I oto nadeszła chwila, której obawiała się najbardziej. Wiedziała jednak, że tej rozmowy nie można dłużej odkładać. Czując, jak serce mocno łomocze w jej piersi, Jill podniosła się z łóżka, nałożyła szlafrok i kapcie, po czym podążyła pokornie za Zane'em.
Gdy znaleźli się w kuchni, zapalił górne światło i stanął przed nią w wyczekującej pozie. Na stole leżał list Marianne. Jill doskonale rozumiała jego ból i rozgoryczenie, jednak cokolwiek by powiedziała, przedstawiłaby Marianne w jeszcze gorszym świetle. List mówił bowiem sam za siebie.
Droga Jill!
Trudno jest mi o tym pisać, ale wczoraj w nocy Lyle poprosił mnie o rękę, a ja przyjęłam jego oświadczyny. Wiem, że stało się to bardzo szybko, jestem jednak pewna, że to mężczyzna, na którego czekałam.
W związku z tym mam pewien kłopot. Otóż Lyle myśli, że Kip mieszka z ojcem. Nie mogę powiedzieć mu prawdy, bo wiem, że nie jest jeszcze przygotowany na dziecko. Kiedy skończy się nasz miodowy miesiąc i wyjedziemy na stałe do Teksasu, spróbuję przekonać go, aby pozwolił Kipowi nas odwiedzić i wszystko się jakoś ułoży.
Wiem, nigdy nie rozmawiałam z tobą o jego prawdziwym ojcu. To moja wina. Prawda jest taka, że odkąd Kip się urodził, jego ojciec błaga mnie, abym pozwoliła mu na jakiś czas zabrać małego do siebie. Za każdym razem powtarzam mu, że głucha wieś na Alasce nie jest odpowiednim miejscem dla dziecka, więc jeśli chce się z nim widywać, musi przyjeżdżać do Ketchikan.
Na szczęście w tym roku święta zbiegły się z naszymi małżeńskimi planami, a Kip jest na tyle duży, że dobrze zniesie pobyt z dala od domu, więc pozwoliłam, żeby ojciec zabrał go do siebie.
Niestety, Zane nie zadzwonił do mnie w sprawie dokładnej godziny przyjazdu, ale myślę, że będzie to około szóstej wieczorem. Jeśli się nie zjawi, to znaczy, że zatrzymała go pogoda. Wtedy z górnej szuflady w mojej szafce wyjmiesz dwa bilety na przelot do Kaslit Boy i wylecicie wcześnie rano.
Powiedz Kipowi, że musiałam wyjść do pracy, ale że Mikołaj przyniesie mu za to tatę pod choinkę. W Kaslit Bay na pewno będzie czekał Zane. Jeśli nie dotrze na czas, poproś właściciela sklepu, aby go zawiadomił Potem możesz wracać do Ketchikan.
Chyba lepiej będzie, jeśli nie będzie mnie, kiedy Zane przyjdzie po Kipa, nie? Spakowałam jego rzeczy razem z prezentami. Są w dwóch dużych walizkach. W pierwszy dzień świąt zadzwonią do niego i powiem mu, że wyszłam za mąż. Kiedy będzie z ojcem, łatwiej przyjmie tę wiadomość, prawda?
Nie martw się o czynsz i jedzenie. Lyle zajął się wszystkim. Masz trzy miesiące na znalezienie nowej współlokatorki. Do końca stycznia postaram się zabrać resztę rzeczy.
Dzięki, Jill. Nieraz uratowałaś mi życie i teraz robisz to znowu. Dzięki tobie Kip nawet nie zauważy, że mnie nie ma.
Wesołych Świąt i baw się dobrze w Salem. Być może uznasz w końcu, że Harris jest twoim księciem z bajki
Twoja Marianne
– Przykro mi, że dowiedział się pan o istnieniu Kipa w taki sposób – wydusiła z siebie Jill. – Gdybym wiedziała o wszystkim wcześniej, nie dopuściłabym do tego, co się stało.
– Wiem – odparł. – Kiedy odkryła pani prawdę, nie chciała pani stawiać mnie w trudnej sytuacji. Była pani nawet gotowa ryzykować życie swoje i Kipa, decydując się na powrót. Ale ja postanowiłem nie wypuszczać was stąd, dopóki nie zaspokoję swojej ciekawości. Mówiłem już pani, że nie znam innego Zane'a Doyle'a w tej okolicy.
