Dory majstrowała coś przy gałęziach zdobiących kominek w salonie, poprawiała jaskrawoczerwone kokardki i lśniące bombki. Ciocia Pixie zwinęła się na kanapie i obserwowała siostrzenicę, utyskując od czasu do czasu na „wysokokaloryczne” zapachy dolatujące z kuchni, gdzie pichciła się kolacja na powitanie Griffa.
– Jak wygląda teraz dom, Pixie? Spodoba się Griffowi? Pixie prychnęła.
– Kochanie, przecież to ty z nim sypiasz! Ty powinnaś wiedzieć, co mu się podoba, a co nie! Zawsze masz takie wątpliwości, jeśli idzie o tego miłego chłopca?
Dory wzdrygnęła się.
– Trafiłaś w dziesiątkę! Dobrze wiem, co Griff lubi w łóżku, ale teraz chodzi o dekorację domu!
– Jeśli ma równie dobry gust jak ja, uzna te wszystkie ozdóbki za wyjątkowo okropne! Czy nie uważasz, że za dużo tego dobrego, Dory? – Bystre oczy Pixie obiegły cały pokój, dostrzegając każdy szczegół przesadnej i – według niej – staromodnej świątecznej dekoracji. – A jeśli już masz słabość do gwiazd betlejemskich, to czemu nie postarałaś się o żywe rośliny? Sztuczne kwiatki są stanowczo przereklamowane.
Dory roześmiała się.
– Pewnie masz rację, ale żywe rośliny wymagają więcej zachodu. Pomyślę o tym w przyszłym roku.
Pixie uniosła brwi i popatrzyła uważnie na siostrzenicę.
– W przyszłym roku? Chcesz przez to powiedzieć, że masz zamiar jeszcze przez rok nosić te spłowiałe dżinsy i nijaki sweterek? O Boże, Dory, czy potrzeba ci aż roku, żebyś spostrzegła, co się z tobą dzieje?!
Dory nastroszyła się. – A co się takiego dzieje? Co w tym złego, że kobieta kocha swój dom i swojego mężczyznę i troszczy się o nich, jak tylko może? Naprawdę uważasz, że jeśli nie noszę na co dzień kreacji od Alberta Nipona, to nic nie jestem warta?! Mam już dość lawirowania między karierą zawodową a życiem osobistym! Jestem tu szczęśliwa! Zostaw mnie w spokoju, dobrze?
– A co z Griffem? – spytała Pixie. Sens pytania najwidoczniej nie dotarł do Dory. Pixie chciała wiedzieć, czy Griff akceptował zmiany zachodzące w ukochanej.
– Griff jest cudowny! – odparła Dory. – I nie udawaj, sama jesteś nim oczarowana. I on przepada za tobą!
Pixie pociągnęła nosem.
– Wolę staroświeckich elegantów. On jest chyba bardzo męski?
– To wspaniały mężczyzna: zrównoważony, serdeczny, dobry, kocha swoją pracę. Spotkaliście się tylko przelotnie w Nowym Jorku. Kiedy lepiej poznasz Griffa, z pewnością go pokochasz. Umie nawiązać kontakt ze zwierzętami, a zwierzęta znają się na ludziach!
– Co też mówisz, Dory? – zaoponowała Pixie, opróżniwszy kieliszek.
– To szczera prawda. Wszyscy wiedzą, że zwierzęta mają niezawodny instynkt i garną się do dobrych ludzi.
– Wobec tego dlaczego dziesięć lat temu, na wakacjach w Maine, zaatakował mnie ten bernardyn? Nadal podejrzewam, że to twoja matka poszczuła go na mnie!
– Wymachiwałaś butelką. Zresztą, pies chciał cię tylko polizać po twarzy. Był bardzo łagodny! Przez całe lata chodził za moją mamą jak cień!
– Tak, aż go diabli wzięli… Zresztą wszystko jedno. Twoja mama to urocza kobieta… póki nie wtrąca się w moje sprawy. Nigdy nie potrafiła mnie zrozumieć. Ten golf ją kiedyś wykończy! Czego się teraz napijemy, kiedy zabrakło szkockiej? – Pixie potrząsnęła pustą butelką. – Syropu od kaszlu?
