Następnego dnia o siódmej wieczór parking Granicy był kompletnie zapchany. Po blisko godzinie błagań udało mi się z Vee przekonać jej rodziców, że musimy uczcić pierwszy wieczór od jej wyjścia ze szpitala chiles rellenos i daiquiri ze świeżymi truskawkami. Tak w każdym razie im powiedziałyśmy. A naprawdę kierowały nami niskie pobudki.
Postawiwszy w końcu dodgea na parkingu, wyłączyłam silnik.
– Bleee – skrzywiła się Vee, gdy oddając jej kluczyki, musnęłam ją dłonią. – Nie mogłabyś się mniej pocić?
– Jestem zdenerwowana.
– Ojej, co ty powiesz. Mimowolnie spojrzałam na drzwi.
– Wiem, co kombinujesz – powiedziała Vee, zaciskając wargi. – Wybij to sobie z głowy. Kategorycznie!
– Nie wiesz, o czym pomyślałam. Ścisnęła mnie za ramię.
– Akurat.
– Nie zwieję – odparłam. – Ja na pewno.
– Kłamczucha.
We wtorki Patch miał wolne i Vee przekonała mnie, że to najlepszy moment, by podpytać jego współpracowników. Wyobrażałam sobie, jak pewnie sunę do baru, nieśmiało -a la Marcie Millar – spoglądam na barmana i jakby nigdy nic zagaduję go o Patcha. Musiałam się dowiedzieć, gdzie mieszka. Musiałam się dowiedzieć, czy już był notowany. Musiałam się dowiedzieć, czy coś, choć w najmniejszym stopniu, łączy go z facetem w kominiarce. No i – skąd wzięli się w moim życiu facet w kominiarce i dziewczyna.
Zajrzałam do torebki, sprawdzając, czy nie zgubiłam listy pytań. Na jednej stronie miałam zapisane pytania o prywatne życie Patcha, a na odwrocie – podpowiedzi, jak flirtować. Na wszelki wypadek.
– Czekaj, czekaj – powiedziała Vee. – Co to???
– Nic – odparłam, składając kartkę.
Chciała mi ją wyrwać, ale byłam szybsza i wepchnęłam listę na samo dno torebki.
– Zasada numer jeden – pouczyła Vee. – Przy flirtowaniu nie ma mowy o notatkach.
– Od każdej zasady jest wyjątek.
– Ale nie w twoim wypadku! – Wzięła z tylnego siedzenia dwa plastykowe worki 7-Eleven i wygramoliła się z samochodu. Gdy tylko wysiadłam, rzuciła mi je nad dachem.
– Co to? – zapytałam, łapiąc reklamówki.
Miały zawiązane uchwyty, więc nie było widać, co jest w środku, ale na sto procent zauważyłam wypuczenie od obcasa szpilki.
– Rozmiar osiem i pól – oznajmiła Vee. – Ze skóry rekina, żebyś się mogła bardziej wczuć w rolę.
– Nie umiem chodzić na wysokich obcasach.
– No to się ciesz, bo nie są wysokie.
– Ale tak wyglądają – odparłam, zerkając na wystający obcas.
– Prawie trzynaście centymetrów. Wysokie mają co najwyżej dziesięć.
Pięknie. Jeśli uwodząc kolegów Patcha, nie złamię sobie karku, to przynajmniej się przed nimi upokorzę.
– Aha – odezwała się Vee, gdy ruszyłyśmy chodnikiem do frontowego wejścia. – Zaprosiłam dwie osoby. Im więcej ludzi, tym lepiej, prawda?
– Kogo? – Od złych przeczuć aż zakłuło mnie w żołądku
– Julesa i Elliota.
Nim zdążyłam uświadomić Vee, dlaczego to poroniony pomysł, dodała:
– Chwila prawdy: Tak jakby chodzę z Julesem. Po kryjomu.
– Co???
– Żebyś ty widziała jego chatę. Bruce Wayne może się schować. Jego rodzice to albo narkotykowi magnaci z Arno ryki Południowej, albo odziedziczyli jakiś wielki spadek. Nie wiem, bo ich na razie nie poznałam.
Odjęło mi mowę. Usta otworzyły mi się i zamknęły – bez słów.
