– Wesołych Świąt, tatusiu!
Kip podbiegł radośnie do ojca z prezentem, który zrobił dla taty jeszcze w przedszkolu. Sam ubrany był w strój, który dostał od Jill, a także w kapelusz i buty od Zane'a. Na jego wąskim nadgarstku błyszczał dumnie dziecinny zegarek – kolejny upominek, który chłopiec znalazł pod choinką.
Zane odpakował ostrożnie gipsową tabliczkę przedstawiającą odcisk prawej rączki chłopca, a wtedy Jill dostrzegła kątem oka łzę, która ukradkiem spłynęła spod powieki obdarowanego.
– Zrobiłem jedno dla ciebie, a drugie dla Jill! – pochwalił się malec.
– To najpiękniejszy prezent, jaki mogłeś mi dać – wyszeptał Zane drżącym głosem i przytulił serdecznie synka do siebie.
Jill uśmiechnęła się, wstając z miejsca, po czym założyła piękny niebiesko-biały sweter ze skandynawskim wzorem – prezent od Zane'a.
– Jest śliczny. – Przejechała dłonią po mięciutkiej wełnie. – A to… – schyliła się i wyjęła spod choinki kolejną paczkę – ode mnie.
Zane popatrzył na nią zaskoczony.
– Ja otworzę! – zaofiarował się Kip i nie czekając na zgodę, rozerwał papier. Ostrożnie zdjął wieczko z pudełka i aż westchnął ze zdumienia. – O! To mój portret! Mama ma drugą część…
Rzeczywiście, był to naturalnej wielkości profil Kipa w srebrnej oprawie. Pod nim leżały oprawione w folię przedszkolne prace chłopca.
Zane spojrzał na Jill z wdzięcznością.
– Kiedy byłam mała, moja mama zbierała wszystkie moje rysunki i wyklejanki – powiedziała. – Pomyślałam, że ty też się ucieszysz, jeśli zobaczysz, jak zdolny jest twój syn.
W odpowiedzi ścisnął tylko jej ramiona, jakby bał się ujawniać przed dzieckiem pełnię swoich uczuć. Jill wiedziała jednak, że Zane jest bardzo poruszony.
– Tatusiu… – Kip pociągnął go za rękaw – Popatrz na te!
Jill z trudem powstrzymała łzy, patrząc na całą serię rysunków przedstawiających Paula Bunyana. Niektóre wykonał kredkami, inne kredą, a jeszcze inne farbami.
– Widzisz te psy? To Książę i Król… Teraz muszę jeszcze dorysować Bestię. Jill, masz kredki?
– Niestety, kochanie – odparła łamiącym się ze wzruszenia głosem – nie mam.
– Mam żółty flamaster w biurku – odezwał się Zane. – Może być?
– Pewnie!
– To pójdę go poszukać.
– Nie, ja to zrobię. – Jill postanowiła skorzystać z pretekstu i wyjść z pokoju. Nie czekając na odpowiedź Zane'a, pobiegła do jego gabinetu i zaczęła po omacku przeszukiwać szuflady.
– Jill?
Odwróciła się i w tej samej chwili Zane chwycił ją w ramiona.
– Boże, nie wiem, jak ci dziękować. – Nieświadomy swojej ogromnej siły, wzmocnił uścisk. – To było…
– Już mi podziękowałeś, przyjmując Kipa w taki sposób – szepnęła. – To dziecko zasługuje na wspaniałego ojca. Ty nim jesteś.
Objął dłońmi jej twarz, patrząc jej prosto w oczy.
– Jill… – zaczął, ale w tej właśnie chwili rozległ się dzwonek telefonu.
Na twarzy Zane'a pojawił się grymas niezadowolenia. Liczył się z tym, że w każdej chwili może odezwać się Marianne. Jill także miała to na uwadze, dlatego najchętniej wyszłaby z pokoju, nie chcąc być świadkiem ich rozmowy.
Cóż, spełniła już swoje zadanie. Kip odzyskał ojca, ten zaś przyjął go z otwartymi ramionami. Teraz trzeba czym prędzej wyjechać z Kaslit Bay i zacząć układać swoje życie od nowa. Niestety.
