Trener McConaughy stał pod tablicą i przynudzał, ale ja byłam myślami daleko od zawiłości przyrody.
Pochłonięta formułowaniem powodów, dla których powinnam przestać siedzieć z Patchem, robiłam ich listę na odwrocie jakiegoś starego sprawdzianu. Chciałam przedstawić swoje argumenty trenerowi przed samym końcem lekcji. „Nie pomaga przy odrabianiu zadań – zapisałam. – Wykazuje minimalne zainteresowanie pracą zespołową".
Najbardziej jednak niepokoiły mnie powody nieujęte w spisie. Miejsce, w którym miał znamię, wydawało mi się niesamowite, no i przerażało mnie to, co minionej nocy zaszło pod moim oknem. Wprawdzie nie byłam tak do końca pewna, czy to on mnie szpiegował, ale nie mogłam zignorować zbiegu okoliczności, że prawie na sto procent widziałam, jak ktoś zagląda mi w okno zaledwie parę godzin po spotkaniu z nim.
Na myśl o tym, że Patch mnie szpieguje, sięgnęłam do przedniej kieszeni plecaka, wysypałam z buteleczki dwie tabletki żelaza i połknęłam je bez rozgryzania. Na sekundę utknęły mi w gardle, po czym trafiły tam, gdzie trzeba. Kątem oka spostrzegłam, że Patch uniósł brwi. Zastanawiałam się, czyby mu nie wytłumaczyć, że, mam anemię i muszę brać żelazo kilka razy dziennie, zwłaszcza w chwilach stresu, ale uznałam, że lepiej mu nie mówić. Anemia nie zagraża mojemu życiu… pod warunkiem że łykam żelazo regularnie. Nie wpadłam aż w taką paranoję, by sądzić, że Patch chce mi zrobić krzywdę, jednak mój stan zdrowia był słabością, z którą lepiej się nie obnosić.
– Noro?
Trener stal na środku sali z ręką wyciągniętą w geście wskazującym, że czeka tylko na jedno – na moją odpowiedź. Na policzki wolno wystąpiły mi rumieńce.
– Czy mógłby pan powtórzyć pytanie? Klasa prychnęła.
– Jakich cech szukasz u potencjalnego partnera seksualnego?
– Potencjalnego partnera?
– No już, nie mamy całego popołudnia. Zza pleców usłyszałam śmiech Vee. Najwyraźniej ścisnęło mnie w gardle.
– Mam podać cechy charakterystyczne…?
– Potencjalnego partnera, gdybyś była łaskawa. Bezwiednie zerknęłam na Patcha. Niedbale rozsiadł się na krześle i obserwował mnie z satysfakcją. Z tym swoim uśmiechem pirata szepnął:
– Czekamy.
Położyłam ręce na stole, z nadzieją, że wyglądam spokojniej, niż się czuję.
– Nigdy o tym nie myślałam.
– Więc teraz szybko pomyśl.
– Czy mógłby pan zapytać przede mną kogoś innego? Zniecierpliwiony trener wskazał na lewo ode mnie.
– Patch, twoja kolej.
W przeciwieństwie do mnie, odpowiadał ze spokojem i pewnością. Ułożył się tak, że jego tułów był lekko przechylony w moją stronę i nasze kolana dzieliło zaledwie kilka centymetrów.
– Inteligencja. Uroda. Wrażliwość.
McConaughy wziął się do spisywania tego na tablicy.
– Wrażliwość – powtórzył. – To znaczy?
Vee powiedziała głośno:
– Czy to ma coś wspólnego z tematem, który omawiamy? Bo ja nie widzę w podręczniku ani słowa o cechach charakterystycznych idealnego partnera seksualnego.
Trener przestał pisać na chwilę, która mu wystarczyła, by spojrzeć na nas przez ramię.
– Każde zwierzę na ziemi wabi partnerów w celu reprodukcji. Żaba się nadyma. Goryl samiec bije się pięściami w klatkę piersiową. Widzieliście, jak samiec kraba podnosi się i klapie szczypcami, by zwrócić na siebie uwagę samicy? Pociąg fizyczny stanowi podstawowy czynnik w rozmnażaniu tak zwierząt, jak i ludzi. Panno Sky, proszę nam odczytać swoją listę.
