Drzwi otwierały się i zamykały. Czekałam na odgłos kroków, ale w ciszy słyszałam tylko powolne, rytmiczne tykanie zegara.
Dźwięk powoli przygasał. Na chwilę ogarnęła mnie obawa, czy nie umilknie na zawsze, i niepewność, co się wtedy stanie.
Nagle tykanie zagłuszyła jakaś eteryczna, ale żywsza melodia, trzepot, który dodał mi otuchy. Skrzydła – pomyślałam. – Przylecieli po mnie.
W oczekiwaniu wstrzymałam oddech. Wtem zegar zaczął się cofać, ale jego rytm nie osłabł, tylko stał się żwawszy. Moje ciało objęła jakby płynna spirala i wessał mnie wir. Powędrowałam w głąb siebie, w ciepły mroczny rejon.
Otwierając oczy, ujrzałam znajomą dębową boazerię na skośnym suficie. Mój pokój! Pewna, że nic mi nie grozi, przypomniałam sobie, gdzie byłam przed chwilą. W sali gimnastycznej z Julesem.
Przeszły mnie ciarki.
– Patch? – odezwałam się, schrypnięta ze zmęczenia. Nie mogąc podnieść się na łóżku, stłumiłam łzy. Coś mi dolegało. Bolały mnie wszystkie mięśnie, kości, tak jakbym się stała jedną wielką raną.
Za drzwiami coś się poruszyło. Patch stał oparty o framugę, smutny. Usta miał ściągnięte. Spojrzenie zamyślone jak nigdy dotąd – ale opiekuńcze.
– Nieźle się spisałaś – powiedział. – Ale przydałoby ci się jeszcze parę lekcji boksu.
Przypomniałam sobie wszystko. Zebrało mi się na płacz.
– Co się stało? Gdzie Jules? Skąd się tutaj wzięłam? – głos załamał mi się z lęku. – Rzuciłam się z krokwi.
– Nie lada odwaga – odparł, wchodząc do pokoju. Zamknął za sobą drzwi, jakby przed całym czyhającym na nas złem. Jakby chciał mnie odgrodzić od niedawnych zdarzeń.
Podszedł do łóżka i siadł przy mnie.
– Co jeszcze pamiętasz?
Starałam się przywołać i uporządkować wspomnienia. Pamiętałam łopot skrzydeł tuż po chwili, kiedy się puściłam krokwi. Byłam pewna, że umieram i że jakiś anioł przyleciał, by zabrać do nieba moją duszę.
– Nie żyję, prawda? – zapytałam cicho, wystraszona. -Jestem duchem?
– Gdy skoczyłaś, twoja ofiara uśmierciła Julesa i logicznie rzecz biorąc, wraz z twoim powrotem on też powinien wrócić… Ale jako pozbawiony duszy, był już niezdolny do wskrzeszenia swojego ciała.
– To ja wróciłam? – spytałam, licząc, że moje nadzieje jednak nie są płonne.
– Nie przyjąłem twojej ofiary. Odmówiłem.
Ułożyłam usta, by westchnąć: „Aha", ale niecierpliwie zapytałam:
– To znaczy, że dla mnie zrzekłeś się ludzkiego ciała? Ujął mnie za owiniętą bandażami rękę, wciąż pulsującą z bólu od ciosów zadanych Julesowi. Niespiesznie ucałował palce, ze wzrokiem utkwionym w moich oczach.
– Cóż bym miał z tego ciała, nie mogąc być z tobą? Przyciągnął mnie do siebie, zapłakaną i oparł moją głowę na piersi. Panika odeszła i poczułam, że teraz już na pewno nic mi nie zagraża.
Poderwałam się nagle. Skoro nie przyjął ofiary, to…
– Ocaliłeś mi życie. Odwróć się – nakazałam surowo. Zrobił to, z chytrym uśmieszkiem. Uniosłam jego T-shirt aż do ramion. Plecy miał nieskazitelne, gładziusieńkie. Blizny zniknęły.
– Skrzydeł nie widać – oznajmił. – Są metafizyczne.
