8

Dory zbudziła się po godzinie. Czuła się niewiele lepiej niż przedtem.Senność ustąpiła. Zaczęła znów użalać się nad własnym losem, gdy jej spojrzenie padło na otwartą walizkę w nogach łóżka. Zatrzasnęła wieko. Szczęk zamka w ciszy pokoju zabrzmiał jak śmiercionośny strzał. Dory opadła znów na ciepłą, jedwabistą kołdrę. Oczy miała pełne łez. Czuła się niepewna, zalękniona, przerażona. Powinna się wyzwolić od tego, co ją tak dręczy. Jeśli jednak była bezpieczna tutaj, we własnym domu, to gdzie mogłaby poczuć się pewniej? Jeżeli nie potrafi zapanować nad własnymi uczuciami, jak sobie poradzi z czymkolwiek innym?! Z euforii po telefonie Katy nie pozostało już ani śladu.

Dory – zła na siebie – podniosła się z łóżka. Może powinna zastanowić się poważnie nad małżeństwem z Griffem? Nie byłoby trudno zmusić go do tego. Co też jej przyszło do głowy?! Miałaby go zmuszać? Przecież to Griff chciał się z nią ożenić! Przed kilkoma miesiącami, zanim jeszcze przenieśli się do Waszyngtonu, poprosił ją o rękę. To ona się wahała, nie mogła się zdecydować! A teraz myślała o zmuszeniu Griffa do małżeństwa?! Ogarnęło ją przerażenie. Chyba upadła na głowę! Koniecznie musi kogoś się poradzić!

Może zadzwonić do Lily? Ona doskonale wiedziała, czego chce. Postarała się nawet o „polisę ubezpieczeniową” w postaci dziecka. Nic nie mogło jej zagrozić. Nie musiała obawiać się przegranej. Lily była zupełnie bezpieczna. Ona, Dory, także mogłaby zapewnić sobie bezpieczną pozycję. Gdyby wyszła za Griffa, nie byłoby już mowy o przegranej: sama wycofałaby się z gry. To żaden wstyd. A może jednak? Boże, niczego już nie była pewna!

Wepchnęła walizkę z powrotem do szafy. Gdyby sprzedała walizę na pchlim targu, zdobyłaby pieniądze na żywność, może nawet na zapłacenie rachunku za elektryczność. Tylko czy ktoś przypadkowy zorientuje się, jak cenną rzeczą jest walizka od Gucciego? Jakże była szczęśliwa, gdy ją kupowała razem z neseserem od kompletu! Bardzo chciała mieć taką walizkę, więc ją sobie kupiła, choć kosztowała więcej niż jej dwutygodniowa pensja. Nie myślała wówczas o cenie. Wiedziała, że sama zarobiła te pieniądze i może je wydać, na co chce. Kupowanie tego czy owego nie było grzechem! Nie musiała nikogo pytać o pozwolenie. Teraz miała naprawdę jej dosyć! W sobotę sprzeda te obie rzeczy. Lily z pewnością pochwaliłaby ją. A Sylvia? Pewnie uśmiechnęłaby się z ironią i spytała, w co teraz Dory ma zamiar pakować swoje rzeczy? W torbę na zakupy? Sylvia miała cały komplet walizek od Louisa Vuittona.


Listopad okazał się wyjątkowo ponury. Po jarzących się barwach jesieni nie zostało ani śladu. Dni były zimne, deszcz padał prawie bez przerwy. Dory z przerażeniem myślała o zimie z przejmującym wiatrem i marznącą mżawką. Podobny lęk budziły w niej wygłaszane przez Griffa pod koniec każdego miesiąca kazania na temat rozrzutności.

Święto Dziękczynienia różniło się od innych dni tylko tym, że kolację jedli u Lily. Dory posłusznie przygotowała zapiekanki i puree z brukwi według zamówienia gospodyni. Miała najszczerszy zamiar być bardzo powściągliwa w jedzeniu, ale już wkrótce opychała się jak wszyscy.

Waga ustawiona w łazience wykazała bez żadnych wątpliwości, że przybyło jej sześć kilogramów. Tylko półtora kilo od poprzedniego ważenia się. Jeśli tak to potraktować, sytuacja nie wyglądała tragicznie.

Zawsze gdy Dory była w kuchni, bez względu na to, co robiła, jak bardzo starała się patrzeć w inną stronę, uwagę jej przyciągał kalendarz z rządkiem czerwonych krzyżyków. Termin ostatecznej rozmowy z Lizzie zbliżał się z przerażającą szybkością.

Studia Dory były czystą farsą. Więcej wykładów opuściła, niż wysłuchała. Nawet jeśli poszła na zajęcia, niczego potem nie pamiętała. Oczywiście udawała, że tkwi po uszy w podręcznikach i bez końca opracowuje notatki. Przeważnie były to jednak listy sprawunków lub czekających ją prac gospodarskich. Griff jakoś niczego nie podejrzewał. Chodził po kuchni na palcach, ilekroć zastawał Dory pochyloną nad książką czy notatnikiem.

Nie wiadomo czemu Dory czuła się zawiedziona… A może miała wyrzuty sumienia, że sama zawiodła zaufanie?

Grudzień rozpoczął się zamiecią śnieżną. Widok białych zasp działał na Dory przygnębiająco. Dopiero gdy Lily zadzwoniła do niej z propozycją wspólnej wyprawy po choinkę na farmę, gdzie hodowano jodły i świerki, Dory poprawił się humor. Opatuliły małego Ricka w czerwony jak jabłuszko kombinezon i ruszyły w drogę. Najpierw wpadły do Sylvii: może z nimi pojedzie?

– Ależ, moje kochanie! Kto teraz kupuje prawdziwe choinki?! Co za pomysł! Nabawicie się kataru i spierzchną wam ręce. Absolutna bzdura! I co z dzieciakiem? A jak mu się zachce jeść? Chyba upadłaś na głowę, Lily! Zadzwoń do Searsa Roebucka i każ sobie dostarczyć do domu sztuczną choinkę! Będzie od razu z przybraniem.

Lily uśmiechnęła się.

– To pierwsza Gwiazdka małego Ricka! Byłoby zbrodnią świętować ją przy plastikowym drzewku! Może ci chociaż przywieźć gałązki do przybrania domu?

