyn. A przecież jeszcze wczoraj była skrępowana i zażenowana wzajemną bliskością. Zrzuciła to na karb zmęczenia. Tak samo usprawiedliwiła fakt, że kompletnie zapomniała o Rossie.
Skrupulatnie poświęciła mu co najmniej pięć minut swoich myśli. Wysportowany, piękny, niebieskooki Ross pędzący na koniu, prowadzący ją w tańcu, uśmiechający się czarująco…
Każdego dnia musi poświęcić mu co najmniej kwadrans. Ostatecznie jest w nim zakochana, prawda?
Teraz, gdy zmęczenie znikło bez śladu, wszystko wydawało się takie proste. Wypełnią z Natem swoje zadania, potem wrócą do Australii i życie potoczy się dalej. Nat stworzy dom dla dzieci, a ona rozpocznie szturm na Rossa.
Nat jest jej wspólnikiem. Łączy ich wzajemna sympatia, może nawet przyjaźń, ale nic więcej. Żadnych więcej gwałtownych trzepotań serca, niedomówień i niepewności. Co za ulga!
Wtorkowe przedpołudnie spędzili u Ashcroftów. Bliźniaki zachowywały się uroczo i niezmiernie absorbująco. Wieczór zajęła im całkiem miła, jak się okazało, kolacja w towarzystwie Cleo i Aleksa.
Kiedy Purdy otworzyła oczy w środowy poranek, z ulgą ostatecznie stwierdziła, że wszelkie obawy związane ze wspólnym łożem okazały się mocno przesadzone. Kładła się i zasypiała sama, a budziła się, kiedy Nat był już na nogach. Wszystko przebiegało więc bez zbędnych komplikacji i krępujących chwil.
Zaraz po śniadaniu Nat wybrał się sam w odwiedziny do swoich bratanków, natomiast obie siostry udały się po zakupy.
Okazało się, że wobec siły perswazji Cleo, Purdy nadal była tak bezbronna jak dziecko. W rezultacie stała się właścicielką nie jednej, ale trzech wyjściowych kreacji wraz ze stosownymi dodatkami, w tym efektownej skórzanej torebki oraz kilku par butów. Pięknych, to prawda, wiedziała jednak, że dłużej jak godzinę w nich nie wytrzyma.
Po zakupach udały się do kawiarni, gdzie ogarnął je szampański nastrój. Przekomarzały się, wspominały śmieszne zdarzenia, podkpiwały z bliźnich. Poczuły się wolne, swobodne i beztroskie.
W ogóle Purdy tego dnia bawiła się naprawdę dobrze, choć chwilami z troską myślała o Nacie i bliźniętach. Czy wszystko przebiega pomyślnie? Wiele by dała, żeby być teraz z nimi…
Z zadumy wyrwał ją głos siostry:
– Purdy, czy ty mnie słuchasz?
– Przepraszam – odpowiedziała szybko. Stały przed wystawą sklepu kosmetycznego i, o ile pamięć jej nie myliła, wybierały kolor szminki do sukni ślubnej Cleo. – Zastanawiałaś się, zdaje się, nad różowym?
– Nie, Purdy. Nigdy nawet nie wspominałam o różowym. – Cleo demonstracyjnie przewróciła oczami. – Dobrze wiem, że zawsze uciekasz do tego swojego, wyimaginowanego świata, ale to, co dzieje się z tobą teraz, jest po prostu nie do zniesienia! Najwyraźniej miłość poprzestawiała ci wszystkie klepki.
– Zastanawiałam się tylko, co Nat i bliźniaki mogą teraz porabiać – broniła się Purdy.
– Nat wygląda na odpowiedzialnego faceta i świetnie poradzi sobie bez ciebie. Twoje zamartwianie jest mu do niczego niepotrzebne.
– Masz rację – zgodziła się Purdy.
– A przy okazji, tak naprawdę jak długo się znacie?