– Czyli, że teraz jesteś aniołem stróżem. – Jeszcze nie potrafiłam objąć tego umysłem, ale równocześnie poczułam zdumienie, ciekawość, no i… rozkosz.
– Twoim stróżem.
– Naprawdę? Na czym właściwie polega to, co robisz?
– Strzegę twojego ciała. – Uśmiechnął się szerzej. – A ponieważ traktuję swoją pracę bardzo serio, będę się musiał z nim zapoznać bliżej…
W brzuchu zerwał mi się do lotu cały rój motyli.
– To znaczy, że czujesz dotyk? Uciszył mnie na moment.
– Nie, ale przynajmniej skreślili mnie z czarnej listy. Z dołu dobiegł hałas otwierających się drzwi garażu.
– Mama! – aż się zachłysnęłam. Zegar na nocnym stoliku wskazywał drugą nad ranem. – Pewno otworzyli most. Jak to jest z tym stróżowaniem? Czy tylko ja cię widzę? Inni nie?
Spojrzał na mnie jakby z nadzieją, że żartuję.
– Jesteś widzialny? – pisnęłam. – Nie możesz tu zostać! -Chciałam go zepchnąć z łóżka, ale przyhamowało mnie silne ukłucie pod żebrem. – Zabije mnie, jak cię tu zastanie. Umiesz chodzić po drzewach? No, powiedz, że umiesz!
Uśmiechnął się.
– Potrafię łatać.
Aha, no tak, faktycznie.
– Była tu już policja i straż pożarna – powiedział. – Z sypialni nic nie zostało, ale powstrzymali ogień. Policjanci jeszcze wrócą. Mają kilka pytań. Bo chyba szukali cię pod komórką, z której ich wezwałaś.
– Jules mi ją odebrał. Patch skinął głową.
– Domyśliłem się. Możesz im mówić, co chcesz, tylko nie mieszaj mnie do sprawy. – Otworzył okno. – I jeszcze jedno. Vee zdążyła dotrzeć na policję. Lekarze uratowali Elliota. Teraz jest w szpitalu, ale się wyliże.
Na dole zamknęły się drzwi. Mama weszła do środka.
– Nora? – zawołała. Cisnęła na stolik w sieni torebkę i klucze. Na drewnianej podłodze zastukały jej obcasy, nienormalnie szybko. – Nora! Na drzwiach jest policyjna taśma! Co się tutaj dzieje?!
Obróciłam się do okna. Patch zniknął, ale na szybie od zewnątrz zostało jedno czarne pióro. Przylepione, bo szyba nie wyschła po wczorajszym deszczu albo zrządzeniem sił anielskich.
W szczelinie pod drzwiami dostrzegłam nikły promyk -mama musiała zapalić światło w korytarzu. Wstrzymałam oddech, odliczając sekundy, pewna, że jeszcze chwila, a zobaczy…
– Nora! Co się stało z balustradą!!!
Dzięki Bogu, że jeszcze nie zdążyła wejść do sypialni.
Niebo było błękitne i przejrzyste. Słońce dopiero się budziło w dali, za horyzontem. Zaczynał się poniedziałek, nowy dzień, koszmary minionej doby uleciały. Mimo zaledwie pięciu godzin snu i przedśmiertelnej męki, czułam się zaskakująco świeżo, jak pierwiosnek. Nie miałam ochoty psuć sobie nastroju myślą o rychłej wizycie policji i przesłuchaniu w wiadomej sprawie. Dotąd nie podjęłam decyzji, co im na ten temat powiem.
W koszuli nocnej poczłapałam do łazienki – starając się nie myśleć, kiedy i jakim cudem się przebrałam, bo przecież Patch przywiózł mnie do domu w ciuchach – i przystąpiłam do porannej toalety. Ochlapałam twarz zimną wodą, wyczyściłam zęby i ściągnęłam włosy gumką. W pokoju założyłam świeżą koszulkę i czyste dżinsy.
Zadzwoniłam do Vee.
– Co słychać? – zapytałam.
– Okej, a u ciebie?