– Bez względu na wszystko, musiał to być dla pana szok.
– Nie mogę zaprzeczyć. Ale z drugiej strony, nawet cieszę się, że stało się to w ten sposób, Kip nie wie, kim jestem, więc zachowuje się wobec mnie naturalnie. Uniknęliśmy niezręcznych momentów, które zwykle towarzyszą takim sytuacjom. Co by nie mówić o Marianne, dała mi wspaniałego syna – wyszeptał wzruszony.
– Rzeczywiście, to kochany dzieciak… Jeszcze nie widział pan wszystkiego, co potrafi. – Uśmiechnęła się, ale natychmiast spoważniała.
– Dziwne jest jednak to, że pięcioletni chłopiec tylko raz wspomniał o swojej matce! – wybuchnął Zane. – Mam dwie siostrzenice i jestem święcie przekonany, że gdyby tu były, od godziny rozmawiałyby przez telefon z Brendą. Tymczasem mój syn lgnie do każdego mężczyzny, który okaże mu odrobinę zainteresowania.
– Nie – zaprotestowała żywo – to nie tak. Zwykle jest bardzo nieśmiały, a szczególnie w stosunku do mężczyzn. Już pierwszego dnia w przedszkolu zorientowałam się, że nie ma przyjaciół i trudno jest mu nawiązać kontakt z rówieśnikami. Zaprzyjaźnił się z nim za to nasz dozorca. Pewnego dnia przyniósł do przedszkola swojego małego pieska i wyznaczył Kipa, aby się nim opiekował. To był świetny pomysł. Kip polubił swoje obowiązki, a inne dzieci nie odstępowały go ani na krok. W ten sposób zaprzyjaźnił się z Robbie'em, choć na początku unikał jego ojca. Dopiero miesiąc temu pojechał z nimi do wioski indiańskiej obejrzeć wystawę totemów. Dzwonił do mnie stamtąd kilka razy.
Twarz Zane'a stężała.
– A gdzie przez cały ten czas była Marianne?
– Pracowała.
W geście rezygnacji przejechał dłońmi po włosach.
– Zane, musi pan wiedzieć o czymś jeszcze – powiedziała Jill. – Marianne nigdy nie skrzywdziła Kipa. Myślę, że ona po prostu nie dorosła do roli matki, dlatego pozwoliła, aby jej obowiązki przejął ktoś inny.
Zane utkwił w niej ciężki wzrok
– Dobrze chociaż, że miała pod ręką panią.
Jill pospiesznie odwróciła wzrok.
– Dziękowałam Bogu, kiedy zobaczyłam pana przy samolocie.
– A co by było, gdybym się nie zjawił?
– Już na początku postanowiłam, że wrócimy do Ketchikan, a ja zajmę się Kipem.
Z przejęciem potrząsnął głową.
– I pomyśleć, że od wczoraj powinienem być w Bellingham… W ostatniej chwili o jeden dzień przesunąłem wyjazd. Chyba też powinienem podziękować Bogu.
– Chyba tak. Opatrzność czuwała nad Kipem. Żeby pan wiedział, jaki był podekscytowany przed wyjazdem. Teraz obserwuję go i widzę, że od samego początku łączy go z panem jakaś dziwna więź.
– To rzeczywiście niesamowite. Ja też to odczuwam – przyznał pospiesznie. – Niech to licho, przez Marianne straciłem pięć lat z jego życia.
– Tak, wiem… – Nerwowo przygryzła wargę. – Ale teraz możecie nadrobić ten czas. Od tej pory będziecie już razem.
– To prawda… – Zamyślił się. – Jest jednak pewien problem: jeśli Kip zostanie ze mną, będzie musiał chodzić do przedszkola w Bellingham, a wtedy straci kontakt z panią. Nie wiem, czy będzie zachowywał się w stosunku do mnie tak samo, kiedy pani nie będzie w pobliżu.
Jill poczuła, jak coś ściska ją za gardło. Mimo wszystko zachowała całkowity spokój.
– To, co się dzieje między wami, nie ma nic wspólnego ze mną – odparła.
– Nie byłbym tego taki pewien. On panią uwielbia.