– I zasypać igłami całe mieszkanie? Pięknie dziękuję!

– Wątpię, czy zauważyłabyś w tym bałaganie kilka igieł! – zaśmiała się Lily.

Dory z przyjemnością trzymała dziecko na kolanach. Rick był rozkoszny, chociaż się wiecznie ślinił i wrzeszczał tak przeraźliwie, że aż się wzdrygała. Może zdecydować się na dziecko? Odsunęła nieco malca i przyglądała mu się w zamyśleniu. To nieustanna harówka. Nie każdy jest do tego stworzony. Lily była idealną mamą: powinna mieć dom pełen dzieci! Butelki, pieluszki, wieczne pranie… Opiekunki do dziecka i przecierane zupki. Obrzydliwość! A jednak… może by się przystosowała? Własne dziecko w ramionach to z pewnością coś zupełnie innego niż zabawianie cudzego. To własne ciało i krew. Krew Griffa, jej ciało… Jej bóle porodowe. Pot. Szwy. Lepiej to dokładnie przemyśleć przed podjęciem decyzji.

Lily wypożyczyła z kliniki furgonetkę do przewiezienia choinek. Wracały do domu zmarznięte. Świeży zapach dwóch drzewek i pęków zielonych gałęzi wypełniał cały samochód. Mały Rick siedział grzecznie u Dory na kolanach; z buzi ciekła mu ślina na zimowy kombinezon z Kubusiem Puchatkiem. Oparł o Dory swą słodką, ciepłą główkę i zamknął oczka.

– Lily, mały Rick już śpi, a przecież to nie jego pora. Pewnie podziałało tak mroźne powietrze. – Po wielu dniach spędzonych w towarzystwie Lily i malucha Dory znała na pamięć ich rozkład dnia i utarte zwyczaje.

– Niech śpi, jeśli chce. – Lily nie odrywała oczu od drogi. – Nie ma to większego znaczenia. Rick wróci dziś późno do domu.

Dory uniosła brwi i spojrzała ze zdumieniem na przyjaciółkę. Co zaszło od chwili, gdy opuściły „choinkową farmę”? Dlaczego Lily jest taka przygnębiona? A może taka mina oznacza gniew?

– Wyobrażam sobie, jaka jesteś niezadowolona, kiedy Rick zostaje dłużej w klinice.

– Niezadowolona? Raczej rozczarowana. Dory zaskoczona była tonem Lily.

– No więc… czujesz się rozczarowana?

Lily przygryzła usta. Mocne rumieńce na wychłostanych wiatrem policzkach podkreślały jeszcze ciepły brąz jej włosów.

– Jestem rozczarowana. I mam do tego wiele powodów. – Powiedziała to cicho. Czy to możliwe, by w raju Lily zdarzały się jakieś kłopoty? Dory nie pragnęła wcale usłyszeć, że nawet Lily nie jest bezpieczna. Ni z tego, ni z owego Lily spytała: – Widziałaś już tę nową recepcjonistkę? Miałam zamiar zanieść ciasto kawowe i udekorować klinikę na Boże Narodzenie. Wiesz, stworzyć taki świąteczny nastrój w poczekalni. U pediatry, do którego chodzę z małym Rickiem, wiszą wszędzie słodkie aniołki z zamszu! Ciekawe, kto je zrobił; pewnie jego żona.

Dory nie bardzo wiedziała, do czego Lily zmierza. Czy chciała pomówić z nią o Ginny, nowej recepcjonistce? A może tylko o świątecznej dekoracji wnętrz?

– Jeśli chcesz, kupimy papierowe ozdoby i pomogę ci rozwiesić je w klinice. Wybierzemy porę, gdy odbywa się operacja. Wtedy w poczekalni będzie pusto.

Lily skinęła głową, nie odrywając oczu od drogi.

– No więc widziałaś tę nową pracownicę?

– Nie, ale rozmawiałam z nią przez telefon. Wydaje się bardzo miła… takie przynajmniej odniosłam wrażenie – dodała, widząc, że rysy Lily tężeją.

– Kiedy się urodziło dziecko, Rick obiecał mi, że nie będzie pracował po godzinach – żaliła się Lily. – Sama słyszałam, jak uprzedzał o tym Griffa i Johna. A w tym tygodniu już drugi raz zostaje dłużej.

– Chcesz, żebym szepnęła słówko Griffowi? Może obaj z Johnem nie zdają sobie sprawy z tego, jak ważne są dla was wspólne wieczory?

– Nie, Dory, nic mu nie mów. Nie chcę… nie chcę, by Rick się dowiedział, że tak się rozklejam tylko dlatego, że czasem później wraca. – Usta Lily zacisnęły się mocno, jakby usiłowała powstrzymać słowa wyrywające się jej. – Wiesz? – powiedziała z wymuszoną wesołością – tu właśnie sprzedają najlepszy jabłecznik. Pamiętasz pewnie: podałam go w Dniu Dziękczynienia i wszyscy byli zachwyceni. Zatrzymajmy się!

– Przepadam za jabłecznikiem. Poczekam w wozie z dzieckiem. Podczas gdy Lily kupowała jabłecznik, Dory tuliła małego Ricka.

Ułożyła go tak, żeby mu było wygodniej. Jaki ciepły i mięciutki! Z Lily działo się coś niedobrego. Chyba zbyt się we wszystko angażowała. Bywały chwile (takie jak dziś), kiedy jej entuzjazm do gotowania, dekorowania domu i innych obowiązków rodzinnych graniczył z obsesją. Lily zaharowywała się, jakby chciała w ten sposób przekonać siebie samą, że wszystko jest w najlepszym porządku. A może chciała wmówić to Dory? Biedna Lily – taka bezbronna. Czy można tak całkiem zamknąć się w domu? Nie, lepiej nie zadawać Lily żadnych pytań. Jeśli ma jakieś problemy, niech sama o nich powie.

– No więc jak: udekorujemy poczekalnię w klinice czy nie? – spytała Dory, popijając jabłecznik.

W oczach Lily błysnął strach; dopiero po chwili odpowiedziała.

– Chyba lepiej nie… Kiedy o tym wspomniałam Rickowi, nie był zachwycony. Powiedział, że dekoracją zajmie się Ginny.