Vee wystawiła pięć palców.
– Przystojny, bogaty, pobłażliwy, wściekle opiekuńczy, no i troszkę groźny. – Po każdym przymiotniku zaginała jeden palec.
Patch zaśmiał się pod nosem.
– U ludzi pociąg fizyczny ma to do siebie, że nigdy nie wiadomo, czy druga osoba go odwzajemnia – powiedział.
– Doskonale – pochwalił trener.
– Człowiek jest wrażliwy, bo zna ból i krzywdę. – W tym momencie Patch trącił mnie kolanem.
Odsunęłam się jak oparzona, powstrzymując się od myśli, co chciał mi w ten sposób dać do zrozumienia. Przytaknąwszy, McConaughy dodał:
– Złożoność pociągu fizycznego i rozmnażania u ludzi to jedna z właściwości, które odróżniają nas od innych gatunków.
Patch, słysząc to, chyba parsknął, ale odgłos byl cichutki, więc nie wiem. czy na pewno. Trener ciągnął dalej:
– Od zarania dziejów kobietę pociąga u partnera silna zdolność przetrwania, a zatem inteligencja i sprawność fizyczna, bo zapewniają one większe prawdopodobieństwo, że mężczyzna o takich cechach przyniesie jej do domu pożywienie. – Uśmiechnął się, podnosząc w górę kciuki. – Wiedzcie, że kolacja równa się przetrwaniu.
Nikt się nie roześmiał.
– Podobnie – kontynuował – mężczyznę pociąga uroda, bo świadczy ona o zdrowiu i młodości, to znaczy: nie ma sensu łączyć się w parę z chorowitą partnerką, która nie będzie zdolna do wychowywania dzieci.
Nasunąwszy okulary na grzbiet nosa, zachichotał.
– To strasznie seksistowskie – zaoponowała Vee. – Niech nam pan opowie o czymś, co odnosi się do kobiet w dwudziestym pierwszym wieku.
– Panno Sky, proszę podejść do kwestii rozmnażania z punktu widzenia nauki, a zrozumie pani, że dzieci są kluczowe dla przetrwania naszego gatunku. Im więcej urodzi pani dzieci, tym większy będzie pani wkład w zasoby genetyczne.
Niemal usłyszałam, jak Vee wznosi oczy do nieba.
– No, chyba pomału zbliżamy się do dzisiejszego tematu, czyli seksu – powiedziała.
– Niezupełnie – odparł McConaughy, unosząc w górę palec. – Seks musi być poprzedzony pociągiem erotycznym, który wywołuje jeszcze mowę ciała. Trzeba zakomunikować potencjalnemu partnerowi: „Jestem tobą zainteresowany", tyle że znacznie bardziej lapidarnie.
Następnie zwrócił się do Patcha:
– No dobrze. Powiedzmy, że jesteś na przyjęciu. W pokoju roi się od przeróżnych dziewcząt. Widzisz blondynki, brunetki, rude, kilka czarnowłosych. Jedne są rozmowne, inne wyglądają na nieśmiałe. Znajdujesz dziewczynę, która odpowiada twoim wymaganiom: atrakcyjną, inteligentną i wrażliwą. Jak dajesz jej do zrozumienia, że jesteś nią zainteresowany?
– Wybieram ją z tłumu i zagaduję.
– Dobrze. Przejdźmy do sedna. Skąd wiesz, czy jest odważna, czy woli, żebyś to ty wykonał kolejny krok?
– Obserwuję ją – odpowiedział. – Staram się rozgryźć, o czym myśli i co czuje. Sama mi tego nie zdradzi, więc muszę się jej uważnie przyglądać. Czy się do mnie przybliża? Czy patrzy mi w oczy, a potem odwraca wzrok? Czy zagryza wargi i bawi się włosami, jak w tej chwili Nora?
Klasa wybuchnęła śmiechem. Opuściłam ręce na kolana.
– Jest odważna – stwierdził Patch i znów trącił mnie nogą.
