Tego wieczora Griff zjawił się w domu spragniony Dory. Oświadczył jej tonem nie znoszącym sprzeciwu, że kolacja może zaczekać. Ma teraz ważniejsze potrzeby.
Dory zarumieniła się, gdy Griff ją objął. Policzek Griffa był zimny od mrozu na dworze, gdy szeptał jej coś do ucha zduszonym głosem, zbudziły się w niej jakieś nowe, a równocześnie dziwnie znajome pragnienia.
Dory wzięła ukochanego za rękę i poprowadziła go do sypialni, w jej uśmiechu kryła się obietnica. Rozbierali się, nie mogąc się doczekać upragnionych pieszczot i pocałunków. Griff runął na łóżko, trzymając Dory w ramionach. Przywarł ustami do zagłębienia u nasady jej szyi. Dory mruczała radośnie, wtulając się w jego pierś. Pieszcząc językiem sutki Griffa, czuła, jak drży pod jej dotknięciem.
– Dory! – wyszeptał przerywanym, gardłowym głosem i, opadając na poduszki, pociągnął ją za sobą. Znalazł jej spragnione usta, odwzajemniał jej pocałunki. Miała najmiększe wargi ze wszystkich, jakie kiedykolwiek całował; chyba nigdy nie zdoła nasycić się ich dotykiem! Całował jej twarz, jej lśniące włosy.
Ręce Griffa pieściły ciało ukochanej, zawsze dla niego pełne uroku; aż westchnął z rozkoszy, gdy jej kobiece okrągłości przywarły do jego twardych muskułów.
Dory przytuliła się jeszcze mocniej; Griff przekręcił się na plecy, a ona leżała na nim, z kolanami mocno przyciśniętymi do jego boków. Czuła przepełniającą ją miłość do Griffa. Długie blond włosy opadły jak kurtyna, Dory pochyliła się, by go pocałować. Były to pełne miłości pocałunki, poruszające serce i podniecające zmysły.
Griff uśmiechnął się do ukochanej, gdy poczuł, że zagarnia go w siebie. To była jego Dory! Ta, którą kochał: zawsze mu równa, niekiedy dominująca, szczodrze i bez zastrzeżeń ofiarowująca mu całą siebie. Sprawiała, że czuł się na wskroś męski, gdyż była ucieleśnieniem kobiecości.
Ich uścisk był pełen miłości, czuły, radosny. Od dawna nie czuli się tak równi sobie, spragnieni tego, co każde z nich mogło drugiemu ofiarować. Nie było już tej żałosnej, pozbawionej ognia uległości, która okazała się tak mało skutecznym lekiem na niepokój duszy.
Gdy usiedli w salonie, popijając wino z jednego kieliszka, Griff opowiedział Dory o wydarzeniach w klinice i wysłuchał jej relacji z jednodniowego pobytu w Nowym Jorku. Wspominali tamtejszych znajomych, a potem rozmowa zeszła na przyjaciół z Waszyngtonu.
– Co podczas mojej nieobecności robiła Sylvia? – spytała Dory. – Pewnie urządziła najazd na Neimana-Marcusa!
– Wyobraź sobie, że zmogła ją grypa i leży w łóżku. John wyszedł dziś wcześniej z pracy, by dotrzymywać żonie towarzystwa. Czasem żałujemy z Johnem, że zagwarantowaliśmy Rickowi wolne wieczory. Co prawda Rick zawsze zjawia się w klinice pierwszy, a i potem nigdy się nie oszczędza, więc chyba w końcu na jedno wychodzi.