– Ale mówiłaś przedtem… – Dory urwała, widząc pełną bólu twarz Lily.

– Wiem, co ci mówiłam. Szukałam pretekstu, żeby wpaść do kliniki i zobaczyć Ginny. Sylvia powiedziała, że jest fantastyczna.

– Sylvia lubi przesadzać. Zresztą cóż z tego, że Ginny wygląda jak modelka? Co ci to szkodzi? – spytała łagodnie Dory.

Lily odwróciła się do niej.

– Szkodzi, i to jeszcze jak! Raz już się coś takiego zdarzyło. Mówiłam ci, że Rick ma dziś wrócić później; drugi raz w tym tygodniu. Dokładnie tak samo było wtedy. Piękna recepcjonistka, przystojny, młody doktor. Sylvia uznała za swój obowiązek powiedzieć mi o tym. Obiecała też skłonić Johna, żeby zwolnił tę dziewczynę. Nazywała się Maxine. Nigdy nie przyznałam się Rickowi, że wiem o wszystkim. Przez jakiś czas chodził nieswój, ale potem wszystko wróciło do normy. Właśnie dlatego zdecydowałam się na dziecko. Myślałam, że to nas zbliży. Byłam pewna, że jeśli urodzę mu dziecko, znowu będzie jak dawniej. Tak dbam o nasz dom! Dobrze gotuję. Mały Rick jest dla nas obojga taką radością! Staram się być idealną żoną. I chyba jestem niezła w łóżku. Przynajmniej Rick nigdy się nie skarżył. Każdy gratuluje Rickowi, wychwala mnie jako cudowną żonę i matkę! – Lily wpatrywała się w Dory oczyma pełnymi łez. – Jeśli rzeczywiście taka jestem, to czego Rick szuka gdzie indziej?! A szuka! Historia znów się powtarza.

Dory patrzyła na przyjaciółkę, tuląc w ramionach jej słodko śpiące dziecko. Mój Boże! Lily urodziła je, bo myślała, że to rozwiąże jej problemy. Zabawiła się w królową pszczół – i nic to nie dało! Biedna Lily. Mężczyźni to bydlaki! Jak Rick mógł tak ją skrzywdzić?

– Lily, nie wiem, co powiedzieć… Myślałam, że między wami wszystko układa się jak najlepiej. Poza tym… to wszystko tylko domysły… Dlaczego nie pomówisz z Rickiem otwarcie? Powiedz mu, że wiedziałaś o tamtej sprawie. Może tym razem to nic poważnego? Pozwól mu się wytłumaczyć!

Sugestia przyjaciółki przeraziła Lily.

– Nie mogę tego zrobić!

– Dlaczego? Kiedy wszystko się wyjaśni, zaczniecie od nowa. Wiem, jak kochasz Ricka.

– Nie mogę tego zrobić. Po prostu nie mogę!

– No to co zrobisz? Urodzisz mu drugie dziecko? Będziesz znowu czekała, aż Sylvia dowie się o wszystkim i każe Johnowi wyrzucić Ginny? Rodzenie dzieci nie rozwiąże waszych problemów. Powinnaś walczyć otwarcie o swoje szczęście! Cierpienie w milczeniu nic ci nie da!

– Może i nie, ale tak już widać musi być – powiedziała Lily i dodała pogodnym tonem. – Dobrze, że kupiłam ten jabłecznik. Rick lubi wypić kieliszek przy kominku, tuż przed snem.

Zdumiona Dory pokręciła głową. Jakim cudem Lily potrafi zmieniać nastrój jak na zawołanie? Ma w tym widać dużą wprawę! Zawiodła się na Ricku, ponieważ myślała, że będzie ją wspierał, kochał, zapewni jej cel w życiu… Jeśli nawet Lily nie jest bezpieczna, to co będzie z nią?

Gdy Dory wróciła do domu, znalazła na kuchennym stole kartkę od Griffa; pisał, że nie wróci do domu na noc i zjawi się dopiero następnego dnia wieczorem. Dodał coś o klaczy i źrebaku, który nie chce ssać. Dory z wrażenia aż zaparło dech. Będzie więc miała aż nadto czasu na przystrojenie domu świerkowymi gałęźmi! Zdejmowała właśnie buty, gdy zadzwonił telefon. Skacząc na jednej nodze, dotarła do telefonu i podniosła słuchawkę po drugim sygnale. Była pewna, że usłyszy głos Sylvii, dopytującej się, czy ma już katar i dreszcze. Jednak zdyszany, piskliwy głosik nie pozostawiał wątpliwości co do osoby rozmówcy. To była ciocia! Pixie nigdy nie bawiła się w towarzyskie uprzejmości. Zmierzała zawsze prosto do celu.

– Utknęłam na tym cholernym lotnisku. Możesz mi łaskawie powiedzieć, jak mam się dostać stąd na to twoje zadupie?

– Trochę się pospieszyłaś z wizytą.

– O głupie dwa tygodnie. Będą z tym jakieś problemy? Nawet gdyby były, nie uda ci się mnie spławić! Powiedz mi dokładnie, jak jechać. Nie mam zaufania do taksówkarzy!

Dory pokrótce opisała jej drogę; była pewna, że Pixie i tak nic z tego nie zapamięta.

– Będę czekać na ciebie z gorącym ponczem. Powinnaś tu dotrzeć za dwadzieścia minut. Korki zaczną się dopiero za godzinę.

– Żadnego ponczu! Po co paprać porządną gorzałę? Wyciągnij tylko butelczynę i sprawdź, czy masz duże kieliszki!

Dory roześmiała się.

– Nic się nie zmieniłaś! Nie mogę się już ciebie doczekać! Odkładaj szybko słuchawkę i przyjeżdżaj jak najszybciej. Nagadamy się za wszystkie czasy!

Po trzech kwadransach do kuchni Dory niczym trąba powietrzna wtargnęła Pixie z sześcioma walizkami i kufrem.

– Jak widzę, masz zamiar tu pozostać przez jakiś czas – uśmiechnęła się Dory.