Jakby tego było mało, spiekłam raka.
– Świetnie! Doskonale! – z uśmiechem zawołał trener, podekscytowany, że bierzemy czynny udział w lekcji.
– Naczynka krwionośne na twarzy Nory rozszerzają się i jej skóra się rozgrzewa – oznajmił Patch. – Wie, że jest oceniana. Lubi być w centrum uwagi, ale nie do końca potrafi temu sprostać.
– Wcale się nie rumienię.
– Denerwuje się – dodał. – Głaszcze się po ramieniu, żeby odwrócić uwagę od twarzy i skierować ją na sylwetkę, A może na skórę. To jej silne atuty.
Zatkało mnie. Żartuje – pomyślałam. – Nie, jest walnięty. Nie miałam bladego pojęcia, jak się postępuje z wariatami, i było to widać. Poczułam się tak, jakbym nasze dotychczasowe spotkania spędziła wyłącznie na wpatrywaniu się w niego z otwartą buzią. Gdybym miała złudzenia, że dotrzymam mu kroku, musiałabym obchodzić się z nim inaczej.
Oparłam dłonie płasko na stole i uniosłam brodę, próbując w ten sposób pokazać, że mimo wszystko mam swoją godność.
– To śmieszne – powiedziałam.
Wyciągnąwszy rękę z przesadną przebiegłością, Patch zwiesił ją na oparciu mojego krzesła. Uległam dziwnemu wrażeniu, że groźba ta jest skierowana wyłącznie do mnie i że ani trochę mu nie zależy, jak to odbierze klasa. Rozległy się śmiechy, ale on zdawał się nic nie słyszeć. Siedział ze wzrokiem utkwionym w moich oczach, tak że przez chwilę wydawało mi się, jakby rzeźbił dla nas obojga w powietrzu intymny świat, do którego nikt nie ma dostępu.
– Wrażliwa – rzeki bezgłośnie.
Przy blokowałam kostkami nogi krzesła i gwałtownie wysuwając się do przodu, poczułam, jak jego ręka spada z oparcia. Wcale nie jestem wrażliwa.
– Otóż właśnie! – powiedział trener. – Biologia w ruchu.
– Czy teraz już moglibyśmy pomówić o życiu płciowym? – zapytała Vee.
– Jutro. Przeczytajcie rozdział siódmy i bądźcie gotowi do dyskusji.
Zadzwonił dzwonek i Patch odstawił swoje krzesło na miejsce.
– Fajnie było. Trzeba by to kiedyś powtórzyć.
Zanim zdołałam wymyślić coś bardziej zwięzłego niż „nie, dzięki", przecisnął się za mną i zniknął za drzwiami.
– Piszę petycję o wylanie trenera – oznajmiła Vee, podchodząc do mojego stołu. – Co to miało być? Rozwodnione porno. Niewiele brakowało, a kazałby wam zająć na tym stole pozycję horyzontalną, na golasa, przystąpić do aktu prokreacji i…
Przygwoździłam ją spojrzeniem, które mówiło: „Sądzisz, że mam ochotę na powtórkę?".
– Tak – prowokacyjnie odparła Vee, robiąc krok w tył.
– Muszę pogadać z trenerem. Spotykamy się za dziesięć minut pod twoją szafką.
– Jasne.
Podeszłam do biurka McConaughy'ego, za którym siedział, pochylony nad rozkładem meczów koszykarskich. Wszystkie te iksy i zera sprawiały wrażenie, jakby grał w kółko i krzyżyk.
– Co tam, Noro? – spytał, nie patrząc na mnie. – Słucham, o co chodzi?
– Chciałabym panu powiedzieć, że przez to nowe rozsadzenie i temat lekcji czuję się nieswojo.
Trener oparł się na krześle i założył ręce za głowę.
– A ja jestem z tego rozsadzenia zadowolony, tak jak z obrony „każdy swego", którą opracowuję na sobotni mecz.
Podsunęłam mu pod nos szkolny kodeks praw i obowiązków ucznia.
– Zgodnie z prawem uczeń nie może czuć się zagrożony na terenie szkoły.
