Erin stała przed kliniką i starała się zapanować nad nerwami. Miała spocone dłonie, a serce waliło jej jak młot. Z trudem powstrzymała się, by nie wskoczyć z powrotem do samochodu i nie wrócić do domu. Do spotkania pozostało jeszcze pół godziny. Chyba oszaleję, pomyślała przerażona. Trzydzieści długich minut miała spędzić samotnie, w oczekiwaniu na konsultację w sprawie sztucznego zapłodnienia.
W końcu zdecydowała się wejść do środka. Pogoda nie była zbyt ładna, więc spacer nie wchodził w rachubę. Może gdy rozejrzy się wewnątrz, nabierze więcej pewności siebie, minie nieprzyjemne napięcie i drżenie mięśni. Pchnęła drzwi i w tym samym momencie uderzył ją bezosobowy chłód i absolutna sterylność pomieszczeń kliniki. A więc nici z marzeń o odprężeniu, nie ma mowy o żadnym relaksie, pomyślała zawiedziona. W holu słychać było jedynie stukot jej obcasów. Podeszła do rejestracji. Przecież podjęła już decyzję.
– Dzień dobry. Nazywam się Avery, Erin Avery. Byłam zapisana na dziesiątą.
Recepcjonistka miała nie więcej niż dwadzieścia lat. Była czarną pięknością o szerokim uśmiechu.
– Witam panią, pani Avery – powiedziała uprzejmie i wystukała jej nazwisko na klawiaturze. – Pani przyszła na wstępną konsultację, prawda?
– Sądzę, że tak. Nigdy wcześniej tu nie byłam.
– Świetnie, proszę zaczekać w poczekalni, wywołam panią.
– Dziękuję – bąknęła Erin pod nosem i weszła do pokoju wskazanego przez recepcjonistkę. Na szczęście panowała tu o wiele cieplejsza atmosfera. Na pomalowanych na błękitno ścianach wisiały rysunki dzieci. Erin usiadła na różowym plastikowym krześle i zaczęła przyglądać się obrazkom. Jak to dobrze, że nikogo nie ma. Co by było, gdyby siedziały tu także inne przyszłe matki albo, co gorsza, sami dawcy? Machinalnie sięgnęła po jakieś kolorowe czasopismo leżące na stole i zaczęła je przeglądać. Była jednak tak zaaferowana własnymi myślami, że nie rozumiała, co czyta, nie poznawała ludzi na zdjęciach.
Termin ustaliła przed wieloma tygodniami i aż do dzisiejszego poranka starała się o tym nie myśleć. Przecież tak bardzo tego chciała, więc skąd ten nagły niepokój i zdenerwowanie? To miał być sposób na urzeczywistnienie marzeń o szczęśliwej rodzinie, której harmonii nie zakłócałyby nieustanne kłótnie rodziców; marzeń o radosnym dziecku, które nie czułoby się rozdarte i nie musiałoby dokonywać nieustannych, przekraczających jego możliwości wyborów. Przecież dzieci kochają zwykle i ojca, i matkę. Czy to aż tak trudno zrozumieć?
Nagle wzrok Erin przykuło jedno ze zdjęć: kilka uśmiechniętych od ucha do ucha par z dziećmi na ręku. Przeszedł ją dreszcz.
– Pani Avery?
Uniosła głowę i popatrzyła nieprzytomnym wzrokiem.
– Tak?
– Proszę ze mną.
Wstała i ruszyła za młodą kobietą. Ku jej zdziwieniu dziewczyna nie tylko zaprowadziła ją do gabinetu, ale weszła wraz z nią do środka i zamknęła za sobą drzwi.
– Czy to znaczy, że nie spotkam się dziś z lekarzem?
– zapytała zdziwiona Erin.
– Dziś nie – uśmiechnęła się panienka w nieskazitelnie białym kitlu. – Dziś ja porozmawiam z panią. Moim zadaniem jest przybliżyć pani całą procedurę, wyjaśnić, jak należy wypełnić papiery i czym się kierować przy wyborze dawcy. Potem ustalimy termin następnej wizyty i dopiero wtedy spotka się pani z lekarzem. On objaśni pani wszystko od strony medycznej i odpowie na wszelkie pani pytania.
– Ach tak, rozumiem – powiedziała cicho Erin. Młoda kobieta przełknęła nieco nerwowo ślinę i zaczęła wertować papiery na biurku.
– Może zacznę od tego, że nazywam się Rachel Bond – powiedziała z uśmiechem, a zaraz potem przystąpiła do wyjaśniania procedury. Brzmiało to tak, jakby czytała z kartki.
Erin znała to na pamięć. Gruntownie przestudiowała wszystko, co udało się jej znaleźć na ten temat zarówno w książkach, jak i w Internecie. Rachel Bond niczym jej więc nie zaskoczyła, ale sprawiła, że w pewnym sensie umocniła się w swym postanowieniu, a cała sprawa wydała się jej teraz bardziej realna. To już nie były tylko jej mrzonki.
– Chciałabym zadać pani kilka pytań, byśmy wspólnie spróbowały ustalić, o jakiego dawcę pani chodzi – powiedziała Rachel, sięgając do szuflady po formularz.
Erin kiwnęła głową.
– Świetnie. Czy ma pani jakieś szczególne preferencje, jeśli chodzi o cechy zewnętrzne dawcy? Mam na myśli wzrost, budowę ciała, kolor oczu i włosów… Jeśli ma pani stałego partnera, który będzie sprawować opiekę nad dzieckiem, możemy bez problemu dopasować wygląd dawcy.
Erin pokręciła głową.
– Nie, nie mam stałego partnera.
– W takim wypadku radzę wybrać dawcę podobnego do pani, to zwiększy prawdopodobieństwo, że dziecko będzie podobne do matki.