– Trzy dni. Jestem w drodze do Hongkongu – odparła Pixie, odkorkowując kanciastą butelkę szkockiej. Nalała bursztynowej cieczy do kieliszka na wysokiej nóżce i opróżniła go jednym tchem. – Co powiesz na to, byśmy się wspólnie zalały? – spytała, sięgając ponownie po butelkę.

– Doskonały pomysł – zgodziła się Dory, wyjmując kieliszek dla siebie.

Pixie rzuciła na kuchenne krzesło swoje sobole i Dory serdecznie uściskała ciotkę.

– Uważaj na perukę! – zapiszczała Pixie, poprawiając chwiejną piramidę złotorudych loków.

– O Boże, Pixie, zupełnie zapomniałam! Przepraszam. Wyglądasz… fantastycznie!

– Wiem, wiem. Szkoda, że tylko my dwie tak myślimy. Ludzie odwracają się za mną i gapią… ale nie zawsze świadczy to o ich zachwycie. – Popijała szkocką z wyraźną przyjemnością. – A teraz, kiedy już zwilżyłam trochę gardło, możemy zabrać się na serio do picia. Podczas lotu w tej żałosnej trumnie mieli nam do zaoferowania tylko niskokaloryczną pepsi. Pepsi, i do tego bez cukru! Powiedziałam stewardesie, co o tym myślę. Bez ogródek, możesz mi wierzyć! Ta cholerna sacharyna! Boże święty! Człowiek do niczego nie może już mieć zaufania! Nawiasem mówiąc, wyglądasz, jakby przejechał po tobie walec drogowy.

– Dzięki za komplement – odparła Dory kwaśno i łyknęła szkockiej.

Pixie poszperała w torebce i w końcu wydobyła staroświeckie binokle. Osadziła je na czubku nosa i spojrzała na Dory. Aż otworzyła usta, gapiąc się na ukochaną siostrzenicę.

– Ale klucha! Boże, jak ja zazdroszczę kobietom, które mają odwagę tak się roztyć! Muszę się dobrze natrudzić, żeby nie stracić figury! – oświadczyła dumnie, wyciągając długą, chudą nogę w buciku z białej skóry. Dory nie zdziwiłaby się wcale, widząc na jego czubku pomponik.

– Wiem, że się starasz – przytaknęła ciotce. Pixie znów sobie nalała. Nie było na niąrady: ani myślała skończyć z piciem, kopciła też bez ustanku papierosy.

– Kiedy wraca ten twój Griff? Chciałabym go zobaczyć jak najprędzej. Bardzo mi przykro, że nie spędzę z wami świąt, ale dostałam pewną propozycję… – głos Pixie zmienił się w tajemniczy szept -… od mego korespondencyjnego przyjaciela. Zaprosił mnie do Hongkongu. Jest producentem obuwia. Ręcznej roboty. To Chińczyk czy Japończyk. Wyobraź sobie Dory! Obuwie! Jeśli wszystko pójdzie dobrze, będziemy miały pantofle za darmo! Wystarczy, że powiesz, czego ci trzeba. Nadal masz te pantoflaną obsesję? A może to fetyszyzm?

Dory zaczęła chichotać. To całkiem w stylu Pixie: przewędrować pół świata, żeby dostać coś za darmochę! Tyle że Pixie zależało na mężczyźnie, nie na pantoflach.

– W przyszłym roku kończę siedemdziesiąt dwa lata. Najwyższa pora ustatkować się. Zawsze lubiłam Hongkong. Chyba bez trudu się tam zaklimatyzuję. Będę stale sobie robić manikiur i pedikiur. Ludzie mają tam bzika na tym punkcie. No i zadbam o jak najlepszą obsługę. Nie przypuszczam, żeby pan Cho mieszkał na ryżowym pólku. Z listów wynika, że ma sporo forsy: pomyśl, ilu mieszkańców Hongkongu potrzebuje butów! Kochanie, możesz na mnie liczyć – będę ci przysyłała nowe pantofle przynajmniej raz na tydzień. Czy to nie cudowne?

Myśli Dory pędziły jak szalone.

– Pix, niepokoję się o ciebie! Chyba nie powiedziałaś panu Cho o swoich pieniądzach i rządowych obligacjach?

– Ależ powiedziałam! Lubię uczciwie stawiać sprawę!

– A wspomniałaś mu, że nałogowo pijesz i palisz?

– Puknij się w głowę, Dory! Myślisz, że chcę go wystraszyć? Po raz pierwszy od dwudziestu lat ktoś mi się prawie oświadczył! Jeszcze nie zwariowałam! – opróżniła kieliszek, głośno siorbiąc.

– Jak się konkretnie przedstawia wkład pana Cho w wasz związek? Nie licząc butów?

Oczy Pixie zalśniły.

– Zapewnia mi swoje ciało i dom na wsi. Widzę, że nie jesteś zachwycona. Spróbuję ci to inaczej wytłumaczyć. – Dolała sobie szkockiej. – Boże, ale mnie głowa boli! To przez tę cholerną pepsi! Jak ci już mówiłam, kochanie, mam siedemdziesiąt dwa lata. A życie ucieka pędem. Aż się kurzy. Podobnie jak cały świat dobrze wiesz, że daleko mi do doskonałości. Nigdy nie robiłam z tego tajemnicy. Dory starała się zachować powagę.

– Wolę o tym nie myśleć – powiedziała.

– Najgorsze są wzdęcia… Łapią mnie nieoczekiwanie, gdzie bym nie była. I mam cztery mostki w uzębieniu, a ten dupek dentysta twierdzi, że dziąsła mi zanikają. Zanikają, wyobraź sobie! W dodatku moja skóra traci… elastyczność. Po prostu zwisa. Ta indycza szyja nie najlepiej się prezentuje. Znowu się pojawiły żylaki. Nawet migdałki zaczęły mi dokuczać! Cycki za nic nie chcą sterczeć. Nawet po ostatniej operacji smętnie wiszą. Wczoraj zrobiłam przegląd swoich włosów. Zostało mi trzydzieści siedem kosmyków. Nałogowo piję i palę. Nikt mnie nie kocha prócz ciebie i twojej matki; zresztą ona chyba tylko udaje. No więc co byś zrobiła na moim miejscu?

– Wybrałaby się do Hongkongu.

– Właśnie! I dokładnie to zamierzam zrobić. Zostały mi dwie zalety, za którymi chłopy wariują.