– Ale to pan jest jego ojcem. Kiedy powie mu pan prawdę, po raz pierwszy w życiu poczuje się bezpiecznie. Ja jestem tylko jego nauczycielką.
– Nieprawda! Jest pani dla niego kimś o wiele więcej! Gdybym nie znał prawdy, pomyślałbym pewnie, że to pani jest jego matką.
– Ale nie jestem. Wie pan już, co powiedzieć, kiedy zadzwoni Marianne?
Rzucił jej piorunujące spojrzenie.
– Nie mam ochoty z nią rozmawiać – powiedział dobitnie. – Mój adwokat się z nią skontaktuje. Przekaże jej, że zamierzam starać się o całkowitą opiekę nad Kipem. Ona otrzyma jedynie prawo do odwiedzin, o ile oczywiście będzie miała na to ochotę.
Jill zadrżała. Nie chciałaby znaleźć się na miejscu osoby, która miałaby na własnej skórze doświadczyć wybuchu jego wściekłości.
– Jeśli już została pani wciągnięta w tę sprawę – westchnął Zane – to powinna chyba pani znać prawdę o mnie i Marianne.
– Nie musi pan niczego wyjaśniać.
– Wiem, że nie muszę. – Założył ręce na piersi. – Myślę jednak, że powinienem. Tego, co nas łączyło, nie nazwałbym nawet romansem. Poznałem ją, kiedy wraz z kilkoma przyjaciółmi i ich żonami wybraliśmy się na połowy łososia. Wynajęliśmy ją jako kucharkę. Wieczorami, kiedy byłem zmęczony grą w karty, przychodziła do mnie i opowiadała o swoich kłopotach. Była pierwszą kobietą od śmierci mojej żony, na którą zwróciłem uwagę. Podobała mi się. A może ujął mnie jej szkocki akcent?
Jill rozumiała go doskonale. Sama uwielbiała sposób, w jaki mówiła Marianne.
– Pobyt na łódce nie sprzyja rozwojowi głębszych związków – ciągnął tymczasem Zane. – Spałem z nią jeden jedyny raz. Zabezpieczyliśmy się, ale jak widać środki antykoncepcyjne czasem zawodzą. W tym przypadku na szczęście, bo inaczej nie byłoby Kipa – dodał z uśmiechem. – Marianne mieszkała wtedy w Craig. Zamierzałem polecieć do niej w następnym tygodniu, bo chciałem przekonać się, jak silne są moje uczucia, i pobyć z nią sam na sam, bez towarzystwa.
Jill doskonale wiedziała, że akurat w towarzystwie Marianne czuje się jak ryba w wodzie, a bez niego usycha.
– Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że wyprowadziła się ze swojego mieszkania, nie zostawiając nowego adresu. Próbowałem ją odnaleźć, ale zniknęła bez śladu.
– Zupełnie tak samo jak wczoraj – szepnęła Jill. – Czy był pan już wtedy szefem swojej firmy?
– Nie. – Pokręcił głową. – Inaczej by nie zapomniała o mnie tak szybko. Teraz wiem, że szukała ustabilizowanego, bogatego faceta, który pomógłby jej wyrwać się z biedy. Nie byłem tym facetem. W każdym razie nie wtedy.
– Ale pan również o niej zapomniał…
– Odeszła niespodziewanie i bez jakiegokolwiek wyjaśnienia, więc moje uczucie umarło śmiercią naturalną. W sumie dobrze, że tak się stało, zanim zdążyłem poważnie się zaangażować. Właściwie nie pamiętałem o niej aż do dziś, kiedy Kip powiedział, że nazywa się Mongrief.
A zatem Zane nie kochał Marianne. Kamień spadł z serca Jill. Wreszcie zdobyła się na odwagę, aby zadać mu najważniejsze pytanie:
– Kiedy więc zamierza pan powiedzieć Kipowi, że jest jego ojcem?
Nie doczekała się odpowiedzi, bo nagle oboje usłyszeli skrzypnięcie podłogi. Jill odwróciła głowę i zobaczyła stojącego w progu Kipa. Obok chłopca stał pies niczym najwierniejszy obrońca i towarzysz.
Kip podszedł do Jill i z ufnością wsunął w jej dłoń swoją małą rączkę.
– Czy Zane naprawdę jest moim tatusiem? – spytał, patrząc jej w oczy.