Stałam na dolnym poziomie Bo's Arcade, odwrócona plecami do ściany, twarzą do stołów bilardowych. Z głośników rozbrzmiewała piosenka Stevie Nicks o białoskrzydłej gołębicy i dobieganiu siedemnastki. Nikogo nie zdziwiło, że pojawiłam się znikąd.
Nagle przypomniałam sobie, że stoję tylko w majtkach i koszulce. Nie jestem specjalnie próżna, ale żeby stanąć prawie naga w tłumie złożonym z samych facetów i nie wywołać żadnej reakcji? Coś się nie zgadzało. Uszczypnęłam się. Byłam jak najbardziej żywa. Machając ręką, by rozpędzić kłęby dymu z cygar, po drugiej stronie sali spostrzegłam Patcha. Siedział wyciągnięty przy stole do pokera i przyciskał do piersi karty.
Bosa, ruszyłam w jego kierunku, krzyżując ręce, by osłonić biust.
– Możemy pogadać? – syknęłam mu do ucha.
Mój głos zabrzmiał niespokojnie. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że nie miałam bladego pojęcia, jak znalazłam się w Bo's Arcade. Przecież dopiero co byłam w motelu.
Patch rzucił kilka żetonów na stos pośrodku stołu.
– Może teraz?! – powiedziałam. – To pilne… – urwałam, zauważywszy kalendarz na ścianie. Pokazywał sierpniową datę sprzed ośmiu miesięcy, tuż przed rozpoczęciem mojego drugiego roku w szkole. Długo przed poznaniem Patcha. Stwierdziłam, że to pomyłka, że ktoś nie pozrywał kartek, ale też zastanowiło mnie, dlaczego kalendarz jest tam, gdzie być powinien, a ja nie.
Przysunęłam sobie krzesło od stolika obok i usiadłam przy Patch u.
– Ma w ręku piątkę i dziewiątkę pik, asa kier… -zorientowałam się, że nikogo to nie ciekawi. Nie, zaraz. Nikt mnie nie widzi!
Na schodach rozległ się odgłos ciężkich kroków. Po chwili ujrzałam kasjera, który chciał mnie wyrzucić, gdy byłam tu pierwszy raz.
– Ktoś na górze chce z tobą gadać – oznajmił Patchowi. Patch uniósł brwi w niemym pytaniu.
– Nie chce podać nazwiska – rzekł przepraszająco kasjer. – Pytałem ją kilka razy. Mówiłem, że jesteś zajęty grą, ale nie chciała odejść. Jak chcesz, to ją wywalę.
– Nie, przyślij ją tu.
Patch wyłożył karty, zebrał żetony i wstał.
– Kończę.
Podszedł do stołu najbliżej schodów i oparłszy się o niego, wsunął ręce do kieszeni.
Podążyłam za nim. Strzeliłam mu palcami przed nosem. Kopnęłam go w nogę. Grzmotnęłam w klatę. Nawet nie drgnął.
Na schodach rozległy się lekkie kroki i gdy z ciemności wyłoniła się pani Greene, poczułam się nieswojo. Włosy miała rozpuszczone i zupełnie proste. Była we wzorzystych dżinsach i obcisłej różowej bluzce bez rękawów, boso. W tym stroju wyglądała prawie na mój wiek. Ssała lizaka.
Twarz Patcha zawsze jest nieodgadniona i nigdy nie wiem, o czym myśli. Ale na panią Greene patrzył wyraźnie zaskoczony. Szybko doszedł do siebie, tłumiąc cale napięcie, a w jego oczach odmalowała się ostrożność i nieufność.
– Dabria?
Serce zabiło mi mocniej. Próbowałam się uspokoić, ale myślałam tylko o jednym: skoro to się dzieje osiem miesięcy wstecz, to skąd oni się znają? Przecież wtedy jeszcze nie pracowała w szkole. I dlaczego mówi do niej po imieniu?