Dory usiłowała zachować powagę. Wojna pomiędzy matką a ciotką toczyła się od lat.
– Co powiesz na wódkę albo dżin? Mam też burbona. Prawie tak dobry jak twój bimber! Ale jesteś szybka, Pixie! – Dory roześmiała się, ponieważ Pixie wracała już do kuchni z burbonem pod pachą.
– Mam nadzieję, że to dobry rocznik – powiedziała, krusząc lak. – Nigdy nie przepadałam za burbonem, ale coś pić trzeba.
– Mogłabym zadzwonić do Griffa, żeby kupił po drodze więcej szkockiej.
– Co takiego?! Żeby pomyślał, że jestem alkoholiczką?! Za żadne skarby! Jakoś zniosę tego burbona! – Dory przyglądała się z podziwem, jak ciotka napełnia kieliszek prawie po brzegi.
– Griff nigdy tak o tobie nie pomyśli. A choćby nawet pomyślał, jest zbyt dobrze wychowany, żeby to głośno powiedzieć.
– Jakie wino podasz do kolacji? I co za świństwo ciągle mieszasz?
– Czerwone. A to jest gulasz. Bardzo pożywne danie. Masa witamin. Do tego chrupiąca paryska bułka, potem placek z wiśniami. Upiekłam go w zeszłym miesiącu i schowałam do zamrażarki.
– Nie dam rady zjeść tego wszystkiego! – przeraziła się Pixie. – Kiedy Griff wróci?
– Zaraz powinien być. Posuń się, żebym mogła nakryć do stołu. – Nie używasz papierowych talerzy? Kto to wszystko będzie zmywał?!
– Zmywarka. Nie martw się: dobrze pamiętam, że od wody z detergentem robią ci się brunatne plamy na rękach. Ani myślę zaganiać cię do zmywania!
– Kochane z ciebie dziecko! – stwierdziła Pixie, dolewając sobie burbona.
Po kilku minutach zjawił się Griff. Dory patrzyła z boku, jak obejmują się z Pixie.
– Co sobie popijacie? – spytał Griff. – Dory, może byś dała spracowanemu mężczyźnie szkockiej z wodą?
– Szkockiej już nie ma – poinformowała go Pixie, sącząc swego drinka.
– Wydawało mi się, że mamy pełną butelkę. Trudno, może być koniak.
– Koniaku też nie ma – stwierdziła Pixie.
Griff skinął głową.
– Chcesz przez to powiedzieć, że wytrąbiłyście szkocką i koniak i że jeśli chcę się czegoś napić, powinienem nalać sobie burbona, póki jeszcze jest?
– Właśnie. A kiedy zabraknie burbona, weźmiemy się za syrop od kaszlu. Lubię dobrze wyposażone barki! – odparła Pixie.
– Miałem wrażenie, że mój jest nieźle wyposażony! – Griff uśmiechnął się do Dory porozumiewawczo.
– Może i był, ale nie pomyślałeś o rezerwie na czarną godzinę. Tak się to właśnie nazywa.
– Będę pamiętał. Dokąd się wybierasz z tymi wszystkimi bagażami? Dookoła świata?
– Jadę do Hongkongu i wychodzę tam za mąż.
Griffomal się nie udławił. Dory nie była pewna, czy wstrząsnęła nim tak ta nowina, czy widok indiańskich skarpetokapci Pixie.
– Kto… Kto jest tym szczęściarzem?
– Pewien dość podejrzany typ. Nie poznałam go dotąd osobiście. Nie bądź taki zaszokowany! Od dawna ze sobą korespondowaliśmy. Pisze fatalnie, tak mi przynajmniej powiedział facet z ambasady chińskiej. Musiał tłumaczyć mi jego listy, bo były po chińsku.
Dory napełniła wielką michę gulaszem i postawiła ją na środku stołu. Podała Pixie długą, chrupiącą bułkę, masło i sałatkę ze świeżo pokrojonych jarzyn.
– Tylko spróbuję tego – oświadczyła Pixie, napełniając talerz po brzegi. – Ta dziewczyna to cud! Nie miałam pojęcia, że tak umiesz gotować, Dory! Musisz być z niej bardzo dumny, mój chłopcze.