– Od kiedy? – wydusiłam wreszcie.
– W sumie to od tego pamiętnego śniadania u Enza.
– Pamiętnego? Vee, nie masz pojęcia…
– Żeby tylko przyszli pierwsi i zajęli stolik. Westchnęli, z wyciągniętą szyją rozglądając się w coraz większym tłumie przy drzwiach. – Nie chce mi się czekać. Jeszcze dwie minuty i padnę z głodu.
Chwyciłam ją za zdrowy łokieć i odciągnęłam na bok.
– Muszę ci powiedzieć coś ważnego…
– Wiem, wiem – odparła. – Podejrzewasz, że to Elliot mnie napadł. Więc chyba pomylił Ci się z Patchem. Ale jak trochę dzisiaj poszpiegujesz, przekonasz się, że mam rację.
Słowo daję, tak samo bym chciała wiedzieć, kto na mnie napadł. Może nawet bardziej niż ty, bo teraz dotyczy mnie to osobiście. A skoro już tak sobie doradzamy, to trzymaj się z daleka od Patcha. Na wszelki wypadek.
– Dobrze, że sobie to wszystko przemyślałaś – rzuciłam krótko – a teraz słuchaj: Znalazłam artykuł…
Drzwi Granicy otworzyły się. Uderzyła nas nowa fala gorąca, zapachów limonki i kolendry, a z głośników buchnęły dźwięki zespołu mariachi.
– Zapraszamy do Granicy – powitała nas hostessa. – Dzisiaj tylko we dwie?
Tuż za nią stał w ciemnym foyer Elliot. Zobaczyliśmy się w tej samej chwili. Uśmiechał się, zupełnie bez wyrazu.
– Dobry wieczór. – Podszedł, zacierając ręce. – Jak zwykle wyglądacie wspaniale.
Dostałam gęsiej skórki.
– A gdzie twój wspólnik? – zapytała Vee, ogarniając wzrokiem foyer. Z sufitu zwisały papierowe lampiony, a dwie ściany zdobiło malowidło meksykańskiego puebla. Na ławkach dla czekających nie było już wolnego miejsca. I… ani śladu Julesa.
– Niestety – odparł Elliot. – Gość jest chory. Będziecie musiały zadowolić się mną.
– Chory? – zdziwiła się Vee. – Jak to chory? Co to w ogóle za wymówka?
– Wychodzi mu i górą, i dołem. Vee zmarszczyła nos.
– Oszczędź sobie szczegółów.
Nie mogłam oswoić się z myślą, że Vee i Julesa coś łączy. Jules sprawiał wrażenie ponurego, zajętego własnym światem i kompletnie niezainteresowanego towarzystwem Vee czy innych ludzi. Wizja mojej przyjaciółki sam na sam z Julesem nie nastrajała zbyt optymistycznie… Nawet nie dlatego, że był nieprzyjemny i właściwie nic o nim nie wiedziałam, ale ze względu na to, co było jasne jak słońce, przyjaźnił się z Elliotem.
Hostessa wyjęła z otwartej szafki trzy karty i zaprowadziła nas do boksu tak blisko kuchni, że przez ścianę czułam żar dobywający się z pieców. Po lewej mieliśmy bar. Z prawej – zaparowane drzwi na patio. Popelinowa bluzka momentalnie przykleiła mi się do pleców, choć potu raczej nie wywołało gorąco, tylko wiadomość o Vee i Julesie.
– Może być? – spytała kelnerka, wskazując nasz boks
– Rewelacja. – Elliot zrzucił kurtkę ze ściągaczem. – Super lokal. Bo jak nie od ciepła, zawsze można się tu spocić od jedzenia.
Twarz hostessy pojaśniała.
– Byłeś już u nas, pamiętam. To może na początek frytki i nowość: salsa jalapeno? Najostrzejsza w karcie.
– Lubię ostre rzeczy – oznajmił Elliot.
W jego glosie wyczulam fałsz. Bez wątpienia był sto razy gorszy od Marcie. Na początku oceniłam go stanowczo za bardzo pozytywnie, kropka. A na dodatek ukrywał, że przesłuchiwali go w sprawie morderstwa. Kto wie, co jeszcze miał w zanadrzu.