– No tak… – wymamrotała zaskoczona Erin. Jakoś nigdy wcześniej nie zastanawiała się nad tym. Nie przyszło jej do głowy, że będzie mogła wpłynąć na cechy swego dziecka poprzez dobór odpowiedniego ojca. Nagle uświadomiła sobie, że tak naprawdę dziecko nigdy nie będzie tylko jej. Połowę genów dostanie od jakiegoś zupełnie obcego człowieka, którego nigdy nie zobaczy. Ani ona, ani dziecko. Jeśli to będzie chłopiec, nigdy nie zagra ze swoim tatą w piłkę… Czy mam do tego prawo?
– Co to za mężczyźni? Dlaczego robią coś tak dziwnego?
– To głównie studenci, a robią to przede wszystkim dla pieniędzy – wyjaśniła rzeczowo Rachel. – Ale jeśli mnie pani pyta – tu pochyliła się nad biurkiem i zniżyła głos – to wydaje mi się, że podnieca ich świadomość, że zapełniają świat swoim potomstwem.
Erin próbowała się roześmiać, ale odgłos, który z siebie wydała, bardziej przypominał jęk. Słowa tej kobiety pozostawały w zgodzie z naturalną dążnością organizmów żywych do rozmnażania, wydawania potomstwa, ale z pewnością nie to chciała usłyszeć.
– Ile razy wykorzystuje się nasienie jednego mężczyzny? – zapytała niepewnie.
– Staramy się ograniczać reprodukcję do jednego dziecka na około stu tysięcy mieszkańców.
A zatem w dużym mieście jest dziesięcioro dzieci od jednego dawcy, przeliczyła szybko Erin. To wcale nie tak mało.
– Przy założeniu, że dawcy nie oddają nasienia w innych stacjach – dodała Rachel po chwili.
Znaczyło to, że jej dziecko być może będzie miało całe mnóstwo rodzeństwa, którego także nigdy nie pozna. Przeszył ją zimny dreszcz. Dziesiątki, kto wie, może nawet setki braci i sióstr…
– Wyboru dawców dokonujemy z zachowaniem najwyższej ostrożności – wyjaśniła pospiesznie Rachel, widząc, że Erin blednie. – Zdrowie fizyczne i psychiczne, dziedziczne obciążenia – wszystko dokładnie sprawdzamy. Ostatecznie nasz instytut rejestruje zaledwie około pięciu procent wnioskodawców. Chodzi przecież o ludzkie życie, o przyszłość dzieci. Przykładamy do tego wielką wagę.
– Rozumiem – wydusiła z siebie Erin.
– Prawdopodobieństwo przeniesienia chorób wenerycznych czy AIDS jest praktycznie niemożliwe. Może pani być całkowicie spokojna – kontynuowała Rachel najwyraźniej nieświadoma tego, że zamiast uspokajać Erin, coraz bardziej wytrącała ją z równowagi. – Naprawdę, jesteśmy wyjątkowo skrupulatni. Na przykład ze względu na możliwość zarażenia wirusem HIV nasienie zawsze przechodzi sześciomiesięczny okres kwarantanny. Na wszelki wypadek, gdyby…
– Tak, tak, rozumiem – przerwała jej Erin. Od tych wszystkich wyjaśnień zrobiło się jej niedobrze. Żeby jednak nie wyglądało na to, że jest przewrażliwiona, szybko zapytała: – A czy mogłabym mieć dwoje dzieci tego samego mężczyzny, tak żeby były naturalnym rodzeństwem?
– Oczywiście, można zamrozić próbkę i wykorzystać ją w późniejszym terminie. Więc jak, chce pani przejrzeć sobie katalog dawców?
Mało nie parsknęła sarkastycznym śmiechem. Katalog dawców, pomyślała z przekąsem, to już chyba naprawdę przesada. Aż korciło ją, żeby zapytać, czy może zamówić do tego frytki i colę. Wiedziała jednak, że to kiepski moment na takie żarty, że wypadłaby wyjątkowo niepoważnie, więc zamiast się obruszać, pokiwała głową.
Dziewczyna ustąpiła jej miejsca przy biurku.
– Proszę, niech pani usiądzie tutaj. Umie pani obsługiwać komputer?
Erin znowu kiwnęła głową.
– To świetnie, zresztą łatwo się w tym połapać. Gdyby jednak pojawiły się jakieś trudności, można kliknąć na ikonkę „pomoc”, a wtedy ja otrzymam wiadomość na moim ekranie i natychmiast przyjdę. Nim pani opuści klinikę, proszę zapisać się na następną wizytę.
Wreszcie została sama. Było jej przeraźliwie zimno. Nie wiedziała, czy to z powodu panującego w pokoju chłodu, czy raczej dziwnej niechęci, którą poczuła do tego całego przedsięwzięcia, odkąd się tu znalazła. Na ścianach wisiały zdjęcia dzieci. Należało się domyślać, że to chlubny dorobek instytutu, kto wie, być może bracia i siostry jej dziecka. Trudno, pomyślała i zacisnęła zęby. Dziecko miało być jej i tylko jej, żeby nikt nigdy nie mógł jej go odebrać. Może to nie była doskonała metoda, ale cały ten świat był niedoskonały.
W końcu kliknęła na chybił trafił i zaczęła przeglądać kolejne informacje na temat dawców, robiąc przy tym notatki. Zajęło jej to sporo czasu. Do południa zawęziła listę kandydatów do pięciu. Jednak nie do końca była przekonana, że to słuszny wybór, bo w głównej mierze kierowała się intuicją, a nie danymi ukazującymi się na ekranie. Na wszelki wypadek spisała numery identyfikacyjne wybranych mężczyzn, a kartkę wsunęła do koperty, którą otrzymała od Rachel. Potem poprosi ją, by losowo wybrała jednego z kandydatów. Wierzyła, że w ten sposób uda się jej uwolnić od bezsensownych rozmyślań i uniknąć niepotrzebnych spekulacji.
– Rozumiem, że ustalamy termin rozmowy z lekarzem? – zwróciła się do niej Rachel, gdy tylko podeszła do rejestracji.