– Czujesz się zagrożona?
– Czuję się nieswojo. I chciałabym panu zaproponować pewne rozwiązanie tego problemu. – Nie przerwał mi, więc śmiało wzięłam wdech. – Udzielę korepetycji z biologii wskazanemu przez pana uczniowi, jeżeli znów posadzi mnie pan z Vee.
– Patchowi przydałby się korepetytor. Udało mi się nie zazgrzytać zębami.
– Ale to wbrew mojej prośbie.
– Widziałaś go dzisiaj? Zaangażował się w dyskusję. Cały rok się nie odzywał, a kiedy posadziłem go z tobą: bingo! Na pewno poprawi sobie u mnie ocenę.
– A Vee sobie pogorszy.
– Tak bywa, kiedy nie można rozglądać się na boki w poszukiwaniu poprawnej odpowiedzi – odparł sucho.
– Vee jest po prostu niezbyt pilna. Pomogę jej.
– Nic z tego. – Zerknąwszy na zegarek, dodał: – Spóźnię się na spotkanie. Masz do mnie coś jeszcze?
Chciałam wycisnąć z siebie dodatkowy argument, ale najwyraźniej zabrakło mi weny.
– Spróbuj posiedzieć na nowym miejscu jeszcze parę tygodni. Aha, jeśli chodzi o uczenie Patcha, mówiłem poważnie. Wezmę pod uwagę twoją kandydaturę.
Nie czekając na odpowiedź, McConaughy zagwizdał melodię z teleturnieju Va banąue i wyszedł z sali.
O siódmej niebo groźnie pociemniało atramentowym błękitem. Zasunęłam zamek płaszcza pod szyję, by nie zmarznąć. Vee i ja wracałyśmy na parking po seansie Ofiary. Recenzowałam filmy dla e-zinu, a że obejrzałam już co drugi z wyświetlanych w tym kinie, stwierdziłyśmy, że pozostaje nam najnowszy wielkomiejski thriller.
– W życiu nie widziałam bardziej pokopanego filmu. Od dziś z założenia nie oglądamy niczego, co może kojarzyć się z horrorem – zarządziła Vee.
Nie miałam nic przeciwko temu. Biorąc pod uwagę, że zeszłej nocy ktoś czaił się pod moim oknem, i dokładając do tego obejrzany właśnie klasyczny dreszczowiec – zaczynała mnie ogarniać lekka paranoja.
– Wyobrażasz sobie? – szepnęła Vee. – Żyjesz, nie mając pojęcia, że utrzymują cię przy życiu tylko po to, żeby cię złożyć w ofierze.
Wzdrygnęłyśmy się.
– I co to za pomysł z tym ołtarzem? – ciągnęła, drażniąco nieświadoma, że zamiast o filmie wolałabym pogadać o cyklu życiowym grzybów. – Dlaczego ten zbir podpalił kamień, nim ją związał? A jak usłyszałam to skwierczenie ciała…
– Okej! – prawie wrzasnęłam. – Gdzie teraz?
– Jeszcze ci tylko powiem, że jak mnie ktoś tak pocałuje, od razu się wyrzygam. I co on mial na tych wargach? Ohydztwo to za słabe słowo. Był umalowany, prawda? Bo przecież nikt naprawdę nie ma takich ust…
– Muszę oddać recenzję przed północą – wcięłam się jej w zdanie.
– Dobra, więc do biblioteki? – Vee otworzyła drzwiczki swojego fioletowego dodgea neona, rocznik dziewięćdziesiąty piąty. – Jesteś strasznie przewrażliwiona, wiesz?
Wśliznęłam się na siedzenie obok kierowcy.
– Wszystko przez ten film – odparłam.
I podglądacza pod moim oknem zeszłej nocy.
– Nie chodzi mi tylko o dziś. Zauważyłam – figlarnie wykrzywiła usta – że wczoraj też ostatnie pół godziny biologii przesiedziałaś wyjątkowo rozdrażniona.
– Wielkie mi odkrycie. To przez Patcha.