– Co słychać? – zapytała pani Greene, Dabria, ze wstydliwym uśmiechem, wrzucając lizaka do kosza.
– Co tu robisz? – Był jeszcze bardziej czujny, tak jakby na jej widok pomyślał, że świat nie zawsze jest taki, jak nam się zdaje.
– Wymknęłam się – odparła z krzywym uśmiechem. Musiałam cię znów zobaczyć. Staram się od dawna, ale wymogi bezpieczeństwa… cóż, nie są zbyt łatwe do obejścia. Takim jak my nie wolno się spotykać. Sam wiesz.
– Źle, że tutaj przyszłaś.
– Wprawdzie długo się nie widzieliśmy, ale liczyłam na milszą reakcję. – Dabria wydęła wargi.
Patch nie zareagował.
– Nieustannie o tobie myślę – ściszyła głos do seksownego szeptu i zbliżyła się do niego. – Niełatwo było się tu dostać. Lucianna usprawiedliwia teraz moją nieobecność. Ryzykuję jej przyszłość, swoją także. Zechcesz chociaż, posłuchać, co ci mam do powiedzenia?
– Mów – rzekł bez cienia ufności.
– Nie zrezygnowałam z ciebie. Przez cały ten czas… -Nagle załzawiły się jej oczy i gdy odezwała się znowu, jej drżący głos zabrzmiał spokojniej. – Wiem, w jaki sposób możesz odzyskać skrzydła.
Nie odwzajemnił uśmiechu.
– Gdy tylko je odzyskasz, wrócisz do domu – powiedziała już pewniej. – I będzie jak dotąd. Nic się nie zmieniło. Prawie.
– Jaki jest kruczek?
– Nie ma żadnego. Musisz ocalić ludzkie życie. To bardzo sensowne, wziąwszy pod uwagę czyn, za który zostałeś wygnany.
– A moja ranga?
Dabria najwidoczniej straciła pewność, tak jakby zadał pytanie, którego chciała uniknąć.
– Właśnie usłyszałeś, jak odzyskać skrzydła – szepnęła z cieniem wyższości. – Chyba zasługuję na jakąś wdzięczność…
– Odpowiadaj. – Z jego ponurego uśmiechu wyczytałam, że dobrze wie. Albo przynajmniej się domyśla. Poczułam, że odpowiedź Dabrii go zirytuje.
– Proszę bardzo. Będziesz stróżem.
Patch przekrzywił głowę i zaśmiał się lekko.
– Co w tym złego? – spytała Dabria.
– Mam coś lepszego do roboty.
– Patch, posłuchaj. Nic nie jest od tego lepsze. Nie łudź się. Każdy inny upadły anioł ucieszyłby się, że może odzyskać skrzydła i stać się stróżem! A ty?! – Niemal krztusiła się konsternacją, rozdrażnieniem i poczuciem odrzucenia.
Patch wyprostował się.
– Milo było cię spotkać. Dabrio. Wracaj szczęśliwie. Bez ostrzeżenia złapała go za koszulę i przyciągnąwszy do siebie, wycisnęła na jego ustach pocałunek. Patch pomału uwolnił się i chwycił ją za ręce.
W napięciu przełknęłam ślinę, próbując ignorować zmuszanie i ukłucie zazdrości w sercu. Chciałam odwrócić się, zapłakać, a jednocześnie odejść z krzykiem. Chociaż i tak nic by mi to nie dało. Byłam niewidzialna. Czyli panią Greene… Dabrię… coś kiedyś wiązało z Patchem. Czy teraz – to znaczy w przyszłości – też są parą?… Czy zatrudniła się w szkole, by być bliżej niego? Czy to sprawiło, że tak usilnie chciała mnie do niego zrazić?