– Mianowicie?

– Nie jestem wybredna i nie oszczędzam się.

Dory parsknęła śmiechem. Od wielu miesięcy tak dobrze się nie bawiła!

Pixie bacznie wpatrywała się w nią. Coś tu nie grało! To nie była dawna, dobrze jej znana Dory. Ta niechlujna gosposia… to stworzenie w niebieskich dżinsach i tenisówkach! Pix rozejrzała się po przytulnej kuchni. Boże, ta dziewczyna zmieniła się w kurę domową!

– Kiedy się pobieracie? – spytała bez ogródek. – Nie mam wam za złe, że żyjecie w grzechu, tylko jakoś… Musisz mieć pełne prawo do połowy tego wszystkiego!

– To wynajęte mieszkanie – stwierdziła rzeczowo Dory. – Więc co by mi przyszło z jego połowy?

– Wyglądasz teraz zupełnie inaczej i widzę, że coś cię trapi. Chcesz o tym pogadać? Jeśli tak, to wyciągnij następną butelkę; tę już prawie wykończyłyśmy.

– Tak. I nie… To znaczy chcę z tobą o tym pogadać, ale nie teraz, dopiero przed twoim odjazdem. I nie mam więcej szkockiej. Może wina? Nie pijemy z Griffem zbyt dużo. Nie przypuszczałam, że szkockiej tak niewiele zostało. Wino jest dobre: kalifornijskie chablis.

– Jeśli ma przynajmniej miesiąc, to się napiję. Pamiętasz czasy, kiedy mieliśmy na farmie bimbrownię? Sprzedałabym duszę diabłu za flachę tamtej „księżycówki”! Na pewno by mi pomogła na ten ból głowy!

Dory śmiała się. Towarzystwo Pixie wspaniale jej robiło! „Farma”, jak ją ciotka nazywała, była w rzeczywistości stuhektarową posiadłością w północnej części stanu Nowy Jork. „My” odnosiło się do piątego (a może szóstego?) męża Pixie, którego uchroniła przed każącą ręką prawa (groził mu wyrok za przemyt bimbru), gdy podróżowała po stanie Tennessee własnym Rolls-royce’em.

– Po kilku łykach tej ambrozji mój mąż miał zwyczaj wyśpiewywać okropne ballady! Boże, co to było za życie! Szkoda, że umarł. Kto ma słabą głowę, niewiele jest wart. Wad mi nie brak, ale pić umiem! Pan Cho wspomniał, że lubi sake, wódkę z ryżu. Sądzę, że będzie z nas dobrana para.

– Lepiej uważaj! Wiesz, co opowiadają o handlu białymi niewolnicami w tamtych stronach! Módl się, żeby pan Cho nie okazał się rajfurern!

– A jakże, modlę się. No, powiedz, jak ci idą studia. Zaimponowałaś mi, złotko, decydując się na ten doktorat! Najwyższy czas, żeby ktoś z naszej rodziny czegoś dokonał! Mam już dosyć moich samotnych wysiłków. Twojej głupiej matce zależy tylko na golfie i manikiurze. Kocham tę moją małą siostrzyczkę, ale ona za grosz nie umie się bawić! Nie wierz temu, co ci będzie opowiadała o naszym ostatnim spotkaniu! – mówiła Pixie, wymachując przed nosem Dory kościstym palcem, zakończonym szkarłatnym paznokciem. Trzepotała przy tym niewiarygodnie wielkimi, sztucznymi rzęsami.

– Nie mówmy o tym w tej chwili. Pogadamy później. Niebawem wyjeżdżasz, więc chcę się nacieszyć twoim towarzystwem, zanim pan Cho całkiem cię zagarnie! – odparła Dory lekkim tonem, mając nadzieję, że powstrzyma Pixie od dalszych pytań.

– Ja tam niczego nie ukrywam. Opowiedziałam ci wszystkie nowiny. – Spojrzenie Pixie było badawcze i pytające. – O czym mamy rozmawiać? O pogodzie? Co się stało, Dory? Czy to wszystko… – znowu zamachała kościstymi ramionami -… okazało się pomyłką? Chcesz się z tego wyplątać, ale nie wiesz jak? Jak mam ci pomóc? Czy chodzi o pieniądze? Czy to Griff zawinił, a może ty sama? Może powinnaś porozmawiać ze swoją matką?…

– On się nazywa Griff, nie Griff! I nie potrzebuję rad mamy. Sama to jakoś rozwiążę.

– A ile ci to zajmie czasu? – Co?

– To rozwiązywanie. Tydzień, miesiąc, rok? Czy w ogóle wiesz, co zamierzasz zrobić? No, dziecinko, przecież mnie możesz powiedzieć! Nigdy nie miałyśmy przed sobą sekretów. Czemu się teraz zamykasz? – Pixie klepnęła się w czoło z taką energią, że jej peruka znowu się przekrzywiła. – Tylko mi nie mów, że jesteś w ciąży!

– Nie jestem. Choć ostatnio sporo na ten temat myślałam.

– No to natychmiast przestań! Macierzyństwo trzeba traktować poważnie. Urodzenie dziecka to nie lekarstwo na jakieś tam problemy! Jeśli teraz wam się nie układa, to dziecko tylko skomplikuje sprawę. Wiesz co, przebierzmy się w wygodne szlafroczki i znajdźmy sobie coś lepszego do picia niż ten… soczek z winogron. Nie masz czasem wódki? A może koniak? Naprawdę wolałabym nie otwierać mego kufra. Wyobraź sobie, pan Cho zażądał, żebym wniosła mu jakieś wiano. Ponieważ nie sprecyzował, o co mu chodzi, zabrałam zapas mego ulubionego trunku. Jestem pewna, że i jemu przypadnie do gustu! Wyobraź sobie: wiano! Słyszałaś o czymś podobnym?

– Miałaś dobry pomysł. Czy pomożesz mi udekorować dom? – spytała Dory, wskazując na rozłożone po całej kuchni iglaste gałęzie.

– Ani myślę! Gdzie tu jest łazienka? Chcę zdjąć te ciuchy.

Dory wskazała jej drogę, a potem sama poszła na górę, żeby się przebrać.