– Rick nigdy nie zostaje w klinice wieczorem? – spytała Dory. Przypomniała jej się ostatnia rozmowa z Lily i jej przygnębienie. Lily wspomniała wówczas, że Rick ma wieczorny dyżur w klinice. Dory pamiętała również, jak zareagowała na wieść, że nawet to uosobienie cnót domowych, dająca z siebie wszystko Lily nie jest bezpieczna. Kto wobec tego może czuć się bezpiecznie?! Bezpieczeństwo… Czy warto się aż tak o nie zabijać? Przypomniała sobie, że musi podjąć decyzję, zadzwonić w poniedziałek do Lizzie. Jak by to było dobrze, gdyby Griff powiedział jej, co ma robić, gdyby zdjął z niej ciężar odpowiedzialności! Dory łyknęła jeszcze odrobinę wina i poczuła jego chłód na języku. Nie powiedziała Griffowi o poniedziałkowym telefonie i była teraz rada, że tak się stało. Ta decyzja zaważy na całym jej życiu, więc tylko ona może ją podjąć. Po raz pierwszy od dłuższego czasu Dory wierzyła we własne siły.
Dory spryskiwała właśnie wodą gałęzie choinki i rośliny doniczkowe, gdy przed domem zatrzymała się taksówka. Wysiadła z niej kobieta w futrze z norek. Matka Griffa!
Esther Michaels miała w ręku doniczkę z iście królewską poinsettią. Rośliny te są zazwyczaj bujne i rozłożyste, z jaskrawoczerwonymi listkami. Ta, którą dźwigała Esther, była strzelista jak drzewo. W dodatku matka Griffa niosła ją tak, jakby to był znicz olimpijski! W drugiej ręce trzymała firmową torbę na zakupy od Neimana-Marcusa i drugą od Gucciego. Taksówkarz wniósł do kuchni neseser podróżny i czekał cierpliwie, aż Esther postawi doniczkę i obie torby. Matka Griff odliczyła skrupulatnie należną sumę z malutkiej portmonetki i dołożyła skąpy napiwek.
– Życzę pani wesołych świąt! – skomentował cierpko jej hojność kierowca i wyszedł, trzasnąwszy drzwiami.
– Co mu sienie spodobało? – spytała Esther, nie pojmując jego reakcji. – Przecież otrzymuje wynagrodzenie od firmy?
Dory wpatrywała się w jej ogromny neseser. Jak długo Esther zamierza tu zabawić?! Może umówiły się z Pixie na drugim końcu świata? Na tę myśl Dory omal się nie roześmiała. Ta władcza kobieta nigdy nie zawarłaby znajomości z kimś takim jak Pixie, a już z pewnością nie podróżowałaby w jej towarzystwie!
– Wygląda na to, że załatwiałaś mnóstwo sprawunków! – zauważyła Dory, starając się nadać rozmowie lekki ton: gdyby pani Michaels straciła nieco swej sztywności, jej wizyta byłaby łatwiejsza do zniesienia. Kolacja na mieście z matką Griffa to całkiem co innego niż goszczenie jej w domu!
– To prezenty gwiazdkowe dla ciebie i dla Griffina. Ogromnie lubię Boże Narodzenie i bardzo się cieszę, że mnie zaprosiliście. Przykro by mi było spędzić święta bez syna – odparła, zdejmując norki, które liczyły dobre dwadzieścia lat. Znów jednak wyglądały całkiem modnie dzięki swej prostej linii i szerokim ramionom a la Joan Crawford. – Jak się miewa Griffin? – spytała Esther, zdejmując z głowy okrągłą czapkę z norek i przygładzając srebrne włosy. „Odstawiona na wysoki połysk!” – stwierdziła Dory; gotowa była się założyć, że Esther jest stałą klientką Elizabeth Arden: pięć razy w tygodniu pełny komplet usług włącznie z pedikiurem. Była cudownie zakonserwowana.
– Griff czuje się doskonale. Pracuje bardzo ciężko, by klinika zdobyła renomę. John i Rick również harują. Griff lubi to, co robi, a to jest przecież najważniejsze – odparła spokojnie Dory, zastanawiając się równocześnie, ile też kosztował zaprojektowany przez Olega Cassiniego kostium, który miała na sobie Esther.
Esther bystro wpatrywała się w Dory. Dopiero teraz lepiej się przyjrzała tej młodej kobiecie. Czy to ta sama Dory, którą czasami widywała w Nowym Jorku?! Drogi chłopcze, kogoś ty sobie znalazł? Taka pyzata?! Oczy Esther prześliznęły się po jej figurze; skoncentrowała się przede wszystkim na obwodzie talii, zamaskowanej luźną koszulką w kolorze lila. Czyżby wnuczek był już w drodze? Co też Griffin sobie myśli? Gdzie się podziała tamta szykowna, elegancka Dory Faraday – kobieta sukcesu, która tak oczarowała jej syna i spodobała się jej samej?