– Pójdę już – oznajmiła, wyzwalając się z uścisku. – I tak zabawiłam tu zbyt długo. Przyrzekłam Luciannie, że się pospieszę. – Oparła głowę na jego piersi. – Brak mi ciebie – szepnęła. – Ocal jedno ludzkie istnienie, a odzyskasz skrzydła. Wróć do mnie – błagała – wróć do domu. – Raptownie zmieniła ton: – Idę. Nikt nie może się dowiedzieć. że tu byłam. Kocham cię.
Kiedy się odwróciła, niepokój nagle zniknął z jej twarzy, ustępując miejsca przebiegłej pewności. Wyglądała tak, jakby to wszystko było jednym wielkim kłamstwem.
Niespodziewanie Patch złapał ją za nadgarstek.
– A teraz mów, co cię tu naprawdę przyniosło? Wzdrygnęłam się, słysząc w jego głosie złą nutę. Pozornie sprawiał wrażenie spokojnego, ale dla osoby, która znała go dłużej, jego rozdrażnienie było oczywiste. Rzucił Dabrii spojrzenie mówiące, że przekroczyła granicę i powinna czym prędzej się zabierać.
Patch poprowadził ją jednak w stronę baru. Posadził na stołku i usiadł obok. Zająwszy miejsce przy nim, wychyliłam się, by usłyszeć go w jazgocie muzyki.
– Jak to, co? – zająknęła się Dabria. – Przecież mówię…
– Kłamiesz.
Była wyraźnie zaskoczona.
– Nie wierzę… myślisz…
– Powiedz prawdę, no już.
Dabria zawahała się. Spojrzała na niego z wściekłością i odparła:
– Dobrze. Wiem, co zamierzasz.
Patch roześmiał się, jakby mówiąc: „Mam mnóstwo planów. O który ci chodzi?"
– Wiem. że słyszałeś pogłoski o Księdze Henocha. I wydaje ci się, że możesz to powtórzyć, ale nic z tego.
Skrzyżował ręce na barze.
– Przysłali cię, żebyś mnie nakłoniła do zmiany kursu, prawda? – W jego oczach zaigrał uśmiech. – Jeśli stanowię aż takie zagrożenie, to chyba jednak nie pogłoski.
– Ależ tak, na pewno.
– Skoro zdarzyło się to raz, może się zdarzyć znowu.
– Nic się nie zdarzyło. Czyżbyś nawet nie zajrzał do Księgi przed upadkiem? – prowokowała. – Wiesz, co zawiera? Znasz te święte słowa?
– Może mi pożyczysz.
– Nie bluźnij! Nie wolno ci jej czytać! – wykrzyknęła. -Upadkiem dopuściłeś się zdrady niebiańskich aniołów.
– Ilu z nich wie, czego doświadczyłem? – spytał. – Jak wielkie stanowię zagrożenie?
Przekrzywiła głowę.
– Nie mogę ci tego wyjawić. Już i tak powiedziałam za dużo.
– Będą próbowały mnie powstrzymać?
– Mściciele tak. Spojrzał znacząco.
– Chyba że będą sądzić, iż mi to wyperswadowałaś.
– Nie patrz tak na mnie – stanowczy ton wiele ją kosztował. – Nie skłamię, aby cię chronić. Masz niecne plany. Wbrew naturze.
– Dabria – wypowiedział jej imię, jakby grożąc. Równie dobrze mógłby wykręcić jej ramię.
– Nie mogę ci pomóc – odparła. – Nie w ten sposób. Wybij to sobie z głowy. Zostań aniołem stróżem. Skup się na tym i zapomnij o Księdze Henocha.
Patch oparł łokcie na barze, zadumany. Po chwili usłyszałam:
– Powiedz im, że rozmawialiśmy i że wykazuję takie chęci.
– Chęci? – nie dowierzała.
– Owszem. Powiedz, że nawet już pytałem o nazwisko. Skoro mam ocalić życie, muszę wiedzieć, kto pierwszy został wybrany do odejścia. Jako anioł śmierci masz dostęp do takich informacji.