Pixie czuła ciężar swych lat, gdy obserwowała Dory wchodzącą po schodach na piętro. Nie znosiła cudzych kłopotów! Ale jak, do ciężkiej cholery, mogła spokojnie odjechać w siną dal, gdy jej ukochana siostrzenica czymś się zadręcza? Mocując się z wysokimi białymi butami, próbowała spojrzeć na całą sprawę filozoficznie. Rozmasowała bolące stopy. Nie tylko się starzeje, ale w dodatku dorobiła się kilku odcisków na podbiciu! Ciekawe, co będzie dalej. Sięgnęła do nesesera po kreację od Diora: peniuar, który falował i szeleścił przy każdym kroku. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby się w toto zaplątała i skręciła kark! Żałowała teraz, że nie spytała pana Cho, ile ma lat. Z typową dla mieszkańców Wschodu grzecznością powstrzyma się zapewne od uwag na temat dewastacji, jakie poczynił czas w jej wyglądzie. A jeżeli nie okaże się dżentelmenem? Cóż, wtedy spakuje manatki i wyjedzie!

Miała trzy dni na rozwiązanie problemów Dory. Jeśli dobrze ruszy głową, może się uda. Dory nigdy nie była głucha na głos rozsądku. Jest bystra, chytra jak lis i ostra jak brzytwa. Taka przynajmniej była. Teraz wyglądała na jakąś skołataną, niespokojną. Śmiała się i paplała, ale witalność, żywiołowość, zapał – wszystko to gdzieś znikło. Trzeba się dowiedzieć, o co chodzi. I musi koniecznie spytać, co znaczą te czerwone krzyżyki na kalendarzu.

Pixie znowu pogrzebała w swojej przepastnej torbie i wydostała parę indiańskich, wyszywanych koralikami skarpetko-kapci. Podciągnęła je z energią aż po kościste kolana. Poprawiła perukę, przyklepała loczki i popsikała się perfumami o zapachu wanilii. Musi się napić! Ból głowy ciągle dawał się jej we znaki. Bóg świadkiem: nigdy już nie będzie piła niskokalorycznej pepsi ani nie weźmie do rąk żadnego czasopisma w samolocie! Dlaczego na tych trzeciorzędnych liniach lotniczych nie podają pasażerom alkoholu jak wszędzie? Pixie zażyła trzy aspiryny i popiła wodą. Zakrztusiła się, rozkaszlała i zaczęła przeklinać producentów pepsicoli i wszelkiego rodzaju papierosów. Słownictwo miała bogate, barwne i trafne. Spodziewała się, że pan Cho należycie doceni jej lingwistyczny talent. Jeśli nie, jego strata! Nie wyrzeknie się wszystkiego dla jakichś tam butów!

Dory w powiewnym stroju z tęczowego jedwabiu odkorkowywała w salonie butelkę koniaku. Ogień na kominku syczał i trzaskał, iskry ulatywały ku górze. Szkoda, że nie ma Griffa. Byłby zachwycony wizytą cioci. Jakoś nic sienie składa. Tak się cieszyła na Boże Narodzenie w towarzystwie Pixie i Griffa, dwojga najdroższych jej osób. Teraz spędzi święta tylko z Griffem i jego matką.

Czuła na sobie spojrzenie Pixie; badawcze, krytyczne. Nie, Pixie nigdy jej nie potępiała! Z przylepionym do twarzy radosnym uśmiechem wyciągnęła ku ciotce napełniony w trzech czwartych baniasty kieliszek.

– Jaki miły ogień! – powiedziała Pixie, wpatrzona w płomienie.

– To był jeden z powodów, dla których wybrałam właśnie to mieszkanie. Później pokażę ci wszystko na górze. W naszej sypialni też jest kominek. Taki przytulny.

– Nie znoszę tego określenia! – sarknęła Pixie. – Jest dobre dla starych pryków, którym wiecznie zimno, albo dla małolatów, co się obściskują na tylnym siedzeniu wozu. Nie dla mnie! – Powąchała bukiet koniaku i łyknęła – A ja lubię, kiedy coś jest przytulne! To takie kojące i…

– Bezpieczne! – wypaliła bez ogródek Pixie. – Robisz sobie parawan ze słów. Zastanawiam się, czy przypadkiem nie chowasz się przed życiem w czterech ścianach tego domu? Muszę ci pogratulować łazienki. Urządzanie jej zajęło ci pewnie wiele dni!

– Tygodni – przyznała niechętnie Dory; nie podobało jej się to, jaki obrót, przybrała rozmowa. Czasami Pixie działała jej na nerwy. Nie była przecież wszechwiedząca! Nie potrafiła odpowiedzieć na wszystkie pytania! Nikt tego nie potrafił!

– Jak ci idą wywiady dla „Soiree”? – spytała Pixie, obserwując uważnie Dory.

– Jeszcze się do nich na dobre nie zabrałam. Mam na oku pewnego senatora. Czekam tylko na odpowiedni moment.

– Musiał czuć się zaszczycony, gdy poprosiłaś go o wywiad – zauważyła Pixie.

– Prawdę mówiąc, jeszcze go o to nie prosiłam. Ale wiem, gdzie go mogę znaleźć, kiedy będę gotowa. Miałam huk roboty – wykręcała się Dory.

– Właśnie widzę. Cały dom o tym mówi. To takie cholerne… gniazdeczko, że aż chce mi się rzygać. Jeśli jeszcze powiesz, że sama pieczesz ciastka i chlebuś, puszczę pawia!

Dory poczerwieniała, ale nie próbowała się bronić.

Pixie rozzłościła się i ze stukiem odstawiła pękaty kieliszek na stolik.

– Nie chodzisz regularnie na wykłady! Nie okłamuj mnie, Dory! Nie zajmujesz się pracą dziennikarską! Najwyraźniej coś wam się nie układa. Co ty właściwie robisz, do cholery?! Nie chcę słyszeć tych bzdur o domowym ognisku! Nie mam nic przeciwko kurom domowym. Uważam, że wykonują doskonałą robotę, jeśli rzeczywiście to jest szczyt ich ambicji. Ale gdzie się podział twój twórczy umysł, Dory? Kiedy po raz ostatni z niego skorzystałaś? Kiedy czułaś, że ci podskoczył poziom adrenaliny? Kiedy sobie ostatnio kupiłaś nową kieckę albo pantofle? Albo chociaż apaszkę?! Odpowiadaj natychmiast! Jeśli przez ciebie będę musiała zrezygnować z Hongkongu i pana Cho, to trudno! Jeszcze znajdę sobie jakiegoś innego durnia! Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu! I nie jesteś szczęśliwa. Dostrzegłam to, jak tylko tu weszłam. Kiedy ostatnio podjęłaś jakąś konkretną decyzję? – Nie mogła wprost patrzeć na przerażoną twarz Dory. Była wściekła, że musi mówić do niej takim tonem.