Vee zamrugała rzęsami do lusterka wstecznego. Poprawiła lusterko, żeby się lepiej przyjrzeć swoim zębom. Oblizała je w wyćwiczonym uśmiechu.
– Muszę przyznać, że kręci mnie ta jego ciemna strona. Nie miałam zamiaru jej zdradzać, że nie jest w tym odosobniona. Patch pociągał mnie jak jeszcze nikt dotąd.
Był między nami mroczny magnetyzm. W jego obecności czułam się jak na skraju kuszącego zagrożenia. Tak jakby w każdej chwili miał mnie z tej krawędzi zepchnąć.
– Jak to słyszę, mam ochotę… – urwałam, niepewna, co właściwie wywołuje we mnie urok Patcha. Coś nieprzyjemnego.
– Jak mi teraz powiesz, że nie jest przystojny – powiedziała Vee – obiecuję nigdy więcej o nim nie wspominać.
Postanowiłam włączyć radio, uznając, że zamiast psuć sobie wieczór – abstrakcyjnym, ale zawsze – towarzystwem Patcha, trzeba zająć się czymś milszym. Codzienne siedzenie obok niego przez godzinę, pięć dni w tygodniu i tak już przekraczało moje siły. Stwierdziłam, że wieczorów na pewno mu nie oddam.
– No więc? – naciskała Vee.
– Może i jest przystojny. Ale nie mnie o tym decydować. W tej sprawie nie mogę być obiektywna, sorry.
– Co to niby znaczy?
– To znaczy, że nawet gdyby był przepiękny, widziałabym wyłącznie jego osobowość.
– Nie przepiękny. Jest… nieokrzesany. Seksy. Wzniosłam oczy do nieba.
Vee wcisnęła hamulec i zatrąbiła na auto, które zatrzymało się przed nami.
– No co? Nie zgadzasz się? Czy drań to nie twój typ?
– Nie mam swojego typu – dodałam. – Nie jestem tak ograniczona.
– Gorzej, kochanie – odparła Vee ze śmiechem. – Chodzi o to, że właśnie jesteś ograniczona. Pokurczona w sobie. Pole widzenia masz szerokie jak mikroorganizm. Nie ma w szkole chłopaka, w którym byś się zakochała.
– Nieprawda – odpowiedziałam machinalnie, ale zaraz potem zastanowiło mnie, na ile ta odpowiedź jest ścisła. Dotychczas nikim poważnie się nie interesowałam. Czy to coś dziwnego? – Nie chodzi o chłopaka, tylko… o miłość. Jeszcze jej nie spotkałam.
– Nie chodzi o miłość – rzekła Vee. – Tylko o frajdę. Niepewna, uniosłam brwi.
– Co może być fajnego w całowaniu się z chłopakiem, którego nie znam… na którym mi nie zależy?
– Chyba nie uważasz na biologii. To polega na czymś ważniejszym niż całowanie.
– Aha – odparłam mądrym tonem. – Zasoby genetyczne są już tak wypaczone, że nie ma sensu, abym się jeszcze do nich dokładała.
– Chcesz wiedzieć, kto według mnie byłby dobry?
– Dobry?
– Dobry – powtórzyła z uśmiechem niewiniątka.
– Niespecjalnie.
– Twój kolega z ławki.
– Nie nazywaj go tak – upomniałam. – Kolega ma pozytywną konotację.
Vee wcisnęła się na miejsce parkingowe tuż obok wejścia do biblioteki i wyłączyła silnik.
– Nie zdarza ci się fantazjować, że go całujesz? Ani razu nie zerkałaś w bok z pragnieniem, żeby paść mu w ramiona i wpić się w niego ustami?
Rzuciłam jej spojrzenie mające wyrażać odrazę. -A ty?
Vee uśmiechnęła się szeroko.
Usiłowałam sobie wyobrazić, jak zachowałby się Patch, gdyby się o tym dowiedział. Mimo że znałam go słabo, jego awersję do Vee poczułam niemal fizycznie.
– Zasługujesz na kogoś lepszego – oznajmiłam.
– Uważaj – odparła z jękiem – bo zaraz zacznę go pożądać jeszcze bardziej.