– Cleo lubiła zadawać nieoczekiwane pytania. Działając z zaskoczenia, niejeden raz wbrew woli rozmówców wyłuskała ciekawe informacje.
No cóż, zaledwie tydzień… a jednak zdawało się jej, że znają się od zawsze. Wiedziała, jak się poruszał, co lubił, a czego nie. Wiedziała też, jak się całował…
Purdy zaczerwieniła się. To było w poniedziałek, kiedy wszystko wyglądało inaczej. Teraz ona i Nat są… przyjaciółmi. Właśnie tak.
– Znamy się wystarczająco długo – odpowiedziała.
– Nie miej mi za złe mego pytania – uspokoiła ją Cleo.
– Nat jest rzeczywiście bardzo miły. Nawet tata go polubił, a wiesz, jaki jest ostrożny, jeśli chodzi o nowe znajomości. Kłopot tylko w tym, że… że nie wyglądacie na bardzo związanych.
Oczy Purdy rozszerzyły się ze zdziwienia.
– Co właściwie masz na myśli?
– Zakochani na ogół są wobec siebie… no, bardziej wylewni. Nie zrozum mnie źle, ale nigdy jeszcze nie widziałam, byście tulili się do siebie czy chociaż raz pocałowali.
– Śpimy przecież ze sobą! – wykrzyknęła Purdy, uznając, że atak jest najlepszą obroną.
– Tak, seks, wiem. – Cleo machnęła ręką. – Jestem pewna, że wspaniale dogadujecie się pod tym względem, lecz skoro zamierzacie się pobrać, potrzeba wam czegoś więcej. Po prostu troszczę się o ciebie, siostrzyczko. Przykro mi to powiedzieć, ale zachowujecie się tak, jakbyście bali się sobie okazać choćby odrobinę czułości.
Purdy przygryzła wargi. No cóż, śledcza Cleo była niebezpiecznie blisko prawdy.
– Nat nie ujawnia publicznie swych emocji i uczuć – odpowiedziała. – I za to właśnie go kocham.
– Mam tylko nadzieję, że tak będzie zawsze – odpowiedziała w zamyśleniu Cleo. – Wiem, że to nie nasza sprawa, ale my z mamą martwimy się tym trochę. Jak zresztą i tym, że zamierzasz na stałe przenieść się do Australii. Przecież to taki kawał drogi od domu.
Przez chwilę szły obie w milczeniu.
– Wiem, że jesteś już dorosła – rozpoczęła ponownie Cleo – ale czy naprawdę takiego życia pragniesz? Małżeństwo z prawie nieznanym mężczyzną, odpowiedzialność za dwoje obcych dzieci, przeprowadzka na koniec świata… Tak wyobrażałaś sobie swoje szczęście? Tego naprawdę chcesz?
Purdy spojrzała na siostrę.
Wszędzie wokół panował typowy londyński rozgardiasz. Tysiące ludzi, uliczny hałas, głośna muzyka, dźwięki klaksonów, migocące światła…
Chyba diabeł wymyślił wielkie miasta, pomyślała z obrzydzeniem. A czyste, australijskie niebo tak pięknie wyglądało z werandy Mack River.
Obrazy przesuwały się jak żywe. Nat na wiklinowym fotelu z rozbawioną słodką Daisy, ona przekomarzająca się z mądralą Williamem, a wokół cisza nasycona śpiewem ptaków i delikatnym poszumem wiatru… No i ta cudowna woń kwiatów…
A potem, wieczorem, kiedy dzieci już zasną, ona i Nat…
Stop!
Jej serce należy do Rossa i o jego względy… o jego miłość będzie walczyć.
– Wiem, co robię – odpowiedziała cierpko, zwracając się w stronę Cleo. Jednak jej głos nie brzmiał tak pewnie, jak sobie tego życzyła.