Esther nie chciała być snobką. Griffin nienawidził snobów. A jednak… to nie była tamta kobieta! Coś tu nie grało. Esther wyraźnie to czuła. Odezwała się umyślnie lekkim tonem:
– Griffin marzył o tym od dzieciństwa. Ciężko na to pracował, jestem z niego dumna. Wiesz, Dory – mam słabość do zwycięzców! – Chciała już spytać, czyjej przypuszczenia co do ciąży są uzasadnione, ale ugryzła się w język. Lepiej zapyta Griffa. Jeszcze by Dory doszła do wniosku, że nie może się doczekać wnuka. Wcale tak nie było. Gdyby jej podejrzenia okazały się słuszne, z trudem ukryłaby niezadowolenie.
Dory skinęła głową. Powinna była powiedzieć, że całkowicie się z nią zgadza, ale nie mogła skupić myśli. Esther ciągle się na nią gapiła, jakby była jakimś eksponatem. Dory zdawała sobie sprawę z tego, że w ciągu ostatnich dziesięciu minut wiele straciła w oczach Esther. Nie dorosła do jej wymagań. Sprawiła jej zawód. Dory poczuła ściskanie w gardle. Cholera, dlaczego ludzie muszą zawsze osądzać bliźnich?! Czemu nie zaakceptują ich takich, jakimi są?
Esther była coraz bardziej niezadowolona. O Boże, czy musi tu siedzieć przez cały weekend? Czym tu się zająć? Zapach świerkowych gałęzi i choinki przyprawiał ją o mdłości. Czemu nie kupili plastikowego drzewka jak wszyscy? W dodatku te ozdóbki! Boże święty! Aniołki, krasnoludki, renifery, nawet malutkie wypchane myszki! Z trudem przywołała uśmiech na usta, których kształt starannie poprawiono pędzelkiem. Rzęsy Esther też miała sztuczne. Dory wolałaby, żeby błękitne oczy gościa były mniej badawcze, nie tak przeszywające. O Boże, chyba nie oczekuje od niej zwierzeń? Myśl ta wydała się Dory tak okropna, że na chwilę odjęło jej mowę.
– Może byś się czegoś napiła, Esther? Kawy? Soku? A może koniaku? – Psiakrew, zapomniała! Nie było koniaku: Pixie się z nim rozprawiła. Żeby tylko Esther nie poprosiła o koniak! Szkockiej też nie było: Pixie wypiła resztkę w ostatnim dniu swojej wizyty. Dory wpatrywała się w barek, usiłując przypomnieć sobie, co w nim jeszcze zostało. Wódka, dżin, trochę burbona.
– Masz dietetyczną pepsi?
Dory wybałuszyła oczy. Dietetyczna pepsi! Oczywiście, Esther musiała poprosić o coś takiego! Dory przypomniała sobie przygodę Pixie i roześmiała się głośno. Esther spojrzała na nią, marszcząc brwi.
– Coś mi się przypomniało – bąknęła Dory i poszła po pepsi.
Po godzinie Esther oświadczyła, że czuje się zmęczona i że chętnie wzięłaby gorącą kąpiel, a potem by się zdrzemnęła. Dory natychmiast zerwała się z kanapy, żeby wskazać Esther drogę do jej pokoju.
Wróciła do kuchni i usiadła z brodą wspartą na rękach. „Po co mi to? Nie mam na to ochoty! Te odwiedziny wcale mi nie sprawiają przyjemności! „I co na to poradzisz?” – strofował ją dobrze znany, wewnętrzny głos. „Niewiele – skrzywiła się Dory. – Jestem w przymusowej sytuacji. W końcu to matka Griffa i powinnam… chciałabym…”
Do diabła, święta w takiej atmosferze będą nie do zniesienia! Ostatnio wszystko wydawało się nie do zniesienia. „A mnie samą najtrudniej znieść!” To stwierdzenie nie poprawiło wcale jej nastroju.