Hostessa spojrzała na niego z aprobatą.
– Już biegnę po frytki i salsę. Zaraz przyjdzie kelnerka i przyjmie zamówienie.
Pierwsza wgramoliła się do boksu Vee. Usiadłam koło niej, a Elliot zajął miejsce naprzeciwko mnie. Gdy popatrzyliśmy na siebie, spostrzegłam w jego oczach coś mrocznego. Urazę, a może nawet wrogość. Ciekawe, czy wiedział, że przeczytałam artykuł…
– Fiolet to twój kolor, Noro – stwierdził, wskazując na chustkę, którą ściągnęłam z szyi, żeby przywiązać do uchwytu torebki. – Rozjaśnia ci oczy.
Vee spojrzała na mnie porozumiewawczo, biorąc to za komplement.
– Może opowiesz nam coś – zagadnęłam ze sztucznym uśmiechem – o szkole w Kinghorn?
– Tak, tak! – przyklasnęła Vee. – Są tam jakieś tajemne stowarzyszenia? Jak w filmach?
– O czym tu gadać? – odparł Elliot. – Świetna szkoła, tyle. – Przebiegł wzrokiem kartę. – Ma ktoś ochotę na przystawkę? Ja zapraszam.
– Skoro taka świetna, to czemu się przeniosłeś? – Nie spuszczając go z oczu, lekko uniosłam brwi.
Zanim uśmiechnął się na siłę, zadrgał mu lekko mięsień twarzy.
– Ze względu na dziewczyny. Słyszałem, że w tej okolicy są dużo ładniejsze. Pogłoska okazała się prawdziwa. – Mrugnął, a mnie od stóp do głów ogarnęło lodowate zimno.
– To czemu Jules też się nie przepisał? – zapytała Vee. -Stworzylibyśmy fantastyczną czwórkę, tylko że z jeszcze większym powerem. Fenomenalną czwórkę.
– Rodzice Julesa mają bzika na punkcie jego wykształcenia. Wariactwo to za mało powiedziane. Gość chce być najlepszy. Nic go nie powstrzyma. Powiem wam, że mnie idzie w szkole całkiem nieźle. Lepiej niż innym. Ale Julesowi nikt nie dorówna. To prawdziwa gwiazda nauki.
W oczach Vee znowu odmalowało się rozmarzenie.
– Nie znam jego rodziców – powiedziała. – Wstąpiłam do niego dwa razy, ale albo gdzieś wyszli, albo byli w pracy.
– Dużo pracują – zgodził się Elliot, znów spuszczając oczy na menu, żebym mogła wyczytać z nich jak najmniej.
– Czym się zajmują? – spytałam.
Elliot upił spory łyk wody. Tak jakby chciał zyskać na czasie, wymyślając odpowiedź.
– Diamentami. Spędzili wiele lat w Afryce i Australii.
– Nie wiedziałam, że Australia liczy się w tej branży.-odparłam.
– No, ja też nie – dorzuciła Vee.
Tak naprawdę byłam pewna, że w Australii nie ma diamentów. Kropka.
– To czemu mieszkają w Maine – zdziwiłam się – a nie w Afryce?
Elliot jeszcze bardziej zagłębił się w menu.
– Co bierzecie? Według mnie nieźle wygląda stek fajitas.
– Jeśli rodzice Julesa handlują diamentami, to na pewno wiedzą, jak wybrać idealny pierścionek zaręczynowy – rzekła Vee. – Marzę o pojedynczym i żeby miał szmaragdu wy szlif.
Kopnęłam ją pod stołem. Dźgnęła mnie widelcem.
– Auli!!! – krzyknęłam.
Do stołu podeszła kelnerka i odczekawszy chwilę, za pytała:
– Coś do picia?
Elliot spojrzał znad karty najpierw na mnie, a potem na Vee, która odpowiedziała:
– Dietetyczna cola.
– Poproszę o wodę z plastrami limonki – zamówiłam Kelnerka zdumiewająco szybko przyniosła napoje. Jej powrót był dla mnie znakiem, żeby odejść od stołu i przy stąpić do realizacji pierwszego punktu planu – o czym Vee przypomniała mi drugim dźgnięciem widelca.