Udając, że sączy drinka, Pixie obserwowała minę Griffa. Jego spojrzenie było puste, twarz jakby zastygła. Pixie po raz pierwszy widziała coś podobnego. Można czasem przeczytać o czymś takim w jakiejś powieści. Twarz Griffa była absolutnie nieruchoma. Potem uśmiechnął się, ale oczy pozostały martwe.
– Ogromnie dumny! Poczekaj, aż skosztujesz placka z wiśniami, Pixie! – Nie mam zamiaru go jeść! To zbrodnia po tak obfitym posiłku podawać jeszcze placek! – stwierdziła Pixie, odłamując kawałek bułki. – Zjem sam miękisz, bo na skórce z pewnością mi się odklei jeden z czterech mostków!
– Bardzo słusznie – odparł Griff.
– Ufunduję twojej klinice salę operacyjną dla nagłych wypadków, jeśli chcesz. Czy przyda się coś takiego? Nad drzwiami powinno być nazwisko fundatorki.
Griff przełknął z trudem ślinę i spojrzał błagalnie na Dory. Czy Pixie jest tak zalana, że nie wie, co mówi, czy rzeczywiście ma taki zamiar?! Dory nie odrywała oczu od talerza i jadła dalej.
– Nasza klinika powstała niedawno i oczywiście przyda się jeszcze jedna wyposażona sala. Czy rzeczywiście chcesz ją ufundować? To znaczy… Nie chciałbym, żebyś się czuła zobowiązana…
– Chcesz mi dać taktownie do zrozumienia, że jestem zalana w pestkę i jutro nie będę o niczym pamiętała? Mylisz się! Mam mocną głowę, a wątrobę daję sobie badać równie często jak odbytnicę. W moim wieku nie wolno liczyć na to, że jakoś tam będzie! Kiedy opowiedziałam lekarzowi o moich bólach głowy, poradził mi, żebym mniej czytała. Zbyt wytężam przy tym oczy. Takie proste, a już się martwiłam! To wino jest okropne, Dory. Na pewno nie zapomnę o klinice. Kocham zwierzęta. Znają się na ludziach… prawda, Dory?
– Może jeszcze burbona? – zaproponował Griff. Dory w dalszym ciągu nie podnosiła oczu znad talerza.
– Do gulaszu?! Boże święty, od czegoś takiego można się pochorować! Chyba że do kawy. – Pixie odchyliła się na oparcie fotela i zapaliła papierosa. – A więc moje nazwisko ma się znaleźć na drzwiach sali. Tuż obok napisu SALA OPERACYJNA. Od tego nie odstąpię. Lubię zrobić coś dobrego, żeby wszyscy o tym wiedzieli. Jak mówi Pismo Święte, nigdy nie chowam swego światła do kojca.
– Pod korcem, Pixie – poprawiła ją Dory.
– Wszystko jedno. Skontaktuję się z moim bankierem rano, przed odjazdem. Jak sala będzie gotowa, przyślij mi zdjęcie. Kolorowe. A potem jeszcze jedno, z pierwszym pacjentem na stole operacyjnym.
– Obiecuję – wykrztusił Griff.
– Mówiłam ci, Dory, że nie będę jadła tego placka! Pewnie w każdym kawałku jest tysiąc kalorii! W dodatku z orzechami i rodzynkami! No, może malutki kawałeczek… na spróbowanie.
Kiedy Dory wsadziła ostatni talerz do zmywarki, Pixie wstała od stołu.
– Zaczyna mnie boleć głowa. Nie powinnam była czytać „National Enquirer”.
– Mam dobre tabletki przeciwbólowe – powiedział Griff z troską w głosie. – Może ci dać ze dwie, Pixie?
– Mowy nie ma! Nie zażywam żadnych leków – oświadczyła Pixie. – Wezmę tylko ze sobą tego burbona, na wypadek gdybym nie mogła zasnąć. Po dobrym burbonie zawsze chce mi się spać. Dory, kolacja była wspaniała; doceniłam to, choć ledwo jej skosztowałam. Nie fatyguj się, drogi chłopcze, potrafię sama znaleźć drogę. – Gwałtownie machnęła ręką, sięgając po butelkę, i strąciła górną warstwę placka z wiśniami. Zabrała kawałek „do posmakowania” i odpłynęła do swego pokoju.