W takiej sytuacji pozostaje jedyne wyjście. Dory położyła się na kanapie i włączyła telewizor. Na ekranie pojawili się bohaterowie jakiejś opery mydlanej. Po kilku sekundach już spała.
Następne dwa dni były dla niej prawdziwą torturą. Griff pojawiał się i znikał jak duch, a Esther ciągle zerkała z ukosa na Dory. Obie nie mogły się doczekać końca tej wizyty. Griff spoglądał na nie zaskoczony. Nadeszła i minęła wigilia z kolędami w telewizji i otwieraniem prezentów. Nic jakoś nie robiło na Dory wrażenia.
W pierwszy dzień świąt był uroczysty obiad z pysznym deserem, którego spróbował jedynie Griff.
Esther spakowała się, gdy Dory sprzątała w kuchni, a Griff oglądał świąteczny program w telewizji. Jakaś rodzina zwierzała się, jak wyglądały u nich święta. Czy też były nie do zniesienia?
Po powrocie z lotniska Griff zdecydowanym krokiem wszedł do kuchni.
– Może mi wreszcie powiesz, co się dzieje?! Co to wszystko znaczy? Co się z tobą stało, Dory?
Dory wpatrywała się w Griffa. Nigdy jeszcze tak do niej nie mówił. Wystarczy tylko wpuścić do domu niedoszłą teściową, a wszystko się zmienia!
– Szkoda, że mnie nie uprzedziłeś, jakim utrapieniem potrafi być twoja matka! Widziałyśmy się tylko dwa czy trzy razy i dobrze jej nie znałam.
A w ogóle – jakim prawem mówisz do mnie tym tonem? Przypominam ci, że nie jestem twoją żoną! – wypaliła Dory.
Griff opadł na kanapę. Miał na szyi zrobiony na drutach czerwony szalik – pierwsze dzieło Dory. – Dobrze o tym wiem. Zresztą nawet gdybyś była moją żoną, nie miałbym prawa tak na ciebie krzyczeć. Przepraszam.
– Ja też ciebie przepraszam.
– Mówisz szczerze? – spytał chłodno Griff.
– Niczego nie jestem już pewna. Wszystko tak się poplątało! Zupełnie się zagubiłam, Griff. Od kilku tygodni zamierzam z tobą porozmawiać, ale zawsze jesteś zajęty, zmęczony albo coś innego nam przeszkadza.
– Cóż to ma znaczyć?
– Tłumacz to sobie, jak chcesz. Coś się popsuło, Griff. Czy ty tego nie czujesz?
– Coś się popsuło dawno temu. Czekałem, aż się pozbierasz i będziemy mogli to przedyskutować. Nie tylko ja jestem taki zajęty! Ile razy chciałem z tobą pomówić, piekłaś chleb albo ciastka, szyłaś coś lub zajmowałaś się jakimi innymi głupstwami! A kiedy przypadkiem nic nie robisz, ciągle wisisz przy telefonie i plotkujesz z Lily albo Sylvią. Więc co miałem sobie myśleć?
– To okropne, co mówisz – mruknęła Dory.
– Ale prawdziwe. Zabawiałem, jak mogłem, twoją ciotkę, kiedy nas odwiedziła. Miałem chyba prawo oczekiwać, że i ty się zmobilizujesz na powitanie mojej matki.
– Robiłam, co mogłam. To nie moja wina, że nie chciała ruszyć się z domu, żeby jej makijażu diabli nie wzięli; ani to, że ma wrzody i nie jada normalnych posiłków! A może to moja wina, że jej firma plajtuje? Nie uważam też, że popełniłam zbrodnię, nie umiejąc jej powiedzieć, gdzie się znajduje kościół, do którego uczęszcza! Bardzo regularnie: raz do roku! Nie próbuj zwalić na mnie winy, Griff! Przez cały czas gapiła się na mnie jak na jakiś preparat pod mikroskopem! Mam już dość wyrzutów sumienia – starczy mi do końca życia! Moja ciocia niczego od ciebie nie wymagała i na swój sposób okazała nam obojgu wyjątkową hojność. Jeśli cię drażniła, trzeba było po prostu powiedzieć! Nie dam się już nigdy wrobić w poczucie winy! Tyle razy robiłam rachunek sumienia, że powinnam przez to samo trafić prosto do nieba! Mam już tego dość!
