Leżałam na plecach. Koszulka nasiąknęła od spodu wilgocią trawy, której źdźbła kłuły mnie w nagie ramiona. Na niebie, jak biała drzazga, szeroko uśmiechał się półksiężyc. Ciszę zakłócały tylko odgłosy grzmotów w dali.
Zamrugałam kilka razy, żeby przyzwyczaić wzrok do nikłego światła. Obracając głowę, zobaczyłam jakieś pogięte gałązki… Wolno podniosłam się z ziemi. Poczułam przypływ łez na widok pary ciemnych oczodołów, które patrzyły na mnie znad kupki gałęzi. Przez chwilę nie wiedziałam, z czym mi się to kojarzy, gdy nagle mnie olśniło. Obok mnie leżał trup.
Czołgając się do tyłu, natrafiłam stopami na żelazne ogrodzenie i wtedy przypomniało mi się, co robiłam przed chwilą. Dotykałam blizn Patcha. Czyli musiałam się znajdować w koleinach jego pamięci.
W ciemnościach usłyszałam cichy śpiew. Głos, męski, był dziwnie znajomy. Odwróciwszy się w stronę, z której dochodził, zobaczyłam we mgle długi labirynt nagrobków wyglądających jak kostki domina. Na jednym z nich kucał Patch, mimo nocnego chłodu ubrany tylko w lewisy i gra natowy T-shirt.
– Wziąłeś fuchę z trupami? – odezwał się znajomy glos. Szorstki i głęboki, z irlandzkim akcentem… Naprzeciw Patcha stał oparty o nagrobek Rixon i przyglądał mu się spode łba. Przesunął kciukiem po dolnej wardze. – Niech zgadnę. Masz zamiar wejść w martwe ciało? Pomyśl – po kręcił głową – robaki wijące się w twoich oczodołach… i nie tylko… To chyba lekka przesada.
– Jak ja lubię, gdy jesteś w pobliżu. Wszędzie widzisz pozytywy.
– Dziś początek cheszwanu – odpowiedział Rixon. – Po co się włóczysz po cmentarzach?
– Myślę.
– Myślisz?
– Używam umysłu, by podjąć słuszną decyzję. Kąciki warg Rixona uniosły się lekko.
– Boję się o ciebie. Pora się stąd zbierać. Chodźmy. Chauncey Langeais i Barnabas czekają. O północy księżyc zmieni fazę. Przyuważyłem w okolicy pewną panienkę – zamruczał jak kot. – Wiem, że wolisz rude, ale ja blondynki, a ta wciąż robi do mnie oko i jak już raz wejdę w ciało, to… sam wiesz. – Widząc, że Patch nie reaguje, dodał: – Odjęło ci rozum. Musimy iść. Przysięga wierności Chauncey a, nic ci to nie mówi? Posłuchaj. Jesteś upadłym aniołem i zwykle nic nie czujesz. Ale dzisiaj to się zmieni. Dostałeś od Chaunceya kolejne dwa tygodnie. Pamiętaj, że nie darował ci ich chętnie.
Patch zmierzył go wzrokiem.
– Co wiesz o Księdze Henocha?
– Tyle, co każdy anioł: prawie nic.
– Ponoć zawiera historię o upadłym aniele, który stał się człowiekiem.
Rixon zgiął się wpół ze śmiechu.
– Oszalałeś? – Wyciągnął dłonie jak otwartą książkę. -Księga Henocha to bajka dla dzieci. I to chyba niezła. Momentalnie zasypiasz.
– Muszę mieć ludzkie ciało.
– Lepiej ciesz się z dwóch tygodni w ciele Nefila. Bycie półczłowiekiem nie jest znów takie najgorsze. Chauncey już nie cofnie tego, co się stało. Złożył przysięgę, więc musi jej dopełnić. Tak jak w zeszłym roku. I w poprzednim…
– Dwa tygodnie to za mało. Chcę zostać człowiekiem. -Zacięte spojrzenie Patcha znów rozbawiło Rixona.
Rixon przeczesał ręką włosy.
– Księga Henocha to bujda. Jesteśmy upadłymi aniołami, a nie ludźmi, którymi nigdy nie byliśmy i nigdy nie będziemy. Koniec pieśni. Przestań się wygłupiać, tylko pomóż mi się dostać, do Portland. – Odchyliwszy głowę, spojrzał na atramentowe niebo.
Patch zeskoczył z nagrobka.
– Zostanę człowiekiem.
– Tak, stary, jasne, jasne.
