12

Dory miała już za sobą pierwszy tydzień pracy i przekonała się, żepodjęła słuszną decyzję. Życie znów stało się podniecające. Wzięła na swe barki dodatkowy ciężar i uczyła się zapamiętale od Lizzie obowiązków naczelnego redaktora. Miała nadzieję, że niebawem nowo zdobyte umiejętności połączą się w jedną całość z jej twórczymi predyspozycjami. Będzie miała wówczas nowe pole działania i szanse na realizowanie ambitnych zadań.

Cóż więc z tego, że ceną za to wszystko były nieprzespane, przepłakane noce? Albo absolutny brak apetytu? Albo to, że każdy dostrzeżony w tłumie brunet o szerokich barach wydawał się jej Griffem? Jakoś się z tym upora! I tak trzymała się lepiej, niż przewidywała. Reszta była bez znaczenia. Pixie często powtarzała: „Wszystko w życiu ma swoją cenę. Rzecz w tym, czy jesteś gotowa ją zapłacić”.

Drzwi się otwarły i do gabinetu Dory wszedł David Harlow.

– Katy powiedziała, że o tej porze przyda ci się dawka kofeiny. – Postawił przed nią na biurku kubek z napisem NAJLEPSZA SZEFOWA W MIEŚCIE. – Wyglądasz na zmęczoną, więc chyba miała rację. Wpadłem, żeby cię zaprosić na kolację. – Błysk w oku Harlowa dowodził, że zwrócił uwagę na jej gładkie, lśniące włosy, sięgające ramion okrytych jedwabną bluzką w kolorze lilaróż. Gestem posiadacza wyciągnął rękę, by pogładzić bladozłote pukle.

Dory cofnęła się.

– Bardzo mi przykro, panie Harlow, ale jestem zajęta. – Odchyliwszy się na tylne oparcie fotela, piła aromatyczną kawę.

– Kiedy jesteśmy sami, mów mi po imieniu – powiedział obleśnym tonem. – No to może jutro?

– Też będę zajęta, panie dyrektorze. – Odstawiła kubek na biurko i wstała, patrząc Harlowowi prosto w twarz. – Wydawała się bardzo wysoka, gdy tak stała, poprawiając spódnicę na biodrach. – Doskonale wiem, że może pan wyrzucić mnie z redakcji „Soiree”. Zanim tu wróciłam, przygotowałam się i na ewentualną zmianę pracy.

– Więc może umówimy się na sobotę albo niedzielę? – odezwał się Harlow, jakby w ogóle jej nie słyszał.

Dory przecząco pokręciła głową.

– A kiedy znajdziesz dla mnie czas?

Dory wzdrygnęła się, słysząc ton Harlowa. Tego się właśnie obawiała!

– Nie słuchał mnie pan, panie Harlow! Najwyższy czas, żebyśmy się zrozumieli. Jeśli moje stanowisko łączy się koniecznie z tym, co pan mi proponuje, to wybrał pan niewłaściwą osobę. Mogłabym oczywiście zagrozić, że zwrócę się do Stowarzyszenia Obrony Swobód Obywatelskich albo oskarżę pana publicznie o molestowanie seksualne, ale szkoda mi na to życia i nie pozwolę, by pan mi je zatruł! Po prostu wyniosę się z tego gabinetu w ciągu godziny. To moje ostatnie słowo, panie Harlow. Niech się pan decyduje. – A więc nareszcie mu to powiedziała! I tym razem uważnie jej wysłuchał. Okazało się to mniej trudne, niż sądziła. Wpatrywała się spokojnie w Harlowa i czekała.

Harlow uśmiechnął się i wyciągnął do niej rękę. Został pokonany i zdawał sobie z tego sprawę. Podobnych spraw lepiej nie nagłaśniać. Nie brakowało dziewcząt ani kobiet mniej ambitnych niż Dory, umiejących docenić względy takiego mężczyzny jak on. Dobrze wiedział, że nie jest przystojniakiem, ale uroda to nie wszystko. Najseksowniejszy portier nie wygra z brzydalem, który odznacza się „trzema p”: pieniędzmi, pozycją i przedsiębiorczością!