– Vee – wycedziłam przez zęby – zechcesz towarzyszyć mi do toalety? – Nagle coś mi się odwidziało. Nie miałam ochoty zostawiać Vee samej z Elliotem. Bardzo chciałam wywlec ja z boksu i opowiedzieć jej o wiadomym śledztwie, a później postarać się o to, by Elliot z Julesem zniknęli z naszego życia.
– Nie możesz iść sama? – zapytała. – Myślę, że byłby to lepszy plan. – Skinęła głową w stronę baru i bezgłośnie mruknęła: „ldźże!", dyskretnie przeganiając mnie pod stołem ręką.
– Planowałam iść sama, ale byłoby cudownie, gdybyś poszła ze mną.
– Dziewczyny, skąd wam się to wzięło? – odezwał się Elliot, obdzielając nas uśmiechem. – Słowo daję, jeszcze nie spotkałem takiej, która by mogła iść do toalety sama. – Pochylił się do nas i szepnął konspiracyjnie: – Możecie mi to zdradzić? Dam wam po pięć dolców, serio. – Sięgnął do tylnej kieszeni. – A jak mnie tam wpuścicie i załapię, o co biega, dam nawet po dysze.
– Zbok – Vee rzuciła mu przelotny uśmiech. – Nie zapomnij. – Wepchnęła mi torby 7-Eleven. Elliot wyraźnie się zdziwił.
– Śmieci – wyjaśniła mu poufnym tonem. – Mamy pełny śmietnik. Mama kazała mi je wyrzucić po drodze.
Elliot najwyraźniej nie dowierzał, a Vee najwyraźniej miała to w nosie. Wstałam, obładowana częściami garderoby w reklamówkach i przełknęłam dziką furię.
Przecisnęłam się między stolikami i ruszyłam przez sień w stronę toalet. Sień w kolorze terakoty ozdabiały marakasy, słomkowe kapelusze i drewniane lalki. Było tam tak gorąco, że musiałam otrzeć czoło z potu. Zgodnie z obecnym planem miałam się uwinąć jak najprędzej i wracając do stołu, wymyślić pretekst do wyjścia – razem z Vee. Bez względu na jej widzimisię.
Zajrzałam do trzech kabin w damskiej toalecie. Upewniwszy się, że jestem sama, zamknęłam główne drzwi od środka na klucz, po czym wysypałam na blat obok umywalki zawartość reklamówek: platynową perukę, fioletowy stanik typu push-up, obcisły czarny top bez ramiączek, ozdobioną cekinami mini, jaskraworóżowe kabaretki i szpilki ze skóry rekina w rozmiarze osiem i pół.
Stanik, top i kabaretki włożyłam z powrotem do toreb. Zrzuciłam dżinsy i wciągnęłam mini. Schowałam włosy pod peruką, umalowałam usta pomadką i nałożyłam na nie grubą warstwę połyskliwego błyszczyku.
– Dasz radę – powiedziałam do swojego odbicia w lustrze, zakręcając wieczko błyszczyka i dla efektu zaciskając wargi. – Spokojnie możesz robić za Marcie Millar. Uwiedziesz któregoś i wyśpiewa wszystko. Łatwizna!
Zdjęłam mokasyny i razem z dżinsami wsadziłam je do torby, którą schowałam pod umywalką.
– Poza tym – ciągnęłam – poświęcić dumę dla dobra śledztwa to nic złego. Skoro masz takie opory, pamiętaj, że jeśli się czegoś nie dowiesz, możesz nawet zginąć. Bo czy ci się to podoba, czy nie, ktoś próbuje cię skrzywdzić.
Przyjrzałam się szpilkom. W życiu widziałam już o wielo brzydsze rzeczy. Prawdę mówiąc, były całkiem seksy. Coś w stylu „Szczęki w Coldwater". Wsunęłam w nie stopy i kilka razy przeszłam się po toalecie.
Parę minut później usiadłam na stoiku przy barze.
Barman zmierzył mnie wzrokiem.
– Szesnaście? – zapytał. – Siedemnaście?
Na oko był o dziesięć lat starszy ode mnie i miał ogolone, mocno przerzedzone nad czołem, brązowe włosy. Z prawego ucha zwisało mu srebrne kółko. Do tego – biały T-shirt i lewisy. Nie powalał urodą.
