Oszołomiona wróciłam do Vee i Elliota. Elliot pochylał się nad stołem z wyrazem skupienia w oczach, a jego przeciwniczka w grze śmiała się i piszczała. Julesa wciąż nie było.
– No i? – spytała Vee, podnosząc na mnie wzrok. – Co się stało? Co ci powiedział?
– Nic. Kazałam mu zostawić nas w spokoju i sobie poszedł – zabrzmiało to stanowczo.
– Wychodząc, wyglądał dość spokojnie – stwierdził Elliot. – Nie wiem, co mu powiedziałaś, ale najwyraźniej zadziałało.
– Fatalnie – skrzywiła się Vee. – Liczyłam, że się trochę zabawimy.
– Gotowe do gry? – spytał Elliot. – Nie mogę się doczekać tej ciężko okupionej pizzy.
– Aha, tylko niech ten Jules już wróci – odpowiedziała Vee. – Coś mi się wydaje, że niezbyt nas lubi. Ciągle znika. To pewnie taki niewerbalny przekaz.
– Nie żartuj! Przepada za wami – oświadczył Elliot pewną nadwyżką entuzjazmu. – Tyle że dość wolno oswaja się z obcymi. Poszukam go. Nie ruszajcie się stąd.
Gdy tylko zostałyśmy same, powiedziałam do Vee:
– Wiesz, że cię zamorduję, prawda? Vee uniosła dłonie i cofnęła się o krok.
– Chciałam ci zrobić przysługę. Elliot ma fioła na twoim punkcie. Zaraz jak odeszłaś, poinformowałam go, że co wieczór dzwoni do ciebie co najmniej dziesięciu facetów. Żebyś ty widziała jego minę. Ledwie opanował zazdrość.
Jęknęłam.
– Takie jest prawo podaży i popytu – oznajmiła Vee. – Km by pomyślał, że ekonomia może być aż tak przydatna?
Spojrzałam na drzwi salonu.
– Mam na coś ochotę.
– Masz ochotę na Elliota.
– Nie, tylko na cukier. Masę cukru. Potrzeba mi waty cukrowej.
Tak naprawdę potrzebowałam wielkiej gumy, którą by można było wymazać z mojego życia wszelkie ślady Patcha. Zwłaszcza przemawianie do umysłu. Wzdrygnęłam się. Jak on to robi? No i dlaczego mnie? Chyba że… wyobraziłam to sobie. Tak jak potrącenie kogoś dodge'em.
– Mnie też by się przydało trochę cukru – stwierdziła Vee. – Jak tutaj szłyśmy, koło wejścia do parku widziałam sprzedawcę. Zostanę, żeby Elliot z Julesem nie pomyśleli, że zwiałyśmy, a ty idź po watę.
Opuściwszy salon gier, wycofałam się do wejścia, ale gdy już znalazłam sprzedawcę waty cukrowej, rozproszył mnie widok nieco dalej, w pasażu. Nad wierzchołkami drzew górowała sylweta Archanioła. Po wijących się oświetlonych torach jeździły zygzakiem wagoniki i nurkowały w dół, znikając z pola widzenia. Zatrzymała mnie myśl, po co Patch chciał się ze mną spotkać. Poczułam ukłucie w żołądku i zamiast uznać to za odpowiedź, wbrew swym najlepszym intencjom polazłam przez pasaż w kierunku Archanioła.
Trzymając się chodnika, wbiłam wzrok w zapętlony na niebie w dali tor kolejki. Wiatr przeszedł z chłodnego w lodowaty, ale nie dlatego zaczęłam się czuć coraz bardziej nieswojo. Znałam już to uczucie. Zimne, paraliżujące przeświadczenie, że ktoś mnie obserwuje.
Ukradkiem rozejrzałam się na boki, ale nie zauważyłam nic nienormalnego. Odwróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni. Nieco w tyle za mną, na niewielkim dziedzińcu z drzew mignęła mi i zniknęła w mroku zakapturzona postać.
Z bijącym coraz szybciej sercem minęłam dużą grupę przechodniów, zbliżając się do polanki. Kilkanaście kroków dalej rozejrzałam się znowu. Nic nie wskazywało, aby ktoś mnie śledził.
Ponownie odwróciwszy głowę, wpadłam na kogoś.
– Sorry! – wyrzuciłam z siebie, próbując odzyskać równowagę.
Patch uśmiechnął się szeroko.
– Trudno mi się oprzeć. Zmrużyłam oczy.
– Odczep się ode mnie.
Myślałam, że go obejdę, ale złapał mnie za łokieć.
– Coś nie tak? Wyglądasz, jakby cię zemdliło.
– Właśnie tak na mnie działasz – odwarknęłam. Roześmiał się. Chętnie kopnęłabym go w kostkę.
– Powinnaś się czegoś napić. – Nie puszczając mojego łokcia, pociągnął mnie w stronę wózka z lemoniadą.
Zaparłam się nogami.