– Według Księgi Henocha muszę zgładzić swojego wasala. Muszę zabić Chaunceya.
– Nie – odparł ze zniecierpliwieniem Rixon. – Musisz nim zawładnąć. Wstąpić w jego ciało. Nie chcę ci psuć humoru, ale Chaunceya nie zabijesz. Nefil nie umiera nigdy. Nie zawładnąłbyś nim, gdybyś mógł go zgładzić, pomyślałeś o tym?
– Jeśli go zabiję, stanę się człowiekiem i nie będzie to konieczne.
Rixon rozmasował kąciki oczu koło nosa, tak jakby poczuł, że jego argumenty nie dają nic, oprócz bólu głowy.
– Gdybyśmy tylko byli zdolni zabijać Nefilów, już dawno znalazłby się na to sposób. Wybacz, ale jak zaraz nie przytulę tej panienki, będę miał udar mózgu, nie wspominająć o innych częściach…
– Są dwie opcje – rzekł Patch.
– Hm?
– Ocalić ludzkie życie i zostać aniołem stróżem albo zgładzić Nefila-wasala i stać się człowiekiem.
– Te rewelacje to też z Księgi?
– Odwiedziła mnie Dabria.
Wyraźnie zdumiony Rixon znowu parsknął śmiechem.
– Twoja psychotyczna eks? Cóż ona tu robi? Spadła? Straciła skrzydła, hę?
– Przyszła tu, aby mi powiedzieć, że jeśli ocalę ludzkie życie, odzyskam skrzydła.
Rixon wybałuszył oczy.
– Skoro jej ufasz, twoja wola. Bycie stróżem nie jest takie złe. Ochranianie śmiertelnika bywa… całkiem fajne. Zależy, kogo ci przydzielą.
– A gdybyś ty miał wybierać? – zapytał Patch.
– To by zależało od mojego stanu. Musiałbym się zalać… albo stracić rozum. – Nie wzbudziwszy wesołości Patcha, Rixon dodał z powagą: – Ja bym nie wybierał, bo nie wierzę Księdze. Na twoim miejscu skłaniałbym się do stróżowania. Sam zresztą teraz się nad tym zastanawiam. Tyle że niestety nie znam człowieka na skraju śmierci.
– Ile forsy dałoby się zarobić przed północą? – Po chwili milczenia spytał Patch, jakby chcąc pozbyć się tej myśli.
– Karty czy boks?
– Karty.
Rixonowi rozbłysły oczy.
– Mięczaku! Zaraz ci pokażę, kto tu rządzi. – Złapał go za szyję i chciał przyblokować łokciem, ale Patch zbił go z nóg i zaczęli się okładać. – Dobra! Dobra! – zawołał Rixon, podnosząc ręce na znak, że się poddaje. – To, że nie czuję górnej wargi, nie znaczy, że chcę spacerować do białego rana z rozwaloną. – Mrugnął. – Odstraszałoby to panny.
– A siniec przyciągnie?
Rixon pomacał się pod oczami.
– O rany! – Przyłożył Patchowi pięścią.
Zsunęłam palec z blizny Patcha. Piekła mnie skóra na karku i serce waliło jak szalone. Spojrzał na mnie niepewnie.
Musiałam pogodzić się z faktem, że to nie najlepszy moment, aby posłużyć się logiką. A może powinnam coś w sobie przekroczyć? Nie stosować się do zasad. Przyjąć niemożliwe.
– A więc na sto procent nie jesteś człowiekiem – powiedziałam. – Tylko upadłym aniołem. Złoczyńcą.
Rozbawiło go to.
– Uważasz mnie za złoczyńcę?
– Wchodzisz w… ludzkie istoty. Skinął głową.
– Chcesz zawładnąć moim ciałem?
– Chciałbym z nim robić wiele rzeczy, poza tą jedną.
– Co jest nie tak z twoim własnym?
– Jest jak szkło. Istnieje, ale tylko odbija rzeczywistość. Widzisz mnie i słyszysz, ja ciebie tak samo. Ty czujesz moje ciało, kiedy go dotykasz, a ja jestem pozbawiony takich doznań. Nie czuję ciebie. Wszystkiego doświadczam jak przez szklaną taflę, którą mogę rozbić, jedynie wcielając się w człowieka.
– Albo półczłowieka. Nikły uśmiech.
– Czy dotykając blizn, widziałaś Chaunceya? – spytał.
– Słyszałam rozmowę z Rixonem. Powiedział, że co roku w cheszwan na dwa tygodnie wcielasz się w Chaunceya.