– Uprzedzali mnie, że z tobą nie pójdzie łatwo, Dory! Ogłaszam zawieszenie broni. Na kapitulację nie licz: nie dam tak łatwo za wygraną.

– Wolę, żeby wszystko było jasne – stwierdziła stanowczym tonem Dory. – A tak nawiasem mówiąc, ponieważ zwracam się do pana per „panie Harlow”, to może i pan by tytułował mnie „panną Faraday”? Zgoda?

– Masz tupet, Faraday! Trzeba ci to przyznać!

– Każdy mi to mówi. Pora wracać do roboty, Harlow. Miło, że wpadłeś.

Harlow roześmiał się.

– Następnym razem umówię się na rozmowę.

– Byłoby lepiej – odparła Dory z uśmiechem.

Opuszczając gabinet, Harlow zrobił do niej oko. Dory miała ochotą czymś w niego rzucić. Zorientowała się, że choć zareagował zgodnie z jej życzeniem i odegrał zręczną komedyjkę, nie wierzył Dory ani trochę. Uznał tylko, że pójdzie mu z nią trochę trudniej niż z innymi kobietami. Mimo gniewu Dory odczuła pewną satysfakcję. Narzuciła własne reguły gry i choć nie odniosła całkowitego zwycięstwa, piłka została na jej polu. David Harlow będzie się jej zapewne ciągle narzucał, ale jakoś sobie z nim poradzi. Nie będzie to łatwe, ale prowadziła już nieraz ryzykowną grę.


Dory pozostało jeszcze jedno do zrobienia, zanim będzie mogła spokojnie przeczytać list od Pixie, który przyszedł z ranną pocztą. A potem wróci do domku Kary na Long Island.

Wertowała spis telefonów, aż wreszcie znalazła numer, o który jej chodziło. Nakręciła go i czekała.

– Tu sekretariat senatora Collinsa. Czym mogę służyć?

– Dzień dobry, panno Oliver. Mówi Dory Faraday. Czy zastałam pana senatora?

– Chwileczkę.

– Ach, to pani, panno Faraday! Jak miło usłyszeć pani głos pod koniec tego długiego, bardzo długiego dnia!

– Dziękuję! – Znów dosłyszała śmiech w głosie Collinsa. – Bardzo przepraszam, panie senatorze, że nie skontaktowałam się z panem w przerwie świątecznej. Przeprowadzałam się do Nowego Jorku, a na dodatek otrzymałam nowe, wyższe stanowisko. Jakoś się już z tym uporałam. Jak przedstawia się rozkład pańskich zajęć?

– Pęka w szwach. Na szczęście weekendy spędzam na mojej farmie w McLean. I właśnie szykują mi się cztery dni wolne. Muszę jednak panią uprzedzić, że to może w każdej chwili ulec zmianie. W tej sytuacji bardzo by mi odpowiadało, gdyby pani przyjechała na farmę.

Serce Dory zabiło silniej na myśl o długim weekendzie w towarzystwie człowieka o tak urzekającym głosie.

– Chyba da się to załatwić. A więc moglibyśmy zacząć pracę nad wywiadem w najbliższy weekend?

– Jak najbardziej. Proszę tylko podać numer swojego lotu, to ktoś odbierze panią na lotnisku.

– Jutro przekażę go telefonicznie pańskiej sekretarce. Bardzo się cieszę na współpracę z panem, panie senatorze. Sądzę, że będzie to jedna z najciekawszych pozycji w naszej rubryce „Sylwetki sławnych polityków”. – Mówiąc to, Dory przerzucała papiery w najniższej szufladzie po prawej stronie biurka. Gdzież się podziała koperta, w której Kary przesłała jej materiały dotyczące Drake’a Collinsa?! Dory była tak zajęta podejmowaniem życiowych decyzji, że nawet jej nie otworzyła.

Wreszcie jej palce natrafiły na kopertę. Wyciągnęła ją. Senator Collins radził jej, by zabrała na farmę ocieplane buty i grube swetry. Będzie mu towarzyszyła podczas codziennych zajęć, a miał w planie konne przejażdżki. Zapytał Dory, czy umie jeździć konno.