Griff odchrząknął.
– Czy to wszystko mi się nie śni? Dory mimo woli roześmiała się.
– Nie, Pixie jest całkiem realną postacią! Zobaczysz, jak będzie ci jej brakowało!
– Myślisz, że mówiła poważnie o tej sali operacyjnej?
– Pixie traktuje swe dobre uczynki równie poważnie jak picie. Ale na twoim miejscu zadbałabym o to, by wypisano jej nazwisko wielkimi literami. Jak największymi. I nie zaszkodziło by zamieścić w prasie podziękowanie za szlachetny dar. Pixie chętnie czytuje gazety. Zwłaszcza „National Enquirer”. Od deski do deski.
– Co powiesz na drinka przy kominku? Muszę ochłonąć po spotkaniu z tą niezwykłą damą! Twoja ciocia to prawdziwy unikat! Nie opróżniła chyba całego barku? I o czym tak rozprawiałyście?
Dory zachichotała.
– Nie zostało ani kropli! Mogę zrobić czekoladę na gorąco. Jest też kawa, jeszcze ciepła. Właśnie miałam ją podać. A gadałyśmy o jej wizycie, o dawnych czasach. Czemu pytasz?
Griff sięgnął do kieszeni i wyjął kopertę.
– Zdobyłem wreszcie te bilety do teatru, na których tak ci zależało. Może pójdziecie razem z Pixie? Na pewno świetnie się ubawicie.
Dory zesztywniała. Jaki Griff był chłodny. Jaki obojętny. Nie miał ochoty iść z nią do teatru. Dawniej chodził, bo chciał zrobić jej przyjemność. Czyżby sprzykrzyło mu się udawanie? I z jaką ulgą oddał te bilety! A może Griff chciał w ten sposób sprawić przyjemność Pixie? Lepiej nie myśleć teraz o tym.
– No więc czekolada na gorąco czy kawa? – spytała wesołym tonem.
– Nie mam ochoty ani na jedno, ani na drugie. Mam ochotę na ciebie. Chodź tu. Przytulimy się koło kominka i będziemy się kochać jak szaleni!
– To najciekawsza propozycja, jaką dziś otrzymałam. Trzymam cię za słowo! Zwłaszcza jeśli chodzi o te szaleństwa.
Griff uśmiechnął się uwodzicielsko.
– Masz to jak w banku.
– Ale nie przy kominku w salonie. Pixie mogłaby nas usłyszeć. Lepiej w pokoju na górze, zgoda?
– Jasne! – Głos Griffa był niski, zmysłowy, a uścisk gorący i bardzo silny. Dory spojrzała na nie dokończone zmywanie.
– Poczekaj minutkę. – Popchnęła go w stronę drzwi. – Dwie minutki! – zawołała za nim i podbiegła do zlewu, żeby spłukać filiżanki po kawie. Potem schowała mleko i ciasto do lodówki. Jedna praca pociągała za sobą drugą i minęło prawie dwadzieścia minut, zanim dotarła do ich pokoju na górze, oświetlonego łagodnym blaskiem ognia, który rozpalił Griff. On sam leżał na łóżku z głową ukrytą w ramionach i… spał jak suseł.
Oczy Pixie były pełne smutku, kiedy żegnali ją na lotnisku. Ściskała swój gwiazdkowy podarek mocno w obu rękach. Miała na nich rękawiczki z jednym palcem, jak dziecko.
– Pixie, chyba nikt poza tobą nie włożyłby takich rękawiczek do soboli! Mam nadzieję, że na pierwszej stronie w swoim nowym dzienniczku opiszesz coś bardzo interesującego! – szepnęła Dory, ściskając ją bardzo ostrożnie, żeby nie przekrzywić świeżo ufryzowanej peruki. – Napisz do mnie! Wyślij list na adres mamy. Dotrze stamtąd do mnie, gdziekolwiek bym była.
– Rozumiem. – Pixie gorąco ucałowała Griffa i, beztrosko machając ręką, poszła za grupką rozgadanych nastolatków.
Gdy oboje wrócili do swego domu, już od progu uderzyła ich mocna woń świeżej choiny.