Zajęłyśmy stół na środkowym piętrze biblioteki, obok działu „literatura erotyczna". Uruchomiłam laptop i napisałam: „Ofiara, dwie i pół gwiazdki". Chyba trochę się zagalopowałam z krytycyzmem, ale pochłonięta masą spraw, nie byłam w stanie ocenić filmu sprawiedliwie.
Vee otworzyła torebkę jabłkowych chrupek.
– Masz ochotę?
– Nie, dzięki. Zajrzała do torebki.
– Jak nie, będę musiała zjeść je sama. A naprawdę nie chcę.
Vee była na diecie owocowej według schematu: w jednym dniu trzy czerwone, dwa granatowe, garść zielonych… Wyjęła kolejną chrupkę i przyjrzała się jej z uwagą.
– Jaki to właściwie kolor? – zapytałam.
– Wymiotna zieleń Granny Smith. Zdaje się.
W tej samej chwili na krawędzi naszego stołu przysiadła Marcie Millar, która jako jedyna w historii naszej szkoły już w drugiej klasie należała do zespołu cheerleaderek na uniwersytecie. Jasnorude włosy miała nisko zaplecione w warkoczyki, a twarz – jak zwykle – ukryła pod toną podkładu. Musiała zużyć pól buteleczki, bo na jej skórze nie było znać nawet śladu piegów. Piegów Marcie nie widziałam od siódmej klasy, czyli od roku, w którym odkryła Mary Kay. Brzeg jej spódniczki i skraj bielizny dzieliły może dwa centymetry… o ile w ogóle założyła majtki.
– Heja, grubasie – powiedziała do Vee.
– Heja, straszydło.
– Moja mama szuka modelki na ten weekend. Płacą dziewięć dolarów za godzinę. Pomyślałam, że cię to zainteresuje.
Mama Marcie jest kierowniczką miejscowego JCPenney i w każdy weekend zatrudnia Marcie i inne cheerleaderki do demonstrowania bikini w oknach wystawowych sklepu od strony jezdni.
– Strasznie trudno jej znaleźć modelki do dużych rozmiarów bielizny – dorzuciła Marcie.
– Masz coś między zębami – odcięła się Vee. – W szparze z przodu. Chyba czekoladkę na przeczyszczenie.
Marcie oblizała zęby i podniosła się z miejsca. Kiedy odchodziła, kołysząc biodrami, Vee wsadziła sobie palec w usta na znak, że zbiera jej się na wymioty.
– Niech się cieszy, że spotkała nas tutaj – szepnęła do mnie. – Niech się cieszy, że nie natknęła się na nas w ciemnej ulicy… Częstuj się, to ostatnia szansa.
– Nie, dziękuję.
Vee wyszła, żeby wyrzucić resztę chrupek. Po kilku minutach wróciła z jakimś romansem w ręku. Usiadła przy mnie i pokazując mi okładkę książki, powiedziała:
– Kiedyś to będziemy my. Porwą nas półnadzy kowboje. Ciekawe, jak się całuje wargi spalone słońcem, zaskorupiałe od biota?
– Sprośnie – odmruknęłam, pisząc.
– Skoro o tym mowa – niespodziewanie podniosła glos. -Otóż i nasz facet.
Przerwałam pisanie, by zerknąć ponad ekranem – i zamarło mi serce. W kolejce po drugiej stronie sali stał Patch. Odwrócił się, jakby wyczuwając, że go obserwuję. Nasze oczy spotkały się na jedną, dwie, aż trzy sekundy. Poddałam się, ale przedtem zdążyłam spostrzec jego leniwy uśmiech.
Serce biło mi nierówno i postanowiłam wziąć się w garść. Tą drogą nie pójdę. Absolutnie. Nie z nim. Chyba żebym postradała zmysły.
– Chodźmy – poprosiłam Vee.
Zamknęłam laptop, włożyłam go do torby i zasunęłam zamek. Upychając książki w plecaku, upuściłam kilka na podłogę.
– Nie mogę się zorientować, jaki tytuł trzyma… Zaraz… Jak podejść ofiarę.