– To informacja święta i poufna. Nie do przewidzenia. Ten świat zmienia się z każdą chwilą w zależności od ludzkich zachcianek…
– Dabrio, jakieś nazwisko…
– Obiecaj mi, że najpierw zapomnisz o Księdze. Daj słowo.
– Zaufałabyś mi?
– Nie – odrzekła. – Niestety.
Patch zaśmiał się obojętnie i biorąc wykałaczkę z pojemnika, ruszył w stronę schodów.
– Patch, zaczekaj… – Dabria zeskoczyła z taboretu. -Proszę cię, czekaj!
Obejrzał się.
– Nora Grey – powiedziała i z przestrachem zakryła dłonią usta.
Patch zmienił wyraz twarzy, krzywiąc się z niedowierzaniem i udręką. Bez sensu, wziąwszy pod uwagę, że jeśli kalendarz na ścianie wskazywał dobrą datę, jeszcze się nie poznaliśmy. Niemożliwe, by moje nazwisko cokolwiek wtedy mu mówiło.
– W jaki sposób zginie? – spytał.
– Ktoś chce ją zabić. -Kto?
– Nie wiem. – Zasłoniła uszy i pokręciła głową. – Taki tu zgiełk… Obrazy zlewają się, za szybko przelatują przed oczami, nie widzę wyraźnie. Muszę wracać. Potrzebuję ciszy i spokoju.
Patch szarpnął ją za kosmyk włosów za uchem i spojrzał wymownie. Drżąc pod dotykiem, skinęła głową i zamknęła oczy.
– Nie widzę… Nic nie widzę… To beznadziejne.
– Kto chce zamordować Norę Grey?! – upierał się Patch.
– Czekaj, dostrzegam ją – odrzekła Dabria z nagłym poruszeniem. – I jakiś cień z tyłu, to on. Jest śledzona, ale o tym nie wie… On idzie tuż za nią. Dlaczego go nie widzi? Dlaczego nie ucieka? Nie rozpoznaję twarzy, bo jest w cieniu…
Dabria otworzyła oczy. Wciągnęła powietrze.
– Kto to? – zapytał Patch.
Roztrzęsiona, podniosła wzrok na niego i wyszeptała: -Ty.
Zsunęłam palec z blizny Patcha i połączenie się zerwało. Dopiero po chwili wróciłam do rzeczywistości i zorientowałam się, że Patch siłą wciąga mnie do łóżka. Unieruchomił moje ręce.
– Nie powinnaś była tego robić – pochmurny, starał się opanować gniew. – Co zobaczyłaś?
Walnęłam go kolanem w żebro.
– Puszczaj!!!
Usiadł na mnie, tak że nie mogłam poruszać nogami. Z rękoma przypartymi do łóżka, wiłam się pod jego ciężarem.
– Puść, bo zacznę krzyczeć!!!
– Nie! – Uderzyłam go łokciem w udo. – Co z tobą? Nic nie czujesz?
Podniosłam się na nogi i z trudem utrzymując równo wagę, z całej siły kopnęłam go w brzuch.
– Masz jeszcze minutę – powiedział. – Wyrzuć z siebie cały gniew. Wtedy ja przejmę kontrolę.
Nie zrozumiałam, o co mu chodzi z tą „kontrolą", i nie miałam zamiaru się w to wgłębiać. Zerwałam się z łóżka, kierując się do drzwi. Patch złapał mnie w biegu i przyparł do ściany. Dotknęliśmy się na wysokości bioder.
– Chcę poznać prawdę – powiedziałam, hamując płacz. -Przeniosłeś się do mojej szkoły, żeby mnie ukatrupić? Planowałeś to od początku?
Drgnął mu mięsień na twarzy.
– Tak.
Otarłam zabłąkaną łzę.
– I teraz się tym napawasz, prawda? Chciałeś wzbudzić moje zaufanie po to, żeby mnie wykończyć? – Dziwne, ale zamiast się bać i szaleć, byłam ostro wkurzona. Przecież teraz powinnam myśleć tylko o ucieczce. A, co najdziwniejsze, wciąż nie mieściło mi się w głowie, że mam zginąć z jego ręki, i mimo usilnych starań, nie zdławiłam w sobie iskry nadziei.