– Jak chcesz mi pomóc, to trzymaj się z daleka! Odgarnął mi lok z twarzy.
– Cudne masz te włosy. Uwielbiam, kiedy są w nieładzie Wtedy jakby pokazujesz tę cząstkę „ja", która chciałaby być ujawniana częściej.
Z furią przygładziłam włosy. Gdy tylko dotarło do mnie. że wyglądam, jakbym poprawiała się dla niego, powiedziałam:
– Muszę iść. Vee czeka. – I po wymęczonej pauzie: Pewnie zobaczymy się w szkole w poniedziałek.
– Przejedź się ze mną Archaniołem. Przekrzywiłam głowę, by spojrzeć na kolejkę. Wokół, z gnających po torach wagoników, rozbrzmiewały echem przeraźliwe piski.
– W każdym jest miejsce dla dwóch osób. – Postanowił mnie ośmielić jeszcze szerszym uśmiechem.
– Nie. Nic z tego.
– Jak będziesz tak przede mną uciekała, nigdy się nie dowiesz, co się tak naprawdę dzieje.
Na te słowa powinnam była szybko wziąć nogi za pas. Ale nie uciekłam. Tak jakby Patch doskonale wiedział, czym mnie zaintrygować, co powinien powiedzieć w najwłaściwszym momencie.
– A co się dzieje? – zapytałam.
– Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać.
– Nie mogę. Mam lęk wysokości. Poza tym Vee czeka. Prawdę mówiąc, nagle myśl o znalezieniu się tak wysoko w powietrzu przestała napawać mnie strachem. I choć to nieźle pokręcone, otuchy dodawała mi świadomość, że obok będzie Patch.
– Jeśli nie będziesz krzyczała do samego końca jazdy, poproszę trenera, żeby nas rozsadził.
– Sama już próbowałam, ale jest niewzruszony.
– Może jednak mnie uda się go przekonać. Potraktowałam te słowa jako osobistą zniewagę.
– Nie krzyczę – odparłam. – Nie w lunaparku. A już na pewno nie z twojego powodu!
Ruszyłam razem z nim na koniec kolejki czekających na przejażdżkę Archaniołem. Wysoko, gdzieś pod niebem rozległy się nagle i ucichły krzyki.
– Nie widziałem cię dotąd w Delphic – oznajmił Patch.
– Często tu bywasz? – Postanowiłam już nigdy nie przyjeżdżać do Delphic w weekend.
– Z tym miejscem wiąże mnie pewna historia. Byliśmy coraz bliżej czoła kolejki; raz po raz zwalniano miejsca w wagonikach dla nowych poszukiwaczy silnych doznań.
– Niech zgadnę – powiedziałam. – Pewnie wagarowałeś tu w zeszłym roku, zamiast chodzić do szkoły…?
Pomimo mojej ironii Patch odparł:
– Zdradzając ci to, rzuciłbym światło na swoją przeszłość. A jej wolałbym nie ujawniać.
– Dlaczego? Miałeś jakieś przejścia?
– Sądzę, że to nie najlepsza pora, aby ci o tym opowiadać. Moja przeszłość mogłaby cię przerazić.
Za późno – pomyślałam.
Przysunął się i nasze dłonie się spotkały, od jego muśnięcia ścierpła mi skóra na ramieniu.
– Sprawami, które mam do wyznania, nie dzieli się z lekkomyślną koleżanką z biologii – dodał.
Owiał mnie chłodny wiatr, a kiedy go wciągnęłam w płuca, wypełnił mnie zimnem. Ale prawdziwie upiorny chłód przeniknął me ciało wraz z jego słowami.
Patch wskazał brodą podjazd.
– Teraz my.
Konstrukcja kolejki – przebudowanej, czy też nie – nie nastrajała zbyt optymistycznie. Na oko miała ponad sto lat i cała była z drewna, które od Bóg wie kiedy nękały surowe żywioły Maine. Malunki na jej bokach wyglądały jeszcze mniej zachęcająco.
Wybrany przez Patcha wagonik ozdabiały cztery obrazki. Na pierwszym tłum rogatych demonów wyrywał skrzydła wrzeszczącemu aniołowi płci męskiej. Kolejny przedstawiał bezskrzydłego anioła, który przysiadłszy na nagrał) ku, obserwował bawiące się w oddali dzieci. Na trzecim bezskrzydły anioł stal w pobliżu dzieci, grożąc palcem dziewczynce o zielonych oczach. Na ostatnim obrazku po zbawiony skrzydeł anioł unosił się nad ciałem dziewczynki jak duch. Mała miała czarne oczy i twarz bez uśmiechu, a na głowie wyrastały jej rogi przypominające rogi demo nów z pierwszego obrazka. Nad każdą wizją unosił się obrzynek księżyca.
Odwracając oczy, próbowałam sobie wmawiać, że nogi drżą mi od chłodu. Wśliznęłam się do wagonika obok Patcha.
– Twoja przeszłość by mnie nie przeraziła – powiedziałam, zapinając pas bezpieczeństwa. – Za to z całą pewnością byłabym nią zniesmaczana.