– Na pewno by nie pożyczył czegoś takiego – odparłam bez przekonania.
– Albo to, albo Jak bez wysiłku emanować seksem.
– Ciii! – syknęłam.
– Uspokój się, nie słyszy. Rozmawia z bibliotekarką. Podaje jej książkę.
Sprawdziwszy to szybkim spojrzeniem, stwierdziłam, że jeśli wyjdziemy teraz, na pewno spotkamy go przy drzwiach wyjściowych. A wtedy będę musiała się do niego odezwać. Usiadłam więc na krześle, niby szukając czegoś pilnie po kieszeniach, kiedy on kończył dopełniać formalności.
– Nie sądzisz, że to upiorne, że jest tu w tym samym czasie co my? – zapytała Vee.
– A ty?
– Myślę, że cię śledzi.
– Według mnie to zbieg okoliczności.
Choć nie tak do końca. Gdybym miała zrobić spis dziesięciu miejsc, w których zawsze pod wieczór spodziewałabym się spotkać Patcha, biblioteka publiczna by się w nim nie znalazła. Biblioteka nie trafiłaby nawet do pierwszej setki. Więc po co przyszedł?
– Patch! – powiedziała Vee scenicznym szeptem. – Polujesz na Norę?
Zamknęłam jej usta ręką.
– Przestań. Serio. – Przybrałam surową minę.
– Mogę się założyć, że cię śledzi – odparła Vee, odpychając moją rękę. – Mogę się założyć, robi to nie pierwszy raz. Mogę się założyć, że przydzielili mu kuratora. Powinnyśmy się zakraść do sekretariatu. Na pewno wszystko ma w kartotece ucznia.
– Nie będziemy się zakradać do żadnego sekretariatu!
– Mogłabym odwracać uwagę ludzi od drzwi. Znam się na tym. Nikt nie zauważy, że wchodzisz. Poszpiegowałybyśmy sobie.
– Nie jesteśmy szpiegami.
– Znasz jego nazwisko? – spytała Vee. -Nie.
– Wiesz coś o nim?
– Nie. I wolę, żeby tak zostało.
– No co ty? Uwielbiasz tajemnice, a lepsza się nam już nie trafi.
– Najlepsze są historie z trupem w roli głównej. My trupa nie mamy.
– Na razie! – pisnęła Vee.
Wyjęłam z plecaka buteleczkę, wysypałam z niej dwie tabletki żelaza i połknęłam je bez rozgryzania.
Vee gwałtownie przyhamowała dodge'a na podjeździe swojego domu. Wyłączyła silnik i pomachała mi przed nosem kluczykami.
– Nie odwieziesz mnie? – spytałam. Trochę bez sensu, bo z góry wiedziałam, co odpowie.
– Jest mgła.
– Łaciata.
– No, proszę – uśmiechnęła się. – Bez przerwy o nim myślisz. Zresztą wcale ci się nie dziwię. Sama mam nadzieję, że mi się dziś przyśni.
Fuj.
– No a pod twoim domem mgła zawsze jest gęstsza -ciągnęła Vee. – Po zmroku to coś potwornego.
– Bardzo ci dziękuję – odparłam, zabierając jej kluczyki.
– Czy to moja wina? Poproś mamę, żebyście się przeniosły trochę bliżej. Powiedz, że otworzyli nowy klub o nazwie „cywilizacja" i najwyższy czas, żebyście się do niego zapisały.
– Pewnie mam podjechać tu jutro przed szkołą?
– Najlepiej o wpół do ósmej. Stawiam śniadanie.
– Oby było dobre.
– Bądź miła dla mojego maleństwa. – Poklepała deskę rozdzielczą. – Tylko nie za miła. Niech sobie nie pomyśli, że gdzieś może mu być lepiej.
W drodze do domu pozwoliłam myślom powędrować na chwilę w stronę Patcha. Vee ma rację – jest w nim coś niesamowicie ponętnego. I niesamowicie strasznego. Im dłużej o nim myślałam, tym bardziej byłam przekonana, że ma w sobie coś… złego. O tym, że lubi się ze mną przekomarzać, wiedziałam od początku, ale czym innym było drażnienie się ze mną w klasie, a zupełnie czymś innym to, że – by mnie wpienić – najwyraźniej specjalnie polazł za mną aż do biblioteki. Zapewne nikt nie zadałby sobie tyle trudu, no chyba że miałby ważny powód.
