ROZDZIAŁ 7

W sobotni wieczór urzędowałam w kuchni z Dorotheą, która wsunąwszy zapiekankę do piekarnika, po raz koleiny odczytała sobie przymocowana, do lodówki magnesem listę poleceń od mamy.

– Dzwoniła mama. Przyjedzie dopiero w poniedziałek, późno w nocy – powiedziała, szorując ajaksem zlewozmywak tak energicznie, że aż zabolał mnie łokieć. – Zostawiła wiadomość na sekretarce. Prosi cię o telefon. Dzwonisz codziennie przed snem, tak?

Siedziałam na taborecie i jadłam bajgla z masłem. Dorothea spojrzała na mnie, domagając się odpowiedzi, akurat gdy ugryzłam potężny kęs.

– Mhm – odparłam i skinęłam głową.

– Przyszedł dzisiaj list ze szkoły. – Wskazała brodą stos poczty na blacie. – Może wiesz, w jakiej sprawie?

– Nie mam pojęcia. – Wzruszyłam ramionami najniewinniej jak się dało, choć doskonale wiedziałam, o co chodzi. Pewnego dnia rok temu do drzwi zapukali policjanci. „Mam złe wieści", usłyszałam. Tydzień później pochowałyśmy tatę.

Odtąd w każdy poniedziałek po południu o ściśle określonej porze meldowałam się u doktora Hendricksona. Opuściłam dwie ostatnie sesje, więc gdybym nie usprawiedliwiła się tym tygodniu, miałabym kłopoty. List prawdopodobnie zawierał ostrzeżenie.

– Co porabiasz dziś wieczór? Macie z Vee coś w zanadrzu? Może jakiś film tu w domu?

– Może. Dorth, daj spokój, mogę ten zlew umyć później. Usiądź i… zjedz sobie pół mojego precla.

W miarę szorowania zlewu siwy kok Dorothei zaczął się rozsypywać.

– Jutro wyjeżdżam na konferencję – oznajmiła. – Do fort land. Doktor Melissa Sanchez będzie miała wykład, twierdzi, że człowiek wmyśla w siebie bardziej seksowne „ja". Hormony to silny narkotyk. Jeśli im nie powiemy o swoich potrzebach, ich działanie ma odwrotny skutek. Działają przeciwko nam. – Odwróciła się i dla większego nacisku wymierzyła we mnie butelką ajaksu. -Teraz budzę się rano i siadam przed lustrem z czerwoną szminką. „Jestem seksowna – piszę. – Mężczyźni mnie pragną. Dzisiaj sześćdziesiąt pięć lat to tak jak dawniej dwadzieścia pięć".

– Myślisz, że to działa? – zapytałam, bardzo starając się nie uśmiechnąć.

– Działa – odrzekła z powagą Dorothea. Oblizałam palce z masła, szykując się do stosownej odpowiedzi.

– A więc spędzisz weekend na ponownym odkrywaniu twojej seksualności…?

– Każda kobieta powinna odkrywać ją od nowa, podoba mi się to. Moja córka zrobiła sobie implanty. Mówi, że zrobiła to dla siebie, ale która kobieta poprawia cycki dla niebie? Przecież to jest ciężar. Zrobiła to dla mężczyzny.

– Mam nadzieję, że ty dla chłopca nie robisz takich głupstw Noro. – Pogroziła mi palcem.

– Dorth, wierz mi: w moim życiu nie ma żadnych chłopców.

No dobra, wprawdzie obchodząc mnie z daleka, przyczaiło się na mnie aż dwóch, ale że nie znałam ich za dobrze, a jeden wręcz mnie przerażał, najbezpieczniej było przymknąć oczy i udawać, że nie istnieją.

– To i dobrze, i źle – powiedziała gderliwie Dororhea Jak spotkasz niedobrego chłopca, napytasz sobie biedy, a jak będzie dobry, wtedy znajdziesz miłość – jej głos nostalgicznie złagodniał. – Gdy byłam małą dziewczynko w Niemczech, musiałam wybierać między dwoma chłopca mi. Jeden był bardzo niegodziwy. Drugim był mój Urnry. Jesteśmy szczęśliwym małżeństwem od czterdziestu jeden lat.