– Musisz koniecznie włożyć jedną z sukienek, które dzisiaj kupiłyśmy – zawyrokowała nie znoszącym sprzeciwu głosem Cleo, wpychając Purdy do łazienki i zamykając za nią drzwi. – Nawet nie myśl, że na przyjęcie do Sabriny pozwolę ci pójść w dżinsach i podkoszulku! Wiesz, jaka ona jest. Po prostu musisz tam iść i odegrać swoją rolę, to wszystko.
Jaką rolę? – zastanawiała się Purdy, stojąc pod prysznicem. Z ledwością mogła się połapać, co w jej życiu było grą, a co nią nie było.
Nie miała najmniejszej ochoty iść na to głupie przyjęcie, tym bardziej że prawie nie zdążyła porozmawiać z Natem. Wrócił do domu pół godziny po niej i również był zmęczony wyczerpującym dniem.
Pamiętając o uwagach siostry, Purdy przywitała go szybkim pocałunkiem w policzek. Co prawda ledwie musnęła ustami, jednak na Nacie i tak zrobiło to spore wrażenie. Odprowadził ją do pokoju pytającym spojrzeniem.
Poranna pewność, że wszystko jakoś się ułoży, gdzieś wyparowała. Teraz dla odmiany Purdy była przekonana, że czeka ich mnóstwo kłopotów przynajmniej do czasu, aż Cleo i Alex wyruszą w podróż poślubną. A to oznaczało dwa długie dni.
Niestety, nie miała kiedy wspomnieć Natowi o podejrzeniach Cleo, bo przez całe popołudnie ani przez moment nie byli sami. Posunęła się jedynie do zdawkowego pytania o to, jak minął dzień. Nat wiele godzin spędził w towarzystwie Eve. Nauczyła go, jak postępować z maluchami, jakie są ich przyzwyczajenia, pory snu i karmienia. Wspólnie sporządzili też listę rzeczy, które Nat powinien kupić dla bliźniaków jeszcze przed wyjazdem.
– Ruth i Harry bardzo żałowali, że nie było cię dzisiaj ze mną – poinformował Nat, zapominając dodać, jak bardzo sam za nią tęsknił. To dziwne, ale kilka razy, zajmując się bliźniakami, zaczynał do niej coś mówić, dzielić się uwagami, jakby była przy nim. Ot tak, po prostu…
To wszystko przez brak snu, dlatego jest taki rozkojarzony. Niestety, inaczej niż Purdy, która ledwie przykładała głowę do poduszki i już spała, on cierpiał na chroniczną bezsenność.
Do diabła, chyba żywcem pójdzie do nieba jako zadośćuczynienie za tortury, jakie złośliwy los mu zafundował! Sypiał, czy raczej przewracał się z boku na bok w jednym łóżku z dziewczyną swych marzeń i nawet nie wolno mu było jej dotknąć. Za co go biednego to spotkało? Za jakie grzechy?
Widział jej twarz w poświacie księżyca, kuszące krągłości, gładkie ramię zwinięte pod podbródkiem, słyszał jej cichy, słodki oddech, czuł jej zapach…
Czasami bezwiednie wyciągał dłoń, by dotknąć jej włosów lub popieścić palcami skórę, a potem cofał się zawstydzony i odwracał plecami, ponownie próbując zasnąć.
Nawet jeśli zapadał w krótką drzemkę, zaraz wyrywały go z niej wielkomiejskie hałasy. On, dziecko otwartych przestrzeni, dusił się w londyńskim tyglu. Nieustanny szum ulicy, klaksony, muzyka, pokrzykiwania młodzieży… I ta pralka włączona w środku nocy przez któregoś z sąsiadów, te trzaskania drzwiami przez całą dobę, parkujące i odjeżdżające samochody… Nie, to nie mogło dziać się naprawdę! A jednak…
Czy nikt poza nim nie próbuje zasnąć w tym zwariowanym mieście?!