Zane podniósł słuchawkę, jednak wciąż nie wypuszczał Jill z objęć.
– Wesołych Świąt, Marianne! Dziękuję za prezent…
Jill nie chciała słuchać tego dłużej, więc wyszarpnęła się gwałtownie i unikając wzroku Zane'a, wyszła z pokoju i zamknęła za sobą drzwi.
– Czy to mama? – spytał Kip, podnosząc głowę znad rysunków.
– Tak. – Usiadła obok niego i podała mu flamaster. – Zaraz tata poprosi cię pewnie do telefonu. Złożysz mamie piękne życzenia, dobrze? A teraz pokaż, gdzie chcesz dorysować Bestię.
Po piętnastu minutach w salonie pojawił się Zane. Kip pobiegł do telefonu, a Jill wyszła do kuchni i zabrała się do pieczenia cynamonowych ciasteczek. Zostali zaproszeni do Rossów na świąteczny obiad, więc nie wypadało jej zjawić się tam z pustymi rękami. Rossowie spędzali tegoroczne święta samotnie, dlatego kiedy dowiedzieli się, że Zane odnalazł syna, a właściwie syn odnalazł Zane'a, nalegali, aby to uczcić.
Zane z zadowoleniem przyjął ich zaproszenie, co bardzo ucieszyło Jill. Zamierzała na osobności poprosić Rossa, aby nazajutrz odwiózł ją do Thorne. Nie chciała uprzedzać Zane'a o wyjeździe. Wolała po prostu zniknąć. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, po południu będzie już w Salem. Im więcej bowiem czasu spędzi w towarzystwie tego mężczyzny, tym trudniej będzie jej myśleć o rozstaniu.
Kiedy wkładała do piekarnika ostatnią porcję ciasteczek, za plecami poczuła jego obecność. Odwróciła się, spojrzała mu w oczy i od razu się domyśliła, że stało się coś ważnego.
– Marianne zrzeka się opieki nad Kipem – zaczął, wzdychając ciężko.
– Co na to Kip? Rozmawiałeś już z nim?
– Tak. Nadzwyczaj spokojnie przyjął wiadomość o jej małżeństwie. Powiedział nawet, że fajnie będzie odwiedzić ją czasem na ranczo. Nie wygląda na to, żeby za nią tęsknił.
– Myślałam, że ucieszy cię taki obrót sprawy.
– Cieszę się, pewnie.
– Więc o co chodzi?
– Widzisz, zastanawiam się właśnie, jak to możliwe, aby dwie kobiety tak bardzo różniły się od siebie. Marianne urodziła dziecko, ale nie rozwinął się u niej instynkt macierzyński… W przeciwieństwie do ciebie.
– Och – Jill machnęła z lekceważeniem ręką – przesadzasz, Zane. Wiele kobiet doskonale sprawdza się w roli matek. Te, którym się to nie udaje, prawdopodobnie we własnych domach nie miały właściwych wzorców. Powinieneś być wdzięczny Marianne, że przysłała Kipa do ciebie. W głębi duszy na pewno wiedziała, że można powierzyć ci dziecko.
Tym razem wykazała się rozsądkiem, niezależnie od tego, ile błędów popełniła w przeszłości. A największym z nich było to, że odrzuciła uczucie najwspanialszego człowieka pod słońcem, dodała w myślach.
– Czy twoi rodzice żyją? – spytała, by zmienić temat. – Czy Kip ma dziadków?
Skinął głową.
– Wiadomość, że mam syna, odmłodzi ich o kilkanaście lat.
– Chciałabym to widzieć – wyrwało się jej, zanim zdążyła ugryźć się w język.
– Nic nie stoi na przeszkodzie. – Zane uśmiechnął się tryumfująco. – Miałem to nawet w planach.
Nie odpowiedziała, więc postał jeszcze obok niej w milczeniu, a potem rzucił:
– Dobrze, nie przeszkadzam. Kończ szybko i wracaj do salonu.
Ledwo zniknął, Jill sięgnęła po torebkę i wyjęła z niej notes i pióro. Nadarzyła się idealna sposobność, aby napisać list, który mieli znaleźć następnego dnia rano.