Nadszedł czas, aby zmienić temat:

– A co u, mmm, twojego wnuka… Lionela? Wybałuszyła oczy.

– Masz słabość do Lionelka?

– Nieeeee.

– Ja mogę coś wymyślić…

– Nie, Dorotheo, daj spokój. Dziękuję, ale… w tej chwili jestem skupiona głównie na ocenach. Marzę o prestiżowym college'u.

– Gdybyś w przyszłości…

– Dam ci znać.

Dokończyłam precel przy wtórze monotonnej paplaniny Dorothei, wrzucając „mhm" za każdym razem, gdy milkła, czekając na reakcję. Bez reszty pochłaniała mnie kwestia wieczornego spotkania z Elliotem. Z jednej strony zapowiadało się fantastycznie. Im dłużej się jednak nad tym zastanawiałam, tym większe ogarniały mnie wątpliwości.

I choćby dlatego że znałam go zaledwie parę dni. Poza m nie byłam pewna, jak odniesie się do tego mama. Czas płynął nieubłaganie, a Delphic Seaport był oddalony o co najmniej pół godziny drogi. Nie mówiąc o tym, że słynął mocno odjechanych weekendowych imprez… Zadzwonił telefon. Na ekraniku wyświetlił się numer Vee.

– Robimy coś dzisiaj? – zapytała.

Otworzyłam usta, starannie ważąc odpowiedź. Gdybym jej powiedziała o Elliocie, nie miałabym odwrotu.

– Kurde! – zapiszczała Vee. – Kurdekurdekurde! Rozlałam lakier do paznokci na kanapę. Moment, wezmę jakiś papierowy ręcznik. Czy woda rozpuszcza lakier? – Wróciła po chwili. – Chyba zniszczyłam kanapę. Musimy się gdzieś wybrać. Wolę, żeby mnie tu nie było, gdy odkryją moje najnowsze dzieło sztuki przypadkowej.

Dorothea przeniosła się do łazienki. Nie miałam ochoty trwonić wieczoru na słuchanie, jak zrzędzi, myjąc wannę I umywalkę, więc podjęłam decyzję.

– Co powiesz na Delphic Seaport? Będzie Elliot z Julesem. Chcą się z nami spotkać.

– I ty się tajniaczysz? Wreszcie coś konkretnego! Przyjadę za piętnaście minut. – Vee odłożyła słuchawkę.

Poszłam na górę i założyłam dopasowany kaszmirowy sweter, ciemne dżinsy i granatowe mokasyny do jazdy dutem. Przeciągnęłam palcami po włosach wokół twarzy, tak jak się nauczyłam podkreślać ich naturalne skręty… voila! W miarę przyzwoite spiralki. Obróciwszy się dwa razy przed lustrem, stwierdziłam, że wyglądam beztrosko I prawie seksownie.

Równo kwadrans później Vee żwawo zahamowała na podjeździe i zatrąbiła ostro. Ja pokonywałam odległość między naszymi domami w dziesięć minut, tyle że zawsze przestrzegałam ograniczenia prędkości. Vee wprawdzie znała słowo „prędkość", ale już „dozwolona" nie mieściło się w jej słowniku.

– Jadę z Vee do Delphic Seaport – zawołałam do Dorothei. – Mogłabyś przekazać coś mamie, jak zadzwoni?

Dorothea przyczłapała z łazienki.

– Aż do Delphic? Tak późno?

– Baw się dobrze na konferencji! – odkrzyknęłam, wybiegając z domu, nim zdążyła zaoponować albo zadzwonić do mamy.

Grube jasne loki Vee były związane wysoko w koński ogon. Z uszu zwisały jej złote obręcze. Usta umalowała na wiśniowo, a rzęsy – czarnym, wydłużającym tuszem

– Jak ty to robisz? – zapytałam. – Na przygotowanie miałaś tylko pięć minut.