– Ubóstwiam ten zapach, przypomina mi dzieciństwo. Ciągle nie mogę zrozumieć, jak sama poradziłaś sobie z choinką! Jesteś godna podziwu! – powiedział Griff, całując Dory czule w szyję. Zapomnijmy o kolacji i chodźmy do łóżka! Ostatnio zbyt mało mamy czasu dla siebie; to wyłącznie moja wina. Nie przypuszczałem, że będziemy aż tak zaharowani! Kiedy jednak otwiera się taką klinikę jak nasza, musi minąć co najmniej rok, by sprawy ruszyły z miejsca. John i Rick znani już są powszechnie. Ale to ja uratowałem źrebaka, który nie chciał ssać. Miał przegrodę w gardle, która wymagała natychmiastowej operacji. Przez kilka godzin jego życie wisiało na włosku.
– Wspaniale, że ci się udało, Griff!
– Po takim sukcesie człowiek ma wrażenie, że cały świat leży mu u nóg. Mógłbym zabijać smoki i zdobywać królewny z bajki! Chyba zresztą wolałbym mieć do czynienia z królewnami.
– No chyba! Co powiesz na wspólny prysznic? Namydlisz mi plecy, a ja ci się zrewanżuję – uśmiechnęła się Dory.
– To najlepsza propozycja od tygodnia!
– Czyżby już minął tydzień?…
– Owszem, minął, ale chyba nie musimy liczyć czasu? – Tak, minął cały tydzień, odkąd się kochali. Chyba Dory nie była aż tak zajęta, by nie zdawać sobie z tego sprawy? Ta myśl nie dawała Griffowi spokoju.
Kochali się z namiętną gwałtownością. Jednak zasypiając, Griff czuł się dziwnie zawiedziony. Dory nie mogła zmrużyć oka. Dlaczego akt miłosny sprawia, że mężczyźni zasypiają, a kobiety trzeźwieją? Leżała bez ruchu. Powinna być szczęśliwa: Griff nie szczędził jej miłosnych słów ani pieszczot… Więc dlaczego tak trudno jej zgłębić własne uczucia? Powinna przecież być ich świadoma! Przecież powinno przepełniać ją teraz właściwe wszystkim kochankom uniesienie. Tak było dawniej. Jednak dziś zamiast tego czuła zniecierpliwienie.
Ostatnią myślą Dory, zanim zapadła w sen, było: „Zazdroszczę Pixiejej niezależności!”
Griff wyszedł spod prysznica i zbudził Dory.
– Nie masz dziś rannych wykładów?
Dory zamruczała coś w odpowiedzi.
– Noto wstawaj i do roboty! – Griff pogroził jej żartobliwie palcem. – Wszyscy mamy jakieś obowiązki! Przypomnij sobie starą maksymę: „Kto nie pracuje, ten nie je”.
Nie było już mowy o spaniu. Dory zorientowała się, że Griff daleki jest od żartów.
– Niech ci będzie – mruknęła, zwieszając nogi z łóżka. A potem powiedziała coś, co było zaskakujące również i dla niej samej. – Griff, wybieram się do Nowego Jorku. Skorzystam z tego stałego połączenia koło dwunastej. Postaram się wrócić na noc, ale gdyby mnie coś zatrzymało, zjawię się jutro rano. – Miała na końcu języka słowa Jeśli nie masz nic przeciwko temu”. Powstrzymała się jednak i przedstawiła mu swój zamiar jako nieodwołalną decyzję.
Griff na chwilę przestał mocować się z krawatem.
– Doskonale! – powiedział. – Baw się dobrze. I chyba powinnaś tam przenocować. Nie martw się o mnie, wracając do domu, wpadnę do Olliego.
Dory pod prysznicem starała się nie myśleć o tym, jak entuzjastycznie Griff poparł jej zamiar. Nie będzie o tym myśleć! Zresztą, to niczego nie zmieniało.
Czerwony dzień w kalendarzu! Musi dotrzymać słowa i skontaktować się z Lizzie. Pora na rozmowę z Katy. Pora na wizytę w redakcji „Soiree”. Trzeba przypomnieć sobie o istnieniu Davida Harlowa.
Za dwa tygodnie będzie Nowy Rok. Za dwa tygodnie i jeden dzień. Nowy Rok – pożegnanie z tym, co minęło, powitanie nowego. Czas podejmowania decyzji.
