– Chodźmy do kuchni przygotować coś do jedzenia – rzucił Zane. – Nie wiem, jak wy, ale ja umieram z głodu.
Zachowywał się tak, jakby nic się nie stało, jak gdyby niczego niezwykłego nie zauważył. Jednak Jill niełatwo było oszukać. Zauważyła, że wciąż nie może ochłonąć po tym, co zobaczył.
– Będziemy jeść tuńczyka? – spytał Kip.
– W żadnym wypadku. Nie znoszę tuńczyka.
– Ja też, ale Jill mówi, że powinienem jeść ryby, bo wtedy będę mądry.
– Moja mama mówiła to samo. Wiesz, co wtedy robiłem? Kiedy przychodziłem do szkoły, wymieniałem swoje kanapki z kolegą, który nie lubił masła orzechowego.
– Ja będę robił to samo, kiedy pójdę do szkoły!
– Słusznie. A teraz marsz do łazienki. Wiesz, po co?
– Jasne. Umyć ręce przed jedzeniem. Jilly mnie nauczyła. A po jedzeniu zawsze każe mi myć zęby, żeby nic nie stało się moim perełkom.
– Perełkom? – prychnął Zane.
– Tak. Ona na wszystko ma takie śmieszne nazwy. I wszystkie dzieci się z nich śmieją.
– Ona naprawdę jest niebezpieczna.
– Wcale nie! – zaperzył się chłopiec. – Kocham ją najbardziej na świecie!
– Kip… – Jill była zmieszana tym spontanicznym wybuchem chłopięcych uczuć.
– No, no… Ciekawe, czy umie też gotować?
– Mowa! Piecze najlepsze ciasteczka w całym Ketchikan!
– Naprawdę? W takim razie najlepiej będzie, jeśli zostawimy ją w kuchni, a sami pójdziemy po drzewo.
– A nie możemy iść po obiedzie?
– Właściwie to wszystko jedno. – Zane wzruszył ramionami. – Dobra, leć do łazienki. Będę w kuchni z panią Barton.
Kip pobiegł do łazienki i wówczas zapadła niezręczna cisza. Jill struchlała z przerażenia, kiedy Zane ruszył w jej kierunku. Nie był już tym samym czułym ojcem. Jego twarz przybrała surowy, zacięty wyraz.
– Chcę wiedzieć tylko jedno – powiedział szorstko. – Gdzie jest Marianne?
Jill na chwilę głos uwiązł w gardle.
– Prawdę mówiąc… nie wiem.
– Nie rozumiem – żachnął się. – Niespodziewanie przywozi mi pani syna, o którego istnieniu nie miałem dotąd pojęcia i jeszcze ma pani czelność mówić, że nie wie nic o jego matce?
Jill bała się odezwać. On tymczasem patrzył na nią wyczekująco, ze zdenerwowania zaciskając usta.
– Wyjechała – wyjąkała wreszcie nieśmiało. – Wychodzi za mąż… Nie znam szczegółów.
Zdecydowanym ruchem ujął ją za podbródek, tak aby nie mogła unikać jego wzroku.
– To nie jest odpowiedź, pani Barton – wycedził.
– Zgadzam się i jest mi bardzo przykro – szepnęła drżącym głosem, sięgając po torebkę. – Proszę… – Podała mu list, który zostawiła jej Marianne. Znalazła go na kuchennej szafce, kiedy przyprowadziła chłopca z przedszkola. – Proszę to najpierw przeczytać, a potem powiem panu wszystko, co wiem.
Patrzył na nią z wściekłością, powoli przenosząc wzrok na kopertę. To była chyba najgorsza chwila w jej życiu. Widziała, jak bardzo jest rozdarty, jak bardzo bezradny. Ona sama czuła się podobnie. Marianne, jak mogłaś mu to zrobić?
– Jilly? Czy wy się całujecie? – Po chwili Kip był już z powrotem.
– Niezupełnie, kolego – odpowiedział Zane.
Jill nie była w stanie wydusić ani słowa.
Zane niechętnie zwolnił uścisk i wyjął kopertę z jej palców. Jill pomyślała, że nigdy nie zapomni dotyku jego silnej dłoni. Pomyślała też, że gdyby Kip nie zjawił się w porę, Zane pokazałby jej, co potrafi, kiedy wyprowadzi się go z równowagi.
Najwidoczniej sądził, że jest kobietą pokroju Marianne. Bała się, że będzie ją oskarżał o współudział w spisku, a ona nie będzie w stanie dowieść, że jest inaczej.
Boże! Co za ironia losu! I to właśnie teraz, kiedy Zane Doyle zaczynał znaczyć dla niej więcej niż Harris Walker czy jakikolwiek inny mężczyzna. A znała go przecież dopiero od dwóch godzin.
– Pomyślałem, że twoja nauczycielka miałaby ochotę odświeżyć się przed obiadem.
Kip nie miał pojęcia, co się właściwie dzieje, ale Jill domyśliła się, że Zane daje jej do zrozumienia, że nie ma ochoty jej oglądać. Poza tym chciał chyba zostać sam na sam z synem, przyzwyczaić się do zaistniałej sytuacji.
Rozumiała go doskonale i dlatego wyszła z łazienki dopiero wtedy, kiedy Kip zawołał, że obiad gotowy.