– Wydaje mi się, że to nie będzie konieczne. Chyba nie mam już żadnych pytań – odparła Erin. – Wolałabym już ustalić termin samego… zabiegu.
– Rozumiem. – Rachel uśmiechnęła się jak ktoś, komu udało się dobrze wypełnić misję. Wzięła do ręki terminarz. – Najbliższy wolny termin na inseminację jest w połowie stycznia – powiedziała, wertując kartki kalendarza. – Jeżeli pani cykle są faktycznie tak regularne, jak pani napisała, będzie to idealny moment, by dokonać zapłodnienia.
Do stycznia pozostało jeszcze mnóstwo czasu, prawie dwa miesiące, pomyślała rozkojarzona Erin. Postanowiła jednak nie nalegać na wcześniejszy termin. Nie musiała aż tak się spieszyć. To doskonała okazja, żeby jeszcze raz wszystko przemyśleć. Dziecko urodziłoby się wówczas w październiku…
– W porządku – powiedziała cicho. – Niech będzie styczeń.
– A zatem widzimy się czternastego stycznia. – Dziewczyna podała jej kartkę z zapisaną datą. – Zgłosimy się do pani wcześniej, by przypomnieć o naszym spotkaniu.
– Dziękuję – bąknęła Erin i odeszła na bok. Na kartce, którą podała jej Rachel, widniał nie tylko termin, ale również cena zabiegu. Na ten widok pod Erin ugięły się trochę kolana, ale już po chwili doszła do wniosku, że suma wcale nie jest aż tak wygórowana, w zamian za możliwość urodzenia własnego dziecka.
Z Nathanem prawie się nie widywała. Gdy wychodziła do pracy, jego już najczęściej nie było, a kiedy wracała do domu, jeszcze go nie było. Cały czas rozmyślała o dziecku, które przecież już wkrótce miało zacząć w niej rosnąć. Tak upłynął tydzień aż do piątku, a piątek miała wolny. Postanowiła wybrać się na zakupy. I to bardzo szczególne zakupy. Wprawdzie odkąd przyszła na świat Natalie, często zdarzało się jej odwiedzać sklepy z dziecięcą odzieżą, ale przecież to nie to samo. Teraz chodziło o jej własne dziecko. Czuła niezwykłe podniecenie, a serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. Uwielbiała wprost dotykać słodkich maleńkich koszulek i kaftaników. Dziś, kiedy jej bratanica miała już prawie roczek, ubranka dla noworodków wydawały się nieprawdopodobnie malusieńkie. To niepojęte, jak dzieci szybko rosną, pomyślała.
Większość ubranek utrzymana była w tonacji różowo-niebieskiej. Erin zignorowała je wszystkie. Jej zachwyt wzbudził natomiast zielony, luźno robiony sweterek z ciemnozielonym kwiecistym wzorem. Przecudny, pomyślała, w takim każdy niemowlak będzie wyglądał jak laleczka… Czy to możliwe, że już za rok na święta będzie trzymać w ramionach swojego dzidziusia?
– Czy mogę pani w czymś pomóc? – usłyszała za plecami.
Aż podskoczyła z wrażenia. Prędko odwiesiła sweterek na miejsce.
– Nie, dziękuję, ja tylko oglądam – wymamrotała z niepewnym uśmiechem.
Ekspedientka spojrzała odruchowo na jej płaski brzuch.
Erin poczuła się głupio i nieswojo. Po cholerę tu przyszłam, przecież nawet nie wiadomo, czy to się uda. Wiedziała jednak, że nie opuści sklepu, nim czegoś nie kupi. To dodałoby jej odwagi i umocniło decyzję. Więc może chociaż jakąś bluzeczkę? Rozejrzała się wokół i już po chwili trzymała w ręku maciupeńką koszulkę z napisem „Jestem super”. Uśmiechnęła się, a w oczach zakręciły się jej łzy wzruszenia. Lecz gdy spojrzała na wieszak obok, dosłownie zdrętwiała. Na granatowym tle, pod roześmianą buźką bobasa, widniał napis „Kocham tatusia”. Musiała czym prędzej wyjść na powietrze. Miała wrażenie, że za chwilę zemdleje.
Bezowocny wypad do miasta nie wprawił Erin w szczególnie dobry nastrój. Dodatkowo złościły ją nieustanne telefony do Nathana, którego oczywiście nie było w domu. Gdy ponownie zaterkotał dzwonek, wściekła przewróciła oczami. Znów jakaś panienka, pomyślała, ile można… Niech sam tu siedzi i odbiera ten przeklęty telefon. Naprawdę nie miała ochoty występować w roli jego sekretarki.
– Czy mogę prosić Nathana? – usłyszała ciepły, aksamitny głos i natychmiast wyobraziła sobie nieskończenie długie nogi i falujące blond włosy. Przejechała palcami przez burzę niesfornych, rudych loków, ponuro spoglądając w lustro.
– Przykro mi, ale nie zastała go pani – odparła jakby z łaski. Do tej pory proponowała, że może coś przekazać, notowała nawet nazwiska i numery, ale co za dużo, to niezdrowo, miała tego powyżej uszu.
– Aa, pani jest jego siostrą?
– Nie – wycedziła przez zęby Erin. – Zdecydowanie nie jestem jego siostrą – powiedziała z naciskiem, a to, co zobaczyła w tym momencie w lustrze, przeraziło ją na dobre. Zdaje się, że i w niej siedział niezły diabełek.
Przecież zawsze starała się być miła dla ludzi, a tu nagle tyle w jej głosie złości i ten wyraz furii na twarzy… Sama siebie przestawała rozumieć.
– A czy mogłaby mu pani przekazać, że dzwoniła Rosemary?
– Jasne, nie ma problemu – powiedziała więc nieco przyjaźniej, bo zrobiło się jej głupio. Ciekawe, co by pomyślał Nathan, gdyby się dowiedział, że zachowuje się przy telefonie jak zazdrosna żona. Pewnie miałby niezły ubaw.