– Mnie nic nie zaskoczy – uśmiechnęła się figlarnie. – Jestem chodzącym marzeniem skautów.

Spojrzała na mnie krytycznie.

– No co?

– Jedziemy się spotkać z chłopakami.

– Owszem i co z tego?

– Chłopcy lubią dziewczyny, które wyglądają jak…dziewczyny.

– A ja jak wyglądam? – spytałam, unosząc brwi.

– Jakbyś wyszła spod prysznica i stwierdziła, że samotność widoczna na twojej twarzy wystarczy, żebyś się jako tako prezentowała. Nie zrozum mnie źle. Te ciuchy są niezłe, fryzura też w porządku, ale reszta… Masz. – Sięgnęła do torebki. – Jako prawdziwa przyjaciółka pożyczę ci szminkę. I maskarę, jeśli dasz słowo, że nie masz zaraźliwej choroby oczu.

– Nie mam choroby oczu!

– Musiałam się upewnić.

– Nie chcę, dzięki.

Vee rozdziawiła buzię, zarazem filuternie i poważnie.

– Bez niej będziesz się czuła naga!

– To by ci się chyba podobało – odparłam. Szczerze mówiąc, miałam mieszanie uczucia co do wyjścia bez makijażu. Nie dlatego że faktycznie czułam się troszeczkę goła, tylko dlatego że według Patcha bez make-upu wyglądałam korzystniej. Aby się lepiej poczuć, powiedziałam sobie, że w końcu nie idzie tu o moją godność. Ani też o dumę. Coś mi zasugerował i – jako osoba otwarta – spokojnie mogłam to teraz wypróbować. Nie przyznałabym się jednak nawet w duchu, że przeprowadzam test specjalnie tego wieczoru, wiedząc, że nie spotkam Patcha.

Pół godziny później Vee podjechała pod bramę Delphic Seaport. Na otwarcie przyjechało tyle ludzi, że musiałyśmy postawić samochód na samym końcu parkingu. Wtulony w brzeg, Delphic jest znany z chłodnej aury. Kiedy szłyśmy w stronę kasy, zerwał się wiatr i omiótł nasze łydki torebkami po popcornie i papierkami po cukierkach. Drzewa wciąż jeszcze nie miały liści i gałęzie poruszały się nad nami złowieszczo jak pozbawione stawów palce. Przez całe lato Delphic Seaport ściągał tłumy spragnionych rozrywek, maskarad, wróżb, cygańskiej muzyki i widoku rozmaitych dziwolągów. Nigdy nie udało mi się dociec, czy pokazywane tam deformacje ciała były autentyczne czy podrabiane.

– Jeden dla dorosłych – poprosiłam kobietę za kontuarem.

Wzięła pieniądze i podała mi przez okienko opaskę na rękę, po czym uśmiechnęła się, odsłaniając plastykowe białe kły wampira, umazane na czerwono szminką.

– Dobrej zabawy – powiedziała zadyszana. – Polecam naszą świeżo przebudowaną kolejkę. – Stuknęła w szybę, wskazując stosik map parku i ulotki.

Przechodząc przez obrotowe drzwi, wzięłam jedną z ulotek. Widniał na niej napis:

NAJNOWSZA SENSACJA PARK LI ROZRYWKI DELPHIC! ARCHANIOŁ PO PRZEBUDOWIE (RENOWACJI) PRZEŻYJ WIELKI UPADEK Z WYSOKOŚCI TRZYDZIESTU PIĘCIU METRÓW!

Zerkając mi przez ramię, Vee przeczytała ulotkę. O mało nie przebiła mi paznokciami skóry na barku.

– Musimy się przejechać! – zapiszczała.

– Na końcu – przyrzekłam w nadziei, że jeśli najpierw przeżyjemy wszystkie inne atrakcje, Vee o tej zapomni. Od lat myślałam, że nie boję się wysokości, przypuszczalnie dlatego, że zawsze sprytnie unikałam tego typu wyzwań. Nie byłam do końca gotowa sprawdzić, czy czas osłabił we mnie strach.