W połowie drogi do domu z unoszących się w powietrzu mizernych chmur spadł deszcz. Skupiona na przemian na jezdni i kontrolkach przy kierownicy, usiłowałam znaleźć włącznik wycieraczek.
Nad głową zamrugały mi lampy uliczne. Zastanawiałam się, czy przypadkiem nie zbiera się na burzę. Przy tej bliskości oceanu pogoda zmienia się bez przerwy i w każdej chwili zwykła ulewa może przejść w powódź z piorunami. Dodałam gazu.
Oświetlenie ulicy znów zamigotało. Po szyi przeszły mi ciarki i włoski na ramionach stanęły dęba. Mój szósty zmysł znalazł się w stanie najwyższej czujności. Przez głowę przemknęła mi myśl, że może ktoś mnie śledzi. W lusterku wstecznym nie widziałam żadnych świateł. Przede mną też nikt nie jechał. Byłam zupełnie sama, co nie napawało mnie zbytnim optymizmem. Przyspieszyłam do siedemdziesięciu pięciu.
Gdy w końcu włączyłam wycieraczki, okazało się, że przy największej prędkości nie radzą sobie z walącym w szybę deszczem. Na skrzyżowaniu zapaliło się żółte światło. Hamując, sprawdziłam, czy droga jest wolna, i ruszyłam naprzód.
Zanim do mnie dotarło, że na maskę wpada jakiś ciemny kształt, usłyszałam uderzenie.
Krzyknęłam, wciskając hamulec. Sylwetka grzmotnęła o szybę z przeraźliwym hukiem.
Odruchowo z całych sił skręciłam kierownicę w prawo. Autem zarzuciło tak mocno, że wpadło w ruch wirowy. Postać sturlała się i zniknęła pod maską.
Wstrzymując oddech, ścisnęłam rękami kierownicę, aż mi pobielały kostki. Zdjęłam nogi z pedałów. Samochód szarpnął i zamarł.
Kilka metrów dalej siedział skulony facet i obserwował mnie. Wcale nie wyglądał… na rannego.
Był cały ubrany na czarno i zlewał się z ciemnością, więc niewiele mogłam dojrzeć. Starając się rozróżnić jego rysy, dopiero po chwili spostrzegłam, że miał na twarzy kominiarkę.
Wstał z ziemi i zbliżył się do samochodu. Naparł rękami na okno od strony kierowcy. Nasz wzrok połączył się przez otwory w kominiarce. Jego oczy zabłysły złowrogo.
Znowu walnął w okno, aż zadrżała szyba między nami.
Włączyłam stacyjkę, próbując równocześnie wrzucić pierwszy bieg, wcisnąć pedał gazu i zwolnić sprzęgło. Roz ruszałam silnik, ale auto znów szarpnęło i padło.
Kiedy ponownie uruchamiałam silnik, usłyszałam okropny metaliczny trzask. Przerażona zobaczyłam, jak drzwiczki pomału się wyginają. Facet… wyrywał je z zawiasów.
Wrzuciłam jedynkę. Stopy ześlizgiwały się z pedałów. Pilnik zaryczał, a wskaźnik obrotów na minutę przesunął się na czerwone pole.
W eksplozji szkła nieznajomy przebił okno pięścią na wylot. Na oślep wymacał moje ramię i wpił się w nie palcami. Wrzasnęłam ochryple, wcisnęłam pedał gazu i zwolniłam sprzęgło. Dodge ruszył z piskiem opon. Trzymając mnie za ramię, facet zaczął biec przy aucie, ale szybko się poddał.
Pędzona adrenaliną, pomknęłam naprzód. Sprawdziłam w lusterku, czy tamten mnie nie goni i przekręciłam je na bok. Musiałam zacisnąć wargi, żeby się nie rozryczeć.