Zawartość koperty rozsypała się na blacie biurka. Były tam wycinki z gazet i skserowane artykuły z „Fortune”, „Business Week” i „Time”. A także czarnobiała, lśniąca fotografia, bez wątpienia z okresu kampanii przedwyborczej. Dory wzięła zdjęcie do ręki i ze zdumienia szeroko otworzyła oczy. Nieznajomy z lotniska! Więc to senator podniósł rękawiczkę, którą upuściła, i chciał umówić się z nią na kawę! Od pierwszej chwili oboje poczuli do siebie pociąg. Dory była tego pewna: każda kobieta wyczuje, że mężczyzna się nią zainteresował.

– Mam nadzieję, że artykuł na mój temat w „Soiree” zapewni mi wygraną w następnej kampanii wyborczej! – zażartował senator.

– Mamy ogromną rzeszę czytelników w pana rodzinnym stanie, senatorze. Już choćby to powinno zapewnić panu przewagę nad kontrkandydatem.

– Nie mogę się doczekać pani przyjazdu! A więc do soboty! – I senator się rozłączył.

Dory siedziała przez dłuższą chwilę, wpatrując się w telefon. To było niewiarygodne, po prostu niewiarygodne! Ciekawe, czy senator rozpozna przygodną znajomą z lotniska? Zabawne będzie zobaczyć jego minę! Na tym właśnie teraz jej zależało: żeby życie było zabawne. Nie przebolała jeszcze rozstania z Griffem i nie sądziła, by mogła szybko o nim zapomnieć. Ciekawe, co on teraz robi? Spojrzała na zegarek. Powinien być jeszcze w klinice. Czy sam zje potem kolację? A może umówi się z kimś? Czy odżywia się, jak należy?

Dory zgarbiła się. Doprawdy, nie powinna się o niego zamartwiać! Ale miłość tak łatwo nie umiera. Nadal kochała Griffa, zajmował w jej sercu szczególne miejsce. Tym bardziej, że zrozumiał, co jest dla niej niezbędne, i altruistycznie postawił jej dobro na pierwszym miejscu. Jeśli ktoś mógłby mieć zastrzeżenia co do jej postępowania albo jakieś pretensje, to przede wszystkim Griff! Chciał się z nią ożenić. Ciekawe, czy by to coś zmieniło? Wzięłaby wówczas na siebie konkretne zobowiązanie. Musiałaby bardzo dokładnie rozważyć każdy swój ruch. Zdawała sobie teraz sprawę z tego, że, opuszczając Nowy Jork, nigdy nie zamierzała całkowicie spalić za sobą mostów. Z premedytacją zadbała o to, by zostawić sobie otwartą furtkę na wypadek powrotu. Dlaczego jednak w takim razie w ogóle wyjeżdżała? Może czuła się zmęczona pracą? Albo przeczuwała, że Lizzie zamierza odejść, i bała się dodatkowych obowiązków? Może właśnie dlatego koniecznie chciała uciec do Griffa? Tak, właśnie uciec… wiedząc doskonale, że „Soiree” przyjmie z otwartymi ramionami powracające marnotrawne dziecię!

Kochała Griffa, a jednak posłużyła się nim. Oczekiwała, że w zamian za prowadzenie gospodarstwa i urządzanie domu zapewni jej bezpieczeństwo, pocieszy. A jednak nie osiągnęła tego. Natychmiast po przyjeździe do Waszyngtonu zaczęła się zamartwiać, że utraci miłość Griffa, bo bardziej podziwiał inne kobiety. Gotowa była prowadzić mu dom, ale równocześnie oczekiwała, że on jej ten dom zapewni. Jakaż była głupia! Skąd się w niej wzięło przeświadczenie, że jedynie mężczyzna może zagwarantować kobiecie wszelkie dobro i szczęście? To nie Griff się zmienił, tylko ona! Griff nie oczekiwał od niej żadnych ofiar, a ona poświęcała się wyłącznie z własnej woli! O nic nie prosił… Zawsze starał się to docenić to, co mu dawała, ale pewnie od samego początku zastanawiał się, gdzie się podziała jego Dory? Ta Dory, którą poznał w Nowym Jorku, w której się zakochał.