Dory zadrżała i podciągnęła kolana pod brodę.

– Sama nie wiem… Po prostu nie wiem. Jakoś się zagubiłam. Nie potrafię się odnaleźć. Pomóż mi!

– Nie ma mowy! Musisz to zrobić sama. Wysłucham cię, ale na tym koniec. To ty masz podjąć decyzję, dokonać wyboru! Pomogę ci, żebyś wszystko poukładała sobie w głowie, ale nie oczekuj ode mnie niczego więcej!

– Chcesz powiedzieć, że pora się z tego wyplątać?

– Tylko wtedy, jeśli uznasz to za słuszne i dobre dla ciebie.

– W tym cały szkopuł: sama nie wiem!

– Słuchaj no, Dory! Każdemu z nas coś się nie udaje. Gdyby od czasu do czasu nie powinęła się nam noga, nie docenialibyśmy sukcesów. Musisz zrobić to, co jest dla ciebie najlepsze. Poczujesz to tutaj! – Pixie walnęła się w chudą pierś. – Wokół siebie masz wielki świat. Ty też do niego należysz. A tu, w tym domu, stworzyłaś sobie całkiem odrębny światek. Jeśli ci na nim zależy, w porządku. Ale jeżeli nie jesteś o tym całkowicie przekonana, nie zmuszaj się do tego za żadne skarby! Przez całe życie tłumaczyłam ci: nie rób niczego wbrew sobie. Jeśli coś robisz z przymusem, w końcu znienawidzisz samą siebie! Wrócimy jeszcze do tego. Teraz opowiedz mi, z kim się tu zaprzyjaźniłaś. Dory opowiedziała ciotce o Sylvii i Lily.

– Było jeszcze kilka kobiet, z którymi pewnie bym się zbliżyła, gdybym regularnie chodziła na zajęcia.

– Ta Lily przypomina mi czyścioszkę z reklamy. Czy też pucuje bez przerwy kryształowe wisiorki?

Mimo woli Dory roześmiała się.

– Prawie! Jest przemiła, tak samo jak Sylvia. Ale w gruncie rzeczy niewiele mamy ze sobą wspólnego. Starałam się. Naprawdę się starałam! Od samego początku mi nie szło. Griff podziwia i Lily, i Sylvię; każdą z innego powodu. Myślałam o tym ubiegłej nocy. Chyba usiłowałam być i jedną, i drugą, żeby mu dogodzić.

Pixie ziewnęła. Dlaczego kobiety chcą zawsze dogadzać mężczyznom? Dlaczego wiecznie usuwają się na drugi plan? Może to taki wrodzony instynkt? Jak tylko dziewczynka zaczyna mówić, szczebiocze „tata!”, żeby zrobić przyjemność tatusiowi. „Tak już jesteśmy zaprogramowane!” – pomyślała ze złością.

– Czy coś się zmieniło w twoich uczuciach do Griffa, odkąd mieszkacie razem? – spytała Pixie.

– Trochę trudno mi było dostosować się do wspólnego życia, ale w końcu się udało. Kocham go całym sercem. A co ważniejsze i on mnie kocha! – To była prawda. Griff ją kochał. Nawet kiedy był czymś zajęty, od czasu do czasu spoglądał na Dory i uśmiechał się. Wtedy serce zaczynało bić jej mocniej. – Kocham go! – zakończyła z jeszcze większą gwałtownością.

– Pewnie z niego istny dynamit w łóżku.

– Trafiłaś w dziesiątkę.

– Słyszałam, że ci malutcy Azjaci jakoś zwyrodnieli… to znaczy… nie są wyposażeni, jak należy przez naturę… Słyszałaś coś o tym? – spytała niespokojnie Pixie.

– Z pewnością to oszczerstwa, które szerzy jakaś wredna baba.

– Pewnie masz rację. – Pixie chytrze zmieniła temat. – Zawsze uważałam, że początek nowego roku to najlepsza pora na podejmowanie ważnych decyzji. Nowy start, nowe życie. Nawet odchudzić się wtedy najłatwiej, bo mamy już za sobą świąteczną wyżerkę. Pojawiają się w sklepach kostiumy kąpielowe, a nic tak nie mobilizuje kobiety jak skąpe bikini.

– Te twoje aluzje są przejrzyste jak celofan. Doceniam twoje wysiłki. Wiem, że muszę podjąć ostateczną decyzję. Jakoś sobie poradzę!

– Wierzę w ciebie. Masz po mnie urodę i charakter. Służyły mi wiernie przez siedemdziesiąt dwa lata; mam nadzieję, że i tobie posłużą równie długo. Przetrząsanie sumienia to trudna sprawa. Każdy, spoglądając w lustro, chciałby widzieć doskonałość. Ale doskonałość istnieje tylko w teorii. Kiedy będziesz patrzyła w lustro, szukaj w nim szczerości, sprawiedliwości, uczciwości – to się liczy u nas w Ameryce. Zobaczysz je na pewno! – Dory wcale by się nie zdziwiła, gdyby w tym momencie Pixie – niczym Królowa Wróżek – zarzuciła na ramiona niewidzialną, magiczną pelerynę.

– Nie jesteś głodna? – spytała Dory, chcąc zmienić temat.

– Tak, ale nic nie będę jadła. Jak myślisz, dzięki czemu jestem taka chuda? Na pewno nie dzięki obżeraniu się! No, może ostatecznie coś skubnę. A co masz?

– Wymień, co chcesz; założę się, że będę to miała. Ostatnio stale latam po supermarketach.

– Według twojej matki jestem cienka jak patyk. Jak myślisz, czemu tak mówi? Bo jest zazdrosna! Zjem cokolwiek, byle nie było w tym kalorii!