– Nie jestem małoletnia – krzyknęłam, starając się za głuszyć muzykę i gwar dookoła. – Czekam na koleżankę, a stąd dobrze widać drzwi.
Wydobyłam z torebki listę pytań i ukradkiem wsunęłam ją pod szklaną solniczkę.
– Co to jest? – spytał barman, wycierając dłonie w ręcznik i wskazując kartkę.
Wsunęłam ją dalej.
– Nic – odparłam z miną niewiniątka. Uniósł brwi.
Postanowiłam nie przesadzać z prawdą:
– To… lista zakupów. Po drodze do domu muszę kupić mamie kilka artykułów spożywczych.
Co z tym flirtowaniem? – pomyślałam. – Gdzie się podziała Marcie Millar?
Spojrzał na mnie taksująco, więc uznałam, że nie jest aż tak źle.
– Po pięciu latach w tej branży świetnie wyczuwam kłamstwo.
– Nie kłamię – odparłam. – No, może przed chwilą, ale tylko trochę. Jedno małe kłamstwo nie czyni mnie nieprawdomówną.
– Wyglądasz na dziennikarkę.
– Pracuję w szkolnym e-zinie – wyznałam, zaraz tego żałując, bo, jak wiadomo, dziennikarze nie wzbudzają zaufania i ludzie na ogół są wobec nich podejrzliwi. – Ale dziś mam wolne – dodałam szybko. – Jestem tu tylko dla własnej przyjemności. Niczego nie załatwiam. Z niczym się nie kryję. Absolutnie.
Po sekundzie milczenia stwierdziłam, że najwyższa pora zacząć działać. Odchrząknąwszy, zapytałam:
– Czy uczniowie szkół średnich chętnie zatrudniają się w Granicy?
– Tak, owszem. Jako hostessy, do pomocy w kuchni itepe.
– Naprawdę? – udałam zaskoczenie. – To może tu kogoś znam?…
Barman skierował wzrok na sufit i podrapał się po zarośniętej brodzie. Jego obojętne spojrzenie nie nastrajało mnie zbyt optymistycznie. Poza tym, nie miałam tak znów dużo czasu. Może właśnie w tej chwili Elliot wsypywał Vee do coli śmiercionośny narkotyk…
– Patch Cipriano? – spytałam. – Pracuje tutaj?
– Patch? Tak, pracuje. Dwa wieczory w tygodniu i w weekendy.
– A w niedziele pracował?
Starałam się zbytnio nie narzucać z pytaniami. Musiałam jednak sprawdzić, czy Patch mógł być w pobliżu mola. Powiedział, że idzie na imprezę na wybrzeżu, ale może zmienił plany. Gdyby ktoś mi potwierdził, że w niedziele był w pracy, wykluczyłabym jego udział w napaści na Vee.
– W niedzielę? – Barman poskrobał się po szyi. – Nie kojarzę. Popytaj hostessy. Na pewno któraś pamięta. Jak tylko się pojawi, chichoczą i szaleją. – Uśmiechnął się, tak jak bym mu powinna współczuć.
– Nie masz przez przypadek dostępu do jego podania o pracę? – zapytałam. I adresu!
– Niestety.
– A tak z ciekawości: można się tu zatrudnić, jeśli się jest notowanym za przestępstwo?
– Przestępstwo? – Zaśmiał się krótko. – Żartujesz?
– Okej, może nie przestępstwo, ale wykroczenie…? Rozłożył dłonie na kontuarze i pochylił się nade mną.
– Nie – jego ton przeszedł z wesołego w urażony.
– Świetnie. Doskonale.
Aby się przesunąć, musiałam najpierw odkleić się od stołka. Byłam cała spocona. Stwierdziłam, że jeśli regułą flirtowania numer jeden ma być brak ściągi, to reguła numer dwa powinna zabraniać pocenia się.
Zajrzałam do listy.
– Nie wiesz, czy Patch był kiedyś aresztowany? Notowany, bo kogoś prześladował? – Czując, że nie działam na barmana pozytywnie, postanowiłam zasypać go wszystkimi pytaniami naraz, nim poprosi, bym odeszła od baru, albo co gorsza każe mnie wyrzucić za molestowanie go lub podejrzane zachowanie. – Ma dziewczynę? – wyrzuciłam.
