– Co się stało, Jill? Zmieniłaś się od naszego ostatniego spotkania.
– Przepraszam, Harris. Wiem, popsułam ci święta… Ale przecież ostrzegałam, że nie jestem w najlepszym nastroju.
– Kto to jest?
– Wolałabym nie rozmawiać na ten temat.
Harris uderzył pięścią w kierownicę.
– Zamierzasz za niego wyjść?
Gdyby zadał jej to pytanie dzień po świętach, odpowiedziałaby „nie". Tymczasem od wyjazdu z Kaslit Bay minął tydzień – najbardziej pusty i męczący tydzień w jej życiu – i teraz Jill już wiedziała, że gdyby tylko pojawił się Zane, zrobiłaby dla niego wszystko, o cokolwiek by poprosił.
Niestety, na razie nie miała żadnej wiadomości ani od niego, ani od Kipa. Przeczuwała jednak, że chłopiec nie wróci więcej do Ketchikan. Och, jak bardzo teraz żałowała, że udało jej się namówić Rossa na odwiezienie ją do Thorne.
Próbowała do nich zadzwonić. Wiele razy podchodziła do telefonu i podnosiła słuchawkę, lecz zawsze brakowało jej odwagi, aby wykręcić numer. Poza tym Zane miał teraz na głowie wiele spraw, a jego życie zmieniło się całkowicie. Uznała, że nie ma prawa zakłócać spokoju jemu i jego synkowi. Sam fakt, że Kip nie dzwoni, świadczył o tym, że jest mu z ojcem bardzo dobrze.
– Do licha, Jill, zadałem ci pytanie!
Zacisnęła powieki. Nie znała Harrisa od tej strony. Jego złość potęgowała w niej poczucie przegranej.
– Wybacz, Harris, ale nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Wiem tylko jedno: musimy się rozstać. Przepraszam… – rzuciła jeszcze, po czym otworzyła drzwi samochodu i wysiadła.
– Jill!
– Przykro mi – wzruszyła ramionami – ale tak naprawdę będzie lepiej.
Harris cierpiał, lecz przecież nie mogła mu pomóc. Ona sama cierpiała o wiele bardziej.
Ruszyła wolno w stronę domu. A więc przegrałam wszystko, myślała. Wszystkie mosty zostały spalone. Co gorsza, praca w przedszkolu nie cieszyła już jej tak jak wcześniej i coraz częściej myślała o tym, żeby zrezygnować z posady.
– Nareszcie…
Znieruchomiała, usłyszawszy ten głos. Odwróciła się szybko i ujrzała mężczyznę, który co noc nawiedzał ją w snach. Teraz stał przed nią we własnej osobie, realny i żywy. Miał na sobie ciemny garnitur, białą koszulę, krawat…
– Zane! – wykrztusiła zdumiona.
– Widzę, że nie zapomniałaś jeszcze, jak mam na imię. Nieźle jak na początek.
W jego głosie wyczuła złość pomieszaną z radością. Oparła się o mur, czując, że nogi odmawiają jej posłuszeństwa.
– Co ty tu robisz? Gdzie Kip?
– U moich rodziców w Bellingham. Rzecz jasna, wolałby być tu z nami, ale powiedziałem mu, że tym razem to służbowy wyjazd.
Serce Jill zabiło mocniej, poruszone przebłyskiem nadziei.
– W każdym razie przesyła ci pozdrowienia.
– Dziękuję.
– I cały czas o tobie mówi. Jilly to, Jilly tamto… Nie przestaje o tobie myśleć. Ja zresztą też – dodał po chwili. – Proszę cię, Jill, wróć ze mną, a wybaczę ci to, że opuściłaś mnie wtedy, kiedy najbardziej cię potrzebowałem.
Spuściła wzrok.
– Kip wydawał się z tobą taki szczęśliwy – powiedziała. – Wiedziałam, że zostawiam go pod dobrą opieką. Pomyślałam, że wkrótce znajdziesz mu dobrą opiekunkę…
– Nie mówię o Kipie. Mówię o sobie, o swoich pragnieniach.
Zbliżył się do niej i położył dłonie na jej ramionach. Nie protestowała, kiedy ją pocałował. Pożądliwie objęła wargami jego usta, zarzucając mu ręce na szyję.
– Kocham cię, Zane – szepnęła. – Wiem, że za wcześnie, żeby o tym mówić, ale to prawda.
– Czasami miłość pojawia się niespodziewanie. Powinniśmy się z tego cieszyć. Ja też cię kocham, Jill. Nie traćmy więcej czasu.
– Tak… – Kiwnęła głową, a po jej policzku popłynęły łzy. – Tak, zgadzam się… Chcę zostać twoją żoną. Bez was moje życie jest puste. Czy chcesz jeszcze…?
– Niczego bardziej nie pragnę! Pobierzmy się, jeszcze w tym roku!
– Tak, zgoda – powtórzyła czym prędzej – powiadomię tylko rodziców.
– Oni wiedzą. I bardzo się cieszą, że zostaną dziadkami Kipa. W najbliższym czasie przyjadą do Bellingham.
– Jak to? Widziałeś się z moimi rodzicami? – Odsunęła się od niego zdumiona.
– Oczywiście. Przedstawiłem się, opowiedziałem o wszystkim, a oni uznali, że jestem odpowiednim kandydatem.
– Bo jesteś!
– W takim razie pobierzmy się. Kip zaproponował, że niejaka pani Taft mogłaby cię zastąpić, kiedy wyjedziemy w podróż poślubną.
– Tak, dzieci ją uwielbiają.
– A ja uwielbiam ciebie, kochana. – Delikatnie uniósł jej podbródek i zajrzał prosto w oczy. – Wiedziałem o tym, odkąd zjawiłaś się w moim domu. Nie wiem, czy zasługuję na kogoś takiego, ale pragnę być z tobą i pragnę, żebyś nas kochała, mnie i Kipa.
– Kocham. I będę kochać. Kip jest najmilszym dzieciakiem pod słońcem, a ty nie możesz być inny, skoro jesteś jego ojcem.
– Jestem miłym dzieciakiem? – Uniósł do góry brwi.
– Jesteś wspaniałym mężczyzną, szlachetnym i uczciwym. Nawet nie wiesz, jak bardzo zazdrościłabym kobiecie, którą byś pokochał. Boże, ciągle nie mogę uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę.
– A jednak to prawda – przytulił ją z łagodnym uśmiechem – choć czasem zdaje mi się, że w Kaslit Bay na Alasce zdarzył się cud. Zresztą – westchnął i popatrzył przed siebie z zamyśleniem – w końcu mamy Boże Narodzenie, prawda? Czas cudów.