Jego rozmyślania przerwało pojawienie się Purdy. Wyszła spod prysznica, a potem z Cleo znikły w pokoju. No cóż, panie szykują się na wieczorne wyjście, pomyślał zgryźliwie. Jak widać, naprawdę był w wyjątkowo podłym humorze.
Powlókł się do łazienki, by też się wysztychtować na imprezę u niejakiej Sabriny. Uwinął się z tym szybko i znów siedział sam jak palec, smętnie rozmyślając.
– Proszę o fanfary! – triumfalnie zawołała Cleo, prowadząc przed sobą onieśmieloną siostrę. – Czyż nie wygląda cudownie?
Nat wstał z miejsca. Już nie był w podłym nastroju, o nie. Był oszołomiony, zachwycony, wniebowzięty, bo oto ujrzał najpiękniejszą kobietę świata!
Miękkie, ułożone w łagodne fale włosy okalały delikatnie owal twarzy. Oczy, podkreślone tuszem i cieniem do powiek, zdawały się wprost promienieć swym cudownym, srebrzystoszarym blaskiem.
A do tego owo urocze zawstydzenie, niepewność, onieśmielenie…
Miała na sobie krótką sukienkę, odsłaniającą zgrabne kolana. Srebrzysty materiał połyskiwał przy każdym ruchu, idealnie dopasowując się do wypukłości jej ciała i podkreślając niezwykłą barwę oczu.
Zachwycony Nat podążył niespiesznym spojrzeniem w dół, ślizgając się wzrokiem po łydkach i niżej, w kierunku stóp, odzianych w eleganckie, srebrne pantofelki na wysokich obcasach.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nigdy jeszcze nie widział nóg Purdy.
Nie miał nawet pojęcia, że ta dziewczyna może wyglądać tak… tak…
– No i jak? – przerwała jego kontemplację Cleo. – Co o tym sądzisz?
– Wyglądasz bardzo ładnie, Purdy – powiedział konwencjonalnie, bo nic innego nie zdołał wymyślić.
– Bardzo ładnie? To wszystko, co masz do powiedzenia? – Cleo nie kryła rozczarowania. – Co z ciebie za narzeczony? – Odwróciła się do siostry. – Nie słuchaj go, Purdy. Wyglądasz po prostu fantastycznie. – Zmusiła ją do piruetu. – Problem w tym, że w ogóle się nie starasz. Gdybyś choć trochę popracowała nad swoim wyglądem, miałabyś cały świat u stóp. Dostałaś od Bozi niesamowitą urodę! Ale ty nic tylko te nieszczęsne dżinsy i podkoszulki… Marnować taki skarb to grzech. Jednak ty robisz wszystko, by nikt cię nie zauważył.
– Ja zauważyłem – wtrącił Nat i podszedł do Purdy, delikatnie położył dłoń na jej policzku, skłaniając, by odwróciła ku niemu twarz. – Ja cię zauważyłem. Zauważam wszystko, cokolwiek ciebie dotyczy.
Zaskoczona i onieśmielona Purdy opuściła wzrok.
– Zauważam najmniejszy promień światła, odbijający się w twoich włosach – mówił dalej Nat. – Twój śliczny uśmiech i niezwykłe, fascynujące spojrzenie. Nie potrzebujesz żadnych wyszukanych strojów, by być piękną. Bo ty zawsze jesteś piękna.
Purdy zadrżała. Krew pulsowała jej w skroniach jak oszalała. Przymknęła oczy, wtuliła policzek w dłoń Nata… i poczuła jego usta, które zagarnęły łapczywie jej wargi.
Pokój, Cleo i Alex zniknęli. Jedyne, co istniało, to nieprawdopodobna miękkość ust Nata i głód, jaki poczuła w sobie, z rozkoszą poddając się pocałunkowi.
Przywarli do siebie z namiętną, dziką siłą.
Pragnęła, by ta chwila trwała wiecznie.
Dosyć, upomniał siebie Nat. Dość!