– Ja też! – wrzasnął Griff.
Dory napłynęły do oczu piekące łzy. To wcale nie miało tak wyglądać. Powinni omówić sprawę jak rozsądni, dorośli ludzie! Osunęła się na kolana przed Griffem i schwyciła go za obie ręce.
– Przepraszam, Griff, to wszystko moja wina. Chyba podświadomie chciałam, żeby doszło do takiej awantury, bo wtedy mogłabym… to znaczy… Myślałam, że wówczas będzie mi łatwiej powiedzieć to, co i tak trzeba powiedzieć. Odetchnęła głęboko i ruchem ręki powstrzymała Griffa, który chciał jej przerwać. – Proszę cię, Griff, pozwól mi powiedzieć do końca. Kiedy indziej może nie starczy mi odwagi. To była nierozsądna decyzja. Nie byłam gotowa tak się z tobą związać. Przyjechałam tu wmawiając sobie, że zamierzam podjąć na nowo studia. Oszukiwałam sama siebie. Z początku nawet w to wierzyłam, choć bardzo krótko. Potem wszystko zaprzepaściłam. Starałam się naśladować Sylvię, bo myślałam, że tego właśnie chcesz. A potem próbowałam upodobnić się do Lily, bo spoglądałeś zawsze na nią z aprobatą. Kiedy to nic nie dało, usiłowałam być jedną i drugą naraz. Ciągle starałam się odgadywać twoje życzenia. Nie zrobiłam tylko jednego: nie pozostałam sobą. Nie jestem ani doskonałą panią domu, ani elegantką z wyższych sfer! Jestem sobą! Zapomniałam o tym na jakiś czas. Nie jestem doskonała, ale jestem, kim jestem, i muszę wrócić do dawnego życia, póki to jeszcze możliwe. Nie lubię przegrywać, Griff. Chyba mi też nie zależy specjalnie na wygrywaniu. Chcę po prostu być sobą! Muszę wrócić i pozbierać się do kupy.
– Wiem – powiedział Griff zdławionym głosem. – Wiem… Gorące łzy spływały po policzkach Dory.
– Kocham cię, Griff!
– Ja ciebie też.
– To tylko godzina lotu. Możemy się nadal widywać. Będę do ciebie pisać albo telefonować.
– I ja.
To było kłamstwo i oboje o tym wiedzieli.
– Że też miałeś odwagę pokazać się w tym szaliku! – powiedziała Dory, ocierając łzy.
– Nie musisz mi o tym mówić! Ludzie strasznie się na mnie gapili! Chodź no tu, Dory.
Objął ją ramionami. To w nich szukała schronienia. Ciepła. Bezpieczeństwa. Nie musi przecież odchodzić… Jakoś to wytrzyma i może kiedyś…
– Nie rób sobie wyrzutów, Dory – powiedział Griff, odgarniając jej włosy z czoła. – Robiłaś, co mogłaś. Ja też się starałem. Po prostu nie było nam sądzone… Przynajmniej nie teraz. – Zapadła długa cisza. – Kiedy wyjeżdżasz? – spytał wreszcie.
Dory odparła bez chwili wahania:
– Jutro rano. Zatrzymam się u Katy, dopóki moje mieszkanie jest zajęte.
Griff odchylił głowę Dory, by spojrzeć w jej pełne łez oczy.
– Tak będzie lepiej dla ciebie. Gdybyś nie podjęła sama tej decyzji, musiałbym podjąć ją za ciebie. Jestem dumny z ciebie, Dory.
– Och, Griff! Tak cię kocham! Mam nadzieję, że jakoś sobie z tym poradzę… Pomóż mi, proszę! – Przytuliła się do jego piersi. Całym jej ciałem wstrząsało łkanie. Jeśli już teraz jest tak ciężko, co dopiero będzie, gdy wróci do Nowego Jorku i zostanie sama? Griff tulił ją do siebie, gładził po włosach i po plecach.