Po diabelskim młynie, samochodzikach, przejażdżce na latającym dywanie, strzelnicy i paru innych grach stwierdziłyśmy, że nadeszła pora, by poszukać Julesa i Elliota.

– Hm – mruknęła Vee, rozglądając się po krętej ścieżce wokół parku.

Przez chwilę milczałyśmy w zadumie.

– Może salon gier? – zasugerowałam w końcu.

– Racja.

Ledwie minęłyśmy drzwi salonu – spostrzegłam go. Ale nie Elliota. Ani Julesa. Patcha.

Uniósł głowę znad gry wideo. Twarz przysłaniała mu ta sama baseballowa czapka, w której widziałam go na wuefie, ale z całą pewnością ujrzałam cień uśmiechu… Na pierwszy rzut oka wyglądał przyjaźnie, ale zaraz mi się przypomniało, jak przeniknął moje myśli, i aż mnie zmroziło.

Liczyłam, że Vee go nie zauważy. Prędko pchnęłam ją naprzód, aby nie zdążyła go dostrzec. Brakowało mi jeszcze tylko tego, abyśmy zagadnęły Patcha.

– Są tam! – wykrzyknęła, wymachując w górze ręką. -Jules! Elliot! Chodźcie!

– Dobry wieczór paniom – przywitał nas Elliot, przecinka jąc się przez tłum. Jules szedł w ślad za nim, z miną tak entuzjastyczną jak trzydniowy klops. – Mogę wam postawić colę?

– Super – odparła Vee, wgapiona w Julesa. – Poproszę dietetyczną.

Jules bąknął pod nosem, że musi skorzystać z toalety i znowu znikł w tłumie.

Po pięciu minutach Elliot wrócił z colą. Wręczył nam po puszce, zatarł ręce i na moment się zamyślił.

– Od czego zaczniemy? – spytał.

– No a Jules? – zaniepokoiła się Vee.

– Znajdzie nas, spokojnie.

– Air hockey – powiedziałam bez namysłu.

Stół do gry w air hockey a mieścił się po drugiej stronie salonu. Całe szczęście – im dalej od Patcha, tym lepiej. Wmawiałam sobie, że znalazł się tam przez przypadek, ale moja intuicja przeczyła temu.

– Patrzcie! – zawołała Vee. – Futbol stołowy! – I już biegła zygzakiem w stronę otwartego stołu. – Ja z Julesem przeciwko wam. Przegrani stawiają pizzę.

– Okej – odpowiedział Elliot.

Nie miałabym nic przeciwko futbolowi, gdyby stół był nieco dalej od miejsca, w którym grał Patch. Postanowiłam go ignorować. Gdybym ustawiła się plecami do niego, prawie bym go nie widziała. I może nie znalazłby się też w polu widzenia Vee.

– Ej, Nora, to chyba Patch? – odezwała się Vee.

– Hm? – spytałam niewinnie. Pokazała go palcem.

– O, tam. To on, prawda?

– Nie sądzę. Czyli Elliot i ja to drużyna białych?

– Patch siedzi z Norą na biologii – wyjaśniła Vee Elliotowi. Mrugnęła do mnie chytrze, ale gdy tylko Elliot skierował uwagę na nią, zrobiła minę niewiniątka. Pokręciłam głową lekko, lecz stanowczo, przekazując jej niemy komunikat: „Przestań". – Popatruje w naszą stronę – wyszeptała. Oparła się o stół, próbując nadać naszej rozmowie pozór prywatności, ale powiedziała to na tyle głośno, że Elliot po prostu musiał ją usłyszeć. – Na pewno kombinuje, co tu robisz z… – Wskazała głową Elliota.

Przymknęłam oczy i wyobraziłam sobie, że walę głową w ścianę.

– Patch nie kryje się z tym, że chciałby być dla Nory kimś więcej niż kolegą z biologii – ciągnęła Vee. – Zresztą trudno mu się dziwić.