– Och, Griff… Griff!… To ja zniweczyłam nasze szanse, prawda? – Spojrzała na telefon. W końcu wszystko zrozumiała i chciała teraz podzielić się z Griffem swym odkryciem. Roześmiała się głośno. Przecież Griff to wiedział. Wiedział od samego początku!

Otarła łzy, a na jej ustach pojawił się uśmiech. Znalazła wreszcie swoje miejsce, którego tak szukała. Miejsce potrzebne do życia, do rozwoju. Nie było to rozwiązanie wszystkich jej problemów, ale dopóki sama nie zapragnie czegoś innego, tu był jej dom. I pozostała równocześnie wolna!

Czas teraz na przyjemniejsze sprawy! Należał do nich z pewnością list od Pixie. Napisany na cieniutkim papierze poczty lotniczej. Dory wygładziła stroniczki i zaczęła czytać, z nogami opartymi o wysuniętą szufladę.


Dory, dziecinko słodka!

Wiem, że umierasz z ciekawości, jak mi się wiedzie. Jednym słowem: super! Nawet superhiper! Pan Cho (nalega, by nadal tak go tytułować) i ja stanowimy idealną parę. Zdążyłam już zapełnić dziennik, który podarowałaś mi na Gwiazdkę. Miałam pewne problemy, gdy pan Cho zainteresował się, dlaczego to mam tyle nazwisk. Ale jakoś się wyłgałam i teraz myśli, że wszyscy Amerykanie mają bzika. Bzika i forsy jak lodu!

Wychodzę za pana Cho w drugim dniu chińskiego Nowego Roku. Wypada on wkrótce po naszym. Pan Cho to niezwykły człowiek. Jak wiesz, domagał się wiana. Zażądał również, bym przekazała mu wszystkie swe dobra doczesne. Oświadczył, że wycofa się z przedsiębiorstwa i poświęci się wyłącznie zarządzaniu moim majątkiem. Razem opracowaliśmy i spisaliśmy kontrakt, w którym on przyrzeka poświęcić mi całe swoje życie, a także szyć nam (Tobie i mnie) wszelkie pantofle, których byśmy zapragnęły. Wałczyłam jak lwica o zamieszczenie w kontrakcie tego punktu! Obie dobrze wiemy, że miewam niekiedy pstro w głowie, ale nigdy nie kupuję kota w worku! Odbyliśmy więc przed dobiciem targu próbę generalną; inaczej mówiąc, zażądałam od pana Cho dowodu jego miłości. Słowo daję, kochanie, było to jedno z najbardziej upajających przeżyć w moim życiu! Martwiłam się całkiem bez potrzeby. Myślę, że nawet pan Cho był zdumiony. Nastąpiła swoista zamiana ról - musiałam uwodzić go przez dwa dni, zanim stanął ostatecznie na wysokości zadania. Ale cieszyłam się każdą minutą! Czułam się taka… taka… wyuzdana!

Pan Cho ma trzydzieści dziewięć lat. Trochę mnie to zbiło z tropu, ale wytłumaczył, że nie ma się czym przejmować: większa czy mniejsza liczba, jakież to ma znaczenie? Nieustannie nazywa mnie „ dziełem sztuki”. Przypuszczam, że ma na myśli „ skarb „.

Pan Cho w dniu ślubu oficjalnie pożegna się ze swym przedsiębiorstwem. W naszym małżeńskim kontrakcie jest wiele różnych klauzul i rozmaitych śmiesznych przyrzeczeń, których nie mam najmniejszego zamiaru dotrzymać. Mój wkład w małżeństwo wynosi siedemdziesiąt pięć tysięcy dolarów. Gdyby oczy pana Cho nie były takie skośne, pewnie zrobiłyby mu się całkiem okrągłe, gdy usłyszał tę sumę. Uważa się teraz za milionera. Czy nie imponuje Ci mój spryt? Nigdy nie oddaję wszystkiego - z wyjątkiem ciała! Pan Cho zachwyca się moimi perukami. Próbuje teraz wymyślić jakiś sposób, żeby mi się nie zsuwały z głowy. Ubóstwia przebierać palcami w ich kędziorach. Może to jakieś zboczenie? W dniu, kiedy przybyłam, oboje zalaliśmy się w trupa: ja sake, a on szkocką. Był to niezapomniany wieczór.