I że Chauncey to też nie człowiek, tylko Nefil – ostatnie słowo wyszeptałam.
– Chauncey to ktoś pomiędzy upadłym aniołem i człowiekiem. Jest nieśmiertelny jak anioł, ale posiada zmysły śmiertelnika. Upadły anioł, który pragnie ludzkich doznań, może ich doświadczyć jako Nefil.
– Skoro nic nie czujesz, to czemu mnie całowałeś? Patch przesunął mi palcem po obojczyku, skierował się niżej i zatrzymał na piersi. Poczułam przez skórę bicie serca
– Bo tu, w sercu, czuję – odparł cicho. – Nie jestem po zbawiony zdolności odczuwania. – Nie spuszczał ze mnie wzroku. – Więź emocjonalna z tobą, że tak powiem, istnieje mimo wszystko.
Bez paniki – pomyślałam, ale oddech znów stal się płytszy, urywany.
– To znaczy, odczuwasz radość, smutek albo…
– Pożądanie. – Ledwie dostrzegalny uśmiech. Stwierdziłam, że teraz nie ma sensu się nad tym zatrzymywać. Bo jeszcze przez przypadek dogonię go w tych emocjach. Przyjdzie na to pora, kiedy się wszystkiego do wiem.
– Dlaczego spadłeś z nieba?
Na kilka sekund utkwił we mnie oczy.
– Żądza.
Przełknęłam ślinę.
– Bogactwa?
Z trudem hamując uśmiech, podrapał się po brodzie, jak zwykle, gdy chciał przede mną ukryć, o czym myśli.
– Nie tylko. Stwierdziłem, że gdy upadnę, będę mógł stać się człowiekiem. Podobno anioły, które zwiodły Ewę na pokuszenie i zostały wygnane z raju, utraciły skrzydło i zmieniły się w ludzi. Ich odejście z nieba nie było huczne ani uroczyste. Odbyło się po cichu. Nie wiedziałem, że odarto je ze skrzydeł ani że skazano je na wieczne pragnienie wejścia w ludzkie ciało. Wtedy nikomu nawet się nie śniło o upadłych aniołach. Uznałem więc, że gdy upadnę, stracę skrzydła i zmienię się w człowieka. Szalałem za pewną śmiertelniczką i wydawało mi się, że warto zaryzykować.
– Dabria powiedziała, że możesz odzyskać skrzydła, ratując ludzkie życie. Że mógłbyś być aniołem stróżem. Nie chcesz? – Zdziwiło mnie, że tak się przed tym wzbrania.
– To nie dla mnie. Ja chcę być człowiekiem. Niczego dotąd nie pragnąłem bardziej.
– A Dabria? Skoro nie jesteście razem, to co tu jeszcze robi? Myślałam, że to zwykły anioł. Też chce być człowiekiem?
Patcha jakby zmroziło.
– Nadal jest na ziemi?
– Zatrudniła się w naszej szkole jako nowa psycholożka, pani Greene. Byłam u niej ze dwa razy. – Żołądek podszedł mi do gardła. – Z tego, co zobaczyłam w twojej pamięci, myślę, że chce być bliżej ciebie.
– Co ci powiedziała, gdy się spotkałyście?
– Radziła mi się z tobą nie zadawać, bo masz złą, ponurą przeszłość… – urwałam. – To się chyba zgadza, prawda? -Przeszły mnie ciarki.
– Muszę odstawić cię do domu i na wszelki wypadek poszukać w jej papierach, co znowu kombinuje. – Zerwał całą pościel z łóżka. – Owiń się tym – powiedział, wręczając mi suche prześcieradło.
Pogubiłam się w natłoku komunikatów. Nagle poczułam suchość w ustach.
– Ona cię wciąż kocha. Może próbuje się mnie pozbyć. Nasze oczy się spotkały.
– Kto wie.
Dłuższą chwilę tłukła mi się po głowie zimna, nieprzyjemna myśl. A teraz już niemal krzyczała, że facetem w kominiarce może być właśnie Dabria. Dotąd wydawało mi się, że potrąciłam mężczyznę i Vee też była przekonana, że napadł ją facet… Raptem poczułam, że Dabria okpiła nas obie.
Patch wszedł na moment do łazienki i wrócił w mokrym podkoszulku.
– Pójdę po auto – oznajmił. – Za dwadzieścia minut podjadę pod tylne wyjście. Nie ruszaj się z motelu.