– Dobrze. Cisza.
– No dobra – Vee przyspieszyła tempo. – Do tej pory świruję. A ty?
– Totalnie.
– W środku nocy dzwonił Patch. Powiedział, że Jules cię nieźle poturbował, ale jesteś cała.
– Taaak? Dzwonił, naprawdę?
– Z jeepa. Powiedział, że śpisz na tylnym siedzeniu i wiezie cię do domu, bo jak przejeżdżał koło szkoły, usłyszał jakieś krzyki. Znalazł cię w sali gimnastycznej. Zemdlałaś z bólu. Ledwie się obejrzał, a tu spod sufitu leci Jules, którego chyba wykończyło nieznośne poczucie winy, że cię tak terroryzował.
Dopiero gdy wypuściłam powietrze, dotarło do mnie, że wstrzymuję oddech. Jak widać, Patch nieco przerobił to i owo.
– Wiesz, że tego nie kupuję – ciągnęła Vee. – To Patch go zabił.
Na jej miejscu chyba też bym tak pomyślała.
– A co sądzi policja?
– Włącz telewizor. Na piątce mówią teraz, że Jules włamał się do szkoły i skoczył. Że to było tragiczne samobójstwo nastolatka. Proszą o telefony ludzi, którzy coś o tym wiedzą. U dołu ekranu podają numer gorącej linii.
– Co powiedziałaś policji, kiedy zadzwoniłaś?
– Bałam się. Nie chciałam, żeby mnie wsadzili za naruszenie dobra publicznego, więc zadzwoniłam anonimowo, z budki.
– Hm – odezwałam się po chwili. – Skoro policja uważa, że to samobójstwo, to pewnie się nie myli. Mamy dwudziesty pierwszy wiek. Od czego medycyna sądowa?
– Coś przede mną ukrywasz – odparła Vee. – Co się naprawdę stało, gdy wybiegłam?
Zrobiło się niezręcznie. Vee to moja najlepsza przyjaciółka i dotąd żyłyśmy zgodnie z zasadą: „Żadnych tajemnic". Ale pewnych spraw po prostu nie mogłabym jej wytłumaczyć. Przede wszystkim tego, że Patch był upadłym aniołem, który stał się moim opiekunem. Ani tego, że puściłam się krokwi i umarłam, a tu nagle żyję.
– Pamiętam, że Jules przyparł mnie do muru – powiedziałam. – Straszył, jaki ból mi zada, jak będę cierpiała… Od tego momentu wszystko mi się zamazało.
– Dasz się przeprosić? – zapytała Vee z rozbrajającą szczerością. – Miałaś rację co do Julesa i Elliota.
– Nie gniewam się.
– Trzeba by się wybrać na zakupy – zaproponowała. -Czuję przemożną potrzebę szybkiego kupienia butów. Wielu! Powinnyśmy poprawić sobie humor sprawdzoną terapią zakupową.
Ktoś zadzwonił do drzwi. Spojrzałam na zegar.
– Muszę złożyć zeznanie o tym, co się stało wczoraj w nocy. Zadzwonię później.
– Zeszłej nocy? – przeraziła się Vee. – Wiedzą, że byłaś w szkole? Chyba nie podałaś im mojego nazwiska?
– Wiesz, bo trochę wcześniej coś się wydarzyło. – I miało na imię Dabria. – Czekaj na telefon – dodałam, odkładając słuchawkę, żeby się już bardziej nie pogrążać w kłamstwie.
Pokuśtykałam przez korytarz. Ledwie zdążyłam dojść do szczytu schodów, kiedy zobaczyłam, kogo wpuszcza mama.
Detektywów Basso i Holstijica.
Wprowadziła ich do salonu. Holstijic z miejsca klapnął na sofę, ale Basso nie usiadł. Stał tyłem do mnie, ale gdy schodziłam, schody zaskrzypiały.
– Nora Grey – odwracając się, powiedział tym swoim ostrym głosem gliniarza. – Znów się spotykamy.
Mama zamrugała powiekami.
– To wy się znacie?