Czuła się przygnębiona. Cały wieczór spędziła przed telewizorem, ale przedtem wyłączyła telefon. Nie miała ochoty biegać wciąż w tę i z powrotem.
Około dwunastej usłyszała skrzypnięcie drzwi wejściowych. Gdy Nathan wszedł do salonu, nawet się nie odwróciła, tylko krzyknęła przez ramię:
– Dzwoniły do ciebie: Rosemary, Evelyn, Sylvie i Mary! Ciekawe, ile owieczek liczy ten twój harem i czy wszystkie mają w imieniu „y”?
Nie odezwał się, więc się odwróciła. Wtedy dopiero spostrzegła, że obok niego stoi jakaś kobieta. Jedną z brwi uniosła wysoko do góry. Jakieś wątpliwości?
Nathan najwyraźniej nie bardzo wiedział, co zrobić. Obdarzył swoją towarzyszkę wymuszonym uśmiechem.
– To Erin – wyjaśnił – z którą chwilowo łączy mnie wspólny dach nad głową. A to Linda – spojrzał na Erin.
– Miło mi. – Erin starała się trzymać fason. W końcu nie musiał wiedzieć, jak ją to wszystko irytuje i wkurza. Panna składała się głównie z nóg i jedwabistych włosów. Dokładnie tak wyobrażała sobie kobiety, które zaprzątały jego uwagę. – Rozumiem, że Lynda przez „y”? – A jednak nie do końca udało się jej nad sobą zapanować.
– Mnie też jest miło, Erin. Niestety, przez zwykłe „i” – uśmiechnęła się niby uprzejmie Linda. – Zrobiło się już dość późno – zwróciła się do Nathana. – Może poszukałbyś tych papierów i ja zaraz zmykam. – Spojrzała wymownie na Erin.
Erin zrobiło się trochę głupio i postanowiła nie mieszać się więcej do rozmowy. Odwróciła się do telewizora i pozwoliła, by wciągnęła ją akcja filmu, a usta, na wszelki wypadek, zapchała sobie popcornem, by przypadkiem nie dać się sprowokować jakąś uwagą Nathana. Miała lekkie poczucie winy. Niepotrzebnie tak opryskliwie potraktowała tę dziewczynę. To nie jej wina, że ma lepsze nogi i że on woli jej towarzystwo. Ale kto wie, może tą uwagą rozjaśniła Lindzie w głowie. Niech dziewczątko wie, że z Nathana niezły ptaszek, który nie panuje nad swymi żądzami. Mógł i powinien wynająć pokój w hotelu. Dom jego siostry nie był najwłaściwszym miejscem, by sprowadzać sobie panienki na jedną noc.
Wkrótce Linda wyszła i zostali sami. Erin kręciła się niecierpliwie na sofie, wiedząc, że trochę przeholowała. Zesztywniała, słysząc odgłos zbliżających się kroków. A więc nadzieje, że Nathan pójdzie spać bez słowa, okazały się płonne. Wziął do ręki pilota i wyłączył dźwięk. Zaraz potem uniósł bezpardonowo jej nogi, by zrobić sobie miejsce na sofie i usiąść obok. Jej stopy położył na swoich kolanach.
– I co, słodka bibliotekarko, może mi wytłumaczysz, co to wszystko miało znaczyć?
Chciała zabrać nogi z jego kolan, ale nie pozwolił, a na dodatek zaczął je masować, aż zrobiło się jej gorąco. Na jego twarzy pojawił się znowu ten szczególny półuśmieszek, a i głos miał lekko rozbawiony. Nie potrafiła go rozgryźć.
– Nie przyszło ci do głowy, że to nieprzyzwoite sprowadzać do domu siostry kobiety na szybki seks?
– A co tobie do tego? Cóż ciebie to może obchodzić? Ja nie wtrącam się w twoje życie osobiste. Chyba że… chyba że chciałabyś wziąć udział w tej zabawie? – Spojrzał na nią spod oka.
Wyrwała nogę z jego rąk i usiadła skulona w rogu sofy.
– Uprzejmie dziękuję, nie przepadam za używanym towarem.
– Uważaj! – roześmiał się jej w twarz. – W dzisiejszych czasach bardzo trudno o nieużywany.
– Nie o to chodzi. Nie mam ochoty na romans z kimś, kto umawia się z kilkoma panienkami naraz.
– Mówisz, jakbyś była zazdrosna.
Zagryzła dolną wargę. Na pewno nie o to jej chodziło, ale musiała przyznać, że jej słowa rzeczywiście tak zabrzmiały.
– No, chodź tu do mnie, słodka, nadąsana bibliotekarko. – Wziął ją za rękę i przyciągnął do siebie, tak że wylądowała w jego objęciach. – Cieszę się, że mnie lubisz. Ja też cię lubię. – Ujął jej twarz w dłonie i zmusił, by spojrzała mu w oczy.
Zrobiło się jej jeszcze bardziej głupio. Poczuła się jak mała, zazdrosna dziewczynka. Lepiej by było, gdyby okazał swoją wściekłość, odpysknął coś, albo nawet na nią nawrzeszczał. A on tymczasem był taki wyrozumiały i ciepły, czym ją zupełnie rozbroił.
– Nie lubię cię! – prychnęła jak kotka i zaczęła okładać go pięściami. – Ani trochę nie lubię, słyszysz!?
– Nie? – droczył się z nią, nie wypuszczając z objęć. – A mnie się wydaje, że tak – powiedział z satysfakcją, pokrywając jej policzki drobnymi pocałunkami.
Nie chciała się przyznać sama przed sobą, ale wprost nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie dotknie jej spragnionych ust. Jednak na przekór pragnieniom oparła łokieć o jego klatkę piersiową, próbując w ten sposób zachować odpowiedni dystans. Tymczasem Nathan przyciągnął ją jeszcze bliżej, wsunął jedno ramię pod jej kolana, drugim objął ją mocno, a na koniec zaplótł obie dłonie.