Po godzinie wielkie łoże wyglądało jak podczas buntu w seraju. Wszędzie poniewierały się różne stroje i buty. Dory – całkiem załamana – przycupnęła na skraju łóżka. Nic na nianie pasowało! W tym momencie dałaby wszystko za spódnicę z elastycznym paskiem. Gdyby zaczęła przeszywać guziki albo zostawiła nie dopięte suwaki, cały szyk diabli by wzięli. A jej włosy, Boże, co za strzecha! Mimo że je właśnie umyła, daleko im było do dawnego połysku. Od jak dawna nie była u fryzjera, nie robiła płukanki, nie zadbała o pasemka? Od wieków! Umiejętnościom fryzjerskim Lily daleko było do doskonałości. Zaniedbała się okropnie! Boże, nawet niektóre pantofle cisnęły ją na podbiciu! Wszystko przez to, że biegała od rana do nocy w tych tenisówkach!
Na widok otaczającego ją bałaganu Dory poczuła złość i zniecierpliwienie. Była zła, że doprowadziła się do takiego stanu, i nie mogła się już doczekać chwili, gdy wyruszy do Nowego Jorku.
Włosy można podkręcić lokówką. Futro z pewnością zatuszuje zmiany w jej sylwetce. Z makijażem nie powinno być problemów. Oczy miała trochę podpuchnięte, ale do chwili wyjazdu wrócą do normy.
Pixie jest już w połowie drogi do Hongkongu. Na myśl o tym Dory uśmiechnęła się. Walcz o swoje szczęście, Pixie, bo nikt cię w tym nie wyręczy!
Długie rozmowy z Pixie podczas jej trzydniowej wizyty sprawiły Dory wiele radości. Ciotka ani razu nie próbowała jej dyktować, co powinna zrobić. Słuchała tylko zwierzeń Dory, a potem paplała o własnych przygodach, które nie zawsze miały pomyślny koniec. Patrzyła przy tym na Dory przenikliwie, jakby chciała się przekonać, że jej subtelne aluzje dotarły do celu.
Minęła następna godzina, nim Dory zawiesiła z powrotem całą swą garderobę na wieszakach i schowała obuwie do oznakowanych pudełek. Posłała następnie łóżko i sprzątnęła w łazience. Makijaż zrobiła szybko i zręcznie. Udało się jej podkręcić włosy, a ostateczny efekt utrwaliła lakierem w sprayu. Nie wyglądała wprawdzie tak jak dawniej, ale dało się wytrzymać.
Sprawdziła, czy ma w torebce książeczkę czekową, portfel, zapas chusteczek higienicznych. Postanowiła nie brać nesesera. Jeśli zdecyduje się zostać na noc w Nowym Jorku, wpadnie do Saksa i kupi kilka niezbędnych drobiazgów. Złożyła starannie gwiazdkowy czek od Pixie, który wystarczyłby na pierwszą ratę za dom. Citibank z pewnością chętnie przyjmie czek, gdyby postanowiła go zdeponować. To było zabezpieczenie akurat w stylu Pixie!
Dory ustawiła termostat, pogasiła światła, otworzyła drzwi do garażu, przygotowała wóz do drogi, wyłączyła z kontaktu ekspres do kawy. Zatrzaskując za sobą drzwi wejściowe, czuła niezwykłe, radosne podniecenie.
Przybywszy na lotnisko, zaparkowała samochód, schowała kwit parkingowy i ruszyła w stronę wejścia. Stojąc w kolejce po bilety, niecierpliwie śledziła ruch wskazówek na tarczy umieszczonego wysoko na ścianie zegara. Jeśli kolejka nie zacznie szybciej się posuwać, spóźni się na samolot: odlatywał do Nowego Jorku za niespełna dwadzieścia minut.
W pewnym momencie, Dory zorientowała się, że ktoś ją obserwuje. Spojrzała w lewo i dostrzegła wysokiego, elegancko ubranego mężczyznę, który bezczelnie się w nią wpatrywał. Dory od razu poczuła się pewniej. Dobrze wiedziała, że srebrnoszare futro z lisów doskonale podkreśla kolor jej złocistych włosów, a malinowa jedwabna bluzka i dopasowana do niej wełniana spódnica uwydatniają jej różowe policzki. Czarne botki od Etienne Aigner nadal ją uwierały na podbiciu, ale były idealnym uzupełnieniem stroju.