– To trochę ogranicza pole działania. Co powiesz na kanapkę z razowego chleba z szynką, serem szwajcarskim i musztardą? Potem dam ci kawałek domowej szarlotki.

– Chętnie, bardzo chętnie. Może ci w czymś pomóc? – Nadarzała się okazja, by pójść z Dory do kuchni i spytać o krzyżyki na kalendarzu.

Kiedy Dory szykowała kanapki, Pixie spacerowała po kuchni, otwierając szufladki i drzwiczki. Taki wszędzie porządek! Kopnęła świerkowe gałęzie w kąt i wyjrzała przez szybę w tylnych drzwiach. Kobaltowe niebo ciemniało w szybkim tempie. Dzięki Bogu, przestał padać śnieg. Śnieg to podstępny wróg! Można się na nim pośliznąć i upaść, a wtedy wtykają w człowieka metalowe pręty, żeby go poskładać do kupy. Pixie wróciła okrężną drogą do zlewu. Spytała jakby od niechcenia.

– Co znaczą te czerwone iksy?

Dory spojrzała na ciotkę, potem na kalendarz. Powinna się była domyślić, że prędzej czy później przebiegła staruszka zagadnie ją o to. Odparła lekkim tonem: – Chyba można by je nazwać linią graniczną.

– A to duże czerwone kółko? Co ono oznacza?

– W tym dniu muszę przeprowadzić ważną rozmowę telefoniczną. To jest mój ostateczny termin. Masz swoją kanapkę. Odkroiłam skórkę, bo wiem, że trudno by ci ją było pogryźć.

– Wiedziałam, że warto zapisać ci coś w testamencie! Wspominałam ci już, że dziąsła mi zanikają? Ciężko się człowiekowi starzeć!

– Ty nigdy się nie zestarzejesz, Pixie! Dla mnie nigdy nie będziesz stara! Powiem ci coś dziwnego. Przez całe życie, ile razy byłam w dołku, zawsze się zjawiałaś! Telepatia czy co?

– Niezupełnie. Możesz podziękować za to swojej matce. Zadzwoniła do mnie niedawno i powiedziała, że jej zdaniem dobrze by ci zrobiło, gdybym się tu zjawiła przed umówionym terminem. Dodała, że trudno się jakoś z tobą dogadać. Właśnie dlatego tu jestem.

Dory otwarła usta ze zdumienia.

– A więc, że cała ta historia z panem Cho to zwykła lipa?!

– Ależ skąd! Miałam zamiar zadzwonić do ciebie z lotniska na odjezdnym, ale twoja matka powiedziała, że mnie potrzebujesz. Doszłam do wniosku, że pan Cho może poczekać trzy dni dłużej, zanim zacznie pastwić się nad moim ciałem. Teraz taka moda. Pastwią się i znęcają. Przeczytałam o tym w jakimś romansie. Powiadam ci, nie mogę się już tego doczekać!

Dory popatrzyła na ciotkę i wybuchnęła śmiechem. – Pixie, ale jesteś odważna!

– Ty też. No, stań na nogach i bierz się do roboty!

Dory sprzątnęła ze stołu. Pixie ziewnęła i powiedziała, że się zdrzemnie. – Chyba sobie golnę przed snem – oświadczyła, biorąc butelkę koniaku.

– Pościeliłam ci na kanapie. Możesz się od razu położyć. O której chcesz, żeby cię obudzić?

– Nie waż się mnie budzić! Mogę mieć właśnie jakiś cudowny, erotyczny sen. No to na razie!

Dory włączyła telewizję. Nadawano wieczorne wiadomości. Czym się tu zająć przez resztę wieczoru? Wiedziała z doświadczenia, że Pixie będzie spała do rana. A, te gałęzie! Może się zabrać za nie od razu. Pixie będzie mogła obejrzeć przed odjazdem świąteczną dekorację. Dobrze, że kupiła już dla niej prezent. Zdąży go jeszcze ładnie zapakować. Pixie uznawała tylko dowcipne prezenty. Tym razem był to oprawiony w skórę dziennik ze złotym tytułem na okładce: NIEBEZPIECZNE PRZYGODY I UPADKI POCIE BROWNING BALDERNAN SIMMONS CARUTHERS NINON ROLLAND FALLON. Sprzedawca patrzył na Dory jak na wariatkę, kiedy mu tłumaczyła, że wszystko to koniecznie musi się znaleźć na okładce. Z trudem zachowywała powagę. A jak głupią minę miała wtedy, gdy dowiedziała się, ile za to zapłaci! Pixie będzie zachwycona prezentem, zwłaszcza teraz, gdy wypuszcza się na kolejną eskapadę.

Było już po północy, gdy Dory zmiotła z podłogi ostatnie igły. Dom wyglądał naprawdę wspaniale: świątecznie, barwnie i wesoło. Tak właśnie powinno być na Boże Narodzenie! Wielkie czerwone kokardy na poręczy schodów prezentowały się imponująco. Olbrzymie girlandy zieleni pachniały wspaniale. Dory głęboko odetchnęła, wciągając żywiczną woń. Zawsze kochała Boże Narodzenie! Spojrzała na sześciostopową choinkę stojącą w kacie. Niełatwo było osadzić ją w stojaku, ale jakoś sobie poradziła. W domu dokonywano tego połączonymi siłami: ojciec, matka, brat i Dory ustawiali choinkę w przeznaczonej do tego celu donicy. A teraz dokonała tego sama! Samiuteńka, bez niczyjej pomocy! Obejrzała wszystko dokładnie, odkryła najlepszy sposób wkręcenia śrub w gruby pniak – i zrobiła, co trzeba. Co prawda była podrapana, a peniuar nadawał się do wyrzucenia, ale dokonała tego sama! Ustawiła dwumetrową choinkę! Jutro powiesi lampki i ozdoby. Dopiero wchodząc po schodach na górę, uświadomiła sobie, że ani razu nie pomyślała o tym, jak Griff zareaguje na tę dekorację.

Było zupełnie ciemno, gdy zgasiła ostatnią lampę i położyła się do łóżka. Uśmiechnęła się, gdy usłyszała z dołu donośne chrapanie Pixie.

Загрузка...