– Naprawdę? – odparł Elliot, ogarniając mnie spojrzeniem wskazującym, że wcale nie jest zdziwiony. Już przedtem to podejrzewał. Spostrzegłam, że podszedł do mnie o krok bliżej.

Vee uraczyła mnie uśmiechem zwycięstwa, zatytułowanym: „Później mi podziękujesz".

– To nie tak – poprawiłam. – Jest…

– Dwa razy gorzej – dokończyła Vee. – Nora podejrzewa. że Patch ją śledzi. Pewnie niedługo zainteresuje się nim policja.

– Gramy czy nie? – zapytałam głośno.

Położyłam piłkę na środku stołu. Nikt tego nie zauważył.

– Chcesz, żebym z nim pogadał? – zwrócił się do mnie Elliot. – Powiem mu, że nie chcemy mieć nieprzyjemności. Że jesteś tu ze mną, więc jak ma jakiś problem, może go załatwić ze mną.

Nie chciałam, aby rozmowa potoczyła się w tym kierunku. Ani trochę.

– Co się dzieje z Julesem? – zapytałam. – Długo go nie ma.

– Właśnie, może się przewrócił w klopie – zasugerowała Vee.

– Jak chcesz, to z nim pogadam – powtórzył Elliot.

Doceniając jego troskę, nie byłam zachwycona pomysłem konfrontacji z Patchem. On był jak czynnik X: nieuchwytny, obcy i przerażający. Kto wie, do czego mógł być zdolny. Elliot był stanowczo zbyt miły, żeby go wysyłać przeciw Patchowi.

– Nie boję się go – oświadczył Elliot, jakby dla obalenia moich wątpliwości.

W tym jednym raczej nie mogłam się z nim zgodzić.

– To zły pomysł – powiedziałam.

– Właśnie, że wspaniały – rzekła Vee. – Inaczej Patch może… stać się agresywny. Pamiętasz, co było ostatnim razem?

– Ostatnim razem? – spytałam ją bezgłośnie.

Nie miałam pojęcia, czemu służyło to jej przedstawienie. Zawsze miała silną skłonność do przesady. To, co Vee uważała za niesłychanie dramatyczne, dla mnie było zwykłym upokorzeniem.

– Bez urazy, ale facet wygląda dosyć nieciekawie – stwierdził Elliot. – Wracam za dwie minuty. – I ruszył w stronę Patcha.

– Nie! – zaoponowałam, szarpiąc go za rękaw. – Bo… może znowu wpaść w agresję. Sama się tym zajmę. – Wściekle zmrużyłam oczy, patrząc na Vee.

– Na pewno? – spytał Elliot. – Bo chętnie bym to zrobił.

– Chyba będzie lepiej, jak to wyjdzie ode mnie. Wytarłam dłonie o dżinsy, w miarę spokojnie wzięłam wdech i pomaszerowałam w kierunku Patcha, który stał zaledwie kilka konsoli dalej. Nie miałam bladego pojęcia, co mu powiem. Liczyłam, że załatwię sprawę krótkim „cześć" a potem wrócę do Elliota i Vee, aby ich zapewnić, że wszystko jest pod kontrola.

Patch ubrał się jak zwykle: miał na sobie czarną koszulę, czarne dżinsy i cieniutki srebrny naszyjnik, który połyskiwał na tle jego ciemnej karnacji. Rękawy podwinął tak wysoko, że za każdym naciśnięciem guzika było widać, jak pracują mięśnie. Był wysoki, smukły i hardy, i wcale bym się nie zdziwiła, gdyby pod ubraniem miał kilka blizn, pamiątek po walkach ulicznych czy jeszcze innych wybrykach. Nie żebym mu chciała zaglądać pud ubranie.

Zbliżywszy się do jego konsoli, poklepałam jej bok rękaą by zwrócić na siebie uwagę. Najspokojniejszym tonem, na jaki było mnie stać, zapytałam:

– Pacman? Czy może Donkey Kong?

Prawdę mówiąc, gra wyglądała na bardziej agresywną i chyba wojskową.

Na twarzy Patcha powoli pojawił się uśmiech.