Nieznajomy w ciemnobrązowym garniturze i eleganckim, zamszowym płaszczu spoglądał z zachwytem na Dory. Bardzo przyjemnie było wzbudzać czyjś podziw. Dory zarumieniła się mimo woli. Wiedziała, że wystarczy jedno zachęcające spojrzenie, a facet podejdzie. Nie miała jednak zwyczaju podrywać nieznajomych na lotnisku. Zmusiła się do odwrócenia głowy w przeciwną stronę. Czyżby aż tak rozpaczliwie pragnęła czyjegoś uznania, że gotowa była flirtować z kimś obcym?! Chyba jednak musiała go już gdzieś spotkać. Z całą pewnością! Tylko gdzie? Może w dziale ogłoszeń „Soiree”? Albo w Centrum Lincolna? Czy na ślizgawce w Centrum Rockefellera?… Ktoś dotknął jej ramienia.
– Bardzo przepraszam – usłyszała niski, męski głos. – Chyba to pani własność. – Wyciągał ku niej rękawiczkę z cienkiej skóry. Taką, jakie nosiła.
– Bardzo panu dziękuję. Zawsze gubię rękawiczki. Powinnam chyba nosić je na sznurku, jak w dzieciństwie. – Spoglądając w jego zdumiewająco jasne, błękitne oczy, Dory uśmiechnęła się jeszcze życzliwiej. Zdała sobie nagle sprawę, że nieznajomy ciągle stoi z rękawiczką w wyciągniętej dłoni. Był wysoki, przystojny. To, że wzbudzała jego zainteresowanie, podniosło ją na duchu.
– Może znajdzie pani dla mnie chwilę czasu i napijemy się kawy? Czuję, że spotkałem właśnie swe przeznaczenie. – Błękitne oczy trzymały ją na uwięzi i sprawiały, że serce Dory zaczęło bić jak oszalałe. Z nieznajomego emanowała wielka pewność siebie; wiedział, na czym mu zależy, i prosto do tego zmierzał.
– Chętnie bym się napiła – odparła szczerze – ale za kilka minut odlatuje mój samolot. Wybieram się do Nowego Jorku. „Po co mu o tym opowiadam?!” – pomyślała.
Był wyraźnie rozczarowany.
– Może spotkamy się po pani powrocie do stolicy? – spytał i, sięgnąwszy do kieszeni marynarki, podał Dory swą wizytówkę. – Bardzo proszę o telefon. Dopiero panią odnalazłem i już mi pani ucieka!
Przerwał im urzędnik linii lotniczych.
– Czym mogę pani służyć?
Zmieszana Dory odsunęła się od nieznajomego.
– Bardzo przepraszam… muszę już iść.
– Czekam na telefon. – Ukłonił się lekko i odszedł.
Urzędnik uśmiechnął się pobłażliwie, zauważywszy wymianę zdańmiędzy Dory i przystojnym mężczyzną, który zmierzał teraz do drzwi.
Kupując bilet i grzebiąc w torebce w poszukiwaniu karty American Express, Dory nie zauważyła, że upuściła na podłogę wizytówkę nieznajomego.
Podczas trwającego trzy kwadranse lotu do Nowego Jorku Dory myślała o spotkaniu z nieznajomym. Jak to przyjemnie być podziwianą! Uspokajała własne sumienie, że to tylko taki niewinny flircik. Czuła się trochę nie w porządku wobec Griffa, wiedziała, że gdyby starczyło jej czasu, poszłaby z nieznajomym na kawę. „Całkiem niewinny flircik! – powtarzała w duchu. Zresztą nie był to ktoś zupełnie obcy, przecież dał jej swoją wizytówkę. Znajdzie na niej jego nazwisko. Nagle poczuła ogromną ciekawość: kto to jest, czym się zajmuje? Przeszukała obie kieszenie futra. Wizytówki nie było. Przepadła. Musiała ją zgubić. Poczuła drobniutkie ukłucie żalu, miała wrażenie, że wymknęło jej się z rąk coś więcej niż wizytówka, którą wręczył jej nieznajomy.