– Zniesmaczona – powtórzył.
Po tonie jego głosu uznałam, że się ze mną zgadza. Co dziwne, bo przecież nigdy nie umniejszał swojej wartości.
Wagoniki potoczyły się do tyłu, po czym szarpnęło nimi naprzód. W niemiłym tempie ruszyliśmy z platformy, powoli pnąc się w górę. Powietrze wypełniły przywiane znad morza wonie potu, rdzy i słonej wody. Patch siedział tak blisko, że po chwili poczułam leciuteńki zapach miętowego mydła.
– Zbladłaś – powiedział, przechylając się, by zagłuszyć stukot kolejki.
Tak też mi się wydawało, ale nie przyznałam mu racji.
Na szczycie wzniesienia opanowało mnie wahanie. Ogarniając wzrokiem wiele kilometrów wokół, zobaczyłam miejsca, w których mroczna wiejska okolica stapia się z poblaskiem przedmieść, tworząc istną kartografię świateł Portland. Wiatr jakby wstrzymał dech, by wilgotne powietrze mogło osiąść mi na skórze.
Mimowolnie zerknęłam na Patcha. Świadomość, że miałam go przy boku, działała nawet kojąco. Nagle się uśmiechnął.
– Boisz się, Aniele?
Czując siłę grawitacji, ścisnęłam metalowy pręt umocowany na przedzie wagonika. Roztrzęsiona, wydałam jakiś strzęp chichotu.
Wagonik demonicznie mknął naprzód, a moje włosy łopotały za mną. Gwałtownie skręcając w lewo, to znów w prawo, gnaliśmy po stukoczących torach. Czułam, jak wnętrzności raz po raz mi wzlatują i opadają. Spojrzałam w dół, starając się skupić na czymś nieruchomym.
I wtedy zauważyłam, że pas bezpieczeństwa mam rozpięty.
Chciałam krzyknąć do Patcha, ale glos pochłonął pęd powietrza. Ze ssaniem w żołądku zdjęłam jedną rękę z pręta, próbując ściągnąć się w talii pasem bezpieczeństwa. Wagonik szarpnął w lewo. Zderzywszy się ramieniem z Pa tchem, naparłam na niego tak mocno, że aż zabolało. Gdy wagonik ruszył pod górę, miałam wrażenie, jakby, źle przymocowany, oderwał się od toru.
Zanurkowaliśmy. Oślepiona migoczącymi wzdłuż torów lampami, nie mogłam się zorientować, w którą stronę skręcimy na dole.
Było już za późno. Wagonik gwałtownie skręcił w prawo. Wpadłam w panikę i wtedy to się stało… Uderzyłam w drzwiczki lewym barkiem, tak że się otworzyły. Wyleciałam z fotela i kolejka pomknęła dalej beze mnie. Potoczy łam się po torach, na oślep szukając jakiegoś zaczepienia. Na próżno. Potknęłam się nad krawędzią i runęłam w czarną otchłań. Ziemia pędziła w moją stronę. Otworzyłam usta, aby krzyknąć.
Gdy oprzytomniałam, kolejka zahamowała z piskiem na dole na platformie.
Ramiona bolały mnie od uścisku Patcha.
– To się nazywa krzyk – powiedział z uśmiechem.
W oszołomieniu patrzyłam, jak przyciska sobie dłoń do ucha, jakby jeszcze rozbrzmiewał w nim mój wrzask. Niepewna, co się przed chwilą wydarzyło, spojrzałam na jego ramię, gdzie jak wytatuowane pozostały półkoliste ślady moich paznokci. Potem przeniosłam wzrok na pas bezpieczeństwa. Był porządnie zapięty.
– Mój pas… – zaczęłam. – Wydawało mi się…
– Co ci się wydawało? – ze szczerym zaciekawieniem spytał Patch.
– Myślałam, że… wypadłam z wagonika. Dosłownie myślałam… no, że umrę.
– I właśnie o to chodzi.
Drżały mi ręce. Kolana uginały się lekko pod ciężarem ciała.
– Wygląda na to, że jesteśmy na siebie skazani – oznajmił.
Wyczułam cień triumfu w jego głosie. Nie miałam jednak siły się z nim sprzeczać.
– Archanioł – mruknęłam, spoglądając przez ramię na kolejkę, która właśnie zaczęła nowy kurs.
~ To znaczy: anioł wyższej rangi – podjął Patch, najwyraźniej zadowolony z siebie. – Im wyższe wzniesienie, tym dotkliwszy upadek.
Już-już rozchylałam usta, by mu powiedzieć, że jestem przekonana, iż wypadłam na moment z wagonika i za zrządzeniem jakichś niepojętych mocy bezpiecznie wróciłam na swój fotel, ale wydusiłam tylko:
– Chyba mam anioła stróża.
Znów uśmiechnął się z wyższością i prowadząc mnie przez pasaż, szepnął:
– Wrócę z tobą do salonu.