– Chyba jesteś rozdrażniona… – zaczął Patch.
– Szlag mnie trafia! – wrzasnęłam.
Ujął mnie dłońmi za szyję. Miał palący dotyk. Delikatnie ścisnął mi kciukami gardło i odchylił moją głowę do tyłu. Nasze usta zwarły się w pocałunku tak mocno, że nie zdołałam wykrztusić obelgi. Przesuwając rękoma po moich barkach i plecach, zatrzymał się tuż nad pośladkami. Przeszył mnie dreszcz lęku i rozkoszy. Gdy Patch chciał mnie przyciągnąć do siebie, ugryzłam go w wargę.
Oblizał usta koniuszkiem języka.
– Gryziesz?!
– Czy ciebie wszystko bawi? – zapytałam. Znów dotknął językiem wargi.
– Nie wszystko.
– Na przykład?
– Ty.
Nagle moje doznania całkiem się pogmatwały. Konfrontacja z kimś tak obojętnym jak on okazała się niełatwa. Nie! Nie obojętnym. Patch był opanowany po najdrobniejszą cząstkę swego ciała.
Raptem przemknęło mi przez myśl: Wyluzuj. Zaufaj mi.
– Kurczę blade – powiedziałam w nagłym przebłysku świadomości. – Znowu to robisz, prawda? Przenikasz mój umysł. – Przypomniał mi się artykuł z Google o upadłych aniołach. – Umiesz wtłaczać mi w głowię nie tylko myśli, prawda? Obrazy też… niesamowicie sugestywne.
Nie zaprzeczył.
– Wtedy, na Archaniele – zaczęłam kojarzyć fakty -chciałeś mnie zabić, tak? Ale coś nie wyszło. Potem bez słów przekazałeś mi, że komórka nie działa i nie mogę zadzwonić do Vee. I podwoziłeś mnie też, żeby zabić? Mów, jak to się dzieje, że widzę to, co ty chcesz?
Starał się, by jego twarz wyrażała jak najmniej.
– Przesyłam ci słowa i obrazy, ale o tym, czy są prawdziwe, decydujesz sama. To taki rebus. Wizje nakładają się na real i sama musisz dojść do tego, co jest prawdą.
– Anielska moc? Pokręcił głową.
– Moc upadłych aniołów. Żaden inny anioł nie naruszy twojej intymności, chociaż jest do tego zdolny.
Bo w przeciwieństwie do niego tamte są dobre. Patch wsparł się o ścianę za mną, tak że jego dłonie niemal dotykały mojej głowy.
– Poprzez myśli nakazałem trenerowi, żeby porozsadzał ludzi, bo musiałem się do ciebie zbliżyć. Przesłałem ci komunikat, że spadasz z Archanioła, bo chciałem cię zabić, ale nie potrafiłem. Było blisko, ale się powstrzymałem i stwierdziłem, że cię tylko nastraszę. Historia z niby nieczynną komórką była po to, żebym mógł cię podwieźć. Gdy wszedłem do twojego domu, chwyciłem nóż, żeby ci odebrać życie – jego głos złagodniał. – Ale pod twoim wpływem jednak zmieniłem zdanie.
Wzięłam głęboki wdech.
– Nie rozumiem. Kiedy ci powiedziałam, że tato został zamordowany, sprawiałeś wrażenie przejętego. Dla mamy też byłeś miły.
– Miły – powtórzył Patch. – Niech to zostanie między nami.
Zawirowało mi w głowie i poczułam pulsowanie skroni. Dobrze znałam ten stan. Powinnam wziąć żelazo albo znów był to telepatyczny przekaz Patcha.
Uniosłam brodę i zmrużyłam oczy.
– Wynocha z moich myśli i to już!