– Pułapka – szepnął i uśmiechnął się, a na jego policzkach ukazały się słodkie dołeczki. Oczy błyszczały mu jak dwa szmaragdy.
Erin zacisnęła zęby. Nie chciała poddać się jego urokowi, a może urokowi chwili, choć tak bardzo ją korciło, by objąć go za szyję i dotknąć jego gorących warg. Była absolutnie przekonana, że są gorące. W tym momencie zdała sobie sprawę, że tak naprawdę wcale nie próbowała uwolnić się z uścisku. Gdyby tego chciała, już dawno byłaby w swoim pokoju. Trochę przeraził ją ten brak konsekwencji.
– Puszczę cię – powiedział Nathan po chwili – ale pod jednym warunkiem…
Spojrzała na niego pełna obawy przed własną reakcją i potrząsnęła nerwowo głową.
– O nie, na pewno nie!
– Tylko jeden, przysięgam – dodał szybko, jakby czytał w jej myślach. – Obiecuję, że nie ulegnę żadnym zwodniczym żądzom, że nie pozwolę, by sytuacja wymknęła się spod kontroli.
Erin zadrżała. Znów poczuła nieodparte pragnienie, by poczuć na sobie jego namiętne usta i silne ręce.
Jej dłonie, jakby bez udziału woli, zatopiły się we włosach Nathana. Na twarzy poczuła jego gorący oddech.
– Na co czekasz, słodka bibliotekarko, pocałuj mnie – szepnął, pochylając się jeszcze niżej.
Wstrzymała oddech, po czym powoli dotknęła jego rozpalonych ust. To było cudowne uczucie. Odpowiedział jej natychmiast gorącym pocałunkiem. Nawet nie zauważyła, gdy ich ciała przylgnęły do siebie, a jej oddech stał się głośny i urywany.
Nathan uniósł głowę. Drżała na całym ciele i niewiele brakowało, by zapomniała się zupełnie. Jego ciężki oddech mówił jej, że i on dał się ponieść emocjom.
Serce szalało w piersiach. Coś krzyczało w jej wnętrzu i wiedziała, że niepotrzebnie posunęła się tak daleko, że pora uwolnić się z jego ramion i wytyczyć jasne granice.
– Wydaje mi się, że eksperyment się powiódł – wymamrotał Nathan, pocierając nosem o jej policzek.
– To zależy od tego, jaki był jego cel – powiedziała cicho, zaciskając powieki. Nie była jeszcze w stanie popatrzeć mu prosto w oczy.
Nathan zaśmiał się, łaskocząc ją przy tym rzęsami. Erin otworzyła oczy. Dwa lśniące szmaragdy przyglądały się jej badawczo. Jego wzrok mówił wszystko, jednocześnie niczego nie zdradzając. Miał nad nią przewagę, nie było już co do tego żadnych wątpliwości.
– Po prostu udało nam się przekonać nawzajem, że się lubimy. To chyba dobrze, jak sądzę. Teraz pozostaje tylko pytanie, co będzie dalej? Co z tego wymknie?
– A co miałoby wyniknąć? – zareagowała ostrzej, niż chciała. – Chyba się nie spodziewasz, że po jednym pocałunku wskoczę z tobą do łóżka? – rzuciła z oburzeniem. Teraz otrzeźwiała już na dobre. Uwolniła się z jego ramion. Czuła, jak jej policzki robią się purpurowe. Wiedziała, że zachowuje się jak neurotyczna dziewica, którą przerosła zaistniała sytuacja. Do tego była taka nieporadna… Strasznie się zdenerwowała. Jak mógł sobie pomyśleć, że natychmiast pójdzie z nim do łóżka? Choć musiała przyznać, że właśnie na to miała największą ochotę, a to jeszcze bardziej wyprowadziło ją z równowagi.
– Ani przez moment o tym nie pomyślałem – szepnął, gładząc ją po policzku. – A co, zapraszasz mnie do siebie? – uśmiechnął się.
– Nawet jeżeli ten pocałunek dostarczył nam przyjemnych doznań, uważam, że powinniśmy na tym zakończyć – odpowiedziała drżącym głosem. Poprawiła potargane włosy. Musi to inteligentnie rozegrać, tak żeby nie myślał sobie, że zrobił na niej nie wiadomo jakie wrażenie. Eksperyment to eksperyment. Trzeba myśleć racjonalnie. – No cóż, jesteś zapewne świetnym kochankiem, a ja też lubię seks – dodała, próbując nadać swojemu głosowi jak największą lekkość – ale nie zamierzam iść z tobą do łóżka. Ani teraz, ani nigdy! – O rany, to wcale nie zabrzmiało tak, jak sobie zaplanowała. Czuła, że jej słowa są infantylne i naiwne. Najchętniej uciekłaby na koniec świata albo zapadłaby się pod ziemię.
– Rozumiem, nie ma mowy o łóżku, więc może poprzytulamy się na sofie?
– Jeżeli dobrze pamiętam, była mowa o grze w scrabble, książkach i temu podobnych rozrywkach.
– Tak się składa, że gdy jestem zainteresowany jakąś kobietą, flirtuję z nią. Takie mam przyzwyczajenie. Jak myślę, bierze się ono głównie stąd, że jestem mężczyzną. Gdy jakaś dziewczyna mi się podoba, zaczynam grę. Daję kobiecie do zrozumienia, że jestem nią zainteresowany. Reszta zależy już od niej. Ale nie obawiaj się, nie sądzę, że coś ci grozi…
Erin patrzyła na niego oczami przerażonego dziecka. Ujął ją za ręce.
– Dlaczego nie pozwolimy, by sprawy toczyły się własnym torem, Erin?
– Dlaczego? – zawołała poirytowana. – Bo wiem, czym to się skończy! Tym, że wyląduję w twoim łóżku!