Jednak smak jej ust był tak słodki, a ona tak wspaniale pasowała do jego ramion…
Wreszcie powoli odsunął swe usta od jej warg, lecz nie zdobył się na to, by wypuścić ją z objęć.
– Uff, to było coś! – otrząsnęła się ze zdumienia Cleo. – Zastanawialiśmy się z Aleksem, czy naprawdę jesteście w sobie zakochani, ale teraz wszystko jest jasne. Jak na was patrzyłam, aż mi się zrobiło gorąco.
I dobrze, pomyślała Purdy. Niech nikt nigdy nie dowie się, że to wszystko tylko gra.
– Późno już, musimy się zbierać – powiedziała nieswoim głosem, unikając spojrzenia Nata.
Niesamowite, ale konieczność udania się na przyjęcie do Sabriny traktowała jako wybawienie. Dotąd unikała tych imprez jak diabeł święconej wody.
Lecz po przyjęciu wrócą do domu i z Natem znajdą się w jednym łóżku. Biedna, słodka, niewinna Purdy była naprawdę przerażona.
Jak to się stało, że ten filmowy pocałunek, wymyślony na użytek Cleo i Aleksa, wcale nie był filmowy, tylko jak najbardziej prawdziwy? Pełen obopólnego ognia i pożądania?
Nat był taki przekonujący. Kiedy spojrzała w jego oczy na chwilę przed tym, nim ją pocałował, mogłaby przysiąc, że widzi w nich prawdziwe uczucie. I prawdziwą namiętność. Nic dziwnego, że Cleo tak łatwo dała się przekonać. Gdyby Purdy nie znała prawdy, sama by uwierzyła.
Och, ona również świetnie zagrała swoją rolę. Zbyt świetnie. Poddała się dzikiej pieszczocie Nata, uległa i chętna, a po sekundzie jakżesz pełna namiętności! Jak na zakochaną narzeczoną przystało.
Zakochana? Bzdura. Toż znają się zaledwie tydzień!
I co z tego. Przecież w Rossie zakochała się, ledwie go ujrzała. Tak, ale to było coś wyjątkowego. Romantyczna miłość, dzikie uczucie, kosmiczne pragnienia… Miłość jakby nie z tego świata.
Do Nata nigdy nie mogłaby poczuć czegoś podobnego. Był zbyt… swojski, zbyt bliski.
Sabrina, młoda kobieta obdarzona niezwykłymi talentami i olśniewającą urodą, zawsze sprawiała, że Purdy czuła się przy niej jak strach na wróble. Jednak nie tym razem. I nie tylko za sprawą srebrzystej mini.
Gospodyni przywitała ich w progu. W głębi mieszkania, jak zwykle, aż roiło się od gości.
– Ach, więc to ty jesteś tym słynnym kowbojem Purdy! – zawołała na widok Nata i władczo zagarnęła go ramieniem. – Chodź, przedstawię cię reszcie. Wszyscy umierają z ciekawości.
Ku najwyższemu zdumieniu Purdy, Nat wcale nie był onieśmielony, ale szczerze ubawiony. Pochwycony przez Sabrinę za ramię, ruszył w głąb salonu, rzucając błyskotliwe i dowcipne uwagi.
I tyle jeśli chodzi o miłe strony tego przyjęcia. Bo jak zwykle było tu nudno i hałaśliwie.
Purdy raz po raz natrafiała na znajome twarze, jednak nikt specjalnie się nią nie interesował, tylko wszyscy wypytywali o Nata. Namolnie drążono, czy naprawdę zamierzają się pobrać, wszyscy też nieodmiennie dowcipkowali o kangurach, dziobakach, misiach koala, bumerangach i Krokodylu Dundee.
Było to wyjątkowo nużące, do tego Sabrina całkowicie zawłaszczyła Nata, prezentując go kolejnym gościom niczym łup wojenny. Skoro mu to odpowiada, jego sprawa. Purdy wzruszyła z rezygnacją ramionami.