– Jego spytaj – odparł. Zamrugałam oczami.
– Przecież dziś nie pracuje.
Na jego szeroki uśmiech mój żołądek zaczął się uspokajać.
– Nie ma go dziś w pracy… prawda? – podniosłam głos o oktawę. – Wtorki ma przecież wolne!!!
– Normalnie tak. Ale zastępuje Benjiego. Benji wylądował w szpitalu. Pękł mu wyrostek robaczkowy.
– Chcesz powiedzieć, że Patch tu jest? Teraz? – Zasłaniając pól twarzy sztucznymi włosami, obejrzałam się przez ramię i ogarnęłam wzrokiem salę.
– Parę minut temu wszedł do kuchni. Zerwałam się z miejsca.
– Chyba zostawiłam włączony samochód. Fajnie się z tobą gadało! – Czym prędzej ruszyłam w stronę toalet.
W damskiej zamknęłam się od środka, przywarłszy plecami do drzwi, wzięłam kilka wdechów, po czym podeszłam do umywalki i opryskałam twarz zimną wodą. Patch zaraz się dowie, że go szpiegowałam. Zapewniłam to sobie pamiętnym występem. Z pozoru był on nieciekawy i lekko upokarzający. Ale musiałam zmierzyć się z faktem, że Patch jest bardzo tajemniczy. Tajemniczy ludzie nie lubią, gdy wścibia się nos w ich sprawy. Jak miałby zareagować na wieść, że oglądam go pod mikroskopem?
Zaczęłam się zastanawiać, po co tu w ogóle przyszłam. Zwłaszcza że w głębi duszy nie wierzyłam, że facet w kominiarce to Patch. Nawet jeśli miał mroczne, niepokojące sekrety, to ganianie w kominiarce do nich nie należało.
Zakręciłam kran i podnosząc twarz do lustra… ujrzałam w nim odbicie Patcha. Odwróciłam się z piskiem.
Nie był uśmiechnięty i nie wyglądał na rozbawionego.
– Co ty tu robisz? – wykrztusiłam.
– Pracuję.
– W damskiej toalecie? Nie umiesz czytać? Na drzwiach jest na…
– Mam wrażenie, że mnie śledzisz. Pojawiasz się wszędzie tam, gdzie ja.
– Chciałam, żeby Vee się rozerwała – wyjaśniłam. – Była w szpitalu – zabrzmiało to defensywnie, więc postanowi łam przejść do ataku. – Nawet nie marzyłam, że na ciebie wpadnę. Podobno masz dzisiaj wolne, co ty mi wciskasz? To ty pojawiasz się tam, gdzie ja.
Patrzył na mnie przenikliwie, groźnie i natarczywie, oceniając każde słowo, najdrobniejszy ruch.
– To skąd ta tandetna peruka? – zapytał. Zerwałam ją i rzuciłam na blat.
– A może ty mi powiesz, co się z tobą działo? Opuściłeś dwa dni szkoły.
Byłam prawie pewna, że mi tego nie zdradzi, ale odpowiedział:
– Grałem w paintball. Co robiłaś przy barze?
– Rozmawiałam z barmanem. Co, nie wolno? Opierając się jedną ręką o blat, uniosłam nogę, żeby rozpiąć pantofel. Kiedy się lekko pochyliłam, lista pytań wypadła mi zza dekoltu na posadzkę.
Przyklękłam, by podnieść kartkę, ale Patch był szybszy. Trzymał ją nad głową, a ja, podskakując, starałam się mu ją wyrwać.
– Oddawaj! – zawołałam.
– Czy Patch był aresztowany? – odczytał. – Czy Patch jest przestępcą?
– Daj to! – syknęłam wściekle.
Zaśmiał się cicho; było jasne, że zobaczył następne pytanie.
– Czy Patch ma dziewczynę?
Wsunął kartkę do tylnej kieszeni. Ogarnęła mnie wielka pokusa, by mu ją odebrać bez względu na lokalizację.
Wsparł się o blat umywalki i nasze oczy znalazły się na równej wysokości.
– Jeśli masz zamiar powęszyć, wolałbym, żebyś wypytała mnie.