– A co w tym takiego złego, skoro oboje będziemy mieli na to ochotę? – Otworzył jej dłoń i przyłożył do swoich ust.
Dlaczego tak niewinny dotyk rozpalał ją aż tak bardzo?
Nathan, widząc w jej oczach bezradność, uśmiechnął się drapieżnie. Nie znalazła w sobie dość siły, by go odepchnąć.
– Dobrze nam będzie ze sobą – szepnął, nie odwracając od niej wzroku.
Jego nieznośna pewność siebie, arogancja i zarozumiałość pobudziły ją do działania. Wyrwała dłonie i wstała, krzyżując ręce na piersiach. Chciała powiedzieć coś, co by mu dokuczyło, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Stała tak jeszcze przez chwilę, aż w końcu odwróciła się na pięcie i pobiegła do siebie.
Całą noc przewracała się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Nad ranem miała już wszystkiego dosyć. Postanowiła wyjechać. Nie było innego wyjścia. Nie mogła dłużej przebywać z Nathanem pod jednym dachem. Wszystko, co od dawna planowała i czego pragnęła, stanęło teraz nagle pod znakiem zapytania. A to dlatego, że w towarzystwie Nathana nie była tą samą Erin co kiedyś, nie mogła sobie ufać. Jeszcze trochę, a wszystkie jej plany wezmą w łeb.
Z samego ranka, nie wypiwszy nawet codziennej kawy, wymknęła się cichaczem z domu. Nie chciała się spotkać z Nathanem.
Gdy wróciła wieczorem, odczuła ulgę, widząc, że jeszcze go nie ma. Wprawdzie była wykończona po całym dniu, ale za to podjęła już decyzję. Podniosła słuchawkę i wybrała numer.
– Erika? Cześć! Czy mogę do ciebie przyjechać na kilka dni? – zapytała prosto z mostu.
– Co się stało? Przecież miałaś być u Thomasa.
– Tak, jestem u niego, ale sprawy się skomplikowały. Przyjechał brat Sally, a ja nie chcę być z nim sama pod jednym dachem. To dosyć zawiła historia.
– Jonathan? O rany! A co, wkurzył cię czymś?
– Nawet nie, ja tylko… no… ja nie wiem… czy… bo… on… – W końcu poddała się i umilkła. To chyba najlepsze, co mogła zrobić w tym momencie.
– Aha – powiedziała siostra ze zrozumieniem, jak zwykle bezbłędnie odczytując jej myśli. – Zadurzyłaś się w nim – dodała po chwili.
– Proszę – odezwała się błagalnym głosem Erin – nie wypytuj mnie o nic. Już i tak mam dostateczne zamieszanie w głowie. Muszę stąd zniknąć i już.
– Poczekaj chwilę – powiedziała Erika, co oznaczało, że postanowiła przełączyć telefon i przejść do innego pokoju, a co za tym idzie, wziąć Erin na spytki. – Opowiedz mi wszystko po kolei – w słuchawce ponownie rozległ się głos siostry. – Spałaś już z nim?
– To nie twoja sprawa! – oburzyła się Erin.
– A dobrze całuje?
Erin wiedziała, że Erika nigdy nie dawała za wygraną. Przypomniała sobie scenę na sofie i jęknęła. Erika wybuchnęła śmiechem.
– To ciężkie westchnienie mówi samo za siebie, kochana. A reszta?
– Nie było żadnej reszty – warknęła zniecierpliwiona Erin. – Doszło tylko do jednego pocałunku.
– No, to nieźle cię wzięło… I co, już chcesz zwiewać? W słuchawce dał się słyszeć odgłos miksera.
– Czy ty może przygotowujesz jedzenie, wypytując mnie jednocześnie o moje życie seksualne? – obruszyła się Erin.
– A niby jak mam cię wypytywać o coś, czego nie było? – odparła Erika z pełnymi ustami. – Ale czuję, że jest przynajmniej jakaś nadzieja na zmianę sytuacji. Opowiedz coś więcej. Jaki był kontekst tego pocałunku?
– Co za kontekst?
– No wiesz, czy dorwał cię gdzieś w kącie, czy może ściskaliście się w kinie, czy po randce?
– Właściwie to ja go pocałowałam – powiedziała niechętnie Erin, zastanawiając się, dlaczego w ogóle rozmawia z siostrą na ten temat.
– Ty jego? – dało się słyszeć duże zdziwienie po drugiej stronie słuchawki.
– No, tak jakby…
– Brawo, siostrzyczko, jestem z ciebie dumna!
– Wracając do mojej sprawy, czy… – zaczęła, ale siostra nie dała jej dokończyć.
– To dlaczego chcesz teraz uciekać? Przecież ta historia mogłaby się rozwinąć! Dlaczego z nim nie poflirtujesz?
– Bo wiem, co z tego wyniknie! – wybuchła Erin.
– A co ma wyniknąć? Powiedz, jaki on jest?
– Sama nie wiem. – Erin zabrakło nagle słów. – Przystojny, mądry, zabawny, seksowny…
– No, no, ty chyba rzeczywiście masz problem. To brzmi tak, jakbyś oddała mu już swoje serce…
– Daj spokój, nie żartuj sobie ze mnie. To mogę do ciebie przyjechać, czy nie?
– Pewnie, siostrzyczko. Wiesz, skoro z Nathana takie niezłe ziółko, to może po prostu zamienimy się miejscami?
Erin zamarła.
– Myślałam, że spotykasz się z Richardem?
– Tak jakby, ale to nic poważnego. No nie martw się, nie sprzątnę ci sprzed nosa takiego smacznego kąska bez twojej zgody.
Erin nie rozumiała, jak jej bliźniacza siostra mogła tak lekko traktować sprawy związane z seksem. Obie miały przecież od zawsze ten sam cel – nie dać się śmiertelnie zranić – ale podczas gdy ona nie dopuszczała do siebie facetów, Erika traktowała ich lekko, fruwając jak motyl z kwiatka na kwiatek. Zawsze zrywała z chłopakami, którzy oczekiwali od niej większego zaangażowania. Z Richardem spotykała się już od roku, to prawdziwy rekord, ale nikt z rodziny nie miał jeszcze okazji go poznać.