Zamierzam zamieszkać w jego domu w Aberdeen. Obstalowałam już karty wizytowe i jedną ci przesyłam. Prawdę mówiąc, ten dom to cholerna rudera. Pewnego dnia, gdy nie będę tak zajęta, pewnie ją wyremontuję. Hongkong jest fantastyczny a sprawunki załatwiam w Kowloonie. Pan Cho mi towarzyszy i o wszystko się targuje w moim imieniu, nikt więc nie traci twarzy.

Osobną pocztą przesyłam Ci wszelkie materiały potrzebne (zdaniem pana Cho) do zrobienia odlewów obu twych stóp. Szybko mi je odeślij. Nie chcę, żeby się rozleniwił.

Napisałabym Ci więcej, ale pan Cho zasłabł po raz trzeci i zamierzam zrobić mu herbaty z rumem. Ci Azjaci nie mają za grosz wytrzymałości! Nie wyobrażasz sobie, ile mnie kosztowało trudu, zanim mu wyjaśniłam, co oznacza zwrot „ dopełnianie obowiązku”. Teraz już go rozumie. I właśnie dlatego stara się przemóc swoje osłabienie. Ubiegłej nocy musiałam go zapewnić, że moi bankierzy z pewnością nie byliby zadowoleni, gdyby się dowiedzieli, że on tak często nie dopełnia swoich obowiązków! Biedaczek, ilekroć mówię mu, żeby zabrał się do roboty, dosłownie zielenieje!

Dory, drogie dziecko, mam nadzieję, że wszystko u Ciebie w porządku i że podjęłaś już właściwą decyzję. Przesyłam ten list na adres redakcji. Nie chcę, żeby wpadł w ręce Twojej matki! Już widzę jej minę i słyszę, jak gdera: „ Cóż za idiotka, przecież on się z nią żeni wyłącznie dla pieniędzy! „Doskonale wiem, że to prawda, ty też o tym wiesz, ale Twoja matka wcale nie musi się dowiedzieć! A ja doskonale mogę żyć z tą świadomością, bo po raz pierwszy od trzydziestu lat jestem szczęśliwa: robię to, co chcę, i kiedy chcę! Zdumiewające, że musiałam przebyć pół świata, by to osiągnąć! No… prawie… Muszę się pogodzić z pewnymi mankamentami pana Cho. Postaraj się zdobyć dla mnie poradnik życia seksualnego; chodzi zwłaszcza o sposoby na zwiększenie potencji. Wyślij go jak najprędzej pocztą lotniczą w zwykłej szarej kopercie.

I jeszcze jedno, Dory. Po wycofaniu z konta tych siedemdziesięciu pięciu tysięcy dolarów podpisałam pełnomocnictwo na Ciebie. Nie chcę, żeby bankierzy deptali mi po piętach. Zajmij się więc moimi dobrami doczesnymi, jak uznasz za stosowne.

Uważaj na siebie, Dory, i bądź szczęśliwa! Zrób to dla mnie!

Posyłam Ci całą moją miłość i życzę wszystkiego, co najlepsze!

Ciocia Pixie.


Oczy Dory były pełne łez, gdy składała szeleszczący list.

Nie poddawaj się nigdy Pixie! Walcz do upadłego! Szczęście miewa różne oblicza – mówiła Dory, chowając list w szufladzie biurka. Dla niej szczęściem był powrót do poprzedniego życia.

Ile razy myślała o Griffie dziś, wczoraj, przedwczoraj? Setki? Tysiące? Może jeszcze więcej. A gdyby tak do niego zatelefonować? Tyle ich łączyło. Nie da się tego od razu przeciąć. Czemu by nie zadzwonić? Zapytać, co porabia? Ale dlaczego on tego nie zrobił? Ponieważ jest mężczyzną, a mężczyźni takich rzeczy nie robią! Poza tym to ona od niego odeszła! Nie namyślając się dłużej, Dory zadzwoniła do ich dawnego domu. Po trzecim sygnale Griff podniósł słuchawkę.