Cóż, w postępowaniu Sabriny pod powłoczką dobrych manier kryła się złośliwa arogancja. Choć z jej ust płynęły słodkie słówka, jej wzrok zdawał się mówić: „Ale sensacja. Mała Purdy złowiła w Australii faceta. Patrzcie tylko, jaki okaz!".
Mimo protekcjonalnego zachowania Sabriny, Nat zrobił na wszystkich duże wrażenie, a dziewczyny wprost oszalały na jego punkcie. Kokietowały, prezentowały swe wdzięki, wabiły… Małomówny, nieco schowany w sobie mężczyzna o surowej urodzie i mądrym spojrzeniu, od czasu do czasu rzucający błyskotliwe, zdystansowane uwagi, zdecydowanie wyróżniał się wśród hałaśliwych, puszących się londyńczyków. Biła z niego naturalna pewność siebie i siła, stabilność i uczciwość.
I był tu absolutnie nie u siebie. Przybysz z dalekich stron, który wpadł tu tylko na chwilę. Purdy znów zaczęła wspominać ich wspólne popołudnie w Mack River. Upał, cisza, cudowny spokój. I tętent końskich kopyt, odgłosy ptactwa, poszum wiatru…
Tak, zupełnie tu nie pasował, choć rozumiała to tylko Purdy. Londyńskie dziewczyny, które teraz robiły do niego maślane oczy, byłyby zdumione, gdyby dowiedziały się, co Nat sądzi o wielkomiejskim zgiełku i jakiego życia naprawdę pragnie.
Przymknęła powieki, usiłując jeszcze przez chwilę rozkoszować się wspomnieniem Mack River, i poczuła, że ktoś zatrzymał się przy niej. Otworzyła oczy. To był Nat.
– Czy coś się stało? – zapytał.
– Nic mi nie jest – zaprzeczyła, choć była bliska łez.
– Wyglądało, jakbyś…
– Wszystko w porządku! – przerwała mu.
– Jeśli chcesz, możemy stąd iść.
Wszystko, czego chciała, to znaleźć się w Mack River i zapomnieć. Zapomnieć o wszystkim. Tego jednak nie mogła mu powiedzieć.
– Nie, skąd – zaprzeczyła już łagodniej. – Nie teraz, kiedy tak dobrze się bawisz. Zresztą Sabrina już cię szuka, zastanawiając się pewnie, dlaczego tracisz czas na rozmowę ze mną. W końcu jestem tylko twoją narzeczoną, prawda?
Przy ostatnich słowach próbowała się uśmiechnąć. Nagle usłyszeli głos gospodyni.
– Ach, więc tu się schowałaś, Purdy! Na twoim miejscu nie spuszczałabym Nata z oka. Wszyscy są pod wrażeniem. – Sabrina, co u niej rzadkie, była w tej chwili szczera i życzliwa. – Gratulacje. Za jego spokojnym, silnym spojrzeniem można by pójść na koniec świata! Ale bez obaw, nie masz najmniejszych powodów do zazdrości. Ten kowboj nie odrywa od ciebie wzroku ani na minutę. Szczęściara z ciebie!
– Sabrino – wtrącił Nat. – Naprawdę się cieszę, że cię poznałem, ale niestety musimy już iść.
– Och, nie róbcie mi tego – jęknęła. – Przyjęcie dopiero się zaczyna!
– Przykro mi i szczerze żałuję, ale Purdy i ja jesteśmy bardzo zmęczeni. Mamy mnóstwo zajęć przez cały dzień, no i zmiana klimatu też zrobiła swoje.
– Musimy wypocząć przed ślubem Cleo – przyszła mu z pomocą Purdy.
– Tak, rozumiem, chcecie pobyć trochę sami – pokiwała głową Sabrina, nie kryjąc rozczarowania. – Cleo i Alex obiecali zostać do końca, więc całe mieszkanie macie tylko dla siebie. Trudno. W takim razie do zobaczenia na ślubie.