– Przyjeżdżaj, kiedy tylko chcesz i nie daj się zwariować, siostrzyczko.
Erin powoli odłożyła słuchawkę. Jakoś ciężko jej było na sercu. Poszła na górę i zaczęła pakować swoje rzeczy. W głowie kłębiło się jej mnóstwo sprzecznych myśli. Jak to możliwe, że w jej życiu zrobiło się nagle takie zamieszanie? Przecież już jako dziecko wiedziała, że od facetów lepiej trzymać się na odległość. Nigdy nie wierzyła w udane, harmonijne życie rodzinne. Dopiero gdy Tom i Sally udowodnili, że prawdziwa miłość istnieje, zaczęła się nad tym wszystkim zastanawiać. Czuła jednak, że sama nie nadaje się do takich rzeczy, że to nie dla niej. Ale jednocześnie nie wyobrażała sobie, by mogła prowadzić takie życie jak Erika. Ciągłe zmiany partnerów, bez zobowiązań i planów na wspólną przyszłość, to także nie dla niej. Miała jedno wyjście – musi być całkowicie niezależna. Nie zamierzała powtarzać historii swoich rodziców czy też swojego, jedynego jak dotąd, zakończonego katastrofą związku. Ponad wszystko pragnęła dziecka, a odkąd przyszła na świat Natalie, wprost nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Od początku wiedziała, że to własne, wymarzone dziecko będzie wychowywać sama. Dopiero gdy pojawił się Nathan, jej wizja legła w gruzach. Doszło do tego, że przez moment rozważała nawet możliwość wychowywania jego dziecka. On nie musiałby wcale o tym wiedzieć, choć ukrycie prawdy nie byłoby takie łatwe. Sama myśl, że ktoś kiedyś mógłby rościć sobie prawa do jej dziecka, doprowadzała ją do szału.
Skończyła się pakować i zamknęła torbę. Pokój wyglądał tak, jakby nigdy jej tu nie było. Pozostało więc już tylko napisać do Nathana kartkę w sprawie rybek.
Drogi Nathanie…
Przerwała, stukając nerwowo długopisem o stół.
…na jakiś czas przenoszą się do mojej siostry, Eriki. Byłabym ci bardzo wdzięczna, gdybyś zechciał raz dziennie karmić rybki. Pokarm stoi obok akwarium. Z góry dziękuję. Erin Westchnęła z ulgą i zastukała przez szybę do rybek.
– Zabiorę was stąd tak prędko, jak tylko się da. Potem wzięła torbę i z kartką w zębach ruszyła na dół. Postanowiła przyczepić ją do lodówki.
– Co ty wyprawiasz na miłość boską?!
Powinna się już przyzwyczaić do jego szyderczego tonu. Tym razem jednak przestraszył ją. Znowu. Wchodził po schodach, patrząc na nią z wyrzutem. Włosy miał potargane od wiatru. Kiedy spotkali się pierwszy raz, wyglądał bardzo podobnie. Wtedy, przy oknie…
– Tak trudno się domyślić?
– Czyżbyś chciała zostawić mnie tu samego? – Schylił się i podniósł kartkę, która bezszelestnie wylądowała u jego stóp. Rzucił na nią okiem. – Bingo! – zawołał.
– A miałaś się mną zająć. To przeze mnie?
Erin postawiła torbę na podłodze. Chciała zaprzeczyć, ale jaki to miało sens? Powód, dla którego opuszczała dom brata, był aż nazbyt oczywisty.
– Przykro mi, Nathan, ale nie mogę tu dłużej zostać.
– Ruszyła schodami w dół.
– Zaczekaj – powiedział pospiesznie i położył jej rękę na ramieniu. – Porozmawiajmy…
Ona jednak zacięła się w sobie i schodziła w milczeniu.
– Erin, mówię poważnie, porozmawiajmy…
– Nie zamierzam z tobą spać – wypaliła prosto z mostu. – Nie będzie pocałunków, nie będzie seksu, nie będzie flirtowania! Nie ze mną!
– Zgoda, nie będzie. – Kiwnął głową. Usiadł na schodach, po czym pociągnął ją za rękaw tak, że i ona usiadła.
– Nie chciałem ci się narzucać, Erin…
– Wiem, nie o to chodzi i nie tego się obawiam. To moja wina. Między nami jest takie dziwne napięcie, którego nie powinno być.
– Ale dlaczego nie powinno?
– Nie będę się przed tobą tłumaczyć, nie muszę ci chyba podawać powodu, dla którego nie chcę iść z tobą do łóżka.
– Jasne, że nie. Ale chętnie bym się dowiedział, dlaczego nie chcesz dać nam szansy.
Łagodność jego głosu stała się przyczyną jej zguby. A wszystko mogłoby być takie proste…
– O nie, ty płaczesz…
– Nie bój się, od tego się nie umiera.
– Nie mam wobec ciebie złych zamiarów, Erin…
Dała się przytulić, rozkoszując się emanującym od niego ciepłem i zapachem, którego nie sposób było zapomnieć. Czuła się tak bezpiecznie w jego ramionach i nie miało żadnego znaczenia, że siedzieli w jakiejś kompletnie pokracznej pozycji w połowie długości schodów.
– Powiedz, co cię tak przeraża?
Erin zamknęła oczy. A może faktycznie powinna mu wytłumaczyć, dlaczego nie może teraz myśleć o żadnym związku z mężczyzną?
– Sally i Tom mogliby poczuć się w jakiś sposób urażeni, że my w ich domu… i w ogóle… – zaczęła.
– Urażeni? A niby dlaczego?
– No bo wyobraź sobie tylko, jaka wytworzy się atmosfera, gdy będzie już po wszystkim. A Sally i Tom, jak oni będą się czuć? Jakby znaleźli się między młotem a kowadłem.