– Baseball. Zechciałabyś stanąć za mną i dać mi parę wskazówek?

Na ekranie eksplodowały ogniem bomby i raz po raz ktoś wylatywał w powietrze. Oczywiście nie grał w żaden baseball.

– Jak ma na imię? – spytał, prawie niedostrzegalnie kiwając głową w stronę mojego towarzystwa.

– Elliot. Słuchaj, muszę się streszczać. Czekają na mnie.

– Znam go?

– Jest nowy. Właśnie się do nas przepisał.

– Pierwszy tydzień w szkole, a już ma przyjaciół. Szczęściarz. – Patch spojrzał na mnie. – Być może jest mroczny i groźny, a nam nic o tym nie wiadomo.

– To widać moja specjalność.

Czekałam, że załapie, o co chodzi, ale odparł tylko:

– Zagrasz?

Przechylił głowę w stronę odległego końca salonu. Wśród tłumu ledwie udało mi się rozróżnić stoły do bilardu.

– Nora!!! – zawołała Vee. – Chodźże tutaj. Sama nie dam rady Elliotowi!

– Nie mogę – odpowiedziałam Patchowi.

– Jeśli wygram – oświadczył, jakby nie przyjmując do wiadomości odmowy – powiesz Elliotowi, że coś ci wypadło. Powiesz, że jesteś zajęta do końca wieczoru.

Był tak arogancki, że nie mogłam się opanować:

– A jeżeli ja wygram?

Zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów.

– Bez obawy.

Zanim zdążyłam się opanować, walnęłam go w ramię. -Uważaj – szepnął. – Bo jeszcze pomyślą, że flirtujemy.

Chętnie bym sobie dokopała, bo właśnie to robiliśmy. Ale cała ta akcja wyszła od niego – nie ode innie. W bliskim kontakcie z Patchem doznawałam dziwnej polaryzacji pragnień. Bo jakaś cząstka mnie chciała uciekać przed nim z wrzaskiem: „Pali się!". A inną, bardziej lekkomyślną cząstkę nęciła potrzeba sprawdzenia, jak bardzo mogę się do niego zbliżyć i… nie spłonąć.

– Jedna partyjka bilardu – kusił.

– Nie jestem tu sama.

– Kieruj się do stołów. Zadbam o twoje towarzystwo. Skrzyżowałam ramiona, co miało mi nadać wyrazu bez względności i lekkiego rozdrażnienia, ale też zagryzłam usta, by się nie zorientował, że odbieram go trochę bardziej pozytywnie.

– Co zrobisz? Pobijesz Elliota?

– Jeśli to będzie konieczne…

Byłam prawie pewna, że to żart. Prawie.

– O, tamten stół się zwolnił. Przytrzymaj go.

– Idź… już… śmiało – usłyszałam w głowie. Zesztywniałam.

– Jak to zrobiłeś?

Nie zaprzeczył i z miejsca ogarnęła mnie panika. Wiec działo się to naprawdę. Patch doskonale wiedział, co robi spotniały mi dłonie.

– Jak to zrobiłeś? – powtórzyłam. Uśmiechnął się przebiegle.

– Co takiego?

– Przestań – ostrzegłam. – Tylko nie udawaj. Oparł się barkiem o ekran i popatrzył na mnie.

– Co mam niby robić?

– Moje… myśli…

– Co z nimi?

– Patch, przestań! Rozejrzał się teatralnie.

– Sądzisz, że… przenikam twoje myśli? Przecież wiesz, że to niemożliwe, hm?

Przełknęłam ślinę i odpowiedziałam, siląc się na spokój.

– Przerażasz mnie i chyba raczej do mnie nie pasujesz.

– Mógłbym zmienić to przekonanie.

– Nooooora! – ryknęła Vee, przebijając się przez gwar ludzi i odgłosy elektroniki.

Patch zaszedł mnie od tylu i poczułam lodowate ciarki.

– Będę czekał – szepnął mi do ucha, po czym wymknął się z sali.

Загрузка...