Obejmował ją tak przez całą noc, ramiona i plecy całkiem mu zdrętwiały, ale nawet się nie poruszył. Przyglądał się, jak przygasa ogień, a potem wpatrywał się w dymiący popiół. Teraz świeciły się już tylko migoczące lampki na choince.
O świcie Griff zmienił pozycję na kanapie i szepnął do śpiącej Dory. – Wkrótce wyfruniesz z gniazda.
Oczy go piekły. Zapewne od dymu z kominka. W gardle go ściskało, w ustach zaschło. Noc była długa i chciało mu się pić.
To, że trzyma Dory w ramionach, było tak naturalne… Musiał jednak pozwolić, by odeszła. Powinna odejść. Wiedział, że wystarczy jedno jego słowo, jedno spojrzenie – i Dory zostanie. Kochał ją zbyt mocno, by tak ją skrzywdzić. W końcu Dory by go znienawidziła. I on sam znienawidziłby siebie.
– Pora odfrunąć, ptaszku! – powiedział cicho, próbując poruszyć ramionami. Dory nagle całkiem oprzytomniałą. Uśmiechnęła się. Był to pierwszy promienny uśmiech na jej twarzy od chwili, gdy zamieszkali w tym domu. Griff poczuł w sercu przejmujący żal za tym, co się nie spełniło.
– Griff… a co zrobisz z choinką?
– Poproszę któregoś z chłopców z kliniki, żeby wszystko spakował. Co ty na to, żebym przyrządził teraz pożegnalne śniadanie?
– Bardzo mi to odpowiada. Większość moich rzeczy zapakowałam już przedtem. Nie wyciągaj z tego niewłaściwych wniosków, Griff.
– Nie zamierzam.
Griff ruszał się po kuchni niemrawo. Nie znosił pożegnań. Nienawidził wszelkich rozstań!
Postawił przed Dory zwęgloną grzankę i przypaloną jajecznicę. Uznała to za najwspanialsze śniadanie, jakie kiedykolwiek jadła.
– Nie składajmy sobie żadnych obietnic. Nie oszukujmy się, Griff.
– Zgoda.
– Nie stracimy się całkiem z oczu. Jeśli będziesz kiedyś w Nowym Jorku… Jeśli ja znajdę się tutaj… Sam wiesz. Powiedz Sylvii i Lily, że do nich napiszę.
– Jasne – odparł Griff, zmuszając się do lekkiego tonu.
Za oknem rozległ się klakson. Taksówka. Dory spojrzała na Griffa.
– Nie chciałam, żebyś mnie odwoził na lotnisko. Wolę pożegnać się z tobą tutaj, a nie w obcym tłumie na bezosobowym lotnisku. Muszę odejść, Griff… – szepnęła, połykając łzy.
– Wiem, kochanie. Musisz wrócić do swojego świata. Tylko tam naprawdę żyjesz, bo tylko tam pragniesz być.
– Pragnę być w twoich ramionach, Griff! Ale to nie wszystko…
– Kocham cię, Dory. Pospiesz się, bo taksówkarze zawsze się niecierpliwią.
– Griff…
– Wiem, kochanie. Wiem.
– Kocham cię, Griff!
– Ja ciebie też. No rusz się, bo wszystko będzie na nic! I trzeba będzie jeszcze raz to powtarzać, kiedy się zjawi następna taksówka!
W mroźnym powietrzu rozlegał się donośny dźwięk klaksonu.
Bez dalszych słów, bez jednego spojrzenia Dory odwróciła się i wyszła z domu.
Griff stał długo przy oknie, choć taksówka dawno już odjechała. Dory wróciła do swojego świata. Odeszła. Czuł się okropnie. Pewnie to przeziębienie.
Może wpaść do Ricka i Lily na kawę i powiedzieć im, że Dory odeszła? Lily o tej porze karmi dziecko.
Griff wytarł energicznie nos. Jasne, że się przeziębił. Cóż by to mogło być innego?