– Wydaje mi się, że przesadzasz. Po pierwsze, jak sama zauważyłaś, bywam tu bardzo rzadko, a po drugie, trudno dziś prorokować, co by było, gdyby…
– Poza tym, wcale mi nie zależy na tym, żeby przechodzić jeszcze raz przez to, co zgotowali nam nasi rodzice… A na to nie ma gwarancji…
– To prawda. Ale co właściwie wydarzyło się w waszym domu rodzinnym? – zainteresował się Nathan.
– Na pozór nic szczególnego, samo życie. Rodzice wcześnie się pobrali i w ciągu dwóch lat dorobili się trójki dzieci… Gdy urodził się Thomas, mieli zaledwie po siedemnaście lat! Nie wiedzieli jeszcze wówczas, co ich czeka, co to znaczy założyć rodzinę, mieć dzieci. To wszystko ich przerastało, więc kłócili się nieustannie i ranili nawzajem. Mało brakowało, a pourywaliby sobie głowy, i to nie było zabawne dla nas, dzieci.
– Z pewnością, rozumiem. Ale czy nie sądzisz, że nasza sytuacja nie ma nic wspólnego z tamtą historią? Po pierwsze jesteśmy starsi i dojrzalsi, a poza tym wcale nie mam ochoty skręcić ci karku. O wiele bardziej nadaje się do całowania, jest taki ponętny, aksamitny… – zamruczał i nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, poczuła na szyi dotyk jego gorących warg.
– Dlaczego wciąż mi to robisz? – odsunęła się zdenerwowana, pocierając dłonią szyję, jakby chciała zetrzeć ślad pocałunku.
– A co ja takiego robię?
– Robisz mi mętlik w głowie i powodujesz, że… – cię pragnę, dodała już w myślach. – Między nami nic nie może się wydarzyć, Nathan, i jeśli jedynym sposobem, by temu zapobiec, jest wyniesienie się stąd, zrobię to bez wahania.
– Nie możesz odejść, Sally nigdy mi tego nie wybaczy.
– Nie rozśmieszaj mnie. Dla Sally jesteś pierwszy po Bogu, nie usłyszysz od niej nawet słowa wyrzutu.
– Nie byłbym tego taki pewien, ale skoro nie możemy tu zostać razem, ja wyjadę. Ty byłaś tu pierwsza i tobie Sally powierzyła opiekę nad domem, nie mnie.
– Skoro tak bardzo martwisz się o reakcję Sally, zastanów się, co się stanie, gdy twoja siostra dowie się, że cię stąd wygoniłam?
– A ty w takim razie pomyśl o jej ukochanych kwiatach! Nie dość, że będzie oczywiste, że odeszłaś z mojej winy, to jeszcze padną wszystkie roślinki. A tego Sally mi nie daruje. Spójrz na te ręce! – Podsunął jej obie otwarte dłonie niemal pod nos. – Wszystkie kwiatki przy mnie usychają, czy je podlewam, czy nie. Mogę robić, co chcę, a i tak nie daje to żadnych efektów.
Miał przy tym tak rozbrajająco szczere oczy, że trudno jej było się nie uśmiechnąć. Wyglądał jak mały chłopczyk, który napsocił, a teraz usiłuje wytłumaczyć, że to nie jego wina.
– To co, zostaniesz? – spytał, ośmielony jej uśmiechem.
– Nie mogę. Zamarł w bezruchu.
– Jak to?
Erin nie mogła dłużej się powstrzymywać. Wybuchła głośnym śmiechem.
– Próbujesz mną manipulować na wszystkie sposoby, co? – spytała.
Roześmiał się także.
– Powoli kończą mi się pomysły, więc może byś tak wreszcie zmiękła. Jak chcesz, mogę wyjechać, to byłoby najbardziej logiczne rozwiązanie. Wyjadę i już. Ale jeżeli się zgodzisz, żebym został, obiecuję solennie traktować cię tak, jakbyś była moją siostrą. Słowo skauta! – zawołał, przykładając rękę do serca.
– No, nie wiem, czy mogę ci zaufać… – Na jej twarzy widoczne było wahanie.
– Jak słowo, to słowo! Możesz na mnie liczyć, Erin.
– W takim razie od dzisiaj jestem twoją młodszą siostrzyczką – powiedziała uradowana.
– W porządku, ale pod jednym warunkiem…
– Słucham? – Jego oczy roziskrzyły się podejrzanie i ogarnęło ją jakieś złe przeczucie. – Niby pod jakim?
– Umowa ważna jest przez tydzień. W następny piątek wieczorem wygaśnie. Wtedy urządzimy zebranie, przeprowadzimy renegocjacje i zadecydujemy, czy zostanie przedłużona.
– Co masz na myśli?
– Poddamy całą sprawę szczegółowej analizie, potem przedyskutujemy i zadecydujemy, czy przedmiot umowy pozostaje bez zmian.
– Mówisz tak, jakbyś studiował prawo. – Spojrzała na niego spod oka.
– Nie przejmuj się, po prostu złóż podpis tam, gdzie jest wykropkowana linia.
– Nie ma sprawy – powiedziała po krótkim namyśle. W końcu wystarczy tylko, że w każdy kolejny piątek potwierdzi aktualność dzisiejszych ustaleń. To niewielkie obciążenie. – Zgoda. – Wyciągnęła rękę, by przypieczętować zawarty pakt.
Jednak na twarzy Nathana malował się bardzo podejrzany, pełen satysfakcji uśmiech. Trochę ją to zaniepokoiło. A gdy cmoknął ją w dłoń, wyrwała mu rękę i spojrzała karcąco.
– Wystarczy, gdy podamy sobie ręce – burknęła i zaczęła pocierać wierzchnią stronę dłoni o dżinsy. Po plecach przemknął jej silny dreszcz. Popatrzyła na Nathana niepewnie i już wiedziała, że wpakowała się w niezłe kłopoty.