– Te pytania – pomachałam ręką w stronę listy – to był żart. Vee je napisała – dodałam w przebłysku natchnienia. – To wszystko jej wina.
– Znam twoje pismo, Noro.
– Okej, dobra, super – zaczęłam, próbując wymyślić inteligentną ripostę, ale trwało to zbyt długo i szansa uleciała.
– Nie byłem aresztowany – powiedział. – Nie popełniłem żadnego przestępstwa.
Uniosłam brodę.
– A co z dziewczyną?
Powiedziałam sobie, że mam w nosie, co odpowie, że jest mi to zupełnie obojętne.
– To nie twoja sprawa.
– Chciałeś mnie pocałować – przypomniałam. – Więc teraz też moja.
Na jego ustach zaigrał szelmowski uśmieszek. Odniosłam wrażenie, jakby przypominał sobie ten nieskonsumowany pocałunek z najdrobniejszymi szczegółami, w tym również moje westchnienie pomieszane z jękiem.
– Eksdziewczyną – odparł po chwili.
Myśl, która pojawiła się w mojej głowie, poraziła mnie, aż podskoczyło mi w żołądku. A jeśli dziewczyna z Delphic Street i Vićtoria's Secret to jego eks? Może widziała, jak rozmawiam z nim w salonie gier, i omyłkowo stwierdziła, że łączy nas dużo więcej? Jeżeli Patch nadal jej się podoba, to całkiem możliwe, że łaziła za mną z zazdrości. Kilka elementów układanki zaczęło się dziwnie zgadzać… Wtem Patch oznajmił:
– Ale jest daleko.
– Co to znaczy: daleko?
– Zniknęła. Nigdy nie wróci.
– Chcesz powiedzieć, że… nie żyje? – spytałam. Nie zaprzeczył.
Poczułam w sercu nagły i przykry ciężar. Tego się nie spodziewałam. Patch miał dziewczynę, która już nie żyje.
Ktoś zaczął się dobijać do toalety. Zapomniałam, że zamknęłam drzwi, i teraz przeszło mi przez myśl, jak Patch się tu dostał. Albo miał zapasowy klucz, albo istniało jakieś inne wytłumaczenie. Coś, czego jednak wolałam sobie nie wyobrażać. Na przykład, że wśliznął się pod drzwiami jak powietrze. Albo dym.
– Muszę wracać do pracy. – Ogarniając mnie spojrzeniem, na chwilę zatrzymał się poniżej bioder. – Super spódnica i zabójcze nogi.
Zanim zdążyłam sformułować choć jedną spójną myśl, już go nie było. Czekająca pod drzwiami starsza kobieta popatrzyła na mnie i obejrzała się za Patchem, który zniknął w sieni.
– Kochanie – powiedziała – jest śliski jak mydło.
– Świetny opis – mruknęłam. Poprawiła krótkie, kręcone siwe włosy.
– Oj, żebyś się tylko nie utopiła w pianie z tego mydła. Przebrałam się, wróciłam do boksu i usiadłam obok Vee.
Elliot zerknął na zegarek i spojrzał na mnie pytająco.
– Przepraszam, że tak długo – powiedziałam. – Opuściłam coś?
– Nie – odparła Vee. – Bez zmian, bez zmian. – Trąciła mnie w kolano na znak: „No i?".
Zanim zdążyłam jej oddać, Elliot poinformował:
– Nie było cię, jak zamawialiśmy, więc wziąłem dla ciebie czerwone burrito. – Uśmiechnął się tak, że ścierpła mi skóra.
Postanowiłam wykorzystać, że zrobił to bez mojej zgody:
– Nie dam rady nic zjeść. – Zrobiłam taką minę, jakbym miała mdłości, co nie było do końca udawane. – Zdaje się, że złapałam to samo, co Jules.
– O kurczę, źle się czujesz? – spytała Vee. Pokiwałam głową.
– Poszukam kelnerki i powiem, żeby ci zapakowała to burrito – zaproponowała, gmerając w torebce za kluczykami od samochodu.
– A co ze mną? – odezwał się Elliot, na poły żartobliwie.
– Na razie nic – odparła Vee. Bingo! – pomyślałam.