– Pani córka prowadzi bujne życie. Ostatnio bywamy tu dość często.
Mama spojrzała na mnie pytająco, a ja wzruszyłam ramionami na znak: „Policyjny dowcip".
– Noro, usiądź, proszę, i opowiedz, co się wydarzyło wczoraj wieczorem – powiedział Holstijic.
Opadłam na pluszowy fotel naprzeciwko sofy.
– Przed dziewiątą popijałam w kuchni mleko czekoladowe, gdy nagłe zjawiła się moja szkolna psycholożka, pani Greene.
– Jakby nigdy nic? – zapytał Basso.
– Kiedy powiedziała, że chce coś odzyskać, uciekłam na górę i zamknęłam się w sypialni…
– Chwileczkę – przerwał mi Basso. – Co odzyskać?
– Nie wiem, ale wspomniała, że tak naprawdę nie jest psycholożką, tylko pracuje w szkole, żeby szpiegować uczniów. – Dla potwierdzenia tych słów popatrzyłam w oczy wszystkim zebranym. – Pewnie wariatka?
Policjanci wymienili spojrzenia.
– Sprawdzę, co to za jedna – odparł Holstijic, wstając.
– Nie rozumiem – zwrócił się do mnie Basso. – Oskarżyła cię o kradzież mienia, ale nie powiedziała, o co chodzi?
Znów nieciekawe pytanie.
– Wpadła w histerię. Rozumiałam co drugie zdanie. Uciekłam i zamknęłam się w sypialni, ale wyłamała drzwi. Kiedy schowałam się w szybie kominka, zaczęła krzyczeć, że spali cały dom i w końcu mnie znajdzie. Potem wybuchł pożar. W samym środku pokoju.
– Jak to się stało? – zapytała mama.
– Nie wiem, byłam w kominku.
– Niedorzeczność. – Basso pokręcił głową. – W życiu nie miałem z czymś takim do czynienia.
– Wróci? – spytała policjantów mama, opiekuńczo ogarniając mnie ramieniem. – Czy Nora jest bezpieczna?
– Radziłbym założyć system alarmowy – Basso otworzył portfel i wręczył mamie wizytówkę. – To solidna firma. Proszę się powołać na mnie; dostanie pani rabat.
Kilka godzin po wyjściu policjantów znów rozległ się dzwonek.
– To pewnie z tej firmy od alarmów – stwierdziła mama, kiedy zeszłam na dół. – Jak zadzwoniłam, powiedzieli, że kogoś dzisiaj przyślą. Nie zmrużę oka bez ochrony, dopóki nie zamkną pani Greene. Ciekawe, czy dyrektor sprawdził jej referencje. – Otworzyła drzwi.
Na werandzie stał Patch w wypłowiałych dżinsach i obcisłym białym podkoszulku, ze skrzynką narzędziową w lewej ręce.
– Dobry wieczór pani.
– Patch. – Nie byłam do końca pewna, czy mama chce zakomunikować zdziwienie, czy niepokój. – Umówiłeś się z Norą?
Uśmiechnął się.
– Przyszedłem zainstalować system alarmowy.
– Myślałam, że pracujesz gdzie indziej – odparła mama. -Sądziłam, że w Granicy…
– Znalazłem nową pracę. – Pod jego spojrzeniem poczułam taki żar, jakbym dostała gorączki. – Możesz wyjść? – zapytał.
Ruszyłam za nim w stronę motocykla.
– Mamy jeszcze masę spraw do obgadania – powiedziałam.
– No co ty? – Pokręcił głową, pełen pożądania. – Będziemy się całować – przeniknął moje myśli.
Nie było to pytanie, tylko ostrzeżenie. Nie słysząc protestu, uśmiechnął się szeroko i pochylił nade mną. Pierwsze muśnięcie jego ust ledwie na mnie podziałało. Okej: drażniąca i kusząca miękkość. Kiedy oblizałam wargi, cały się rozpromienił.
– Jeszcze? – spytał.
Przesuwając dłonią po jego włosach, mocniej przyciągnęłam go do siebie.
– Jeszcze.