– Nie ma mnie w nich. Noro.
Zgięta wpół, z rękoma opartymi na kolanach, zaczęłam wciągać powietrze.
– Właśnie, że jesteś. Czuję cię. A więc tak to załatwisz? Udusisz mnie, prawda?
Zaszumiało mi w uszach i pociemniało przed oczami. Starałam się napełnić płuca, ale powietrze jakby zniknęło. Świat rozkołysał się i Patch zniknął mi z pola widzenia.
Rozpłaszczyłam dłoń na ścianie, by odzyskać równo wagę. Gardło zaciskało mi się z każdym kolejnym wdechem.
Patch przybliżył się do mnie, ale go odepchnęłam.
– Odejdź!
Spojrzał mi w oczy z troską.
– Odejdź… ode… mnie – wydyszałam. Na próżno.
– Nie… mogę… oddychać! – wykrztusiłam, jedną ręką czepiając się ściany, a drugą łapiąc się za gardło.
Nagle wziął mnie na ręce i przeniósł na krzesło.
– Wsadź głowę między kolana – powiedział i delikatnie mi w tym pomógł.
Z głową między nogami oddychałam gwałtownie, próbując wtłoczyć powietrze w płuca. Poczułam, jak tlen powoli wraca w ciało.
– Lepiej? – zapytał po chwili. Skinęłam.
– Masz przy sobie żelazo? Pokręciłam głową.
– Nie prostuj się i oddychaj głęboko. Posłuchałam go i ucisk w piersiach zelżał.
– Dziękuję – wyszeptałam.
– Dalej mi nie ufasz?
– Jak chcesz, żebym ci zaufała, pozwól mi jeszcze raz dotknąć swoich blizn.
Długo wpatrywał się we mnie bez słowa.
– To nie najlepszy pomysł.
– Dlaczego?
– Nie panuję nad tym, co wtedy widzisz.
– I właśnie o to chodzi.
Odczekał kilka sekund, zanim odpowiedział. Głos miał ściszony, bez cienia emocji.
– Wiesz, że ukrywam pewne sprawy – zabrzmiało to pytająco.
Wiedząc, że jego życie składa się z tajemnic i sekretów, nie byłam jednak na tyle arogancka, by sądzić, że choćby w połowie dotyczą mojej osoby. Wobec mnie zachowywał się jednak inaczej. Nieraz już się zastanawiałam, jak żyje naprawdę. I zawsze mi się wydawało, że im mniej wiem, tym lepiej. Zadrżały mi wargi.
– A niby dlaczego miałabym ci ufać?
Siadł na rogu łóżka i pochylając się, oparł ramiona na kolanach. Wyraźnie zobaczyłam blizny. W blasku świecy igrały na nich niesamowite cienie… Mięśnie jego pleców napięły się i rozluźniły.
– Proszę – rzekł cicho. – Ale pamiętaj, że człowiek się zmienia, jednak jego przeszłość nigdy.
Nagle odeszła mi ochota dotykania jego szram. Przerażało mnie w nim prawie wszystko, ale w głębi serca czułam, że nie chce mnie wykończyć. W przeciwnym razie zrobiłby to już dawno. Spojrzałam na makabryczne blizny. Zaufanie mu było bardziej kuszące niż grzebanie się w jego przeszłości, w której Bóg wie co mogłabym znaleźć.
Tyle że gdybym się teraz wycofała, natychmiast by poczuł, że budzi we mnie strach. Zaczynał coś mi ujawniać i to tylko dlatego, że sama go o to poprosiłam. Nie mogłam żądać odkrycia tak wielkiej tajemnicy po to, by raptem zmienić zdanie.
– Ale nie zostanę tam na zawsze?! – spytałam. Zaśmiał się.
– Bez obaw.
Odważyłam się usiąść obok niego. Po raz drugi tego dnia przesunęłam palcem po ostrym grzbiecie blizny. Pole widzenia zalała mętna szarość i ogarnął mnie mrok.