Miał głos taki, jaki zapamiętała, i działał na nią tak samo jak dawniej. Serce zaczęło jej trzepotać, język przylgnął do podniebienia.

– Cześć! – powiedziała pogodnym tonem.

– Cześć! Właśnie myślałem o tobie.

– Dlaczego?

– Bo właśnie zjadłem potrawkę, którą zostawiłaś w zamrażalniku. Była pyszna. W ogóle zostawiłaś mi żarcia na miesiąc!

– Cieszę się, że masz coś porządnego do jedzenia.

– Ja też się z tego cieszę. Co tam w Nowym Jorku?

– Wszystko w porządku. Haruję jak dziki osioł i dobrze mi z tym. Dostałam dziś list od Pixie. Nie jestem w stanie powtórzyć ci wszystkiego, o czym pisze. Jeśli chcesz, to ci go skseruję i prześlę.

– Prześlij, przeczytam z przyjemnością. O Boże, jak my ze sobą rozmawiamy?! Tak uprzejmie, tak słodko, tak…

– Tak obłudnie! – zaśmiała się Dory.

– Właśnie. Chciałem do ciebie zadzwonić, ale potem powiedziałem sobie, że musisz znów w to wszystko wejść i pewnie nie masz czasu na rozmowy. Wierzysz mi?

– Czemu miałabym nie wierzyć? Nigdy mnie nie okłamałeś. Stale o tobie myślę, Griff.

– Tak samo jak ja – odparł Griff. – Będziesz miała czas w piątek za dwa tygodnie? Może bym przyjechał i poszlibyśmy do restauracji czy gdzieś tam? Przywiózłbym ci twoje rzeczy. Lily obiecała, że wszystko spakuje.

– Bardzo bym się ucieszyła z twego przyjazdu.

– No to jesteśmy umówieni. Chyba że klacz Gwiazdka akurat się ożrebi. Możemy umówić się warunkowo?

– Oczywiście. Co tam w klinice?

– Wspaniale nam idzie. Taki ruch, że nie możemy podołać. Myślimy o dobraniu czwartego wspólnika. John wylał dziś Ginny, całkiem bez powodu. Wyrzucił i tyle. Jest głównym udziałowcem, więc ani ja, ani Rick nie mieliśmy wiele do gadania. Rick nie wiadomo czemu bardzo się tym przejął. Przy okazji: wspomniał mi, że Lily chyba znów się spodziewa dziecka. Rick jest oczywiście zachwycony, a Lily szaleje ze szczęścia. Dory z trudem przełknęła ślinę.

– To… wspaniała nowina. Co zrobisz z naszym domem?

– Nie potrzeba mi teraz tyle miejsca. No i jest dość drogi. Lily obiecała, że znajdzie mi jakieś odpowiednie mieszkanko. Liczę na nią. Nie mogę tu zostać! Zbyt wiele wspomnień. Przeprowadzka to najlepsze rozwiązanie.

– Masz rację. – Bała się zadać to pytanie, ale musiała wiedzieć.

– Czy ty… umawiasz się z kimś?

– Jedyną damą mego serca jest Gwiazdka. A co z tobą?

– Też się z nikim nie spotykam. Zbyt jestem zajęta.

– Bardzo mi ciebie brak. Nie masz pojęcia, jak teraz wygląda łazienka. Chyba byś mnie zabiła!

Dory roześmiała się.

– Szkoda, że nie mogę jej zobaczyć!

– Szkoda. Ta rozmowa… nie wyjdzie nam na dobre. Pewnie sama o tym wiesz – powiedział Griff zdławionym głosem.

– Masz rację. Wobec tego… do zobaczenia za dwa tygodnie. O ile się Gwiazdka nie oźrebi. A gdyby tak się zdarzyło, to będzie jeszcze wiele innych weekendów, Griff!

– Do zobaczenia, Dory.

– Liczę na to! – odparła Dory i odłożyła słuchawkę.

Uśmiech pojawił się na jej twarzy, gdy zaznaczała dzień w kalendarzu czerwonym kółkiem. Obok napisała wielkimi literami: GRIFF.

Загрузка...